– Nie wiem, co powinnam teraz zrobić –
mruknęłam, chowając głowę między kolana.
Siedziałam na
dywanie w salonie i byłam na kolejnym tripie tego dnia. Tym razem jednak James,
a raczej jak stwierdził – wytwór mojej wyobraźni, wydawał się nieco bardziej
przyjaźnie nastawiony. Zajmował miejsce na kanapie, zapewne patrząc na mnie z
wyrozumiałością. Tego nie wiedziałam. Widziałam jedynie ostre krawędzie
przedmiotów, natomiast ich wnętrze wypełniały barwne kształty.
– Dosyć
ciekawie to rozegrałaś – zaśmiał się. Podniosłam głowę, zauważając jak zakłada
nogę na nogę. – Nigdy nie byłaś mistrzem planowania, Victorio.
Prychnęłam,
przewracając oczami. Miał rację. Zawsze starałam się mieć wszystko dopięte na
ostatni guzik. Jednak im bardziej się do tego przykładałam, tym gorszy był
skutek.
– Tego akurat
nie planowałam – przyznałam, wzdychając głęboko. – Muszę coś zrobić.
Przeniosłam
wzrok na kontury jego twarzy. Obraz przyjemnie wirował mi przed oczami, ukazując
niemal całą paletę barw. Przełknęłam ślinę, niepewnie się uśmiechając. Nawet
nie myślałam, że złudna rzeczywistość może być taka fajna.
– A czym
będzie to coś? – dociekał. Przez moment poczułam się, jakbym była na jakiejś
terapii.
– Nie wiem
jeszcze – mruknęłam bez przekonania, obejmując golenie. – Liczyłam, że może mi
pomożesz.
Zaśmiał się
przenikliwie. Wstał z miejsca i zaczął krążyć po pomieszczeniu. Starałam się
śledzić wzrokiem każdy jego ruch, co nie
było proste. Robiło mi się niedobrze.
– Przecież
nie ma różnicy, czy to ja powiem czy ty – stwierdził, uśmiechając się
łobuzersko. Przygryzłam wargę, starając się nie ulec mu po raz kolejny. – Czuję
się jak jakiś pieprzony psychoanalityk.
Uśmiechnęłam
się ironicznie. Właśnie tym był. Miał pomagać mi pokonać mój strach i
pojawiające się niemal każdej nocy koszmary. Odbywaliśmy swego rodzaju terapię
– ja i James. Nie umiałam przyswoić sobie, że tak naprawdę to nie był on. Wizja
spotykania swojego zmarłego narzeczonego wydawała się przyjemniejsza.
–
Przynajmniej teraz mam z ciebie jakiś pożytek – prychnęłam.
Nie zdążyłam
w porę ugryźć się w język, czego teraz żałowałam. Przecież James był zdolny do
wszystkiego. Już sobie wyobrażałam, jak eksploduje z niego cała złość. Zamarłam
na moment, bacznie obserwując jego zachowanie. Usiadł na podłokietniku zaledwie
kilkadziesiąt centymetrów ode mnie.
– Cieszę się
– rzucił nieco przygaszonym głosem, wywołując u mnie zdezorientowanie.
– Nie
krzyczysz? – spytałam niepewnie, marszcząc brwi.
Rozłożył
ręce, poszerzając uśmiech.
– Jak widać.
Zachowuję się dosyć podobnie jak ty.
Czyli zamiast
Jamesa odbywałam sesję z drugą mną tylko że w wersji męskiej? Nawet podobnie
siedział. Mój lęk zmniejszył się, ustępując miejsca spokojowi. Odetchnęłam z
ulgą. Czyżbym mogła to kontrolować?
– Czyli już
zawsze będziesz miły i pomocny? – upewniłam się.
Skrzywił się
nieznacznie, zakładając ręce na piersi. To nie świadczyło o niczym dobrym.
– To zależy –
jęknął przeciągle. – Wcześniej było nieprzyjemnie, bo bałaś się mnie. Nie
wiedziałaś, czego możesz się spodziewać. Teraz jest miło, bo nie czujesz
strachu. Po części to przez heroinę, która nieco cię znieczuliła. Poza tym
oczekujesz wsparcia od bliskiej osoby.
Uśmiechnęłam
się gorzko. Specjalnie wywoływałam halucynacje, bo potrzebowałam czyjejś
bliskości? Zdecydowanie nie. Robiłam to, bo chciałam usłyszeć jego głos,
zobaczyć jego wyraźnie zarysowaną postawę, poczuć ciepło jego dłoni. W snach to
nie było to samo. Tam mogłam czuć się jak w kinie. Teraz miałam wrażenie,
jakbym cofnęła się w czasie.
– Potrzebuję
wsparcia, dlatego rozmawiam z wytworem swojej wyobraźni? – spytałam, nawet nie
próbując powstrzymać śmiechu.
Wzruszył
ramionami. Zdawało się, że faktycznie nie zna odpowiedzi na to pytanie.
– Nie jestem
Bogiem ani nic z tej rzeczy. Dla ciebie jestem Jamesem Hooverem, którego
kochałaś i do tej pory obwiniasz się za jego śmierć.
Jego słowa
jeszcze przez chwilę wybrzmiewały w moich uszach. Oparłam podbródek o kolana,
głębiej zastanawiając się nad ich sensem. Miał rację. Chciałam odpokutować za
coś, czego nie zrobiłam. Kochałam go, pomimo że mnie krzywdził. Cholera!
Uświadomiłam sobie, że nadal tkwiłam w tej toksycznej relacji. Mimo że jego już
nie było. Nie pogodziłam się z jego śmiercią, przez co mnie nachodził. Sama
chciałam, żeby był blisko. Dopiero teraz wszystko zaczęło układać się w jedną
całość. Powinnam z tym zerwać, przestać. Każde wracanie do tamtego okresu
sprawiało zbyt dużo bólu. Jednak nie potrafiłam inaczej…
– Zbyt dużo
myślisz – wtrącił, wyrywając mnie z letargu. – Po prostu przestań.
Spojrzałam na
niego z podejrzliwością. Nie wiedziałam, o co mogło mu chodzić. Wcześniej
zdarzało nam się pomilczeć. Oboje twierdziliśmy, że lepiej rozumiemy się bez
słów niż z nimi.
– Nie
rozumiem… – mruknęłam, odruchowo kręcąc głową.
Przytaknął z
aprobatą, wywołując u mnie jeszcze większą dezorientację. Nie potrafiłam go
rozszyfrować. Mój James wydawał się być mniej skomplikowany w obsłudze. Ten co
chwilę okazywał się stanowić jeszcze większą zagadkę.
– Znam cię
lepiej, niż ci się wydaje – odpowiedział.
– Czytasz mi
w myślach? – spytałam niepewnie. Z nim wszystko było możliwe.
– Nie
zaprzeczę – jęknął przeciągle, pochylając się nieznacznie. – Super, nie?
Roześmiał się
serdecznie, wstając. Podszedł kilka kroków, następnie siadając na podłodze.
Znajdował się dosyć blisko, przez co mogłam poczuć jego zapach, który
przyjemnie drażnił moje nozdrza. Dostał te perfumy ode mnie na gwiazdkę.
– Co jeszcze
potrafisz? – dociekałam, podkulając nogi. Chyba powoli zaczęliśmy przełamywać
lody.
– Wiele
rzeczy – odparł wymijająco, wodząc wzrokiem po ścianach.
Barwy powoli
zaczynały zanikać, a obraz stawał się coraz bardziej rzeczywisty. Dopiero teraz
dostrzegłam mężczyznę ubranego w czarny garnitur. Wyglądał olśniewająco. Był
nawet przystojniejszy, niż go zapamiętałam. Blizna na jego prawym policzku w
niewyjaśnionych okolicznościach zniknęła.
– Musiałabym
umrzeć, żeby być taka jak ty? – spytałam z ciekawości, niepewnie podnosząc
dłoń. Tak bardzo chciałam dotknąć opuszkami palców jego skóry.
Spojrzał w
dół, następnie z powrotem przenosząc wzrok na moją twarz. Wyglądał na
zakłopotanego, przez co poczułam niewielki ucisk na sercu. Nie chciałam
zasmucić go moim pytaniem.
– Żeby leżeć
w ziemi albo zostać popiołem? – spytał obojętnie, jednak wyczułam w jego głosie
nutkę bólu. – Ten James, którego widzisz jest zbyt mocno wyidealizowany…
– Bo jesteś
wytworem mojej wyobraźni – dokończyłam za niego, co zabrzmiało jak pytanie.
Mężczyzna pokiwał głową z aprobatą. – Chyba zacznę doceniać swój mózg –
zaśmiałam się.
Odwzajemnił
gest, muskając palcami moją skórę. Jego dotyk przypominał małe kłujące sopelki.
Odruchowo odsunęłam dłoń. Chyba musiałam
powoli się do tego przyzwyczaić.
– Porozmawiaj
z nimi – niepostrzeżenie wrócił do poprzedniego tematu. – Powinnaś im wszystko
wytłumaczyć, może zrozumieją.
Nie bardzo
wiedziałam, w jaki sposób mogłabym to zrobić. Rosie była na mnie wkurzona za
zniszczenie jej życia. Duff z resztą pewnie też. O tym tylko łatwo się mówiło.
– Jak? –
spytałam łamiącym się głosem. Czułam, jak w moim gardle rośnie gulka.
Nie zdążył mi
odpowiedzieć. Uśmiechnął się przyjaźnie, aby następnie rozpłynąć się w
powietrzu. Próbowałam go złapać, ale tylko rozproszyłam mgłę, która z niego
pozostała. Nerwowo rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wyglądało podobnie jak
przed terapią. Tylko teraz spowiła je
bolesna ciemność.
– James! –
zawołałam z rozpaczą. Potrzebowałam go.
Odpowiedziała
mi cisza. Zaczęłam oddychać coraz bardziej niespokojnie. Już go nie było. Kwas
przestał działać. Zaklęłam pod nosem. Dlaczego akurat w takim momencie? Nie
wyjaśniliśmy sobie jeszcze tylu rzeczy…
Odchyliłam
głowę, zaplatając palce we włosach. Wydałam z siebie przenikliwy jęk. To
bolało. Czułam, jak rozpadam się na miliony małych, ostrych kawałeczków. Nie
potrafiłam nad sobą panować, co dodatkowo mnie przerażało. Jestem cholernie żałosna, pomyślałam.
Westchnęłam
głęboko, skupiając wzrok na kieliszku do połowy wypełnionym winem. Piłam je,
zanim odleciałam. Niezdarnie przysunęłam się bliżej brzegu stolika, tym samym
będąc bliżej owej rzeczy. Zacisnęłam nerwowo palce na czaszy kieliszka, jakbym
chciała go rozwalić. Znajdująca się w nim ciecz pachniała dosyć przyjemnie.
Wypiłam ją jednym haustem, nieznacznie się przy tym krzywiąc. Zapomniałam, że
było wytrawne. Odstawiłam szkło z powrotem na stolik, skrajem rękawa
przecierając usta. Wtedy przez moją
głowę przeleciała jedna myśl – słowa Jamesa. Może faktycznie powinnam tam
pojechać i z nimi porozmawiać?
Wstałam
raptownie, przytrzymując się oparcia kanapy. Świat na chwilę znowu zaczął
wirować. Wzięłam kilka głębokich oddechów, powoli krocząc w stronę swojego
pokoju. Musiałam chociaż nieznacznie się ogarnąć. Wyglądałam jak siedem
nieszczęść, co dodatkowo nie ułatwiało niczego. Przebrałam się w czyste ubrania
i pomalowałam rzęsy, co w niewielkim stopniu polepszyło moje nieobecne
spojrzenie. Fizycznie byłam gotowa do wyjścia. Gorzej z psychiką. Nie miałam
pojęcia, jak to wszystko rozegrać. Schodząc, specjalnie wybrałam tę drogę ze względu
na jej długość, rozważałam w myślach wszystkie możliwe scenariusze.
Podgłośniłam
radio, z którego wydobywał się krzykliwy głos Johny’ego Rottena śpiewającego Pretty vacant. Ostatnio za sprawką Duffa
zaczęłam coraz częściej słuchać Sex Pistols. Tak naprawdę nie wiedziałam
dlaczego. Ich muzyka była świetna, ale osobiście zmieniłabym wokalistę.
Zachichotałam
pod nosem. Do kompletu brakowało jedynie chłodnych kropel deszczu. Niestety
moje wycieraczki mogły narzekać co najwyżej na brak pracy. Na granatowym niebie
błyszczały niewielkie gwiazdy. Na deszcz z pewnością się nie zanosiło.
Prychnęłam pod nosem. Chyba tylko w filmach pogoda dopasowywała się do
sytuacji.
Wybrałam
dłuższą drogę do Hell House. Krążyłam po mieście rozważając wszelkie za i
przeciw. Nie denerwowałam się, wręcz przeciwnie – pozostawałam obojętna, co
nieco mnie martwiło. Mimo wszystko próbowałam dograć każdy szczegół. Na ostatni
guzik. Zaśmiałam się głośno. Skoro to robiłam, to moja porażka była niemal
murowana.
Zaparkowałam
na podjeździe przed domem, odpinając pas. Zauważyłam smugę jarzeniowego światła
przebijającą się zza zasłony w salonie. Ktoś na pewno był w środku. Przełknęłam
bez trudu ślinę, wysiadając z samochodu. Kiedyś musiało dojść do konfrontacji.
Zbyt długo milczeliśmy w tej sprawie.
Weszłam
zdecydowanym krokiem do środka. Już na przywitanie do moich nozdrzy dotarł
ostry zapach alkoholu. Dopiero później zauważyłam Duffa leżącego na kanapie.
Jego wyraz twarzy wyrażał obojętność, ale wiedziałam, że to tylko złudne. W
ręce trzymał butelkę Nikolai, z której od czasu do czasu popijał trunek.
– Gdzie
reszta? – spytałam odruchowo.
Wzruszył
ramionami, nawet nie racząc mnie spojrzeniem. Nie wydawał się być rozmowny.
Musiałam zmienić strategię.
– Mogę
skorzystać z waszego telefonu?
To pytanie
nieco go ożywiło. Podniósł się nieznacznie, odkładając butelkę na stół.
Spojrzał na mnie chłodno, wywołując ciarki na moim ciele. Na pewno już wiedział o wszystkim.
– Rób co
chcesz – burknął.
Bez słowa
podeszłam do telefonu, który znajdował się w stosunkowo niewielkiej odległości
od chłopaka. Czułam, jak śledzi niemal każdy mój ruch.
Wykręciłam
odpowiedni numer, przykładając słuchawkę do ucha. Sygnał wybrzmiewał
podejrzanie zbyt długo. Modliłam się w duchu, żeby wreszcie odebrała. Chciałam
wyjaśnić to raz i porządnie.
– Rosie,
proszę – mruknęłam, opuszczając kącik ust. Moja nadzieja przygasała, płonąc
jedynie nikłym ogniem.
Chłopak
wybuchnął przeszywającym śmiechem. Wstał z kanapy, odchodząc od niej na
odległość około jarda. Odłożyłam słuchawkę, wiedząc, że to nie ma sensu. Mogłam
porozmawiać jedynie z nim. Musiałam.
– Myślisz, że
teraz uda ci się to wszystko naprawić? – W jego głosie słychać było kpinę.
Zlustrowałam
go wzrokiem, wstając z kucek. Był pijany, ale to nie oznaczało, że miałam
przewagę. Wręcz przeciwnie. Pijany Duff mówił, co myślał. Był szczery do bólu.
– Zaszło
jakieś cholerne nieporozumienie – prychnęłam odwracając wzrok.
Chłopak
wydawał się być rozbawiony całą tą sytuacją. Jednak to były tylko pozory. Miał
swoją taktykę. Pragnęłam tylko, żeby nie była taka jak ta ostatnia.
– Sama jej
powiedziałaś, a teraz mówisz o nieporozumieniu? Lecz się kobieto. Chciałaś nam
zniszczyć życie, bo co? Bo zazdrościłaś nam szczęścia?
Jego słowa
były jednym wielkim absurdem. Uśmiechnęłam się gorzko. Rosie po prostu od niego
odeszła bez zbędnych gadek. Nie powiedziała mu całej prawdy. Westchnęłam
głęboko. Nie lubiłam robić za pośrednika.
– O niczym
jej nie powiedziałam. Wiesz, że zawsze dotrzymuję słowa – przypomniałam mu, na
co jedynie pokręcił głową. – Eddie jej powiedział – oznajmiłam z trudem. Jakoś
to zdanie nie mogło przejść obojętnie przez moje gardło.
Wytrzeszczył
oczy, patrząc na mnie z zapytaniem. Nie rozumiał kompletnie niczego. Pewnie
stwierdził, że zwariowałam.
– Eddie jest
jej biologicznym ojcem – wyjaśniłam, chowając dłonie do kieszeni ramoneski.
Chłopak
rozchylił wargi z niedowierzania. Widać nie tylko dla mnie była to duża
niespodzianka. Złapał się za głowę, jakby chciał sobie wyrwać wszystkie włosy.
Kręcił nią, chcąc w ten sposób zaprzeczyć rzeczywistości.
– Niemożliwe
– wymamrotał.
Przełknęłam
ślinę, oblizując wargi. Ostatnio coraz rzadziej to robiłam, przez co były mniej
wysuszone.
– Jej matka
miała z nim romans. Nie wiedziała, kim tak naprawdę był…
Moje słowa
zdawały się do niego nie docierać. Wydawał się wpadać w amok. Przestawał
panować nad sobą.
– Czy w tym
pojebanym świecie, kurwa, wszyscy muszą znać tego chuja? – warknął, zaciskając
dłoń w pięść.
Chciałam coś
powiedzieć, tylko nie bardzo wiedziałam co. Zamiast tego wzruszyłam ramionami,
dodatkowo rozdrażniając już podenerwowanego blondyna.
– Sama nie
jesteś święta – zauważył. Nie musiał, doskonale o tym wiedziałam. – To z
twojego powodu Rosie odcięła się od nas.
Zaśmiałam się
gorzko, usłyszawszy jego słowa. Tak było najłatwiej. Szukać winnych w koło,
jednocześnie wybielając samego siebie.
– Chcę
wspomnieć, że wy też mieliście w tym swój udział – odparłam poirytowana. –
Uległam, bo chciałam wam pomóc. Pieprzeni egoiści! – wykrzyczałam, nie
przejmując się nikim i niczym. – Wykorzystaliście mnie do swoich celów, a teraz
macie pretensje?!
Czułam, jak
krew buzuje w moich żyłach. O dziwo było to całkiem miłe. W dodatku ten wzrost
adrenaliny. Lubiłam to, chociaż nie aż tak jak inne doświadczenia. Nie była to
moja ukochana autodestrukcja, która ostatnimi czasy paradoksalnie trzymała mnie
przy życiu.
Chłopak
oddychał niespokojnie przez nos. Widziałam, jak kipi ze złości. Czuł się
zraniony, miał prawo do takiej reakcji. Ale jednocześnie chciał się wyżyć na
nieodpowiedniej osobie. O nie, nie dam
sobie w kasze napluć. Już nie.
– A kto
puszcza się na prawo i lewo? Ja?! Sama tego chciałaś! Mogliśmy żyć na ulicy! –
wrzasnął, przy okazji rozbijając stojącą nieopodal pustą butelkę po Jacku
Danielsie.
Przymknęłam powieki, słysząc nieprzyjemny huk. Wiedziałam,
że z wkurwionym Duffem się nie zadziera. Szkoda tylko, iż nie potrafiłam
wykorzystać tej wiedzy w praktyce. W dodatku jego słowa wbiły kolejny miecz w
moją już dosyć głęboką ranę.
– Ale
zrobiłam to, bo myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi! – wypomniałam mu. Czułam
się jak eksplodujący wulkan.
Krzyczałam,
bo miałam taką wewnętrzną potrzebę. Później z pewnością znowu byłabym na etapie
nie radzę sobie z samą sobą.
Najgorsze, że żałowałam wszystkiego dopiero po fakcie.
– Byliśmy –
poprawił mnie, dosadnie podkreślając czas przeszły.
Pokręciłam
głową, próbując nie przyjąć do świadomości jego słów. Nie chciałam tego. Nie
mogłam stracić kolejnej bliskiej osoby. Czułam jak moje serce po raz kolejny
pęka na pół. Nadal żyło, tętniąc bólem i bijąc w jego rytmie. Żyłam cicho krwawiąc. Krwawiłam cicho
żyjąc…*
– Duff… –
mruknęłam, przymykając powieki. Drażnił mnie tembr mojego głosu.
– Vicky,
wszystko jest skończone – powiedział dosyć dosadnie. – Nie potrafię spojrzeć w
lustro, ale twój widok jeszcze bardziej mnie drażni.
Próbował się
opanować. Hamował wściekłość, chociaż sporo go to kosztowało. Zapewne widział,
jak cała drżałam. Nie umiałam poskładać strzępków myśli, które spowijały moją
głowę. Pogubiłam się i nie mogłam znaleźć wyjścia.
– Co chcesz
teraz zrobić? Wyjechać czy może zafundować mi bilet w jedną stronę na Alaskę? –
zapytałam oburzona. W porównaniu do niego nie umiałam wyznaczyć sobie granicy.
Uśmiechnął
się ironicznie, wywracając oczami. Westchnął przeciągle, tym samym przedłużając
czas, w którym czekałam na jego odpowiedź. Wyraz twarzy chłopaka nieco go
zdradzał. Może nie chodziło mu o wyjazd, ale podobne rzeczy nie były
wykluczone.
– Nie
przychodź tutaj, kiedy będę w pobliżu – syknął, patrząc na mnie piorunującym
wzrokiem. – Tak będzie lepiej dla nas wszystkich – dodał, odwracając się.
Powolnym
krokiem kierował się w stronę schodów. Pokręciłam głową z dezaprobatą. Nie
mogłam mu pozwolić ot tak odejść. To i tak, że nie kazał mi zapomnieć. Szybkim
krokiem podążyłam w jego stronę, próbując go zatrzymać.
– Zaczekaj! –
zawołałam, chwytając jego nadgarstek. – Nie o to mi chodziło. Porozmawiajmy,
proszę.
Westchnął
niespokojnie, gwałtownie wyrywając dłoń z mojego uścisku. Obrócił się na
pięcie, zakładając ręce na piersi. Patrzył nam mnie z góry ze znudzeniem i obojętnością.
Dla niego sprawa była zakończona.
– O co ci
niby chodzi? – zapytał oschle.
Przygryzłam
wargę, próbując zebrać myśli. Żaden z moich planów nie pasował do obecnej
sytuacji.
– Przecież
możemy to jakoś wyjaśnić – jęknęłam nienaturalnie wysoko. – To Eddie namieszał.
Nie ja i nie ty. Razem możemy obmyślić jakiś plan i porozmawiać z Rosie.
Zobaczysz, jeszcze wszystko będzie dobrze.
Zaśmiał się
ironicznie, ukazując szereg swoich lekko żółtawych zębów.
– Ale ty
jesteś głupia – skomentował, wywołując u mnie zdezorientowanie. Wydawało mi
się, że to był dobry pomysł. – Masz jeszcze jakąkolwiek nadzieję? Po tych kilku
miesiącach spędzonych w tym mieście powinnaś ją całkowicie stracić. Vicky, tego
nie da się naprawić. Jeśli ma ci być lżej na sercu, to okej, przyznam to. My
też po części wszystko spieprzyliśmy. Lepiej?
Pokręciłam
głową, uśmiechając się gorzko. Myślał, że jakimiś głupimi i nic nie znaczącymi
słowami uspokoi mnie, sprawi, że przestanę zajmować się tą sprawą? Mylił się i
to bardzo.
– Duff… –
mruknęłam, ale mi przerwał.
– Lepiej
będzie, jak już pójdziesz – wycedził.
Spojrzałam na
niego po raz ostatni, po czym z impetem wyszłam na zewnątrz. Trzasnęłam
drzwiami, opierając potylicę o ich futrynę.
– Pieprzeni
rockmani – warknęłam, odchylając głowę. Zsunęłam się po chłodnym drewnie,
siadając na wycieraczce. – Trzeba było pojechać do tego Nowego Jorku, choćbym
miała po drodze umrzeć.
Teraz nie
miałam już wyboru. Sprawy zaszły za daleko, żeby ot tak uciec. Skoro Duff tak
mógł, to okej, ale ja byłam inna. Wyjęłam z kieszeni paczkę papierosów,
następnie odpalając jednego. W takich sytuacjach nikotyna przyjemnie mnie
uspokajała.
Próbowałam za
wszelką cenę go znienawidzić, ale nie mogłam. Jakaś część mnie krzyczała z bólu
po utracie przyjaciela. Zrobiłam kolejny krok w stronę samotności. Drżącą
dłonią wsadziłam papierosa do ust. Jedyną osobą, którą potrafiłam znienawidzić,
byłam ja sama. Denerwowała mnie moja własna żałosność. Tęskniłam za relacją z
facetem traktującym swoją niby przyjaciółkę, którą byłam jak maszynkę do
zarabiania pieniędzy. Całe moje życie usłane było podobnymi upadkami.
Przypominało drogę pełną wybojów.
Potrzebowałam
chwili, żeby dojść do siebie. Zazwyczaj tak było. Pokrzyczałam, poużalałam się
nad sobą i wreszcie mogłam iść dalej. Ten schemat aż za często przewijał się w
moim życiu. Jednak z czasem powoli zaczęła się do niego przyzwyczajać…
Wyrzuciłam
peta do starej doniczki po kwiatku, która leżała na stole i służyła za
popielniczkę. Chodziłam w kółko po ich werandzie, obmyślając kolejny już plan.
Jednocześnie starałam się nie przewrócić na porozwalanych butelkach. Prychnęłam
ironicznie. Odkąd ich poznałam, to ani razu nie było tutaj czysto. Na szczęście
zdążyłam się przyzwyczaić.
To okupowanie
werandy nie miało sensu. Szkoda tylko, że zdałam sobie z tego sprawę dopiero po
upływie dobrych kilkunastu minut. Przeczesałam włosy palcami, schodząc po
niewielkich i o dziwo nie zaśmieconych schodkach. Nie szłam prosto do
samochodu, który paradoksalnie nawet nie był mój. Z resztą jak masa innych
rzeczy. Zamiast tego podążałam wzdłuż ulicy, która zmierzała na plażę. Lubiłam
tamto miejsce i miałam nadzieję, że tam uda mi się poskładać te wszystkie
puzzle w jedną spójną całość. Włożyłam ręce do kieszeni, czując niewielki
chłód. Pomimo panującej wiosny, noce w Los Angeles nadal były nieco zimne.
– Vicky? Co
ty tutaj robisz?
Odwróciłam
się, usłyszawszy jego głos. Uśmiechnęłam się niewyraźnie. Coś czułam, że mógł
mi pomóc. Zrobiłam kilka kroków na przód. Musiałam mu streścić wszystkie ważne
wydarzenia dzisiejszego dnia. Razem na pewno wykombinowalibyśmy coś. Zatrzymałam
się kilkanaście cali przed jego postacią, przypomniawszy sobie o dosyć istotnym
szczególe. Od kilku godzin nie miałam żadnego kontaktu od Nicole i na dobrą
sprawę nawet nie wiedziałam, gdzie mogłaby być…
❤❤❤
* cytat z filmu Sala samobójców w reżyserii Jana Komasy
Jak myślicie, kogo spotkała Victoria? Jestem ciekawa Waszych typów 😉
Pora zacząć wielkie odliczanie!
10 do końca ❤
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.
⭐Allie