piątek, 30 września 2016

50. My life, my choice





   Bezcelowo spacerowałam ulicami West Hollywood, zażywając przy tym kąpieli słonecznych. Ciemne okulary zakrywały moje lekko podpuchnięte oczy, które tego dnia odrobinę mnie szczypały. W dłoniach obracałam cienkiego, mentolowego papierosa, którego od czasu do czasu podpalałam. Kompletnie nie miałam pomysłu, dokąd mogłabym się udać. Był środek dnia, więc większość klubów po prostu była jeszcze zamknięta. Wypuściłam aromatyzowany dym, jednocześnie zbliżając się do przejścia dla pieszych. Już z daleka widziałam zielone światło i gdybym tylko szła nieco szybciej, z pewnością bym zdążyła. Jednak nie śpieszyłam się, nie było po co. Mijały mnie kolejne samochody, które pozostawiały po sobie niemiły zapach spalin. Trwałam w konsternacji, co od jakichś dwóch tygodni non stop mi się zdarzało. Nawet nie zorientowałam się, kiedy światło się zmieniło. Wytrąciłam się z rozmyślań i przeszłam na drugą stronę. Rozejrzałam się dookoła, dostrzegając szyld Psycho. Nie wiedziałam, że zaszłam aż tutaj. Psycho, jako jeden z nielicznych lokali tego typu, nie znajdował się na Sunset Strip, a raczej na obrzeżach, niedaleko Santa Monica. Nie zastanawiając się ani chwili, ruszyłam w tamtym kierunku, będąc niemal stuprocentowo pewna, iż go tam zastanę. Przeczesałam palcami pełne kołtunów włosy, które dodatkowo rozwiewał delikatny powiew wiatru. Miałam szczęście, dosłownie pół godziny temu otworzono klub. Pociągnęłam za sporych rozmiarów klamkę, która na początku nie chciała współpracować. Musiałam użyć więcej siły, która ostatnimi czasy rzadko mi towarzyszyła. W końcu dostałam się do środka. Jak zwykle panował tutaj półmrok, a jedynie niewielkie lampki emitowały smugi światła. Z głośników wydobywały się dźwięki jakiejś smętnej melodii, która idealnie oddawała nastrój. Oprócz barmana, który przecierał szklanki i nie reagował na moją obecność, w pomieszczeniu znajdowała się jeszcze jedna osoba – on…

   Podeszłam bliżej stolika, przy którym siedział. Palił papierosa, którego od czasu do czasu strzepywał o szklane krawędzie popielniczki. Obok jego łokcia stała szklanka wypełniona bursztynowym trunkiem – zapewne whiskey. Ostrożnie usiadłam naprzeciwko, czekając aż zwróci na mnie uwagę. Mężczyzna po chwili podniósł swój nieobecny i zarazem zmęczony wzrok, następnie zatrzymując go na mojej osobie. Poczułam dziwne ciarki, których od dawna nie doświadczałam. Zdjęłam okulary przeciwsłoneczne, pomimo że dawały mi swoistą ochronę, ukrycie. Odłożyłam je na blat, jednocześnie starając się nie patrzeć mu prosto w oczy. Następnie wyjęłam z torebki plik banknotów, które rzuciłam na stół, prosto pod jego ręce. Dopiero teraz uraczyłam go spojrzeniem, czując bijący od niego chłód. Spojrzał krótko na pieniądze, po czym z zapytaniem znowu popatrzył na mnie.

     – Nie rozumiem. – Pokręcił głową, jednocześnie strzepując papierosa. – Jesteś mi coś winna, chcesz coś kupić?

   Biłam się z myślami, bezustannie zastanawiając się, czy aby na pewno dobrze postępuję. Tak długo z tym walczyłam tylko po to, żeby teraz ot tak wrócić do marnego początku. Chciałam tego? Oczywiście, że tak. Czułam, jakby to była jedyna droga ratunku, pomocy. Sama przestawałam sobie z tym radzić. Potrzebowałam czegoś, co odrobinę by mnie wsparło, ukoiło przenikający ból.

     – Ja nie, ale Lena już tak. Po prostu jestem dobrą przyjaciółką i chcę jej pomóc – oznajmiłam dosyć chłodno.

   Ben nadal patrzył na mnie nieufnie. Zgasił niedopałka, wyrzucając go do popielniczki. Przejechał dłonią po żuchwie pokrytej niewielkim zarostem. Obniżył wzrok, zabierając się przy tym za liczenie pieniędzy. Denerwowałam się, chociaż on zachowywał spokój. Przygryzałam dolną wargę, niecierpliwie czekając, aż skończy.

     – Trochę tego za dużo – rzucił po chwili, popijając alkohol.

     – Wiem. Chcę skorzystać z okazji i coś u ciebie zakupić.

   Nie wiedziałam, czego tak naprawdę chciałam. Pod stołem bawiłam się palcami tylko po to, żeby cokolwiek z nimi zrobić. Bałam się ponownego upadku, aczkolwiek z drugiej strony, nie mogłam już dłużej tak funkcjonować. Powoli Valium przestawało wystarczać.

   Wyglądał na zdziwionego. Nigdy wcześniej nie kupowałam niczego u niego. Nic nie mówił przez chwilę, zapewne nad czymś się zastanawiając. Przynajmniej wydawał się być zamyślony.

     – Chcesz coś do picia? – zapytał, jakby wytrącony z transu.

     – Poproszę sok jabłkowy.

   Ostatnio wlewałam w siebie zbyt duże ilość toksycznego alkoholu. Do teraz miałam niewielkiego kaca, który zresztą nękał mnie niemal codziennie. W końcu musiałam zrobić sobie niewielki detoks, żeby zregenerować resztki sił, które mi pozostały.

   Chłopak podniósł rękę do góry i zamówił dla mnie wspomniany napój. Nie minęło nawet pięć minut, kiedy barman przyniósł szklankę z sokiem. Niemal na raz wypiłam połowę jej zawartości, odrobinę zwalczając pragnienie.

     – Lubię robić interesy, ale z zaufanymi osobami, a ciebie nie znam – powiedział, odpalając kolejnego papierosa. – Możesz mi przypomnieć, jak się nazywasz?

     – Vicky – oznajmiłam bez chwili namysłu. – Ta od Gunsów – dodałam już mniej pewnie.
 
   Jego wyraz twarzy od razu zmienił się na mniej podejrzliwy, a co za tym idzie, bardziej przyjazny. Uśmiechnął się delikatnie, wypuszczając przy tym siwy dym, który wypełnił przestrzeń pomiędzy nami. Pomimo że byłam czynnym palaczem, zakaszlałam kilka razy, krzywiąc się przy tym, kiedy toksyczny opar dotarł do moich nozdrzy.

     – Trzeba było tak od razu. Nie spodziewałem się, że to ty jesteś ta Ruda od Eddiego. Nieźle mu naściemniałaś z tą chorobą.

   Prychnęłam ironicznie. Czyżby już wszyscy, którzy dla niego pracowali, słyszeli o mnie? Poza tym skłonienie się do kłamstwa było jedynym wyjściem, jeżeli chciałam zrobić sobie dłuższy urlop. Mój szef respektował jedynie okres albo chorobę. Zwykła chęć ucieczki od rzeczywistości nie przeszłaby.

     – Skąd wiesz, że kłamałam? – Przejechałam palcem wskazującym  po wilgotnych brzegach szklanki. – Może to była tygodniowa niedyspozycja?

   Uśmiechnęłam się zalotnie. Powoli uczyłam się, jak należy się zachowywać, rozmawiać z takimi ludźmi. Musiałam wykorzystywać wszystkie swoje atuty oraz udawać cholernie pewną siebie. Kokietowanie również było mile widziane.

     – Nieważne w co z nim grasz – rzucił, pociągając fajkę. – Mnie to nie dotyczy. Przechodząc do sprawy, czego księżniczka sobie życzy?

   Prychnęłam po raz kolejny, następnie upijając łyka chłodnego napoju. Miałam już po dziurki w nosie tych głupich zdrobnień, których używali niemal wszyscy faceci. Czy oni nie potrafią wymyślić czegoś sensowniejszego?

     – Tego, co wszyscy u ciebie kupują. Coś mocnego na porządne znieczulenie – powiedziałam pewnie, co pewien czas subtelnie unosząc kąciki.

   Grałam, co ostatnio zdarzało mi się coraz częściej. Życie nauczyło mnie, żeby chować strach i cierpienie dla siebie. Im bardziej byłeś wygadany, pewny siebie, a w niektórych momentach nawet chamski tym bardziej liczyłeś się w tym brudnym i chorym towarzystwie. Trzeba było umieć grać w ich gierki i robić interesy, aby przeżyć jeden pieprzony dzień. A on mijał i pojawiał się następny, aż z biegiem czasu musiałeś zobojętnieć, nie przejmować się niczym. Zmieniałam się, pomimo że na początku kompletnie nie miałam o tym pojęcia. Później było tylko za późno…


   Chłopak zmarszczył czoło, jednocześnie podejrzliwie przyglądając się mojej osobie. Doskonale znał zasady. Wszyscy je znali.

     – Wiesz, że Eddie nie toleruje ćpania. Może na początku zachęca w ten sposób ćpunów, aby dla niego pracowali, ale to tylko chwilowe. Każdy z nas siedzi w tym bagnie po uszy i nie chcemy większych problemów. Przynajmniej ja nie, więc nie pakuj siebie i mnie w to gówno – oznajmił chłodno i zarazem stanowczo.

     – Lenie jakoś sprzedawałeś – wypomniałam mu, przez co odrobinę się skrzywił. – Eddie o niczym się nie dowie, a ty dodatkowo na tym zyskasz. Mam różnych klientów, ćpunów także. Jak takiego znajdę, to powiem mu, że u ciebie jest najlepszy towar w przystępnej cenie. Za to będziesz mi odpalał niewielki procent od ich zakupu. Zrobimy mini biznes i zbijemy na tym fortunę. – Uśmiechnęłam się zachęcająco.

     – No nie wiem…

     – Zgódź się. Masz niewiele do stracenia. Eddie się nie dowie i już ja o to zadbam. Oczywiście jeśli chodzi o towar dla mnie, to umawiamy się na normalną cenę. To co, wchodzisz w to?

   Nastała chwilowa cisza, którą jedynie zakłócały dźwięki dochodzące z głośników oraz ruchy barmana. Ben co pewien czas spoglądał to na mnie, to na swoją szklankę z whiskey. Nie popijał jej, a jedynie patrzył na nieruchomą ciecz, jakby szukał w niej odpowiedzi. Starałam się nie spuszczać z niego oka. Chciałam czuć się jak równy z równym, chociaż w środku miałam swego rodzaju obawy.

     – Dobra,  stoi – odparł flegmatycznie, machając do tego ręką. – Mogę przystać na twoje warunki, o ile faktycznie zacznie mi się to opłacać. Ale i ja mam kilka wymagań. Po pierwsze, jeśli nie wypali, kończysz swoją działalność i jedynie kupujesz u mnie dragi. Po drugie, jak wpadniemy, to całą winę bierzesz na siebie. Umowa stoi?

   Uśmiechnęłam się szerzej, o ile w ogóle było to możliwe. Wyciągnęłam dłoń, aby następnie chłopak mógł ją uściskać. Właśnie zrobiłam interes życia, który mógł okazać się żyłką złota. Aczkolwiek czułam dziwną niepewność. Cholera, jak się wszystko wyda, to już po mnie. Cóż, tylko raz się żyje…

     – Lubię robić owocne interesy. Dobra, teraz dawaj towar i się zmywam.

   Mężczyzna rozejrzał się dookoła, aby upewnić się, czy na pewno oprócz nas i barmana nikogo nie było w środku. Odchylił skórzany płaszcz, który miał na sobie i wyjął z niego niewielki, plastikowy woreczek z lekko szarawym proszkiem. Prawie czysty towar. Ostrożnie wysunęłam otwartą dłoń, w którą włożył zawiniątko, po czym dokładnie, a zarazem szybko ją zamknął. Wreszcie miałam to, czego chciałam. Uśmiechnęłam się tym razem dosyć szczerze. Bez rozglądania się na boki schowałam nabytek do kieszeni kurtki, która była zasuwana. Wstałam z krzesła, opierając przy tym dłonie o chłodny blat. Nachyliłam się, przez co mogłam czuć jego niezbyt świeży oddech, na co odrobinę się skrzywiłam.

     – Wpadnę za jakiś czas. Chyba, że ty mnie wcześniej znajdziesz – wyszeptałam.

   Nic nie odpowiedział. Zabrałam swoje rzeczy i udałam się w stronę drzwi, uprzednio puszczając mu oczko. Na zewnątrz nadal świeciło mocne słońce, przez co po wyjściu z półmroku musiałam mrużyć oczy, aby wytrzymać. Założyłam okulary przeciwsłoneczne, po czym zaczęłam nerwowo szukać papierosów, które znajdowały się na dnie mojej torebki. Po ich znalezieniu, odpaliłam jednego, delektując się jego nietradycyjnym smakiem. Nie miałam pojęcia, dokąd mogłabym pójść. Spacerowałam wolnym krokiem po szarym chodniku, wlepiając wzrok w poniszczone czarne trampki. Wypadałoby się ogarnąć, aczkolwiek w tym celu musiałabym wrócić do mieszkania. Zostawiłam tam większość swoich rzeczy, po które i tak musiałam pójść. Jednak wolałam odłożyć to na później. Może wtedy nie będzie tam Chrisa?

   Skręciłam w jakąś uliczkę, nie mając kompletnie pojęcia, gdzie się znajdowałam. Miasto było duże, a ja znałam tylko niewielką jego część. Przyglądałam się wystawom sklepowym, na których znajdowały się drogie ubrania. Miałam ochotę je kupić, lecz nie posiadałam wystarczająco dużo pieniędzy. Nie należałam do bogatych osób, wręcz przeciwnie. Ledwo wiązałam koniec z końcem, zarabiając w najbardziej ohydny sposób. W sumie teraz już mi to nie przeszkadzało. Podobno człowiek potrafi przyzwyczaić się do wszystkiego.

   Zaczęłam zdawać sobie sprawę, iż skądś kojarzę tę okolicę. Te same witryny, budynki, a nawet rośliny, które w znikomych ilościach porastały przydrożne ogródki. Zmarszczyłam czoło, jednocześnie zaciągając się dymem. Znajome miejsce i to nawet za bardzo. Zgasiłam peta i niepewnie podążyłam dalej, tym razem uważnie rozglądając się na boki. Uśmiechnęłam się na widok sklepu, przez który odniosłam owe wrażenie. Był to stary, kamienny budynek. Dawno jej nie widziałam, toteż postanowiłam zajrzeć do środka. Pewnie otworzyłam drewniane drzwi z szybką, przez co uruchomiłam niewielki dzwoneczek, który wisiał nad nimi. W środku panowała ta sama atmosfera, którą zapamiętałam. Przyjemny klimat z dobrą muzyką, która wydobywała się z głośników. Rozejrzałam się po wnętrzu, uśmiechając się na sam jego widok. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z obecności osoby, która była mi dosyć bliska. Blondynka stała za ladą i przysłowiowo szczerzyła się od ucha do ucha. Po jej dużym, zaokrąglonym brzuszku widać było, iż zbliża się do rozwiązania. Promieniała na twarzy, chociaż równocześnie można było dostrzec na niej zmęczenie, co sugerowały sine cienie pod oczami. Podeszłam bliżej, aby ją uściskać. Tak bardzo mi tego brakowało.

     – Jezu, Vicky, nie spodziewałam się ciebie tutaj. – Odsunęła się ode mnie, przejeżdżając dłońmi wzdłuż moich ramion. – Dawno cię nie widziałam, co tam u ciebie?

   W oczach miałam łzy, aczkolwiek były one oznaką radości. Przez ostatni czas nie miałam okazji doświadczyć bliskości osoby, na której bardzo mi zależało. Kurde, traktowałam ją jak rodzoną siostrę.

     – A nic. Jakoś pomalutku leci. Daję sobie radę. Ale widzę, że u ciebie więcej się dzieje. Opowiadaj, jak tam przygotowania do przyjścia Tommy’ego na świat?

   Oparłam się na łokciach o dębową ladę, wpatrując się w dziewczynę. Była taka pogodna, radosna i przede wszystkim normalna.

     – Ostatnio coraz bardziej bolą mnie krzyże, ale na szczęście po chwili przestają. – Roześmiała się. – Za niedługo mam termin, aczkolwiek chciałabym jeszcze trochę popracować.

   Jej ręce odruchowo wylądowały na ciążowym brzuszku.

     – Powinnaś odpocząć. Szczególnie teraz – rzuciłam odruchowo. Martwiłam się o nich.

     – Jest dobrze. Todd bardzo mi pomaga…

   Na jej twarzy pojawił się grymas, a ja poczułam się niezręcznie. Ugryzłam się w język, zanim cokolwiek powiedziałam. Dla nas obydwu nie był to wygodny temat.

     – Jesteście razem? – zapytałam niepewnie.

   Pokręciła głową, przechylając ją tak, że patrzyła na mnie od dołu. Nie chciałam być wścibska. Nie zamierzałam wtrącać się w ich prywatne sprawy.

     – To jest twoje życie – oznajmiłam chłodno. – Nie mogę ci kazać pogodzić się z Duffem albo dać mu szansę. Szanuję każdą twoją decyzję i chcę, żebyś wiedziała, że masz moje wsparcie. 

     – Dziękuję – mruknęła, po czym zrobiła niewielką pauzę. – Byłam ostatnio w Hell House. – Zaśmiała się. – Nie, nie rozmawiałam z Duffem. Szukałam cię, ale Steven powiedział, że wyjechałaś. Coś się stało?

   Właściwie nic, ale jednocześnie tak i to wiele. Próbowałam jakoś poskładać odłamki swojego życia w spójną całość. Już dawno powinnam była to zrobić. Przemyśleć wszystko od początku i ułożyć na nowo. Po prostu za bardzo się pogubiłam i po drodze zostawiłam gdzieś sens istnienia. Czy go odnalazłam? Chyba nie do końca. W zamian stałam się bardziej odporna i obojętna. Taka zimna suka, którą podobno byłam od dawna, tylko nikt tego dotychczas nie zauważył. Na jak długo uda mi się taką pozostać? Tego nikt nie wiedział…

     – Nie. Po prostu musiałam przemyśleć parę spraw. Przy okazji zatrzymałam się u starej, dobrej kumpeli w San Francisco.

   Faktycznie przez te dwa tygodnie pomieszkiwałam u dawnej przyjaciółki, aczkolwiek ona praktycznie nie przebywała w domu. Natomiast ja nocami wychodziłam do klubów, aby móc odreagować to wszystko. W sumie przegadałyśmy może trzy godziny? W dzień szukałam jakiejś pracy. Myślałam nad tym, aby zostać na stałe w San Francisco, jednakże zdałam sobie sprawę z jednego. Nigdy nie ucieknę od przeszłości. Pracowałam u Eddiego i nie mogłam tego rzucić ot tak z dnia na dzień. Jak to powiedział Ben, siedziałam w bagnie, z którego wyjście było dosyć ryzykowne. Stąpałam po cienkiej krawędzi, z której zejście groziło nieodwracalnym konsekwencjami. Eddie na pewno szukałby zemsty albo czegoś właśnie tego pokroju. Jedno było pewne, tak łatwo nie odpuściłby. Poza tym zżyłam się z chłopakami z Guns N’ Roses. Traktowałam ich jak najbliższą rodzinę, której nie mogłam, a raczej nie potrafiłam tak po prostu opuścić i zapomnieć.

     – Na pewno wszystko w porządku? – dopytywała.

    – Tak – odpowiedziałam, jakby wytrącona z transu. – Gdyby coś było nie tak, to na pewno bym ci powiedziała. – Uśmiechnęłam się niemrawo.

     – Chcę ci się jakoś odwdzięczyć za to, że mi pomogłaś. – Odwzajemniła mój gest.

     – Nie trzeba. To tylko drobnostka, której nie zrobiłam dla jakiegoś rewanżu.

     – Wiem, dlatego nie zamierzam wprowadzać cię w niezręczną sytuację. Po prostu mogłabyś wpaść do nas na kolację z…

     – Wpadnę sama – przerwałam jej w połowie zdania.

     – Przepraszam, myślałam, że między wam jednak wszystko się ułożyło. – Nerwowo założyła kosmyk za ucho. Widać było, że się denerwowała.

     – Spokojnie. – Złapałam ją za nadgarstek, który swobodnie odłożyłam na blat. – Naprawdę dobrze mi z tym. Bycie singielką ma swoje plusy. – Uśmiechnęłam się szeroko.

     – Naprawdę? – Uniosła brew do góry.

     – Tak. Mogę flirtować z kim chcę – zaśmiałam się.

   Do moich uszu doszedł głośny i wysoki dźwięk dzwonka. Odruchowo odwróciłam się, zauważając grupkę punków, którzy weszli do środka. Od razu udali się w kierunku lady, aby poprosić Rosie o pomoc w wyborze płyty. Odsunęłam się na bok, żeby mogli zająć moje miejsce. I tak już nic tu po mnie.

     – Spadam. Wpadnę do was w któryś wieczór – rzuciłam na pożegnanie, wycofując się w kierunku wyjścia.

     – Na razie – mruknęła, na chwilę odwracając swoją uwagę od potencjalnych klientów.

   Włóczyłam się jeszcze chwilę po mieście, bezcelowo poznając jego zakamarki. Dodatkowo wypaliłam przy tym trzy papierosy, które tego dnia niezwykle mi smakowały. Ostatnio coraz bardziej popadałam w ten paskudny nawyk, aczkolwiek i tak nie miał co robić przy innych.

   Stałam na klatce i poszukiwałam klucza w czeluściach mojej torebki. Ostatnio wypełniała ją masa niepotrzebnych papierów i ulotek. Tutaj też musiałam zrobić porządek, jednak to już nie było takie proste. Po dłuższych poszukiwaniach w końcu znalazłam upragnioną rzecz, dzięki której mogłam otworzyć drzwi. Weszłam do środka zdecydowanym krokiem, nie chcąc zatrzymywać się na głupie sentymenty. I tak poczułam aurę tego miejsca, która towarzyszyła mi w ostatnim czasie. Nic się nie zmieniło. Nadal wyglądało tak samo. Niektóre wspomnienia odżyły, chociaż tak bardzo chciałam tego uniknąć. Potrząsnęłam głową, aby wyrwać się z tego zgubnego transu. Raptownie udałam się do swojego starego pokoju. Wyjęłam z szafy niewielką, czarną walizkę i zaczęłam pakować do niej ubrania. Nie zwracałam zbytniej uwagi na to, jakie one były. Chciałam jak najszybciej się stąd wydostać, a przede wszystkim nie spotkać się z nim.

     – Wyprowadzasz się?

   Niemal podskoczyłam wystraszona, słysząc jego głos. Niechętnie odwróciłam się w stronę drzwi. Stał oparty o framugę i patrzył prosto w moje oczy. Wydawał się być obojętny na tę całą sytuację. Przygryzłam nerwowo wargę.

     – Chwilowo tak – oznajmiłam przerywanym głosem. – Zmieniłeś się – dodałam, aby uniknąć ciszy.
    
   Przełknęłam głośno ślinę, czując niewielką gulkę w gardle. Byłam odrobinę spięta, co w ostatnim czasie rzadko się zdarzało. Niby już wszystko sobie wyjaśniliśmy, aczkolwiek niektóre rzeczy nadal pozostawały nierozstrzygnięte.

   Chłopak naprawdę odrobinę się zmienił. Jego twarz wydawała się odrobinę zapaść, a kilkudniowy zarost zniknął. Jego zazwyczaj uniesione na żelu włosy, teraz opadały w nieładzie nie grzesząc świeżością.

     – Trochę się zapuściłem. – Zaśmiał się, przejeżdżając dłonią po karku. – Chyba zbytnio przygotowuję się do tego, co będzie.

   Zmarszczyłam czoło i popatrzyłam na niego ze zdziwieniem. Nie za bardzo rozumiałam, o czym mówił. Chciał wyjechać? Wyprowadzić się? A może był chory? Chłopak tylko prychnął pod nosem, mierzwiąc przy tym włosy.

     – Bo ty o niczym nie wiesz – powiedział po chwili, na co pokręciłam głową. – Wyjeżdżam na misję – oznajmił z nieco mniejszym entuzjazmem.

   Próbowałam wziąć głęboki wdech, aczkolwiek nie było to wcale takie łatwe. Pomimo że moje uczucia względem niego wygasały, jego słowa bolały, jakby ktoś wbił mi nóż prosto w serce. Był żołnierzem, przez co mógł zginąć w każdej chwili. Martwiłam się, w końcu nadal w jakiś sposób był dla mnie ważny.

     – Na długo? – zapytałam obojętnie, próbując ukryć emocje, które mną targały.

     – Nie mam bladego pojęcia. – Pokręcił głową, robiąc krótką pauzę. Odłożyłam koszulkę, którą w chwili obecnej mięłam w dłoniach i ostrożnie podeszłam bliżej niego. Spojrzałam w jego błękitne tęczówki, w których ujrzałam ten charakterystyczny błysk. Bał się. – Vicky, ja wiem, że pomiędzy nami nigdy niczego nie będzie. Nawet zdążyłem już sobie to uświadomić. – Zaśmiał się ironicznie. – Po prostu chcę wyjechać z czystą kartą. Ostatnio powiedziałem za dużo i mam nadzieję, że mi wybaczysz. Proszę cię tylko o jedno. Na wypadek, gdybym nie wrócił…

     – Nawet się nie waż, rozumiesz? – przerwałam mu, czując jak moje wargi coraz bardziej drżały. – Nie pozwalam ci zginąć. Musisz wrócić. Może i nie byłam idealną przyjaciółką i kandydatką na dziewczynę, ale na pewien sposób cię lubiłam. Błagam, nie zostawiaj mnie…
   Wybuchłam płaczem, którego za nic nie potrafiłam kontrolować. Chris ostrożnie przyciągnął mnie bliżej swojego rozgrzanego ciała. Oparłam głowę o jego tors, podczas gdy on delikatnie gładził mnie po plecach. Nie mogłam przestać szlochać. Nie chciałam i zarazem nie potrafiłam. To zbyt mocno bolało, chociaż tak naprawdę nie zżyliśmy się niewiadomo jak.

     – Cichutko – wymruczał tuż nad moim uchem. – Obiecuję, że wrócę. Dla ciebie. Nadal cię kocham, pomimo że i tak wolisz tego dupka Rose’a…

     – Nic nie czuję do Axla. Już ci to mówiłam – wydukałam.

   Mężczyzna przyciągnął mnie jeszcze bliżej, po czym delikatnie ucałował czubek mojej głowy. Chciałam, żeby ta chwila trwała jak najdłużej. Moja namiastka normalności, człowiek, który był tak blisko mnie wyjeżdżał i wielką niewiadomą było, czy wróci. Złapałam za skrawki rękawów jego koszulki i ścisnęłam je najmocniej, jak potrafiłam.

     – Vicky, wiem, że ten temat jest już zamknięty, ale wiem swoje. Proszę, daj nam czas. Ty ułożysz swoje życie, ja przemyślę to wszystko. Zobaczysz, za pół roku, góra rok wrócę. Wtedy będziemy mogli spróbować jeszcze raz…

     – Ożeń się ze mną – stwierdziłam, odsuwając głowę od jego ciała i patrząc mu prosto w oczy.

   Nawet nie miałam pojęcia, dlaczego to powiedziałam. Nie kochałam go, aczkolwiek był dla mnie ważny. Znowu nie potrafiłam się określić. Pieprzona huśtawka nastrojów i życiowe pogubienie kierowały moim i tak już bezsensownym życiem. Chyba po prostu chciałam go zatrzymać za wszelką cenę. Nie pozwolić, żeby zniknął raz na zawsze. A może chodziło o chęć stabilizacji i szukanie na siłę miłości u pana idealnego? Podobno można się przyzwyczaić, a uczucie przychodzi z czasem.

   Chyba trochę zdziwiłam go swoimi słowami, ponieważ odsunął mnie na długość swoich ramion. Jego dłonie spoczywały na moich barkach. Stanowiłam dla niego swego rodzaju podporę, która chroniła go przed upadkiem. Nie spodziewał się, że z moich ust padnie taka propozycja. W sumie ja też nie.

     – Nie rozumiem... – wybełkotał, pozostając w lekkim szoku.

     – Rok to dużo. Może w tym czasie uda mi się ułożyć życie i zostać kimś normalnym. Chris, chcę stabilizacji. Zwykłego domu, a nie patologii. Ty mi to dajesz i tym samym nie pozwalasz zapomnieć o sobie.

     – To jest bardziej skomplikowane niż sądziłem. – Zaśmiał się ironicznie.

     – Całe moje życie jest cholernie skomplikowane i trudne – dodałam z uśmiechem, który bardziej układał się w grymas.

     – Ale żeby tak od razu ślub?

     – Dlaczego nie? – Wzruszyłam ramionami. – Obiecaj mi, że jak wrócisz, to pójdziemy wybrać białą sukienkę.

     – To podobno przynosi pecha. – Zaśmiał się.

     – Może mi przyniesie szczęście. – Uśmiechnęłam się subtelnie.

     – Jesteś nienormalna. Przed chwilą płakałaś, a teraz tryskasz radością – oznajmił dosyć obojętnie.

     – Po prostu dziwna. – A raczej niezrównoważona psychicznie, ale o tym nie musisz wiedzieć. – Co, takiej mnie nie chcesz?

     – Oczywiście, że chcę. Tylko nie spodziewałem się, że jesteś aż tak zmienna.

     – Mnie się nie da zrozumieć…

   Schylił głowę, powoli osuwając dłonie wzdłuż moich ramion. Dopiero po chwili mogłam znowu spojrzeć w jego cudowne tęczówki. Ten jeden, ostatni raz.

     – Muszę już iść, jeśli chcę zdążyć – oznajmił dosyć chłodno.

     – Chyba nie mogę cię zatrzymać, chociaż bym chciała.

     – Nie czekaj na mnie. Jeśli wrócę, obiecuję, że będzie biała suknia i ślub. Aczkolwiek do tego czasu myśl o sobie. Staraj się szukać dla siebie jakiegoś planu awaryjnego…

     – Wszystko będzie dobrze – przerwałam mu. – Rozumiesz, przeżyjesz, a ja poczekam.

     – Mogę ostatni raz się z tobą pożegnać? – zapytał, odrobinę się nachylając nade mną.

     – O ile obiecasz, że to nie będzie ostatni raz… – wyszeptałam.

   Chłopak ujął w dłonie moje rozgrzane od łez policzki. Czułam, jak mój oddech powoli staję się coraz bardziej niemiarowy. Wpatrywałam się w jego oczy, nasycając się każdym ich fragmentem. Odczuwałam niedosyt. Chciałam więcej jego bliskości, jaką mi dawał. Nachylił się jeszcze bardziej, przez co odczuwałam na skórze jego ciężki oddech. Moje ciało pokryło się gęsią skórką, która była nad wyraz przyjemna. Przymknęłam oczy, delektując się ostatnimi chwilami rozkoszy. Poczułam jego usta, które na początku delikatnie musnęły moje, aby następnie pogłębić pocałunek. Stał się bardziej namiętny i zarazem niechlujny. Nasze języki tańczyły dzikie tango, usiłując jak najdłużej cieszyć się chwilą. Próbowałam zapamiętać każdy detal tego wydarzenia. Fakturę, gesty, smak, który przekazywał. Tęskniłam za takimi chwilami, kiedy nic innego się nie liczyło tylko tu i teraz. Byłam dla niego ważna, co starał się okazywać przy każdej sposobności.

   Oderwaliśmy się od siebie, stykając się czołami. Sapaliśmy, próbując nabrać nowej dawki powietrza. Odczuwałam swego rodzaju niedosyt. Pragnęłam zdecydowanie więcej. Chris jednak odsunął się ode mnie o kilka kroków. Wpatrywałam się w podłogę, próbując w ten sposób wyeliminować ból. Nie skutkowało.

     – Przepraszam, ale muszę już iść. Teraz to jest twoje mieszkanie. – Nastała chwilowa cisza. – Lepiej będzie, jak tutaj zostaniesz, a ja sam wyjdę. – Podszedł odrobinę bliżej i ucałował mnie w czoło, przez co zacisnęłam powieki. – Żegnaj, Vicky.

   Wyszedł z pomieszczenia, zostawiając mnie w kompletnej rozsypce. Znowu zostałam skazana na pieprzoną samotność.

     – To nie jest żadne pożegnanie, słyszysz?! – zawołałam, ogarnięta rozgoryczeniem.

   Nic nie odpowiedział. Najnormalniej w świecie wyszedł, na koniec trzaskając drzwiami. Słysząc ten dźwięk, coś we mnie pękło. Złapałam się mocno za włosy, jednocześnie opierając się o najbliższą ścianę. Zjechałam po niej, pozwalając gorzkim łzom na swobodne spływanie po moich policzkach.

   Czułam się cholernie źle, a co najgorsze kompletnie sobie z tym nie radziłam. Nie potrafiłam panować nad własnymi emocjami i nastrojami, które zmieniały się w rekordowo szybkim tempie. Powoli mnie to wykańczało. Staczałam się na dno, pogrążana przez samą siebie. Nie miałam pojęcia, co się ze mną działo. Do tej pory jako tako dawało się z tym żyć, chociaż może i nie było idealnie.

     Uderzyłam pięściami o liliową, chłodną powierzchnię, zupełnie nie przejmując się bólem, który je ogarnął. Z jednej strony miałam ochotę rozładować negatywne emocje poprzez chociażby głupie rozwalenie wazonu. Z drugiej natomiast siedziałabym w kącie i płakała, jednocześnie zwiększając uczucie piekących oczu. Musiałam w jakiś sposób poradzić sobie z tym rozdarciem, chociażby w najbardziej radykalny sposób.

     Otarłam mokre policzki, zmywając przy tym resztki tuszu i eyelinera. Sięgnęłam do kieszeni po chusteczkę higieniczną, mając nadzieję, że tam ją znajdę. Zamiast tego wyjęłam małą, plastikową torebeczkę – towar od Bena. Zaczęłam obracać ją w palcach, uważnie przypatrując się szarawemu proszkowi, który znajdował się wewnątrz.  Chciałam tego, a teraz był odpowiedni czas. Ostrożnie wyjęłam spod łóżka pudełeczko, które zdążyło pokryć się niewielką warstwą kurzu. Strzepnęłam ją, zastanawiając się przez chwilę nad jego otwarciem. Przeleżało tam cały ten czas, podczas którego byłam czysta. Kilka miesięcy właśnie poszło na marne…

   Przygryzłam nerwowo wargę, upewniając się, czy aby na pewno dobrze robiłam. Nawet jeśli nie, teraz już nie było odwrotu. Wbiłam cieniutką igłę w żyłę, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. Aczkolwiek pierwsze wrażenie minęło od razu po kontakcie płynnej substancji z moją krwią. Odczułam błogostan i przyjemne ciepło, które wypełniło mój organizm. Wszystkie problemy zniknęły ot tak, pozwalając mi na chwilę wytchnienia. Znowu doświadczałam stanu, który tak bardzo kochałam. Pragnienie obojętności, które w końcu zostało spełnione. Moja przygoda z heroiną zaczęła się od nowa…


~*~*~ 

Hej robaczki ;)

Na razie dotrzymuję obietnicy xd

Przepraszam, że w rozdziale nie ma żadnego z chłopaków, ale obiecuję, że to się zmieni. Jeszcze będzie ciekawie ;)

Kto tak jak ja już w pierwszym miesiącu szkoły musi być chory? Ta... Ale nie ma taryfy ulgowej, zaraz zabieram się za nowy rozdział. Już jest plan, teraz tylko realizacja. Jednak proszę o wytrwałość, czasami pisanie zajmuje sporo czasu.

Nie zanudzając Was, życzę udanego weekendu ;)

Jak zwykle zachęcam do komentowania, które niezwykle mnie motywuje. Czekam również na dobrą dawkę krytyki. W końcu ona też się przydaje xd

Do następnego ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.



⭐Allie