Bardzo ważne informacje pod rozdziałem. Jest także coś dla was ;)
– Ale dlaczego? Co się stało? – pytałam, próbując uzmysłowić sobie zaistniałą sytuację.
– Nie wiem. – Duff przejechał dłońmi po zmęczonej twarzy. – Slash nie powiedział zbyt wiele.
Wszyscy byliśmy zdziwieni tą informacją. Nie docierało do mnie, że mogło jej się stać coś złego. Szumy w mojej głowie podpowiadały mi milion prawdopodobnych wydarzeń. Co jeśli miała wypadek? A może to tylko głupie zatrucie pokarmowe? Jedno było pewne, koniecznie musiałam wiedzieć, czy wszystko z nią w porządku.
– Jedźmy tam – oznajmiłam, podnosząc się z kanapy.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł – mruknął basista. – Nie uważasz, że jest już nieco za późno na odwiedziny?
– Nie – rzuciłam, zbierając swoje rzeczy. – Jedziecie ze mną czy mam to zrobić sama?
– Nie powinnaś być sama w takiej sytuacji – wycedził Axl, swobodnie rozsiadając się na większej części kanapy.
– Niby dlaczego?
– Różnie możesz zareagować. Nie wiadomo, co jej się stało. Jeśli to coś poważnego?
– Nie mów tak – powiedziałam z zaciśniętymi zębami.
Nawet nie próbowałam tego dopuścić do siebie. Za wszelką cenę wmawiałam sobie, iż to nic poważnego. Im dłużej żyłam w swoich przekonaniach, tym byłam spokojniejsza.
– Po prostu dopuszczam każdą możliwość. – Uniósł ręce w geście kapitulacji. – Poza tym jak bardzo chcesz, to mogę z tobą pojechać.
– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się niepewnie. – A ty Duff?
– Jadę z wami. Chyba nie mógłbym znaleźć sobie miejsca – oznajmił, odstawiając pustą butelkę na stół. – Kto prowadzi? – dodał, przeszukując kieszenie.
– Proponuję Victorię – odezwał się wokalista. – Obstawiam, że z naszej trójki to ona jest najbardziej trzeźwa.
– Wypiłam dwa, może trzy drinki. Nie powinnam wsiadać za kierownicę – powiadomiłam dosyć spokojnie, krzyżując ręce na piersi.
– Co to jest przy naszej jednej butelce – zaśmiał się basista. – To wszystko jasne. Zwijajmy się, bo nie ma co dłużej rozmyślać.
– Dzięki, chłopcy – rzuciłam od niechcenia, zakładając na siebie beżowy prochowiec.
Wsiadłam do samochodu, następnie włączając ogrzewanie. Było mi cholernie zimno, a w dodatku jedyne o czym marzyłam to sen. Przekręciłam kluczyk, ostrożnie wyjeżdżając z podjazdu. Czułam się niepewnie. Procenty pochodzące ze spożytego alkoholu odrobinę mąciły mi w głowie.
– Mogłabyś przyspieszyć?! – O moje uszy obił się szorstki głos Axla. Zacisnęłam dłonie na kierownicy, głęboko oddychając.
– Próbuję nas nie zabić. Jeśli chcesz, możemy się zamienić – burknęłam, przełączając radiostację. Nie lubiłam nocnych audycji, w których tak naprawdę nie puszczali żadnej sensownej muzyki.
– Ej! – oburzył się Duff, który zajmował miejsce po mojej prawej. – Zaczynałem lubić tamtą piosenkę.
– Ale ja za nią nie przepadałam – odparłam oschle. – Możesz mi powiedzieć, w którym szpitalu są?
– W tym na Clarity Street, niedaleko czwartej przecznicy.
– Okej – mruknęłam.
Najgorszą rzeczą tego wieczoru było zmęczenie, z którym usilnie próbowałam walczyć. Zmuszałam się nawet do potyczek słownych z Axlem, czy nieco nudnawych monologów. Robiłam dosłownie wszystko, byle tylko nie zasnąć za kierownicą. Pomimo niewielkiego ruchu droga okropnie nam się dłużyła. Powodem tego była moja nieznajomość okolicy, jak i sygnalizacja świetlna. Wybitnie tej nocy nie chciała nam pomóc. Praktycznie na każdym skrzyżowaniu staliśmy na czerwonym świetle.
W końcu po męczącej tułaczce dotarliśmy na miejsce. Gwałtownie opuściliśmy pojazd, niemal wbiegając na betonowe schody prowadzące do szpitala. Żadne z nas nie miało pojęcia, gdzie mogliśmy ją znaleźć. Krążyliśmy po krętych korytarzach. Cały czas czułam na sobie te podejrzliwe spojrzenia personelu. Spuściłam wzrok, starając się ich unikać. Chciałam, żeby to wszystko się już skończyło.
Wyczerpana opadłam na niewygodne plastikowe krzesło znajdujące się na środku korytarza. Kompletnie nie miałam pojęcia, na jakim oddziale znajdowaliśmy się. Chłopcy zajmowali miejsca obok mnie, pochrapując pod nosem. Sama marzyłam o śnie, jednak on nie chciał przyjść. Był prawie ranek, a ja po nieprzespanej nocy przypominałam wrak człowieka. Kręciło mi się w głowie, ale mimo to starałam się jakoś dojść do automatu z kawą. W kieszeniach płaszcza znalazłam jakieś drobne, za które mogłam zakupić cappuccino. Dmuchając gorący napar, z powrotem zajęłam uprzednie miejsce. Upiłam łyka napoju, przy okazji oparzając język. Skrzywiłam się, czując niewielki ból. Oczywiście jak zawsze kawa z automatu smakowała jak ścierwo, lecz lepsze to niż nic. Wlepiłam wzrok w sufit, jakby czekając na zbawienie. Oddychałam głęboko, próbując poradzić sobie z samą sobą, a raczej z figlami, jakie płatał mi mój organizm.
Gwałtownie otworzyłam oczy, niespokojnie sapiąc. Usłyszałam jakiś hałas, to było pewne. Tylko dlaczego czułam, jakby niewielki ułamek czasu tak po prostu przeleciał, nie dając o sobie znać? Przetarłam twarz, odstawiając na podłogę plastikowy kubek z zimnym już napojem. Najwidoczniej odrobinę się zdrzemnęłam. Przyciągnęłam brzegi płaszcza, nie pozwalając, aby przyjemne ciepło uciekało z mojego ciała. Szłam wzdłuż korytarza, kierowana przez owy dźwięk. Ostrożnie skręciłam w prawo, opierając się o śnieżnobiałą ścianę. Moim oczom ukazała się postać mężczyzny o długich, kruczoczarnych lokach, które swobodnie opadały mu na ramiona. Twarz miał schowaną w kakaowych dłoniach, które miejscami spękały pod wpływem wiatru i chłodu. Ostrożnie podeszłam bliżej, delikatnie przejeżdżając ręką po rozgrzanych plecach chłopaka. Wzdrygnął się, unosząc głowę i obdarzając mnie nieobecnym i zarazem cholernie zmęczonym spojrzeniem. Wykrzywiłam kąciki ust, patrząc na ten obraz czarnej rozpaczy.
– Slash? – Mój głos lekko się załamywał. – Co się stało?
Mulat odchylił głowę do tyłu, jedynie wzdychając. Usiadłam obok niego, odruchowo łapiąc jego dłoń i nerwowo ją ścisnęłam.
– Martwię się – oznajmiłam, obdarzając go współczującym spojrzeniem.
Zacisnął spierzchnięte usta w wąską linię, odwracając się w moją stronę. Przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
– To miłe z twojej strony, Vicky – mruknął, śląc mi nikły uśmiech. Znowu posmutniał, subtelnie marszcząc czoło. – Nie wiem, co jej się stało. Oni nie chcą mi nic powiedzieć.
– Ale jak do tego doszło? – zapytałam, kręcąc głową. Nadal nie potrafiłam sobie uzmysłowić, iż moja przyjaciółka, najprawdopodobniej w stanie ciężkim, trafiła do szpitala.
– Poszliśmy z chłopakami do Troubadour – zaczął, pusto patrząc się w idealnie wypolerowane kafelki. – Wypiliśmy coś, a później z Lenką stwierdziliśmy, że jeszcze jest dosyć wcześnie. Mieliśmy ochotę zrobić rundkę po klubach, tak dla rozrywki. Zaproponowaliśmy to Izzy’emu i Stevenowi, ale oni powiedzieli, że i tak zaraz się zbierają. We dwójkę skoczyliśmy do Rainbow. Zamówiłem nam po Danielsie i zająłem stolik, a ona poszła do łazienki. Długo nie wracała, więc postanowiłem sprawdzić, czy coś się jej nie stało. – Jego głos się zawiesił. Oddychał głęboko, próbując wydusić z siebie ciąg dalszy opowieści. – Leżała nieprzytomna, nie oddychała. Spanikowałem, zacząłem krzyczeć, wołać pomocy. Ktoś zadzwonił po pogotowie, ale zanim ono przyjechało, Todd jej pomógł. Gdyby nie on… – Przerwał, ponownie chowając twarz w drżących dłoniach.
Zacisnęłam rękę na jego grubej ramonesce. Chciałam go jakoś pocieszyć, ale nie mogłam. Zabrakło mi słów. Próbowałam coś z siebie wydusić, ale zazwyczaj kończyło się to chwilowym zapowietrzeniem. Oblizałam usta, zmywając z nich ostatnie resztki pomadki.
– Zobaczysz, wyjdzie z tego – wymamrotałam nieobecnym głosem, delikatnie przejeżdżając dłonią po jego plecach. Sama chciałam uwierzyć w te słowa. Przez ten cały czas łudziłam się, że wszystko będzie dobrze. Dłużej już tak nie mogłam. Musiałam poznać prawdę, chociażby dla własnego spokoju duch. – Spróbuję porozmawiać z lekarzami – zaoferowałam, wstając z okropnie niewygodnego krzesła.
– I tak nic ci nie powiedzą – wybełkotał, nie poruszając się nawet o cal.
– Mam swoje sposoby. Axl i Duff też przyjechali. Jak coś to siedzą – a raczej śpią – na sąsiednim korytarzu.
– Jest na sali numer cztery – rzucił, kiedy zaczęłam się oddalać.
Odpowiedziałam mu tylko niechlujne dzięki, po czym udałam się w wyznaczonym kierunku. Sale, na których znajdowali się pacjenci, oszklono dużymi oknami, przy których gromadziły się całe rodziny. Po drodze spotykałam kilka z nich, które wylewały potok łez, tuląc się do najbliższych. Odwróciłam wzrok, przeczesując już i tak skołtunione włosy. Dopiero teraz odczuwałam ogromny ból stóp, który wynikał z tego, iż przez całą noc miałam na nich piętnastocentymetrowe szpilki. Najchętniej zdjęłabym je, aczkolwiek okoliczności zbytnio na to nie pozwalały. Z grymasem na twarzy doszłam pod odpowiednią salę, opierając chłodne dłonie o szybę. Wpatrywałam się w rząd łóżek, na które padał jedynie cień. W pomieszczeniu panował półmrok, co wynikało z pory. Zacisnęłam lewą pięść, ciągle szukając tej jednej osoby. Slash powiedział, że tutaj była, jednak nigdzie nie mogłam jej dostrzec.
– Mogę w czymś pomóc? – Wtrąciła perlistym głosem pielęgniarka.
Zerknęłam na nią, na pierwszy rzut oka dostrzegając tackę z lekami, którą zaciskała w dłoniach. Uśmiechała się subtelnie, oferując tym swoją pomoc. W sumie to poniekąd była jej praca.
– Szukam Leny Fiodorow – niemal wychrypiałam, czując niewielki dyskomfort w gardle. Mój głos powoli siadał, a to nie zwiastowało niczego dobrego.
– Przepraszam panią, ale pora odwiedzin już się skończyła – odparła dyplomatycznie, lustrując mnie wzrokiem.
– Rozumiem – mruknęłam, uprzednio odchrząknąwszy. – A mogłabym chociaż porozmawiać z lekarzem? – zapytałam strapiona.
Martwiłam się o nią i to nawet bardzo. Jednak przed tą pielęgniarką musiałam odstawić malutką szopkę, żebym mogła być bardziej wiarygodna. Miałam wyjść na zachodzącą w głowę przyjaciółkę, która przeżywa krytyczny stan najbliższej osoby. Po części się udało. Kobieta wskazała mi duże drzwi na lewo, za którymi miał się znajdować gabinet ordynatora.
– Dziękuję pani bardzo – Posłałam jej niewyraźny uśmiech, po czym robiąc niewielkie kroki, udałam się we wskazanym kierunku.
Wahając się chwilę, zapukałam. Kilka sekund wydawało się być wiecznością, zanim usłyszałam lekko zaspane proszę. Ostrożnie uchyliłam drzwi, które odrobinę skrzypiały. Niepewnie weszłam do gabinetu, spotykając w nim postać posiwiałego staruszka z metalowymi binoklami na nosie.
– Proszę, niech pani usiądzie. – Wskazał ręką na znajdujące się przy biurku krzesło, które obito popielatym pluszem. – Co panią do mnie sprowadza?
Zajęłam wyznaczone miejsce, opierając łokcie na kolanach, uprzednio poprawiwszy płaszcz. Nie zdążyłam się przebrać, dlatego nadal miałam na sobie zbyt krótką, amarantową sukienkę. Skierowałam swój wzrok na lekarza siedzącego naprzeciwko i szukającego jakichś dokumentów.
– Chciałabym się czegoś dowiedzieć o stanie zdrowia Leny Fiodorow – odparłam, rozglądając się po przytulnym gabinecie.
– Jest pani kimś z rodziny?
To pytanie doszczętnie pokrzyżowało mój plan. No tak, przecież wiadomości o stanie zdrowia pacjenta są udzielane wyłącznie rodzinie. Jak mogłam o tym zapomnieć? Nie dając po sobie poznać małej wpadki, uśmiechnęłam się subtelnie, grając dalej. Były tylko dwa wyjścia. Albo udałoby mi się jakoś go przekonać, albo ja i moi przyjaciele wylecielibyśmy na zbity pysk wyrzuceni przez ochronę.
– Niestety nie. – Starałam się brzmieć na jak najbardziej zakłopotaną. – Ale Lenka jest moją przyjaciółką.
Mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem, lekko poprawiając okulary. Kurczowo zacisnęłam palce na beżowym pasku od płaszcza. Nie mogłam mu pokazać, kim tak naprawdę była. Zamierzałam tego użyć tylko w ostateczności.
– Przykro mi, ale w takiej sytuacji nie mogę udzielić pani żadnych informacji – oznajmił oschle, zaczynając jakąś robotę papierkową.
– Jaka szkoda – westchnęłam, teatralnie poruszając rzęsami. – Bardzo pana proszę o mały wyjątek. Nikt się nie dowie.
Spojrzałam na niego, starając się udawać małą, zakłopotaną dziewczynkę. Musiał złapać haczyk, bo powoli zaczynały mi się kończyć pomysły.
– Przykro mi, ale nie mogę. – Jego ton głosu wskazywał na lekkie podenerwowanie. – Niech mnie pani zrozumie, muszę przestrzegać pewnych przepisów.
Spuściłam wzrok, odrobinę opuszczając kąciki ust. Bawiłam się palcami, próbując wymyślić coś sensownego. Nawet nie musiałam udawać zakłopotanej, dokładnie tak się czułam w tamtym momencie. Usłyszałam tylko jak głośno wzdycha, odsuwając jakieś papiery na bok.
– Nie odpuści pani?
Ponownie spojrzałam na niego. Opierał zaplecione dłonie na blacie biurka zakrytym przez kartonowe teczki. Próbował zachować spokój, chociaż nie dało się ukryć, iż w środku niemal się gotował.
– Niech mnie pan źle nie zrozumie – zaczęłam, stosownie ważąc słowa. – Martwimy się o nią. Oprócz nas nie ma żadnej rodziny – skłamałam.
Oczywiście, że gdzieś tam na świecie byli jej rodzice, którzy pewnie teraz zastanawiali się, co się dzieje z ich córką. Poczułam dziwne ukłucie. Pasowałoby ich zawiadomić, gdyby było z nią naprawdę źle. A może już tak było?
– Dobra. – Z letargu wyrwał mnie zmęczony głos ordynatora. Spojrzałam na niego, dostrzegając jak mężczyzna przeciera lekko podkrążone oczy. – Jeden jedyny wyjątek, o którym nikt się nie dowie.
– Oczywiście – zaaprobowałam, starając się ukryć przypływ radości, jaki mnie ogarniał.
– Panna Fiodorow przedawkowała heroinę – oznajmił dyplomatycznie, spoglądając na mnie spod okularów, po czym wrócił do zgłębiania jakichś akt medycznych. – Miała dużo szczęścia, że to wszystko tak się skończyło. Normalnie powinienem to zgłosić, ale nie miałem sumienia.
– Dziękuję – przerwałam mu, co spowodowało jego wymowne spojrzenie na moją osobę. – Przepraszam… – mruknęłam zmieszana.
– Obecnie pacjentka znajduję się na toksykologii, gdzie usuwamy resztki szkodliwej substancji z jej organizmu.
– A czy on mógłby się z nią zobaczyć? – zapytałam niepewnie, nerwowo zdrapując czarny lakier z paznokci.
Zaśmiał się, ściągając okulary i kładąc je obok kubka z masą długopisów. Uśmiechnął się, jakby nagle odzyskał siły potrzebne do normalnego funkcjonowania.
– Ten awanturnik, który zdążył już zwyzywać cały szpital? – Subtelnie uniósł prawą brew.
– On jest w niej zakochany po uszy. – Próbowałam go przekonać. – Pan chyba wie, co to znaczy kochać na zabój.
Wcześniej dokładnie przyjrzałam się jego dłonią, przez co wiedziałam, iż nosił na palcu pozłacaną obrączkę. Patrzyłam na niego błagalnym wzrokiem, chcąc, aby się zgodził. Chociaż tyle mogłam zrobić dla Slasha…
– Zgadzam się – westchnął, wywołując na mojej twarzy szeroki uśmiech. Dokonałam wyznaczonego celu. – Tylko ostrzegam, że ona jest nieprzytomna. Jest to stan przejściowy, jednak nie jestem w stanie pani powiedzieć, jak długo on potrwa.
Dopiero w tej chwili zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji. Jakbym do tej pory była zaćmiona, mająca klapki na oczach. Lena nie wylądowała w szpitalu, bo się potknęła i złamała rękę. Ona przedawkowała heroinę i mogła umrzeć. Momentalnie posmutniałam, a raczej znowu stałam się wrakiem człowieka. Takim nieobecnym, żyjącym w swoim świecie.
– Wszystko w porządku? – Głos lekarza przepełniony był troską.
– Jak najbardziej – odparłam, dorzucając wymuszony uśmiech. – Bardzo panu dziękuję – dodałam, podnosząc się i kierując w stronę wyjścia.
– Nie ma za co. – Usłyszałam jakby pośród szumów.
Opuściłam jego gabinet, szczelnie domykając drzwi. Przeszłam zaledwie kilka metrów, po czym powoli osunęłam się po ścianie. Dochodziły do mnie jakieś głosy, których za nic nie mogłam zrozumieć. Trafnym określeniem był bełkot, ponieważ właśnie to przypomniały. Złapałam się za głowę, niemal chowając ją w kolanach. Czułam, jakby zaraz miała eksplodować. Cholerna migrena, akurat teraz. Zaczęły się pojawiać skutki nieprzespanej nocy. Przymknęłam na moment oczy, próbując zniwelować ból jak i mdłości, które wystąpiły całkiem przy okazji.
– Vicky, wszystko okej? – Bełkot zaczął formować się w dźwięk, coraz bardziej przypominający ludzki głos.
Niepewnie otworzyłam oczy, czując ich lekki ból. Niemal oślepiła mnie panująca jasność, przez co zmuszona byłam kilkukrotnie zamrugać. Dopiero po chwili byłam w stanie zidentyfikować mojego rozmówcę. Przede mną stał Axl, który za wszelką cenę próbował z powrotem sprowadzić mnie do żywych.
– Tak, tak – mruknęłam, starając się podnieść. Na marne. – Po prostu zarwana nocka daje się we znaki. – Parsknęłam z bólu.
– Pomogę ci – zaoferował, podając mi rękę, którą chwyciłam. – Co z Leną?
– Ma niewielkie problemy z herą, ale się wyliże – skłamałam, stając na równe nogi. Odrobinę zakręciło mi się w głowie, przez co zostałam zmuszona do kurczowego podtrzymywania się mojego towarzysza. – Gdzie jest Slash?
– Stoi przy tym wielkim okienku i patrzy na nią. Normalnie aż się serce kraje.
Jego komentarz dosadnie przypomniał mi o nieciekawej sytuacji. Jednym słowem było źle i to nawet bardzo. Jednak nie zamierzałam powiedzieć im całej prawdy. Nie chciałam ich martwić, już i tak wyglądali na przybitych.
Podpierając się o Rose’a, doczłapałam do sali, przed którą stał gitarzysta. Po drodze minęliśmy Duffa, który rozłożony na dwóch krzesłach spał w najlepsze, przy okazji trochę się śliniąc. Jedyne, co zdążył zrobić od naszego przyjazdu, to zmienić miejsce.
– A ten nadal śpi jak zabity? – spytałam szeptem.
– Jak za dużo wypije, to zdarza mu się kimnąć. – Zaśmiał się Rudy. – Ale ty też jesteś dzisiaj niedysponowana.
Posłałam mu wymowne spojrzenie, opierając się o pobliską ścianę. Wzięłam głęboki wdech, zanim zwróciłam wzrok na mizerną twarz Slasha. Axl miał rację, aż się serce krajało.
– Trzymasz się jeszcze? – Starałam się brzmieć najdelikatniej, jak potrafiłam. Niestety trochę utrudniała mi to lekka chrypka.
– A mam inne wyjście? – Przejechał palcami po szybie, spuszczając je w dół. – Tak bardzo chciałbym usiąść koło niej i móc złapać jej dłoń…
– Droga wolna – wyskrzypiałam. Kurde, powoli zaczynałam tracić głos.
Mulat spojrzał na mnie ze zdziwieniem. W jego oczach dostrzegłam iskierkę nadziei, która pozwalała mu jako tako funkcjonować.
– Rozmawiałam z lekarzem. Zgodził się. Leć do niej. – Uśmiechnęłam się subtelnie, widząc rosnącą w nim ulgę.
– Dzięki – odparł z entuzjazmem, przytulając mnie. Miał jeszcze sporo siły, bowiem czułam, jakby zgniatał mi żebra.
Odczułam niewielką ulgę w momencie, kiedy mnie puścił i poszedł do niej. Albo Slash zaczął ćwiczyć, albo to ja opadłam już z sił. Zajęłam jego miejsce, kontemplując cudowny obrazek za szybą. Siedział przy niej i kurczowo zaciskał jej bezwładną dłoń, jakby bał się, że zaraz mu ucieknie. Oparłam czoło o zimne szkło, uśmiechając się sama do siebie.
– Powinnaś wrócić do domu i przespać się. Dziewczyno, ledwo żyjesz. – Poważny ton głosu Axla był rzadkością porównywalną do białego kruka.
Odwróciłam się w jego stronę, opierając potylicę o okno. Musiałam mieć jakąś podpórkę, inaczej zapewne już dawno leżałabym jak kłoda na zimnej podłodze.
– Nic mi nie jest – wychrypiałam, na co oboje się zaśmialiśmy.
– Właśnie widzę – oznajmił, śmiejąc się. – Ile ty wypiłaś?
Podszedł bliżej, dzięki czemu mogłam go objąć w okolicy łopatek. Nigdy nie pomyślałabym, że kiedyś to powiem. W tym momencie był mi potrzebny i to cholernie.
– Już mówiłam. Dwa, trzy drinki – poinformowałam, uprzednio kaszląc. – To nie jest chrypka poalkoholowa.
– Uważaj, bo ci uwierzę – mruknął. – No nic, znaj moją dobroć. Odwiozę cię do domu.
Wyglądaliśmy co najmniej komicznie. Opierałam się o niego, a on podtrzymywał mnie w pasie i w taki oto sposób kroczyliśmy wzdłuż korytarza. Jego woń składała się z dymu tytoniowego, starej, taniej wódki i śladowej ilości perfum z dodatkiem piżmu. Odrobinę odciągający zapach, aczkolwiek w tej sytuacji byłam zmuszona przymknąć na to oko. Nadal, o zgrozo, miałam na sobie te cholernie wysokie buty, które niemiłosiernie obcierały moje pięty. Żałowałam, iż wcześniej ich nie zdjęłam. Wolałam tego teraz nie robić i to w dodatku na środku szpitala. Dałabym sobie głowę uciąć, że po tylu godzinach moje stopy wyglądały tragicznie i wręcz błagały o wymagającą pielęgnację.
– Co się z tobą stało, że nagle zrobiłeś się taki miły? I to w dodatku dla mnie – odparłam z nutą kpiny w głosie.
– Czasami nawet wrogom trzeba pomagać. – Zaśmiał się, na co dostał kuksańca w bok. – Aua! – Udał dosyć teatralnie. – A to za co?
– Za żywota – odpowiedziałam spokojny, ale zarazem obrażonym głosem. – Zasługujesz.
– Żebym zaraz nie powiedział, na co ty zasługujesz…
Na mojej twarzy zagościł subtelny grymas. Nawet w miejscach publicznych musieliśmy sobie ubliżać. No cóż, przynajmniej z naszą dwójką nie dało się nudzić.
– Daj sobie spokój. I tak ze mną nie wygrasz. – Posłałam mu wymowne spojrzenie.
– Już wielokrotnie to zrobiłem – oznajmił ochoczo.
To było bardzo prawdopodobne, że miał niewielką przewagę. Jaką? No może dziesięć do ośmiu, dziewięciu? Ale ja zamierzałam się jeszcze odegrać.
– Mimo wszystko to ja będę ostatecznym zwycięzcą. Zobaczysz jeszcze.
– Podejrzewam, że zaczęło świtać – próbował zmienić temat. – Będziesz potrafiła zasnąć?
– A zostaniesz ze mną? – zapytałam niepewnie. Nie znosiłam samotności, szczególnie w takich sytuacjach.
– Tak też myślałem – westchnął, a ja oparłam głowę o jego dosyć niewygodny bark.
~*~*~*~
Hej robaczki ;)
Coś dla fanów Slasha, którzy czując niedosyt, czytając to fanfiction ;)
Najpierw zacznę od czegoś przyjemnego. Mianowicie, 11.12 wybije roczek, odkąd zaczęłam pisać WTTPC. Z tej okazji ogłaszam dla Was konkurs. Nie wiem, czy znajdą się chętni, ale mam nadzieję, że tak ;) Nagrodą jest epizodyczna rola w wybranym rozdziale, który ukaże się właśnie 11.12 ! Dlatego ogłaszam go wcześniej, żeby mieć więcej czasu na wybór, no i ponieważ po konsultacji ze zwycięzcą, muszę jeszcze napisać rozdział. Oczywiście będzie on zawierał dedykację dla tej osoby ;) Jak wiecie, a może i nie, publikuję zarówno na Wattpadzie jak i blogu. Jest to ta sama treść, dlatego, uprzedzając pytania, może wygrać tylko jedna osoba. Czas do 21.11 . Gotowi na pytanie konkursowe?
Jaka jest Twoja ulubiona postać i dlaczego?
Odpowiedzi należy umieszczać w komentarzach pod tym rozdziałem.
Druga
ważna rzecz, zmieniłam plan na najbliższe rozdziały. Spokojnie, zamysł
nadal jest ten sam. Po prostu wyrzuciłam zbędną fabułę, bo nie ukrywam,
że pisanie jednego rozdziału na 5k słów jest trochę męczące. Dlatego od teraz będą one krótsze (jak dla mnie xD) Czyli na około 2,5-3k. Co za tym też idzie, postaram się, żeby były częściej ;) Niestety nic nie obiecuję, mam cholerne problemy z czasem i dużą ilością materiału. Ale kto ich nie ma?
Udanego tygodnia, robaczki ;)
Do następnego ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.
⭐Allie