– Wychodzę! –
zawołałam, zarzucając na siebie brunatne futro.
Było okropne i wyglądałam w nim
jak jakaś hrabina, która widzi wyłącznie czubek własnego nosa. Jednak Eddiemu
się podobało. W końcu to on je kupił i nakazał, abym tego wieczoru je założyła.
Odpowiedziała mi milczeniem.
Siedziała u siebie w pokoju. Jest zbyt
zajęta, pomyślałam. Przełożyłam klucz w drzwiach, następnie przekręcając go.
Zjechałam windą, szukając w torebce papierosów. Potrzebowałam dawki nikotyny na
odstresowanie. Co prawda miałam w zapasie coś mocniejszego, aczkolwiek wolałam
to zostawić na później.
Szybkim krokiem opuściłam
budynek, trzaskając potężnymi, szklanymi drzwiami. Zaczerpnęłam świeżego
powietrza, przymykając powieki. Tego potrzebowałam – chwili wytchnienia. Włożyłam
do ust mentolowego papierosa, następnie go odpalając. Zaciągnęłam się
tytoniowym dymem, powoli go wypuszczając. Miałam wrażenie, że im dłużej jest we
mnie, tym lżejsza się staję. Drżącą ręką strzepnęłam popiół. Nie dało się nie
zauważyć, że pierwszy raz od dawna dopadł mnie stres. Ostatnimi czasy miałam
małą przerwę, przez co nieznacznie się odzwyczaiłam. Westchnęłam, obracając się
na pięcie. Dostrzegłam grupkę młodych chłopaków, którzy śmiali się, wytykając
mnie palcami. Domyślali się, kim byłam? A może znali prawdę? Przygryzłam wargę,
odwracając od nich wzrok. Może wcale nie
chodziło im o mnie, pomyślałam, uśmiechając się niewyraźnie.
Zmrużyłam oczy, zauważając
oślepiające światło reflektorów. Dopaliłam papierosa, wyrzucając niedopałek.
Samochód podjechał bliżej, zatrzymując się na wolnym miejscu. Nie wyłączając
silnika, odsunął do połowy szybę. Otworzyłam szerzej oczy, mrugając nimi. Znowu
ogarnęła mnie spowijająca miasto ciemność. Mężczyzna wychylił się, posyłając mi
zawadiacki uśmiech. Poczułam, jak rośnie we mnie obrzydzenie.
– Victoria –
wzdrygnęłam się, usłyszawszy swoje imię padające z jego ust – wsiadaj –
zaproponował, zachęcająco machając ręką.
Doskonale wiedziałam, że był to
raczej rozkaz niż sugestia. Znałam Eddiego nie od dziś. Nie znosił sprzeciwów.
Wszystko musiało odbywać się według jego planu.
Czułam, jakbym miała nogi z waty.
Wykonanie tych kilku kroków wydawało się najtrudniejszą czynnością tego
wieczoru. A to był dopiero początek.
Wsiadłam do pojazdu, niemal
natychmiast zapinając pasy. Do moich nozdrzy dotarł przyjemny zapach piżmowych
perfum. Zadbał o każdy detal.
– Masz jakieś
konkretne życzenia? – spytał, szukając odpowiedniej stacji radiowej.
Zaplotłam palce, nerwowo nimi
poruszając.
– Nie –
niemalże wyszeptałam, odruchowo kręcąc głową.
Uśmiechnął się triumfalnie.
Widział, jak reaguję na jego towarzystwo. Górował nade mną, co niezmiernie go
satysfakcjonowało.
Włączył jakąś płytę z muzyką
klasyczną, następnie odjeżdżając z parkingu, w którym staliśmy. Zerknęłam na
niego kątem oka, z trudem przełykając ślinę. W niektórych miejscach na jego
głowie można było wyodrębnić skupiska siwych włosów. Również niewielkie
zmarszczki, pokrywające jego twarz, wydawały się pogłębić.
– Podoba ci
się sukienka? – zagadał, nie spuszczając wzroku z jezdni.
– Jasne –
przytaknęłam niepewnie, rozprasowując na udach skrawek jasnoróżowego materiału.
Nie cierpiałam tego koloru,
chociaż krój sukienki był całkiem niezły. Aczkolwiek nie mogłam mu o tym
powiedzieć. Jego reakcja była nieprzewidywalna.
– Cieszę się –
oznajmił, subtelnie unosząc kącik ust. – Pasuje ci do oczu – dodał.
Zarumieniłam się nieznacznie.
Chyba nadal nie przyzwyczaiłam się do komplementów, które w sumie rzadko
dostawałam. Westchnęłam niespokojnie, przenosząc swój wzrok na mijane ulice.
Nie wiedziałam, czy mówił prawdę. Jak na razie próbował stworzyć wokół siebie
otoczkę czułego, wręcz idealnego faceta. Potrafił doskonale maskować swoją
naturę mężczyzny, który przedmiotowo traktował kobiety.
Reszta drogi minęła nam w
podobnej atmosferze. On zadawał jakieś pytania, na które ja zdawkowo
odpowiadałam. Jak do tej pory nie skomentował mojego niecodziennego zachowania.
Wyłączył Sonatę księżycową Beethovena,
parkując w wyznaczonym miejscu. Znaleźliśmy się pod budynkiem jednej z
prestiżowych restauracji w tym mieście. Podobno odwiedzała ją już śmietanka
towarzyska amerykańskiego kina lat dwudziestych.
– Jesteśmy na
miejscu – poinformował, wyciągając kluczyki ze stacyjki. – Teraz możesz mi
powiedzieć, co cię trapi.
Niepewnie przeniosłam na niego
wzrok, subtelnie rozchylając wargi.
– Nie rozumiem
– burknęłam, marszcząc brwi.
Doskonale wiedziałam, o co mu
chodziło. On też wiedział, co mi było. Po prostu ja nie chciałam o tym mówić, a
on wręcz przeciwnie – nalegał, abym mu się zwierzyła.
– Twoje
zachowanie. Zazwyczaj tryskasz energią – zauważył, kładąc dłoń na moim
ramieniu. Poczułam, jakby przez moje ciało przeszła nieprzyjemna iskierka
prądu. – To przez śmierć tej twojej przyjaciółki?
Westchnęłam w duchu. Pokiwałam
głową, racząc go niepewnym spojrzeniem, co wiele mnie kosztowało.
– Po prostu
trochę wyszłam z wprawy – przyznałam szczerze, drżącą dłonią zakładając kosmyk
włosów za ucho.
Zaśmiał się, ukazując szereg
swoich śnieżnobiałych zębów.
– Spokojnie –
polecił, tłamsząc śmiech. – Po prostu potrzebuję towarzyszki na kolację
biznesową. Ustatkowany mężczyzna jest bardziej wiarygodny. Poza tym nie sypiam
z moimi dziewczynkami.
Wzdrygnęłam się na samą myśl,
jednocześnie odczuwszy, jakby kamień spadł mi z serca. Z myślą, że nie chce
mnie przelecieć było mi o wiele łatwiej udawać.
– Możemy już
iść? – spytałam, odpinając pas. – Zapewne twoi przyszli współpracownicy już na
nas czekają.
Zlustrował mnie podejrzliwie,
odrobinę wykrzywiając twarz w grymas.
– I za to cię
lubię, Victorio – rzucił, wywołując u mnie zdezorientowanie. – Potrafisz w dość
krótkim czasie dojść do siebie. Znasz priorytety.
Uśmiechnęłam się niewyraźnie,
spuszczając głowę. Nie wiedziałam, czy mam to uznać za komplement. Padł z jego
ust, więc raczej nie.
Eddie wysiadł z pojazdu,
okrążając go dosyć szybko. Otworzył drzwi po mojej stronie i wyciągnął dłoń.
Niepewnie ją złapałam, opuszczając jego wygodny i przyjemnie ciepły samochód.
Zamknął go, następnie zginając rękę w łokciu. Przełożyłam swoją, kładąc dłoń na
jego przedramieniu. Powolnym krokiem udaliśmy się w stronę wejścia. Tu po raz
kolejny okazał się dżentelmenem. Otworzył ogromne szklane drzwi, wpuszczając
mnie pierwszą. Do moich uszu dotarły ciche, przyjemne dźwięki fortepianu.
Przymknęłam oczy na moment, rozkoszując się tą chwilą. Doskonale znałam tę
melodię. Było to Clair de Lune Claude’a
Debussy. James dosyć często ją grywał. Lubił tym sprawiać mi przyjemność.
Doskonale wiedział, jak bardzo uwielbiałam ten utwór. Otwarłszy oczy,
rozejrzałam się po sali. Poczułam, jakbyśmy przenieśli się w czasie. Lata
dwudzieste – to właśnie one przeważały w wystroju pomieszczenia. Duże, okrągłe,
dębowe stoły, na których ustawiono bukiety świeżych kwiatów, zajmowały znaczną
część sali. Obok nich ustawiono krzesła wykonane z tego samego drewna i obite
czerwonym aksamitem. Ściany zdobiła jasna tapeta w złociste wzory, pod którą
rozciągał się pas boazerii. W niektórych miejscach przywieszono obrazy znanych
malarzy impresjonistycznych. Doskonale znałam niektóre z nich. Kilka razy James
zabrał mnie do muzeum, w którym wisiały. W powietrzu unosił się zapach świeżych
gorących dań, roznoszonych przez kelnerów, pomieszany z wonią dymu
papierosowego i brandy. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Lubiłam klimat lat
dwudziestych i z chęcią odwiedzałabym tę restaurację częściej. Gdyby nie fakt,
że była cholernie droga.
– Dobry
wieczór, w czym mogę pomóc? – Z letargu wyrwał mnie melodyjny głos młodej
dziewczyny.
Spojrzałam na nią, od razu
dostrzegając jej uśmiechniętą twarz. Była ubrana dość schludnie, jednak
zupełnie inaczej niż pozostała część obsługi. Przypuszczałam, że była córką
właścicieli. Wyglądała na zbyt młodą, żeby prowadzić ten lokal sama.
– Rezerwowałem
stolik na nazwisko Johnson – oznajmił obojętnie Eddie.
Dziewczyna poszukała jakiegoś
zapisku w swoim notesie, po czym zaprowadziła nas na miejsce.
– Jeśli mogę,
poprosiłabym pani futro – zwróciła się do mnie uprzejmie, ani na moment nie
przestając się uśmiechać.
Odwzajemniłam gest, podając
dziewczynie wierzchnie okrycie. Podziękowałam tylko, gdyż nie wiedziałam, co
innego mogłabym jej powiedzieć. Nie przywykłam do towarzystwa takich ludzi, a
co dopiero do zachowań, jakie panują w tej grupie.
Eddie ostrożnie odsunął dla mnie
krzesło, po czym usiadł na miejscu obok. Czekaliśmy na jego gości, a ja z każdą
minutą stresowałam się coraz bardziej. Obawiałam się, że nieświadomie popełnię
jakąś gafę, za którą później słono zapłacę.
– Wody? –
spytał stanowczo.
Nawet nie musiałam odpowiadać.
Sam nalał mi lodowatego napoju do kieliszka. Niepewnie upiłam łyka, żeby
nawilżyć gardło. Przez ogrzewanie zaczęło być coraz bardziej suche.
– Kiedy
przyniosą menu? – spytałam, próbując nawiązać rozmowę. Męczyło mnie ciągłe
milczenie.
Zaśmiał się, wyciągając z
kieszeni metalowe pudełeczko. Przyglądałam się z zaciekawieniem każdemu ruchowi, jaki wykonywał.
– Kubańskie –
rzucił, wyciągając jedno cygaro, a następnie je odpalając. – Gdyby nie fakt, że
jesteś damą, to dałbym ci spróbować – dodał, rozkoszując się smakiem.
Pokiwałam twierdząco głową,
zaciskając palce na kryształowym kieliszku. Nie wiedziałam, czy bardziej
przerastał mnie sposób, w jaki traktował moją osobę, czy specyficzny klimat i
luksus, które były wszechobecne w tym miejscu.
Ktoś zmienił muzykę na wczesny
jazz z lat dwudziestych. Dźwięki trąbek sprawiały, że odruchowo zaczęłam machać
stopą do rytmu. Dopiero teraz w stu procentach mogłam poczuć klimat tego
miejsca.
Nagle zgasił cygaro, raptownie
podnosząc się. Spojrzałam z zaciekawieniem w tłum ludzi, z którego zapewne wypatrzył
naszych towarzyszy. Zamarłam, czując jak mój oddech zaczyna przyspieszać.
Wszyscy, tylko nie on. Nie mógł mnie zobaczyć w tym miejscu z Edddiem. Upadłam
nisko, ale teraz wyszło na to, że zaczęłam się spoufalać z moim okropnym
szefem.
– Witaj, George
– powiedział z entuzjazmem Eddie, wyciągając dłoń w kierunku starszego
mężczyzny, który ją uściskał.
– Dobry
wieczór, Edwardzie. Dawno się nie widzieliśmy – zaśmiał się, na co mój towarzysz
tylko wzruszył ramionami. – Pozwól, że przedstawię. To jest mój siostrzeniec
Greg, od niedawna pomaga mi w biurze.
Poczułam na sobie przenikliwe
spojrzenie chłopaka. Szkoda, że nie potrafiłam czytać w myślach.
– Miło poznać
– oznajmił Eddie, ściskając dłoń młodego Collinsa. – To ja też wam kogoś
przedstawię. To jest moja towarzyszka Victoria.
Usłyszawszy swoje imię, niepewnie
podniosłam się. Wyciągnęłam dłoń, którą z podejrzliwością uścisnął George. Greg
natomiast musnął ustami jej wierzch, cały czas nie spuszczając wzroku z mojej
twarzy. Przez moje ciało przeszły ciarki. Gorzej czułam się chyba tylko wtedy,
kiedy po raz pierwszy zachorowałam na grypę.
Ku mojemu nieszczęściu chłopak
usiadł naprzeciwko mnie, w milczeniu kontemplując mój widok. Czułam się
okropnie. Najchętniej zapadłabym się pod ziemię.
– Słyszałem,
że wyjeżdżasz do Londynu – wspominał George, kątem oka zerkając na kelnerów,
którzy przynosili nakrycia. Z dalszą częścią wypowiedzi poczekał, aż odejdą. –
Nie ukrywam, że chciałbym z tobą współpracować. Marzy mi się filia mojej firmy
w stolicy Wielkiej Brytanii.
Więc jednak Xavier miał dobrego
informatora. Mój oprawca wyjeżdżał, a ja mogłam być wolna.
– Vice versa –
odpowiedział Eddie, nalewając swojemu rozmówcy koniaku, następnie napełniając
swój kieliszek. – Wprawdzie muszę załatwić jeszcze kilka formalności, ale nie
sądzę, żeby zajęło mi to dużo czasu – dodał, ukradkiem zerkając na mnie.
Uśmiechnęłam się niepewnie,
zabierając się do konsumpcji zupy, którą przed chwilą podano. Smakowała dosyć
dziwnie, aczkolwiek zjadłam większość. Wydawało mi się, że tak wypada.
– A jak tam
przetarg? Wiesz już coś? – dociekał Eddie.
George skrzywił się nieznacznie,
ocierając kąciki ust jedwabną serwetką.
– Nie –
mruknął. – Ale Greg trzyma rękę na pulsie – dodał bardziej ochoczo,
pokrzepiająco klepiąc chłopaka po ramieniu.
Młody Collins uśmiechnął się
zachęcająco, ukazując szereg idealnych białych zębów.
– Staram się –
rzucił odrobinę zachrypniętym głosem, odchrząkując.
Spojrzałam na niego spode łba.
Odwrócił na mnie wzrok, nieco zmniejszając uśmiech. Nadal wydawał się być w
dobrym humorze, ale wiedziałam, że coś jest nie tak.
Kelnerzy podali kolejne danie. Na
talerzu leżał ogromny kawałek krwistego steka. Przełknęłam nerwowo ślinę.
Niezbyt przepadałam za mięsem. Odruchowo skierowałam dłoń w miejsce, gdzie
zazwyczaj leżał widelec. Zmarszczyłam subtelnie czoło, zauważając sporą ilość
sztućców rozłożonych na stole. Nie miałam pojęcia, który do czego służy. Moi
towarzysze już w najlepsze konsumowali danie. Niepewnie podniosłam pierwszy
lepszy widelec. Nagle poczułam ciepłą dłoń Eddiego, która troskliwie obejmowała
mój nadgarstek.
– Kochanie, przecież
to jest widelec do ryby – zaśmiał się pieszczotliwie. – Zapomniałaś?
Odrobinę się zarumieniłam. Miałam
nadzieję, że uszło to uwadze mężczyzn.
– No tak –
westchnęłam, zmuszając się do uśmiechu. – To wszystko przez zmęczenie –
skłamałam, tym razem biorąc już dobry sztuciec.
– Gdzie pani
pracuje, jeśli mogę spytać? – odezwał się George, popijając trunek.
Zaniemówiłam, usłyszawszy te
słowa. Miałam skłamać czy nie? Zerknęłam pytająco na Eddiego, który zdecydował
się przejąć pałeczkę.
– Victoria
jest anestezjologiem. Pracuje w Szpitalu Świętej Marii – powiadomił z
obojętnością w głosie. Wydawał się zachowywać stoicki spokój, podczas gdy ja
siedziałam jak na szpilkach.
Greg prychnął pod nosem,
posyłając mi tylko krótkie spojrzenie. Zacisnęłam usta w wąską linię.
Stresowałam się bardziej niż przed ważnym egzaminem. Miałam ochotę wreszcie
zakończyć tę szopkę.
– Dobrze
wiedzieć – ucieszył się starszy Collins. – Czasami warto jest mieć wszędzie
znajomości.
Przełknęłam ślinę, czując rosnącą
w gardle gulę. Musiałam coś zrobić. Wyrwać się stąd. Chociażby miałabym
zapłacić za to najwyższą cenę...
Wykorzystując nieuwagę mężczyzn,
którzy byli pochłonięci rozmową o finansach, ostrożnie zabrałam moją
kopertówkę. Wstałam z krzesła, czując się nieco swobodniej.
– Kochanie,
gdzie idziesz? – spytał troskliwie Eddie.
Jego ton głosu wywołał u mnie
nudności. Brzydził mnie jego sposób bycia. Udawał kompletnie inną osobę.
– Idę
przypudrować nosek – poinformowałam, wydobywając z siebie siłę na niewielki
uśmiech.
Po raz kolejny grałam. Odkąd
tutaj przyjechałam, nauczyłam się chyba wszystkich technik aktorskich. Nie
powiem, dosyć często przydawała mi się ta umiejętność.
Odeszłam od stolika, próbując
ukryć swoją niepewność, która zamieniała się w strach. Próbowałam nie myśleć o furii,
jaka go dopadnie, kiedy zorientuje się, że uciekłam. Skupiałam się na
stawianych krokach. Nie mogłam się wywrócić, co nie uchodziło za najłatwiejsze
w tych niebotycznie wysokich obcasach. Gdyby tak się stało, na pewno
przybiegłby pomóc mi wstać. Wtedy cały mój plan spaliłby się na panewce.
Kiedy byłam już bliżej damskiej
toalety, przystanęłam, opierając się o ścianę. Westchnęłam głęboko, przymykając
na chwilę powieki. Będzie dobrze, uda ci
się, wmawiałam sobie. Otworzyłam oczy, niepewnie oblizując spierzchnięte
wargi. Zajrzałam przez ramię, obserwując dobrze znany mi stolik. Nadal byli
pochłonięci rozmową. Mogłam przystąpić do realizacji mojego planu.
Zdjęłam wysokie i zarazem
cholernie niewygodne buty. Trzymając je w rękach, szybkim krokiem pomknęłam do
drzwi. Owa młoda dziewczyna patrzyła na mnie podejrzliwie, kiedy mocowałam się
z pozłacaną klamką. Niecierpliwiłam się, czując rosnący niepokój. Nie mogło mi
się nie udać, nie teraz.
Po chwili drzwi puściły, a ja
raptownie wybiegłam na zewnątrz. Chłód od razu pokrył moją twarz, paradoksalnie
rozluźniając mięśnie. Zrobiłam kilka kroków, nie przejmując się drobnymi
kamykami, które wbijały się w moje stopy, raniąc je. Byłam wolna. Oddychałam
głęboko, rozkoszując się tą chwilą. Nie czułam się tak od dawna.
– Vicky! –
zawołał, tym samym paraliżując moje ciało. – Zaczekaj!
Odwróciłam się w jego stronę.
Zauważyłam Grega, który podbiegał w moją stronę. Przyjaźniliśmy się, aczkolwiek
nagle straciłam do niego zaufanie. Bałam się, że wyda mnie Eddiemu. W końcu
robił z nim interesy.
– Nie podchodź
– ostrzegłam, robiąc kilka małych kroków w tył.
Przystanął, uśmiechając się
szeroko.
– Okej –
rzucił, wyciągając ręce w geście kapitulacji. – Ale wiedz, że jestem po twojej
stronie.
Oddychałam głęboko przez nos,
lustrując go wzrokiem od góry do dołu.
– Nie
zorientują się? – spytałam podejrzliwie, przesuwając dłońmi wzdłuż ramion.
Dopiero teraz zaczął mi przeszkadzać chłód, jaki panował.
– Jak na razie
nie zwrócili uwagi na to, że wyszedłem – oznajmił, ostrożnie podchodząc. –
Musimy się pospieszyć, zanim domyślą się, że coś jest nie tak – dodał,
wyciągając dłoń w moim kierunku.
Niepewnie spojrzałam na nią,
następnie przenosząc wzrok na jego twarz. Pokiwałam głową, podchodząc bliżej.
– Z pewnością
jest ci zimno – mruknął. Zauważył, jak dygoczę. Ściągnął swoją marynarkę,
zarzucając ją na moje plecy – Proszę – dodał, obejmując mnie ramieniem i
przysuwając bliżej swojego ciepłego torsu.
Przełożyłam dłonie przez rękawy,
przyciągając brzegi okrycia.
– Dziękuję –
wyszeptałam, bez zbędnych pytań podążając z nim.
– Nie ma za co
– wyrecytował typową w tej sytuacji formułkę. – Martwię się – mruknął, przejeżdżając
dłonią po moim ramieniu.
– To przestań
– syknęłam odruchowo, co zabrzmiało ostrzej niż zamierzałam Nie lubiłam
litości.
– Dobrze –
przytaknął, unikając zbędnych komentarzy. – Gdzie jedziemy? – spytał z
entuzjazmem, jakby zapomniał o całej sprawie.
– Do Rainbow –
odparłam bez chwili namysłu.
Potrzebowałam sporej dawki
alkoholu, żeby się znieczulić. Poza tym czułam się lepiej, kiedy przebywałam w
znajomym mi miejscu.
Wsiedliśmy do jego samochodu,
który stał na pobliskim parkingu. Po chwili poczułam przyjemne ciepło, które
wypełniło pojazd. Oddałam mu marynarkę i rozsiadłam się wygodnie, opierając
głowę o miękki zagłówek.
– Czego
szukasz? – spytałam, kątem oka zauważając, jak wyciąga z portfela jakąś
wizytówkę i długopis.
Chłopak nie zwrócił uwagi na moje
pytanie. Skreślił coś na bloczku, następnie podając mi go.
– Co to? –
dociekałam, marszcząc brwi.
– Obiecaj mi,
że jeśli będzie ciężko, to tam zadzwonisz – poprosił z troską. W jego oczach
widać było tajemniczy blask. – Czasami łatwiej rozmawiać z kimś obcym – dodał,
uśmiechając się gorzko.
Niepewnie przeniosłam wzrok na
świstek. Obróciłam go w palcach, przyglądając mu się z każdej strony.
Przeczytałam nieskreślony napis, odruchowo kręcąc głową. Teraz to już zupełnie
nic nie rozumiałam. Na wizytówce widniało jakieś nazwisko, pod którym zapisano
czyjś numer. Zapewne tej osoby. Hannah Goldhirsch?
– Kto to? –
spytałam, niepewnie na niego zerkając.
– Bardzo mi
pomogła. Można powiedzieć, że dobra znajoma – mówiąc to, subtelnie uniósł kącik
ust. Być może nieświadomie.
– Obiecuję –
odpowiedziałam drżącym głosem, wkładając wizytówkę do torebki.
Wątpiłam, żebym kiedykolwiek do
niej zadzwoniła. Jeśli sama sobie nie pomogę, to nikt nie zrobi tego za mnie.
Po upływie kilkunastu minut
znaleźliśmy się pod klubem. Z powrotem założyłam na stopy obuwie. Odruchowo
poprawiłam upięte w koka włosy, zakładając pojedyncze pasma za uszy.
– Gotowa? –
zaśmiał się Greg. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że od dobrej chwili przyglądał
mi się z największą uwagą.
– Tak –
niemalże wyszeptałam. Moje gardło było wyschnięte – przypominało Saharę.
– Idziemy? -
spytał, odpinając pas.
Pokiwałam głową, robiąc to samo.
Lokal po brzegi wypełniony był
tłumem ludzi. Zaraz po wejściu rozłączyliśmy się z Gregiem. On poszedł zająć
jakieś miejsce, natomiast ja skręciłam do toalet. Potrzebowałam sobie władować,
rozluźnić się jeszcze bardziej.
Przedzierałam się przez owy tłum,
szukając mojego towarzysza. Rozejrzałam się dookoła, próbując w ciemności
dostrzec znajome rysy twarzy. Dopiero po chwili odnalazłam mojego towarzysza,
który siedział przy barze i ochoczo dyskutował o czymś z Kate. Być może
próbował ją oczarować, o czym świadczył szeroki uśmiech wymalowany na twarzy
dziewczyny. Zdecydowanym krokiem podążyłam w ich kierunku, zajmując wolne
miejsce obok chłopaka.
– Już
skończyłaś przypudrowywać nosek? – zaśmiał się, za co dostał kuksańca w bok.
Kate zmierzyła mnie wzrokiem,
wracając do swoich czynności. Już się nie uśmiechała. Raczej wyglądała na
skupioną, podejrzliwą. Nie przepadała za mną, o czym wiedziałam od jakiegoś
czasu.
– Wypraszam
sobie – żachnęłam się, zakładając ręce na piersi. – Jesteś okropny.
Uśmiechnął się łobuzersko,
spuszczając wzrok.
– Napijesz się
czegoś? – zaproponował, kątem oka spoglądając na mnie. – W końcu po coś tutaj
przyjechaliśmy.
– Z chęcią –
przytaknęłam, opierając łokcie na połyskującym blacie.
– Dwa razy
mojito! – zawołał, unosząc dłoń. – Co tam u ciebie? Dawno się nie widzieliśmy -
zwrócił się do mnie.
– Nie było
okazji. – Wzruszyłam ramionami. – U mnie prawie po staremu.
– Co znaczy
prawie? – dociekał, luzując grafitowy krawat.
Westchnęłam przeciągle,
nieobecnym wzrokiem przyglądając się szklanym butelkom ułożonym w wyznaczonej
kolejności na szerokim regale.
– Nicole… moja siostra – przyjechała. To dosyć trudna
dziewczyna...
– Boisz się,
że sobie nie poradzisz? – wszedł mi w słowo.
Pokiwałam głową, kontynuując:
– Nie zna
prawdy, przez co jest mi ciężej.
Kate podała nasze zamówienie,
posyłając mi przy tym chłodne spojrzenie. Zacisnęłam palce na wysokiej szklance,
upijając łyka zimnego drinka.
– Jak chcesz,
to mogę ci pomóc – zaoferował bez chwili namysłu. – Chętnie oprowadzę ją po
mieście czy coś.
– Nie wiem,
czy to dobry pomysł – mruknęłam bez przekonania. – Ona trochę się buntuje.
– Tak jak jej
siostra? – dopytał, wywołując uśmiech na mojej twarzy.
Opuściłam kąciki ust, nerwowo
zaplatając palce. Spuściłam głowę, skupiając wzrok na kostkach lodu, które
pływały w szklane. Odbijało się w nich przyjemnie ciepłe żółte światło
pochodzące z wiszącej nad barem lampy.
– Tak naprawdę
to nie wiem – oznajmiłam z obojętnością, uśmiechając się gorzko. – Kiedy
wyjechałam, miała niecałe dziesięć lat – dodałam, jednym haustem wypijając
sporą część alkoholu.
Poczułam, jak jego chłodna dłoń
sunie po moim nagim ramieniu, wywołując u mnie ciarki.
– Teraz
będziecie mieć więcej czasu na poznanie się – zanucił pokrzepiająco, owijając wokół
palca kosmyk moich włosów.
– Mam nadzieję
– westchnęłam, opróżniając szklankę. – Dwa razy coś mocniejszego! – zawołałam,
skrzywiwszy się nieznacznie.
Zlustrował mnie wzrokiem,
subtelnie unosząc prawą brew.
– Jest aż tak
źle? – spytał z ciekawości.
Wykrzywiłam twarz w coś
przypominającego grymas.
– I tak, i nie
– odpowiedziałam, celowo przeciągając samogłoski. – Hartuję się na przyszłość.
Przytaknął od niechcenia,
dopijając resztkę swojego trunku.
– U ciebie bez
zmian? – spytałam z trochę wymuszoną ciekawością.
– Nie do końca
– jęknął przeciągle. – Stryj ostatnimi czasy zaczął coraz bardziej mnie
doceniać. Ostatnio nawet awansowałem.
Pokiwałam głową, spuszczając
wzrok. Podano nasze zamówienie, co w pewnym stopniu mnie ucieszyło. Wypiłam na
raz zawartość kieliszka, czując palenie w przełyku. Skrzywiłam się, przytykając
usta wierzchnią częścią dłoni. Odzwyczaiłam się od czystej.
– Nie
wiedziałam, że od teraz robisz interesy z Eddiem – zauważyłam dosyć oschle.
Westchnął, niepewnie oblizując
usta.
– Stryj zna go
od dawna – odparł, jakby to była odpowiedź na wszystkie moje pytania.
Prychnęłam ironicznie,
przewracając oczami.
– Poproszę to
samo! – Wyciągnęłam rękę.
Milczeliśmy przez chwilę. On nie
wiedział, co powiedzieć, a ja nie chciałam mówić. Rozpuściłam włosy, pozwalając
im swobodnie opaść na ramiona. Pokręciły się w delikatne fale, optycznie
uwypuklając moje policzki.
Wypiliśmy następną kolejkę.
Spożyty alkohol zaczął dawać się we znaki. Moje tętno było szybsze, a mięśnie
całkowicie się rozluźniły.
– Przepraszam
– mruknął, przerywając panującą między nami ciszę.
Przestałam stukać onyksowymi
paznokciami o blat. Spojrzałam na niego pytająco. Jego oczy były mętne,
obojętne, a jednak wydawał się okazywać skruchę.
– Za co?
– Za
dzisiejszą kolację. Nie powinienem był na nią przychodzić – wybełkotał,
następnie zamawiając następną kolejkę.
– Daj spokój –
westchnęłam, opierając policzek na dłoni. – Nie mogłeś tego przewidzieć.
Pokręcił głową, wykonując tę samą
czynność co ja.
– Poproszę coś
mocnego. – O moje uszy obił się znajomy głos ze śladową ilością chrypy.
Przysiadł obok. Podniosłam się,
obracając się w jego kierunku. Siedział pochylony, bawiąc się palcami.
– Slash –
oznajmiłam ochoczo, co bardziej zabrzmiało jak pytanie. – Napijesz się z nami?
Chłopak niepewnie spojrzał na
mnie spode łba, odgarniając kaskadę loków, które opadły na jego kakaową twarz. Uśmiechnął
się niewyraźnie.
– Victoria? Co
ty tutaj robisz? – spytał ze zdumieniem.
Uśmiechnęłam się, zakładając nogę
na nogę.
– Razem z
Gregiem – dłonią wskazałam na mojego towarzysza – pijemy za nasze nudne i
beznadziejne życie.
Barmanka podała nasze zamówienie,
kręcąc przy tym głową. Jednym haustem wypiliśmy palący trunek.
– Jeszcze raz
– poleciłam, machając ręką.
Katie kątem oka zerknęła z
pogardą na Collinsa. Rzuciłam mu krótkie spojrzenie. Ledwo co podpierał głowę,
starając się jako tako utrzymać na krześle. Jego oczy same się zamykały, jednak
nie mógł sobie pozwolić na sen. Raczej już
się z nami nie napije, pomyślałam, przewracając oczami.
– Martwię się
– zwróciłam się w stronę Hudsona, który właśnie odpalał papierosa. – Rzadko
kiedy bywasz w Hell House.
Zaciągnął się dymem, podsuwając
paczkę Marlboro bliżej mnie. Wyciągnęłam jedną fajkę, powoli ją wypalając.
– Nie umiem z
nimi przebywać – powiedział prosto z mostu. – Ich obojętność mnie wyniszcza.
Strzepnęłam popiół o skraj
leżącej obok posrebrzanej popielniczki.
– Chcesz godnie
przeżyć żałobę, rozumiem – wywnioskowałam ze stoickim spokojem, na co
uśmiechnął się gorzko. – Tylko, że siedzenie w barze i picie to nie jest
najlepszy sposób – dodałam, zaciągając się wonią tytoniu.
– Przez to
wszystko przestałem być wrażliwy. – Przytrzymał papierosa w ustach, podwijając
rękaw ramoneski. Przejechał palcem wzdłuż wkłuć. – Słowo empatia wyszło z
mojego słownika. Brakuje mi jej, ale nie potrafię płakać, jak to zwykle robią
żałobnicy.
Pokiwałam głową, dając mu znak,
że rozumiem. Wypiliśmy następną kolejkę. Czułam, jak coraz bardziej szumi mi w
głowie. Zgasiłam niedopałek, zaplatając palce na szklanym blacie.
– Często tutaj
przychodzisz? – spytałam, co trochę zabrzmiało jak bełkot.
– Codziennie –
odpowiedział obojętnie, unosząc dłoń. Kate już wiedziała, o co nam chodzi. – I
tak poza graniem nie mam nic lepszego do roboty.
Położyłam rękę na wierzchu jego
dłoni. Spojrzał na nią podejrzliwie, ale nie zareagował.
– Będzie
dobrze – mruknęłam, zamieniając gest wsparcia na niewielki uścisk. Czułam się
coraz gorzej.
– Podobno czas
leczy rany – prychnął oschle. – Może i na
zewnątrz jestem skałą, ale wewnątrz krwawię – podśpiewał cicho, strącając
moją dłoń.
Mimowolnie się uśmiechnęłam.
Minimalnie, ale jednak. Doskonale znałam ten numer. W końcu był to tekst mojej ulubionej
piosenki Toxic Bliss – Help me, I'm
bleeding.
– Wiem, co to
znaczy stracić ukochaną osobę – oznajmiłam z trudem, zaciskając dłoń w pięść.
Co prawda nie mogłam porównywać
Lenki do Jamesa. Skrzywdził mnie, zamienił moje życie w piekło. Mimo to
kochałam go, co niektórym może wydawać się chore.
Slash spojrzał na mnie pytająco,
nieznacznie marszcząc brwi.
– Nie
wiedziałem – mruknął, kręcąc głową.
Wypiliśmy kolejkę. Za każdym
razem palenie w przełyku zdawało się narastać. Odetchnęłam, próbując zebrać
myśli. Coraz gorzej mi to wychodziło.
– Nie ma się
czym chwalić – zaśmiałam się gorzko. – To była dosyć toksyczna relacja. Jednak
kochałam go i ta strata bardzo mnie zabolała. Dopiero z czasem to wszystko do
mnie doszło. Wcześniej też wydawałam się być obojętna.
– Czyli
najgorsze przede mną – prychnął, uśmiechając się. – Może zdążę się uodpornić.
– Wątpię –
bąknęłam, czego raczej nie usłyszał. – Zobaczysz, kiedyś będziesz w stanie
normalnie funkcjonować.
– To i tak, że
nie wmawiasz mi, że zapomnę – zaśmiał się, jednym haustem wypijając swoją
porcję alkoholu.
Zerknęłam na mój kieliszek,
odrobinę się skrzywiając. Później
będziesz tego żałować, wypomniałam sobie.
– Nie da się
zapomnieć o kimś, kogo się kochało – zauważyłam półprzytomnym głosem, z
obrzydzeniem wlewając w siebie nową porcję trunku.
Slash jeszcze trochę wypił, ja
znacząco się ograniczyłam. Pamiętam strzępki naszej rozmowy. Coś wspominał o
koncertach. Opowiadałam mu o Nicole i wyjeździe Eddiego. Później już tylko mgła
i narastająca ciemność. Urwał mi się film. Znowu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.
⭐Allie