sobota, 17 września 2016

49. True story


* Ważna notka pod rozdziałem *


   Znajdowałam się w ciemnym pomieszczeniu oświetlanym jedynie przez małą jarzeniową lampkę. Siedziałam przy poniszczonym drewnianym stole. Naprzeciwko znajdowało się krzesło, które zapewne miał zająć mój towarzysz. Tymczasem krążył po pokoju, ogarnięty smugą ciemności. Nie widziałam jego twarzy. Nawet nie domyślałam się, kim mógł być.

     – Gdzie ja jestem? – zapytałam po chwili, odczuwając lekki niepokój.

   Pomieszczenie najwidoczniej było prawie puste, ponieważ  roznosiło się po nim echo.

     – Tam, gdzie twoje miejsce...

   Przełknęłam głośno ślinę. Doskonale znałam właściciela tego głosu. Na samo wspomnienie przeszył mnie dreszcz.

   Dopiero później mogłam dostrzec jego twarz, która nękała mnie niemal co noc. Wysoki blondyn o przenikliwie niebieskich oczach. Kilkudniowy zarost oraz szrama na środku prawego policzka. Właśnie takiego go zapamiętałam.

   Oparł dłonie o blat, po czym usiadł na wcześniej ustawionym krześle. Wlepiał we mnie swoje chłodne spojrzenie, co wprawiało mnie w zakłopotanie.

     – Co ty tutaj robisz? – zapytałam, przerywając ciszę.

   Starałam się zachować opanowanie, chociaż czułam, jak po moich policzkach spływają łzy.

     – Nie pamiętasz, co mi zrobiłaś? – Uśmiechnął się ironicznie.

     – To był wypadek! – niemal wykrzyczałam.

     – Od dawna to planowałaś, co? Chciałaś się mnie pozbyć. Dawałem ci wszystko, a ty tak mi się odpłaciłaś...

     – Przestań!  – wrzasnęłam, jednocześnie pozwalając sobie na płacz. – Traktowałeś mnie jak ścierwo. Cierpiałam. Nadal mam uraz, który pozostanie ze mną na całe życie.

   Nadal patrzył na mnie nieobecnym, a zarazem przenikliwym wzrokiem. Czułam się, jak w jakimś pieprzonym horrorze. Płakałam, błagając, aby to wreszcie się skończyło.

     – Udajesz delikatną i wrażliwą dziewczynkę, a tak naprawdę jesteś zimną suką. Nie zawsze byłem wobec ciebie szarmancki, ale w jaki sposób mi się odpłaciłaś, przekroczył wszelkie granice. Fajnie było? Poczułaś później ulgę?

     – Tak – mruknęłam, wykładając ręce na stole.

   Zaśmiał się ironicznie. Był nad wyraz opanowany, podczas gdy ja ukazywała swoją słabość, bezsilność. Próbowałam się stamtąd wydostać, uciec, aczkolwiek nie mogłam. Jakby coś mnie trzymało albo ktoś przymocował mnie do krzesła.
   
     – Przynajmniej jesteś szczera. Taka niepokaźna, a w głębi zimna jak lód. Dziwne, że twoi przyjaciele jeszcze cię nie opuścili.

     – Przestań – błagałam.

     – Co, próbujesz brać mnie na litość? Nigdy ci to nie wyjdzie, słonko. Powinnaś cierpieć i to bardzo. Zasługujesz na to.

   Jego spokój dodatkowo wytrącał mnie z równowagi. Chciałam, żeby to wszystko wreszcie się skończyło.

     – James, proszę...

     – Słonko, to już koniec.

   Zmarszczyłam czoło. Nie rozumiałam jego słów. Bacznie przyglądałam się jego ruchom. Powoli wyciągał coś z szuflady, która podczas wysuwania niemiłosiernie skrzypiała.

     – O co ci chodzi? – zapytałam niespokojna. Czułam, jak serce biło mi coraz mocniej.

     – Powinnaś odpokutować. Dobrze ci radzę. Najpierw trochę pocierpisz, aby później móc wszystko zacząć od początku. Chociaż i tak uważam, że się nie zmienisz. Zimne suki tak mają.

   Otworzyłam szeroko oczy. Mężczyzna wyjął niewielkich rozmiarów pistolet, który następnie przeładował. Niespokojnie oddychałam, próbując cokolwiek powiedzieć.

     – Chyba nie zamierzasz mnie zamordować? James, przecież ja cię naprawdę kochałam, do samego końca. To był wypadek, ja nie chciałam. Naprawdę... – Mój głos wypełniony był obawą, a jednocześnie odrobinę się przerywał.

     – Słonko, ty nigdy nikogo nie pokochasz. Biedny Axl. Robisz mu złudne nadzieję, a później i tak pokażesz mu swoją drugą stronę. Szkoda chłopaka. Taka prawda, krzywdzisz wszystkich wokół.

     – Nieprawda – wyszeptałam niespokojnie.

     – Do zobaczenia, Vicky. Kurde, a ja cię naprawdę kochałem i byłem w stanie wiele dla ciebie poświęcić.

   Uniosłam ręce do góry. Miałam ochotę krzyczeć, ale jakby coś odebrało mi głos. Pokręciłam głową w momencie, kiedy mężczyzna wycelowywał pistolet. Otworzyłam usta, czując słony smak łez, które potokami wylewały się z moich oczu. Czułam, że to już koniec. Nacisnął spust, a pocisk wyleciał z lufy...


     – Nie!!!

   Podnosiłam się do pozycji siedzącej, uświadamiając sobie, że dalsze ruchy uniemożliwiał mi pas. Otworzyłam oczy, gwałtownie nabierając powietrza. Mój oddech był niespokojny, a czoło pokrywały drobne krople lepkiego potu. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że znajdowałam się w Hondzie McKagana. Byłam bezpieczna i zmierzałam do San Francisco – miasta z moich koszmarów.

    – Coś się stało? – zapytał zmartwionym głosem Izzy, jednocześnie skupiając swój wzrok na drodze. – Krzyczałaś przez sen.

     – Nie – odpowiedziałam, próbując unormować oddech. – To tylko zły sen, nic więcej.

   Sięgnęłam po torebkę, która leżała na tylnym siedzeniu i wyciągnęłam z niej butelkę wody oraz tabletki. Cholernie bolała mnie głowa, przez co byłam zmuszona zażyć jakieś proszki.

     – Na pewno wszystko w porządku?

     – Tak, tak. – Otarłam czoło, zdobywając się na subtelny uśmiech. – To tylko głowa. Jak tam z czasem?

     – Dobrze, a nawet bardzo dobrze – oznajmił, odwzajemniając mój niemrawy gest. – A dlaczego pytasz?

   Oparłam głowę o nagrzaną szybę, jednocześnie spoglądając na profil Stradlina. Prowadził samochód z największą dokładnością, czerpiąc z tego satysfakcje.

     – Napiłabym się kawy. Zatrzymamy się na stacji?

     – Wolałbym coś mocniejszego, ale w tej sytuacji kawa będzie idealna – przyznał. – Na przedmieściach jest dobra kawiarnia. Za około piętnaście minut powinniśmy być na miejscu.

     – Fajnie. – Uśmiechnęłam się. – Skąd znasz miasto? Spotykasz się tutaj potajemnie z kochanką? – zażartowałam.

     – Nie. – Zaśmiał się. – Po prostu lubię czasami uciec w to miejsce. Tutaj jest tak cicho i spokojnie. No, może z tym pierwszym przesadziłem, ale na pewno San Francisco jest bezpieczniejsze niż Los Angeles.

     – Tak – mruknęłam, chowając niezadowolenie.

   Odwróciłam głowę w prawo, dostrzegając przepiękną panoramę miasta. Słońce przyjemnie grzało, co sprawiało, że ten dzień idealnie nadawał się na zwiedzanie.

   Znowu przypomniał mi się koszmar, przez co zniknął mój dobry humor. Starałam się chociaż zachować pozory. Tutaj nie chodziło tylko o sen, lecz o coś więcej – wspomnienia i przeżycia. Czułam, że już dłużej nie mogłam tego w sobie kotłować – to mnie przerastało. Potrzebowałam wreszcie to z siebie wyrzucić. Tu nie chodziło o współczucie, ale raczej o spokój ducha.

   Zajechaliśmy pod niepozorny lokal z wielkim banerem. Na parkingu stało już kilka samochodów, z czego wywnioskowałam, że mogli mieć naprawdę dobrą kawę. Weszliśmy do środka, gdzie w oczy rzucał się biało–czerwony, cukierkowy wystrój.

     – Serio? – zapytałam z niedowierzaniem.

     – Oj, daj spokój – powiedział, obejmując mnie w okolicy łopatek.

   Zajęliśmy miejsce w boksie przy oknie. Obok podajnika z serwetkami leżały karty. Wzięłam jedną i zaczęłam ją przeglądać. Oprócz kawy serwowali tutaj również różnego rodzaju ciasta i fast foody. Prędzej nazwałabym ten lokal barem niż kawiarnią.

     – Mógłbym przyjąć zamówienie?

   Nad nami stanął wysoki, smukły, młody mężczyzna. Sprawiał wrażenie, jakby nie był zadowolony ze swojej pracy, co pokazywał poprzez markotny wyraz twarzy.

     – Poproszę espresso. A ty? – Przeniósł wzrok znad karty na mnie.

     – Dla mnie będzie biała kawa – oznajmiłam, podając kelnerowi menu.

     –  I frytki –  dorzucił Stradlin.

   Chłopak pilnie zapisywał nasze zamówienie, po czym zniknął za cukierkowym blatem. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Znajdowała się w nim dosyć spora grupka ludzi. Chyba naprawdę mieli tutaj dobre jedzenie.

    –  Nie jestem głodna. –  Zmarszczyłam czoło w coś na kształt grymasu.

     – Musisz coś jeść. – Popatrzył na mnie z politowaniem. – Dzisiaj jakimś cudem wmusiłem w ciebie płatki, ale tak to pewnie do końca dnia nic byś nie ruszyła. Vicky, martwię się o ciebie. Ostatnio coraz gorzej wyglądasz, jesteś zmęczona i boli cię głowa.

     – Oryginalny komplement. – Uśmiechnęłam się, spuszczając wzrok.

     – Po prostu chcę być z tobą szczery.

   Zapanowała niezręczna cisza. Kelner przyniósł nasze zamówienie. Podziękowałam mu i uśmiechnęłam się serdecznie. Podobno dobro zawsze do nas wraca. Popijałam kawę, od czasu do czasu podjadając frytki. Może i nie było to najlepsze połączenie, aczkolwiek mi bardzo smakowało. Jedyne, co mnie nie zadowalało, to ta grobowa atmosfera. Miałam ochotę ją przerwać, jednak nie bardzo wiedziałam w jaki sposób. Momentami stukałam paznokciami o blat, żeby tylko się czymś zająć. Spoglądałam przez okno i liczyłam samochody, które w równych rzędach stały na parkingu. Wypiłam prawie całą filiżankę czarnego naparu, rozmarzając w ciszy, której tak bardzo nie lubiłam. Musiałam ją wreszcie przerwać.

     – Muszę ci o czymś powiedzieć – oznajmiliśmy w tym samym czasie.

   Patrzyłam na niego ze zdziwieniem i otwartymi ustami. Izzy zazwyczaj lubił milczenie i nie mówił zbyt dużo. Nie miałam bladego pojęcia, co chciał mi powiedzieć. Poprawiłam włosy, delikatnie się uśmiechając.

     – Mów pierwsza – polecił, odwzajemniając mój gest.

   Zacisnęłam blade palce na uchu od filiżanki. Patrzyłam na nierozpuszczony cukier, który leżał na dnie, jakby szukając w nim odpowiednich słów.

     – Nie mam przyjemnych wspomnień związanych z tym miejscem – zaczęłam, parskając ironicznym śmiechem. – Mówiłam ci kiedyś o Jamesie, ale to było dosyć powierzchowne. Potrzebuję wreszcie to z siebie uwolnić, aby móc normalnie funkcjonować. – Krótko wypuściłam powietrze, starając się zachować spokój. – Żeby nie było niedomówień, nie chcę litości, jasne? – Popatrzyłam na niego, a on tylko przytaknął. – Jak już wiesz, ale ci przypomnę, w San Francisco zajmowałam się dziećmi. Mieszkali niedaleko stąd, aczkolwiek nigdy nie miałam okazji zawitać w to miejsce. To były złote dzieciaki z wielkim potencjałem. Pomimo moich uprzedzeń lubiłam je. Ale wszystko się zmieniło. W któryś wieczór umówiłam się z koleżanką w pubie. Oczywiście nikt nie wiedział, ile tak naprawdę miałam lat. Posiadałam fałszywy dowód, dzięki czemu mogłam udawać dorosłą bez konsekwencji. – Zrobiłam dłuższą przerwę, aby uspokoić emocje. – Wtedy ona mnie wystawiła, a ja poznałam jego. Był niemal idealny, poza blizną na prawym policzku, ale nawet ona mi nie przeszkadzała. Rozmawialiśmy niemal przez cały wieczór. Zauroczyłam się i chciałam się z nim spotykać non stop. Specjalnie chodziłam do tego lokalu z nadzieją, że go tam spotkam. I tak było. Potajemne randki w pubie zmieniły się w coś poważniejszego. Poznałam jego rodziców, siostrę. Całkiem mili ludzie. Później to coraz bardziej pędziło w przód, a ja nie mogłam tego zatrzymać. Nie chciałam. Zakochałam się w nim i to było silne uczucie. Nigdy wcześniej tak bardzo mi na nikim nie zależało. Wkrótce zaproponował, żebym z nim zamieszkała. Nie zastanawiałam się długo, po prostu się zgodziłam. I to był błąd. Na początku kłóciliśmy się o bzdety typu niezrobione zakupy czy niezgaszone światło. Później rozpoczęło się piekło. – Na samo wspomnienie z moich oczu popłynęły łzy. Otarłam je ręką, aby móc dalej kontynuować historię. – Kazał mi zrezygnować z pracy. Zarabiał dosyć dużo, więc zbytnio się nie wahałam. Siedziałam cały czas w domu i gotowałam obiadki. Któregoś dnia oznajmiłam mu, że mam dość. Chciałam wrócić do pracy, choćbym miała sprzedawać w warzywniaku. Wtedy pierwszy raz pokazał swoją ciemną stronę. Szantażował mnie. Obiecywał, że powie wszystkim o tym, że jestem niepełnoletnia. Wmawiał mi zdradę z sąsiadem, hydraulikiem, a nawet jego kolegą. Był chorobliwie zazdrosny i chciał mnie mieć tylko dla siebie. Skończyły się wyjścia poza dom bez niego. – Mój głos coraz bardziej przypominał szloch. – Kiedy wychodził do pracy zamykał mnie na klucz w mieszkaniu. Zostawiał listę rzeczy do wykonania, a ja posłusznie to robiłam. Łudziłam się, że mnie kocha, że się zmieni, a to tylko kwestia czasu. Jednak coraz częściej wracał z pracy zestresowany i wyżywał się później na mnie. Nasze awantury przybierały coraz większych rozmiarów. Aż pewnego dnia pierwszy raz mnie uderzył. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Miałam mu wyprasować koszule, ale źle się czułam, więc tego nie zrobiłam. Uderzył mnie kablem od żelazka. Cholernie mnie bolało. Cierpiałam fizycznie i psychicznie. Bił mnie regularnie, a później kupował róże na przeprosiny i obiecywał, że to był ostatni raz. Wierzyłam mu, chociaż już coraz mniej się łudziłam. Chodziłam w przydługawych swetrach, które idealnie ukrywały siniaki. Przy jego znajomych i rodzinie udawaliśmy idealną parę, której wszyscy zazdrościli. Nikt nie wiedział o moim dramacie. –  Przymknęłam na chwilę oczy, robiąc sobie przy tym przerwę. To nadal bolało... –  Raz próbowałam uciec. Miałam plan, żeby wydostać się przez okno w piwnicy. Wszystko już było gotowe i praktycznie byłam na zewnątrz, kiedy niespodziewanie wrócił wcześniej z pracy. Krzyczał, ciągnął mnie za włosy i wyzywał. W domu przywiązał mnie do rury w piwnicy. Mówił, że to kara, że tak trzeba. Spoliczkował mnie, a później przypalił na mnie papierosa. Krzyczałam z cholernego bólu, który wtedy odczuwałam. Później w ruch wszedł bat. Straciłam przytomność, a kiedy się obudziłam, powiedział, że to już koniec kary. Pozwolił mi wrócić na górę i wszystko wróciło do normy. Nie próbowałam już uciekać. Zbytnio bałam się jego reakcji. Ludzie już coraz rzadziej nas odwiedzali, a on coraz bardziej się na mnie wyżywał. Byłam z nim w ciąży. – Nie umiałam pohamować płaczu. Cała drżałam, mając przed oczami tamten widok. – Pobił mnie, przez co poroniłam. Straciłam dziecko, które tak bardzo kochałam, ponieważ było moją jedyną namiastką normalności.

   Musiałam zrobić przerwę. To było zbyt traumatyczne chwile, żeby po prostu ot tak o nich mówić. Zatkałam usta dłonią i płakałam. Tak bardzo go kochałam, a on tak mnie skrzywdził.

   Izzy chciał coś powiedzieć, ale ja tylko pokręciłam głową. Musiałam skończyć tę historię. Teraz albo nigdy.

     – Byłam w czwartym miesiącu. A przynajmniej tak wynikało z moich wyliczeń. Nie byłam u lekarza, ponieważ miałam wtedy problem z gojeniem się ran i siniaków. Mimo wszystko czułam, że był to chłopiec. Bałam się uciekać, ale kiedyś musiałam to zrobić. Dla mojego dziecka. Kolejny raz mnie złapał. Był wkurzony, przez co kompletnie nie panował nam sobą. Dostałam kilka ciosów w brzuch i osunęłam się po ścianie. Zobaczyłam krew, która pojawiła się na moich spodniach. Dostałam wtedy ataku paniki. Tak cholernie bałam się, że go stracę. James także się przestraszył. Uspokoił się trochę i zapakował mnie do samochodu. Krwawiłam dosyć mocno i nie mogłam tego zatamować. Kłóciliśmy się. On prowadził samochód, ale robił to w chaotyczny sposób. W pewnym momencie zaczęliśmy się szarpać. Stracił kontrolę nad pojazdem i wjechał w drzewo. Nawet nie pamiętam uderzenia. Straciłam przytomność. Obudziłam się dopiero w szpitalu. Miałam złamane dwa żebra i musieli mi wyciąć śledzionę. Poza tym wszystko było w normie. Oprócz jednego. Lekarze potwierdzili fakt, że poroniłam. Musiałam na zawsze pożegnać się z moim synkiem, Adamem. Dostał imię po dziadku, bo chwilami dzięki niemu wyczuwałam obecność mojego ojca. Długo zbierałam się po tym. Rozmawiałam z psychologiem, powoli dochodziłam do siebie. Aczkolwiek wszyscy zwlekali z powiedzeniem mi prawdy. Jakby mieli coś do ukrycia. Pewnego dnia nie wytrzymałam i zapytałam pielęgniarkę o Jamesa. – Moje wargi zaczęły coraz bardziej drżeć. – Powiedziała mi, że zginął na miejscu. Moje piekło wreszcie się skończyło, mogłam uciec. Jednak wcale nie byłam szczęśliwa. Kochałam go, co podchodziło pod chorobę. Poza tym zdiagnozowali u mnie syndrom ofiary, cokolwiek to znaczyło. Nie chciałam się leczyć. Po prostu potrzebowałam uciec od przeszłości i zacząć wszystko od nowa. Izzy, ja go nie zabiłam. To był wypadek.

   Zachowywałam się dosyć spazmatycznie. Tak samo, jak podczas sesji z psychologiem. Płakałam i cholernie się bałam. Drżały mi ręce i miałam niemiarowy oddech. Wszystkie złe wspomnienia, które siedziały tak głęboko, ujrzały światło dzienne i zawładnęły moim ciałem oraz umysłem. Miałam wrażenie, jakby zaraz miał się tutaj pojawić.

     – Oczywiście, że nie. – Jego głos był spokojny. Próbował mnie wyciszyć, kładąc swoją dłoń na mojej. – To straszne, co przeżyłaś, ale już po wszystkim. Vicky, nie jesteś sama i zawsze możesz liczyć na moją pomoc. Musisz kontynuować terapię...

     – Nie. – Pokręciłam głową. – To zły pomysł. Nie chcę po raz kolejny tego przeżywać. Po prostu sama muszę sobie jakoś z tym poradzić.

     – Vicky…

     – Dość – przerwałam mu, po czym otarłam mokre policzki, na których oprócz łez znajdował się rozmazany tusz do rzęs. – Chciałam, żebyś wiedział o mnie cokolwiek, a tymczasem zaczęłam użalać się nad sobą. – Zaśmiałam się, chociaż nie było to szczere.

     – Masz wahania nastrojów. Dopiero teraz to zauważyłem.

     – No i? – Wzruszyłam ramionami. – To pikuś. Łykam jakieś tabletki i jest dobrze. Przepraszam, że tak się rozryczałam, ale zaraz mi przejdzie. Uwierz.

     – Bierzesz coś? – zapytał zdziwiony.

   Nerwowo przygryzłam wargę. Chyba powiedziałam o kilka słów za dużo. Nie mogłam ot tak przyznać mu się do zażywania niemal garściami antydepresantów, a w dodatku od niedawna Valium. Lubiłam eksperymentować z różnymi substancjami, a one dawały wymarzone ukojenie. Przynajmniej znikały nieprzyjemne sny i dziwne odczucie, że słyszę głosy. Taki trochę odlot dla świrów.

     – No tak. W końcu kiedy byłam w szpitalu, lekarz przepisał mi odpowiednie tabletki. Po prostu sumiennie wypełniam jego polecenia – skłamałam.

     – Skąd masz recepty?

   Czułam się, jakbym była na jakimś pieprzonym przesłuchaniu. Chciał wiedzieć wszystko, a ja nie mogłam mu tego powiedzieć. Prawda była bolesna, a ja w jego oczach robiłam za grzeczną, małą dziewczynkę. Chyba wolałam, żeby tak pozostało.

     – Sam wiesz, jak to tutaj funkcjonuje. Jeśli masz znajomości, to możesz zdobyć wszystko. Radzę sobie i nie potrzebuję troski.

   Popatrzyłam na niego wymownie. Nie chodziło mi o to, żebym kompletnie przestała go interesować. Po prostu nie chciałam, żeby wtrącał się w nieswoje sprawy. Tak było lepiej. Spuścił tylko głowę i zaczął bawić się palcami. Dopiłam resztki kawy, krzywiąc się przez aż nazbyt słodki smak cukru. Uśmiechnęłam się subtelnie, poprawiając włosy.

     – Fajne to miejsce – rzuciłam niespodziewanie, aby zmienić temat. – Cieszę się, że mnie tu zabrałeś.

     – Nie ma za co. – Odwzajemnił mój gest.

     – Jest, dlatego chcę ci się odwdzięczyć. Teraz ja zabiorę cię w moje ulubione miejsce w San Francisco.

   Zaśmiał się, podnosząc głowę. Wymienialiśmy spojrzenia, przez chwilę pozostając w ciszy. Wydawało mi się, jakby trwała wiecznie.

     – Mam się bać? – zapytał rozbawiony.

     – Znasz mnie, ale tym razem raczej nie.

   Obok naszego stolika pojawił się ten sam kelner. Przyniósł paragon, na którym widniała cena naszego zamówienia. Ewidentnie moja kawa i frytki kosztowały najwięcej, toteż łapczywie zaczęłam szukać portfela w torebce. Jednak, jak powszechnie wiadomo, znaleźć coś w niej to niemały wyczyn. Z tego powodu Stradlin wyprzedził mnie i po prostu zapłacił za nas obojga, przy okazji dorzucając drobny napiwek. Poczułam się odrobinę niezręcznie. Nie lubiłam takich sytuacji, kiedy fundował moje zachcianki. Nie wiedziałam, w jaki sposób mogłabym się później odwdzięczyć.

     – Też zarabiam i to trochę więcej – oznajmiłam przyciszonym głosem zaraz po tym, jak chłopak odszedł od naszego stolika.

     – Wiem, ale to ja cię zaprosiłem na kawę. Poza tym daj spokój, to nie była fortuna.

   Pokręciłam głową. To było miłe z jego strony, aczkolwiek i tak nadal miałam wyrzuty sumienia. Zabraliśmy swoje rzeczy i udaliśmy się w stronę naszego samochodu, który nadal stał na parkingu. W sumie to niby kto miał go ukraść? Tacy ludzie polują raczej na coś luksusowego, a nie starego grata.

     – To gdzie mnie zabierasz? – zapytał, jednocześnie otwierając pojazd.

     – Zobaczysz. Tylko że do tego potrzebuję kluczyków.

   Uśmiechnęłam się szeroko, robiąc przy tym maślane oczka. Zależało mi, żeby zgodził się na mój warunek. Dawno nie prowadziłam i już trochę mi tego brakowało. Chłopak w końcu westchnął i podał mi pożądaną rzecz.

     – Dziękuję bardzo. – Moje kąciki ust podniosły się jeszcze wyżej, o ile to w ogóle było możliwe.

   Wsiadłam do środka, od razu zapinając pasy. Bezpieczeństwo to podstawa. Mój towarzysz zajął miejsce obok, podczas gdy ja starannie ustawiałam lusterka.

     – Perfekcja ponad wszystko? – zapytał, delikatnie unosząc brwi.

     – Lubię przywiązywać dużą wagę do rzeczy i czynności, które kocham – oznajmiłam, całą uwagę skupiając na wykonywanej procedurze. – Za to pozwolę ci wybrać kasetę.

   Prychnął pod nosem. Odpaliłam silnik i próbowałam wyjechać, podczas gdy chłopak otworzył schowek w poszukiwaniu odpowiedniej muzyki. Założyłam okulary na oczy ze względu na dosyć intensywne słońce. Nuciłam coś pod nosem, cierpliwe czekając na jego wybór. Po chwili w głośnikach usłyszałam jedną z mniej znanych piosenek The Rolling Stones, na co subtelnie się uśmiechnęłam.

     – Mogłam się tego spodziewać – rzuciłam, nie spuszczając wzroku z ulicy.

     – Każdy, kto jeździ tym samochodem, dorzuca do schowka swoje kasety. Tylko tak jakoś twoich brakuje.

     – Jak w końcu wybiorę się do mieszkania, to obiecuję, że coś zabiorę.

   Prędzej czy później i tak musiałam tam pójść. Do Hell House zabrałam niewiele rzeczy, które powoli zaczęły mi się kończyć. Nie mogłam codziennie robić prania. Nie miałam na to zbytnio czasu. Poza tym kobieta w ich domu to majątek, więc skutecznie to wykorzystywali. Chcesz robić za gosposię? Zamieszkaj u Gunsów! Niby Lena też tam przebywała, aczkolwiek od kilku tygodni nie było z niej zbytniego pożytku.

   Wyśpiewywałam z Mickiem niemal całe piosenki, w niektórych fragmentach wymyślając własny tekst. Fałszowałam, o czym doskonale zdawałam sobie sprawę. Jednakże kochałam śpiew, więc nie zamierzałam z tego rezygnować. Izzy tylko od czasu do czasu wspomagał mnie, trochę podśmiewając się pod nosem. Miło spędzaliśmy czas, przejeżdżając niemal przez całe miasto.

     – Jesteśmy na miejscu – oznajmiłam, parkując pojazd w okolicy niewielkiego parku.

     – Czyli to jest twoje niezwykłe miejsce?

   Spojrzałam na niego, uprzednio zsuwając okulary na nos. Powstrzymywał śmiech, co nawet przypominało pogodny uśmiech.

     – Nie do końca. Moje miejsce jest w środku – rzuciłam. – A teraz chodźmy. Szkoda czasu.

   Wysiedliśmy z samochodu, następnie dokładnie go zamykając. Otworzyłam odnowioną metalową bramkę, dzięki czemu mogliśmy dostać się do środka. Droga usłana była niewielkim kamyczkami, które przynajmniej dla mnie nadawały dosyć wiejski klimat. Wkoło teren porastały wysokie, bujne drzewa o przyjemnych dla oka zielonych liściach. Przysłaniały nieco niebo, powodując ciemność, która dla jednych mogła się okazać przygnębiająca. Dla mnie jednak było idealnie. Podążaliśmy w milczeniu, delektując się dźwiękami śpiewu ptaków, które w niewielkiej ilości zagościły w tym niezwykłym ogrodzie. Coraz bliżej nas znajdowało się miejsce, które było moim ulubionym.

     – Czyżbyś tam nas prowadziła?

   Chłopak wskazał palcem małych rozmiarów staw, dookoła którego wyłożone były już nieco większe kamienie w różnych odcieniach szarości. Jakby w półkole ustawiono ławki w kolorze butelkowej zieleni, na których tak bardzo lubiłam przesiadywać.

     – Ehem – przytaknęłam, przyspieszając tempo.

   Dosłownie po kilku sekundach mogłam rozsiąść się na drewnianym meblu. Rozłożyłam nogi, jednocześnie zmuszając mojego towarzysza do zajęcia ławki obok.

     – Wybacz, ale nie lubię się dzielić miejsce. Nie tutaj. – Przymknęłam oczy, po czym  delikatnie odchyliłam głowę. – Mało kto je docenia, także raczej nikt nie będzie nam przeszkadzał.

     – Opalasz się w cieniu?
    
     – Delektuję się chwilą. Obiecałam pokazać ci wyjątkowe miejsce i dotrzymałam słowa. Chcesz posłuchać historii z nim związanej?

     – Lubisz mówić, więc czemu nie – odpowiedział, na co prychnęłam.

     – Ktoś musi, skoro ty wolisz milczeć. Przychodziłam tu często z Jamesem, zanim jeszcze wszystko zaczęło się sypać. To on pokazał mi to miejsce, które od razu pokochałam. Tu jest tak cicho i spokojnie. Idealnie na chwilę, kiedy chcemy być zupełnie sami. Przychodziłam tu po jego śmierci, żeby móc w spokoju zebrać myśli.

     – Swego rodzaju terapia?

     – Powiedzmy. Nie wiem, czy działa, bo jakoś nie widzę jej rezultatów. – Zaśmiałam się ironicznie. – Ale na pewno uspokaja, chociaż na chwilę. Kiedy normalnie muszę zająć czymś myśli, to tutaj mogę po prostu siedzieć i się relaksować.

     – Ciężko ci z tym? – drążył temat.

     – Radzę sobie. Jeszcze nie zachowuję się jak wariatka z psychiatryka, więc jest dobrze. Nie jestem ciężko chora, naprawdę. Nie musisz się o mnie martwić – prosiłam. Zrobiłam krótką pauzę. – Mogę mieć do ciebie prośbę?

     – Jaką?

     – Nie mów o tym innym. Nie chcę niepotrzebnych problemów i współczucia. Nie chcę, żebyśmy do tego wracali, więc zapomnij, że ci o tym powiedziałam,

     – Vicky…

     – Nie – powiedziałam stanowczo. – Dotychczas radziłam sobie z tym problemem sama i tak ma zostać. Izzy, są przyjemniejsze rzeczy, o których moglibyśmy rozmawiać.

     – Co z Axlem? – zapytał spokojnie, jakby mówił o tym, co będzie na obiad.

   Gorączkowo podsunęłam nogi pod klatkę piersiową, obejmując je poniżej kolan. Otworzyłam oczy widząc mojego towarzysza, który siedział naprzeciwko i wpatrywał się we mnie, oczekując odpowiedzi.

     – Powiedziałam przyjemniejsze, a nie trudniejsze – oznajmiłam, czując małą gulkę w gardle.

   Sama nie wiedziałam, co o tym wszystkim myślę. Z jednej strony lubiłam, kiedy był blisko. Każdy jego chociażby najmniejszy gest dawał mi namiastkę satysfakcji. Czułam jego bliskość i zarazem wiedziałam, że mu na mnie zależy. Z drugiej jednak nie chciałam bawić się jego uczuciami. Miłość do niego, której kiedyś doświadczałam, wypalała się i niekoniecznie zamierzała się odbudować. W sumie sama tego nie chciałam. Aczkolwiek coraz częściej łapałam się na myśleniu o jego propozycji. Seks bez zobowiązań to nie było najgorsze wyjście. Żadnego związku, zero zaangażowania i uczuć.

     – A dlaczego pytasz? – dodałam po chwili, już nieco pewniej.
    
     – Tak z ciekawości – rzucił obojętnie, wzruszając ramionami. – Podobno przyjaciele rozmawiają o takich rzeczach.

   Subtelnie uniosłam kąciki, co mógł opacznie zinterpretować. Raczej nie zamierzałam z nim o tym rozmawiać. Poza tym wątpiłam w jego intencje. Wcześniej nie zdarzało nam się poruszać takich tematów.

     – Chyba przyjaciółki – szczególnie podkreśliłam ostatnie słowo. – Więc nie licz, że będę ci się zwierzała z moich uczuć.

   Zaśmiał się, wstając z ławki. Wolnym krokiem podążał w moją stronę. Bacznie obserwowałam jego ruchy, kompletnie nie spodziewając się, co zamierzał zrobić. Przełknęłam głośno ślinę, kurczowo zaciskając palce. Usiadł na skraju obok mnie. Oparłam podbródek o kolana, wymieniając się z nim spojrzeniem.

     – Wiesz co, nawet lepiej. Chyba nie nadaję się do wysłuchiwania typowej babskiej paplaniny.

     – Ej! – odezwałam się  nienaturalnie wysoko. – Wypraszam sobie, w moim towarzystwie nie da się nudzić – żachnęłam się.

     – Kłóciłbym się…

   Podniosłam się i gwałtownie uderzyłam go w ramię. Udał, że go to boli i nawet odchylił się odrobinę. Oboje zaśmialiśmy się. Naprawdę lubiłam spędzać czas w jego towarzystwie i to chyba z wzajemnością.

     – Wiesz, że lubię się czasami z tobą droczyć – dodał po chwili, marszcząc delikatnie czoło.

     – Z wzajemnością – oznajmiłam z udawaną powagą. – Wiesz co, mogłabym tu tak siedzieć i nic nie robić. Szkoda, że tak rzadko odwiedzam to miejsce – dodałam po chwili.

     – Nie widzę problemu.

     – Nie mam czasu. Pracuję. – Z mojej twarzy zniknął uśmiech.

     – Vicky…

     – Spokojnie, przyzwyczaiłam się – przerwałam mu, zanim znowu wygłosiłby kazanie, jak bardzo się o mnie troszczyli. – Po prostu takie jest życie. Mam mnóstwo spraw na głowie.

     – Może powinnaś zwolnić. Cieszyć się chwilą.

     – Właśnie to robię, tylko przy okazji wykonując inne rzeczy. – Uśmiechnęłam się. – Ale patrz, teraz siedzę tutaj z tobą i cieszę się chwilą.

   Nic nie odpowiedział. Siedzieliśmy w milczeniu, nawzajem wpatrując się w każdy detal, jaki znajdował się na naszych twarzach. Jakieś dziwne uczucie zaczęło wypełniać mnie od środka. Nie za bardzo potrafiłam je zdefiniować, aczkolwiek raczej należało do tych przyjemnych. Po chwili chłopak ostrożnie wyciągnął rękę w moim kierunku, jakby bał się, że zaraz mu ucieknę. Natomiast ja nie zamierzałam nigdzie się ruszać. Siedziałam bezruchu jak posąg i cierpliwie czekałam na to, co zrobi. Kiedy już upewnił się co do moich zamiarów, delikatnie założył mi za ucho opadający kosmyk, którego do tej pory nawet nie zdążyłam zauważyć. Cały czas wymienialiśmy spojrzenia, jakbyśmy wzajemnie się pochłaniali. Lekko uchyliłam wargi, próbując tym samym nabrać więcej powietrza. Jego ciepła, lekko szorstka dłoń delikatnie zjechała na mój policzek, wywołując u mnie przyjemne dreszcze. Przeciągnął ją w dół, wzdłuż mojej linii żuchwy. Jeszcze kilka razy gładził tę okolicę, wywołując u mnie to samo przyjemne uczucie. Sama nie wiedziałam, co się ze mną działo. Czyżby chwila słabości albo zmęczenie? Nie miałam pewności, aczkolwiek nie powinniśmy byli tego kontynuować.

     – Chyba musimy się już zbierać – oznajmiłam w pewnym momencie, próbując ukryć niezadowolenie.

   Chłopak raptownie zabrał dłoń, kładąc ją na karku. Wyglądał na zmieszanego. Oboje tak się zachowywaliśmy.

     – Masz rację. Musimy już jechać, jeśli nie chcesz się spóźnić.

   Przytaknęłam tylko głową, po czym zabrałam swoje rzeczy. Szłam kilka kroków przed nim, nerwowo szukając w kieszeniach papierosów oraz zapalniczki. Odpaliłam jednego, krótko zaciągając się dymem. Zachowywaliśmy milczenie. Dla nas obojga była to bowiem niezręczna sytuacja. Aczkolwiek ja miałam mieszane uczucia i myśli, które cholernie dawały o sobie znać.

   Całą drogę przejechaliśmy w ciszy. Tym razem to Izzy prowadził, więc mogłam w spokoju wyłożyć nogi na płytę rozdzielczą i przemyśleć całą tę sytuację. W sumie to nie było o czym, lecz trochę mnie to gnębiło. W dodatku to milczenie, które pochłonęło nawet radio. Po części to była nasza wina, bowiem nie załadowaliśmy żadnej kasety. Tak jakoś nie było do tego nastroju. Zostało mi tylko przygryzanie wargi i puste patrzenie się przed siebie.

   Trochę pobłądziliśmy, aczkolwiek dojechaliśmy na miejsce. Staliśmy od zaledwie dwóch może trzech minut, ale zamiast wysiadać ja nadal tam trwałam i bezowocne wegetowałam.

     – To co, pora iść? – zapytał z entuzjazmem, lecz odrobinę wymuszonym.

     – Masz rację. Nie możemy tutaj tak bezczynnie siedzieć.

   Uśmiechnęłam się niemrawo i wysiadłam z samochodu. Oparłam się o drzwi i czekałam, aż podejdzie bliżej. Chciałam raz na zawsze to wyjaśnić, ponieważ na dłuższą metę nie mogliśmy się tak zachowywać.

     – Co, stres cię zjada? – Powoli odzyskiwał humor.

     – Odrobinę. Wiem, że z moim talentem nie zdobędziemy nie wiadomo czego. – Zaśmiałam się. – Zapomnijmy o tym. Po prostu nie chcę psuć sobie i tobie nastroju. Poza tym dobrze mi się z tobą rozmawia, a do tej pory tak trochę pomilczeliśmy.

   Podrapał się po karku, uśmiechając się subtelnie. Chyba doskonale mnie rozumiał. A przynajmniej tak to odebrałam.
    
     – Jasne – rzucił, przeciągając samogłoski. – Chodź już, bo się spóźnisz – poganiał mnie, jednocześnie dźgając mnie palcem w okolicy żeber.

     – Oczywiście, szefie – rzuciłam z uśmiechem na twarzy, szczególnie podkreślając ostatnie słowo.

   Pokręcił tylko głową, odwzajemniając mój gest. Nie czekając na niego, udałam się w stronę wejścia. Przede mną znajdowała się ogromna hala z nieco przygnębiającym szarym tynkiem. Otworzyłam potężne szklane drzwi, tym samym dostając się do środka. Moim oczom ukazał się ogromny korytarz. Jego ściany pokryte były sosnowymi panelami, na których wisiały półki po brzegi wypełnione nagrodami. Robił niezwykłe wrażenie. Z podziwem wymalowanym na twarzy rozglądałam się dookoła. Znajdowało się tutaj pełno ludzi w kolorowych strojach z numerkami na plecach albo nadgarstkach.

   Uśmiechałam się niemal sama do siebie. Cieszyłam się z osiągnięcia, jakiego udało mi się dokonać. Kompletnie nie liczył się fakt, iż nie miałam najmniejszych szans na wygraną. Ważne było, że znajdowałam się tutaj i mogłam wziąć udział w czymś takim.

   Nagle poczułam czyjąś dłoń, które kurczowo zaciskała się na moim ramieniu. Zmarszczyłam czoło, odczuwając niewielki ból. Obróciłam się do tyłu, aby sprawdzić kto czegoś ode mnie chciał.

     – Gdzie ty do cholery byłaś?! – wykrzyczał. Był nie tyle zdenerwowany, co wkurzony. I to bardzo.

   Przede mną stał nie kto inny jak Jack. Wymachiwał rękami i próbował opanować się, aczkolwiek za każdym razem kończyło się to niekontrolowanym wydzieraniem na mnie.

     – Spokojnie, przecież jestem. – Starałam się zachować spokój.

     – Jesteś?! A co robiłaś wcześniej?!

     – Coś? – bardziej zapytałam niepewnie niż oznajmiłam.

   Zaczął głęboko oddychać, jednocześnie chcąc zająć czymś ręce. Zacierał je, bawił się palcami a nawet wymachiwał nimi.

     – I to coś było ważniejsze od konkursu?! Vicky, teraz wszystko przepadło. Zostaliśmy zdyskwalifikowani.

     – Jak to? – zapytałam zdziwiona, robiąc duże oczy. – Przecież miałam być popołudniu, więc jestem…

     – O pierwszej – zaakcentował. – Jest prawie czwarta. Pół biedy, że nie było cię na zapisach. Dziewczyno, mieliśmy tańczyć o trzeciej! – wykrzyczał, nie panując nad nerwami. – Zdyskwalifikowali nas, bo nie było mojej partnerki.

     – Przepraszam…

     – W dupę sobie wsadź te przeprosiny. – Machnął ręką. – Zawiodłaś mnie i to bardzo. Chciałem wystąpić. Dla Jessici…

     – To trzeba było poszukać profesjonalnej tancerki, a nie ćpunki z ulicy – wycedziłam.

   Nawet nie czekałam na jego odpowiedź. Odwróciłam się w kierunku drzwi i nie zwracając uwagi na nic szybkim krokiem udałam się tam. Chciałam jak najszybciej stąd uciec. Byłam na totalnym skraju. Z jednej strony dominowały we mnie nerwy i miałam ochotę coś roznieść. Z drugiej siadłabym w kącie i załamywała nad swoją beznadziejnością. Z tego wszystkiego wybrałam trzecie wyjście. Zabawić się i zaliczyć solidny zgon. Może to wyciszyłoby ból i pozwoliło zapomnieć. Gwałtownie pociągnęłam za klamkę, otwierając drzwi. Pod nimi stał Izzy, który właśnie kończył dopalać papierosa.

     – Coś się stało? – zapytał zdziwiony.

   Nie zwracałam na niego uwagi. Nadal szłam do przodu, przy okazji kopiąc nawet najmniejsze kamyczki.

     – Vicky…

     – Właśnie zrezygnowałam z tańca. Idę się napić, wrócę autobusem. Możesz wracać do domu. Nie musisz mnie niańczyć – rzuciłam bez emocji.

     – Zaczekaj, pójdę z tobą – oznajmił, po czym usłyszałam jego kroki.

   Poczułam przypływ negatywnych impulsów. Przełknęłam gorzko ślinę i odwróciłam się w jego stronę. Na mojej twarzy malowało się ewidentne niezadowolenie. Chłopak przystanął na chwilę, z zaciekawieniem wpatrując się we mnie.

     – Czego, do cholery, nie rozumiesz?! – wykrzyczałam niemal na całe gardło.

   Zaczęłam ciężko oddychać. Kompletnie nie spodziewałam się, że aż tak to może zabrzmieć. Mój towarzysz też był zdziwiony, albowiem stał wmurowany i patrzył na mnie z niedowierzaniem. Rzuciłam mu ostatnie spojrzenie, po czym powoli odwróciłam się na pięcie. Motywowałam się, żeby tylko nie patrzeć w tamtą stronę. Szłam przed siebie, mając nadzieję, że uda mi się znaleźć cel, do którego podążałam. Chociaż sama nie miałam pojęcia, dokąd zmierzałam…



 ~*~*~*~

Hej robaczki ;)

Przepraszam, że tak dawno nie było niczego nowego. Tak, wiem, zawiodłam. Na wakacjach zamiast pisać bawiłam się w edycję pierwszych rozdziałów. No a potem zaczęła się szkoła i sami wiecie, jak to jest.

Z tego powodu, chcę teraz ustalić z Wami pewne rzeczy. Po pierwsze, rozdziały będą się ukazywać co dwa tygodnie, ewentualnie jeśli będą wcześniej gotowe, to wtedy. Aczkolwiek z tym będzie trudno. Jestem na jednym z trudniejszych profili (biol-chem-mat pozdrawia ;) ), przez co mam sporo nauki, a co za tym idzie mniej czasu. Proszę Was zatem o wyrozumiałość. Jestem tylko człowiekiem i też czasami potrzebuję odpoczynku. Mimo to nadal chętnie będę kontynuowała to fanfiction, tylko że teraz nieco bardziej regularnie xd

Dobra, nie zanudzam Was moimi wywodami.

Chętnie poczytam Wasze komentarze, które niesamowicie mnie motywują. Kiedy ich nie ma, to nawet zastanawiam się, czy ktokolwiek to czyta xD Także odzywajcie się.

Btw, dziękuję za ponad 7k wyświetleń :*

Do następnego ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.



⭐Allie