czwartek, 24 listopada 2016

55. Dear sister...





   Stałam tam jak słup, z niedowierzaniem wpatrując się w jego zmęczoną twarz. Nie docierały do mnie słowa, które przed chwilą wypowiedział. Jest z nią gorzej? Dlaczego?

     – Nie rozumiem. – Pokręciłam głową, oddychając niespokojnie. – Przecież jutro miała wychodzić. Kiedy ostatnio u niej byłam, czuła się całkiem nieźle.

   Całe to zdarzenie zdawało mi się być jakimś dziwnym koszmarem, z którego nie mogłam się obudzić. Lena przedawkowała, straciła przytomność, wylądowała w szpitalu. Lekarz powiedział,  że miała dużo szczęścia i wystarczy samo oczyszczanie organizmu z toksyn. Dlaczego tak nagle jej stan się pogorszył?

     – Skarżyła się na bóle w lędźwiach – zakomunikował, łapiąc mnie za ramię. – Jeszcze w dzień wozili ją po całym szpitalu na jakieś badania. – Zrobił niewielką pauzę, pustym wzrokiem spoglądając na jezdnię. – Wieczorem przestała samodzielnie oddychać.

   Zakryłam usta wewnętrzną częścią dłoni. Czułam, jak dziwny niepokój i zmartwienie wypełniają mnie od środka. Nie potrafiłam uzmysłowić sobie jego słów. Z nią nie było źle. Było bardzo źle, a wręcz tragicznie.

   Potrzebowałam chwili, żeby jakoś dojść do siebie. W tej sytuacji przydałaby się trzeźwo myśląca osoba, a nie kolejna umartwiająca się pseudo ofiara. Musiałam pokonać swoje lęki i przestać myśleć o najgorszym. Ona nie mogła umrzeć, przecież była pod opieką fachowców.

     – Wiecie, co się konkretnie stało? – przerwałam trwającą od dłużej chwili ciszę. Mój głos wyrażał obojętność, chociaż w środku krzyczałam z rozpaczy i niedowierzania.

     – Nie – mruknął, ostrożnie przenosząc spojrzenie na moją osobę. – Dlatego kazali mi cię znaleźć. Slash zachowuje się jak posąg, a nam nic nie powiedzą. Vicky, proszę, pomóż. Ostatnio ci się udało, teraz też dasz radę.

   Westchnęłam głęboko. Byłam jej potrzebna. Dla Slasha była to okropna sytuacja. Już ostatnio wyglądał jak wrak człowieka, a co dopiero teraz. Żal mi go było. Po części starałam się go zrozumieć. Sama straciłam kogoś bliskiego, kogo bardzo kochałam.

     – Dobra. Nie marnujmy czasu. Wsiadaj. – Wskazałam na przednie siedzenie, uprzednio zabierając z niego torebkę.

     – Może ja poprowadzę? – zasugerował niepewnie, subtelnie się uśmiechając.

      – Nie – odpowiedziałam raptownie. – Jedna osoba w szpitalu zdecydowanie wystarczy.  Nie chcę, żebyś spowodował wypadek.

     – Vicky – zmarszczył czoło – przesadzasz. Może i jeżdżę szybko, ale refleks też mam. Chcesz sprawdzić?

     – Innym razem – mruknęłam, obchodząc pojazd.

     – Ale Vicky! – jęknął. – Jesteś zmęczona i...

     – Steven, do cholery jasnej, nie mamy czasu!

     – ... podenerwowana – dokończył niepewnie.

   Spojrzałam na niego, wzdychając. Miałam wyrzuty sumienia. Nie powinnam na niego krzyczeć. Kurde, to był Steven, zawsze uśmiechnięty bębniarz, który nawet muchy by nie skrzywdził.

     – Przepraszam, trochę mnie poniosło – oznajmiłam, czując gulkę w gardle. – Chyba masz rację.

     – Nie szkodzi. – Machnął ręką.

     – Wsiadaj – rzuciłam obojętnie, szukając kluczy w torebce.

     – Może jednak poprowadzę? – zapytał troskliwie.

     – Nie, dam sobie radę.

   Wsiedliśmy do środka. Wzięłam kilka głębokich wdechów, po czym przekręciłam kluczyk w stacyjce. Próbowałam zachować spokój, chociaż to wcale nie było takie łatwe. Zdarzało się, że byle co mogło mnie zdenerwować. Nie kontrolowałam tego, chociaż później miewałam wyrzuty sumienia. Teraz jednak musiałam się opanować. W tej sytuacji krzyki nie pomagały.


   Niemal w mgnieniu oka znaleźliśmy się pod budynkiem szpitala. Po drodze kilka razy przekroczyłam prędkość oraz złamałam parę innych przepisów. Jednak zbytnio się tym nie przyjęłam. Musiałam jak najszybciej dowiedzieć się, co tak naprawdę się stało. Raptownie opuściłam pojazd, szybkim krokiem zmierzając w stronę wejścia. Znowu miałam na stopach te same niebotycznie wysokie szpilki. Niczym déjà vu.

     – Nie poznaję cię. Ty i łamanie przepisów?

   Odwróciłam się w jego stronę, odgarniając z twarzy opadłe kosmyki. Prychnęłam, zauważając na jego twarzy uśmiech.

     – Ciebie to śmieszy?! – Nawet nie próbowałam ukryć poirytowania. – Lena leży tam umierająca, a ty bawisz się w najlepsze!

   Myślałam, że krew mnie zaleje. Denerwował mnie swoją postawą i to bardzo.

     – Vicky – prychnął ironicznie, spoglądając w rozgwieżdżone niebo. –  Chyba nie umiem się zamartwiać. Taki już jestem. – Wzruszył ramionami. – Jestem przekonany, że wszystko się jeszcze ułoży. Ona  wyzdrowieje i pójdzie z nami na imprezę walentynkową. – Uśmiechnął się, chociaż nie dało się nie zauważyć, iż był to dosyć wymuszony gest. – Bo kto jak nie Lenka...

   Podeszłam bliżej i po prostu go przytuliłam. Działałam impulsywnie, ale nie żałowałam tego. Oboje potrzebowaliśmy wzajemnego wsparcia. Wszyscy byliśmy w szoku. Lenka w ciężkim stanie? Przecież ona zawsze najdłużej piła, tańczyła, ogólnie imprezowała.

   Oderwałam się od blondyna, przecierając wilgotne policzki. Spostrzegłam, iż jego oczy również się szkliły. Pierwszy raz widziałam faceta, który był bliski płaczu.

     – Zrób tam rewolucję, żeby ją szybciej wyleczyli – zażartował, przez co oboje zaśmialiśmy się niewyraźnie.

     – Nie wejdziesz ze mną? –  zapytałam, przejeżdżając zmarzniętą dłonią po jego ramieniu.

     – Nie. – Pokręcił głową. – Muszę to jakoś odreagować. Przekaż Slashowi, że duchowo jestem z nim.

   Przytaknęłam, patrząc jak powoli znika w ciemności. Najgorsze dopiero przede mną. Spokojnie wypuściłam powietrze, przymykając przy tym oczy.

   Nie pamiętam, w jaki sposób dotarłam na oddział. Zaraz po przekroczeniu progu, wpadłam w dziwny wir. Błądziłam po korytarzach, co chwilę pytając kogoś o drogę. Chciałam jak najszybciej znaleźć się pośród przyjaciół, dać im wsparcie.

   Stanęłam kilka kroków przed nimi. Poczułam dziwny ucisk w sercu, zastając ten widok nędzy i rozpaczy. Hudson siedział na plastikowym krześle, pusto spoglądając na plakat o AIDS, który wisiał naprzeciwko. Był w swoim świecie. Kompletnie nie zwracał uwagi na otaczającą go rzeczywistość. Axl natomiast nerwowo chodził w tę i we w tę, kurczowo zaciskając dłoń na kubeczku z wodą. Zmarszczyłam czoło, czując coraz większy niepokój.

     – Hej – mruknęłam, tym samym zwracając na siebie uwagę Rose'a.

     – Cześć. Dobrze, że jesteś – oznajmił lekko przygnębionym głosem.

     – Długo tak? – Wymownie zerknęłam na Slasha.

   Axl odłożył kubek na dystrybutor, po czym skrzyżował ręce na piersi.

     – Odkąd Lena wylądowała na OIOM-ie – wymamrotał, podchodząc bliżej. – Nie wiem, może mogłabyś się czegoś dowiedzieć? Proszę.

   Szczególnie to ostatnie słowo jeszcze przez chwilę wybrzmiewało w moich uszach. Chcieli, żebym im pomogła, a ja sama nie wiedziałam, czy mi się to uda. Westchnęłam głęboko. Musiałam jakoś się trzymać. Dla nas wszystkich była to trudna sytuacja.

     – A gdzie reszta? –  zapytałam przerywanym głosem.

     – Izzy szuka jakichś bliskich Leny, a Duff pojechał po Todda.

     – Nie rozumiem. – Zmarszczyłam czoło.

     – Todd jest wolontariuszem w tym szpitalu. Może ma jakieś znajomości. Musimy próbować na wszelkie sposoby.

   Przygryzłam wargę, spoglądając na jego kilkudniowym zarost. Zazwyczaj golił się regularnie. On też się martwił. To tylko oznaczało, że było bardzo źle.

     – No tak – mruknęłam, wytrącając się z letargu. – A co z jej rodzicami?

   Westchnął, spuszczając wzrok. Schował dłonie do kieszeni dżinsów, oblizując usta.

     – Slash nie chce się z nimi skontaktować – powiadomił, spoglądając na mnie.

     – Dlaczego? – Mój głos wyrażał dezaprobatę. – To są jej najbliżsi! – powiedziałam nieco głośniej, na co mój towarzysz mnie uciszył. – Mają prawo wiedzieć, co się dzieje z ich córką – dodałam już prawie szeptem.

     – Vicky, oni nas nie lubią. Lenka kiedyś spotykała się ze swoją matką i powiedziała jej o obecnym życiu. Nie polubiła nas. – Uśmiechnął się ironicznie. – Damy im znać, jak już będzie źle.

     – Czyli jak będzie leżeć w kostnicy? Axl, proszę, zrób to dla niej. – Chłopak przewrócił oczami. – Dla mnie?

   Był zdziwiony.  W sumie ja po części też. Nie spodziewałam się, że użyję siebie jako argumentu. Jednak cel uświęca środki.

     – Chyba nie rozumiem – bąknął. – Chcesz poruszyć temat nas?

   Nie sądziłam, iż tak to odbierze. Na przyszłość powinnam lepiej ważyć słowa.

     – Po prostu skontaktuj się z jej rodzicami – oznajmiłam nieco nerwowym głosem.

     – Nie obiecuję – westchnął. – Nie będzie łatwo porozumieć się z nim. – Spojrzeniem wskazał na Hudsona, który w ciągu tych kilku minut ani drgnął.

     – Spróbuj, proszę. – Zrobiłam maślane oczka, aby lepiej na niego wpłynąć.

     – Okej – odparł od niechcenia, przewracając oczami.

     – Dziękuję. – Uśmiechnęłam się niepewnie, po czym ucałowałam go w policzek. – Idę się czegoś dowiedzieć – wyszeptałam.

   Powolnym krokiem zmierzałam w głąb oddziału. Nie wiedziałam dokładnie, dokąd idę. Próbowałam znaleźć kogokolwiek, kto mógłby udzielić mi jakichś informacji. Nie było to takie łatwe.

   Błądziłam, coraz to układając w głowie kolejne scenariusze. Przeszłam już chyba ten korytarz z dziesięć razy, nie spotykając przy tym nikogo. Zrezygnowana usiadłam na niewygodnym krześle, chowając twarz w dłonie.

     – Przepraszam, coś się pani stało? – Zatroskany głos pielęgniarki spowodował, że podniosłam głowę i uraczyłam ją spojrzeniem.

     – Nie – oznajmiłam nieco zmęczonym głosem.

     – Mogę jakoś pani pomóc? – zapytała, kładąc przyjemnie ciepłą dłoń na moim ramieniu.

     – Nie. – Pokręciłam głową. – A właściwie tak – dodałam szybko, jakby wytrącając się z zamyślenia. – Szukam lekarza prowadzącego pani Fiodorow.

   Przyciągnęłam brzegi kurtki, czując subtelny chłód. Nie był on w jakimś większym stopniu spowodowany zmęczeniem. Podejrzewałam, iż nawet nie wybiła jeszcze północ. Chyba wywołał go dziwny, wewnętrzny niepokój.  W końcu czekała nas jeszcze długa noc.

   Pielęgniarka usiadła obok mnie, poszukując jakichś dokumentów w teczkach, które trzymała w rękach. Patrzyłam na jej dłonie z największą uwagą. Z niecierpliwości zaczęłam bawić się palcami. Może czas oczekiwania nie był jakoś długi, aczkolwiek w tej sytuacji każda sekunda zdawała się trwać godzinę.

   – Znalazłam – poinformowała, delikatnie się uśmiechając. – Doktor Hasam... – Zamyśliła się przez chwilę. – Przykro mi, ale pan doktor obecnie znajduje na bloku operacyjnym.

     – A kiedy wróci? – zapytałam z odrobiną entuzjazmu.

     – Nie mam pojęcia. – Pokręciła głową. – Takie operacje mogą trwać nawet kilka godzin.

   Westchnęłam niespokojnie, przejeżdżając dłońmi po twarzy. Dalej, Vicky, musisz wymyślić nowy plan.

     – A nie wie pani, czy jest ordynator z toksykologii?

     – Przykro mi, ale nie posiadam takich informacji.

   Przygryzłam nerwowo wargę. Skończyły mi się możliwości. W takiej sytuacji najwięcej zdziałałby ktoś z rodziny. Byłam dla niej obcą osobą, przez co nie mogłam nic zrobić.

     – Chciałabym ją zobaczyć – oznajmiłam nieco zachrypniętym głosem.

     – Przepraszam, ale pora odwiedzin się skończyła.

   Poprawiła kosmyk włosów założony za ucho. Wprawiłam ją w nieco niezręczną sytuację. Czułam, że nie może nic zrobić, co było widoczne w jej zachowaniu. Cały czas robiła coś z dłońmi albo przynajmniej z palcami. Unikała kontaktu wzrokowego, jednocześnie wyglądała wtedy na zamyśloną. Po raz kolejny oblizała spierzchnięte usta.

   Zamierzałam w jakiś sposób wykorzystać jej postawę. Wydawała się być poczciwą, współczującą kobietą. Musiałam to dobrze rozegrać, jeżeli chciałam zobaczyć się z przyjaciółką. Tylko w taki sposób mogłam jej ,,pomóc''.

     – Bardzo panią proszę o jeden malutki wyjątek. Proszę – Mój głos drżał, a oczy powoli wypełniały się łzami.

   Westchnęła, przenosząc na mnie wzrok. Jej spojrzenie zdawało się być zmęczone. Nie dziwne, zapewne ciężko pracowała.

     – Może uda mi się coś zrobić – odparła niepewnie. – A kim pani jest dla pacjentki? – dodała.

   Na każdym kroku przewijało się jedno, to samo pytanie. Jest pani kimś z rodziny? Teoretycznie byliśmy nią dla niej, aczkolwiek nie było na to żadnego papierka. Poza tym, kto udzieli jakichkolwiek informacji grupce ćpunów, którzy na szczęście jeszcze nie wylądowali pod mostem?

     – Tak. Jestem siostrą pacjentki – skłamałam. Musiałam to zrobić. Nie miałam innego wyjścia. – Dopiero niedawno wróciłam z Londynu. – Zaśmiałam się. – Może i mój strój nie świadczy o mnie dobrze, ale to tylko pozory. Podpisałam ważny kontrakt i poszłam świętować ze znajomymi. Dopiero bliski przyjaciel siostry powiadomił mnie o tej całej sytuacji.

   Odchyliłam głowę do tyłu, czując, jak łzy spływają po moich policzkach. Nie udawałam, chociaż moje słowa mijały się z prawdą. Była moją przyjaciółką, pomimo że ostatnimi czasy trochę ją zaniedbywałam.

     – Sala druga po prawej, na końcu korytarza – mruknęła bez przekonania.

   Początkowo nie dotarły do mnie jej słowa. Tak po prostu złamała obowiązujące reguły? Narażała się dla nieznajomej osoby? Poczułam dziwny ucisk. Współczuła mi, a ja to tak po prostu wykorzystałam.

     – Dziękuję. Bardzo pani dziękuję – powiadomiłam z nutą entuzjazmu w głosie.

   Ostrożnie wstałam z krzesła, starając się nie wywrócić w tych cholernie wysokich butach. Będąc coraz bliżej sali, zaczęłam sobie uświadamiać, że było naprawdę źle. Przez oszklone drzwi dostrzegłam nieprzytomnych pacjentów, podpiętych do tej całej aparatury, która za nich oddychała. Cały ten widok był koszmarny. Ci ludzie na oczach bliskich przeżywali tragedię. Nie mogli nic zrobić, byli zdani na łaskę innych.

   Przeczesałam włosy palcami, stając przed drzwiami prowadzącymi na salę, na której leżała. Przyłożyłam dłoń do chłodnej szybki, powoli nią przejeżdżając. Ponownie poczułam gulkę w gardle. Nagle moje nogi zrobiły się z waty. Nie potrafiłam zrobić ani jednego kroku, chociaż tak bardzo chciałam znaleźć się obok niej. Po chwili zauważyła mnie jedna z pielęgniarek. Marszcząc czoło, podeszła bliżej i otworzyła drzwi.

     – Przepraszam, a pani to kto? – zapytała dosyć oschle.

    – Jestem siostrą pani Fiodorow –  oznajmiłam, pozostając w lekkim szoku. Nawet na nią nie patrzyłam. Starałam się wypatrzeć Lenkę. – Tamta pani pozwoliła mi wejść. – Wskazałam palcem w stronę, gdzie uprzednio rozmawiałam z pielęgniarką.

   Zlustrowała mnie wzrokiem z niezadowoleniem wymalowanym na twarzy. Ewidentnie nie przypadłam jej do gustu. Trudno się dziwić.

     – No dobrze – wycedziła. – Ale tylko na chwilę i założy pani to. – Podała mi zielony fartuszek.

     – Dziękuję bardzo –  oznajmiłam dosyć zmęczonym głosem, mnąc w dłoniach otrzymany ubiór.

   Kobieta bez słowa odsunęła się, umożliwiając mi przejście. Stałam tam jeszcze przez chwilę, zanim wykonałam jakikolwiek krok. Bałam się zobaczyć ją w tym stanie. Założyłam na siebie szpitalny fartuszek, ostrożnie podchodząc pod jej łóżko. Coraz bardziej czułam, że nie jestem w stanie ustać na nogach. Usiadłam na krzesełku, które stało obok. Przyłożyłam dłoń do ust, widząc jej bladą, szarawą twarz. Była nieprzytomna. Podłączono ją do kilku maszyn, które wspomagały jej funkcje życiowe. Nie oddychała samodzielnie, robiła to za nią aparatura. Próbowałam powstrzymać szloch, aczkolwiek nie dałam rady. Łzy ciurkiem wylewały się z moich oczu. Czułam, jak moje serce pękało na pół. Odruchowo złapałam jej bezwładną dłoń, kurczowo ją ściskając. Była ciepła, co dawało mi nadzieję, że jeszcze wszystko może być dobrze.

     – Cześć, kochana – wyszeptałam, wierząc, iż mnie słyszy, tylko nie może odpowiedzieć. – Ale nam numer wyrządziłaś. Nie spodziewaliśmy się, że to ty będziesz pierwsza szwankować. Przecież zawsze byłaś ta najbardziej wytrzymała. – Uśmiechnęłam się niepewnie, pociągając nosem. – Zobaczysz, naprawią cię. Za tydzień, może dwa wrócisz do nas. Jesteśmy przy tobie cały czas. Slash nawet nie rusza się stąd ani na krok. Ten to cię musi kochać. Też chciałabym kogoś takiego znaleźć. Masz szczęście, rozumiesz? Nie spieprz tego. Mam nadzieję, że za niedługo się obudzisz. Jeszcze tak dużo muszę ci powiedzieć.

   Nie ruszyła się. Nie drgnęła nawet o milimetr. Te kreseczki na monitorach także wyglądały tak samo. Nie miałam pojęcia czy to dobrze, czy źle.

     – Boję się. Tak cholernie się boję, że się nie obudzisz. Nie zrobisz tego, nie? Nie możesz, rozumiesz? Nie możesz.

   Oparłam głowę o barierkę łóżka, wybuchając przy tym płaczem. Nie mogliśmy jej stracić...

     – Jak się obudzisz, to wszystko zmienimy. Skończą się te wszystkie imprezy, chłopaki wreszcie podpiszą kontrakt. Znajdę normalną pracę, obiecuję. Za ciebie też się wezmę. Pomogę ci to rzucić, zacząć normalnie żyć. Zobaczysz, jeszcze wyjdziemy na prostą.

   Przytknęłam jej dłoń do swojego policzka. Nie poznawałam siebie. Zazwyczaj nie przejmowałam się innymi aż w takim stopniu. Martwiłam się o nią tak bardzo, że wszystko inne zeszło na drugi plan. Była moją pierwszą przyjaciółką na dobre i na złe. To właśnie ona pokazała mi, jak przeżyć w Mieście Upadłych Aniołów.

     – Walcz, bo masz o co – wyszlochałam.

   Nagle poczułam, jak ktoś kładzie dłoń na moim barku. Nie odwróciłam się, nie chciałam.

     – Vicky... – Jego głos przepełniony był troską. -– Musimy porozmawiać.

   Puściłam jej dłoń, ocierając wilgotne policzki. Westchnęłam głęboko, próbując się uspokoić. To było trudniejsze niż myślałam.

     – Todd – zaczęłam drżącym głosem – dziękuję, że przyjechałeś.

     – Nie ma za co. Sytuacja tego wymagała.

   Pokiwałam głową. Wreszcie nadszedł czas, kiedy musiałam poznać prawdę.

     – Powiesz, czego się dowiedziałeś?

   Odpowiedziała mi cisza, którą dopiero po chwili przerwał:

     – Nie tutaj. Możemy wyjść na korytarz?

   Spojrzałam na nią po raz ostatni. Odczuwałam wewnętrzną potrzebę pożegnania się. Starałam się nie myśleć, że to koniec, ale coraz więcej szczegółów potwierdzało moje negatywne myśli.

     – Do zobaczenia. Trzymaj się – wyszeptałam, po chwili odwracając się w jego stronę.

   Bez słowa wstałam, próbując na niego nie patrzeć. Po tym wszystkim chciałam zostać sama. Złapałam jego ramię i podtrzymując się go, opuściłam salę, uprzednio oddając fartuszek. Wyszliśmy na korytarz, gdzie od razu oparłam się plecami o ścianę. Czułam, jak tracę grunt pod nogami. Chciałam, żeby to wszystko okazało się koszmarem, z którego za chwilę się obudzę. Chłopak dodatkowo nie pomagał. Stał bez słowa i patrzył na mnie niepewnie.

     – Miejmy to już za sobą – wymamrotałam. – Dowiedziałeś się czegoś? – zapytałam obojętnie.

   Wypuścił głośno powietrze, opierając ręce na biodrach. Chodził w kółko, nadal milcząc.

     – Do cholery jasnej, powiedz coś. – Byłam nieco bardziej poirytowana, chociaż ton mojego głosu się nie zmienił. Nieobecnym wzrokiem patrzyłam przed siebie, pozwalając pojedynczym łzom wypłynąć z moich oczodołów.

     – Będę szczery – zaczął, oblizując wargi. – Jest tragicznie. Ostatnio skarżyła się na bóle w okolicach lędźwi. Pojawiły się kolejne objawy, zrobili jej dodatkowe badania i wyszło, że siadły nerki. Wyszłaby wcześniej, ale okazało się, że bez dializ dłużej nie pociągnie. Zostawili ją na kilka dni, później miała się stawiać regularnie. – Zrobił pauzę na głęboki oddech. – Kwalifikowała się do przeszczepu, ale jako że jest narkomanką to jej szanse spadły. Później doszła odma opłucnowa i niewydolność płuc. To ostatecznie ją przekreśliło. Jakoś ją podtrzymują, ale podejrzewają, że za niedługo reszta też odmówi posłuszeństwa. Heroina doszczętnie wyniszczyła jej organizm. W chwili obecnej walczy o życie.

   Przymknęłam oczy, słysząc tę całą litanie. Nie mogłam w to uwierzyć. Wiedziałam, że jest źle, ale sądziłam, iż to nic takiego. Sytuacja jednak wyglądała diametralnie inaczej...

     – Jakie ma szanse? – zapytałam nieobecnym głosem.

     – No wiesz... – jąkał się odrobinę.

     – Zadałam pytanie i chciałabym uzyskać odpowiedź na nie – oznajmiłam nieco ostrzej.

     – Niewielkie – mruknął. – Ale trzeba mieć nadzieję. Jest pod fachową opieką...

     – Kurwa, zamknij się – przerwałam mu, marszcząc czoło. – Chcę być sama.

   Czułam, jakby moja głowa miała zaraz eksplodować. Nie potrafiłam się rozpłakać. Tej nocy wylałam zdecydowanie zbyt wiele łez.

     – Rozumiem. – Przytaknął głową. – A co z chłopakami?

     – Daj mi chwilę, zaraz ich o wszystkim powiadomię.

   Odszedł bez słowa, zostawiając mnie samą z potokiem myśli, które napływały do mojego mózgu. Krzyczałam wewnętrznie, chociaż na zewnątrz pozostawałam obojętna. Powoli osunęłam się po ścianie, nadal bezcelowo patrząc przed siebie. Chciałam się obudzić, ale nie mogłam. To nie był sen.

     – Przepraszam, coś się pani stało? Jakoś mogę pomóc? – Do moich uszu dotarł perlisty, kobiecy głos.

   Słyszałam go, jakby pośród szmerów. Owe pytanie ciągle wybrzmiewało w mojej głowie. Na zmianę z obietnicą, którą dałam Lenie. Musiałam jej po części dotrzymać, chciałam tego. Nie mogłam dalej korzystać z życia bez konsekwencji. Potrzebowałam znaleźć cel swoich działań.

     – Halo! Proszę pani! – Tym razem ta sama kobieta krzyczała, raptownie szarpiąc mnie za ramiona.

   Częściowo się rozbudziłam. Powróciłam ze świata letargu, w którym na chwile zagościłam.

     – Przepraszam – mruknęłam, łapiąc się za obolałe skronie. – Mogłaby mi pani podać kartkę i długopis? – zapytałam, wywołując na jej twarzy zdziwienie.

     – Sądzę, że tak – odpowiedziała zmieszana, wstając. – Wszystko w porządku?

     – Tak, tak – zapewniałam ją.

   Odeszła, a ja zaczęłam układać w głowie słowa. Szło mi mozolnie, w końcu dawno go nie pisałam. Próbowałam przypomnieć sobie, jak wyglądała. Nie dałam rady. To było tak dawno, a ona była taka mała...

   Po chwili otrzymałam upragnione przedmioty. Starałam się przelać myśli na papier, kreśląc przy tym co drugie słowo. Nie było to łatwe, ale prędzej czy później musiałam to zrobić. Zbyt wiele straciłam, czekając z jakimkolwiek ruchem. Po dłuższym czasie udało mi się naskrobać coś sensownego. Podpisałam się, następnie odkładając długopis na bok. Przynajmniej jedną trudną rzecz miałam za sobą...


Kochana siostrzyczko,

Przepraszam,  że tak długo się nie odzywałam. To była dla mnie trudna sytuacja. Później doświadczyłam kilku mało przyjemnych zdarzeń, ale o tym kiedy indziej.

Ostatnio po tych wszystkich latach spotkałam Xaviera. Tęskniłam za nim, za Tobą też bardzo tęsknię. Wreszcie wszystko sobie wyjaśniliśmy. Od razu lepiej się poczułam. Mówił, że był u Was, że go nie poznałaś. Nie dziwię się, ze mną było tak samo. Matka dalej pije... Nie próbuj się sprzeciwiać, wiem to z wiarygodnych źródeł. Zapewne jest ci trudno. Wiem, bo sama przez to przechodziłam.

Dziś musiałam oswoić się z możliwością śmierci przyjaciółki. Ciężka sytuacja. Jednak pozwoliła mi uzmysłowić sobie pewną kwestię. Nie wiem, jak dalej potoczy się moje życie. Jest ciężko, ale jakoś daję sobie radę. Jednak chcę, żebyś ty mogła doświadczyć czegoś podobnego – lepszego życia. Powinnaś zostawić matkę i przyjechać do mnie, do Los Angeles. Znajdziesz mnie na Sunset Strip. Pytaj ludzi albo spróbuj poszukać Axla. Ostatnio znowu próbujemy się jakoś dogadać. Nie jest łatwo, ale myślę, że idziemy w dobrym kierunku. Tak bardzo bym chciała, żebyś mi wybaczyła i była tutaj, blisko.

Przepraszam,  że ten list nie ma ładu i składu, że jest taki krótki. Pisałam go pod wpływem emocji – tych szczerych. Mam nadzieję, że przemyślisz moją propozycję i za niedługo się zobaczymy.

Trzymaj się,

Victoria

Ps. Kocham Cię bardzo



❤❤❤❤❤
Hej robaczki 😉
To był dosyć ciężki rozdział do napisania. Jest w nim dużo emocji, bólu, które mam nadzieję w jakimś stopniu udało mi się przekazać. Starałam się.
Mam dla Was wyniki konkursu 😉 Zwycięzcą, a raczej zwyciężczynią została...
.
.
.
.
.
.
.
Gratuluję 😉 W najbliższym czasie postaram się z Tobą skontaktować.
Do następnego 😉



3 komentarze:

  1. Piszę ten komentarz leżąc chora w łóżku, a gdzieś w tle dobiegają mnie głosy z kolorowego ekranu telewizora. Dźwięki prześcigają się, walczą o przewagę, życie biegnie... A ja się po prostu zatrzymałam. Zatrzymałam się przy łóżku Leny, ze wzruszeniem patrząc na każde słowo. Widzę Slasha, którego mam ochotę przytulić, Axla, którego nerwowy chód wymaga spokojnego tonu głosu i rozmowy. Zauważam nieradzącego sobie Stevena, który mimo wszystko ma nadzieję. Coś czuję, że ucierpi najbardziej - nawet jeśli tego nie ukażesz, dla mnie tak będzie.
    Od początku rozdziału miałam przeczucia, że historia Leny się skończy... Wiem, że nic nie jest przesądzone, ale nie widzę tego inaczej. Wybacz.
    Każde słowo idealnie tutaj gra, jest ważne, nie zapycha miejsca. Ta scena bardzo mnie rusza, to zaufanie mężczyzn do Vicky... Niemożliwość. Widać, ile ich łączy. To jest takie magiczne. Ta miłość... Bo ja inaczej nie umiem tego nazwać.
    Chciałam napisać wiele i dużo, ale czasem mniej znaczy więcej. Jestem dumna i życzę dalszej owocnej pracy, bo to co robisz jest wzorowe i wiele osób powinno brać z Ciebie przykład. Ja chyba także zacznę się do nich zaliczać. Gratulacje, kochana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo 😊 W końcu wiele nauczyłam się właśnie od Ciebie 😉

      Usuń
  2. Czemu Vicky tak się poświęca dla chłopaków? Kompletnie nie mogę tego zrozumieć. Wiadomo, że bardzo się do nich przywiązała, ale jejku :(
    Dodatkowo niezbyt rozumiem relacje między Vicktoria a Axlem, o co z nimi chodzi, jacie tyle pytań i brak odpowiedzi. Czekam na kontynuacje tego cudownego dzieła. Widać, że pisanie sprawia Ci przyjemność, super!

    OdpowiedzUsuń

Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.



⭐Allie