sobota, 15 października 2016

51. Highway to death



      – Myślę, że jesteśmy kwita.

   Uśmiechnęłam się niepozornie, chowając pieniądze do torebki. Właśnie rozliczyłam się z ostatnim klientem, przez co do końca wieczora miałam upragnione wolne. Siedziałam przy stoliku w Rainbow
 i popijałam Martini. Zarobiłam niezłą sumkę, więc należała mi się chwila odpoczynku. Wyjęłam papie­rosa z paczki, która leżała na stole i odpaliłam go, delektując się jego smakiem. Rozejrzałam się do­okoła w poszukiwaniu znajomych twarzy. Kilkoro ludzi kojarzyłam z widzenia, aczkolwiek nigdy nie miałam okazji ich poznać. Wydawali się być niewielką grupką osób, która co piątek wychodziła do klubu, aby móc oderwać się od rzeczywistości. Przypominali mi mnie sprzed kilku lat – dziewczynę, która marzyła, żeby tylko oderwać się od nauki i wyjść na imprezę. To były czasy…

   Odwróciłam wzrok, próbując nie zagłębiać się w sentymentalne wspomnienia. To tylko jeszcze bar­dziej utrudniało normalne funkcjonowanie. Zaciągnęłam się dymem, chcąc chociaż odrobinę się znie­czulić. Co prawda miałam przy sobie heroinę, lecz wolałam użyć jej nieco później.  Strzepnęłam papie­rosa, skupiając swój wzrok na podrzędnym zespole, który tego wieczoru otrzymał swoje pięć minut sławy. Grali dosyć przeciętnie, aczkolwiek przekaz, który pochodził z ich muzyki, był szczery. Nie zali­czali się do typowego rockowego zespołu tamtych lat. Robili swoje, ukazują prawdzie oblicze życia – jego brutalną i zarazem niesprawiedliwą stronę. Coraz bardziej wsłuchiwałam się w każde słowo, ja­kie wyśpiewywał wokalista. Szukałam w nich sensu, rozwiązania zagadki, jaką było odwieczne pytanie o to, jak przeżyć. Siedziałam tam pogrążona w swego rodzaju transie, od czasu do czasu popijając gorzki trunek.

   Skończywszy konsumpcję alkoholu, zaczęłam powoli zbierać swoje rzeczy. Byłam odrobinę zmę­czona i jedyne, o czym marzyłam to przyjemne, cieplutkie łóżeczko.

     – Coś dla stałej klientki.

   O moje uszy obiły się dźwięki dosyć chłodnego, męskiego głosu. Podniosłam wzrok, zauważywszy postać mojego rozmówcy. Był nim Todd, który położywszy na stole Mojito, usiadł naprzeciwko mnie. Już po wyrazie jego twarzy można było się domyślić, że coś się stało. Minimalna zmarszczka na jego czole świadczyła o niezadowoleniu z jakiejś sprawy.

     – Cześć – odparłam nieco zaskoczona. – Nie spodziewałam się ciebie tutaj. Co za miła niespo­dzianka.

   Uśmiechnęłam się subtelnie, licząc, iż odwzajemni mój gest. Tak się jednak nie stało, co z lekka mnie zdziwiło. Skrzyżował ręce na piersi, skupiając swój przeszywający wzrok na mojej osobie.

     – Coś się stało? – zapytałam niepewnie.

     – Myślałem, że jesteś świetną dziewczyną, tylko nieco pogubioną. – Zrobił niewielką pauzę na ze­branie myśli. – Myliłem się. W życiu bym nie powiedział, że upadniesz tak nisko.


   Cholera! Przygryzłam nerwowo wargę, czując przypływ negatywnych emocji. Domyślił się albo po prostu ktoś mu powiedział. W tej chwili byłam na siebie okropnie zła. Upadłam i to ekstremalnie ni­sko. Co prawda ostatnimi czasy zdążyłam się do tego przyzwyczaić, ale teraz znowu cały ten pomysł wydawał mi się co najmniej irracjonalny.

     – Skąd wiesz? – zapytałam nieco oschle, następnie upijając przyniesionego przez niego drinka.

   Westchnął głęboko, krótko spoglądając w sufit. Widać było, że niezbyt miał ochotę o tym rozma­wiać.

     – Wiedziałem, że źle zniesiesz zwolnienie z pracy. W końcu z twoim wykształceniem ciężko o zdobycie czegoś sensownego. – Prychnęłam pod nosem. Miał cholerną rację. Nie mogłam liczyć na super stanowisko w korporacji. Nadawałam się tylko do jednego. – Sądziłem jednak, że szybko się pozbierasz i znajdziesz jakąś posadę kelnerki czy sprzedawczyni w sklepie. W życiu nie powiedział­bym, że zdecydujesz się puszczać za kasę…

   Jego głos się urwał. Był zawiedziony moją postawą. Do tej pory oboje traktowaliśmy się jak swego rodzaju przyjaciele. Może i nie znaliśmy się od dawna, aczkolwiek bardzo mi pomógł. Doceniałam to i w pewien sposób chciałam mu się odwdzięczyć. Szanowałam Todda, bo okazał mi dużo serca. Nor­malnie powinnam się w takiej sytuacji zapaść pod ziemię. Nie umiałam. Nie panowałam nad swoimi emocjami.

     – Co ty o mnie wiesz?! – Moje pytanie przepełnione było nieuzasadnionym gniewem. – Co?! Od­powiem za ciebie. Nic. Nie masz prawa mówić, czy dobrze robię!

     – Vicky, chcę ci pomóc. Przecież jesteśmy przyjaciółmi.

     – Właśnie dlatego powinieneś mnie zrozumieć! Muszę się z czegoś utrzymywać, bo inaczej wylą­duję na bruku.

     – Nie mogłaś w inny sposób? – zapytał nieco ostrzej. – Przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Mogłaś przyjść i poprosić o pomoc.

   Zaśmiałam się ironicznie, jednocześnie przeczesując włosy palcami. Byłam w rozsypce, pomimo że przez ostatni tydzień wszystko wydawało się już ustabilizować. Jeden mały incydent, a potrafi znisz­czyć dotychczasowe życie.

     – Nie jesteś pomocą humanitarną, a ja nie zamierzam żebrać od ciebie na chleb.

     – Daj sobie pomóc – odparł delikatnie, łapiąc moją dłoń.

   Spojrzałam niepewnie na stół, po czym gwałtownie zabrałam rękę. Nie chciałam niepotrzebnej lito­ści.

     – Nie chcę! – wykrzyczałam. – Lepiej idź i zajmij się Rosie. On przynajmniej tego potrzebuje – do­dałam chłodno.

   Zabrałam swoją torebkę i wstałam od stolika. Odwróciłam się tyłem do mojego towarzysza, kierując się w stronę wyjścia.

     –Nie mieszaj jej w to. To jest normalna dziewczyna, która trafiła na patologiczne towarzystwo.

   Zatrzymałam się na chwilę, kurczowo zaciskając pięści. Poczułam, jakby zadał mi cios prosto w serce. Obrażał jedynych przyjaciół, jakich miałam i na których zawsze mogłam liczyć.

     – Nie znasz ich! Gdyby nie my, zapewne teraz mieszkałaby pod dworcem.

     – Wtedy nie zakochałaby się w tym palancie, który i tak ma ją gdzieś. Nawet nie wiesz, jak trudno jej o nim zapomnieć.

     – Nie znasz Duffa – rzuciłam oschle. – Poza tym, nie rozmawiajmy o Rosie. To jest jej życie i jej wy­bory.

     – Skoro już poznałem prawdę, to może warto. Ta dziewczyna ma jeszcze przyszłość przed sobą. Lepiej niech jej nie zmarnuje przez jakąś bandę narkomanów i prostytutek.

     – Jesteś bezczelny. – Zaśmiałam się ironicznie. – Co sugerujesz? Będziesz ją do końca życia prowa­dził za rączkę?

     – Nie. Sądzę, że najlepiej byłoby gdybyście zniknęli z jej życia.

   W tej chwili ironiczny uśmiech zniknął z moje twarzy. Zamiast niego pojawiło się uczucie strachu i zarazem smutku. Chciał mi zabrać moją malutką siostrzyczkę. Nie mogłam do tego dopuścić, nie chciałam. Bałam się, że bez niej zostanę zupełnie sama. Gunsi prędzej czy później stanął się sławni i zapomną o mnie. A reszta przyjaciół? Powoli mnie opuszczała, zdając sobie sprawę o tym, jaka byłam naprawdę.

     – Nie możesz tego zrobić, rozumiesz?!

   Teraz już nie krzyczałam z powodu złości, a raczej rozgoryczenia. Przerażała mnie wizja samotności. Nie mogłam do tego dopuścić.

     – Mogę – oznajmił nad wyraz spokojny. – Oboje chcemy jej dobra. Wiesz, że to będzie najlepsze wyjście.
   Próbowałam nabrać powietrza, skupiając swoje puste spojrzenie na czubkach butów. Kolejna osoba chciała mi wmówić, co było dobre, a co nie. Czułam się jak w jakimś pieprzonym filmie, gdzie kolejni scenarzyści zmieniali tekst dla mojej postaci.

     – Wie już? – Tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić.

     – Rosie? Oczywiście, że nie i lepiej niech tak pozostanie.

     – Może masz rację – wymamrotałam. – Chyba już pójdę.

     – Vicky, wszystko w porządku? – zapytał odrobinę zaniepokojony.

   Przytaknęłam tylko, po czym odrobinę nieobecna podążyłam w stronę wyjścia. Po drodze wpada­łam w nieznane osoby, rzucając im tylko zwykłe przepraszam. Byłam dziwnie nieobecna, jakby po­chłonięta przez sprawę. Oparłam się o ścianę, przymykając powieki. Oddychałam głęboko, próbując poukładać sobie potok myśli, który zalewał mój mózg.

     – Coś się pani stało? – Usłyszałam czyjś głos.

     – Nie – odpowiedziałam, uśmiechając się subtelnie.

   Chwyciłam palcami za róg ściany, powoli odrywając się od niej. Otworzyłam oczy, czując jak świat odrobinę wiruje mi przed oczami. Zbyt dużo wrażeń na jeden raz. Próbowałam jakoś doczołgać się do toalety, kurczowo przytrzymując się wszystkiego, co było pod ręką. W końcu dotarłam na miejsce. Osunęłam się na zimne, zabrudzone kafelki. Sięgnęłam do torebki, aby wyciągnąć z niej potrzebne rzeczy. Moje dłonie drżały jak galaretka i w żaden sposób nie mogłam tego powstrzymać. Ostrożnie przygotowałam dla siebie działkę heroiny. Nie było to łatwe zadanie, zważywszy na to, co działo się z moim ciałem. Kompletnie odmówiło posłuszeństwa. Z trudem zaapli­kowałam sobie porcję narkotyku. Tylko ona była w stanie mi pomóc.

   Nie miałam bladego pojęcia, jakim cudem dotarłam pod drzwi Hell House. Jakby urwał mi się film, chociaż nie wypiłam dużo. Oparłam się o framugę drzwi, przejeżdżając po niej paznokciami. Miałam ochotę usiąść i odrobinę odpocząć. Albo najlepiej przespać się. O tak, tego mi trzeba było. Wes­tchnęłam głęboko i z grymasem na twarzy chwyciłam za metalową klamkę. Ujrzałam oślepiające światło, przez które byłam zmuszona na chwilę zmrużyć oczy. Weszłam do środka, a raczej prawie się wczołgałam, od razu siadając na kanapie. Położyłam głowę na poduszce, odczuwając niewielką ulgę.

     – Nie masz swojego mieszkania? – Usłyszałam zachrypiały, niski głos. Naprawdę musiał mi prze­szkadzać?

   Podniosłam się, ostrożnie otwierając oczy. Poprawiłam włosy, zwracając uwagę na mojego towarzy­sza. Poznałam go po głosie, a jego twarz tylko utwierdziła mnie w moim przekonaniu.

     – Też się cieszę, że cię widzę, Axl – wybełkotałam, przecierając powieki i jednocześnie rozmazując połowę makijażu.

     – Nie wyglądasz najlepiej – podsumował. – Czyżbyś usychała z tęsknoty za nami?

   Zaśmiałam się. Jemu chyba nigdy nie znudzą się te gierki. Oblizałam usta, ścierając z nich resztki krwistoczerwonej szminki.

     – Za tobą najbardziej – odparłam z sarkazmem, uśmiechając się ironicznie. – Wiesz, że nie lubię samotności.

   Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, po czym odpalił jednego. Zaproponował mi solidną dawkę nikotyny, jednak odmówiłam. Czułam się okropnie, przez co nie miałam ochoty na palenie. Mężczy­zna wypuścił chmurę dymu, jednocześnie subtelnie odchylając głowę.

     – No tak, narzeczony wyjechał, to musisz znaleźć innego frajera do towarzystwa – rzucił chłodno.

   Poczułam się odrobinę niekomfortowo. Odkąd Rose dowiedział się o całej sprawie z Chrisem, zaczął się inaczej zachowywać. Dystansował się, nie chciał mieć ze mną kontaktu. Niby wielokrotnie powta­rzał, że już nic dla niego nie znaczę, ale mimo wszystko wiedziałam swoje. Nie wyszło nam, więc nie było sensu do tego wracać, ale jednocześnie nie zamierzał się mną dzielić. Czuł się przegrany, a Axl Rose nie lubił przegrywać.

     – Oczywiście – oznajmiłam z entuzjazmem, wyciągając nogi na sofie. – A ty jesteś idealnym kandy­datem.

     – Jeśli myślisz, że tak jak wszyscy inni wkoło będę wysłuchiwał, jaka to jesteś biedna, to się mylisz. – Pociągnął papierosa. – Nie obchodzi mnie twoje życie.

   Parsknęłam śmiechem. Obraz mojego życia stworzony przez wokalistę był zbyt idealny i kompletnie odbiegał od rzeczywistości.

     – Wiesz, coś ostatnio ludzie nie chcą mnie słuchać. Wręcz przeciwnie, odchodzą, uprzednio mó­wiąc, co tak naprawdę o mnie myślą – powiedziałam nieco nieobecnym głosem.

   Chłopak uraczył mnie spojrzeniem, którego od dłuższego czasu nie doświadczyłam. Ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy zgasił papierosa, wrzucając go do wypełnionej po brzegi popielniczki. Przy­gryzłam nerwowo wargę, skupiając swój wzrok na kancie stolika.

     – Czyżby twój odwieczny lęk przed samotnością dawał znać? – zapytał obojętnie.

     – Cały czas go doświadczam. Dopóki jeszcze chcesz ze mną rozmawiać, nie jestem kompletnie sama.

     – A co jak przestanę?

     – Nie wiem. – Pokręciłam głową, przenosząc na niego wzrok. –  Możliwe że zwariuję, o ile już tego nie zrobiłam. – Zaśmiałam się ironicznie, czując dziwne przygnębienie.

     – Nie – odparł. – To podobno ja jestem świrem. Ty uchodzisz za tą normalną.

   Gdyby tylko znał prawdę… Jednak nie mogłam mu o tym powiedzieć. Nie chciałam, żeby się nade mną litował. Przynajmniej jeśli chodzi o niego, mogłam liczyć na szczerość.

   Uśmiechnęłam się niepozornie, jakbym odebrała to za swego rodzaju pocieszenie. W rzeczywistości dodatkowo przypomniał mi, że moja psychika nie do końca pracowała tak, jak powinna.

     – Gniewasz się na mnie? – zapytałam nieco zaciekawiona, próbując ustabilizować emocje.

     – A mam za co? To było do przewidzenia, że prędzej czy później ulegniesz panu idealnemu. Tylko nie spodziewałem się, że tak szybko zechcesz związać się na stałe.

   Sama się tego nie spodziewałam. To była dosyć impulsywna decyzja. Później długo nad nią myśla­łam. Nie żałowałam, aczkolwiek nie wiedziałam, czy dobrze postępuję. Praktycznie go nie znałam. W moich oczach był ideałem, ale na pewno miał jakieś wady. Kto ich nie ma? Może chrapał w nocy albo po powrocie stałby się apodyktyczny? Miałam wątpliwości, jednakże chciałam zaryzykować. Prze­cież zaznanie szczęścia uchodziło w moim mniemaniu za priorytet.

     – Nie wyszło nam. Jednak pomimo tych wszystkich świństwa nadal cię lubię. Nie wiem dlaczego.

     – Może dlatego że jestem zajebisty? – Uśmiechnął się.

   Zaśmiałam się, przewracając oczami. Znowu to samo…

     – Wyczuwam zbyt wielkie ego, panie Rose.

     – Wreszcie panna puszczalska się nauczyła.

   Westchnęłam. Jednak nie zapomniał o tym głupim przezwisku, które wymyślił jakiś czas temu. A szkoda, bo cholernie go nie lubiłam.  Wystawiłam mu język, następnie udając obrażoną.

     – Znowu do tego wracasz? – Skrzyżowałam ręce na piersi.

     – To były piękne czasy. – Uśmiechnął się, zerkając przed siebie. – Dlaczego nie możemy zdecydo­wać się na jeden kierunek? Zauważ, że cały czas nasza gra się zmienia.
   Dobre określenie – gra. Bo jak inaczej można nazwać relacje, które normalnie powinny być w jakiś sposób ukierunkowane? Zazwyczaj albo kogoś lubimy, albo nie. W obu przypadkach sto­sownie to okazujemy. Jednak relację na linii Edwards–Rose raczej można było zaliczyć do ewenemen­tów. W jakiś sposób byliśmy dla siebie bliscy, ale wyglądało to raczej jakbyś najchętniej się pozabijali.

     – Przynajmniej jest zabawa. Poza tym jesteś wrogiem publicznym numer jeden. Zajmujemy pozy­cje na dwóch przeciwnych frontach.

     – Porównujesz nasze relacje do wojny? – zapytał ze zdziwieniem. – Widać, że jesteś narzeczoną żołnierza.

   Przewróciłam oczami. Najwidoczniej nurtował go temat Chrisa i tego, co było między nami.

     – A ty cały czas będziesz mi wypominał, że chcę się z nim związać?

     – Pomyślmy… – Ułożył palce na żuchwie, robiąc dłuższą pauzę. – Czemu nie? Wiesz, że lubię ci działać na nerwy, panno puszczalska.

     – Kiedy skończysz z tym durnym przezwiskiem?!

     – Nigdy? – bardziej zapytał, niż odpowiedział.

     – Jak ja mogłam wytrzymać z tobą przez ten czas?

     – Bo bardzo mnie kochasz, misiaczku.

   Spojrzałam na niego wymownie. Doszłam do wniosku, że mam stalowe nerwy i złotą cierpliwość. Wytrzymać z nim to naprawdę sztuka.

     – Hej, ludzie. – Oboje z Axlem usłyszeliśmy głos, który dochodził z okolicy schodów.
   Odruchowo odwróciłam się i spojrzałam w tamtym kierunku. Nie kto inny jak Duff zamierzał za­szczycić nas swoją obecnością. W ręku trzymał butelkę wódki, którą od czasu do czasu popijał.

     – Cześć – przywitałam się, posyłając mu przyjazny uśmiech. – Widzę, że chcesz się zabrać za roz­kręcanie tej nieco nudnawej imprezy?

     – Wyrzućmy ciebie, to będzie ciekawsza – zaproponował wokalista. No tak, przecież on kochał mi dogryzać.

     – Widzę, że znowu świetnie się dogadujecie – zauważył basista. – Niemal jak za starych, dobrych czasów…

     – Gdzie reszta? – przerwałam mu, zanim wygłosiłby bezsensowny monolog.

     – Poszli do klubu, a przynajmniej tak mi się wydaje. – Wzruszył ramionami. – Długo już tutaj jesteś?

     – Z dobre kilkanaście może kilkadziesiąt minut – odparłam bez przekonania.

     – I przez ten czas jeszcze się nie pozabijaliście? – zapytał ze zdumieniem.

     – Nie – odpowiedział Axl. – A mieliśmy?

     – No nie wiem… – Podrapał się po karku. – W końcu ona ma narzeczonego, którego ty, jakby to delikatnie ująć, nie cierpisz.

   Jasne, teraz wszyscy będą wypominać mi mój związek… Istniała w ogóle osoba, która o nim nie wie­działa? Powiedzieć o czymś Stevenowi… A potem dziwisz się dlaczego wszyscy są dobrze poinformo­wani.

     – Serio? To, że się zaręczyliśmy jest dla was taką wielką sensacją? – zapytałam lekko oburzona. Najmniejsza wzmianka na ten temat, powoli zaczynała mnie irytować.
     – No wiesz… – zaczął niepewnie Duff. – Prędzej obstawiałem, że zostaniesz żoną Rose’a niż tego palanta…

     – Że co?! – Nawet nie próbowałam ukryć zdziwienia. – Po moim trupie.

     – Kotku, ja też uważam, że to bardzo zły pomysł – wtrącił wokalista.

   Spojrzałam na niego wymownie. Fakt, że nie był mną zainteresowany nawet mi pasował, ale nie musiał informować o tym przy każdej możliwej okazji.

     – Rzadko was odwiedzam, a jak już to robię, to poruszacie niewygodne tematy – skwitowałam.

     – Rzadko? – oburzył się Rose. – Przez ostatni tydzień praktycznie od nas nie wychodzisz. To i tak dobrze, że już tutaj nie mieszkasz.

     – Niby dlaczego? Przecież mieliście ze mnie dużo pożytku. Nie pamiętasz już o darmowych obiad­kach i porządku w domu?

     – A ty nie pamiętasz, jak okupowałaś łazienkę przez bitą godzinę? Dziewczyno, ja w tym czasie jestem w stanie załatwić koncert!

     – Może bardziej dbam o siebie? – podkreśliłam, czym skutecznie zamknęłam mu usta.

   Machnął ręką, zabierając się za odpalanie kolejnego papierosa. Tym razem i ja poczęstowałam się jego Marlboro. W końcu oni też wypalali większość moich paczek.

     – Z niecierpliwością czekam na dzień, aż wreszcie zakopiecie topór wojenny – westchnął McKagan, następnie pociągając łyka trunku.

     – Prędzej zmartwychwstaną mamuty niż pogodzę się z tym idiotą – oznajmiłam, wypuszczając dym i formując z niego niewielkie kółka.
     – Jak dzieci… – mruknął, zajmując miejsce pomiędzy nami. – Ale przynajmniej wy mi zostaliście.

     – No cóż… – westchnął wokalista. – Co ja poradzę, że kolejna laska dała ci kosza. – Wzruszył ramionami.

   Zakaszlałam, z wrażenia krztusząc się dymem. Sądziłam, że Duff nadal czuje coś do Rosie. Pomyliłam się i to bardzo. Zamiast podjąć męską decyzję i porozmawiać z nią, wolał uganiać się za jakimiś pu­stymi dziewczynami.

     – Ile razy mam ci powtarzać, że wyłącznie postawiłem jej drinka?!

     – Nie musisz. Bo jak przyszła po kasę, to ty odsypiałeś na górze. Serio jesteś takim idiotą i podajesz każdej dziwce nasz adres?!

     – Dobra – mruknął. – Urwałam mi się film, ale komu to się nie zdarza?

     – Stary, to cię nie tłumaczy.

     – Musicie o tym rozmawiać? – przerwałam. – Naprawdę chciałam miło spędzić ten czas.

     – Co ty jesteś dzisiaj taka markotna? – zapytał Axl. – Nikt cię porządnie nie wyruchał?

   Zaśmiałam się ironicznie. Ale ten facet miał tupet. Jednak odwołuję to o stalowych nerwach.

     – Ale ty jesteś chamski! – wycedziłam. – A może to ty masz problem, bo jeszcze nie zaliczyłeś żad­nej panienki?!

     – Właśnie nad tym pracuję – oznajmił, posyłając mi wymowne spojrzenie.

     – Mogłam się domyślić, że prędzej czy później to powiesz. Jesteś skończonym idiotą, jeśli myślisz, że to ci się uda.

     – Jak ja kocham wasze ambitne rozmowy – wtrącił Duff.

   Nie miałam siły na kolejny komentarz. Ten palant przekroczył wszelkie granice mojej wytrzymałości. Nie mogłam tylko pojąć, jak on to robił, iż zawsze wygrywał. Czyżby miał na mnie jakiś sposób?

   Kilkusekundową ciszę przerwał przenikliwie głośny dźwięk telefonu. Rozejrzałam się po pomiesz­czeniu. Gdzie on mógł się znajdować? Jak gdyby nigdy nic leżał na stoliku i razem ze stertą śmieci zajmo­wał całą jego przestrzeń.

     – Odbiorę – zaoferował niechętnie basista. – Może przynajmniej z tym kimś odbędę normalną konwersację.

     – Od kiedy telefon już nie wisi na ścianie? – zapytałam zdziwiona.

     – Odkąd Steven, który bawi się w naszą sekretarkę, stwierdził, że mu się nie chce ruszać dupy. Dobrze wiesz, że jak nie gra i nie pije, to leży na kanapie i ogląda te głupie telenowele – oznajmił Axl, zaciągając się papierosem.

     – Jeśli on rozmawia z każdą ważną osobą, która do was dzwoni, to ja się nie dziwię, dlaczego jesz­cze nie jesteście sławni – skwitowałam.

   Oboje zamilkliśmy, chcąc posłuchać rozmowy. Ciekawiło mnie, kto mógł do nich dzwonić o tej po­rze. Obstawiałam, że dochodziła druga, a zazwyczaj wszyscy ludzie z wytwórni o tej godzinie już śpią. Zapewne była to Hope, która wpadła na kolejny plan działania.

     – Halo… Slash?... – No to mógł sobie pomarzyć o ambitnej konwersacji. – Coś się stało?... Staraj się nie bełkotać tylko mówić normalnie, bo nic cię nie rozumiem… Gdzie jesteś?... Nie kop tego kosza… Wiem, że jesteś zdenerwowany, ale nadal nie powiedziałeś dlaczego… Co?! Nic ci nie jest?... To do­brze. W takim razie, co ty tam robisz?... Co?! Ale jak to się stało?... Nie narzekaj jacy to oni są źli i nie­dobrzy, tylko powiedz konkretnie, co się stało… Nie, Slash, nie rozłączaj się… Halo? Slash, jesteś tam? Halo?

   Spojrzeliśmy po sobie z Axlem. Ta rozmowa wydawała się co najmniej dziwna. Nie dlatego, że pijany Slash był niezdatny do konwersacji i bredzi. Po prostu miałam dziwne przeczucie, że stało się coś złego. Kolejne zatrzymanie któregoś z chłopaków. Oby nie, bo to mogłoby zniszczyć ich karierę. W kółko wmawiałam sobie, iż po prostu Mulat trochę się upił i ma problemy z ochroną. W końcu kto inny miał być zły i niedobry?

     – Powiesz wreszcie, co się stało? – zapytał Rose, próbując wyrwać McKagana ze swego rodzaju transu.

   Spojrzałam z niepokojem na basistę. Wyglądał, jakby dowiedział się o czyjejś śmierci. Przełknęłam ślinę, czekając jak na szpilkach, aż w końcu coś powie. Ogarniająca nas cisza wydawała się trwać wieczność.

     – Lena jest w szpitalu – oznajmił nieobecnym głosem, pusto wpatrując się w krwistoczerwony te­lefon…


~*~*~*~ 
Hej robaczki ;)

Wybaczcie, że tak późno, ale wcześniej nie dałam rady.

Oficjalnie oświadczam, że od teraz będzie ciekawie. Tak w ogóle to wcześniej było nudno? Starałam się, żeby nie ;)

Możecie zgadywać, co się stało Lenie. Może akurat Wam się uda :D

Dziękuję za ponad 7k na wattpadzie i 8k na blogu. Jesteście najlepsi :* To Wasza zasługa, że teraz, jak o tym myślę, to uśmiecham się jak głupia xD

Miłej końcówki weekendu ;)

Do następnego ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.



⭐Allie