– Spokojnie, nie panikujmy – westchnęłam,
próbując bardziej uspokoić siebie niż ich.
Rosie miała dosyć regularne skurcze. Oddychała głęboko, jednocześnie
wydając z siebie ciche jęki. Rodziła, to było pewne.
– Musimy jechać na porodówkę –
poinformował Duff, wyciągając z kieszeni kluczyki.
Złapałam go za nadgarstek, kurczowo zaciskając na nim palce.
– Zawiozę was. Tak będzie lepiej –
zaoferowałam.
Nie wiedziałam, czy to będzie dobre wyjście. Po prostu nie umiałabym w
spokoju wysiedzieć tutaj, podczas gdy ona byłaby w szpitalu.
Zlustrował mnie wzrokiem, nieznacznie się uśmiechając. Zapewne
podchodził do tego pomysłu sceptycznie, jednak nie było czasu na rozpatrywanie
wszystkich za i przeciw.
– No nie wiem – mruknął przeciągle, wolną
ręką drapiąc się po karku.
– Duff! – jęknęła Rosie, odruchowo łapiąc
się za podbrzusze. – Szybciej!
Z jej oczu wypływały łzy, które na policzkach mieszały się z kropelkami
potu. Bolało ją. Wszyscy to wiedzieli, chociaż ona się do tego nie przyznała.
– Dobra – westchnął. – Zgadzam się, tylko
mnie puść.
Momentalnie poluzowałam uścisk, przez co chłopak mógł uwolnić
nadgarstek. Rozmasował go, następnie chowając dłoń do kieszeni jeansów.
– Dasz radę sama wstać, czy trzeba ci
pomóc? – spytałam, chociaż odpowiedź była aż nazbyt oczywista.
Dziewczyna skrzywiła się nieznacznie, próbując podnieść się z kanapy.
Chciała do końca pozostać samodzielna, jednak nie wszystko poszło według jej
myśli. Opadła na siedzenie, nerwowo kręcąc głową.
– Pomóż mi – mruknęłam do Duffa, który
momentalnie się przy mnie znalazł.
Podeszliśmy bliżej Rosie, ostrożnie kładąc jej ramiona na swoich
barkach. Wstała, chociaż po jej wyrazie twarzy widać było, że z trudem.
– Zostaw – rzucił do mnie McKagan. –
Spróbuję wziąć ją na ręce – zasugerował.
Posłusznie wykonałam jego polecenie. Patrzyłam, jak chłopak bierze ją na
ręce i kurczowo zaciska palce na jej ciele. Bał się, że mógłby ją upuścić.
Przytyła kilkanaście kilogramów, co podczas ciąży było normalne.
Niechlujnie zarzuciłam na siebie płaszcz, szybkim krokiem podchodząc do
drzwi. Otworzyłam je na oścież. W końcu Duff nie mógłby tego zrobić. Szłam za
nimi, w pośpiechu zapinając posrebrzane guziki od płaszcza. Przelotny deszcz
padał prosto na nasze twarze, utrudniając widzenie. Otworzyłam samochód,
pomagając blondynowi posadzić Rosie na tylnym siedzeniu.
– Siadaj obok niej – poleciłam mu. – W
razie czego będziesz odbierał poród.
– Chyba żartujesz – jęknął przestraszony.
Momentalnie pobladł na twarzy.
Chciałabym, żeby to był żart. Niestety realia były diametralnie różne.
Rosie w każdej chwili mogła urodzić, nawet w moim samochodzie. Oczywiście,
każdy wolałby, żeby Tommy przyszedł na świat w szpitalu, otoczony fachową
opieką. Jednak nic na to nie mogliśmy poradzić. Przecież nie powiedziałabym mu
poczekaj chwilę. Nie posłuchałby.
– Słuchaj, Duff – zaczęłam dosyć
spokojnie, kładąc dłoń na jego barku. Czułam, jak moje serce niebezpieczne
szybko kołacze. Denerwowałam się jak cholera, ale on nie mógł o tym wiedzieć.
Ktoś musiał zachować zimną krew. – Spokojnie, oddychaj. Będzie dobrze.
Postaram się dojechać do szpitala na czas, ale musimy rozważyć wszystkie
możliwości.
Nic nie odpowiedział. Pokiwał jedynie głową, zamykając drzwi i zajmując
miejsce po drugiej stronie. Wzięłam głęboki wdech. Będzie dobrze, wmawiałam sobie. Wsiadłam do samochodu, wkładając
kluczyki do stacyjki. Modliłam się, żeby zapalił. Ostatnio trochę odmawiał
posłuszeństwa. Dzisiaj musiał odpalić. Nie mógł się zepsuć. Nie teraz.
Ruszyliśmy bez najmniejszych przeszkód. Uśmiechnęłam się, dziękując w
duchu. Starałam się skupić na drodze. Nie było to takie proste, bowiem do moich
uszu dochodziły głośne dźwięki wrzasków Rosie, które nieco mnie
dekoncentrowały. Oddychałam głęboko, chcąc jak najdłużej zachować spokój. Będzie dobrze, Vicky.
– Szybciej! – zawołał Duff. Słychać było,
że się denerwuje.
Zacisnęłam palce na brzegach kierownicy. Sytuacja była napięta, ale
pomimo to nie mogłam na niego nakrzyczeć. To by nie pomogło.
– Staram się – warknęłam, zaciskając zęby.
Podobno jak się człowiek stresuje, to chudnie. Jeśli to prawda, to po
tym dniu powinnam być lekka jak piórko.
– Cholera jasna! – krzyknęłam, wyrzucając
ręce w powietrze.
Przed nami był korek. Wprowadzono ruch wahadłowy. W oddali dostrzegłam
karetkę, z czego wywnioskowałam, że najprawdopodobniej doszło do wypadku.
Tylko nie to.
– A nie możesz jakoś tego ominąć? –
spytał, starając się opanować nerwy.
Kątem oka spojrzałam w lusterko. Chłopak podtrzymywał ją ramieniem. W
drugiej ręce natomiast kurczowo zaciskał jej drobną dłoń. Rosie niemal leżała
na siedzeniu. Grymas nie znikał z jej twarzy, która niemal cała pokryła się
strużkami potu. Stękała i jęczała na zmianę.
– Jak często masz skurcze? – spytałam,
próbując coś wymyślić.
– Często! Aua! – jęknęła. – Niech to się
wreszcie skończy!
– Już, już – zanuciłam, starając się ją
uspokoić.
Musiałam coś zrobić. Gdybyśmy stali w tym korku, Tommy na pewno
urodziłby się w samochodzie. Myśl, Vicky, myśl.
Gwałtownie skręciłam w prawo. Przypomniało mi się, jak kiedyś jechałam
tą drogą z Lenką. Powiedziała, że tamtędy można szybciej się dostać do
centrum. Nie zastanawiałam się zbyt długo. Musiałam ponieść swego rodzaju
ryzyko. Może i Rosie nie urodziłaby w renomowanym szpitalu klinicznym, ale
przynajmniej nie zrobiłaby tego na środku jezdni.
– Co ty robisz?! – zawołał podenerwowany
Duff.
Wzięłam głęboki wdech. Atmosfera była dosyć napięta, pomimo że sytuacja
wymagała pełnego skupienia.
– Chcę jak najszybciej dojechać do
szpitala – poinformowałam.
Chciało mi się płakać. Odkąd pamiętam, niezbyt dobrze radziłam sobie ze
stresem. Dodatkowo teraz wszystko się skumulowało. Śmierć Leny, poród Rosie.
– Tędy?
– Tak, tędy. Tutaj przynajmniej nie ma
korków. Zobaczysz, za chwilę będziemy na miejscu – zapewniałam.
Chciałam w to uwierzyć. Potrzebowałam chwili samotności. Powoli
przestałam nadążać za otaczającą mnie rzeczywistością.
Stan Rosie dodatkowo sprawiał, że coraz bardziej martwiliśmy się o nią i
Tommy'ego. Drżałam za każdym razem, kiedy jęczała z bólu. Byłam bezsilna i to
najbardziej mnie dobijało.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy na horyzoncie pokazał się lokalny szpital. To
samo miejsce, w którym przebywała Lena... Pokręciłam głową, starając się o tym
nie myśleć. Przyśpieszyłam nieznacznie, aby móc szybciej dotrzeć do celu.
– Będzie dobrze, już prawie jesteśmy –
uspokajał ją Duff.
Jego kojący ton głosu wpływał dobrze także i na mnie. Kątem oka
zerknęłam w lusterko, w którym odbijały się ich postacie. Chłopak delikatnie
gładził ją po głowie, jednocześnie od czasu do czasu ocierając pot z jej
czoła.
Zajechaliśmy niemal pod samo wejście. Oczywiście nie obyło się bez
upomnień ratowników medycznych. W końcu chwilowo zastawiliśmy podjazd dla
karetek.
– Dasz sobie radę? – spytałam.
– Tak – przytaknął, otwierając drzwi. –
Najwyżej poproszę o wózek.
Pokiwałam głową. Dadzą sobie radę,
myślałam. Niespodziewanie zauważyłam lekarza z pogotowia, który zdecydowanym
krokiem zbliżał się do samochodu. Doskonale wiedziałam, jaki miał w tym cel.
Zamierzałam to wykorzystać. Ostrożnie odsunęłam szybę, niemalże od razu czując
chłodny podmuch wiatru na policzku.
– Przepraszam, ale tutaj nie wolno stać –
poinformował, próbując ukryć niezadowolenie.
– Wiem, ale moja koleżanka rodzi –
oznajmiłam, nieznacznie marszcząc czoło. W połowie swojego pytania sam się tego
domyślił. – Nie ukrywam, że przydałby się wózek.
Podrapał się po brodzie, oddalając się nieco.
– Państwo niech wysiądą – polecił im, machając
ręką na kogoś z karetki. – A pani niech przeparkuje.
Uśmiechnęłam się subtelnie, przysuwając szybę. Duff ostrożnie pomógł
wysiąść Rosie, po czym usadowił ją na wózku. Doświadczyłam dziwnego uczucia
ciszy. Westchnęłam przeciągle, opierając głowę o siedzenie. Słyszałam szumy w
głowie, jakby pulsującą krew. Skrzywiłam się nieznacznie. Dopiero teraz
zauważyłam przenikliwy ból mięśni. Głód dawał o sobie znać.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, kiedy weszłam do budynku, było
znalezienie łazienki. Ledwo trzymałam się na nogach. Czułam, że moja głowa
zaraz eksploduje. Musiałam jak najszybciej znaleźć się w ustronnym miejscu.
Weszłam do pierwszej lepszej kabiny, opuszczając klapę. Usiadłam na
muszli, starając się głęboko oddychać. Było mi potwornie duszno. Rozebrałam się
z płaszcza, rzucając go w kąt. Rozpięłam dwa guziki od koszuli. Potrzebowałam
świeżego powietrza, którym mogłabym swobodnie oddychać. Wyciągnęłam z torebki
potrzebne rzeczy. Nie mogłam opanować drżenia rąk. Odrobina proszku wyspała się
na zabrudzone kafelki. Nerwowo zacisnęłam wargi, podciągając rękaw. Miałam
problem z utrzymaniem strzykawki. Bałam się, że nie dam rady, że będzie ze mną
jeszcze gorzej. Bałam się, że bez heroiny umrę w najbliższym czasie...
Udało się, dzięki czemu mogłam odetchnąć z ulgą. Nie było przyjemnego
błogostanu, jednak zamiast niego ustąpiły nieprzyjemne objawy. Nie brałam już
dla przyjemności. Byłam narkomanką, która musiała ćpać, żeby nie doświadczyć
głodu. Siedziałam w tym po uszy.
Opuściłam kabinę, spuściwszy wodę. Chciałam zachować swego rodzaju
pozory. Podeszłam bliżej umywalki, odkręcając kurek z zimną wodą. Wsłuchując
się w dźwięk strumienia obijającego się o ceramikę, spojrzałam w lustro.
Dostrzegłam w nim tę samą dziewczynę, którą byłam rok temu. Przyłożyłam dłoń do
policzka, powoli przesuwając ją w dół. Wszystko się zgadzało. Nagle
zesztywniałam, wstrzymując oddech. W lustrze odbijała się jeszcze jedna postać
– James. Raptownie odwróciłam się. Za moimi plecami nie było nikogo. Spojrzałam
po raz kolejny w lustro. Widniało w nim jedynie moje odbicie. Niemożliwe, pomyślałam, nerwowo kręcąc
głową. Miałam omamy?
Zanurzyłam dłonie w lodowatej wodzie, następnie przemywając nią twarz.
Próbowałam się rozbudzić, zmyć brud. Oddychałam dosyć niespokojnie. Moje serce
również biło jak szalone. Zakręciłam kurek, ostatni raz spoglądając w lustro.
Nadal widniałam w nim tylko ja. Nie wiedziałam, co się ze mną działo. To była
wina heroiny, czy może ja zaczynałam fiksować...
Byłam nieobecna. Szłam, sama nie wiedziałam dokąd. Próbowałam się
uspokoić. Byłam zmęczona, dlatego miałam zwidy, tak. Nie panikowałam. Heroina odpowiednio
mnie wyciszyła.
Zobaczyłam duży, błękitny znak, na którym napisano Oddział
Ginekologiczny. Podążyłam w tamtą stronę. Ktoś coś mówił, ale słyszałam to
jakby zza mgły, szumów. Usiadłam na pobliskim krześle, odchylając głowę.
Słyszałam jęki i wrzaski, z czego wywnioskowałam, że znajdowałam się w
okolicach porodówki. Do moich uszu docierały dźwięki rozmów z tamtego feralnego
dnia. Mój oddech był teraz dosyć płytki. Przed moimi oczami ukazał się widok
mojego synka. Był taki malutki. Jego stópki wielkością przypominały mój kciuk.
Nie ruszał się. Był zimny i martwy. Po moim policzku spłynęła strużka łez...
✴✴✴✴✴
– Vicky!
Podniosłam się gwałtownie, usłyszawszy jego wołanie. Dopiero teraz
poczułam, jak trząsł moim ramieniem. Rozejrzałam się dookoła. Oprócz naszej
dwójki na korytarzu czekało kilku zestresowanych przyszłych tatusiów.
– Axl, co ty tutaj robisz? – jęknęłam
zaspanym głosem.
Przetarłam twarz, mrugając kilkukrotnie. Próbowałam się rozbudzić. Nawet
nie wiedziałam, kiedy usnęłam i ile spałam.
Rose usiadł obok mnie, nadal podtrzymując moje ramię.
– Nie powinnaś siedzieć sama – zauważył. W
jego głosie można było usłyszeć troskę. Martwił się, czego nie miał w zwyczaju
okazywać. – Poza tym przyszedł list do ciebie – poinformował, podając mi niewielką,
śnieżnobiałą kopertę. – Nadal podajesz adres Hell House? – prychnął.
– Z przyzwyczajenia – mruknęłam obojętnie.
Byłam nieobecna. Całą moją uwagę skupiła owa korespondencja. Obróciłam
kopertę w palcach, oglądając ją niemal z każdej strony. Oprócz moich danych
widniał na niej również adres nadawcy. Doskonale znany mi adres. Otworzyłam ją,
wyjmując ze środka idealnie złożoną kartkę. Rozprostowałam ją, dokładnie
studiując jej treść.
Droga siostro,
Dziękuję za zaproszenie. Nie spodziewałam się, że jeszcze o mnie
pamiętasz. Jeśli chodzi o twoją propozycję, chętnie skorzystam. Od dawna
marzę, żeby wyrwać się z tej zaszczutej dziury. Przyjadę na dniach, jak tylko
złapię jakiegoś stopa. Matka nadal pije, więc nawet nie zauważy mojej
nieobecności. Los Angeles czeka na podbój!
Nicole
Uśmiechnęłam się nieznacznie. Wysyłając tamten list, wiedziałam, że
odpisze. Aczkolwiek nie potrafiłam sobie tego uzmysłowić. Kiedy wyjeżdżałam,
Nicole miała dziesięć lat. Teraz była już dorastającą nastolatką. Dwa dni temu
skończyła siedemnaście lat.
Schowałam kartkę do torebki, czując na sobie pytające spojrzenie Axla.
– Chris? – wycedził, z trudem przełykając
ślinę.
– Nie – zaprzeczyłam, kręcąc głową. –
Nicole.
Spojrzałam na niego. Podejrzliwie zmarszczył brwi. Wyglądał na
zdziwionego.
– Nicole? – spytał ze zdumieniem. – Chyba
nie rozumiem.
– Kiedy Lena była w szpitalu, zrozumiałam
kilka rzeczy. Napisałam do Nicole. Chcę znowu mieć siostrę – odparłam, uśmiechając
się szerzej. – Przyjedzie tutaj – dodałam z niepewnością w głosie.
Zlustrował mnie wzrokiem, opuszczając kąciki ust. Nie zapowiadało to
niczego dobrego.
– Ty tak na serio? – rzucił oburzony. –
Vicky, West Hollywood nie jest najlepszym miejscem dla nastolatki z
patologicznego domu. Chcesz, żeby zeszła na złą drogę jak...
Poczułam dziwny ucisk na sercu. Miał rację, ale mimo to zabolały mnie
jego słowa. Wolałam żyć w złudnej, zakłamanej otoczce niż bolesnej i prawdziwej
rzeczywistości. Nie potrafiłam się z nią pogodzić. Przestałam rozumieć podjęte
przeze mnie decyzje.
– Ja? - dokończyłam, bardziej pytając niż
twierdząc. – O to ci chodziło?
Złapał mnie za nadgarstek, lecz wyrwałam go. Skrzyżowałam ręce na
piersi, patrząc się przed siebie.
– Vicky, przepraszam – jęknął. – Czasami
powinienem ugryźć się w język, zanim coś powiem.
– Zawsze – zaśmiałam się, wywołując
uśmiech na jego twarzy. – Chcę się zmienić. Dla niej. Potrzebuję takiego
motoru do działania, a ona nie może dłużej zostać w Lafayette.
Pokiwał głową, sprawiając wrażenie zasłuchanego. Wydawało się, że mnie
rozumie. A przynajmniej próbował.
– Chcesz się nią zaopiekować. Zastąpić jej
matkę – wywnioskował, spoglądając na mnie spode łba.
Przełknęłam nerwowo ślinę. Tego dnia temat macierzyństwa przypominał mi
o niemiłych wydarzeniach.
– To pierwsze. Ona już ma matkę. Może i
nie najlepszą, ale jakąś – wydukałam.
Czułam, jak zaczynają mi się pocić dłonie.
– Chciałabyś mieć dzieci? – wypalił.
Wzdrygnęłam się, słysząc jego pytanie. Nie pozwalał mi zapomnieć. Z
drugiej strony, nie wiedział o mojej ciąży. Natomiast ja nie chciałam go
uświadamiać.
– Kiedyś na pewno – wyjąkałam.
Drżały mi dłonie. Bałam się, że zauważy, iż coś jest nie tak.
– A dlaczego pytasz? – dodałam już nieco
bardziej opanowanym głosem.
Uśmiechnął się szeroko, odchylając głowę.
– Widzę, jak patrzysz na Rosie. Chcesz jej
pomóc. Tak samo z Nicole. Byłabyś wspaniałą matką – stwierdził, wywołując u
mnie nieprzyjemne ciarki. – Spokojnie, nie chcę, żebyśmy zrobili sobie dzieciaka.
Prychnęłam, oddychając z ulgą. Uśmiechnęłam się szeroko. Niczego się nie
domyślił. Wręcz przeciwnie. Był przekonany, że ja coś sobie pomyślałam.
– No wiesz – westchnęłam przeciągle. – Z
tobą wszystko jest możliwe.
Podniósł się nieznacznie, przysuwając się nieco bliżej mnie.
– Co nie znaczy, że nie możemy umilić
sobie czekania – mruknął kusząco, owijając sobie wokół palca kosmyk moich
włosów.
Poczułam w gardle niewielką gulkę. Nie mogłam tego zrobić. Nie
potrafiłam.
– Axl – wysapałam. Mój oddech ponownie
galopował. – Nie możemy...
– Dlaczego? – dociekał, nadal bawiąc się
moimi włosami.
Przełknęłam niepewnie ślinę,
przymykając na chwilę oczy. Nie chciałam go skrzywdzić. Jednocześnie musiałam
pozostać lojalna wobec samej siebie.
– Axl, ja... – próbowałam mu powiedzieć,
ale nie mogłam. Jakby coś mnie blokowało. – Kocham kogoś innego – dokończyłam,
niepewnie oblizując usta.
Prychnął ironicznie, puszczając kosmyk moich włosów. Oddalił się, kręcąc
głową.
– Kogo? – spytał oschle.
Wydawał się zachowywać obojętność. Jednak tak naprawdę w środku gotowała
się w nim złość. Wiedziałam to.
– Nieważne – skłamałam.
Nie mogłam powiedzieć prawdy. Odgrywała ona sporą rolę. Nie chciałam
niszczyć zbyt wielu rzeczy.
– Po co w ogóle pytam – prychnął. –
Przecież doskonale wiem, że chodzi o Chrisa. Pieprzony idiota – syknął,
nachylając się.
– Axl, to nie tak... – westchnęłam,
przejeżdżając dłonią po jego rozgrzanych plecach.
Nie dokończyłam. Naszym oczom ukazał się McKagan. Był blady jak trup.
Ledwo szedł, sprawiając wrażenie nieobecnego. Spojrzeliśmy na niego,
wstrzymując oddech. Coś się stało?
– Zostałem ojcem – wymamrotał, siadając
obok Axla.
Był w szoku. Nie chcieliśmy mu na razie mówić, że to nie było jego dziecko.
Wiedział o tym, ale najwidoczniej pod wpływem emocji zapomniał.
– Kurwa! Mam syna! – zawołał
podekscytowany, samoczynnie wytrącając się z transu.
Automatycznie uścisnął Rose'a, niemalże utrudniając mu oddychanie.
Uśmiechnęłam się szeroko. Nie tylko ze względu na dobrą nowinę. Zarówno grymas
na twarzy Axla, jak i całe to zajście wyglądały po prostu komicznie.
– Stary, puszczaj mnie – warknął
rudzielec. – Nie jestem gejem! Vicky, zrób coś!
Zaśmiałam się, kręcąc głową. Wstałam, próbując rozchodzić zdrętwiałe
nogi.
– Idę zobaczyć szczęśliwą mamusie –
poinformowałam, chichocząc pod nosem.
Odwróciłam się, zdecydowanym krokiem podążając w stronę drzwi, zza
których przed momentem wyszedł Duff.
– Vicky, nie zostawiaj mnie! Musisz mi
pomóc, słyszysz! Misiaczku! Jeśli teraz sobie pójdziesz, to będzie koniec
naszej przyjaźni! Obrażę się! Vicky, do jasnej cholery!
Zaśmiałam się, słuchając wywodu wokalisty. Byliśmy przyjaciół, ale tylko
wtedy, kiedy mnie potrzebował. Starałam się nie zwracać na niego uwagi.
Należało mu się za te wszystkie kąśliwe uwagi.
Weszłam do sali, zasuwając za sobą drzwi. Zamiast przytłaczającej bieli
dominował tutaj przyjemny dla oka turkus. Oprócz Rosie w pomieszczeniu znajdowały
się inne kobiety. Podeszłam pod łóżko przyjaciółki i usiadłam na stojącym obok
krześle.
– Jak się czujesz? – spytałam przyciszonym
głosem.
– Teraz, czuję się wyśmienicie. Jak najszczęśliwsza
kobieta na Ziemi – oznajmiła z uśmiechem na twarzy.
Z jej oczu wypływały pojedyncze łzy wzruszenia. W ramionach trzymała
małego Tommy'ego, który spał. Poczułam dziwny ucisk na sercu. Przestań, pomyślałam. To jest twoja
przyjaciółka i powinnaś cieszyć się jej szczęściem.
Uśmiechnęłam się niemrawo. Był taki malutki i śliczny. Starałam się nie
widzieć w nim Adama. Z początku było trudno. Dopiero po chwili wszystko się
unormowało. Nie obeszłam żałoby tak, jak należało. Właśnie dzisiaj, po roku
czasu przeżyłam prawdziwe katharsis.
– Jest śliczny – westchnęłam, ocierając
policzki z łez. Sama nie wiedziałam, z jakiego powodu płakałam. Pogubiłam się
w swoich emocjach.
– Dziękuję – szepnęła. Niemalże nie
odrywała wzroku od jego maleńkiej, różowej buźki. – Ale teraz nie wiem, czy
chcę, żeby miał na imię Tommy – westchnęła, nieznacznie opuszczając kąciki ust.
Zmarszczyłam czoło, kładąc dłoń na jej odkrytym ramieniu. W porównaniu
do mnie biło od niej przyjemne ciepło.
– Dlaczego? – zapytałam zdumiona. Niczego
nie rozumiałam.
– Miał mieć imię po dziadku, ale okazało
się, że Thomas nie był moim ojcem... – mruknęła, wzdychając niespokojnie.
Zacisnęłam palce na jej naskórku.
– Przestań – nakazałam. – Thomas na pewno
byłby wspaniałym dziadkiem. Nawet tym przyszywanym.
Uśmiechnęła się niewyraźnie.
– Może masz rację? – bąknęła.
– Oczywiście – zapewniłam ją. – A co z
Duffem? – spytałam, przypominając sobie o minionych wydarzeniach.
Westchnęła, uśmiechając się już nieco pewniej. Popatrzyła na mnie, pierwszy
raz odkąd weszłam. Wyglądała na zmęczoną, ale radosną.
– Chyba oboje wreszcie dojrzeliśmy do
wyznania sobie prawdy. Kochamy się i chcemy spróbować wspólnego życia. Nie
będzie łatwo, ale razem nam się uda. Zdecydowałam, że formalnie będzie ojcem Tommy'ego.
Uśmiechnęłam się szeroko. Przynajmniej ona wyszła na prostą i próbowała
zaznać szczęścia. Cieszyłam się. W końcu byli dla mnie bliscy. Jednocześnie
coś mnie tchnęło. Może ja też powinnam wreszcie dojrzeć do szczerej rozmowy o
moich uczuciach?
– To wspaniale – pisnęłam radośnie. –
Kibicuję wam, pamiętaj.
– Obiecuję – zaśmiała się. – Chcesz go
potrzymać? – zaproponowała.
Pokiwałam głową, wstając z krzesła. Ostrożnie wzięłam małego na ręce.
Kolejne łzy popłynęły po moich policzkach. Tym razem byłam pewna, że wyrażały
radość. Z powrotem usiadłam. Był taki malutki, drobniutki. Bałam się, że coś
mu zrobię. Uśmiechnęłam się, kiedy ziewnął. Polubiłam go.
– Hej, mały – przywitałam się drżącym
głosem. – Jestem twoją ciocią, wiesz? Jak będziesz miał problemy z
dziewczynami, to mów śmiało. Pomogę ci. Na razie jesteś jeszcze mały, ale
urośniesz. Będziesz taki duży jak tata – zaśmiałam się, pociągając nosem. –
Tylko nie bierz przykładu z ciotki. Kiedyś ci powiem dlaczego.
❤❤❤❤
Witam Was w nowym 2017 roku!
Zmierzamy powoli do końca.
Co powiecie na odliczanie? Spokojnie, nie od następnego rozdziału. Tak dziesięć przed końcem.
Dziękuję bardzo za ponad 9k wyświetleń zarówno na blogu jak i wattpadzie ;)
Dziękuję bardzo za ponad 9k wyświetleń zarówno na blogu jak i wattpadzie ;)
Btw, znalazłam idealne zdjęcie odnośnie rozdziału 😂😂😂
Do następnego, robaczki 😘
Jeju moje maleństwo w końcu na świecie!
OdpowiedzUsuńHehe czyżby spełnienie moich planów z Sylwestra? XD
Może nie do końca bo nie ten facet jednak... hehe tyle czasu na to czekałam!
Jeju cieszę się mega i chyba za bardzo się wczułam bo mnie brzuch napierdziela. :)
Wspaniały rozdział jak zawsze zresztą ale nooo pójdę spać jako szczęśliwa matka ^^
Jeszcze drugie z tym odpowiednim i już będzie 500+ xdd Wypróbuj connection xdd
UsuńMyślę, że nie potrzebne będzie connection skoro jest bilet na 20 czerwca :p xD
UsuńPrzy moich niezarobkach to będzie +1000 xD
Xdd
OdpowiedzUsuń