środa, 4 stycznia 2017

60. You left me drown in the tears of memory




     – Spokojnie, nie panikujmy – westchnęłam, próbując bardziej uspokoić siebie niż ich.

   Rosie miała dosyć regularne skurcze. Oddychała głęboko, jednocześnie wydając z siebie ciche jęki. Rodziła, to było pewne.

     – Musimy jechać na porodówkę – poinformował Duff, wyciągając z kieszeni kluczyki.

   Złapałam go za nadgarstek, kurczowo zaciskając na nim palce.

     – Zawiozę was. Tak będzie lepiej – zaoferowałam.

   Nie wiedziałam, czy to będzie dobre wyjście. Po prostu nie umiałabym w spokoju wysiedzieć tutaj, podczas gdy ona byłaby w szpitalu.

   Zlustrował mnie wzrokiem, nieznacznie się uśmiechając. Zapewne podchodził do tego pomysłu sceptycznie, jednak nie było czasu na rozpatrywanie wszystkich za i przeciw.

     – No nie wiem – mruknął przeciągle, wolną ręką drapiąc się po karku.

     – Duff! – jęknęła Rosie, odruchowo łapiąc się za podbrzusze. – Szybciej!

   Z jej oczu wypływały łzy, które na policzkach mieszały się z kropelkami potu. Bolało ją. Wszyscy to wiedzieli, chociaż ona się do tego nie przyznała.

     – Dobra – westchnął. – Zgadzam się, tylko mnie puść.

   Momentalnie poluzowałam uścisk, przez co chłopak mógł uwolnić nadgarstek. Rozmasował go, następnie chowając dłoń do kieszeni jeansów.

     – Dasz radę sama wstać, czy trzeba ci pomóc? – spytałam, chociaż odpowiedź była aż nazbyt oczy­wista.

   Dziewczyna skrzywiła się nieznacznie, próbując podnieść się z kanapy. Chciała do końca pozostać samodzielna, jednak nie wszystko poszło według jej myśli. Opadła na siedzenie, nerwowo kręcąc głową.

     – Pomóż mi – mruknęłam do Duffa, który momentalnie się przy mnie znalazł.

   Podeszliśmy bliżej Rosie, ostrożnie kładąc jej ramiona na swoich barkach. Wstała, chociaż po jej wyrazie twarzy widać było, że z trudem.

     – Zostaw – rzucił do mnie McKagan. – Spróbuję wziąć ją na ręce – zasugerował.

   Posłusznie wykonałam jego polecenie. Patrzyłam, jak chłopak bierze ją na ręce i kurczowo zaciska palce na jej ciele. Bał się, że mógłby ją upuścić. Przytyła kilkanaście kilogramów, co podczas ciąży było normalne.

   Niechlujnie zarzuciłam na siebie płaszcz, szybkim krokiem podchodząc do drzwi. Otworzyłam je na oścież. W końcu Duff nie mógłby tego zrobić. Szłam za nimi, w pośpiechu zapinając posrebrzane gu­ziki od płaszcza. Przelotny deszcz padał prosto na nasze twarze, utrudniając widzenie. Otworzyłam samochód, pomagając blondynowi posadzić Rosie na tylnym siedzeniu.

     – Siadaj obok niej – poleciłam mu. – W razie czego będziesz odbierał poród.

     – Chyba żartujesz – jęknął przestraszony. Momentalnie pobladł na twarzy.

   Chciałabym, żeby to był żart. Niestety realia były diametralnie różne. Rosie w każdej chwili mogła urodzić, nawet w moim samochodzie. Oczywiście, każdy wolałby, żeby Tommy przyszedł na świat w szpitalu, otoczony fachową opieką. Jednak nic na to nie mogliśmy poradzić. Przecież nie powiedziała­bym mu poczekaj chwilę. Nie posłuchałby.

     – Słuchaj, Duff – zaczęłam dosyć spokojnie, kładąc dłoń na jego barku. Czułam, jak moje serce nie­bezpieczne szybko kołacze. Denerwowałam się jak cholera, ale on nie mógł o tym wiedzieć. Ktoś mu­siał zachować zimną krew. – Spokojnie, oddychaj. Będzie dobrze. Postaram się dojechać do szpitala na czas, ale musimy rozważyć wszystkie możliwości.


   Nic nie odpowiedział. Pokiwał jedynie głową, zamykając drzwi i zajmując miejsce po drugiej stronie. Wzięłam głęboki wdech. Będzie dobrze, wmawiałam sobie. Wsiadłam do samochodu, wkładając klu­czyki do stacyjki. Modliłam się, żeby zapalił. Ostatnio trochę odmawiał posłuszeństwa. Dzisiaj musiał odpalić. Nie mógł się zepsuć. Nie teraz.

   Ruszyliśmy bez najmniejszych przeszkód. Uśmiechnęłam się, dziękując w duchu. Starałam się skupić na drodze. Nie było to takie proste, bowiem do moich uszu dochodziły głośne dźwięki wrzasków Ro­sie, które nieco mnie dekoncentrowały. Oddychałam głęboko, chcąc jak najdłużej zachować spokój. Będzie dobrze, Vicky.

     – Szybciej! – zawołał Duff. Słychać było, że się denerwuje.

   Zacisnęłam palce na brzegach kierownicy. Sytuacja była napięta, ale pomimo to nie mogłam na niego nakrzyczeć. To by nie pomogło.

     – Staram się – warknęłam, zaciskając zęby.

   Podobno jak się człowiek stresuje, to chudnie. Jeśli to prawda, to po tym dniu powinnam być lekka jak piórko.

     – Cholera jasna! – krzyknęłam, wyrzucając ręce w powietrze.

   Przed nami był korek. Wprowadzono ruch wahadłowy. W oddali dostrzegłam karetkę, z czego wy­wnioskowałam, że najprawdopodobniej doszło do wypadku. Tylko nie to.

     – A nie możesz jakoś tego ominąć? – spytał, starając się opanować nerwy.

   Kątem oka spojrzałam w lusterko. Chłopak podtrzymywał ją ramieniem. W drugiej ręce natomiast kurczowo zaciskał jej drobną dłoń. Rosie niemal leżała na siedzeniu. Grymas nie znikał z jej twarzy, która niemal cała pokryła się strużkami potu. Stękała i jęczała na zmianę.

     – Jak często masz skurcze? – spytałam, próbując coś wymyślić.

     – Często! Aua! – jęknęła. – Niech to się wreszcie skończy!

     – Już, już – zanuciłam, starając się ją uspokoić.

   Musiałam coś zrobić. Gdybyśmy stali w tym korku, Tommy na pewno urodziłby się w samochodzie. Myśl, Vicky, myśl.

   Gwałtownie skręciłam w prawo. Przypomniało mi się, jak kiedyś jechałam tą drogą z Lenką. Powie­działa, że tamtędy można szybciej się dostać do centrum. Nie zastanawiałam się zbyt długo. Musia­łam ponieść swego rodzaju ryzyko. Może i Rosie nie urodziłaby w renomowanym szpitalu klinicznym, ale przynajmniej nie zrobiłaby tego na środku jezdni.

     – Co ty robisz?! – zawołał podenerwowany Duff.

   Wzięłam głęboki wdech. Atmosfera była dosyć napięta, pomimo że sytuacja wymagała pełnego skupienia.

     – Chcę jak najszybciej dojechać do szpitala – poinformowałam.

   Chciało mi się płakać. Odkąd pamiętam, niezbyt dobrze radziłam sobie ze stresem. Dodatkowo te­raz wszystko się skumulowało. Śmierć Leny, poród Rosie.

     – Tędy?

     – Tak, tędy. Tutaj przynajmniej nie ma korków. Zobaczysz, za chwilę będziemy na miejscu – za­pewniałam.

   Chciałam w to uwierzyć. Potrzebowałam chwili samotności. Powoli przestałam nadążać za otacza­jącą mnie rzeczywistością.

   Stan Rosie dodatkowo sprawiał, że coraz bardziej martwiliśmy się o nią i Tommy'ego. Drżałam za każdym razem, kiedy jęczała z bólu. Byłam bezsilna i to najbardziej mnie dobijało.

   Odetchnęłam z ulgą, kiedy na horyzoncie pokazał się lokalny szpital. To samo miejsce, w którym przebywała Lena... Pokręciłam głową, starając się o tym nie myśleć. Przyśpieszyłam nieznacznie, aby móc szybciej dotrzeć do celu.

     – Będzie dobrze, już prawie jesteśmy – uspokajał ją Duff.

   Jego kojący ton głosu wpływał dobrze także i na mnie. Kątem oka zerknęłam w lusterko, w którym odbijały się ich postacie. Chłopak delikatnie gładził ją po głowie, jednocześnie od czasu do czasu ocie­rając pot z jej czoła.

   Zajechaliśmy niemal pod samo wejście. Oczywiście nie obyło się bez upomnień ratowników me­dycznych. W końcu chwilowo zastawiliśmy podjazd dla karetek.

     – Dasz sobie radę? – spytałam.

     – Tak – przytaknął, otwierając drzwi. – Najwyżej poproszę o wózek.

   Pokiwałam głową. Dadzą sobie radę, myślałam. Niespodziewanie zauważyłam lekarza z pogotowia, który zdecydowanym krokiem zbliżał się do samochodu. Doskonale wiedziałam, jaki miał w tym cel. Zamierzałam to wykorzystać. Ostrożnie odsunęłam szybę, niemalże od razu czując chłodny podmuch wiatru na policzku.

     – Przepraszam, ale tutaj nie wolno stać – poinformował, próbując ukryć niezadowolenie.

     – Wiem, ale moja koleżanka rodzi – oznajmiłam, nieznacznie marszcząc czoło. W połowie swojego pytania sam się tego domyślił. – Nie ukrywam, że przydałby się wózek.

   Podrapał się po brodzie, oddalając się nieco.

     – Państwo niech wysiądą – polecił im, machając ręką na kogoś z karetki. – A pani niech przepar­kuje.

   Uśmiechnęłam się subtelnie, przysuwając szybę. Duff ostrożnie pomógł wysiąść Rosie, po czym usadowił ją na wózku. Doświadczyłam dziwnego uczucia ciszy. Westchnęłam przeciągle, opierając głowę o siedzenie. Słyszałam szumy w głowie, jakby pulsującą krew. Skrzywiłam się nieznacznie. Do­piero teraz zauważyłam przenikliwy ból mięśni. Głód dawał o sobie znać.

   Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, kiedy weszłam do budynku, było znalezienie łazienki. Ledwo trzy­małam się na nogach. Czułam, że moja głowa zaraz eksploduje. Musiałam jak najszybciej znaleźć się w ustronnym miejscu.

   Weszłam do pierwszej lepszej kabiny, opuszczając klapę. Usiadłam na muszli, starając się głęboko oddychać. Było mi potwornie duszno. Rozebrałam się z płaszcza, rzucając go w kąt. Rozpięłam dwa guziki od koszuli. Potrzebowałam świeżego powietrza, którym mogłabym swobodnie oddychać. Wy­ciągnęłam z torebki potrzebne rzeczy. Nie mogłam opanować drżenia rąk. Odrobina proszku wyspała się na zabrudzone kafelki. Nerwowo zacisnęłam wargi, podciągając rękaw. Miałam problem z utrzy­maniem strzykawki. Bałam się, że nie dam rady, że będzie ze mną jeszcze gorzej. Bałam się, że bez heroiny umrę w najbliższym czasie...

   Udało się, dzięki czemu mogłam odetchnąć z ulgą. Nie było przyjemnego błogostanu, jednak za­miast niego ustąpiły nieprzyjemne objawy. Nie brałam już dla przyjemności. Byłam narkomanką, która musiała ćpać, żeby nie doświadczyć głodu. Siedziałam w tym po uszy.

   Opuściłam kabinę, spuściwszy wodę. Chciałam zachować swego rodzaju pozory. Podeszłam bliżej umywalki, odkręcając kurek z zimną wodą. Wsłuchując się w dźwięk strumienia obijającego się o ce­ramikę, spojrzałam w lustro. Dostrzegłam w nim tę samą dziewczynę, którą byłam rok temu. Przyło­żyłam dłoń do policzka, powoli przesuwając ją w dół. Wszystko się zgadzało. Nagle zesztywniałam, wstrzymując oddech. W lustrze odbijała się jeszcze jedna postać – James. Raptownie odwróciłam się. Za moimi plecami nie było nikogo. Spojrzałam po raz kolejny w lustro. Widniało w nim jedynie moje odbicie. Niemożliwe, pomyślałam, nerwowo kręcąc głową. Miałam omamy?

   Zanurzyłam dłonie w lodowatej wodzie, następnie przemywając nią twarz. Próbowałam się rozbu­dzić, zmyć brud. Oddychałam dosyć niespokojnie. Moje serce również biło jak szalone. Zakręciłam kurek, ostatni raz spoglądając w lustro. Nadal widniałam w nim tylko ja. Nie wiedziałam, co się ze mną działo. To była wina heroiny, czy może ja zaczynałam fiksować...

   Byłam nieobecna. Szłam, sama nie wiedziałam dokąd. Próbowałam się uspokoić. Byłam zmęczona, dlatego miałam zwidy, tak. Nie panikowałam. Heroina odpowiednio mnie wyciszyła.

   Zobaczyłam duży, błękitny znak, na którym napisano Oddział Ginekologiczny. Podążyłam w tamtą stronę. Ktoś coś mówił, ale słyszałam to jakby zza mgły, szumów. Usiadłam na pobliskim krześle, od­chylając głowę. Słyszałam jęki i wrzaski, z czego wywnioskowałam, że znajdowałam się w okolicach porodówki. Do moich uszu docierały dźwięki rozmów z tamtego feralnego dnia. Mój oddech był teraz dosyć płytki. Przed moimi oczami ukazał się widok mojego synka. Był taki malutki. Jego stópki wielko­ścią przypominały mój kciuk. Nie ruszał się. Był zimny i martwy. Po moim policzku spłynęła strużka łez...

✴✴✴✴✴

     – Vicky!

   Podniosłam się gwałtownie, usłyszawszy jego wołanie. Dopiero teraz poczułam, jak trząsł moim ramieniem. Rozejrzałam się dookoła. Oprócz naszej dwójki na korytarzu czekało kilku zestresowanych przyszłych tatusiów.

     – Axl, co ty tutaj robisz? – jęknęłam zaspanym głosem.

   Przetarłam twarz, mrugając kilkukrotnie. Próbowałam się rozbudzić. Nawet nie wiedziałam, kiedy usnęłam i ile spałam.

   Rose usiadł obok mnie, nadal podtrzymując moje ramię.

     – Nie powinnaś siedzieć sama – zauważył. W jego głosie można było usłyszeć troskę. Martwił się, czego nie miał w zwyczaju okazywać. – Poza tym przyszedł list do ciebie – poinformował, podając mi niewielką, śnieżnobiałą kopertę. – Nadal podajesz adres Hell House? – prychnął.

     – Z przyzwyczajenia – mruknęłam obojętnie.

   Byłam nieobecna. Całą moją uwagę skupiła owa korespondencja. Obróciłam kopertę w palcach, oglądając ją niemal z każdej strony. Oprócz moich danych widniał na niej również adres nadawcy. Doskonale znany mi adres. Otworzyłam ją, wyjmując ze środka idealnie złożoną kartkę. Rozprosto­wałam ją, dokładnie studiując jej treść.

Droga siostro,
Dziękuję za zaproszenie. Nie spodziewałam się, że jeszcze o mnie pamiętasz. Jeśli chodzi o twoją pro­pozycję, chętnie skorzystam. Od dawna marzę, żeby wyrwać się z tej zaszczutej dziury. Przyjadę na dniach, jak tylko złapię jakiegoś stopa. Matka nadal pije, więc nawet nie zauważy mojej nieobecności. Los Angeles czeka na podbój!
Nicole

   Uśmiechnęłam się nieznacznie. Wysyłając tamten list, wiedziałam, że odpisze. Aczkolwiek nie po­trafiłam sobie tego uzmysłowić. Kiedy wyjeżdżałam, Nicole miała dziesięć lat. Teraz była już dorasta­jącą nastolatką. Dwa dni temu skończyła siedemnaście lat.

   Schowałam kartkę do torebki, czując na sobie pytające spojrzenie Axla.

     – Chris? – wycedził, z trudem przełykając ślinę.

     – Nie – zaprzeczyłam, kręcąc głową. – Nicole.

   Spojrzałam na niego. Podejrzliwie zmarszczył brwi. Wyglądał na zdziwionego.

     – Nicole? – spytał ze zdumieniem. – Chyba nie rozumiem.

     – Kiedy Lena była w szpitalu, zrozumiałam kilka rzeczy. Napisałam do Nicole. Chcę znowu mieć siostrę – odparłam, uśmiechając się szerzej. – Przyjedzie tutaj – dodałam z niepewnością w głosie.

   Zlustrował mnie wzrokiem, opuszczając kąciki ust. Nie zapowiadało to niczego dobrego.

     – Ty tak na serio? – rzucił oburzony. – Vicky, West Hollywood nie jest najlepszym miejscem dla nastolatki z patologicznego domu. Chcesz, żeby zeszła na złą drogę jak...

   Poczułam dziwny ucisk na sercu. Miał rację, ale mimo to zabolały mnie jego słowa. Wolałam żyć w złudnej, zakłamanej otoczce niż bolesnej i prawdziwej rzeczywistości. Nie potrafiłam się z nią pogo­dzić. Przestałam rozumieć podjęte przeze mnie decyzje.

     – Ja? - dokończyłam, bardziej pytając niż twierdząc. – O to ci chodziło?

   Złapał mnie za nadgarstek, lecz wyrwałam go. Skrzyżowałam ręce na piersi, patrząc się przed siebie.

     – Vicky, przepraszam – jęknął. – Czasami powinienem ugryźć się w język, zanim coś powiem.

     – Zawsze – zaśmiałam się, wywołując uśmiech na jego twarzy. – Chcę się zmienić. Dla niej. Potrze­buję takiego motoru do działania, a ona nie może dłużej zostać w Lafayette.

   Pokiwał głową, sprawiając wrażenie zasłuchanego. Wydawało się, że mnie rozumie. A przynajmniej próbował.

     – Chcesz się nią zaopiekować. Zastąpić jej matkę – wywnioskował, spoglądając na mnie spode łba.

   Przełknęłam nerwowo ślinę. Tego dnia temat macierzyństwa przypominał mi o niemiłych wydarze­niach.

     – To pierwsze. Ona już ma matkę. Może i nie najlepszą, ale jakąś – wydukałam.

   Czułam, jak zaczynają mi się pocić dłonie.

     – Chciałabyś mieć dzieci? – wypalił.

   Wzdrygnęłam się, słysząc jego pytanie. Nie pozwalał mi zapomnieć. Z drugiej strony, nie wiedział o mojej ciąży. Natomiast ja nie chciałam go uświadamiać.

     – Kiedyś na pewno – wyjąkałam.

   Drżały mi dłonie. Bałam się, że zauważy, iż coś jest nie tak.

     – A dlaczego pytasz? – dodałam już nieco bardziej opanowanym głosem.

   Uśmiechnął się szeroko, odchylając głowę.

     – Widzę, jak patrzysz na Rosie. Chcesz jej pomóc. Tak samo z Nicole. Byłabyś wspaniałą matką – stwierdził, wywołując u mnie nieprzyjemne ciarki. – Spokojnie, nie chcę, żebyśmy zrobili sobie dzie­ciaka.

   Prychnęłam, oddychając z ulgą. Uśmiechnęłam się szeroko. Niczego się nie domyślił. Wręcz prze­ciwnie. Był przekonany, że ja coś sobie pomyślałam.

     – No wiesz – westchnęłam przeciągle. – Z tobą wszystko jest możliwe.

   Podniósł się nieznacznie, przysuwając się nieco bliżej mnie.

     – Co nie znaczy, że nie możemy umilić sobie czekania – mruknął kusząco, owijając sobie wokół palca kosmyk moich włosów.

   Poczułam w gardle niewielką gulkę. Nie mogłam tego zrobić. Nie potrafiłam.

     – Axl – wysapałam. Mój oddech ponownie galopował. – Nie możemy...

     – Dlaczego? – dociekał, nadal bawiąc się moimi włosami.

   Przełknęłam niepewnie ślinę, przymykając na chwilę oczy. Nie chciałam go skrzywdzić. Jednocześnie musiałam pozostać lojalna wobec samej siebie.

     – Axl, ja... – próbowałam mu powiedzieć, ale nie mogłam. Jakby coś mnie blokowało. – Kocham kogoś innego – dokończyłam, niepewnie oblizując usta.

   Prychnął ironicznie, puszczając kosmyk moich włosów. Oddalił się, kręcąc głową.

     – Kogo? – spytał oschle.

   Wydawał się zachowywać obojętność. Jednak tak naprawdę w środku gotowała się w nim złość. Wiedziałam to.

     – Nieważne – skłamałam.

   Nie mogłam powiedzieć prawdy. Odgrywała ona sporą rolę. Nie chciałam niszczyć zbyt wielu rzeczy.

     – Po co w ogóle pytam – prychnął. – Przecież doskonale wiem, że chodzi o Chrisa. Pieprzony idiota – syknął, nachylając się.

     – Axl, to nie tak... – westchnęłam, przejeżdżając dłonią po jego rozgrzanych plecach.

   Nie dokończyłam. Naszym oczom ukazał się McKagan. Był blady jak trup. Ledwo szedł, sprawiając wrażenie nieobecnego. Spojrzeliśmy na niego, wstrzymując oddech. Coś się stało?

     – Zostałem ojcem – wymamrotał, siadając obok Axla.

   Był w szoku. Nie chcieliśmy mu na razie mówić, że to nie było jego dziecko. Wiedział o tym, ale naj­widoczniej pod wpływem emocji zapomniał.

     – Kurwa! Mam syna! – zawołał podekscytowany, samoczynnie wytrącając się z transu.

   Automatycznie uścisnął Rose'a, niemalże utrudniając mu oddychanie. Uśmiechnęłam się szeroko. Nie tylko ze względu na dobrą nowinę. Zarówno grymas na twarzy Axla, jak i całe to zajście wyglądały po prostu komicznie.

     – Stary, puszczaj mnie – warknął rudzielec. – Nie jestem gejem! Vicky, zrób coś!

   Zaśmiałam się, kręcąc głową. Wstałam, próbując rozchodzić zdrętwiałe nogi.

     – Idę zobaczyć szczęśliwą mamusie – poinformowałam, chichocząc pod nosem.

   Odwróciłam się, zdecydowanym krokiem podążając w stronę drzwi, zza których przed momentem wyszedł Duff.

     – Vicky, nie zostawiaj mnie! Musisz mi pomóc, słyszysz! Misiaczku! Jeśli teraz sobie pójdziesz, to będzie koniec naszej przyjaźni! Obrażę się! Vicky, do jasnej cholery!

   Zaśmiałam się, słuchając wywodu wokalisty. Byliśmy przyjaciół, ale tylko wtedy, kiedy mnie potrze­bował. Starałam się nie zwracać na niego uwagi. Należało mu się za te wszystkie kąśliwe uwagi.

   Weszłam do sali, zasuwając za sobą drzwi. Zamiast przytłaczającej bieli dominował tutaj przyjemny dla oka turkus. Oprócz Rosie w pomieszczeniu znajdowały się inne kobiety. Podeszłam pod łóżko przyjaciółki i usiadłam na stojącym obok krześle.

     – Jak się czujesz? – spytałam przyciszonym głosem.

     – Teraz, czuję się wyśmienicie. Jak najszczęśliwsza kobieta na Ziemi – oznajmiła z uśmiechem na twarzy.

   Z jej oczu wypływały pojedyncze łzy wzruszenia. W ramionach trzymała małego Tommy'ego, który spał. Poczułam dziwny ucisk na sercu. Przestań, pomyślałam. To jest twoja przyjaciółka i powinnaś cieszyć się jej szczęściem.

   Uśmiechnęłam się niemrawo. Był taki malutki i śliczny. Starałam się nie widzieć w nim Adama. Z początku było trudno. Dopiero po chwili wszystko się unormowało. Nie obeszłam żałoby tak, jak nale­żało. Właśnie dzisiaj, po roku czasu przeżyłam prawdziwe katharsis.

     – Jest śliczny – westchnęłam, ocierając policzki z łez. Sama nie wiedziałam, z jakiego powodu pła­kałam. Pogubiłam się w swoich emocjach.

     – Dziękuję – szepnęła. Niemalże nie odrywała wzroku od jego maleńkiej, różowej buźki. – Ale teraz nie wiem, czy chcę, żeby miał na imię Tommy – westchnęła, nieznacznie opuszczając kąciki ust.

   Zmarszczyłam czoło, kładąc dłoń na jej odkrytym ramieniu. W porównaniu do mnie biło od niej przyjemne ciepło.

     – Dlaczego? – zapytałam zdumiona. Niczego nie rozumiałam.

     – Miał mieć imię po dziadku, ale okazało się, że Thomas nie był moim ojcem... – mruknęła, wzdy­chając niespokojnie.

   Zacisnęłam palce na jej naskórku.

     – Przestań – nakazałam. – Thomas na pewno byłby wspaniałym dziadkiem. Nawet tym przyszywa­nym.

   Uśmiechnęła się niewyraźnie.

     – Może masz rację? – bąknęła.

     – Oczywiście – zapewniłam ją. – A co z Duffem? – spytałam, przypominając sobie o minionych wy­darzeniach.

   Westchnęła, uśmiechając się już nieco pewniej. Popatrzyła na mnie, pierwszy raz odkąd weszłam. Wyglądała na zmęczoną, ale radosną.

     – Chyba oboje wreszcie dojrzeliśmy do wyznania sobie prawdy. Kochamy się i chcemy spróbować wspólnego życia. Nie będzie łatwo, ale razem nam się uda. Zdecydowałam, że formalnie będzie ojcem Tommy'ego.

   Uśmiechnęłam się szeroko. Przynajmniej ona wyszła na prostą i próbowała zaznać szczęścia. Cie­szyłam się. W końcu byli dla mnie bliscy. Jednocześnie coś mnie tchnęło. Może ja też powinnam wreszcie dojrzeć do szczerej rozmowy o moich uczuciach?

     – To wspaniale – pisnęłam radośnie. – Kibicuję wam, pamiętaj.

     – Obiecuję – zaśmiała się. – Chcesz go potrzymać? – zaproponowała.

   Pokiwałam głową, wstając z krzesła. Ostrożnie wzięłam małego na ręce. Kolejne łzy popłynęły po moich policzkach. Tym razem byłam pewna, że wyrażały radość. Z powrotem usiadłam. Był taki ma­lutki, drobniutki. Bałam się, że coś mu zrobię. Uśmiechnęłam się, kiedy ziewnął. Polubiłam go.

     – Hej, mały – przywitałam się drżącym głosem. – Jestem twoją ciocią, wiesz? Jak będziesz miał problemy z dziewczynami, to mów śmiało. Pomogę ci. Na razie jesteś jeszcze mały, ale urośniesz. Będziesz taki duży jak tata – zaśmiałam się, pociągając nosem. – Tylko nie bierz przykładu z ciotki. Kiedyś ci powiem dlaczego.




❤❤❤❤
Witam Was w nowym 2017 roku!
Zmierzamy powoli do końca.
Co powiecie na odliczanie? Spokojnie, nie od następnego rozdziału. Tak dziesięć przed końcem.
Dziękuję bardzo za ponad 9k wyświetleń zarówno na blogu jak i wattpadzie ;)
Btw, znalazłam idealne zdjęcie odnośnie rozdziału 😂😂😂

Do następnego, robaczki 😘



    

    

4 komentarze:

  1. Jeju moje maleństwo w końcu na świecie!
    Hehe czyżby spełnienie moich planów z Sylwestra? XD
    Może nie do końca bo nie ten facet jednak... hehe tyle czasu na to czekałam!
    Jeju cieszę się mega i chyba za bardzo się wczułam bo mnie brzuch napierdziela. :)
    Wspaniały rozdział jak zawsze zresztą ale nooo pójdę spać jako szczęśliwa matka ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze drugie z tym odpowiednim i już będzie 500+ xdd Wypróbuj connection xdd

      Usuń
    2. Myślę, że nie potrzebne będzie connection skoro jest bilet na 20 czerwca :p xD
      Przy moich niezarobkach to będzie +1000 xD

      Usuń

Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.



⭐Allie