sobota, 22 kwietnia 2017

65. I think I'm dumb or maybe just happy





  Nie wiem, co powinnam teraz zrobić – mruknęłam, chowając głowę między kolana.
Siedziałam na dywanie w salonie i byłam na kolejnym tripie tego dnia. Tym razem jednak James, a raczej jak stwierdził – wytwór mojej wyobraźni, wydawał się nieco bardziej przyjaźnie nastawiony. Zajmował miejsce na kanapie, zapewne patrząc na mnie z wyrozumiałością. Tego nie wiedziałam. Widziałam jedynie ostre krawędzie przedmiotów, natomiast ich wnętrze wypełniały barwne kształty.
– Dosyć ciekawie to rozegrałaś – zaśmiał się. Podniosłam głowę, zauważając jak zakłada nogę na nogę. – Nigdy nie byłaś mistrzem planowania, Victorio.
Prychnęłam, przewracając oczami. Miał rację. Zawsze starałam się mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Jednak im bardziej się do tego przykładałam, tym gorszy był skutek.
– Tego akurat nie planowałam – przyznałam, wzdychając głęboko. – Muszę coś zrobić.
Przeniosłam wzrok na kontury jego twarzy. Obraz przyjemnie wirował mi przed oczami, ukazując niemal całą paletę barw. Przełknęłam ślinę, niepewnie się uśmiechając. Nawet nie myślałam, że złudna rzeczywistość może być taka fajna.
– A czym będzie to coś? – dociekał. Przez moment poczułam się, jakbym była na jakiejś terapii.
– Nie wiem jeszcze – mruknęłam bez przekonania, obejmując golenie. – Liczyłam, że może mi pomożesz.
Zaśmiał się przenikliwie. Wstał z miejsca i zaczął krążyć po pomieszczeniu. Starałam się śledzić wzrokiem  każdy jego ruch, co nie było proste. Robiło mi się niedobrze.
– Przecież nie ma różnicy, czy to ja powiem czy ty – stwierdził, uśmiechając się łobuzersko. Przygryzłam wargę, starając się nie ulec mu po raz kolejny. – Czuję się jak jakiś pieprzony psychoanalityk.
Uśmiechnęłam się ironicznie. Właśnie tym był. Miał pomagać mi pokonać mój strach i pojawiające się niemal każdej nocy koszmary. Odbywaliśmy swego rodzaju terapię – ja i James. Nie umiałam przyswoić sobie, że tak naprawdę to nie był on. Wizja spotykania swojego zmarłego narzeczonego wydawała się przyjemniejsza.
– Przynajmniej teraz mam z ciebie jakiś pożytek – prychnęłam.
Nie zdążyłam w porę ugryźć się w język, czego teraz żałowałam. Przecież James był zdolny do wszystkiego. Już sobie wyobrażałam, jak eksploduje z niego cała złość. Zamarłam na moment, bacznie obserwując jego zachowanie. Usiadł na podłokietniku zaledwie kilkadziesiąt centymetrów ode mnie.
– Cieszę się – rzucił nieco przygaszonym głosem, wywołując u mnie zdezorientowanie.
– Nie krzyczysz? – spytałam niepewnie, marszcząc brwi.
Rozłożył ręce, poszerzając uśmiech.
– Jak widać. Zachowuję się dosyć podobnie jak ty.
Czyli zamiast Jamesa odbywałam sesję z drugą mną tylko że w wersji męskiej? Nawet podobnie siedział. Mój lęk zmniejszył się, ustępując miejsca spokojowi. Odetchnęłam z ulgą. Czyżbym mogła to kontrolować?
– Czyli już zawsze będziesz miły i pomocny? – upewniłam się.
Skrzywił się nieznacznie, zakładając ręce na piersi. To nie świadczyło o niczym dobrym.
– To zależy – jęknął przeciągle. – Wcześniej było nieprzyjemnie, bo bałaś się mnie. Nie wiedziałaś, czego możesz się spodziewać. Teraz jest miło, bo nie czujesz strachu. Po części to przez heroinę, która nieco cię znieczuliła. Poza tym oczekujesz wsparcia od bliskiej osoby.
Uśmiechnęłam się gorzko. Specjalnie wywoływałam halucynacje, bo potrzebowałam czyjejś bliskości? Zdecydowanie nie. Robiłam to, bo chciałam usłyszeć jego głos, zobaczyć jego wyraźnie zarysowaną postawę, poczuć ciepło jego dłoni. W snach to nie było to samo. Tam mogłam czuć się jak w kinie. Teraz miałam wrażenie, jakbym cofnęła się w czasie.
– Potrzebuję wsparcia, dlatego rozmawiam z wytworem swojej wyobraźni? – spytałam, nawet nie próbując powstrzymać śmiechu.
Wzruszył ramionami. Zdawało się, że faktycznie nie zna odpowiedzi na to pytanie.
– Nie jestem Bogiem ani nic z tej rzeczy. Dla ciebie jestem Jamesem Hooverem, którego kochałaś i do tej pory obwiniasz się za jego śmierć.
Jego słowa jeszcze przez chwilę wybrzmiewały w moich uszach. Oparłam podbródek o kolana, głębiej zastanawiając się nad ich sensem. Miał rację. Chciałam odpokutować za coś, czego nie zrobiłam. Kochałam go, pomimo że mnie krzywdził. Cholera! Uświadomiłam sobie, że nadal tkwiłam w tej toksycznej relacji. Mimo że jego już nie było. Nie pogodziłam się z jego śmiercią, przez co mnie nachodził. Sama chciałam, żeby był blisko. Dopiero teraz wszystko zaczęło układać się w jedną całość. Powinnam z tym zerwać, przestać. Każde wracanie do tamtego okresu sprawiało zbyt dużo bólu. Jednak nie potrafiłam inaczej…
– Zbyt dużo myślisz – wtrącił, wyrywając mnie z letargu. – Po prostu przestań.
Spojrzałam na niego z podejrzliwością. Nie wiedziałam, o co mogło mu chodzić. Wcześniej zdarzało nam się pomilczeć. Oboje twierdziliśmy, że lepiej rozumiemy się bez słów niż z nimi.
– Nie rozumiem… – mruknęłam, odruchowo kręcąc głową.
Przytaknął z aprobatą, wywołując u mnie jeszcze większą dezorientację. Nie potrafiłam go rozszyfrować. Mój James wydawał się być mniej skomplikowany w obsłudze. Ten co chwilę okazywał się stanowić jeszcze większą zagadkę.
– Znam cię lepiej, niż ci się wydaje – odpowiedział.
– Czytasz mi w myślach? – spytałam niepewnie. Z nim wszystko było możliwe.
– Nie zaprzeczę – jęknął przeciągle, pochylając się nieznacznie. – Super, nie?
Roześmiał się serdecznie, wstając. Podszedł kilka kroków, następnie siadając na podłodze. Znajdował się dosyć blisko, przez co mogłam poczuć jego zapach, który przyjemnie drażnił moje nozdrza. Dostał te perfumy ode mnie na gwiazdkę.
– Co jeszcze potrafisz? – dociekałam, podkulając nogi. Chyba powoli zaczęliśmy przełamywać lody.
– Wiele rzeczy – odparł wymijająco, wodząc wzrokiem po ścianach.
Barwy powoli zaczynały zanikać, a obraz stawał się coraz bardziej rzeczywisty. Dopiero teraz dostrzegłam mężczyznę ubranego w czarny garnitur. Wyglądał olśniewająco. Był nawet przystojniejszy, niż go zapamiętałam. Blizna na jego prawym policzku w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęła.
– Musiałabym umrzeć, żeby być taka jak ty? – spytałam z ciekawości, niepewnie podnosząc dłoń. Tak bardzo chciałam dotknąć opuszkami palców jego skóry.

Spojrzał w dół, następnie z powrotem przenosząc wzrok na moją twarz. Wyglądał na zakłopotanego, przez co poczułam niewielki ucisk na sercu. Nie chciałam zasmucić go moim pytaniem.
– Żeby leżeć w ziemi albo zostać popiołem? – spytał obojętnie, jednak wyczułam w jego głosie nutkę bólu. – Ten James, którego widzisz jest zbyt mocno wyidealizowany…
– Bo jesteś wytworem mojej wyobraźni – dokończyłam za niego, co zabrzmiało jak pytanie. Mężczyzna pokiwał głową z aprobatą. – Chyba zacznę doceniać swój mózg – zaśmiałam się.
Odwzajemnił gest, muskając palcami moją skórę. Jego dotyk przypominał małe kłujące sopelki. Odruchowo odsunęłam dłoń. Chyba  musiałam powoli się do tego przyzwyczaić.
– Porozmawiaj z nimi – niepostrzeżenie wrócił do poprzedniego tematu. – Powinnaś im wszystko wytłumaczyć, może zrozumieją.
Nie bardzo wiedziałam, w jaki sposób mogłabym to zrobić. Rosie była na mnie wkurzona za zniszczenie jej życia. Duff z resztą pewnie też. O tym tylko łatwo się mówiło.
– Jak? – spytałam łamiącym się głosem. Czułam, jak w moim gardle rośnie gulka.
Nie zdążył mi odpowiedzieć. Uśmiechnął się przyjaźnie, aby następnie rozpłynąć się w powietrzu. Próbowałam go złapać, ale tylko rozproszyłam mgłę, która z niego pozostała. Nerwowo rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wyglądało podobnie jak przed terapią. Tylko teraz spowiła je bolesna ciemność.
– James! – zawołałam z rozpaczą. Potrzebowałam go.
Odpowiedziała mi cisza. Zaczęłam oddychać coraz bardziej niespokojnie. Już go nie było. Kwas przestał działać. Zaklęłam pod nosem. Dlaczego akurat w takim momencie? Nie wyjaśniliśmy sobie jeszcze tylu rzeczy…
Odchyliłam głowę, zaplatając palce we włosach. Wydałam z siebie przenikliwy jęk. To bolało. Czułam, jak rozpadam się na miliony małych, ostrych kawałeczków. Nie potrafiłam nad sobą panować, co dodatkowo mnie przerażało. Jestem cholernie żałosna, pomyślałam.
Westchnęłam głęboko, skupiając wzrok na kieliszku do połowy wypełnionym winem. Piłam je, zanim odleciałam. Niezdarnie przysunęłam się bliżej brzegu stolika, tym samym będąc bliżej owej rzeczy. Zacisnęłam nerwowo palce na czaszy kieliszka, jakbym chciała go rozwalić. Znajdująca się w nim ciecz pachniała dosyć przyjemnie. Wypiłam ją jednym haustem, nieznacznie się przy tym krzywiąc. Zapomniałam, że było wytrawne. Odstawiłam szkło z powrotem na stolik, skrajem rękawa przecierając usta.  Wtedy przez moją głowę przeleciała jedna myśl – słowa Jamesa. Może faktycznie powinnam tam pojechać i z nimi porozmawiać?
Wstałam raptownie, przytrzymując się oparcia kanapy. Świat na chwilę znowu zaczął wirować. Wzięłam kilka głębokich oddechów, powoli krocząc w stronę swojego pokoju. Musiałam chociaż nieznacznie się ogarnąć. Wyglądałam jak siedem nieszczęść, co dodatkowo nie ułatwiało niczego. Przebrałam się w czyste ubrania i pomalowałam rzęsy, co w niewielkim stopniu polepszyło moje nieobecne spojrzenie. Fizycznie byłam gotowa do wyjścia. Gorzej z psychiką. Nie miałam pojęcia, jak to wszystko rozegrać. Schodząc, specjalnie wybrałam tę drogę ze względu na jej długość, rozważałam w myślach wszystkie możliwe scenariusze.
Podgłośniłam radio, z którego wydobywał się krzykliwy głos Johny’ego Rottena śpiewającego Pretty vacant. Ostatnio za sprawką Duffa zaczęłam coraz częściej słuchać Sex Pistols. Tak naprawdę nie wiedziałam dlaczego. Ich muzyka była świetna, ale osobiście zmieniłabym wokalistę.
Zachichotałam pod nosem. Do kompletu brakowało jedynie chłodnych kropel deszczu. Niestety moje wycieraczki mogły narzekać co najwyżej na brak pracy. Na granatowym niebie błyszczały niewielkie gwiazdy. Na deszcz z pewnością się nie zanosiło. Prychnęłam pod nosem. Chyba tylko w filmach pogoda dopasowywała się do sytuacji.
Wybrałam dłuższą drogę do Hell House. Krążyłam po mieście rozważając wszelkie za i przeciw. Nie denerwowałam się, wręcz przeciwnie – pozostawałam obojętna, co nieco mnie martwiło. Mimo wszystko próbowałam dograć każdy szczegół. Na ostatni guzik. Zaśmiałam się głośno. Skoro to robiłam, to moja porażka była niemal murowana.
Zaparkowałam na podjeździe przed domem, odpinając pas. Zauważyłam smugę jarzeniowego światła przebijającą się zza zasłony w salonie. Ktoś na pewno był w środku. Przełknęłam bez trudu ślinę, wysiadając z samochodu. Kiedyś musiało dojść do konfrontacji. Zbyt długo milczeliśmy w tej sprawie.
Weszłam zdecydowanym krokiem do środka. Już na przywitanie do moich nozdrzy dotarł ostry zapach alkoholu. Dopiero później zauważyłam Duffa leżącego na kanapie. Jego wyraz twarzy wyrażał obojętność, ale wiedziałam, że to tylko złudne. W ręce trzymał butelkę Nikolai, z której od czasu do czasu popijał trunek.
– Gdzie reszta? – spytałam odruchowo.
Wzruszył ramionami, nawet nie racząc mnie spojrzeniem. Nie wydawał się być rozmowny. Musiałam zmienić strategię.
– Mogę skorzystać z waszego telefonu?
To pytanie nieco go ożywiło. Podniósł się nieznacznie, odkładając butelkę na stół. Spojrzał na mnie chłodno, wywołując ciarki na moim ciele.  Na pewno już wiedział o wszystkim.
– Rób co chcesz – burknął.
Bez słowa podeszłam do telefonu, który znajdował się w stosunkowo niewielkiej odległości od chłopaka. Czułam, jak śledzi niemal każdy mój ruch.
Wykręciłam odpowiedni numer, przykładając słuchawkę do ucha. Sygnał wybrzmiewał podejrzanie zbyt długo. Modliłam się w duchu, żeby wreszcie odebrała. Chciałam wyjaśnić to raz i porządnie.
– Rosie, proszę – mruknęłam, opuszczając kącik ust. Moja nadzieja przygasała, płonąc jedynie nikłym ogniem.
Chłopak wybuchnął przeszywającym śmiechem. Wstał z kanapy, odchodząc od niej na odległość około jarda. Odłożyłam słuchawkę, wiedząc, że to nie ma sensu. Mogłam porozmawiać jedynie z nim. Musiałam.
– Myślisz, że teraz uda ci się to wszystko naprawić? – W jego głosie słychać było kpinę.
Zlustrowałam go wzrokiem, wstając z kucek. Był pijany, ale to nie oznaczało, że miałam przewagę. Wręcz przeciwnie. Pijany Duff mówił, co myślał. Był szczery do bólu.
– Zaszło jakieś cholerne nieporozumienie – prychnęłam odwracając wzrok.
Chłopak wydawał się być rozbawiony całą tą sytuacją. Jednak to były tylko pozory. Miał swoją taktykę. Pragnęłam tylko, żeby nie była taka jak ta ostatnia.
– Sama jej powiedziałaś, a teraz mówisz o nieporozumieniu? Lecz się kobieto. Chciałaś nam zniszczyć życie, bo co? Bo zazdrościłaś nam szczęścia?
Jego słowa były jednym wielkim absurdem. Uśmiechnęłam się gorzko. Rosie po prostu od niego odeszła bez zbędnych gadek. Nie powiedziała mu całej prawdy. Westchnęłam głęboko. Nie lubiłam robić za pośrednika.
– O niczym jej nie powiedziałam. Wiesz, że zawsze dotrzymuję słowa – przypomniałam mu, na co jedynie pokręcił głową. – Eddie jej powiedział – oznajmiłam z trudem. Jakoś to zdanie nie mogło przejść obojętnie przez moje gardło.
Wytrzeszczył oczy, patrząc na mnie z zapytaniem. Nie rozumiał kompletnie niczego. Pewnie stwierdził, że zwariowałam.
– Eddie jest jej biologicznym ojcem – wyjaśniłam, chowając dłonie do kieszeni ramoneski.
Chłopak rozchylił wargi z niedowierzania. Widać nie tylko dla mnie była to duża niespodzianka. Złapał się za głowę, jakby chciał sobie wyrwać wszystkie włosy. Kręcił nią, chcąc w ten sposób zaprzeczyć rzeczywistości.
– Niemożliwe – wymamrotał.
Przełknęłam ślinę, oblizując wargi. Ostatnio coraz rzadziej to robiłam, przez co były mniej wysuszone.
– Jej matka miała z nim romans. Nie wiedziała, kim tak naprawdę był…
Moje słowa zdawały się do niego nie docierać. Wydawał się wpadać w amok. Przestawał panować nad sobą.
– Czy w tym pojebanym świecie, kurwa, wszyscy muszą znać tego chuja? – warknął, zaciskając dłoń w pięść.
Chciałam coś powiedzieć, tylko nie bardzo wiedziałam co. Zamiast tego wzruszyłam ramionami, dodatkowo rozdrażniając już podenerwowanego blondyna.
– Sama nie jesteś święta – zauważył. Nie musiał, doskonale o tym wiedziałam. – To z twojego powodu Rosie odcięła się od nas.
Zaśmiałam się gorzko, usłyszawszy jego słowa. Tak było najłatwiej. Szukać winnych w koło, jednocześnie wybielając samego siebie.
– Chcę wspomnieć, że wy też mieliście w tym swój udział – odparłam poirytowana. – Uległam, bo chciałam wam pomóc. Pieprzeni egoiści! – wykrzyczałam, nie przejmując się nikim i niczym. – Wykorzystaliście mnie do swoich celów, a teraz macie pretensje?!
Czułam, jak krew buzuje w moich żyłach. O dziwo było to całkiem miłe. W dodatku ten wzrost adrenaliny. Lubiłam to, chociaż nie aż tak jak inne doświadczenia. Nie była to moja ukochana autodestrukcja, która ostatnimi czasy paradoksalnie trzymała mnie przy życiu.
Chłopak oddychał niespokojnie przez nos. Widziałam, jak kipi ze złości. Czuł się zraniony, miał prawo do takiej reakcji. Ale jednocześnie chciał się wyżyć na nieodpowiedniej osobie. O nie, nie dam sobie w kasze napluć. Już nie.
– A kto puszcza się na prawo i lewo? Ja?! Sama tego chciałaś! Mogliśmy żyć na ulicy! – wrzasnął, przy okazji rozbijając stojącą nieopodal pustą butelkę po Jacku Danielsie.
Przymknęłam  powieki, słysząc nieprzyjemny huk. Wiedziałam, że z wkurwionym Duffem się nie zadziera. Szkoda tylko, iż nie potrafiłam wykorzystać tej wiedzy w praktyce. W dodatku jego słowa wbiły kolejny miecz w moją już dosyć głęboką ranę.
– Ale zrobiłam to, bo myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi! – wypomniałam mu. Czułam się jak eksplodujący wulkan.
Krzyczałam, bo miałam taką wewnętrzną potrzebę. Później z pewnością znowu byłabym na etapie nie radzę sobie z samą sobą. Najgorsze, że żałowałam wszystkiego dopiero po fakcie.
– Byliśmy – poprawił mnie, dosadnie podkreślając czas przeszły.
Pokręciłam głową, próbując nie przyjąć do świadomości jego słów. Nie chciałam tego. Nie mogłam stracić kolejnej bliskiej osoby. Czułam jak moje serce po raz kolejny pęka na pół. Nadal żyło, tętniąc bólem i bijąc w jego rytmie. Żyłam cicho krwawiąc. Krwawiłam cicho żyjąc…*
– Duff… – mruknęłam, przymykając powieki. Drażnił mnie tembr mojego głosu.
– Vicky, wszystko jest skończone – powiedział dosyć dosadnie. – Nie potrafię spojrzeć w lustro, ale twój widok jeszcze bardziej mnie drażni.
Próbował się opanować. Hamował wściekłość, chociaż sporo go to kosztowało. Zapewne widział, jak cała drżałam. Nie umiałam poskładać strzępków myśli, które spowijały moją głowę. Pogubiłam się i nie mogłam znaleźć wyjścia.
– Co chcesz teraz zrobić? Wyjechać czy może zafundować mi bilet w jedną stronę na Alaskę? – zapytałam oburzona. W porównaniu do niego nie umiałam wyznaczyć sobie granicy.
Uśmiechnął się ironicznie, wywracając oczami. Westchnął przeciągle, tym samym przedłużając czas, w którym czekałam na jego odpowiedź. Wyraz twarzy chłopaka nieco go zdradzał. Może nie chodziło mu o wyjazd, ale podobne rzeczy nie były wykluczone.
– Nie przychodź tutaj, kiedy będę w pobliżu – syknął, patrząc na mnie piorunującym wzrokiem. – Tak będzie lepiej dla nas wszystkich – dodał, odwracając się.
Powolnym krokiem kierował się w stronę schodów. Pokręciłam głową z dezaprobatą. Nie mogłam mu pozwolić ot tak odejść. To i tak, że nie kazał mi zapomnieć. Szybkim krokiem podążyłam w jego stronę, próbując go zatrzymać.
– Zaczekaj! – zawołałam, chwytając jego nadgarstek. – Nie o to mi chodziło. Porozmawiajmy, proszę.
Westchnął niespokojnie, gwałtownie wyrywając dłoń z mojego uścisku. Obrócił się na pięcie, zakładając ręce na piersi. Patrzył nam mnie z góry ze znudzeniem i obojętnością. Dla niego sprawa była zakończona.
– O co ci niby chodzi? – zapytał oschle.
Przygryzłam wargę, próbując zebrać myśli. Żaden z moich planów nie pasował do obecnej sytuacji.
– Przecież możemy to jakoś wyjaśnić – jęknęłam nienaturalnie wysoko. – To Eddie namieszał. Nie ja i nie ty. Razem możemy obmyślić jakiś plan i porozmawiać z Rosie. Zobaczysz, jeszcze wszystko będzie dobrze.
Zaśmiał się ironicznie, ukazując szereg swoich lekko żółtawych zębów.
– Ale ty jesteś głupia – skomentował, wywołując u mnie zdezorientowanie. Wydawało mi się, że to był dobry pomysł. – Masz jeszcze jakąkolwiek nadzieję? Po tych kilku miesiącach spędzonych w tym mieście powinnaś ją całkowicie stracić. Vicky, tego nie da się naprawić. Jeśli ma ci być lżej na sercu, to okej, przyznam to. My też po części wszystko spieprzyliśmy. Lepiej?
Pokręciłam głową, uśmiechając się gorzko. Myślał, że jakimiś głupimi i nic nie znaczącymi słowami uspokoi mnie, sprawi, że przestanę zajmować się tą sprawą? Mylił się i to bardzo.
– Duff… – mruknęłam, ale mi przerwał.
– Lepiej będzie, jak już pójdziesz – wycedził.
Spojrzałam na niego po raz ostatni, po czym z impetem wyszłam na zewnątrz. Trzasnęłam drzwiami, opierając potylicę o ich futrynę.
– Pieprzeni rockmani – warknęłam, odchylając głowę. Zsunęłam się po chłodnym drewnie, siadając na wycieraczce. – Trzeba było pojechać do tego Nowego Jorku, choćbym miała po drodze umrzeć.
Teraz nie miałam już wyboru. Sprawy zaszły za daleko, żeby ot tak uciec. Skoro Duff tak mógł, to okej, ale ja byłam inna. Wyjęłam z kieszeni paczkę papierosów, następnie odpalając jednego. W takich sytuacjach nikotyna przyjemnie mnie uspokajała.
Próbowałam za wszelką cenę go znienawidzić, ale nie mogłam. Jakaś część mnie krzyczała z bólu po utracie przyjaciela. Zrobiłam kolejny krok w stronę samotności. Drżącą dłonią wsadziłam papierosa do ust. Jedyną osobą, którą potrafiłam znienawidzić, byłam ja sama. Denerwowała mnie moja własna żałosność. Tęskniłam za relacją z facetem traktującym swoją niby przyjaciółkę, którą byłam jak maszynkę do zarabiania pieniędzy. Całe moje życie usłane było podobnymi upadkami. Przypominało drogę pełną wybojów.
Potrzebowałam chwili, żeby dojść do siebie. Zazwyczaj tak było. Pokrzyczałam, poużalałam się nad sobą i wreszcie mogłam iść dalej. Ten schemat aż za często przewijał się w moim życiu. Jednak z czasem powoli zaczęła się do niego przyzwyczajać…
Wyrzuciłam peta do starej doniczki po kwiatku, która leżała na stole i służyła za popielniczkę. Chodziłam w kółko po ich werandzie, obmyślając kolejny już plan. Jednocześnie starałam się nie przewrócić na porozwalanych butelkach. Prychnęłam ironicznie. Odkąd ich poznałam, to ani razu nie było tutaj czysto. Na szczęście zdążyłam się przyzwyczaić.
To okupowanie werandy nie miało sensu. Szkoda tylko, że zdałam sobie z tego sprawę dopiero po upływie dobrych kilkunastu minut. Przeczesałam włosy palcami, schodząc po niewielkich i o dziwo nie zaśmieconych schodkach. Nie szłam prosto do samochodu, który paradoksalnie nawet nie był mój. Z resztą jak masa innych rzeczy. Zamiast tego podążałam wzdłuż ulicy, która zmierzała na plażę. Lubiłam tamto miejsce i miałam nadzieję, że tam uda mi się poskładać te wszystkie puzzle w jedną spójną całość. Włożyłam ręce do kieszeni, czując niewielki chłód. Pomimo panującej wiosny, noce w Los Angeles nadal były nieco zimne.
– Vicky? Co ty tutaj robisz?
Odwróciłam się, usłyszawszy jego głos. Uśmiechnęłam się niewyraźnie. Coś czułam, że mógł mi pomóc. Zrobiłam kilka kroków na przód. Musiałam mu streścić wszystkie ważne wydarzenia dzisiejszego dnia. Razem na pewno wykombinowalibyśmy coś. Zatrzymałam się kilkanaście cali przed jego postacią, przypomniawszy sobie o dosyć istotnym szczególe. Od kilku godzin nie miałam żadnego kontaktu od Nicole i na dobrą sprawę nawet nie wiedziałam, gdzie mogłaby być…


❤❤❤
* cytat z filmu Sala samobójców w reżyserii Jana Komasy
Jak myślicie, kogo spotkała Victoria? Jestem ciekawa Waszych typów 😉
Pora zacząć wielkie odliczanie!
10 do końca



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.



⭐Allie