poniedziałek, 13 lutego 2017

61. You shoot me down, but I won't fall





– Masz dla mnie tę książkę?

Ledwo weszłam do Hell House, a już ktoś coś ode mnie chciał. I to akurat była ta osoba, z którą najbardziej nie miałam ochoty rozmawiać.

Hope miała jakąś awarię w bloku i w jej mieszkaniu zabrakło prądu. Carter praktycznie cały czas była na linii. Bez sprawnego telefonu nie potrafiła pracować, a miała sporo spraw na głowie. Załatwiała koncerty, rozmawiała z ludźmi z wytwórni. W końcu chłopcy niedawno podpisali kontrakt. Zadomowiła się u nich, bo mieli działający telefon i, o dziwo, spory zapas całkiem niezłej kawy.

Ostatnio nasze stosunki nieznacznie się poprawiły. Nadal nie były dobre. Uczepiła się mnie, a ja nie chciałam być jej dłużna. Jednak coś w niej pękło i popatrzyła na to wszystko zgoła inaczej. Zaczęłam pracować w księgarni, planowałam skończyć studia. Widziała, że już dorastałam i jednocześnie zmieniałam swoje podejście. Nadal uważała i pochodziła do tego sceptycznie, z lekkim dystansem. Aczkolwiek zdarzało się, że rozmawiałyśmy jak normalne osoby. Dzisiaj nawet poprosiła mnie o kupienie jej jakiejś książki o prowadzeniu własnej firmy czy coś w tym rodzaju.

– Jasne – westchnęłam, poszukując owej rzeczy w torebce.

Nawet nie zdejmując ramoneski, podeszłam bliżej, uważając na puszki po piwie, które walały się po podłodze. Wcześniej zajmowały cały stolik do kawy, jednak Hope zrobiła z nimi swego rodzaju porządek. Zamiast nich na blacie rozwalała się masa papierów, kolorowe teczki i kilka grubych książek z pożółkłymi stronami, które świadczyły o stopniu użytkowania.

Dziewczyna raptownie wzięła książkę, od razu zabierając się za jej kartkowanie. Czytała pojedyncze fragmenty, aczkolwiek bardziej skupiała się na jej formie. Wydawała się być skupiona, aczkolwiek jej wyraz twarzy na nic nie wskazywał.

– Dzięki wielkie – rzuciła, posyłając mi krótkie spojrzenie. Uśmiechnęła się na moment. Pierwszy raz wykonała ten gest wobec mnie.

– Nie ma za co – odparłam niepewnie, co zabrzmiało bardziej jak pytanie.

Rozejrzałam się dookoła. Panował tutaj cholerny syf. Gorzej chyba było tylko na wysypisku śmieci. Oprócz pustych puszek i petów po pomieszczeniu walały się stosy Playboyów i jakichś ubrań. Na podłodze ktoś wylał alkohol a w powietrzu unosił się zapach tytoniu i moczu. Skrzywiłam się nieznacznie. Dziwiłam się, jak Rosie mogła tutaj wychowywać dziecko.

– Gdzie reszta? – spytałam, zakładając ręce na piersi.

Spojrzała na mnie spode łba, odrywając się na moment od pracy.

– Axl odsypia wczorajszy wypad do klubu, Izzy pojechał szukać Slasha, Duff poszedł na spacer, a Steven wyszedł spotkać się z Lily – wyrecytowała na jednym oddechu.

– A Rosie i Tommy?

Coś mi nie pasowało. Było zbyt cicho. Za cicho. Ostatnimi czasy w Hell House niemal na okrągło panował hałas i wrzawa. Jak nie grupa muzyków, która ćwiczyła nowe kawałki to płacz dziecka. Może śpią, pomyślałam.

– Rosie już tutaj nie mieszka – oznajmiła ze stoickim spokojem. – Wkurzyła się. Nie dziwię jej się. To nie są warunki dla małego dziecka – zaśmiała się ironicznie.

Miała rację. Poza tym Hooter tylko pomieszkiwała tu do czasu, aż znajdzie jakąś przytulną kawalerkę w spokojnej okolicy. Aczkolwiek jeszcze wczoraj mówiła mi, że nadal szuka. Czyżby nagle znalazła dobrą ofertę?

– Przyznali jej mieszkanie? – dociekałam.

– Nie – zaprzeczyła, przekładając jakieś papiery. – Na razie przyjęłam ją do siebie. Mam duże, dwupokojowe mieszkanie – dodała, posyłając mi długie spojrzenie.

Czułam się, jakby wbiła mi nóż w plecy. Rosie była moją przyjaciółką, nie jej. Dobrze o tym wiedziała. Zrobiła to specjalnie. A może faktycznie chciała tylko pomóc? Tego nie wiedziałam. Jednak czułam się niekomfortowo z tą informacją. Dlaczego Rosie o niczym mi nie powiedziała?

– Oferowałam jej, że przygarnę ich do siebie. Przecież mam wolny pokój, mieszkanie jest w całkiem dobrej okolicy – wymieniałam, co niespodziewanie przerwał jej perlisty śmiech.

– Daj spokój – rzuciła złośliwie. – Obie wiemy, że Rosie potrzebuje pomocy, a ja jestem w stanie jej nią zapewnić. Ty natomiast nie radzisz sobie sama z sobą. Zostałabyś z Tommym, podczas gdy Rosie byłaby w szkole? Raczej nie. Mogłabyś mu zrobić krzywdę – podsumowała.


Pokręciłam głową, uśmiechając się ironicznie. Próbowałam nie przejmować się jej słowami. Zawsze mówiła, że do niczego się nie nadaję. Jeśli chciałam zostać zmieszana z błotem, wystarczyło, że na horyzoncie pojawi się Hope. Pomyśleć, że jeszcze przed chwilą zachowywała pozory miłej osoby.

– Potrafię być odpowiedzialna – syknęłam, wodząc wzrokiem po ścianach. Wolałam unikać spotkania z jej błyszczącymi źrenicami.

– Nie wątpię, że potrafiłabyś taka być – oznajmiła z obojętnością w głosie. – Ale jak na razie musisz jeszcze nad sobą popracować. Poza tym, z tego, co wiem, twoja siostra przyjeżdża. Nie uważasz, że zbuntowana nastolatka i młoda matka to nie jest najlepsze połączenie?

Prychnęłam pod nosem. Nicole wiele przeżyła. Aż nazbyt jak na swój wiek. Nie widziałam jej od kilku lat, ale byłam niemal pewna, co do jej zachowania. W mojej głowie już od dawna malował się jej obraz. Drobna, niezbyt wysoka szatynka z delikatnymi rysami twarzy i błękitnym oczami. Nieśmiała i dosyć ostrożna, jeśli chodziło o kontakty z ludźmi. Zamknięta w sobie i wyrażająca swoje uczucia za pomocą rysunku. Odkąd pamiętam, wykazywała się ponadprzeciętnymi zdolnościami plastycznymi.

– To na pewno jest trudna nastolatka, ale raczej nie zbuntowana – zauważyłam, uprzednio odchrząknąwszy.

– Każdy dzieciak na swój sposób się buntuje – burknęła.

Na pewno po części miała rację. Doskonale pamiętam swoje lata szkolne, kiedy chodziło się z jednej imprezy na drugą. Paliliśmy haszysz, to była nasza forma buntu. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie tego beztroskiego życia. Każdy tak robił. Mimo to nie potrafiłam wyobrazić sobie Nicole, która zamiast uczyć się do testu, piłaby wódkę z gromadką dzieciaków z bogatych rodzin. Jakoś mi to do niej nie pasowało.

– Nie znasz jej – rzuciłam, przeczesując włosy palcami.

Spojrzała na mnie krótko, ale przenikliwie.

– Ty też nie – zauważyła.

Odpowiedziałam jej milczeniem. Chciałam się odszczekać, powiedzieć, że kłamie, ale nie mogłam. Miała rację. Nie znałam Nicole. Ona już nie była małą dziewczynką bawiącą się moimi starymi szmacianymi lalkami. Była nastolatką, być może dosyć trudną.

Wycofałam się powoli w kierunku wyjścia. Nie widziałam większego sensu w tej rozmowie. Nie byłam gotowa na wypomnienie mi kolejnych błędów, jakie popełniłam. Zarzuciłam torebkę na ramię, przekręcając klamkę.

– Wpadnę jutro – poinformowałam na odchodne.

Nie zareagowała. Bynajmniej ją to nie obchodziło. Nie mieszkała tutaj. Miała swoje życie, a Gunsi byli tylko jego małą namiastką.

Trzasnęłam drzwiami, następnie szukając w torebce paczki papierosów. Odpaliłam jednego z nich, siadając na starym bujanym fotelu stojącym w kącie werandy. Tutaj też leżała masa porozwalanych puszek i butelek. Wyciągnęłam nogi, uważając na stos plastiku znajdujący się obok nich. Zaciągnęłam się dymem, pozwalając sobie na chwilę relaksu. Dawno tutaj nie przebywałam. Jakoś zawsze omijałam werandę szerokim łukiem. Zapewne z powodu bałaganu, jaki tutaj panował. Dzisiaj jednak zbytnio mnie nie odpychał. Potrzebowałam zebrać myśli. Przez ostatni tydzień cieszyłam się z  możliwości poznania siostry. Kiedy zadzwoniła i podała dokładną datę swojego przyjazdu, nie potrzebowałam niczego więcej do szczęścia. Teraz było zgoła inaczej. Nie potrafiłam spokojnie usiedzieć ani przez sekundę. Moje dłonie drżały, bynajmniej nie z powodu głodu, pokrywając się cienką warstwą lepkiego potu. Przygryzałam dolną wargę tak mocno, iż niemalże czułam w ustach metaliczny posmak krwi. Denerwowałam się. Nie widziałam jej od lat, a wmawianie sobie, że jest grzeczną, tylko trochę zamkniętą w sobie dziewczyną nie pomagało. Gdzieś głęboko we mnie skrywał się lęk. Lęk przed tym, że sobie nie poradzę. Nie będę wystarczająco dobra, żeby w jakimś stopniu zastąpić jej matkę.

Wypaliłam nerwowo papierosa, niedbale rzucając peta w kąt. Jeden mały śmietek nie byłby nawet widoczny pośród tej sterty. Zbiegłam po schodkach, zatrzymując się dopiero przed samochodem. Otworzyłam go, opierając nadgarstek o dach. Wahałam się. Miałam jeszcze trochę czasu. Nie chciałam długo czekać, za bardzo bym się niecierpliwiła. Z drugiej zaś strony, nie potrafiłam zająć się czymś innym. Chciałam mieć to już za sobą. Chciałam wreszcie ją poznać, jakkolwiek głupio to brzmi...


Spacerowałam wzdłuż dworcowego korytarza, dokładnie studiując rozkłady autobusowe. Umówiłyśmy się przy automacie z napojami. Obie uznałyśmy, że nie powinnam paradować z transparentem. Wyglądałoby to głupio. Byłyśmy siostrami, ale paradoksalnie kompletnie się nie znałyśmy.

Chodziłam w kółko, pijąc trzecią z kolei puszkę coli. Moje zdenerwowanie niemalże sięgało zenitu. Obraz jej osoby, który od dawna malował się w mojej wyobraźni, zaczynał się rozmywać. Musiałam się wreszcie obudzić. Wcale nie musiała być taka, jaką chciałam, żeby była. Kurczowo zacisnęłam dłoń na puszce.

Poderwałam się z miejsca, zauważając tłum ludzi wchodzących do środka. Kątem oka zerknęłam na ogromny zegar, który wisiał na marmurowej ścianie. Wskazywał godzinę, o której miał przyjechać autobus z Denver. To właśnie nim miała dotrzeć Nicole. Do Kolorado udało jej się dojechać stopem. Zadzwoniła do mnie stamtąd, żeby ustalić szczegóły. Podczas rozmowy doradziłam jej, aby resztę drogi przebyła autobusem. Po prostu wtedy mogłam spać spokojniej.

Starałam się wypatrzeć ją w tłumie. Nadal kierowałam się swoimi wytycznymi. Zaczynałam żałować, że nie poprosiłam ją o wysłanie zdjęcia. To ułatwiłoby wszystko. Zawiesiłam spojrzenie na młodej dziewczynie, która wydawała się idealnie pasować do tego miejsca. Niewysoka, blada, o kruczoczarnych włosach sięgających ramion. Oblizała krwistoczerwone usta, zakładając plecak. Jej dżinsowa kurtka, do której przyszyła masę logo różnych zespołów komponowała się z masywnymi, odrobinę zabłoconymi glanami. W jej nosie błyszczał mały, metalowy kolczyk – septum. Wzdrygnęłam się na jego widok. To przekłucie musiało boleć i to bardzo. To na pewno nie jest Nicole, pomyślałam. Wyglądała na zbuntowaną małolatę, a nie dziewczynę po przeżyciach.

Odwróciłam wzrok, skupiając go na małej, drobnej blondynce. Wyglądała na przestraszoną. Rozglądała się dookoła, co chwilę poprawiając grubego warkocza, który opadał na jej lewe ramię. Nie uśmiechała się. Wręcz przeciwnie, na jej twarzy gościł grymas. Poprawiła dużą, skórzaną torbę, która ciążyła na jej prawym barku. Wyobrażałam sobie masę rysunków, które zapewne się w niej znajdowały. Przygryzła wargę, zdecydowanym krokiem podążając w moim kierunku. Czułam, jak moje serce bije coraz szybciej. Ta chwila zbliżała się nieuchronnie. Musiała nastąpić. To była Nicole, czułam to. Niepewnie wyszłam jej naprzeciw, subtelnie rozkładając ramiona. Chciałam ją przytulić. Powiedzieć, że wszystko już będzie dobrze. Pragnęłam wyeliminować jej zakłopotanie. Uśmiechnęła się, przez co było mi dziwnie lżej na duchu. Już miałam do niej podejść, kiedy moja bańka pozornej rzeczywistości pękła. Blondynka rzuciła się na szyję młodemu chłopakowi, który podpierał ścianę niedaleko mnie. Pocałował ją, następnie odbierając ciężką torbę. Odeszli w objęciach, opowiadając sobie o czymś.

Zastygłam, opuszczając kąciki ust. To nie była Nicole. Musiałam pogodzić się z rzeczywistością. Mój obraz idealnej, lecz trochę pogubionej siostrzyczki był tylko wytworem mojej wyobraźni. Taka Nicole nie istniała.

– Vicky? – Z letargu wytrącił mnie wysoki, lekko zachrypnięty damski głos.

Spojrzałam na osobę, która stała obok mnie. To była ta sama dziewczyna, którą na początku przekreśliłam. Zbuntowana brunetka okazała się moją małą Cole. Zmarszczyłam niepewnie brwi, z trudem przełykając ślinę. Zbytnio ją wyidealizowałam, przez co teraz byłam rozczarowana. Rzeczywistość diametralnie różniła się od mojej wyobraźni.

– Nicole... – mruknęłam, skupiając wzrok na jej zmęczonej twarzy. – Nie wiem nawet, co powiedzieć – zaśmiałam się, kręcąc głową.

Czekałam na tę chwilę od dawna. Wiele razy układałam w głowie cały jej przebieg. Kilkukrotnie zmieniałam pewne detale, zastępując je innymi, bardziej możliwymi scenami. Jednak po raz kolejny ku mojemu zdziwieniu wszystko potoczyło się zupełnie inaczej.

– Hej, hej – bąknęła od niechcenia. – Masz fajki? Cholernie chce mi się jarać – dodała nieco bardziej ożywiona.

Rozchyliłam usta ze zdziwienia. To ona paliła? Kolejny raz mnie zaskoczyła. Przeczesała włosy palcami. Dopiero teraz zauważyłam nieduży, czarny tatuaż, który zdobił jej nadgarstek. Nie wyglądał na nowy nabytek. Jakim cudem ktoś jej go zrobił?

– Nie – skłamałam.

Oczywiście, że miałam przy sobie do połowy pełną paczkę Nevady. Chyba nie potrafiłam żyć bez codziennej dawki nikotyny. Jednakże nie mogłam jej dać papierosa. Może i nie była to Nicole z mojej wyobraźni, ale to nie znaczyło, że nie mogłam spróbować jej zmienić. Chociażby minimalnie.

– Trudno – westchnęła, wzruszając ramionami. – Może znajdę coś na mieście. Wzięłabyś moje rzeczy? – spytała, ściągając plecak. Obok jej nogi stała jeszcze całkiem sporych rozmiarów walizka. – Nie chciałabym z tym wszystkim chodzić przez cały dzień. Tak w ogóle, nie wiesz, gdzie sprzedaliby mi alkohol albo jakąś trawkę?

Jej słowotok spowodował pulsujący ból w moich skroniach. Skrzywiłam się nieznacznie. Dopiero po chwili doszedł do mnie sens jej wypowiedzi. Ona nie przyjechała do mnie, bo tęskniła za rodzinnym ciepłem. Byłam głupia, łudząc się, że właśnie o to chodziło. Ona po prostu chciała się rozerwać, a ja miałam jedynie stanowić dla niej źródło pieniędzy i zagwarantować nocleg. Poczułam, jak moje serce rozpada się na kawałeczki. Chyba nie byłam odpowiednio przygotowana na to.

– Myślałam, że będziesz zmęczona po podróży – burknęłam.

Uśmiechnęła się, machając ręką.

– Może i trochę, ale dobra impreza na pewno mnie rozbudzi – stwierdziła.

Wzięłam kilka głębokich wdechów. Rozbudzenia to potrzebowałam właśnie ja. Musiałam być zdecydowana i nieuległa. Jeśli teraz odpuściłabym, to potem weszłaby mi na głowę.

– Jesteś trochę za młoda na imprezy w klubie – wspomniałam oschle.

Przypomniało mi się, co ja robiłam w jej wieku. Najchętniej cofnęłabym czas i zmieniła niemal wszystko. Tym bardziej nie chciałam, żeby Nicole popełniała moje błędy. Dla mnie już było za późno, ale ona jeszcze miała czas.

– Dlaczego? – pisnęła z niezadowoleniem.

– Powinnaś się najpierw zadomowić. Nadrobić zaległości. Za trzy dni idziesz do nowej szkoły. Poznasz ludzi, to będziesz chodziła na domówki – odparłam dyplomatycznie.

Nie było mi łatwo. Stawiałam jej granice, podczas gdy sama stanowczo odbiegałam od ideału. Chciałam być dla niej autorytetem, co w obecnej sytuacji było wręcz niewykonalne. Dlatego zdecydowałam się lekko podkoloryzować rzeczywistości. Może nie dowie się prawdy...

– Nie jesteś moją matką - warknęła, zakładając ręce na piersi.

– Nie, ale chwilowo to ja za ciebie odpowiadam i chcę, żebyś wyrosła na ludzi.

– Kto to mówi?! – roześmiała się ironicznie. – Słucham, co osiągnęłaś w życiu?

Nie miałam dużo czasu na zastanowienie się. Musiałam improwizować.

– Studiuję stosunki międzynarodowe – skłamałam, odruchowo ugryzłszy się w język. – Poza tym jestem na stażu w znanej firmie.

Nie czułam się komfortowo z tym, co jej powiedziałam. A jak wszystko się wyda? Przygryzłam nerwowo wargę. Nie mogło. Chłopaki raczej nie puściliby pary z ust, Rosie tak samo. Bardziej obawiałam się o Hope...

Otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia, milknąc na chwilę.

– Proszę, proszę, idealna siostrzyczka – parsknęła ironicznie, przewracając oczami. – Skoro masz takie super życie, to po co jestem ci tutaj potrzebna?

Odwróciłam wzrok, starając się uniknąć jej gniewnego spojrzenia.

Nie przemyślałam tego. Moje życie nie było super, wręcz przeciwnie – było do dupy. Uwikłanie się w coraz większe problemy i brnięcie w kłamstwie stały się moim chlebem powszednim.

– Chcę, żebyś miała szansę na normalne życie – odparłam niepewnie.

Roześmiała się, odgarniając włosy do góry.

– Czyli teraz zaczniesz mi matkować? – spytała. Nawet nie próbowała ukryć niezadowolenia z owej sytuacji. – Będziesz udawać idealną rodzicielkę, zastępując kiepską Teresę Edwards? Mamuśka z korporacji, która od czasu do czasu pyta, co u jej dziecka?

Niemal krzyczała, zwracając tym uwagę innych pasażerów. Nie spodziewałam się takiej reakcji. Dopiero teraz moja bańka pękła na dobre. Musiałam się obudzić. Ta małolata naprawdę potrzebowała matki. Może i nie byłam najlepszą kandydatką do tej funkcji, aczkolwiek musiałam spróbować. Musiałam udawać kogoś, kim od zawsze chciałam być, ale kim nigdy nie byłam.

– Nicole – westchnęłam z troską. – To nie tak...

– A jak?! – Wyrzuciła ręce w powietrze. Odpowiedziała jej cisza. – No widzisz, nawet nie próbujesz się bronić. Myślałaś, że rzucę ci się na szyję, bo oferujesz mi normalny dom?! Gdzie byłaś przez te wszystkie lata, kiedy matka ledwo chodziła na nogach? Kiedy opiekowały się mną sąsiadki? Korzystałaś z życia i miałaś mnie w dupie. Przypomniałaś sobie o swojej siostrze dopiero wtedy, kiedy zaczynała ci doskwierać samotność – wyrzuciła z siebie, oddychając niestabilnie.

Zabrała swoje rzeczy i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę wyjścia.

Po moim policzku spłynęła gorąca łza. Nie kontrolowałam tego. Chciałam udawać perfekcyjną matkę, którą nigdy nie byłam. Paradoksalnie, Nicole nawet nie była moją córką. Chciałam jej stworzyć dom, którego nigdy nie miałam. Pociągnęłam nosem, podrywając się z miejsca.

– Poczekaj! – zawołałam, ale ona nawet nie drgnęła. – Podwiozę cię – dodałam bez przekonania.

Odwróciła się w moją stronę, zatrzymując się niemal przy samych drzwiach.

– Nie będziemy o tym rozmawiać, jeśli nie chcesz – mruknęłam.

Bez słowa pokiwała głową. Podała mi walizkę. Wyszłyśmy na zewnątrz, gdzie panował niemały ukrop. Założyłam okulary przeciwsłoneczne, podążając do miejsca, w którym zaparkowałam samochód. Włożyłam walizki do bagażnika, podczas gdy Nicole z zachwytem oglądała pojazd niemal z każdej strony. Zauważyłam, że na jej twarzy pojawił się nikły uśmiech. Ucieszył mnie ten mały gest. Miała trudny charakter, ale istniały rzeczy, które sprawiały jej radość.

Drogę do mieszkania pokonałyśmy niemalże w całkowitej ciszy. Jedynie ciche dźwięki piosenek z ostatniej płyty Sex Pistols, które wydobywały się z głośników, polepszały tę grobową atmosferę. Jednocześnie miałam dużo czasu, aby przemyśleć parę spraw. W końcu o tej godzinie na drogach były sporych rozmiarów korki.

Źle to wszystko rozegrałam. Powiedziałam jej, że studiuję i pracuję niemalże w tym samym czasie. To było nierealnością pogodzić te dwie rzeczy na raz. Poza tym, raczej wykonywałabym je w dzień, a tymczasem pracowałam w nocy. Niby po księgarni zawsze mogłam przesiedzieć te kilka godzin u chłopaków, ale co z wieczorami? Przecież nie mogłam jej cały czas wmawiać, iż mam biznesowe kolacje czy wychodzę na drinka, żeby się odstresować. Wpadłam jak śliwka w kompot. Ale co najlepsze, sama to sobie zgotowałam. Dlaczego moja logika przestała działać akurat w tamtym momencie? To w ogóle cud, że Nicole jeszcze niczego się nie domyśliła.


Przekręciłam klucz w drzwiach, tym samym wpuszczając nas do mieszkania. Zaprowadziłam dziewczynę do niewielkiego pokoju, który kiedyś zajmowała Lena.

– Może i zbyt wiele rzeczy tutaj nie ma – zaczęłam, wodząc wzrokiem po metalowej pryczy, kasztanowym biurku i komodzie wykonanej z tego samego materiału oraz gołych, słoneczno żółtych ścianach – ale zawsze lepsze to niż nic. – Wyciągnęłam rękę, zachęcając ją do wejścia w głąb pomieszczenia. – Rozgość się. Możesz go urządzić, jak tylko chcesz.

– Dzięki – wymamrotała, odchrząkając.

Oparłam ramię o framugę, patrząc, jak rozgląda się po jej nowym pokoju. Usiadła na łóżku, sprawdzając, czy jest wygodne. Ostrożnie przejechała dłońmi po świeżo wypranej pościeli. Specjalnie przygotowałam wszystko na jej przyjazd. Położyła plecak obok siebie, wyjmując z niego holograficzny notes.

– Jesteś głodna? – zapytałam z troską. – Zrobię ci kanapki.

– Nie – zaprzeczyła, nawet na mnie nie spoglądając.

Pokiwałam głową, czego nie mogła dostrzec. Nie chciałam naciskać. Próbowałam zrozumieć sytuację, w której się znalazła.

– Jak coś to idę pod prysznic – oznajmiłam, wycofując się.

– Wychodzisz gdzieś? – spytała niespodziewanie.

Subtelnie zmarszczyłam brwi. Dopiero teraz zauważyłam, do czego potrzebowała owego notesu. Założyła nogę za nogę, kładąc zeszyt na prawym udzie. Wyglądała, jakby coś rysowała, kurczowo zaciskając  palce na amarantowym ołówku. Była w swoim żywiole, a przynajmniej tak mi się zdawało.

– Mam kolację biznesową. Wrócę późno.

Po części to była prawda. Przynajmniej dzisiaj nie musiałam godzinami czatować pod barem na obleśnych klientów. Na samą myśl przeleciały mnie ciarki.


Właśnie tego potrzebowałam. Gorącego prysznica, który odprężał i jednocześnie pozwalał lepiej myśleć. Założyłam turban na głowę, pozwalając, aby nadmiar wilgoci ściekł z moich włosów. Udałam się do kuchni, pozostawiając zaparowaną łazienkę.

W pomieszczeniu zastałam Nicole, która siedziała przy stole i siorbała gorącą herbatę. W ręku trzymała jakąś książkę, którą uważnie czytała.

– Ciekawa? – próbowałam nawiązać rozmowę.

– Mhm - mruknęła, nie zwracając na mnie uwagi.

Westchnęłam, opierając biodra o kuchenny blat. Potrzebowała czasu, ale moja cierpliwość się kończyła. Starałam się, naprawdę.

– Długo jeszcze będziesz na mnie obrażona? Nie lubię twoich zdawkowych odpowiedzi – rzuciłam nieco bardziej oschle.

– Dopóki nie przestaniesz być sztucznie miła i niemal cały czas mi nadskakiwać. – Zamknęła książkę, odkładając ją na stół. Obdarzyła mnie spojrzeniem, pierwszy raz od dłuższego czasu. – Spokojnie, nie znajdziesz mnie w rowie schlanej w trzy dupy.

Zachichotałam pod nosem, szybko się karcąc. Nie powinnam.

– Postaram się – obiecałam, krzyżując ręce na piersi. – Mogę się dosiąść? – spytałam z nadzieją w głosie.

Przytaknęła, ściągając nogi z sąsiedniego krzesła. Niepewnie usiadłam na nim, opierając łokcie na blacie.

– Opowiesz mi coś o sobie? – poprosiłam.

Westchnęła, wodząc wzrokiem po suficie.

– Nie wiem za bardzo, co chcesz wiedzieć.

– Wszystko – odpowiedziałam bez chwili namysłu.

– Lubię rysować, to pozwala mi zapomnieć o rzeczywistości – westchnęła, odruchowo odgarniając włosy. – Mam tatuaż, który jest wzorowany na jednym z moich rysunków.

Wyciągnęła nadgarstek w moją stronę. Znajdowało się na nim niewielkie ptasie piórko, które było niezwykle wiarygodnie odwzorowane.

– Dlaczego pióro? – spytałam z ciekawości.

Sam tatuaż był niezwykły. Aczkolwiek fakt, że posiadała go moja młodsza siostra, niezbyt mnie zadowalał.

– Symbolizuje zarówno gotowość do lotu, jak i kreatywność – poinformowała, raptownie zabierając rękę.

– Co na to mama? – dociekałam. Nurtował mnie ten temat.

Roześmiała się gorzko, przewracając oczami.

– Matka podpisze wszystko za flaszkę wódki – rzuciła oschle.

Zasmuciłam się. Doskonale pamiętałam tamte czasy, kiedy sens życia Teresy Edwards przyćmiewał nałóg. Ten obraz śnił mi się po nocach, na zmianę ze scenami z udziałem Jamesa. Bałam się. Nie tylko wytworów mojej wyobraźni. Bałam się mojej mamy, odkąd pamiętam. Wymagała wiele, pomimo że sama od siebie nie podarowała kompletnie niczego.

– Myślałaś już o studiach? – spytałam, przerywając panująca ciszę.

– Chcę iść na historię sztuki na uniwerek stanowy – rzuciła bez przekonania. – Mieszkasz tutaj z Axlem? – dodała ku mojemu zdziwieniu.

Wspominałam jej o Gunsach. W końcu prędzej czy później ich spotka. Jednakże nie spodziewałam się, że o to zapyta. W końcu rozstaliśmy się dobre kilka lat temu.

– Nie – zaprzeczyłam. – Mieszkam z narzeczonym.

Pokiwała głową, przyswajając ową informację.

– Kochasz go? – wypaliła.

Oddychałam niepewnie. Dlaczego wszyscy o to pytali? Przecież Nicole nie znała całej sytuacji. Nie wiedziała, kim był Chris. Poczułam, jak moje ręce zaczynają się pocić.

– To chyba oczywiste, nie? – odpowiedziałam wymijająco.

– Niekoniecznie – zanuciła, wracając do książki. – Chyba powinnaś już iść – wspomniała.

Zlustrowałam ją wzrokiem. Sprawiała wrażenie, jakby za karę musiała spędzać ze mną czas.

– Długo jeszcze będziesz się dystansować? – spytałam, powoli się irytując. – Nie możesz izolować się od ludzi.

Zaśmiała się, przekręcając pożółkłą kartkę.

– Lubię ludzi – oznajmiła obojętnie. – Gdybyś mnie znała, wiedziałabyś, że spędzam z nimi niemal całe dnie. Tylko jak do tej pory nikogo nie poznałam.

Zabolały mnie jej słowa. Byłam dla niej nikim, co skutecznie starała się pokazać. Te chwile, w których starała się choć odrobinę być miła, okazały się złudne. Odrzuciłam ją przed laty, więc ona teraz chciała zrobić to samo ze mną. Los Angeles było dla niej szansą na nowe życie. Życie, w którym nie było miejsca dla mnie...



❤❤❤❤
Hej, robaczki 😉
Przepraszam, że tak długo nie wstawiałam niczego nowego. Wynika to z nawału sprawdzianów, kartkówek i innych obowiązków. Mam nadzieję, że mi wybaczycie i zrozumiecie.
Ps. Jak na razie mam dwa rozdziały do przodu, także nie będzie tak źle 😉
Do następnego 😘


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.



⭐Allie