Stałam tam jak słup, z niedowierzaniem wpatrując się w jego zmęczoną
twarz. Nie docierały do mnie słowa, które przed chwilą wypowiedział. Jest z nią
gorzej? Dlaczego?
– Nie rozumiem. – Pokręciłam głową,
oddychając niespokojnie. – Przecież jutro miała wychodzić. Kiedy ostatnio u
niej byłam, czuła się całkiem nieźle.
Całe to zdarzenie zdawało mi się być jakimś dziwnym koszmarem, z którego
nie mogłam się obudzić. Lena przedawkowała, straciła przytomność, wylądowała w
szpitalu. Lekarz powiedział, że miała
dużo szczęścia i wystarczy samo oczyszczanie organizmu z toksyn. Dlaczego tak
nagle jej stan się pogorszył?
– Skarżyła się na bóle w lędźwiach –
zakomunikował, łapiąc mnie za ramię. – Jeszcze w dzień wozili ją po całym
szpitalu na jakieś badania. – Zrobił niewielką pauzę, pustym wzrokiem
spoglądając na jezdnię. – Wieczorem przestała samodzielnie oddychać.
Zakryłam usta wewnętrzną częścią dłoni. Czułam, jak dziwny niepokój i
zmartwienie wypełniają mnie od środka. Nie potrafiłam uzmysłowić sobie jego
słów. Z nią nie było źle. Było bardzo źle, a wręcz tragicznie.
Potrzebowałam chwili, żeby jakoś dojść do siebie. W tej sytuacji
przydałaby się trzeźwo myśląca osoba, a nie kolejna umartwiająca się pseudo
ofiara. Musiałam pokonać swoje lęki i przestać myśleć o najgorszym. Ona nie
mogła umrzeć, przecież była pod opieką fachowców.
– Wiecie, co się konkretnie stało? –
przerwałam trwającą od dłużej chwili ciszę. Mój głos wyrażał obojętność,
chociaż w środku krzyczałam z rozpaczy i niedowierzania.
– Nie – mruknął, ostrożnie przenosząc
spojrzenie na moją osobę. – Dlatego kazali mi cię znaleźć. Slash zachowuje się
jak posąg, a nam nic nie powiedzą. Vicky, proszę, pomóż. Ostatnio ci się udało,
teraz też dasz radę.
Westchnęłam głęboko. Byłam jej potrzebna. Dla Slasha była to okropna
sytuacja. Już ostatnio wyglądał jak wrak człowieka, a co dopiero teraz. Żal mi
go było. Po części starałam się go zrozumieć. Sama straciłam kogoś bliskiego,
kogo bardzo kochałam.
– Dobra. Nie marnujmy czasu. Wsiadaj. –
Wskazałam na przednie siedzenie, uprzednio zabierając z niego torebkę.
– Może ja poprowadzę? – zasugerował
niepewnie, subtelnie się uśmiechając.
– Nie – odpowiedziałam raptownie. – Jedna
osoba w szpitalu zdecydowanie wystarczy.
Nie chcę, żebyś spowodował wypadek.
– Vicky – zmarszczył czoło – przesadzasz.
Może i jeżdżę szybko, ale refleks też mam. Chcesz sprawdzić?
– Innym razem – mruknęłam, obchodząc
pojazd.
– Ale Vicky! – jęknął. – Jesteś zmęczona
i...
– Steven, do cholery jasnej, nie mamy
czasu!
– ... podenerwowana – dokończył niepewnie.
Spojrzałam na niego, wzdychając. Miałam wyrzuty sumienia. Nie powinnam
na niego krzyczeć. Kurde, to był Steven, zawsze uśmiechnięty bębniarz, który
nawet muchy by nie skrzywdził.
– Przepraszam, trochę mnie poniosło –
oznajmiłam, czując gulkę w gardle. – Chyba masz rację.
– Nie szkodzi. – Machnął ręką.
– Wsiadaj – rzuciłam obojętnie, szukając
kluczy w torebce.
– Może jednak poprowadzę? – zapytał
troskliwie.
– Nie, dam sobie radę.
Wsiedliśmy do środka. Wzięłam kilka głębokich wdechów, po czym
przekręciłam kluczyk w stacyjce. Próbowałam zachować spokój, chociaż to wcale
nie było takie łatwe. Zdarzało się, że byle co mogło mnie zdenerwować. Nie
kontrolowałam tego, chociaż później miewałam wyrzuty sumienia. Teraz jednak
musiałam się opanować. W tej sytuacji krzyki nie pomagały.
Niemal w mgnieniu oka znaleźliśmy się pod budynkiem szpitala. Po drodze
kilka razy przekroczyłam prędkość oraz złamałam parę innych przepisów. Jednak
zbytnio się tym nie przyjęłam. Musiałam jak najszybciej dowiedzieć się, co tak
naprawdę się stało. Raptownie opuściłam pojazd, szybkim krokiem zmierzając w
stronę wejścia. Znowu miałam na stopach te same niebotycznie wysokie szpilki.
Niczym déjà vu.
– Nie poznaję cię. Ty i łamanie przepisów?
Odwróciłam się w jego stronę, odgarniając z twarzy opadłe kosmyki.
Prychnęłam, zauważając na jego twarzy uśmiech.
– Ciebie to śmieszy?! – Nawet nie próbowałam
ukryć poirytowania. – Lena leży tam umierająca, a ty bawisz się w najlepsze!
Myślałam, że krew mnie zaleje. Denerwował mnie swoją postawą i to
bardzo.
– Vicky – prychnął ironicznie, spoglądając
w rozgwieżdżone niebo. – Chyba nie umiem
się zamartwiać. Taki już jestem. – Wzruszył ramionami. – Jestem przekonany, że
wszystko się jeszcze ułoży. Ona wyzdrowieje i pójdzie z nami na imprezę
walentynkową. – Uśmiechnął się, chociaż nie dało się nie zauważyć, iż był to
dosyć wymuszony gest. – Bo kto jak nie Lenka...
Podeszłam bliżej i po prostu go przytuliłam. Działałam impulsywnie, ale
nie żałowałam tego. Oboje potrzebowaliśmy wzajemnego wsparcia. Wszyscy byliśmy
w szoku. Lenka w ciężkim stanie? Przecież ona zawsze najdłużej piła, tańczyła,
ogólnie imprezowała.
Oderwałam się od blondyna, przecierając wilgotne policzki. Spostrzegłam,
iż jego oczy również się szkliły. Pierwszy raz widziałam faceta, który był
bliski płaczu.
– Zrób tam rewolucję, żeby ją szybciej
wyleczyli – zażartował, przez co oboje zaśmialiśmy się niewyraźnie.
– Nie wejdziesz ze mną? – zapytałam, przejeżdżając zmarzniętą dłonią po
jego ramieniu.
– Nie. – Pokręcił głową. – Muszę to jakoś
odreagować. Przekaż Slashowi, że duchowo jestem z nim.
Przytaknęłam, patrząc jak powoli znika w ciemności. Najgorsze dopiero
przede mną. Spokojnie wypuściłam powietrze, przymykając przy tym oczy.
Nie pamiętam, w jaki sposób dotarłam na oddział. Zaraz po przekroczeniu
progu, wpadłam w dziwny wir. Błądziłam po korytarzach, co chwilę pytając kogoś
o drogę. Chciałam jak najszybciej znaleźć się pośród przyjaciół, dać im
wsparcie.
Stanęłam kilka kroków przed nimi. Poczułam dziwny ucisk w sercu,
zastając ten widok nędzy i rozpaczy. Hudson siedział na plastikowym krześle,
pusto spoglądając na plakat o AIDS, który wisiał naprzeciwko. Był w swoim
świecie. Kompletnie nie zwracał uwagi na otaczającą go rzeczywistość. Axl
natomiast nerwowo chodził w tę i we w tę, kurczowo zaciskając dłoń na kubeczku
z wodą. Zmarszczyłam czoło, czując coraz większy niepokój.
– Hej – mruknęłam, tym samym zwracając na
siebie uwagę Rose'a.
– Cześć. Dobrze, że jesteś – oznajmił
lekko przygnębionym głosem.
– Długo tak? – Wymownie zerknęłam na
Slasha.
Axl odłożył kubek na dystrybutor, po czym skrzyżował ręce na piersi.
– Odkąd Lena wylądowała na OIOM-ie – wymamrotał,
podchodząc bliżej. – Nie wiem, może mogłabyś się czegoś dowiedzieć? Proszę.
Szczególnie to ostatnie słowo jeszcze przez chwilę wybrzmiewało w moich
uszach. Chcieli, żebym im pomogła, a ja sama nie wiedziałam, czy mi się to uda.
Westchnęłam głęboko. Musiałam jakoś się trzymać. Dla nas wszystkich była to
trudna sytuacja.
– A gdzie reszta? – zapytałam przerywanym głosem.
– Izzy szuka jakichś bliskich Leny, a Duff
pojechał po Todda.
– Nie rozumiem. – Zmarszczyłam czoło.
– Todd jest wolontariuszem w tym szpitalu.
Może ma jakieś znajomości. Musimy próbować na wszelkie sposoby.
Przygryzłam wargę, spoglądając na jego kilkudniowym zarost. Zazwyczaj
golił się regularnie. On też się martwił. To tylko oznaczało, że było bardzo
źle.
– No tak – mruknęłam, wytrącając się z
letargu. – A co z jej rodzicami?
Westchnął, spuszczając wzrok. Schował dłonie do kieszeni dżinsów,
oblizując usta.
– Slash nie chce się z nimi skontaktować –
powiadomił, spoglądając na mnie.
– Dlaczego? – Mój głos wyrażał
dezaprobatę. – To są jej najbliżsi! – powiedziałam nieco głośniej, na co mój
towarzysz mnie uciszył. – Mają prawo wiedzieć, co się dzieje z ich córką –
dodałam już prawie szeptem.
– Vicky, oni nas nie lubią. Lenka kiedyś
spotykała się ze swoją matką i powiedziała jej o obecnym życiu. Nie polubiła
nas. – Uśmiechnął się ironicznie. – Damy im znać, jak już będzie źle.
– Czyli jak będzie leżeć w kostnicy? Axl,
proszę, zrób to dla niej. – Chłopak przewrócił oczami. – Dla mnie?
Był zdziwiony. W sumie ja po
części też. Nie spodziewałam się, że użyję siebie jako argumentu. Jednak cel
uświęca środki.
– Chyba nie rozumiem – bąknął. – Chcesz
poruszyć temat nas?
Nie sądziłam, iż tak to odbierze.
Na przyszłość powinnam lepiej ważyć słowa.
– Po prostu skontaktuj się z jej rodzicami
– oznajmiłam nieco nerwowym głosem.
– Nie obiecuję – westchnął. – Nie będzie
łatwo porozumieć się z nim. – Spojrzeniem wskazał na Hudsona, który w ciągu
tych kilku minut ani drgnął.
– Spróbuj, proszę. – Zrobiłam maślane
oczka, aby lepiej na niego wpłynąć.
– Okej – odparł od niechcenia,
przewracając oczami.
– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się niepewnie,
po czym ucałowałam go w policzek. – Idę się czegoś dowiedzieć – wyszeptałam.
Powolnym krokiem zmierzałam w głąb oddziału. Nie wiedziałam dokładnie,
dokąd idę. Próbowałam znaleźć kogokolwiek, kto mógłby udzielić mi jakichś
informacji. Nie było to takie łatwe.
Błądziłam, coraz to układając w głowie kolejne scenariusze. Przeszłam
już chyba ten korytarz z dziesięć razy, nie spotykając przy tym nikogo.
Zrezygnowana usiadłam na niewygodnym krześle, chowając twarz w dłonie.
– Przepraszam, coś się pani stało? –
Zatroskany głos pielęgniarki spowodował, że podniosłam głowę i uraczyłam ją
spojrzeniem.
– Nie – oznajmiłam nieco zmęczonym głosem.
– Mogę jakoś pani pomóc? – zapytała,
kładąc przyjemnie ciepłą dłoń na moim ramieniu.
– Nie. – Pokręciłam głową. – A właściwie
tak – dodałam szybko, jakby wytrącając się z zamyślenia. – Szukam lekarza
prowadzącego pani Fiodorow.
Przyciągnęłam brzegi kurtki, czując subtelny chłód. Nie był on w jakimś
większym stopniu spowodowany zmęczeniem. Podejrzewałam, iż nawet nie wybiła
jeszcze północ. Chyba wywołał go dziwny, wewnętrzny niepokój. W końcu czekała nas jeszcze długa noc.
Pielęgniarka usiadła obok mnie, poszukując jakichś dokumentów w teczkach,
które trzymała w rękach. Patrzyłam na jej dłonie z największą uwagą. Z
niecierpliwości zaczęłam bawić się palcami. Może czas oczekiwania nie był jakoś
długi, aczkolwiek w tej sytuacji każda sekunda zdawała się trwać godzinę.
– Znalazłam – poinformowała, delikatnie się uśmiechając. – Doktor
Hasam... – Zamyśliła się przez chwilę. – Przykro mi, ale pan doktor obecnie
znajduje na bloku operacyjnym.
– A kiedy wróci? – zapytałam z odrobiną
entuzjazmu.
– Nie mam pojęcia. – Pokręciła głową. –
Takie operacje mogą trwać nawet kilka godzin.
Westchnęłam niespokojnie, przejeżdżając dłońmi po twarzy. Dalej, Vicky,
musisz wymyślić nowy plan.
– A nie wie pani, czy jest ordynator z
toksykologii?
– Przykro mi, ale nie posiadam
takich informacji.
Przygryzłam nerwowo wargę. Skończyły mi się możliwości. W takiej
sytuacji najwięcej zdziałałby ktoś z rodziny. Byłam dla niej obcą osobą, przez
co nie mogłam nic zrobić.
– Chciałabym ją zobaczyć – oznajmiłam
nieco zachrypniętym głosem.
– Przepraszam, ale pora odwiedzin się
skończyła.
Poprawiła kosmyk włosów założony za ucho. Wprawiłam ją w nieco
niezręczną sytuację. Czułam, że nie może nic zrobić, co było widoczne w jej
zachowaniu. Cały czas robiła coś z dłońmi albo przynajmniej z palcami. Unikała
kontaktu wzrokowego, jednocześnie wyglądała wtedy na zamyśloną. Po raz kolejny
oblizała spierzchnięte usta.
Zamierzałam w jakiś sposób wykorzystać jej postawę. Wydawała się być
poczciwą, współczującą kobietą. Musiałam to dobrze rozegrać, jeżeli chciałam
zobaczyć się z przyjaciółką. Tylko w taki sposób mogłam jej ,,pomóc''.
– Bardzo panią proszę o jeden malutki
wyjątek. Proszę – Mój głos drżał, a oczy powoli wypełniały się łzami.
Westchnęła, przenosząc na mnie
wzrok. Jej spojrzenie zdawało się być zmęczone. Nie dziwne, zapewne ciężko
pracowała.
– Może uda mi się coś zrobić – odparła
niepewnie. – A kim pani jest dla pacjentki? – dodała.
Na każdym kroku przewijało się jedno, to samo pytanie. Jest pani kimś z
rodziny? Teoretycznie byliśmy nią dla niej, aczkolwiek nie było na to żadnego
papierka. Poza tym, kto udzieli jakichkolwiek informacji grupce ćpunów, którzy
na szczęście jeszcze nie wylądowali pod mostem?
– Tak. Jestem siostrą pacjentki –
skłamałam. Musiałam to zrobić. Nie miałam innego wyjścia. – Dopiero niedawno
wróciłam z Londynu. – Zaśmiałam się. – Może i mój strój nie świadczy o mnie
dobrze, ale to tylko pozory. Podpisałam ważny kontrakt i poszłam świętować ze znajomymi.
Dopiero bliski przyjaciel siostry powiadomił mnie o tej całej sytuacji.
Odchyliłam głowę do tyłu, czując, jak łzy spływają po moich policzkach.
Nie udawałam, chociaż moje słowa mijały się z prawdą. Była moją przyjaciółką,
pomimo że ostatnimi czasy trochę ją zaniedbywałam.
– Sala druga po prawej, na końcu korytarza
– mruknęła bez przekonania.
Początkowo nie dotarły do mnie jej słowa. Tak po prostu złamała
obowiązujące reguły? Narażała się dla nieznajomej osoby? Poczułam dziwny ucisk.
Współczuła mi, a ja to tak po prostu wykorzystałam.
– Dziękuję. Bardzo pani dziękuję –
powiadomiłam z nutą entuzjazmu w głosie.
Ostrożnie wstałam z krzesła, starając się nie wywrócić w tych cholernie
wysokich butach. Będąc coraz bliżej sali, zaczęłam sobie uświadamiać, że było
naprawdę źle. Przez oszklone drzwi dostrzegłam nieprzytomnych pacjentów,
podpiętych do tej całej aparatury, która za nich oddychała. Cały ten widok był
koszmarny. Ci ludzie na oczach bliskich przeżywali tragedię. Nie mogli nic
zrobić, byli zdani na łaskę innych.
Przeczesałam włosy palcami, stając przed drzwiami prowadzącymi na salę,
na której leżała. Przyłożyłam dłoń do chłodnej szybki, powoli nią
przejeżdżając. Ponownie poczułam gulkę w gardle. Nagle moje nogi zrobiły się z
waty. Nie potrafiłam zrobić ani jednego kroku, chociaż tak bardzo chciałam
znaleźć się obok niej. Po chwili zauważyła mnie jedna z pielęgniarek. Marszcząc
czoło, podeszła bliżej i otworzyła drzwi.
– Przepraszam, a pani to kto? – zapytała
dosyć oschle.
– Jestem siostrą pani Fiodorow – oznajmiłam, pozostając w lekkim szoku. Nawet
na nią nie patrzyłam. Starałam się wypatrzeć Lenkę. – Tamta pani pozwoliła mi
wejść. – Wskazałam palcem w stronę, gdzie uprzednio rozmawiałam z pielęgniarką.
Zlustrowała mnie wzrokiem z niezadowoleniem wymalowanym na twarzy.
Ewidentnie nie przypadłam jej do gustu. Trudno się dziwić.
– No dobrze – wycedziła. – Ale tylko na
chwilę i założy pani to. – Podała mi zielony fartuszek.
– Dziękuję bardzo – oznajmiłam dosyć zmęczonym głosem, mnąc w
dłoniach otrzymany ubiór.
Kobieta bez słowa odsunęła się, umożliwiając mi przejście. Stałam tam
jeszcze przez chwilę, zanim wykonałam jakikolwiek krok. Bałam się zobaczyć ją w
tym stanie. Założyłam na siebie szpitalny fartuszek, ostrożnie podchodząc pod
jej łóżko. Coraz bardziej czułam, że nie jestem w stanie ustać na nogach.
Usiadłam na krzesełku, które stało obok. Przyłożyłam dłoń do ust, widząc jej
bladą, szarawą twarz. Była nieprzytomna. Podłączono ją do kilku maszyn, które
wspomagały jej funkcje życiowe. Nie oddychała samodzielnie, robiła to za nią
aparatura. Próbowałam powstrzymać szloch, aczkolwiek nie dałam rady. Łzy
ciurkiem wylewały się z moich oczu. Czułam, jak moje serce pękało na pół.
Odruchowo złapałam jej bezwładną dłoń, kurczowo ją ściskając. Była ciepła, co
dawało mi nadzieję, że jeszcze wszystko może być dobrze.
– Cześć, kochana – wyszeptałam, wierząc,
iż mnie słyszy, tylko nie może odpowiedzieć. – Ale nam numer wyrządziłaś. Nie
spodziewaliśmy się, że to ty będziesz pierwsza szwankować. Przecież zawsze byłaś
ta najbardziej wytrzymała. – Uśmiechnęłam się niepewnie, pociągając nosem. –
Zobaczysz, naprawią cię. Za tydzień, może dwa wrócisz do nas. Jesteśmy przy
tobie cały czas. Slash nawet nie rusza się stąd ani na krok. Ten to cię musi
kochać. Też chciałabym kogoś takiego znaleźć. Masz szczęście, rozumiesz? Nie
spieprz tego. Mam nadzieję, że za niedługo się obudzisz. Jeszcze tak dużo muszę
ci powiedzieć.
Nie ruszyła się. Nie drgnęła nawet o milimetr. Te kreseczki na
monitorach także wyglądały tak samo. Nie miałam pojęcia czy to dobrze, czy źle.
– Boję się. Tak cholernie się boję, że się
nie obudzisz. Nie zrobisz tego, nie? Nie możesz, rozumiesz? Nie możesz.
Oparłam głowę o barierkę łóżka, wybuchając przy tym płaczem. Nie
mogliśmy jej stracić...
– Jak się obudzisz, to wszystko zmienimy.
Skończą się te wszystkie imprezy, chłopaki wreszcie podpiszą kontrakt. Znajdę
normalną pracę, obiecuję. Za ciebie też się wezmę. Pomogę ci to rzucić, zacząć
normalnie żyć. Zobaczysz, jeszcze wyjdziemy na prostą.
Przytknęłam jej dłoń do swojego policzka. Nie poznawałam siebie.
Zazwyczaj nie przejmowałam się innymi aż w takim stopniu. Martwiłam się o nią
tak bardzo, że wszystko inne zeszło na drugi plan. Była moją pierwszą
przyjaciółką na dobre i na złe. To właśnie ona pokazała mi, jak przeżyć w
Mieście Upadłych Aniołów.
– Walcz, bo masz o co – wyszlochałam.
Nagle poczułam, jak ktoś kładzie dłoń na moim barku. Nie odwróciłam się,
nie chciałam.
– Vicky... – Jego głos przepełniony był
troską. -– Musimy porozmawiać.
Puściłam jej dłoń, ocierając wilgotne policzki. Westchnęłam głęboko,
próbując się uspokoić. To było trudniejsze niż myślałam.
– Todd – zaczęłam drżącym głosem –
dziękuję, że przyjechałeś.
– Nie ma za co. Sytuacja tego wymagała.
Pokiwałam głową. Wreszcie nadszedł czas, kiedy musiałam poznać prawdę.
– Powiesz, czego się dowiedziałeś?
Odpowiedziała mi cisza, którą dopiero po chwili przerwał:
– Nie tutaj. Możemy wyjść na korytarz?
Spojrzałam na nią po raz ostatni. Odczuwałam wewnętrzną potrzebę
pożegnania się. Starałam się nie myśleć, że to koniec, ale coraz więcej
szczegółów potwierdzało moje negatywne myśli.
– Do zobaczenia. Trzymaj się –
wyszeptałam, po chwili odwracając się w jego stronę.
Bez słowa wstałam, próbując na niego nie patrzeć. Po tym wszystkim
chciałam zostać sama. Złapałam jego ramię i podtrzymując się go, opuściłam salę,
uprzednio oddając fartuszek. Wyszliśmy na korytarz, gdzie od razu oparłam się
plecami o ścianę. Czułam, jak tracę grunt pod nogami. Chciałam, żeby to
wszystko okazało się koszmarem, z którego za chwilę się obudzę. Chłopak
dodatkowo nie pomagał. Stał bez słowa i patrzył na mnie niepewnie.
– Miejmy to już za sobą – wymamrotałam. –
Dowiedziałeś się czegoś? – zapytałam obojętnie.
Wypuścił głośno powietrze, opierając ręce na biodrach. Chodził w kółko,
nadal milcząc.
– Do
cholery jasnej, powiedz coś. – Byłam nieco bardziej poirytowana, chociaż ton
mojego głosu się nie zmienił. Nieobecnym wzrokiem patrzyłam przed siebie,
pozwalając pojedynczym łzom wypłynąć z moich oczodołów.
– Będę szczery – zaczął, oblizując wargi.
– Jest tragicznie. Ostatnio skarżyła się na bóle w okolicach lędźwi. Pojawiły
się kolejne objawy, zrobili jej dodatkowe badania i wyszło, że siadły nerki.
Wyszłaby wcześniej, ale okazało się, że bez dializ dłużej nie pociągnie.
Zostawili ją na kilka dni, później miała się stawiać regularnie. – Zrobił pauzę
na głęboki oddech. – Kwalifikowała się do przeszczepu, ale jako że jest
narkomanką to jej szanse spadły. Później doszła odma opłucnowa i niewydolność
płuc. To ostatecznie ją przekreśliło. Jakoś ją podtrzymują, ale podejrzewają,
że za niedługo reszta też odmówi posłuszeństwa. Heroina doszczętnie wyniszczyła
jej organizm. W chwili obecnej walczy o życie.
Przymknęłam oczy, słysząc tę całą litanie. Nie mogłam w to uwierzyć.
Wiedziałam, że jest źle, ale sądziłam, iż to nic takiego. Sytuacja jednak
wyglądała diametralnie inaczej...
– Jakie ma szanse? – zapytałam nieobecnym
głosem.
– No wiesz... – jąkał się odrobinę.
– Zadałam pytanie i chciałabym uzyskać
odpowiedź na nie – oznajmiłam nieco ostrzej.
– Niewielkie – mruknął. – Ale trzeba mieć
nadzieję. Jest pod fachową opieką...
– Kurwa, zamknij się – przerwałam mu,
marszcząc czoło. – Chcę być sama.
Czułam, jakby moja głowa miała zaraz eksplodować. Nie potrafiłam się
rozpłakać. Tej nocy wylałam zdecydowanie zbyt wiele łez.
– Rozumiem. – Przytaknął głową. – A co z
chłopakami?
– Daj mi chwilę, zaraz ich o wszystkim powiadomię.
Odszedł bez słowa, zostawiając mnie samą z potokiem myśli, które
napływały do mojego mózgu. Krzyczałam wewnętrznie, chociaż na zewnątrz
pozostawałam obojętna. Powoli osunęłam się po ścianie, nadal bezcelowo patrząc
przed siebie. Chciałam się obudzić, ale nie mogłam. To nie był sen.
– Przepraszam, coś się pani stało? Jakoś
mogę pomóc? – Do moich uszu dotarł perlisty, kobiecy głos.
Słyszałam go, jakby pośród szmerów. Owe pytanie ciągle wybrzmiewało w
mojej głowie. Na zmianę z obietnicą, którą dałam Lenie. Musiałam jej po części
dotrzymać, chciałam tego. Nie mogłam dalej korzystać z życia bez konsekwencji.
Potrzebowałam znaleźć cel swoich działań.
– Halo! Proszę pani! – Tym razem ta sama
kobieta krzyczała, raptownie szarpiąc mnie za ramiona.
Częściowo się rozbudziłam. Powróciłam ze świata letargu, w którym na
chwile zagościłam.
– Przepraszam – mruknęłam, łapiąc się za
obolałe skronie. – Mogłaby mi pani podać kartkę i długopis? – zapytałam,
wywołując na jej twarzy zdziwienie.
–
Sądzę, że tak – odpowiedziała zmieszana, wstając. – Wszystko w porządku?
– Tak, tak – zapewniałam ją.
Odeszła, a ja zaczęłam układać w głowie słowa. Szło mi mozolnie, w końcu
dawno go nie pisałam. Próbowałam przypomnieć sobie, jak wyglądała. Nie dałam
rady. To było tak dawno, a ona była taka mała...
Po chwili otrzymałam upragnione przedmioty. Starałam się przelać myśli
na papier, kreśląc przy tym co drugie słowo. Nie było to łatwe, ale prędzej czy
później musiałam to zrobić. Zbyt wiele straciłam, czekając z jakimkolwiek
ruchem. Po dłuższym czasie udało mi się naskrobać coś sensownego. Podpisałam
się, następnie odkładając długopis na bok. Przynajmniej jedną trudną rzecz
miałam za sobą...
Kochana siostrzyczko,
Przepraszam, że tak długo się
nie odzywałam. To była dla mnie trudna sytuacja. Później doświadczyłam kilku
mało przyjemnych zdarzeń, ale o tym kiedy indziej.
Ostatnio po tych wszystkich latach spotkałam Xaviera. Tęskniłam za nim,
za Tobą też bardzo tęsknię. Wreszcie wszystko sobie wyjaśniliśmy. Od razu
lepiej się poczułam. Mówił, że był u Was, że go nie poznałaś. Nie dziwię się,
ze mną było tak samo. Matka dalej pije... Nie próbuj się sprzeciwiać, wiem to z
wiarygodnych źródeł. Zapewne jest ci trudno. Wiem, bo sama przez to
przechodziłam.
Dziś musiałam oswoić się z możliwością śmierci przyjaciółki. Ciężka
sytuacja. Jednak pozwoliła mi uzmysłowić sobie pewną kwestię. Nie wiem, jak
dalej potoczy się moje życie. Jest ciężko, ale jakoś daję sobie radę. Jednak
chcę, żebyś ty mogła doświadczyć czegoś podobnego – lepszego życia. Powinnaś
zostawić matkę i przyjechać do mnie, do Los Angeles. Znajdziesz mnie na Sunset
Strip. Pytaj ludzi albo spróbuj poszukać Axla. Ostatnio znowu próbujemy się
jakoś dogadać. Nie jest łatwo, ale myślę, że idziemy w dobrym kierunku. Tak
bardzo bym chciała, żebyś mi wybaczyła i była tutaj, blisko.
Przepraszam, że ten list nie ma
ładu i składu, że jest taki krótki. Pisałam go pod wpływem emocji – tych
szczerych. Mam nadzieję, że przemyślisz moją propozycję i za niedługo się zobaczymy.
Trzymaj się,
Victoria
Ps. Kocham Cię bardzo
❤❤❤❤❤
Hej robaczki 😉
To był dosyć ciężki rozdział do
napisania. Jest w nim dużo emocji, bólu, które mam nadzieję w jakimś
stopniu udało mi się przekazać. Starałam się.
Mam dla Was wyniki konkursu 😉 Zwycięzcą, a raczej zwyciężczynią została...
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Gratuluję 😉 W najbliższym czasie postaram się z Tobą skontaktować.
Do następnego 😉
Piszę ten komentarz leżąc chora w łóżku, a gdzieś w tle dobiegają mnie głosy z kolorowego ekranu telewizora. Dźwięki prześcigają się, walczą o przewagę, życie biegnie... A ja się po prostu zatrzymałam. Zatrzymałam się przy łóżku Leny, ze wzruszeniem patrząc na każde słowo. Widzę Slasha, którego mam ochotę przytulić, Axla, którego nerwowy chód wymaga spokojnego tonu głosu i rozmowy. Zauważam nieradzącego sobie Stevena, który mimo wszystko ma nadzieję. Coś czuję, że ucierpi najbardziej - nawet jeśli tego nie ukażesz, dla mnie tak będzie.
OdpowiedzUsuńOd początku rozdziału miałam przeczucia, że historia Leny się skończy... Wiem, że nic nie jest przesądzone, ale nie widzę tego inaczej. Wybacz.
Każde słowo idealnie tutaj gra, jest ważne, nie zapycha miejsca. Ta scena bardzo mnie rusza, to zaufanie mężczyzn do Vicky... Niemożliwość. Widać, ile ich łączy. To jest takie magiczne. Ta miłość... Bo ja inaczej nie umiem tego nazwać.
Chciałam napisać wiele i dużo, ale czasem mniej znaczy więcej. Jestem dumna i życzę dalszej owocnej pracy, bo to co robisz jest wzorowe i wiele osób powinno brać z Ciebie przykład. Ja chyba także zacznę się do nich zaliczać. Gratulacje, kochana.
Dziękuję bardzo 😊 W końcu wiele nauczyłam się właśnie od Ciebie 😉
UsuńCzemu Vicky tak się poświęca dla chłopaków? Kompletnie nie mogę tego zrozumieć. Wiadomo, że bardzo się do nich przywiązała, ale jejku :(
OdpowiedzUsuńDodatkowo niezbyt rozumiem relacje między Vicktoria a Axlem, o co z nimi chodzi, jacie tyle pytań i brak odpowiedzi. Czekam na kontynuacje tego cudownego dzieła. Widać, że pisanie sprawia Ci przyjemność, super!