niedziela, 7 maja 2017

66. I can't hide what I've done, scars remind me of just how far I've come




– Vicky? Co ty tutaj robisz?
Odwróciłam się, usłyszawszy jego głos. Uśmiechnęłam się niewyraźnie. Coś czułam, że mógł mi pomóc. Zrobiłam kilka kroków na przód. Musiałam mu streścić wszystkie ważne wydarzenia dzisiejszego dnia. Razem na pewno coś wykombinujemy. Zatrzymałam się kilka centymetrów przed jego postacią, przypomniawszy sobie o dosyć istotnym szczególe. Od kilku godzin nie miałam żadnego kontaktu od Nicole i na dobrą sprawę nawet nie wiedziałam, gdzie mogłaby być…
– Nicole – mruknęłam niewyraźnie, skupiając swoje nieobecne spojrzenie na czubkach jego butów.
– Coś się stało? – spytał z troską.
Przeniosłam wzrok na jego twarz. Zmarszczył brwi, okazując niewiedzę.
– Axl, musisz mi pomóc – oznajmiłam półszeptem.
Chłopak podszedł bliżej, przejeżdżając dłonią po moim ramieniu. Chciał w jakiś sposób okazać mi wsparcie. Doceniałam to, nawet bardzo. Aczkolwiek jednocześnie bałam się, że jak dowie się prawdy, to nie będzie chciał mnie znać. Nie przeżyłabym kolejnej straty…
– No wiesz, to zależy do czego chcesz mnie wykorzystać – próbował mnie rozśmieszyć, co po części mu się udało. Na mojej twarzy dosłownie na moment zagościł subtelny uśmiech.
– Nicole wie o wszystkim – odparłam z trudem, posmutniawszy natychmiastowo.
– Powiedziałaś jej? – spytał wysokim głosem, mimo wszystko próbując opanować negatywne emocje. Byłam mu za to bardzo wdzięczna.
– Nie – zaprzeczyłam krótko, odwracając wzrok. – Rosie jej powiedziała.
Wokalista odsunął się nieznacznie, opierając ręce na biodrach. Wyglądał na kompletnie zdziwionego. Moje zdawkowe odpowiedzi ani trochę nie przybliżały go do prawdy.
– A jej kto powiedział? – spytał ostrożnie.
Zaczekałam chwilę z odpowiedzią. Musiałam rozważyć, czy mówić mu wszystko, czego dowiedziałam się od blondynki czy tylko przytoczyć najistotniejsze fakty. Axl jednak trochę się niecierpliwił i ponaglał mnie, kilkukrotnie odchrząkując.
– Eddie jest jej biologicznym ojcem – oznajmiłam. Mówienie tego po raz kolejny przychodziło już nieco łatwiej. – Spotkała się z nim i wtedy powiedział jej prawdę.
Rose zaklął pod nosem, śmiejąc się ironicznie. Nikt nie chciał w to wierzyć. Może jednak nadal śniłam? Zdecydowanie nie. Mój mózg nie był aż tak dobry, żeby odtworzyć ten okropny chłód.
– Co robimy? – westchnął, przestając chodzić w kółko.
Rosie raczej należała do spraw zamkniętych. Duff tym bardziej, chociaż nadal łudziłam się, że kiedyś mi wybaczy. Podobnie Hooter. Zostawała tylko Nicole… Martwiłam się na samo wspomnienie jej osoby. Nie znała tego miasta. Sama dokładnie nie wiedziałam, gdzie co było, a mieszkałam tu od dłuższego czasu. Wzdrygnęłam się, kiedy przez moją głowę przeleciała myśl, iż mogła spać w jakimś przytułku dla bezdomnych. Gregowi z pewnością nie wybaczyła. Wydawała się być zdecydowaną i pamiętliwą osobą.
– Musimy jej poszukać – bardziej zleciłam niż zaproponowałam. – Tylko, że nie mam pojęcia, gdzie mogłaby być.
Przytknęłam lodowatą dłoń do czoła. Czułam pulsujący ból, który prawdopodobnie został spowodowany nadmiarem emocji.
Chłopak podszedł bliżej, stając naprzeciwko mnie. Odgarnął miedziane kosmyki, które wiatr usilnie próbował wepchnąć mu do ust. Jego twarz oświetlało chłodne światło ulicznej lampy. Byliśmy tylko we dwójkę. Mało kto z własnej woli kręcił się w tej okolicy po zmroku.
– Vicky, musisz się skupić – polecił. Jego głos przyjemnie koił moje bębenki. Przymknęłam oczy dla polepszenia rezultatu. – Zastanów się. Co o niej wiesz? Miała jakieś koleżanki czy coś? Może chodziła w jakieś konkretne miejsca?
Próbowałam odtworzyć nasze krótkie i nieco wymuszone rozmowy. Musiała kiedyś powiedzieć coś więcej. Przecież to tylko mały odcinek czasu. Łatwo powiedzieć. Samego dzisiejszego dnia wydarzyło się więcej niż przez cały poprzedni tydzień.
– Mówiła coś o jakieś Corinne albo Connie – mruknęłam, otwierając oczy. – Nie pamiętam. Wiem, że miała na nazwisko Taylor.
Prychnął pod nosem, uśmiechając się gorzko. Chyba taka odpowiedź go nie satysfakcjonowała. Mnie z resztą też.
– Wiesz ile ludzi o nazwisku Taylor mieszka w Los Angeles? – spytał retorycznie, utrzymując ze mną kontakt wzrokowy. – Gdybyśmy chcieli dzwonić do każdego z nich, to nie skończylibyśmy przed wakacjami.
Przygryzłam nerwowo wargę. Musiała coś jeszcze powiedzieć. Znała się z tą dziewczyną ze szkoły. Polubiły się. W środę… Nie, to było raczej wczoraj. Powiedziała, że idzie się z nią spotkać. Specjalnie pytała, jak może dotrzeć do…
– Ściana z graffiti przy Lime Street – wybełkotałam, wypowiadając na głos swoje myśli.
Chłopak wydawał się być bardziej ożywiony, usłyszawszy tę wiadomość.
– To już coś – skomentował z nutką entuzjazmu w głosie. – To co, jedziemy tam?
Spojrzałam na niego pytająco. Czy on powiedział my? Nie, raczej się nie przesłyszałam.
– Jesteś pewien? – upewniałam się. Pokiwał głową. – Przecież jestem twoim śmiertelnym wrogiem.
Uśmiechnął się łobuzersko, wodząc wzrokiem po chodniku.
– Powiedziałbym, że możemy zawiesić broń, ale to raczej nie poskutkuje – zaśmiał się. – Czemu nie? Może być ciekawie.
– Czy ty nawet w poważnej sprawie musisz zachowywać się jak idiota?
Udawał, że się chwilę zastanawia, po czym przytaknął. Przewróciłam teatralnie oczami. Zapowiadała się długa noc…
Nie zwracając na niego uwagi, zdecydowanym krokiem podążyłam w stronę podjazdu przed Hell House, gdzie zaparkowałam samochód. Po chwili usłyszałam za sobą ciężki oddech Axla. Próbował mnie dogonić, co nie było zbyt trudne.
– Ćwiczysz szybki marsz? – spytał, chichrając pod nosem.
Podobno wmawianie sobie, że jest się kwiatem lotosu pomaga. W moim przypadku na pewno nie. Nie z nim.
– Nie. Zastanawiam się w jaki sposób wyłącza się u ciebie tryb idioty – odparowałam, nie zwalniając kroku.
Nie musiałam długo czekać, aż jego postać pojawi się obok mnie. Starałam się nawet na niego nie zerkać. Vicky, tylko spokój cię uratuje. Nie zapomnij o oddychaniu.
– Lubisz udawać obrażoną, nie? – odezwał się po chwili ciszy.
Zlekceważyłam go, otwierając drzwi od strony kierowcy.
– Nieładnie tak nie odpowiadać – skomentował z wyższością.
Zatrzymałam się, posyłając mu wymowne spojrzenie. Nie miałam ani ochoty, ani siły na odpieranie jego głupkowatych zaczepek. Sprawa była poważna, a on jak zawsze zachowywał się infantylnie.
– Mam coś do załatwienia, więc proszę, nie przeszkadzaj – westchnęłam dosadnie. Już prawie znajdowałam się we wnętrzu pojazdu.
– Chciałbym, tylko że jest jeden mały problem. Ty nie wiesz, gdzie jest Lime Street – zaakcentował, powodując, że zdecydowałam się wysłuchać, co ma do powiedzenia. – A tak się akurat składa, że byłem tam kilka razy i mogę cię ponawigować.
Cholera! Miał rację. Nie znałam zbyt dobrze Los Angeles. Ba, nawet krążąc po mieście nie znalazłabym pożądanego miejsca. Chcąc, nie chcąc, musiałam wziąć go ze sobą.
Westchnęłam przeciągle, spoglądając na niego spode łba. Stał z rękami w kieszeni i uśmiechał się cwaniacko. Wiedział, że już mógł świętować triumf. Po raz… kolejny.
– Dobra – mruknęłam od niechcenia. – Wsiadaj. – Na jego twarzy pojawił się szerszy uśmiech. Zdecydowanym krokiem podszedł bliżej pojazdu. – Tylko mam jeden warunek – uprzedziłam go.
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, jaśnie pani – zakpił, tłamsząc śmiech.
Uśmiechnęłam się mimowolnie. Jak wytrzymam z nim dłużej niż godzinę, to chcę medal.
– Ja prowadzę.
Zatrzymał się na chwilę. W mgnieniu oka uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Nie powinnaś w tym stanie… – zaczął swoją gadkę umoralniającą, ale w porę mu przerwałam.
– Daj spokój – jęknęłam ze znudzeniem. – Tylko w taki sposób mogę przestać myśleć o niej – dodałam już nieco poważniej.
Nie odezwał się. Posłusznie zajął miejsce pasażera, zapinając pas. Zrobiłam to samo, poprawiając lusterko. Niby było dobrze ustawione, ale wolałam się upewnić. W takich sytuacjach stawałam się bardziej przewrażliwiona niż na co dzień.
– Zobaczysz – westchnął z entuzjazmem. – Będziemy jak Bonnie i Clyde.

Spojrzałam na niego wymownie. Nawet nie umiał przygotować sensownej wypowiedzi.
– Z tego co wiem, Bonnie i Clyde kradli i mordowali, a nie szukali zbuntowanej małolaty – zauważyłam oschle.
Zaśmiał się. Kątem oka zobaczyłam, jak przygląda się moim dłoniom. Zapewne szykował kolejną uwagę. W końcu dopiero rozkręcaliśmy naszą potyczkę słowną.
– Zostaw już to lusterko – polecił poirytowany. – Masz jakąś nerwice albo manię natręctw czy coś?
Zabrałam ręce, wzdychając przy tym. Spojrzałam na niego, zauważając, że z dokładnością kontempluje moją twarz. Byłam już nieco zmęczona. Co nie znaczyło, iż zamierzałam się poddać.
– Może – burknęłam, przenosząc wzrok na kierownicę. Przekręciłam kluczyk w stacyjce. – To jak mam jechać? – spytałam, zmieniając temat.
– Wiesz, gdzie jest Parker Street? – upewnił się. Pokiwałam głową. – To jak tam dojedziesz, to potem będziesz musiała skręcić na obwodnicę. Jeszcze ci przypomnę.
Pomimo że często się sprzeczaliśmy, Axl czasami umiał znaleźć granicę. Wiedział, że odnalezienie Nicole w tej chwili było dla mnie priorytetem. Starał się pomóc, chociaż równocześnie nie zamierzał rezygnować ze swojej uszczypliwej natury.
Kątem oka zauważyłam, jak otwiera schowek w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego do słuchania. Zbyt dużej kolekcji nie posiadałam, ale zawsze można było znaleźć coś dla siebie. Schowałam tam wszystkie kasety, jakie kiedykolwiek dostałam. Przy okazji Rose często dorzucał coś od siebie. Najczęściej to coś było podkradzione z ich Hondy, ale zbytnio mi to nie przeszkadzało. Jak do tej pory Duff nie upominał się o swoich Sex Pistols.  
– Co dzisiaj? – spytałam, skupiając znaczną część swojej uwagi na drodze. Nie lubiłam prowadzić w nocy. Czułam się wtedy niepewnie. Mimo wszystko wolałam to niż bezczynne siedzenie na fotelu i rozmyślanie.
– Coś nietypowego – mruknął, zajęty wyborem. – Miles Davis? Co to?
Uśmiechnęłam się subtelnie, powstrzymując chichot. A Day In Paris – jedna z nielicznych kaset, które zakupiłam sama. Można powiedzieć taki biały kruk mojej kolekcji. Wcześniej nie zdarzało mi się słuchać muzyków jego pokroju. Chyba zaczynałam się starzeć.
– Włącz, to zobaczysz – poleciałam obojętnie, zatrzymując się na światłach.
Axl bez zastanowienia włożył kasetę do odtwarzacza. Zapewne spodziewał się solidnej dawki ciężkiego brzmienia. Wyglądał na nieco zdziwionego, kiedy z głośników wydobyły się pierwsze dźwięki. Nawet bardzo.
– Co to, kurwa, jest? – zapytał z oburzeniem, zabawnie marszcząc brwi. Nie mogłam powstrzymać się od chichotu. – Co on jakiś hejnał gra na tych trąbkach?
– To jest jazz – oznajmiłam w wyższością. Wiedziałam, że i tak nie zrozumie sensu tej muzyki.
– Przecież przy tym można usnąć – jęknął, wymachując rękami.
Rzadko kiedy czułam się śpiąca podczas słuchania jazzu. Zazwyczaj uciekałam się wtedy do marzeń. Ten rodzaj muzyki był dla mnie symbolem lepszego życia. Paradoksalnie w dzisiejszych czasach jazzu słuchała głównie elita.
– To mów coś – poleciłam, oblizując wargi.
– Od dawna tego słuchasz? – spytał z ciekawości, wykładając nogi na deskę rozdzielczą.
Postanowiłam nie przejmować się tym faktem, skupiając większą część uwagi na jezdni. Swoją drogą panowały na niej niemałe pustki.
– Od miesiąca, może dwóch – oznajmiłam bez przekonania. Nie potrafiłam umiejscowić tego wydarzenia w czasie. – Grasz na klawiszach. Mógłbyś spróbować jazzu.
Zaśmiał się przenikliwie, ściszając muzykę. Widocznie niezbyt przypadła mu do gustu.
– Rockmen i jazz to nie jest najlepsze połączenie – zauważył. – Ale widzę, że ty lubisz wszystko, co ma jazz w nazwie.
– Brakuje mi tylko trębacza do kolekcji – zironizowałam.
– Nie no, żołnierzyk się nada – rzucił, przedłużając samogłoski, za co dostał kuksańca w bok.
– Ty chyba nigdy go nie polubisz – westchnęłam zmęczona jego uwagami na temat Chrisa.
– Nie bardziej niż ciebie.
Przewróciłam teatralnie oczami. Przejeżdżaliśmy przez przedmieścia, mijając po drodze kolejne szare blokowiska. W pobliżu nie było ani jednej żywej duszy, przez co na moim ciele pojawiły się ciarki. Przebywanie samemu w takiej okolicy nie należało do najprzyjemniejszych. Przynajmniej lampy uliczne działały jak należy. Zupełna ciemność zamieniłaby atmosferę w tę niczym z mrocznego horroru.
– Jak wam idzie płyta? – spytałam, podtrzymując rozmowę. Cisza też nie była wskazana.
– Całkiem dobrze – mruknął bez przekonania. – Jeszcze nie weszliśmy do studia, ale mamy znaczną część materiału.
Pokiwałam głową. Wiedziałam, że zdecydowanie bardziej woleli koncertować, niż załatwiać szczegóły i formalności z Geffen – ich wytwórnią. Chłopaki często o nich wspominali. W końcu to ci ludzie dali im ogromną szansę na zaistnienie.
– Co chciałabyś robić, jak już skończysz z prostytucją i zostaniesz panią Pittman? – spytał z ciekawości, chociaż ostatnie słowa zabrzmiały dosyć nieprzyjemnie.
Zmarszczyłam brwi, szukając odpowiedzi. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Moje myśli raczej nie wybiegały aż tak w przyszłość. Z pewnością chciałabym skończyć szkołę, ale co potem? Na to nie miałam jeszcze planu.
– Mogłabym spełniać swoje marzenia, jeśli chodzi o taniec – burknęłam. Jeśli Jack dałby mi drugą szansę, to coś mogłoby z tego wyjść. – W sumie to nie zastanawiałam się nad tym – dodałam szczerze.
– Fajna sprawa – przytaknął, uśmiechając się. – Sam spełniam marzenia i powiem ci, że to kurewsko zajebiste uczucie. – Zaśmiałam się, zdając sobie sprawę z prawdziwości jego słów. Już nie tylko grali w klubach. Podpisali kontrakt i mieli wydać płytę. – Skręć na rondzie w prawo, a potem prosto i zobaczysz takie bloki całe w graffiti – dodał, zmieniając temat.
Dopiero teraz do mnie doszło, że znajdowaliśmy się na Parker Street. Płyta Davisa powoli zaczęła się kończyć. Nie spodziewałam się, że tak miło można spędzić czas w jego towarzystwie.
– Okej – przytaknęłam, posłusznie wykonując jego polecenie. – Tylko że nie jestem pewna, czego chcę – wtrąciłam, wracając do tematu. Muzyka skończyła wybrzmiewać. – Ogólnie kocham sztukę, ale taniec w szczególności, bo już kiedyś go spróbowałam.
Wydawał się zamyślić na chwilę. Ściągnął nogi z deski, tym razem opierając je na siedzeniu.
– Może powinnaś spróbować malować? – zaproponował z entuzjazmem.
Zaśmiałam się, zauważając na horyzoncie wcześniej wspomniane budynki.
– Nie sądzę, żeby to się dobrze skończyło. Śpiewać też nie umiem, od razu uprzedzam.
Bardziej zaliczałam się do koneserów niż artystów. Uwielbiałam literaturę angielską, mogłabym nie wychodzić z muzeum i śledziłam każdą premierę kinową. Mieszkałam niedaleko Hollywood. Tutaj nie dało się nie słyszeć o nowinkach w świecie filmu. Podobnie było z muzyką. Jednak to pierwsze bardziej mnie kręciło.
– Otwórz własną galerię z dziełami sztuki nowoczesnej.
– Już pędzę – oznajmiłam z ironią. – Wiesz, ile takie coś kosztuje kasy?
Potarł palcami brodę, udając, że myśli.
– Zarobisz na tych swoich bogatych klientach.
Spojrzałam na niego wymownie. Nie zamierzałam odnosić sukcesu dzięki upodleniu. Ogólnie chciałam zapomnieć o błędach, jakie teraz popełniałam. Pragnęłam rozpocząć nowe życie z prawie czystą kartą.
– Nie rozmawiajmy o tym – poprosiłam, opuszczając kąciki ust.
Zaparkowałam tuż przed ścianą, której szukaliśmy. Okazało się, że to były ruiny starego bloku, które dzieciaki przyozdobiły kolorowymi graffiti. Wysiadłam z samochodu, rozglądając się dookoła. Znajdowaliśmy się na niewielkim wzniesieniu, z którego roztaczał się przepiękny widok na okolicę. Uśmiechnęłam się, odgarniając włosy, które rozwiał wiatr.
– Chyba jej tu nie ma – zauważył Axl, stając obok mnie. – Jesteśmy tylko we dwójkę.
– Idealne miejsce na randkę – skomentowałam, nawet na niego nie zerkając.
Próbował stłamsić śmiech, obracając się na pięcie wokół własnej osi.
– To jest jakaś sugestia? – spytał rozbawiony.
Spojrzałam na niego, wzruszając ramionami. Pod tym względem oboje byliśmy wobec siebie szczerzy. Między nami nic nie było od dawna. Wiedzieliśmy o tym i nawet nie próbowaliśmy udawać, że było inaczej.
– Tak – potwierdziłam, wywołując na jego twarzy zdezorientowanie. – Zabierz tutaj dziewczynę, na której będzie ci bardzo zależeć. I przede wszystkim nie schrzań tego – zaśmiałam się, zakładając kosmyk włosów za ucho.
Chłopak odwzajemnił ten gest, wkładając dłonie do kieszeni. Spuścił głowę, wodząc wzrokiem po małych kamyczkach w różnorakich odcieniach szarego.
– Zapamiętam – obiecał, stukając palcem o swoją skroń. – Wiesz, w jakim innym miejscu mogłaby być? – spytał, zmieniając temat.
Westchnęłam głęboko, próbując zebrać myśli. Nie znałam jej zbyt dobrze. Mogłabym rzec, że prawie wcale. Wiedziałam, iż oprócz tej Taylor widywała się z Gregiem. Tylko że zapewne po tej całej akcji jego również nie chciała widzieć. Z drugiej strony, ten chłopak mógł wiedzieć o niej coś więcej.
– Ja nie, ale Greg… – mruknęłam nieśmiało. – Problem w tym, że nawet nie wiem, gdzie on mieszka.
Uśmiechnęłam się gorzko, odchylając głowę. Usłyszałam, jak Rose wzdycha nerwowo. Znowu znajdowaliśmy się w punkcie wyjściowym.
– To trochę lipa – burknął, przejeżdżając dłonią po karku.
Pokiwałam głową, obracając w palcach kluczyki. Eddie z pewnością wiedział, gdzie mieszkał młody Collins. W końcu robił interesy z jego stryjem. Jeśli nie on, to z pewnością George był świetnie poinformowany. Przygryzłam nerwowo wargę. Nie, on odpadał. Nie miałam ochoty widywać go przez dłuższy czas. Nie po tym, co zrobił. W końcu to on tak namieszał. Na szczęście przez moją głowę przeszło jeszcze inne imię.
– Ale Rosie z pewnością wie – oznajmiłam, uśmiechając się niewyraźnie. Matka nadzieja znowu powróciła do swojego głupiego dziecka. Niestety tylko chwilowo. – Tylko że ona nie chce mnie znać – dodałam, markotniejąc.
Spojrzałam na niego. Jego oczy błyszczały, wydawały się napełniać troską. Chciał pomóc, to było czuć. Tylko nadal nie wiedziałam dlaczego.
– Może do mnie podejdzie mniej sceptycznie – spostrzegł, jednocześnie sugerując pewien plan. – Wsiadaj, wiem, gdzie teraz pomieszkuje.
Uśmiechnęłam się szerzej, wodząc wzrokiem po szafirowym niebie. Zdawało się, że te gwiazdy przynosiły mi szczęście. Paradoksalnie, robiły to, kiedy miałam totalnego pecha. Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
– Chyba nigdy nie będę w stanie ci się odwdzięczyć – rzuciłam z większym entuzjazmem, skupiając wzrok na jego szmaragdowych tęczówkach oświetlanych niewielką smugą światła.
– Jak już otworzysz tę galerię sztuki, to odpalisz mi kilka miejsc – zasugerował całkiem poważnie.
– Nie wiedziałam, że malujesz – zauważyłam, zakładając ręce na piersi.
– Zacznę – poinformował, podchodząc bliżej. – Twoje akty zapewne wszyscy będą chętnie oglądać – wyszeptał, uśmiechając się łobuzersko.
Rozchyliłam usta, posyłając mu piorunujące spojrzenie. Znowu zaczynał te swoje gierki. Czyli jego poprzednie zachowanie, to była tylko cisza przed burzą?
Chłopak zdecydowanym krokiem oddalił się w stronę samochodu. Stałam tam jeszcze przez chwilę, ciskając w niego gromy. Pokręciłam głową, uśmiechając się ironicznie. Od początku wiedziałam, że zapowiada się długa noc. Westchnęłam, dołączając do niego.
– To dokąd mam jechać? – spytałam, zapinając pas.
Poprawiłam włosy, przeglądając się w lusterku. Usłyszałam, jak parsknął śmiechem pod nosem.
– Kobiety… Nawet jak wyglądają dobrze, to muszą się poprawiać – westchnął, rozsiadając się na fotelu.
Spojrzałam na niego wymownie. To i tak, że do tej pory w miarę powstrzymywał się od swoich uwag.
– Mówiłeś coś? – spytałam retorycznie. – Bo jak tak, to chętnie cię tutaj wysadzę.
– A kto porozmawia z Rosie? – Uśmiechnął się cwaniacko, wiedząc o swojej przewadze.
– Kurde – zaklęłam po nosem, przekręcając kluczyk w stacyjce. – Zawsze wiesz, jak się ustawić, nie?
Pokiwał głową z aprobatą. Zabrał się za wybieranie nowej kasety. Tym razem wolał jednak postawić na coś znanego, przynajmniej dla niego.  Oglądał etykiety niemal z każdej strony, dokładnie czytając napisy. Podśmiewałam się z jego zachowania, bacznie obserwując drogę. W sumie to nadal nie wiedziałam, dokąd miałam jechać.
– To gdzie mieszka Rosie? – dociekałam. Bez tej informacji nadal tkwiliśmy w martwym punkcie.
– W bloku na skrzyżowaniu Boxer Street i Seventh Avenue – odparł nieobecnym głosem, wkładając wybraną kasetę do odtwarzacza. Wnętrze samochodu wypełniło się muzyką Aerosmith. – Wiesz, gdzie to jest, prawda? – upewniał się.
– Ehe – przytaknęłam, zdecydowanie opuszczając skrzyżowanie. – To niedaleko szkoły, do której chodzi – dodałam, kojarząc fakty.
– Nie przez przypadek wybrała właśnie tę lokalizację – zauważył, wystukując rytm o szybę.
– Przydzielili jej mieszkanie? – wypaliłam. To było raczej oczywiste.
Chłopak zaśmiał się, zakładając nogę na nogę.
– Nie, wynajęła willę – odparł z sarkazmem. – Serio jesteś czasami taka głupia, czy tylko udajesz?
– Udziela mi się twoje towarzystwo – odparowałam, obmyślając kolejne odpowiedzi.
– W takim razie powinnaś ociekać zajebistością – podsumował, rozkładając ręce.
Kątem oka zobaczyłam, jak uśmiecha się szeroko, ukazując swoje białe zęby. Odwzajemniłam jego gest.
– Trochę skromności by ci nie zaszkodziło – stwierdziłam rozbawiona.
Odpowiedział mi milczeniem. Udawał, że za bardzo wsłuchał się w piosenkę. Sama w tym czasie próbowałam jak najszybciej dotrzeć do celu i jednocześnie nie zasnąć za kierownicą. To ostatnie nie należało do najłatwiejszych. Powoli zaczynałam odczuwać ogarniający mnie kryzys.
– Mów do mnie – poleciłam, mrugając kilkukrotnie powiekami.
– Dlaczego po prostu nie pójdziesz na policję? – spytał ze spokojem w głosie. – Byłoby z tym mniej zachodu i nie musiałabyś jeździć niemal po całym mieście.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Gdyby to było takie proste…
– Po pierwsze, minęło za mało czasu. Po drugie, co ja niby miałabym im powiedzieć? Że moja siostra uciekła, bo dowiedziała się, że puszczam się za kasę i ćpam?
Ugryzłam się w język dopiero po czasie, co zapewne nie uszło uwadze Axla. Miałam ważyć słowa… Przecież poza mną i Benem nikt nie wiedział, że znowu zaczęłam brać. Nie chciałam im mówić, bo wiedziałam, jak zareagują. Już raz wylądowałam w szpitalu przez dragi, odbyłam odwyk. Lenka umarła przez to świństwo… Oni jednak byli wyjątkiem. Im narkotyki nie szkodziły.
– Wróciłaś do hery?! – spytał oburzony, nawet nie próbując kryć zdziwienia.
– Nic takiego nie powiedziałam – zanuciłam nienaturalnie wysoko.
Zmarszczyłam brwi. Pogrążyłam się jeszcze bardziej. Nie sądziłam, że mogę być aż taka żałosna.
– Victorio Catherine Edwards, pojebało cię?! – niemalże wrzasnął.
– Ciszej – poprosiłam, czując rosnący ból w okolicy skroni. – Przecież nie powiedziałam, że wróciłam do ćpania. Po prostu już raz nadana łatka zostaje z człowiekiem do końca jego życia – stwierdziłam, udając powagę. Nawet się udało.
– Już myślałem…
Odetchnął z ulgą. Poczułam się lżejsza na duchu. Dał się nabrać. Mogłam mu wmówić dosłownie wszystko. Nie tylko jemu. To chyba była jedna z nielicznych rzeczy, jakie wychodziły mi w życiu – udawanie.
– Wystraszyłam cię? – spytałam, uśmiechając się sztucznie.
– To wcale nie jest śmieszne – syknął, zakładając ręce na piersi. – Vicky, dragi to nie jest zabawa.
Prychnęłam ironicznie. Doskonale wiedziała, jaka to jest cienka granica. Jednak wolałam, żeby o jej istnieniu nie informował mnie ćpun. I tłumaczenia, że kokaina to co innego nie wchodziły w grę.
– Po pierwsze, nie biorę – skłamałam, co wyszło w miarę naturalnie. – Po drugie, jesteś ostatnią osobą, która może mi prawić kazania w tej sprawie.
Nie odezwał się. Zamiast tego podgłośnił radio, całkowicie zatracając się w dźwiękach riffów, które grał Perry. Westchnęłam tylko, zaciskając palce na kierownicy. Skupiłam się bardziej na drodze, uświadamiając sobie, że do celu zostało już niewiele. Zwiększyłam odrobinę prędkość, chcąc skrócić oczekiwanie na chwilę samotności. Musiałam od niego odpocząć, chociażby kilkanaście minut.
Wyciągnęłam nogi na deskę rozdzielczą, wsłuchując się w końcówkę kolejnej już płyty Aerosmith. Owa chwila samotności zamieniła się w monotonne czekanie i umieranie z nudów. Próbowałam nawet zasnąć, niestety bez skutków. Emocje wzięły górę i nie pozwalały mojemu organizmowi odpocząć. Przekręciłam się na bok, zasłaniając ciałem blask księżyca, który wcześniej oświetlał moją twarz. Nie mogłam przestać o niej myśleć. Zastanawiałam się, gdzie teraz była, co robiła i czy nic się jej nie stało. Patrzyłam pusto na klamkę naprzeciwległych drzwi. Ułożyłam chłodne dłonie pod policzkiem, chcąc zminimalizować ich drżenie. Powoli zaczął zmagać mnie głód. Czułam się, jakby rozkładała mnie grypa, tylko że to było gorsze. Błagałam, żeby chłopak wrócił jak najszybciej. I przede wszystkim, żeby nie poznał prawdy…
Poderwałam się raptownie, usłyszawszy, jak otwiera drzwi. Nie spałam. Wegetowałam jak roślinka, czekając na zbawienie. Usiadł na swoim miejscu, wyciągając w moim kierunku pomięty świstek papieru. Spojrzałam pytająco na niego, a następnie na twarz Axla. Czułam dziwny ścisk żołądka. Denerwowałam się, bo wiedziałam, że mogę się niechcący zdradzić. Przecież on żył z ćpunami. Sam nim przecież był, i doskonale znał ich zachowanie na głodzie. Przełknęłam niepewnie ślinę. Musiałam podjąć decyzję. Łudziłam się, iż może nie niczego nie zauważy. Szybkim ruchem zabrałam kartkę, ostrożnie ją rozwijając.
– Nie było łatwo, ale się udało – oznajmił obojętnie, bacznie mnie obserwując.
– Dlaczego? – spytałam, kolejny raz czytając nazwę ulicy. Zlokalizowanie jej przychodziło mi z trudem.
Parsknął ironicznym śmiechem, zapinając pas. Zerknęłam na niego kątem oka. Wydawał się niczego nie podejrzewać. Pierwsza faza planu się powiodła. Teraz tylko musiałam jakoś przejść do fazy drugiej.
– Tommy się obudził i musiała go ponownie uśpić – odrzekł, likwidując uśmiech ze swojej twarzy. – Poza tym nadal jest wkurzona. Dobrze, że nie poszłaś. Ma do ciebie wielki żal. – Poczułam jak po raz kolejny ktoś za pomocą słów wbija sztylet w moją ranę. – Jednak bardzo żałuje, że powiedziała Nicole. Nie chciała, żeby to wszystko tak się potoczyło. Też się martwi.
Uśmiechnęłam się niewyraźnie. Mimo tego całego zamieszania nadal czułam, iż była moją przyjaciółką. Zraniłam ją i dlatego nie chciała mnie widzieć. Przestanie cierpieć i będę mogła z nią porozmawiać. Żałowała swojego czynu. Wiedziałam, że w głębi serca to dobra dziewczyna. Po prostu w tamtym momencie eksplodowała z niej cała wściekłość, rozgoryczenie.
– To miłe – mruknęłam, chowając świstek do kieszeni jeansów. – Wiesz, gdzie to jest? – dodałam, krzyżując nasze spojrzenia.
Mój oddech jeszcze bardziej przyspieszył. Czułam się jak podczas jakiegoś ważnego egzaminu. W sumie to taki pisałam. Z życia oczywiście. W każdej chwili mógł się domyślić, co dodatkowo działało na mnie negatywnie.
– Za miastem – zawiadomił, na co uśmiechnęłam się ironicznie. Nie mogłam ryzykować tak długiej trasy.
– Do rana będziemy tak krążyć po tym pieprzonym mieście – westchnęłam oburzona, przekręcając kluczyk w stacyjce. – A co jak ona wróciła do mieszkania? – spytałam, posyłając mu krótkie spojrzenie.
Nie znałam jej zbyt długo, ale wiedziałam, że na pewno tego nie zrobiła. Była wkurzona. Poza tym honor jej na to nie pozwalał.
– Możemy podjechać do ciebie – zaproponował bez większego problemu. – Ty sprawdzisz, czy nie wróciła, a ja w tym czasie przejdę się na stację i kupię nam kawę na drogę.
Uśmiechnęłam się szeroko, czując wyraźną ulgę. Propozycja padła z jego ust, co dodatkowo mnie satysfakcjonowało. Doskonale wiedziałam, o której stacji mówił. Przekalkulowałam w głowie, że akurat zdążę wziąć i zakroplić oczy w celu zamaskowania nienaturalnie zwężonych źrenic.
– Dziękuję – zanuciłam, odpalając silnik.
Wszystko poszło zgodnie z planem. Zdążyłam władować sobie herę, zakroplić oczy i nawet wymienić soczewki na nieco wygodniejsze okulary.  Nicole oczywiście nie było w środku. Przynajmniej raz moje przeczucia się sprawdziły.
Przed wyjściem poprawiłam włosy, po czym zamknęłam drzwi na klucz. Nawet nie bawiłam się w zostawianie jakichś kartek, gdyby przypadkiem wróciła. Nawet nie łudziłam się, ażeby była zdolna do czegoś takiego. Zjechałam windą, przemierzając pusty korytarz. Moi sąsiedzi o tej porze raczej leżeli już w łóżkach albo wyszli na dziką imprezę. W końcu był piątek – dzień, w którym studenci odreagowują ciężki tydzień nauki.
Na miejscu już czekał na mnie Axl. Stał oparty o maskę samochodu, trzymając w dłoniach kartonowe kubki z kawą. Uśmiechnęłam się pomimo zmęczenia, podchodząc bliżej.
– Proszę. – Wręczył mi mój napój. – Już myślałem, że się nie doczekam – jęknął. – I co?
Upiłam wrzątku, przy okazji parząc sobie język. Była niesłodka i niezwykle aromatyczna, czyli taka jaką lubiłam. Oczywiście nie przesadnie gorzka jak ta, którą zrobił Steven.
Wzruszyłam ramionami, przenosząc na niego moje nieobecne spojrzenie.
– Pusto – mruknęłam, przesuwając palce po gorącym kartonie. – Nie było jej i pewnie się nie pojawi – dodałam z trudem.
– Znajdzie się – próbował dodać mi otuchy, przejeżdżając dłonią wzdłuż mojego ramienia. – Zobaczysz.
Chciałam uwierzyć w jego słowa, chociaż to nie było takie proste. Ta dziewczyna stanowiła dla mnie jedną wielką zagadkę bez prostego do znalezienia rozwiązania. Coraz częściej przez moją głowę przelatywała myśl, że mogła pojechać do Xaviera. Albo co gorsza wrócić do domu…
– Możemy już jechać? – spytałam nieco zniecierpliwiona. Liczyła się każda minuta.
– Jasne – przytaknął. – Teraz ja poprowadzę – zaznaczył dosyć dosadnie.
Pokręciłam głową, wyciągając z kieszeni kluczyki. Nie mogłam się na to zgodzić. Czułam się lepiej i mogłabym jechać nawet na drugi koniec Stanów. Kawa powodowała, że przestało ogarniać mnie zmęczenie. Siedzenie za kółkiem nie sprawiało mi problemów. Gorzej z pozostawaniem w bezczynności.
– Nie ma mowy – odmówiłam stanowczo, kierując się w stronę siedzenia kierowcy. – Już ci mówiłam, że muszę się czymś zająć – przypomniałam, na co zareagował tylko krótkim aha.
Wsiedliśmy do samochodu, niemalże od razu ruszając w trasę. Robiło się coraz później, przez co teraz czas liczył się nieco bardziej. Od czasu do czasu popijałam kawę, żeby przypadkiem nie usnąć za kierownicą, jednocześnie odpowiadając na momentami skomplikowane pytania Axla. Rozmowa z nim również pomagała. Dzięki niej mogłam oderwać się od przyziemnych spraw i chociaż na ułamek sekundy zapomniałam o zamartwianiu się o Nicole.
Okazało się, że to za miastem wcale nie było tak daleko. Zajechaliśmy pod masywną metalową bramę dużego i wystawnego domu na przedmieściach. Rozchyliłam subtelnie usta, podziwiając jego wygląd. Białą elewację pokrytą kamieniem oświetlały niewielkie lampki dające przyjemne ciepło żółte światło. Idealnie skoszoną trawę zakrywały połacie kwiatów, które w dzień zapewne radowały oko swoimi żywymi barwami.
– No, młoda wiedziała, kogo wybrać – skomentował Rose. Wydawał się równie zaskoczony co ja. – Mogłabyś się od niej uczyć.
Gdybym nie była w zachwycie nad architekturą i wystrojem tego miejsca, zapewne dostałby kuksańca w bok. Zamiast tego, ostrożnie wysiadłam z samochodu, ani na moment nie odrywając wzrok od tego cuda. Spokojnie mogłabym nazwać to willą.
– On jest jakoś powiązany z Pablem Escobarem czy coś? – spytał, tym samym wytrącając mnie z transu.
Zlustrowałam go wzrokiem, marszcząc brwi. Z każdą chwilą wysnuwał coraz bardziej niedorzeczne teorie.
– Greg pracuje w firmie swojego wujka, która raczej nie robi interesów z baronem narkotykowym – zripostowałam, spoglądając na niego wymownie.
– Kto wie – zanucił, wzruszając ramionami. – Wchodzimy czy zamierzasz okupować chodnik, żeby móc jak najdłużej patrzeć. Zrób zdjęcie, wystarczy na dłużej.
Prychnęłam, przewracając oczami. Znowu wróciliśmy do punktu wyjścia. Po raz… kolejny. Nasze spotkania przebiegają aż nazbyt schematycznie.
– Kiedyś sama w takim zamieszkam – stwierdziłam, uśmiechając się subtelnie i podchodząc pod furtkę.
– Będziesz sprzątać u prezydenta? – Jego głos zawierał aż nazbyt sztucznego zdziwienia.
– Nie – zaprzeczyłam, wyciągając dłoń w stronę dzwonka. – Kiedyś na taki zapracuję, a ty zostaniesz moim lokajem.
– Lubisz dominować, powiadasz – mruknął głębokim, niskim tonem.
Westchnęłam głośno, przymykając na moment powieki. I znowu zmierzamy do określonego już wcześniej punktu.
– Zamknij się, kurwa – jęknęłam poirytowana. – Jak tak bardzo lubisz dopowiadać sobie różne rzeczy, to wykaż się swoją kreatywnością. Napisz książkę o swoich chorych pomysłach, może akurat okaże się bestsellerem! – wyrzuciłam, obniżając swój poziom zdenerwowania.
– Dobry pomysł – zauważył z poruszeniem.
Super, jeszcze tego brakowało, żeby Rose pisał powieść psychologiczno-erotyczną. To zwiastowało tylko porażkę.
Nie zwracając uwagi na mojego towarzysza, który działa mi na nerwy, opowiadając swój plan zaistnienia w świeci książki, nacisnęłam dzwonek. Do naszych uszu dotarł jego dźwięk, automatycznie uciszając Axla. Właśnie za takie rzeczy podziwiałam cuda techniki. Czekaliśmy chwilę, zanim z drugiej strony odezwał się znajomy lekko zmęczony głos Grega.
– Kto tam?
– To ja , Victoria – zakomunikowałam. Stwierdziłam, że o Axlu nie musze go informować. Może jakoś uda mi się go przemycić. – Mogę wejść?
Musiałam chwilę poczekać na odpowiedź. Było dosyć późno, zapewne jego procesy myślowe nieco spowolniły.
– Jasne – wymamrotał.
Rozłączył się, a zamiast jego głosu wybrzmiewał długi sygnał. Otworzyłam bramkę, wchodząc na teren posesji. Rozejrzałam się dookoła, ponownie podziwiając jej wygląd. Zdecydowanie mogłabym mieszkać w takim miejscu.
– Wystarczy. Zachowujesz się, jakby cię odcięli od cywilizacji na dziesięć lat.
Zerknęłam przez ramię. Niemal krok w krok podążał za mną Axl, nie oszczędzając mi typowych dla niego komentarzy.
– Chyba nie rozumiesz prostego zdania po angielsku – stwierdziłam, patrząc na niego wymownie. – Pytałam o mnie. Ciebie nie uwzględniłam – zaakcentowałam aż nazbyt dosadnie.
Oczywiście, że wiedziałam, iż pójdzie ze mną. Po prostu czasami lubiłam się z nim droczyć. Szczególnie kiedy piłeczka była po mojej stronie.
Uśmiechnął się łobuzersko, przeczesując włosy palcami.
– Zapomniałaś już? Jesteśmy jak Bonnie i Clyde. Sama Bonnie dużo nie wskóra.
Roześmiałam się, obracając się na pięcie. Nie ma to jak porównywać się do dwójki przestępców. Z tego, co było mi wiadome, działaliśmy raczej w dobrej sprawie.
Poganiania przez Axla w miarę sprawnie pokonałam długi zajazd wyłożony malutkimi kamyczkami i kilka marmurowych schodów. Zatrzymaliśmy się przed ogromnymi, dębowymi drzwiami, które oszałamiały zdobieniami na swojej futrynie. Przełknęłam ślinę z niewielkim trudem, następnie pukając za pomocą mosiężnej kołatki. Nie musieliśmy nawet długo czekać. Już po chwili w uchylonych drzwiach pojawił się Greg ubrany w spodnie od garnituru i śnieżnobiałą koszulę z rozpiętymi trzema guzikami. Na jego twarzy widać było oznaki zmęczenia w postaci sinych cieni pod oczami czy mętnego spojrzenia.
– Kto to? – spytał, wzrokiem wskazując Axla.
– Przyjaciel – odparłam wymijająco, zanim wokalista zaczął swój długi i nudny monolog, przy okazji się przedstawiając.
Pokiwał głową na znak, że rozumie.
– Jak się domyślałam, przyjechaliście ze względu na Nicole – mruknął, wodząc wzrokiem po naszych twarzach.
– Tak – przyznałam dosyć spokojnym głosem. – Była może u ciebie, albo wiesz, gdzie może być?
Podrapał się po karku, próbując jak najdłużej unikać odpowiedzi. Oblizał wargi, spuszczając wzrok. Zdawało się, jakby temat małolaty nieco go zdołował.
– Nie było jej – oznajmił z rozczarowaniem, wzdychając przeciągle. – Powiedziała, że odezwie się, jak przemyśli sobie to wszystko – dodał, zdobywając się na nikły, gorzki uśmiech.
– Czyli? – dociekałam. Instynkt podpowiadał mi, że trafiłam na jakiś trop.
Założył ręce na piersi, patrząc na mnie w dosyć dyplomatyczny sposób.
– Nie wiem – odparł z bólem. – Może jutro, może w ogóle.
Spuściłam wzrok, kręcąc głową. Nie mogła ot tak zapaść się pod ziemię. Musiała gdzieś tutaj być, o ile jeszcze nie wyjechała z miasta. Miałam głęboką nadzieję, że tak się nie stało.
– Dzięki – mruknęłam od niechcenia, podnosząc głowę.
– Zaczekaj – zawołał raptownie, powstrzymując mnie od odejścia. Przeniosłam wzrok na jego wargi, uważnie śledząc każdy ich ruch. – Nicole ostatnimi czasy przesiadywała trochę w klubie. Nie tym dla nastolatków. Ten znajduje się na Sunset Strip. Mówiła, że go lubi, bo raz czy dwa udało jej się kupić alkohol. Poza tym twierdziła, że jeden z barmanów to spoko gość i można z nim porozmawiać. Byłem tam z nią wczoraj.
Ta informacja wywołała u mnie nieoczekiwaną falę szczęścia. Po kilku godzinach poszukiwań zguba wreszcie musiała się znaleźć. Przecież pech nie mógł mnie wiecznie prześladować.
– Gdzie to jest?
– Rainbow – odparł po dłuższym namyśle. – Wydaję mi się, że ten barman może cię znać, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie.
Uśmiechnęłam się dla niepoznaki, chcąc ukryć zdziwienie. Todd? Czyżby to on był kolejną osobą, która dogadywała się z moją siostrą lepiej niż ja? Nie rozumiałam, co ten facet miał w sobie, że garnęły do niego małolaty z problemami.
– Dzięki wielkie – rzuciłam, odwracając się na pięcie. Dosyć szybkim krokiem pokonałam dwa schody.
– Jak ją znajdziesz, to daj znać – poprosił. W jego głosie można było usłyszeć zdesperowanie.
Przystanęłam na moment, analizując jego słowa. Widać było, że przez ten niewielki okres czasu zdążył ją polubić.
– Jasne – zawołałam, ruszając dalej.
Dopiero po chwili chłopak zamknął drzwi, nieznacznie nimi trzaskając. Teraz już nie podziwiałam wystawnej parceli. Podążałam prosto w stronę samochodu, raptownie nabierając powietrza nosem.
– Na pewno nie chcesz się zmienić? – upewniał się Axl, idąc obok mnie.
– Nie – zaprzeczyłam, nawet nie racząc go krótki spojrzeniem. – Już nie jestem zmęczona – dodałam, otwierając pojazd.
– Nie to nie. – Wzruszył ramiona, zajmując swoje miejsce.
Wsiadłam do środka, następnie zapinając pas. Upiłam łyka kawy, nieznacznie krzywiąc się przy tym. Wystygła.
– Nadal mam ci zadawać pytania? – spytał bez entuzjazmu.
– Tak – odparłam, przekręcając kluczyk w stacyjce.
– Dlaczego nosisz okulary?
– Bo jestem ślepa – odpowiedziałam bez chwili namysłu, znaczną część swojej uwagi skupiając na wyjechaniu na drogę.
– Coś więcej – nalegał, abym  kontynuowała. – Krótkowidz czy dalekowidz?
– Dalekowidz.
Kątem oka zobaczyłam, jak potakuje głową.
– Nigdy wcześniej nie widziałem cię w okularach – zauważył, wyciągając nogi.
– Bo noszę soczewki. Wymieniam je na okulary, jak chcę od nich odpocząć – wyjaśniłam.
– Ulubiony film?
– Serio? – jęknęłam ze zdziwieniem. – Idziesz po najniższej linii oporu?
Zaśmiał się, wodząc wzrokiem po wnętrzu samochodu.
– Mam w chuj sucho w gardle i spędzam czas z moją byłą. Kurde, chyba się starzeję – stwierdził, rechocząc.
– Niewątpliwe. Już zaczyna ci się robić zmarszczka na czole.
– Gdzie? – spytał ożywiony, przysuwając się bliżej lusterka.
Zachichotałam pod nosem, włączając radio. Akurat leciała audycja o konfliktach w związkach.
– Wiedziałam, że jesteś przewrażliwiony na punkcie swojego wyglądu – stwierdziłam, uśmiechając się triumfalnie.
– Nie bardziej niż ty – rzucił oschle. – Nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
Casablanca – odparowałam, oblizując nieco spierzchnięte usta. Przez te nerwowe tiki znowu wracały do poprzedniego stanu.
Zapanowała chwilowa cisza. Albo zaskoczyłam go swoim wyborem, albo nie znał tego klasyka.
– Nie kojarzę – mruknął po chwili.
– Nakręcili go w czterdziestym drugim. – poinformowałam, na co uniósł jedną brew. – Opowiada o wojnie i miłości. No i gra tam Humphrey Bogart – dodałam, subtelnie unosząc kąciki ust. Trzeba przyznać, był całkiem przystojny.
– Jesteś bardziej sztywna niż moja babcia – skwitował, wkładając do ust papierosa.
Jego babcia też ćpała i rozmawiała ze swoim zmarłym narzeczonym?
– Dlatego już nie jesteśmy razem – uzupełniłam jego wypowiedź.
– Stare filmy, książki, jazz – wymieniał, raptownie zaciągając się dymem. – Jesteś inna niż dziewczyny, które znam.
Wzruszyłam tylko ramionami. Jakoś bardzo się tym nie przejmowałam. Lubiłam te rzeczy. Podziwiałam każdy przedmiot, który w moim mniemaniu był wartościowy. Czy uchodziło to za stare i niemodne? Najwidoczniej tak. Jednak nie potrafiłam przestać oglądać Przeminęło z wiatrem, czytać Rozważną i romantyczną czy słuchać Franka Sinatry wyłącznie ze względu na innych.
– Miejsce, w którym mogłabyś zamieszkać?
– Zdecydowanie Paryż. Kocham tamtą architekturę. Zapewne atmosfera też jest wspaniała.
Miałam niewielką słabość do Europy. Wydawała się być wyrafinowanym miejscem z wysoko rozwiniętą kulturą, która nie skupiała się głównie na masowej popularności. Poza tym tam rozwinęła się kolebka cywilizacji zachodniej.
– Żałujesz czegoś? – spytał, wywołując u mnie melancholijny nastrój.
Stanęłam na światłach, zastanawiając się nad odpowiedzią. W mojej głowie pojawiły się obrazy sytuacji, które wydarzyły się na przestrzeni lat. Oczywiście, że niektóre z nich chciałam zmienić. Po prostu kiedyś podejmowałam niewłaściwe decyzje. Nadal miałam ku temu tendencję.
– Każdy chyba czegoś żałuję – odparłam, wymijająco.
– Ja nie – przyznał.
Ruszyłam z miejsca. Już prawie dojeżdżaliśmy do miasta, co nieco mnie ucieszyło.
Non, rien de rien, non, je ne regrette rien – zaśpiewałam dosyć nieczysto, krzywiąc się pod koniec.
Chłopak zaśmiał się, wyrzucając peta przez okno. Doskonale wiedział, że muzyka nie była moją mocną stroną. Okropnie fałszowałam, co dosyć często brało się z mojego lekceważącego podejścia. Dopiero tym razem postarałam się nieco bardziej.
– Masz ładną barwę – skomentował dyplomatycznie. – Nad trafianiem w dźwięki możemy popracować, jeśli chcesz – zaproponował, uśmiechając się łobuzersko. No tak, on nie potrafił od początku do końca zachować powagi.
Odwzajemniłam jego gest, stukając karmazynowymi paznokciami o brzegi kierownicy.
– Obiecuję, że kiedyś zastanowię się nad twoją propozycją – roześmiałam się.
Po kilkunastu minutach udało nam się zajechać pod Rainbow. Wysiedliśmy z samochodu, dokładnie go zamykając. Przystanęłam na chodniku, odwracając się w stronę wejścia do lokalu. Wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia, zobaczywszy cholernie długą kolejkę przed bramkami.
– Kurwa… – warknął Axl, zaciskając zęby. – Do jutra tutaj nie wejdziemy.
– Spokojnie – zanuciłam, chcąc, żeby ochłonął. – Nie zapominaj, że mam znajomości i możemy wejść tyłem.
Zaciągnęłam chłopaka w stronę innego przejścia. Tylko tak mogliśmy tam wejść. Przypomniałam sobie, że tego wieczoru miał tu zagrać jakiś sławny zespół z Londynu. Wszystko się wyjaśniło. W mgnieniu oka znaleźliśmy się na tyłach budynku, gdzie stróżował Johnny – znajomy ochroniarz. Przywitałam się z nim, ucięliśmy przyjazną pogadankę, po czym wpuścił nas do środka. Znałam te korytarze, pomieszczenia niemal na pamięć, więc droga na zaplecze nie sprawiła nam kłopotu. Przedostanie się stamtąd na sale było już bułką z masłem.
Zamrugałam kilkukrotnie, przyzwyczajając oczy do panującego półmroku. Tutaj jedynym źródłem światła była wirująca, kolorowa kula. Przedzieraliśmy się przez tłum, który zagradzał przejście do baru. Kolejka po alkohol również zadziwiała swoją długością. Wykorzystując swój urok osobisty i rozpychanie się łokciami, udało mi się dotrzeć pod blat baru. Uśmiechnęłam się, widząc Todda, który jak mrówka uwija się w pracy. Obok niego znajdowała się również jakaś młoda, ładna dziewczyna – zapewne zatrudniona do pomocy. Nic dziwnego, sam nie dałby rady z takim tłumem.
– Todd! – zawołałam, chcąc zwrócić jego uwagę.
Chłopak zerknął na mnie przelotnie, kiwając głową. Musiałam chwilę poczekać, aż obsłuży przynajmniej część klientów.
– Co jest? – spytał, kiedy już udało mu się wygospodarować pięć minut wolnego. – Tylko szybko, bo sama widzisz, jaki jest ruch.
Przełknęłam z trudem ślinę, układając sobie wypowiedź w głowie. Rose’a nie było obok mnie. Zniknął w tłumie z grupką swoich rzekomych fanek. Umówiliśmy się za dziesięć minut przed wyjściem.
– Słyszałam, że podobno przychodziła tutaj Nicole, moja młodsza siostra – zaczęłam, robiąc krótką pauzę na głęboki oddech. Davis pokiwał twierdząco głową. – Zniknęła i nie mam pojęcia, gdzie jej szukać. Może coś wiesz albo powiedziała ci…
– Dowiedziała się prawdy? – spytał aż nadto spokojnie.
Wydawało się, że nieco mu przeszło od ostatniego razu. Nie wyglądał na zdenerwowanego, obrażonego ani nic w tym stylu. Nadal zachowywał się jak mój przyjaciel, co nieco zbiło mnie z tropu.
Pokiwałam głową, nerwowo przygryzając wargę. Czułam się, jakby stres zjadał mnie od środka. Moja intuicja podpowiadał mi, że Nicole jest w tym budynku.
Chłopak westchnął przeciągle, zarzucając czerwoną ścierkę przez ramię.
– Przykro mi, ale nie ma jej tutaj – oznajmił ze współczuciem. Spuściłam głowę, odruchowo nią kręcąc. Koniec. Przepadła jak kamień. – Ale wiem, gdzie może być – dodał, wywołując u mnie chwilowy paraliż.
Ostrożnie podniosłam głowę, spoglądając na niego pytająco. Jeszcze nie wszystko mogło być stracone.
– Przychodziła tutaj głownie porozmawiać – zaczął, przejeżdżając palcem po swojej zarośniętej bródce. – Kiedyś powiedziała, że znajomy dał jej klucze do jakiegoś domku za miastem, żeby miała gdzie uciec w chwilach słabości.
Zmarszczyłam brwi, opierając przedramię na wypolerowanym blacie. Teraz już nic nie trzymało się kupy. Czyżby wspomniał o Gregu? Dlaczego dał jej klucze do domu, którego pewnie nie potrafiła zlokalizować? I najważniejsze: dlaczego mi o tym nie powiedział? Przecież właśnie od niego wracałam…
– Wiesz może, gdzie to jest? – dociekałam, czując przypływ nadziei. Zguba się znajdzie, powtarzałam sobie w myślach.
– Mówiła coś o Vista albo okolicach – przekazał niepewnie. – Chyba coś takiego.
Uśmiechnęłam się szeroko w ramach podziękowania. Może i nie dowiedziałam się dużo, ale zawsze to coś. Przecież w razie czego mogłam podpytać miejscowych. Z pewnością pokojarzyliby Collinsa. W końcu w małym miasteczku niewielu biznesmenów miało swoje domki.
– Dziękuję – rzuciłam na odchodne, kierując się w stronę wyjścia.
– Nie ma za co – odpowiedział, wyciągając dłoń. – Powodzenia.
Przyda się, pomyślałam.



❤❤❤
Jakoś pasuje mi tutaj ta piosenka. Oddaje klimat pewnego miejsca.
9 do końca 😉










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.



⭐Allie