sobota, 25 lutego 2017

63. Live while we're young




Przekręciłam się na drugi bok, cicho pomrukując. Powoli zaczynałam odzyskiwać świadomość. Otworzyłam oczy, kilkukrotnie nimi mrugając. Rażące światło wywoływało ich ból. Przetarłam powieki, rozglądając się po pomieszczeniu. Wyglądało znajomo, aczkolwiek nie było to moje mieszkanie. Podniosłam się raptownie, równie szybko żałując tej decyzji. Obraz przed oczami zaczął wirować. Dopiero teraz pulsujący ból głowy zaczął dawać o sobie znać.

– Obudziłaś się – zauważył obojętnie.

Skrzywiłam się, słysząc jego głos. Reagowałam podobnie na każdy bodziec, który docierał do mnie niczym fala uderzeniowa. Wszystko w spowolnionym tempie układało się w mojej głowie. Zaczęłam należycie odbierać otaczającą mnie rzeczywistość. Siedziałam na kanapie w salonie Gunsów, a przede mną stał Steven.

– Ciszej – mruknęłam, posyłając mu nikłe spojrzenie.

Uśmiechnął się, poddając mi parujący kubek.

– Trzymaj. Przyda ci się.

Niepewnie zacisnęłam palce na gorącej ceramice. Gwałtownie zaczerpnęłam łyka napoju, jednocześnie parząc sobie język. Skrzywiłam się, odsuwając kubek od ust. W środku znajdowała się kawa. Cholernie gorzka i równie bardzo mocna.

– Co to, kurwa, jest? – spytałam, nie kryjąc niezadowolenia. Owa mieszanka dodatkowo spotęgowała mdłości, które mnie dręczyły.

– Kawa i aspiryna. Najlepsze na kaca.

Usiadł obok, gestem dłoni zachęcając mnie do dalszego picia. Popatrzyłam na niego podejrzliwie. Przełknęłam ślinę, próbując zmusić się do dalszej konsumpcji napoju.

– Niedobrze mi – rzuciłam krótko, gwałtownie strzepując koc i ruszając w stronę łazienki.

Zdążyłam w ostatniej chwili. Po wszystkim poczułam się nieco lepiej. Tylko posmak żółci, który pozostał w moich ustach, nieco mi przeszkadzał. Doczołgałam się pod umywalkę, odkręcając kurek z zimną wodą. Przepłukałam usta, następnie jedną ręką przemywając twarz. Spojrzałam w lustro, oddychając ciężko. Pozostałości po wczorajszym makijażu rozmyły się, pozostawiając na moich policzkach smoliste plamy.

– Wszystko w porządku? – spytał Steve, zapukawszy do drzwi.

Przełknęłam ślinę, ostrożnie siadając na podłodze. Nadal świat wokół mnie nieco wirował, ale nie było już tak tragicznie.

– Tak – zawołałam, co trochę mnie kosztowało. – Możesz wejść – dodałam, przymykając powieki.

Delikatnie uchylił drzwi, wchodząc do środka. Słyszałam jego ciężkie kroki, czując woń jego ciała. Pachniał wódką, przez co nieco się skrzywiłam. Podszedł na tyle blisko, że czułam na policzku jego w miarę stabilny oddech. Niepewnie otworzyłam oczy, zaciskając dłoń w pięść. Nie pomogło, świat wirował nawet bardziej.

– Pij, będzie już tylko lepiej – oznajmił z troską, podając mi kubek.

Westchnęłam, niemal na raz wypijając jego zawartość. Skrzywiłam się, ponownie czując ten okropny posmak. Oparzyłam sobie całą jamę ustną, ale przynajmniej nie będę musiała znowu tego pić. No chyba, że po raz kolejny zwrócę całą zawartość mojego żołądka.

Przytkałam usta wierzchem dłoni, oddychając głęboko przez nos. Chciałam jakoś poradzić sobie z powracającą falą narastających mdłości.

– Na pewno wszystko w porządku? – dopytywał Steven, delikatnie przejeżdżając palcami wzdłuż mojego odkrytego ramienia.

Pokiwałam głową, niepewnie przełykając ślinę. Powoli zaczynało mi przechodzić. Odsunęłam dłoń, łapczywie nabierając hausty powietrza.

– Chyba już do końca życia nie wezmę do ust ani kropli alkoholu – wysapałam, pozwalając, żeby grymas zniknął z mojej twarzy.

Chłopak zaśmiał się, siadając naprzeciwko mnie.

– Teraz tak mówisz, potem ci się odwidzi – stwierdził, uśmiechając się.

– Istnieją jeszcze proszki – wspomniałam, obojętnie wzruszając ramionami. Przyciągnęłam kolana pod brodę, opierając na nich podbródek.

Pokiwał głową, zastanawiając się nad czymś. Bacznie obserwowałam rysy jego zmęczonej twarzy. Wyglądał, jakby od dłuższego czasu nie zmrużył oka.

– Lubisz eksperymentować? – spytał nieoczekiwanie.

– Trochę. – Uśmiechnęłam się niewyraźnie, co nieco mnie kosztowało. – A ty?

Zaśmiał się, rozprostowując nogi. Odkąd go poznałam, sprawiał wrażenie wiecznie szczęśliwego. Takie duże dziecko, które żyje beztrosko.

– Zadajesz takie pytanie rasowemu ćpunowi? – Zdziwił się, wskazując na siebie palcem. – Oczywiście, że lubię. W końcu tylko raz jest się młodym.

– Nie boisz się? – dociekałam.


– Czego? Nie mam nic, co mógłbym stracić.

Zrobiłam w myślach szybki bilans. Moja sytuacja była podobna. Jechaliśmy na tym samym wózku. Poczułam się nieco lżejsza na duchu.
– Nie chciałeś tego nigdy zmienić? – dociekałam, oparłszy podbródek o chłodne kolana.

– Może raz czy dwa – prychnął gorzko, krzywiąc się przy tym nieznacznie. Pierwszy raz widziałam, żeby Steven reagował w taki sposób. – Zaszliśmy daleko, ale jeszcze nic nie osiągnęliśmy. Spójrz – polecił, rozglądając się po pomieszczeniu i uśmiechając się ironicznie – Eddie prędzej czy później wyrzuci nas stąd i będziemy musieli wrócić do naszego magazynu.

Duff wspominał mi kiedyś, że zanim zaczęli współpracować z Johnsonem, mieszkali w jakimś garażu, który służył im do prób. Panowały tam okropne warunki – nie mieli łazienki, łóżek do spania. Wzdrygnęłam się na samą myśl.

– Ten facet jaki by nie był, zawsze wyjdzie na superbohatera – zaśmiałam się ironicznie, przypomniawszy sobie wczorajszy wieczór. Pokazał mi odrobinę luksusu, którym dość szybko można było się zachłysnąć.

– Po prostu wiedział, jak się ustawić – mruknął, zaplatając palce na łydce.

Postanowiłam raz w życiu pozytywnie wykorzystać fakt, że Stevie był okropną gadułą. Chłopaki prędzej czy później musieli się o tym dowiedzieć. W końcu też w jakiś sposób byli w to zamieszani.

– Eddie wyjeżdża do Londynu – burknęłam, kątem oka zauważyłam, jak nieznacznie się poruszył.

Próbował się zaśmiać, ale niezbyt mu to wychodziło. Wyglądał, jakby się zapowietrzył.

– Który to już raz z kolei – mruknął oschle, spoglądając na mnie. – Nie rozmawiajmy o nim, proszę. Nie chcę niepotrzebnie dołować ciebie i siebie.

Pokiwałam głową z aprobatą. Nie po to wczoraj zrezygnowałam z jego towarzystwa, ażeby dzisiaj od nowa zawracać sobie głowę Eddiem. Uśmiechnęłam się ironicznie, próbując wrócić myślami do wcześniejszego tematu. No tak, rozmawialiśmy o eksperymentach. W tej kwestii zbytnio nie miałam się czym pochwalić, aczkolwiek gnębiła mnie jedna rzecz. Od dawna zastanawiałam się nad tym, co mogło wydawać się z deka dziwne, a nawet nienormalne.
– Próbowałeś kiedyś wywołać halucynacje? – spytałam prosto z mostu wywołując zdziwienie na jego twarzy.

– Aż tak chcesz eksperymentować, że masz ochotę na trip? – Wypowiedzenie tych słów przyszło mu z trudem.

Od jakiegoś czasu coraz częściej myślałam nad zmierzeniem się z koszmarami, które mnie nękały na moim gruncie i przede wszystkim moich zasadach. Musiałam wreszcie poradzić sobie z nimi. Wydawało mi się, że wtedy ot tak znikną wszystkie problemy. Byłam w stanie się poświęcić i to nawet bardzo.

– Chcę spróbować – odparłam niepewnie. – Wiesz, żeby potem mieć o czym opowiadać potomnym. – Zaśmiałam się, próbując rozluźnić atmosferę.

Chłopak podrapał się po brodzie, zapewne rozważając wszystkie za i przeciw. Siedziałam jak na szpilkach, czekając na jego odpowiedź. Wiedziałam, że w porównaniu do Izzy’ego czy Axla Steven nie będzie się niepotrzebnie denerwował. W końcu uśmiechnął się pogodnie, przez co mogłam odetchnąć z ulgą.

– Słyszałem, że kwas jest dobry – rzucił przyjaznym głosem, powodując falę euforii, która zalała mnie od środka. – Tylko jakby chłopaki się czegoś domyślali, to nie wiesz tego ode mnie – polecił już nieco bardziej oschle.

Obiło mi się o uszy, że wiele osób brało LSD tylko po to, żeby przeżyć odlot. W końcu tekst Lucy in the Sky with Diamonds mówił sam za siebie. Trochę się denerwowałam, ale wiedziałam, że muszę spróbować. Autodestrukcja była moim drugim imieniem.

– Jasne – obiecałam, w geście zamykając usta na kłódkę. – Nie zamierzam puścić pary. Znasz mnie z resztą.

Uśmiechnął się szeroko, wracając do stanu z początku naszej rozmowy. Odwzajemniłam jego gest. Przez to wszystko zapomniałam o moim złym samopoczuciu, które wydawało się powoli zanikać.

– Co tam u Lily? – spytałam, zmuszając go do mówienia.

Zaczął swój lekko przydługawy monolog, bardziej skupiając się na historii niż na mnie. Od początku średnio go słuchałam. Moje myśli uporczywie krążyły wokół chęci wywołania halucynacji. Musiałam w jakiś sposób zdobyć kwas tak, żeby Gunsi o niczym się nie dowiedzieli. Nie miałam pewności, że Ben diluje LSD, a do Eddiego nie mogłam pójść. Przygryzłam nerwowo wargę. Obmyślenie planu b nie przychodziło mi tak łatwo, co wynikało z mojego stanu. Kac nie pomagała w normalnym funkcjonowaniu, wręcz przeciwnie.

– Znowu mnie nie słuchasz – zaśmiał się, wyrywając mnie z letargu. – Nad czym tak się zastanawiasz?

– Nieważne – mruknęłam, kręcąc głową.

– Okej – mruknął. Cieszyłam się, że nie chciał drążyć tego tematu.

– Jakieś plany na dzisiaj? – spytałam, kierując rozmowę na inny tor.

Westchnął, rozprostowując nogi. Zacisnęłam palce na łokciach, bacznie obserwując każdy jego ruch.

– Muszę zająć się Puszkiem – odparł znudzony, podrywając się na nogi.

– To on jeszcze żyje?! – zapytałam z niedowierzaniem. Steven raczej nie uchodził za opiekuńczą osobę.

Zaśmiał się, teatralnie wywracając oczami.

– Nie wiem, czy to ten sam kot, ale...

– Ale dobre i cokolwiek – przerwałam mu.

– No, coś w tym stylu – bąknął, wywołując uśmiech na mojej twarzy. – Pomóc ci w czymś?

– Nie – zaprzeczyłam, rozprostowując nogi. – Chyba wezmę prysznic. Dziękuję za wszystko.

– Nie ma za co. – Machnął ręką. – Zostawię w salonie czyste ubrania.

– Dzięki.

Wątpiłam, żeby w tym domu była chociażby jedna czysta koszulka. Odkręciłam kurek, wsłuchując się w dźwięki wody odbijającej się od lekko przybrudzonego dna brodzika. Pozwalało mi się to odprężyć, spowolnić potok myśli napływających do mojego mózgu.

Gorące krople spływały po moim ciele, rozluźniając mięśnie. Przymknęłam powieki, subtelnie odchylając głowę. Potrafiłam zatracać się w tej czynności czasami dobre kilkadziesiąt minut.

Owinęłam ciało ręcznikiem, przecierając zaparowane lustro. Spojrzałam na swoje odbicie, przejeżdżając opuszkami palców po policzku. Był zapadnięty i lekko chropowaty. Rozchyliłam wargi, przesuwając palcami po jednej z nich. Przypomniało mi się, jak jeszcze niedawno składał na nich pocałunki. Przestań, skarciłam się. Moimi myślami znowu zawładnął James. Ostatnio coraz częściej zdarzało mi się to podczas zwykłego głupiego przeglądania się w lustrze. Nie powinnam tego robić, a jednak było inaczej. Zakazany owoc zawsze smakuje najlepiej.

Wróciłam do salonu, w którym nikogo nie było. Podniosłam koszulkę, którą zostawił Steven, i przyłożyłam ją do nozdrzy, wdychając jej zapach. Nadal pachniała tak samo – piżmowe perfumy pomieszane z dymem tytoniowym i wonią potu. Nie wiadomo dlaczego, lubiłam go. Ubrałam ją, odkładając ręcznik na bok. Chyba po raz kolejny musiałam zostać u nich nieco dłużej.

– Chcesz udawać mojego sobowtóra? – Jego niemalże basowy głos z nutą chrypy wywołał ciarki na moim ciele.

Odwróciłam się, zauważając Axla schodzącego ze schodów. Uśmiechał się zawadiacko, wpijając we mnie swoje szmaragdowe spojrzenie.

– Chyba w twoich snach – prychnęłam, zakładając ręce na piersi. – Po prostu lubię tę koszulkę. – Wzruszyłam ramionami.

– Dobry wybór – stwierdził, potakując głową. – Też ją lubię. Kill me without pain – moje motto.

Zaśmiałam się, kątem oka zerkając na napis. Może i nie kierowałam się nim, ale jak najbardziej przemawiał do mnie. Miałam już dość cierpienia.

– Nie odsypiasz wczorajszej imprezy? – spytałam, siadając na oparciu.

Podszedł bliżej, zajmując miejsce obok mnie. Przezornie odsunęłam się, na co parsknął.

– Zachowujesz się jak ostatnia cnotka. Gdybym cię nie znał, to może uwierzyłbym – zaśmiał się.

– Nie ufam ci. Myślisz trochę inną częścią ciała.

– Skończylibyśmy tę grę – zaproponował, wzdychając przeciągle. Już miałam nadzieję, że wreszcie zmądrzał. – Przegrałaś, pogódź się z tym.

Zaśmiałam się ironicznie, zaplatając palce na kolanie.

– Może i trochę pogubiłam się w punktacji, ale mogę się założyć, że był remis – oznajmiłam z wyższością.

– Kiedyś cię złamię – mruknął, pusto patrząc się przed siebie. – Już prawie to zrobiłem.

– To była wyjątkowa sytuacja – jęknęłam. Nie wiedziałam, że potrafię wyciągnąć tak wysokie tony. – Lena leżała w szpitalu.

Kątem oka widziałam, jak się wzdrygnął.

– Nie mów o niej, proszę.

– Slash twierdzi, że zachowujecie obojętność... – Tę część naszej rozmowy jeszcze pamiętałam.

– Gówno prawda – warknął z oburzeniem. – To była świetna dziewczyna...

– Tak świetna, że musiałeś ją zaliczyć? – wtrąciłam oschle, przerywając mu.

– Każdemu zdarza się zapomnieć. Wypiliśmy za dużo.

Axl niemalże w każdej sytuacji potrafił znaleźć jakąś wymówkę. Każdy powód był dobry.

Pokiwałam głową, posyłając mu chłodne spojrzenie.

– Ona go kochała – stwierdziłam, próbując znaleźć jego sumienie. Na darmo.

– Jesteś zazdrosna? – spytał, kierując moją uwagę na zupełnie inny tor.

Zaśmiałam się głośno, wstając. Przeszłam kilka kroków, odwracając się w jego stronę.

– O kogo? O ciebie? – Rozłożyłam ręce, uśmiechając się ironicznie.

– Kiedyś za mną szalałaś – wspomniał, wywołując grymas na mojej twarzy. – Łaziłaś za mną krok w krok i czekałaś, aż się z tobą umówię.

Przygryzłam nerwowo wargę. Doskonale wiedziałam, dlaczego to robiłam.

– Byłam młoda i głupia.

– Nadal jesteś – oznajmił obojętnie, wzruszając ramionami. – Ale chyba w tym tkwi twój urok.

Zaśmiałam się ironicznie. Chłopak wstał, podchodząc bliżej mnie. Z największą dokładnością przyglądałam się każdemu ruchowi, jaki wykonywał.

– Dlaczego przyszłaś? – spytał, znajdując się zaledwie kilka centymetrów od mojego ciała.

Westchnęłam głęboko, starając się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Nawet nie miałam ochoty się odsuwać. Nie przyciągał mnie, ale też nie odpychał.

– Nie wiem – mruknęłam, skupiając wzrok na jego błyszczących źrenicach. – Nie pamiętam.

Uśmiechnął się łobuzersko, kładąc swoją dużą dłoń na moim wcięciu w tali.

– Chyba będę musiał cię odtransportować do domu – zakpił, przejeżdżając palcami wzdłuż mojej nogi. Czekałam cierpliwie, chcąc poznać jego plan.

– Czyżby? – Założyłam ręce na piersi.

Uśmiechnął się szerzej, na co zmarszczyłam brwi. Nie zrozumiałam, o co mu chodziło. Tymczasem chłopak jednym zwinnym ruchem przełożył moje ciało przez swoje ramię. Obrócił się wokół własnej osi, rechocząc.

– Nie sądziłem, że jesteś taka lekka – stwierdził, co jeszcze bardziej mnie podjudziło.

– Puść mnie! – krzyczałam, waląc pięściami w jego plecy. – Słyszysz Axl, puszczaj mnie! – Nie reagował, podążając w stronę drzwi. – Odstaw mnie i to już! Jesteś idiotą, deklem, debilem, chujem! Nie daruję ci tego! Zobaczysz, odegram się!

Zaśmiałam się nie tyle ze swojej bezradności, co z komizmu tej sytuacji. Zapewne wyglądało to dziwnie dla osób, które oglądały to z boku. O ile takowe były.

Niespodziewanie chłopak przystanął. Jednocześnie ucichł jego skrzekliwy śmiech. Nie za bardzo wiedziałam, o co chodziło.

– Mógłbyś mnie postawić? – spytałam nieco uprzejmiej, licząc na jego wyrozumiałość.

Posłusznie wykonał moje polecenie, milcząc przy tym. Uśmiechnęłam się, czując grunt pod stopami. Poprawiłam włosy, dając mu kuksańca w bok. Ten gest jakby go odblokował. Nagle zaczął się śmiać, patrząc przed siebie. Kompletnie nie rozumiałam jego zachowania. Odwróciłam się w stronę drzwi, do których poprzednio znajdowałam się tyłem. O cholera!

Oparci o futrynę stali Izzy i Hope, którzy przypatrywali się nam ze zdziwieniem. Czułam, jak moje policzki zaczynają przybierać kolor buraka. Mój oddech stawał się coraz płytszy. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię, kiedy moje spojrzenie spotkało się z jego orzechowymi oczami. Przełknęłam nerwowo ślinę, czując rosnącą w gardle gulę. Moje serce zdawało się po raz kolejny rozpadać i krwawić. Nie wiedziałam, co było gorsze: fakt, że trzymali się za ręce czy ich podejrzenia, iż między mną a Rosem była jakaś zażyłość.

– My nie... – próbowałam wytłumaczyć, nieco się jąkając. Moją wypowiedź przerwał przenikliwy dźwięk telefonu.

– Odbiorę – zaoferował wokalista.

Czułam się tak cholernie źle. Najchętniej uciekłabym, następnie topiąc wszelkie rozterki w kieliszku. Co za paradoks, a mówiłam Stevenowi, że już nie tknę alkoholu.

Jedyne, na co się zdobyłam to bezgłośne przepraszam. W niczym nie zawiniłam, a i tak czułam się jak zbrodniarz.

– Halo? – odezwał się Axl. Słyszałam go jakby przez szum, wyłapując co drugie słowo. – Tak, już daję. – Odsunął słuchawkę, przytykając dłoń do mikrofonu. – Vicky, do ciebie.

Jego słowa wytrąciły mnie z transu. Niepewnie podeszłam, odbierając od niego telefon. Przyłożyłam go do ucha, oblizując usta. Czułam, jak zasycha mi w gardle. Wypowiedzenie raptem jednego słowa zajęło mi chwilę.

– Słucham... – niemalże wyszeptałam, czując na sobie spojrzenia przyjaciół.

– Dzień dobry. Z tej strony młodszy aspirant Clinton. Pani Victoria Edwards?

Pokiwałam głową, w porę orientując się, że nie mógł tego zobaczyć.

– Tak. Coś się stało? – spytałam, zaplatając na palcu kabel.

– W areszcie przebywa niejaka Nicole Edwards. Twierdzi, że jest pani siostrą. – Jego głos był aż nazbyt wyprany z jakichkolwiek emocji.

– Co zrobiła? – drążyłam temat, czując narastający niepokój. Nie spodziewałam się, że już drugiego dnia narobi sobie kłopotów.

– Przepraszam, ale nie udzielam informacji telefonicznie. Mogłaby pani przyjechać?

– Oczywiście – odparłam bez chwili namysłu. – Będę za chwilę.

– Do widzenia.

Rozłączył się. Powoli przejechałam słuchawką wzdłuż linii żuchwy, następnie odkładając ją na miejsce. Usiadłam na kanapie, próbując jeszcze raz dokładniej przyswoić sobie jego słowa.

– Co się stało? – spytał z troską Axl. Poczułam jak siedzisko ugina się, a on zajmuje miejsce obok mnie.

– Nicole jest w areszcie – wymamrotałam beznamiętnie.

– Kurde – syknął. Kątem oka dostrzegłam, jak wymachuje rękami. – Zawiozę cię tam – zaproponował spontanicznie.

Spojrzałam na niego. Teraz już stał nade mną, próbując uspokoić nerwy.

– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – zaprzeczyłam, subtelnie kręcąc głową.

– Vicky... – jęknął spokojnie, przejeżdżając opuszkami palców po moim ramieniu.

– Też tak twierdzę – odezwała się Hope. Gwałtownie przeniosłam na nią wzrok. Miała dosyć obojętny wyraz twarzy, który nie świadczył o niczym. Miałam ochotę na nią nakrzyczeć, ale w porę ugryzłam się w język. Czy ona naprawdę chciała zniszczyć mi życie? – Lepiej będzie, jeśli ja z nią pojadę. Może akurat się przydam.

Usłyszawszy jej propozycję, rozchyliłam wargi ze zdziwienia. Chciała mi pomóc? Nie mogłam tego pojąć. Ostatnimi czasy rozszyfrowanie jej intencji stawało się coraz trudniejsze.

– Sama się zawiozę – odparłam niepewnie. Nie miałam ochoty wysłuchiwać jej uszczypliwych uwag. Nie teraz.

– Nie ma mowy – zaakcentowała niemalże każde słowo. – Potrzebujesz swego rodzaju wsparcia.

Prychnęłam pod nosem. Ostatnie, czego potrzebowałam to wsparcia pochodzącego od niej.

– Zbieraj się – poleciła, uwalniając swoją dłoń z uścisku Stradlina. Znowu poczułam dziwny uścisk na sercu. – Akurat stoję na podjeździe.

Wstałam, zakładając pojedyncze kosmyki za ucho. Dopiero teraz przypomniałam sobie, że oprócz kusej sukienki nie miałam przy sobie żadnych ubrań. Niepewnie podążyłam w stronę wieszaka, zabierając z niego niewielką kopertówkę. Westchnęłam głęboko, spuszczając wzrok. Nie mogłam ponownie spotkać jego spojrzenia. Nie miałam w sobie na tyle sił. Szybkim krokiem minęłam go w drzwiach, jedynie ocierając się o jego ramię.

Wyszłam na zewnątrz, haustami nabierając powietrza. Łzy same cisnęły mi się do oczu. W ostatniej chwili powstrzymałam się od płaczu. Dlaczego to musiało tak cholernie boleć? Przecież on był tylko moim przyjacielem...

Zdecydowanym krokiem podążyłam w stronę samochodu, w którym już siedziała Hope. Wsiadłam do środka, od razu zapinając pasy. Odgarnęłam włosy, które opadły mi na twarz, wyrażając gotowość do odjazdu. Dziewczyna zlustrowała mnie od góry do dołu.

– Zamierzasz tak jechać na komisariat policji? – spytała, tłamsząc śmiech.

Nie zdążyłam zapomnieć, że moje ciało okrywała jedynie bielizna i lekko przydługawy T-shirt Axla. Po prostu nie miałam się w co przebrać.

– Tak jakby nie mam innego wyjścia – zaśmiałam się, co było dosyć absurdalne.

Westchnęła, nerwowo stukając o brzegi kierownicy. Milczała, jakby nad czymś się zastanawiała.

– Po drodze skoczymy do mnie, to pożyczę ci jakieś ubrania. Mieszkam niedaleko – rzuciła obojętnie, odpalając silnik.

Nie odzywałyśmy się do siebie. Hope skupiła się na drodze, a ja studiowałam każde słowo zaśpiewane przez Freddiego Mercury’ego, byle tylko przestać myśleć. Stukałam nogą w rytm piosenek. Powoli przyzwyczajałam się do tych wysokich, czarnych szpilek.

Zaparkowaliśmy pod szklanym apartamentowcem, który powalał swoją wielkością. Było to monitorowane osiedle, co dodatkowo podkreślało bogactwo tego miejsca. Wysiadłam z samochodu, dokładnie rozglądając się dookoła. Też kiedyś będę mieszkać w takim luksusie, obiecałam sobie.

– Wow. – Tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić.

Carter zaśmiała się perliście, zamykając swój srebrny pojazd. Podążałam za nią aż do hebanowych drzwi, które prowadziły do jej mieszkania. Otworzyła je z gracją, wpuszczając mnie pierwszą. W środku zachwycił mnie widok lekko zaciemnionego, ogromnego salonu połączonego z kuchnią. Dodatkowej elegancji temu miejscu zapewniała szaro-biała kolorystyka. Było tutaj tak czysto, że bałam się dotknąć czegokolwiek.

– Rozgość się – zachęciła, znikając za rogiem ściany.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu, ostrożnie podchodząc do regału. Znajdowało się na nim wiele książek o ekonomii i marketingu jak i lektury znanych angielskich pisarzy z okresu międzywojennego. Uśmiechnęłam się, widząc te ostatnie. Sama lubiłam dużo czytać, chociaż nie miałam na to czasu. Przeniosłam wzrok na zdjęcie oprawione w srebrną ramkę. Widniał na nim młody dosyć przystojny mężczyzna. Zmarszczyłam subtelnie brwi. Dziwne, nigdy go nie widziałam ani o nim nie słyszałam.

– Mam nadzieję, że lubisz sukienki – zakpiła, pojawiając się obok mnie.

– Kto to? – spytałam, wskazując palcem mężczyznę z fotografii.

Posmutniała dziwnie, uciekając spojrzeniem w innym kierunku. Widać było, że mówienie o tym przychodziło jej z trudem.

– Nieważne – mruknęła, pochylając głowę. Wydawało się, że w jednej chwili prysł z niej cały entuzjazm. – Proszę. Pierwsze drzwi po lewej, tam znajdziesz łazienkę – dodała, podając mi strój.

Uśmiechnęłam się nieśmiało, podążając w wyznaczonym kierunku. Tamto pomieszczenie również było utrzymane w podobnym wystroju. Westchnęłam, dokładnie oglądając ciuch z każdej strony. Była to nie za krótka czarna koronkowa sukienka z rękawem trzy czwarte. Uśmiechnęłam się, przypominając sobie moje dotychczasowe stroje wieczorowe. Były zdecydowanie zbyt kuse. Założyłam ubranie, przeglądając się w lustrze. Dawno nie czułam się tak pięknie. Otwarcie mogłam przyznać, że to dosyć przyjemny stan. Całość uzupełniłam moim butami, które idealnie pasowały do kreacji.

– Mogę wejść? – Usłyszałam zza drzwi głos Hope.

– Jasne! – zawołałam, przeczesując włosy palcami.

Dziewczyna niepewnie wkroczyła, stając kilkadziesiąt centymetrów ode mnie.

– Zwiąż włosy i popraw makijaż, a będzie okej – poleciła, siadając na sedesie i zakładając nogę na nogę. – Wszystkie kosmetyki masz na półce pod lustrem.

Pokiwałam głową z aprobatą, wiążąc włosy w wysokiego kucyka. Zmyłam makijaż z poprzedniego wieczora, wykonując nowy, bardziej delikatny i dziewczęcy.

– Chyba będzie dobrze – westchnęłam, odwracając się w kierunku Hope.

Uśmiechnęła się subtelnie, co nieco zbiło mnie z tropu.

– Jesteś ładną dziewczyną, tylko tego nie doceniasz – rzuciła, próbując pozytywnie nacechować swój komentarz.

Prychnęłam pod nosem, teatralnie przewracając oczami. Czasami nie potrafiłam zrozumieć tej kobiety. Podobno nie mogła mnie ścierpieć.

– Dlaczego mi pomagasz? – spytałam z ciekawością. Chciałam znać powody, dlaczego to robiła. Czyżby Izzy nakazał jej być miłą w stosunku do mnie? Miałam nadzieję, że nie.

– Bo przypominasz mi mnie, jak jeszcze byłam młoda – zaśmiała się, wstając. – Zbierajmy się. Młoda nie powinna tyle tam siedzieć.

Pokiwałam głową, podążając za nią. Tego dnia wydawała się udawać moją przyjaciółkę. Momentami nawet przypominała mi Lenkę. Szczególnie, kiedy czarnowłosa pomagała mi wyszykować się na imprezę. Westchnęłam w duchu. Z Carter raczej nie zamierzałam wejść w bliższe relacje.

Droga na komisariat dłużyła mi się w nieskończoność, pomimo że owy budynek znajdował się zaledwie parę przecznic od mieszkania Hope. Denerwowałam się, czego nie dało się ukryć. Co chwilę oblizywałam usta, zlizując niemal całą pomadkę, jednocześnie bawiąc się palcami. Na miejscu robiłam dokładnie to samo. W dodatku chodziłam w kółko wzdłuż korytarza, tłumacząc innym, że po prostu nie mogę usiedzieć. Hope obiecała, iż wszystkim się zajmie i jakoś rozwiąże tę sprawę. Nie pozostawało mi nic innego jak czekanie.

Kilkanaście minut zdawało się być wiecznością. Z nerwów zdzierałam skórę z dolnej wargi. Martwiłam się o nią. Była moją siostrą i w jakiś sposób ponosiłam za nią odpowiedzialność. Ponadto miałam w ten sposób sprawdzić moją silną wolę. Musiałam z nią porozmawiać, wytłumaczyć pewne rzeczy. Stłumiłam śmiech. W jaki sposób, skoro sama nie uchodziłam za ideał?

Wstrzymałam na chwilę oddech, zauważając Nicole w towarzystwie Hope i jakiegoś młodego policjanta – zapewne aspiranta Clintona. Wyglądała na przestraszoną i zarazem niezadowoloną. Podeszłam bliżej, obdarzając ją ciepłym spojrzeniem pełnym troski.

– Zostawię panie same – rzucił policjant, oddalając się po cichu.

Uśmiechnęłam się niepewnie, co ani trochę nie ruszyło grymasu z jej twarzy.

– Jak się czujesz? – palnęłam, próbując objąć ją ramieniem, ale w porę się odsunęła. – Coś się stało?

Przewróciła oczami, wzruszając przy tym ramionami. Spojrzałam błagająco na Hope. Nie mogłam dłużej żyć w tej cholernej niepewności.

– Znaleźli przy niej trawkę – poinformowała, odchrząkując. Zaśmiałam się gorzko, rozchylając usta. – Zostawię was.

– Poczekaj – poleciłam jej, nie spuszczając wzroku z Nicole. – Od kiedy bierzesz? – zapytałam. Mój głos był nienaturalnie wysoki.

Westchnęła przeciągle, wodząc wzrokiem po beżowych ścianach. Włożyła ręce do kieszeni bluzy. Wyglądała, jakby cała ta sytuacja w ogóle jej nie ruszała.

– Od jakiegoś czasu. To chyba nic złego – burknęła obojętnie.

Skrzyżowałam ręce na piersi, zaciskając zęby. Obiecałam sobie, że nie krzyczeć na nią, jednak zupełnie nie umiałam panować nad swoimi nerwami.

– Nic złego?! – oburzyłam się, hamowana nieco przez Hope. – To się tak zawsze zaczyna. Najpierw trawka, potem hera. Cole, martwię się. Nie chcę, żebyś została ćpunką.

– Co ty wiesz o dragach – prychnęła lekceważąco.

Zaniemówiłam, oddychając głęboko. Więcej niż myślisz. Nie mogłam powiedzieć jej prawdy. Za bardzo bym ją zawiodła. Zdałam sobie jednak sprawę, że te słowa po trochu kierowałam do siebie samej. Najpierw paliłam hasz, potem wstrzykiwałam brownstone. Przygryzłam wargę, próbując powstrzymać łzy. Z biegiem czasu stawałam się coraz bardziej bezsilna.

– Cole... – wyszeptałam, patrząc na nią przybitym wzrokiem. Tak naprawdę jedyną osobą na sali, która potrzebowała pomocy byłam ja. Nie wiedziałam tylko w jakim stopniu można było mi jej udzielić.

– Daj sobie spokój – skarciła mnie, nawet nie patrząc w moim kierunku. To bolało. – Wracajmy już do domu, jestem zmęczona.

Pokiwałam głową, uśmiechając się niewyraźnie. Potrzebowałam dużo cierpliwości, żeby dotrzeć do tej dziewczyny.

– Odwiozę was – zaoferowała Hope.

Nicole zerknęła na nią niepewnie. Wydawała się pozostawać nieufna, chociaż moje zgadywanie jej uczuć i emocji zawsze kończyło się fiaskiem. Była jedną wielką niewiadomą.

– Skąd się znacie? – spytała, wskazując na Carter.

Poczułam, jakby moje serce zamarło na moment. Nie byłam w stanie powiedzieć ani jednego słowa. Jakby coś zacisnęło się na moim gardle i niekoniecznie chciało puścić. Modliłam się w duchu, ażeby tylko Hope nie wyjawiła całej prawdy. Nie przepadała za mną, więc było to całkiem prawdopodobne.

– Jestem szefową Victorii. Przyjaźnimy się – odparła, uśmiechając się szeroko.

Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi z jej strony. Kamień spadł mi z serca. Rzuciłam dziewczynie bezgłośnie dziękuję, wpierw upewniwszy się, że Nicole tego nie zobaczy.

– Dziwne – skomentowała młoda, śmiejąc się.


Odetchnęłam z ulgą. Rybka połknęła haczyk.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.



⭐Allie