– Vicky? Co
ty tutaj robisz?
Odwróciłam
się, usłyszawszy jego głos. Uśmiechnęłam się niewyraźnie. Coś czułam, że mógł
mi pomóc. Zrobiłam kilka kroków na przód. Musiałam mu streścić wszystkie ważne
wydarzenia dzisiejszego dnia. Razem na pewno coś wykombinujemy. Zatrzymałam się
kilka centymetrów przed jego postacią, przypomniawszy sobie o dosyć istotnym
szczególe. Od kilku godzin nie miałam żadnego kontaktu od Nicole i na dobrą
sprawę nawet nie wiedziałam, gdzie mogłaby być…
– Nicole –
mruknęłam niewyraźnie, skupiając swoje nieobecne spojrzenie na czubkach jego
butów.
– Coś się
stało? – spytał z troską.
Przeniosłam
wzrok na jego twarz. Zmarszczył brwi, okazując niewiedzę.
– Axl, musisz
mi pomóc – oznajmiłam półszeptem.
Chłopak
podszedł bliżej, przejeżdżając dłonią po moim ramieniu. Chciał w jakiś sposób
okazać mi wsparcie. Doceniałam to, nawet bardzo. Aczkolwiek jednocześnie bałam
się, że jak dowie się prawdy, to nie będzie chciał mnie znać. Nie przeżyłabym
kolejnej straty…
– No wiesz,
to zależy do czego chcesz mnie wykorzystać – próbował mnie rozśmieszyć, co po
części mu się udało. Na mojej twarzy dosłownie na moment zagościł subtelny
uśmiech.
– Nicole wie
o wszystkim – odparłam z trudem, posmutniawszy natychmiastowo.
–
Powiedziałaś jej? – spytał wysokim głosem, mimo wszystko próbując opanować
negatywne emocje. Byłam mu za to bardzo wdzięczna.
– Nie –
zaprzeczyłam krótko, odwracając wzrok. – Rosie jej powiedziała.
Wokalista
odsunął się nieznacznie, opierając ręce na biodrach. Wyglądał na kompletnie zdziwionego.
Moje zdawkowe odpowiedzi ani trochę nie przybliżały go do prawdy.
– A jej kto
powiedział? – spytał ostrożnie.
Zaczekałam
chwilę z odpowiedzią. Musiałam rozważyć, czy mówić mu wszystko, czego
dowiedziałam się od blondynki czy tylko przytoczyć najistotniejsze fakty. Axl
jednak trochę się niecierpliwił i ponaglał mnie, kilkukrotnie odchrząkując.
– Eddie jest
jej biologicznym ojcem – oznajmiłam. Mówienie tego po raz kolejny przychodziło
już nieco łatwiej. – Spotkała się z nim i wtedy powiedział jej prawdę.
Rose zaklął
pod nosem, śmiejąc się ironicznie. Nikt nie chciał w to wierzyć. Może jednak
nadal śniłam? Zdecydowanie nie. Mój mózg nie był aż tak dobry, żeby odtworzyć
ten okropny chłód.
– Co robimy?
– westchnął, przestając chodzić w kółko.
Rosie raczej
należała do spraw zamkniętych. Duff tym bardziej, chociaż nadal łudziłam się,
że kiedyś mi wybaczy. Podobnie Hooter. Zostawała tylko Nicole… Martwiłam się na
samo wspomnienie jej osoby. Nie znała tego miasta. Sama dokładnie nie
wiedziałam, gdzie co było, a mieszkałam tu od dłuższego czasu. Wzdrygnęłam się,
kiedy przez moją głowę przeleciała myśl, iż mogła spać w jakimś przytułku dla
bezdomnych. Gregowi z pewnością nie wybaczyła. Wydawała się być zdecydowaną i
pamiętliwą osobą.
– Musimy jej
poszukać – bardziej zleciłam niż zaproponowałam. – Tylko, że nie mam pojęcia,
gdzie mogłaby być.
Przytknęłam
lodowatą dłoń do czoła. Czułam pulsujący ból, który prawdopodobnie został
spowodowany nadmiarem emocji.
Chłopak
podszedł bliżej, stając naprzeciwko mnie. Odgarnął miedziane kosmyki, które
wiatr usilnie próbował wepchnąć mu do ust. Jego twarz oświetlało chłodne
światło ulicznej lampy. Byliśmy tylko we dwójkę. Mało kto z własnej woli kręcił
się w tej okolicy po zmroku.
– Vicky,
musisz się skupić – polecił. Jego głos przyjemnie koił moje bębenki.
Przymknęłam oczy dla polepszenia rezultatu. – Zastanów się. Co o niej wiesz?
Miała jakieś koleżanki czy coś? Może chodziła w jakieś konkretne miejsca?
Próbowałam
odtworzyć nasze krótkie i nieco wymuszone rozmowy. Musiała kiedyś powiedzieć
coś więcej. Przecież to tylko mały odcinek czasu. Łatwo powiedzieć. Samego
dzisiejszego dnia wydarzyło się więcej niż przez cały poprzedni tydzień.
– Mówiła coś
o jakieś Corinne albo Connie – mruknęłam, otwierając oczy. – Nie pamiętam.
Wiem, że miała na nazwisko Taylor.
Prychnął pod
nosem, uśmiechając się gorzko. Chyba taka odpowiedź go nie satysfakcjonowała.
Mnie z resztą też.
– Wiesz ile
ludzi o nazwisku Taylor mieszka w Los Angeles? – spytał retorycznie, utrzymując
ze mną kontakt wzrokowy. – Gdybyśmy chcieli dzwonić do każdego z nich, to nie
skończylibyśmy przed wakacjami.
Przygryzłam
nerwowo wargę. Musiała coś jeszcze powiedzieć. Znała się z tą dziewczyną ze
szkoły. Polubiły się. W środę… Nie, to było raczej wczoraj. Powiedziała, że
idzie się z nią spotkać. Specjalnie pytała, jak może dotrzeć do…
– Ściana z
graffiti przy Lime Street – wybełkotałam, wypowiadając na głos swoje myśli.
Chłopak wydawał
się być bardziej ożywiony, usłyszawszy tę wiadomość.
– To już coś
– skomentował z nutką entuzjazmu w głosie. – To co, jedziemy tam?
Spojrzałam na
niego pytająco. Czy on powiedział my? Nie, raczej się nie przesłyszałam.
– Jesteś
pewien? – upewniałam się. Pokiwał głową. – Przecież jestem twoim śmiertelnym
wrogiem.
Uśmiechnął
się łobuzersko, wodząc wzrokiem po chodniku.
–
Powiedziałbym, że możemy zawiesić broń, ale to raczej nie poskutkuje – zaśmiał
się. – Czemu nie? Może być ciekawie.
– Czy ty
nawet w poważnej sprawie musisz zachowywać się jak idiota?
Udawał, że
się chwilę zastanawia, po czym przytaknął. Przewróciłam teatralnie oczami.
Zapowiadała się długa noc…
Nie zwracając
na niego uwagi, zdecydowanym krokiem podążyłam w stronę podjazdu przed Hell
House, gdzie zaparkowałam samochód. Po chwili usłyszałam za sobą ciężki oddech
Axla. Próbował mnie dogonić, co nie było zbyt trudne.
– Ćwiczysz
szybki marsz? – spytał, chichrając pod nosem.
Podobno
wmawianie sobie, że jest się kwiatem lotosu pomaga. W moim przypadku na pewno
nie. Nie z nim.
– Nie.
Zastanawiam się w jaki sposób wyłącza się u ciebie tryb idioty – odparowałam,
nie zwalniając kroku.
Nie musiałam
długo czekać, aż jego postać pojawi się obok mnie. Starałam się nawet na niego
nie zerkać. Vicky, tylko spokój cię
uratuje. Nie zapomnij o oddychaniu.
– Lubisz
udawać obrażoną, nie? – odezwał się po chwili ciszy.
Zlekceważyłam
go, otwierając drzwi od strony kierowcy.
– Nieładnie
tak nie odpowiadać – skomentował z wyższością.
Zatrzymałam
się, posyłając mu wymowne spojrzenie. Nie miałam ani ochoty, ani siły na
odpieranie jego głupkowatych zaczepek. Sprawa była poważna, a on jak zawsze
zachowywał się infantylnie.
– Mam coś do
załatwienia, więc proszę, nie przeszkadzaj – westchnęłam dosadnie. Już prawie
znajdowałam się we wnętrzu pojazdu.
– Chciałbym,
tylko że jest jeden mały problem. Ty nie wiesz, gdzie jest Lime Street –
zaakcentował, powodując, że zdecydowałam się wysłuchać, co ma do powiedzenia. –
A tak się akurat składa, że byłem tam kilka razy i mogę cię ponawigować.
Cholera! Miał
rację. Nie znałam zbyt dobrze Los Angeles. Ba, nawet krążąc po mieście nie
znalazłabym pożądanego miejsca. Chcąc, nie chcąc, musiałam wziąć go ze sobą.
Westchnęłam
przeciągle, spoglądając na niego spode łba. Stał z rękami w kieszeni i
uśmiechał się cwaniacko. Wiedział, że już mógł świętować triumf. Po raz…
kolejny.
– Dobra –
mruknęłam od niechcenia. – Wsiadaj. – Na jego twarzy pojawił się szerszy
uśmiech. Zdecydowanym krokiem podszedł bliżej pojazdu. – Tylko mam jeden
warunek – uprzedziłam go.
– Twoje
życzenie jest dla mnie rozkazem, jaśnie pani – zakpił, tłamsząc śmiech.
Uśmiechnęłam
się mimowolnie. Jak wytrzymam z nim
dłużej niż godzinę, to chcę medal.
– Ja
prowadzę.
Zatrzymał się
na chwilę. W mgnieniu oka uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Nie
powinnaś w tym stanie… – zaczął swoją gadkę umoralniającą, ale w porę mu przerwałam.
– Daj spokój
– jęknęłam ze znudzeniem. – Tylko w taki sposób mogę przestać myśleć o niej –
dodałam już nieco poważniej.
Nie odezwał
się. Posłusznie zajął miejsce pasażera, zapinając pas. Zrobiłam to samo,
poprawiając lusterko. Niby było dobrze ustawione, ale wolałam się upewnić. W
takich sytuacjach stawałam się bardziej przewrażliwiona niż na co dzień.
– Zobaczysz –
westchnął z entuzjazmem. – Będziemy jak Bonnie i Clyde.
Spojrzałam na
niego wymownie. Nawet nie umiał przygotować sensownej wypowiedzi.
– Z tego co
wiem, Bonnie i Clyde kradli i mordowali, a nie szukali zbuntowanej małolaty –
zauważyłam oschle.
Zaśmiał się.
Kątem oka zobaczyłam, jak przygląda się moim dłoniom. Zapewne szykował kolejną
uwagę. W końcu dopiero rozkręcaliśmy naszą potyczkę słowną.
– Zostaw już
to lusterko – polecił poirytowany. – Masz jakąś nerwice albo manię natręctw
czy coś?
Zabrałam
ręce, wzdychając przy tym. Spojrzałam na niego, zauważając, że z dokładnością
kontempluje moją twarz. Byłam już nieco zmęczona. Co nie znaczyło, iż
zamierzałam się poddać.
– Może –
burknęłam, przenosząc wzrok na kierownicę. Przekręciłam kluczyk w stacyjce. –
To jak mam jechać? – spytałam, zmieniając temat.
– Wiesz,
gdzie jest Parker Street? – upewnił się. Pokiwałam głową. – To jak tam dojedziesz,
to potem będziesz musiała skręcić na obwodnicę. Jeszcze ci przypomnę.
Pomimo że
często się sprzeczaliśmy, Axl czasami umiał znaleźć granicę. Wiedział, że
odnalezienie Nicole w tej chwili było dla mnie priorytetem. Starał się pomóc,
chociaż równocześnie nie zamierzał rezygnować ze swojej uszczypliwej natury.
Kątem oka zauważyłam,
jak otwiera schowek w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego do słuchania. Zbyt
dużej kolekcji nie posiadałam, ale zawsze można było znaleźć coś dla siebie.
Schowałam tam wszystkie kasety, jakie kiedykolwiek dostałam. Przy okazji Rose
często dorzucał coś od siebie. Najczęściej to coś było podkradzione z ich
Hondy, ale zbytnio mi to nie przeszkadzało. Jak do tej pory Duff nie upominał
się o swoich Sex Pistols.
– Co dzisiaj?
– spytałam, skupiając znaczną część swojej uwagi na drodze. Nie lubiłam
prowadzić w nocy. Czułam się wtedy niepewnie. Mimo wszystko wolałam to niż
bezczynne siedzenie na fotelu i rozmyślanie.
– Coś
nietypowego – mruknął, zajęty wyborem. – Miles Davis? Co to?
Uśmiechnęłam
się subtelnie, powstrzymując chichot. A
Day In Paris – jedna z nielicznych kaset, które zakupiłam sama. Można
powiedzieć taki biały kruk mojej kolekcji. Wcześniej nie zdarzało mi się
słuchać muzyków jego pokroju. Chyba zaczynałam się starzeć.
– Włącz, to
zobaczysz – poleciałam obojętnie, zatrzymując się na światłach.
Axl bez
zastanowienia włożył kasetę do odtwarzacza. Zapewne spodziewał się solidnej
dawki ciężkiego brzmienia. Wyglądał na nieco zdziwionego, kiedy z głośników
wydobyły się pierwsze dźwięki. Nawet bardzo.
– Co to,
kurwa, jest? – zapytał z oburzeniem, zabawnie marszcząc brwi. Nie mogłam
powstrzymać się od chichotu. – Co on jakiś hejnał gra na tych trąbkach?
– To jest
jazz – oznajmiłam w wyższością. Wiedziałam, że i tak nie zrozumie sensu tej
muzyki.
– Przecież
przy tym można usnąć – jęknął, wymachując rękami.
Rzadko kiedy
czułam się śpiąca podczas słuchania jazzu. Zazwyczaj uciekałam się wtedy do
marzeń. Ten rodzaj muzyki był dla mnie symbolem lepszego życia. Paradoksalnie w
dzisiejszych czasach jazzu słuchała głównie elita.
– To mów coś
– poleciłam, oblizując wargi.
– Od dawna
tego słuchasz? – spytał z ciekawości, wykładając nogi na deskę rozdzielczą.
Postanowiłam
nie przejmować się tym faktem, skupiając większą część uwagi na jezdni. Swoją
drogą panowały na niej niemałe pustki.
– Od
miesiąca, może dwóch – oznajmiłam bez przekonania. Nie potrafiłam umiejscowić
tego wydarzenia w czasie. – Grasz na klawiszach. Mógłbyś spróbować jazzu.
Zaśmiał się
przenikliwie, ściszając muzykę. Widocznie niezbyt przypadła mu do gustu.
– Rockmen i
jazz to nie jest najlepsze połączenie – zauważył. – Ale widzę, że ty lubisz
wszystko, co ma jazz w nazwie.
– Brakuje mi
tylko trębacza do kolekcji – zironizowałam.
– Nie no,
żołnierzyk się nada – rzucił, przedłużając samogłoski, za co dostał kuksańca w
bok.
– Ty chyba
nigdy go nie polubisz – westchnęłam zmęczona jego uwagami na temat Chrisa.
– Nie
bardziej niż ciebie.
Przewróciłam
teatralnie oczami. Przejeżdżaliśmy przez przedmieścia, mijając po drodze
kolejne szare blokowiska. W pobliżu nie było ani jednej żywej duszy, przez co
na moim ciele pojawiły się ciarki. Przebywanie samemu w takiej okolicy nie
należało do najprzyjemniejszych. Przynajmniej lampy uliczne działały jak
należy. Zupełna ciemność zamieniłaby atmosferę w tę niczym z mrocznego horroru.
– Jak wam
idzie płyta? – spytałam, podtrzymując rozmowę. Cisza też nie była wskazana.
– Całkiem
dobrze – mruknął bez przekonania. – Jeszcze nie weszliśmy do studia, ale mamy
znaczną część materiału.
Pokiwałam
głową. Wiedziałam, że zdecydowanie bardziej woleli koncertować, niż załatwiać
szczegóły i formalności z Geffen – ich wytwórnią. Chłopaki często o nich wspominali.
W końcu to ci ludzie dali im ogromną szansę na zaistnienie.
– Co
chciałabyś robić, jak już skończysz z prostytucją i zostaniesz panią Pittman? –
spytał z ciekawości, chociaż ostatnie słowa zabrzmiały dosyć nieprzyjemnie.
Zmarszczyłam
brwi, szukając odpowiedzi. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Moje myśli
raczej nie wybiegały aż tak w przyszłość. Z pewnością chciałabym skończyć
szkołę, ale co potem? Na to nie miałam jeszcze planu.
– Mogłabym
spełniać swoje marzenia, jeśli chodzi o taniec – burknęłam. Jeśli Jack dałby mi
drugą szansę, to coś mogłoby z tego wyjść. – W sumie to nie zastanawiałam się
nad tym – dodałam szczerze.
– Fajna
sprawa – przytaknął, uśmiechając się. – Sam spełniam marzenia i powiem ci, że
to kurewsko zajebiste uczucie. – Zaśmiałam się, zdając sobie sprawę z
prawdziwości jego słów. Już nie tylko grali w klubach. Podpisali kontrakt i
mieli wydać płytę. – Skręć na rondzie w prawo, a potem prosto i zobaczysz takie
bloki całe w graffiti – dodał, zmieniając temat.
Dopiero teraz
do mnie doszło, że znajdowaliśmy się na Parker Street. Płyta Davisa powoli
zaczęła się kończyć. Nie spodziewałam się, że tak miło można spędzić czas w
jego towarzystwie.
– Okej –
przytaknęłam, posłusznie wykonując jego polecenie. – Tylko że nie jestem pewna,
czego chcę – wtrąciłam, wracając do tematu. Muzyka skończyła wybrzmiewać. – Ogólnie
kocham sztukę, ale taniec w szczególności, bo już kiedyś go spróbowałam.
Wydawał się
zamyślić na chwilę. Ściągnął nogi z deski, tym razem opierając je na siedzeniu.
– Może
powinnaś spróbować malować? – zaproponował z entuzjazmem.
Zaśmiałam
się, zauważając na horyzoncie wcześniej wspomniane budynki.
– Nie sądzę,
żeby to się dobrze skończyło. Śpiewać też nie umiem, od razu uprzedzam.
Bardziej
zaliczałam się do koneserów niż artystów. Uwielbiałam literaturę angielską,
mogłabym nie wychodzić z muzeum i śledziłam każdą premierę kinową. Mieszkałam
niedaleko Hollywood. Tutaj nie dało się nie słyszeć o nowinkach w świecie
filmu. Podobnie było z muzyką. Jednak to pierwsze bardziej mnie kręciło.
– Otwórz
własną galerię z dziełami sztuki nowoczesnej.
– Już pędzę –
oznajmiłam z ironią. – Wiesz, ile takie coś kosztuje kasy?
Potarł
palcami brodę, udając, że myśli.
– Zarobisz na
tych swoich bogatych klientach.
Spojrzałam na
niego wymownie. Nie zamierzałam odnosić sukcesu dzięki upodleniu. Ogólnie
chciałam zapomnieć o błędach, jakie teraz popełniałam. Pragnęłam rozpocząć nowe
życie z prawie czystą kartą.
– Nie
rozmawiajmy o tym – poprosiłam, opuszczając kąciki ust.
Zaparkowałam
tuż przed ścianą, której szukaliśmy. Okazało się, że to były ruiny starego
bloku, które dzieciaki przyozdobiły kolorowymi graffiti. Wysiadłam z samochodu,
rozglądając się dookoła. Znajdowaliśmy się na niewielkim wzniesieniu, z którego
roztaczał się przepiękny widok na okolicę. Uśmiechnęłam się, odgarniając włosy,
które rozwiał wiatr.
– Chyba jej
tu nie ma – zauważył Axl, stając obok mnie. – Jesteśmy tylko we dwójkę.
– Idealne
miejsce na randkę – skomentowałam, nawet na niego nie zerkając.
Próbował
stłamsić śmiech, obracając się na pięcie wokół własnej osi.
– To jest
jakaś sugestia? – spytał rozbawiony.
Spojrzałam na
niego, wzruszając ramionami. Pod tym względem oboje byliśmy wobec siebie
szczerzy. Między nami nic nie było od dawna. Wiedzieliśmy o tym i nawet nie
próbowaliśmy udawać, że było inaczej.
– Tak –
potwierdziłam, wywołując na jego twarzy zdezorientowanie. – Zabierz tutaj
dziewczynę, na której będzie ci bardzo zależeć. I przede wszystkim nie schrzań
tego – zaśmiałam się, zakładając kosmyk włosów za ucho.
Chłopak
odwzajemnił ten gest, wkładając dłonie do kieszeni. Spuścił głowę, wodząc
wzrokiem po małych kamyczkach w różnorakich odcieniach szarego.
– Zapamiętam
– obiecał, stukając palcem o swoją skroń. – Wiesz, w jakim innym miejscu
mogłaby być? – spytał, zmieniając temat.
Westchnęłam
głęboko, próbując zebrać myśli. Nie znałam jej zbyt dobrze. Mogłabym rzec, że
prawie wcale. Wiedziałam, iż oprócz tej Taylor widywała się z Gregiem. Tylko że
zapewne po tej całej akcji jego również nie chciała widzieć. Z drugiej strony,
ten chłopak mógł wiedzieć o niej coś więcej.
– Ja nie, ale
Greg… – mruknęłam nieśmiało. – Problem w tym, że nawet nie wiem, gdzie on
mieszka.
Uśmiechnęłam
się gorzko, odchylając głowę. Usłyszałam, jak Rose wzdycha nerwowo. Znowu
znajdowaliśmy się w punkcie wyjściowym.
– To trochę
lipa – burknął, przejeżdżając dłonią po karku.
Pokiwałam
głową, obracając w palcach kluczyki. Eddie z pewnością wiedział, gdzie mieszkał
młody Collins. W końcu robił interesy z jego stryjem. Jeśli nie on, to z
pewnością George był świetnie poinformowany. Przygryzłam nerwowo wargę. Nie, on
odpadał. Nie miałam ochoty widywać go przez dłuższy czas. Nie po tym, co
zrobił. W końcu to on tak namieszał. Na szczęście przez moją głowę przeszło
jeszcze inne imię.
– Ale Rosie z
pewnością wie – oznajmiłam, uśmiechając się niewyraźnie. Matka nadzieja znowu
powróciła do swojego głupiego dziecka. Niestety tylko chwilowo. – Tylko że ona
nie chce mnie znać – dodałam, markotniejąc.
Spojrzałam na
niego. Jego oczy błyszczały, wydawały się napełniać troską. Chciał pomóc, to
było czuć. Tylko nadal nie wiedziałam dlaczego.
– Może do
mnie podejdzie mniej sceptycznie – spostrzegł, jednocześnie sugerując pewien
plan. – Wsiadaj, wiem, gdzie teraz pomieszkuje.
Uśmiechnęłam
się szerzej, wodząc wzrokiem po szafirowym niebie. Zdawało się, że te gwiazdy
przynosiły mi szczęście. Paradoksalnie, robiły to, kiedy miałam totalnego
pecha. Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
– Chyba nigdy
nie będę w stanie ci się odwdzięczyć – rzuciłam z większym entuzjazmem,
skupiając wzrok na jego szmaragdowych tęczówkach oświetlanych niewielką smugą
światła.
– Jak już
otworzysz tę galerię sztuki, to odpalisz mi kilka miejsc – zasugerował całkiem
poważnie.
– Nie
wiedziałam, że malujesz – zauważyłam, zakładając ręce na piersi.
– Zacznę –
poinformował, podchodząc bliżej. – Twoje akty zapewne wszyscy będą chętnie
oglądać – wyszeptał, uśmiechając się łobuzersko.
Rozchyliłam
usta, posyłając mu piorunujące spojrzenie. Znowu zaczynał te swoje gierki.
Czyli jego poprzednie zachowanie, to była tylko cisza przed burzą?
Chłopak
zdecydowanym krokiem oddalił się w stronę samochodu. Stałam tam jeszcze przez
chwilę, ciskając w niego gromy. Pokręciłam głową, uśmiechając się ironicznie.
Od początku wiedziałam, że zapowiada się długa noc. Westchnęłam, dołączając do niego.
– To dokąd
mam jechać? – spytałam, zapinając pas.
Poprawiłam
włosy, przeglądając się w lusterku. Usłyszałam, jak parsknął śmiechem pod
nosem.
– Kobiety…
Nawet jak wyglądają dobrze, to muszą się poprawiać – westchnął, rozsiadając się
na fotelu.
Spojrzałam na
niego wymownie. To i tak, że do tej pory w miarę powstrzymywał się od swoich
uwag.
– Mówiłeś
coś? – spytałam retorycznie. – Bo jak tak, to chętnie cię tutaj wysadzę.
– A kto
porozmawia z Rosie? – Uśmiechnął się cwaniacko, wiedząc o swojej przewadze.
– Kurde –
zaklęłam po nosem, przekręcając kluczyk w stacyjce. – Zawsze wiesz, jak się
ustawić, nie?
Pokiwał głową
z aprobatą. Zabrał się za wybieranie nowej kasety. Tym razem wolał jednak
postawić na coś znanego, przynajmniej dla niego. Oglądał etykiety niemal z każdej strony,
dokładnie czytając napisy. Podśmiewałam się z jego zachowania, bacznie
obserwując drogę. W sumie to nadal nie wiedziałam, dokąd miałam jechać.
– To gdzie
mieszka Rosie? – dociekałam. Bez tej informacji nadal tkwiliśmy w martwym
punkcie.
– W bloku na
skrzyżowaniu Boxer Street i Seventh Avenue – odparł nieobecnym głosem,
wkładając wybraną kasetę do odtwarzacza. Wnętrze samochodu wypełniło się muzyką
Aerosmith. – Wiesz, gdzie to jest, prawda? – upewniał się.
– Ehe –
przytaknęłam, zdecydowanie opuszczając skrzyżowanie. – To niedaleko szkoły, do
której chodzi – dodałam, kojarząc fakty.
– Nie przez
przypadek wybrała właśnie tę lokalizację – zauważył, wystukując rytm o szybę.
–
Przydzielili jej mieszkanie? – wypaliłam. To było raczej oczywiste.
Chłopak
zaśmiał się, zakładając nogę na nogę.
– Nie,
wynajęła willę – odparł z sarkazmem. – Serio jesteś czasami taka głupia, czy
tylko udajesz?
– Udziela mi
się twoje towarzystwo – odparowałam, obmyślając kolejne odpowiedzi.
– W takim
razie powinnaś ociekać zajebistością – podsumował, rozkładając ręce.
Kątem oka
zobaczyłam, jak uśmiecha się szeroko, ukazując swoje białe zęby. Odwzajemniłam
jego gest.
– Trochę
skromności by ci nie zaszkodziło – stwierdziłam rozbawiona.
Odpowiedział
mi milczeniem. Udawał, że za bardzo wsłuchał się w piosenkę. Sama w tym czasie
próbowałam jak najszybciej dotrzeć do celu i jednocześnie nie zasnąć za
kierownicą. To ostatnie nie należało do najłatwiejszych. Powoli zaczynałam
odczuwać ogarniający mnie kryzys.
– Mów do mnie
– poleciłam, mrugając kilkukrotnie powiekami.
– Dlaczego po
prostu nie pójdziesz na policję? – spytał ze spokojem w głosie. – Byłoby z tym
mniej zachodu i nie musiałabyś jeździć niemal po całym mieście.
Uśmiechnęłam
się sama do siebie. Gdyby to było takie proste…
– Po
pierwsze, minęło za mało czasu. Po drugie, co ja niby miałabym im powiedzieć?
Że moja siostra uciekła, bo dowiedziała się, że puszczam się za kasę i ćpam?
Ugryzłam się
w język dopiero po czasie, co zapewne nie uszło uwadze Axla. Miałam ważyć
słowa… Przecież poza mną i Benem nikt nie wiedział, że znowu zaczęłam brać. Nie
chciałam im mówić, bo wiedziałam, jak zareagują. Już raz wylądowałam w szpitalu
przez dragi, odbyłam odwyk. Lenka umarła przez to świństwo… Oni jednak byli
wyjątkiem. Im narkotyki nie szkodziły.
– Wróciłaś do
hery?! – spytał oburzony, nawet nie próbując kryć zdziwienia.
– Nic takiego
nie powiedziałam – zanuciłam nienaturalnie wysoko.
Zmarszczyłam
brwi. Pogrążyłam się jeszcze bardziej. Nie sądziłam, że mogę być aż taka żałosna.
– Victorio
Catherine Edwards, pojebało cię?! – niemalże wrzasnął.
– Ciszej –
poprosiłam, czując rosnący ból w okolicy skroni. – Przecież nie powiedziałam,
że wróciłam do ćpania. Po prostu już raz nadana łatka zostaje z człowiekiem do
końca jego życia – stwierdziłam, udając powagę. Nawet się udało.
– Już
myślałem…
Odetchnął z
ulgą. Poczułam się lżejsza na duchu. Dał się nabrać. Mogłam mu wmówić dosłownie
wszystko. Nie tylko jemu. To chyba była jedna z nielicznych rzeczy, jakie
wychodziły mi w życiu – udawanie.
–
Wystraszyłam cię? – spytałam, uśmiechając się sztucznie.
– To wcale
nie jest śmieszne – syknął, zakładając ręce na piersi. – Vicky, dragi to nie
jest zabawa.
Prychnęłam
ironicznie. Doskonale wiedziała, jaka to jest cienka granica. Jednak wolałam,
żeby o jej istnieniu nie informował mnie ćpun. I tłumaczenia, że kokaina to co
innego nie wchodziły w grę.
– Po
pierwsze, nie biorę – skłamałam, co wyszło w miarę naturalnie. – Po drugie,
jesteś ostatnią osobą, która może mi prawić kazania w tej sprawie.
Nie odezwał
się. Zamiast tego podgłośnił radio, całkowicie zatracając się w dźwiękach
riffów, które grał Perry. Westchnęłam tylko, zaciskając palce na kierownicy.
Skupiłam się bardziej na drodze, uświadamiając sobie, że do celu zostało już
niewiele. Zwiększyłam odrobinę prędkość, chcąc skrócić oczekiwanie na chwilę
samotności. Musiałam od niego odpocząć, chociażby kilkanaście minut.
Wyciągnęłam
nogi na deskę rozdzielczą, wsłuchując się w końcówkę kolejnej już płyty
Aerosmith. Owa chwila samotności zamieniła się w monotonne czekanie i umieranie
z nudów. Próbowałam nawet zasnąć, niestety bez skutków. Emocje wzięły górę i
nie pozwalały mojemu organizmowi odpocząć. Przekręciłam się na bok, zasłaniając
ciałem blask księżyca, który wcześniej oświetlał moją twarz. Nie mogłam
przestać o niej myśleć. Zastanawiałam się, gdzie teraz była, co robiła i czy
nic się jej nie stało. Patrzyłam pusto na klamkę naprzeciwległych drzwi.
Ułożyłam chłodne dłonie pod policzkiem, chcąc zminimalizować ich drżenie.
Powoli zaczął zmagać mnie głód. Czułam się, jakby rozkładała mnie grypa, tylko
że to było gorsze. Błagałam, żeby chłopak wrócił jak najszybciej. I przede
wszystkim, żeby nie poznał prawdy…
Poderwałam
się raptownie, usłyszawszy, jak otwiera drzwi. Nie spałam. Wegetowałam jak
roślinka, czekając na zbawienie. Usiadł na swoim miejscu, wyciągając w moim
kierunku pomięty świstek papieru. Spojrzałam pytająco na niego, a następnie na
twarz Axla. Czułam dziwny ścisk żołądka. Denerwowałam się, bo wiedziałam, że
mogę się niechcący zdradzić. Przecież on żył z ćpunami. Sam nim przecież był, i
doskonale znał ich zachowanie na głodzie. Przełknęłam niepewnie ślinę. Musiałam
podjąć decyzję. Łudziłam się, iż może nie niczego nie zauważy. Szybkim ruchem
zabrałam kartkę, ostrożnie ją rozwijając.
– Nie było
łatwo, ale się udało – oznajmił obojętnie, bacznie mnie obserwując.
– Dlaczego? –
spytałam, kolejny raz czytając nazwę ulicy. Zlokalizowanie jej przychodziło mi
z trudem.
Parsknął
ironicznym śmiechem, zapinając pas. Zerknęłam na niego kątem oka. Wydawał się
niczego nie podejrzewać. Pierwsza faza planu się powiodła. Teraz tylko musiałam
jakoś przejść do fazy drugiej.
– Tommy się
obudził i musiała go ponownie uśpić – odrzekł, likwidując uśmiech ze swojej
twarzy. – Poza tym nadal jest wkurzona. Dobrze, że nie poszłaś. Ma do ciebie
wielki żal. – Poczułam jak po raz kolejny ktoś za pomocą słów wbija sztylet w
moją ranę. – Jednak bardzo żałuje, że powiedziała Nicole. Nie chciała, żeby to
wszystko tak się potoczyło. Też się martwi.
Uśmiechnęłam
się niewyraźnie. Mimo tego całego zamieszania nadal czułam, iż była moją
przyjaciółką. Zraniłam ją i dlatego nie chciała mnie widzieć. Przestanie
cierpieć i będę mogła z nią porozmawiać. Żałowała swojego czynu. Wiedziałam, że
w głębi serca to dobra dziewczyna. Po prostu w tamtym momencie eksplodowała z
niej cała wściekłość, rozgoryczenie.
– To miłe –
mruknęłam, chowając świstek do kieszeni jeansów. – Wiesz, gdzie to jest? –
dodałam, krzyżując nasze spojrzenia.
Mój oddech
jeszcze bardziej przyspieszył. Czułam się jak podczas jakiegoś ważnego
egzaminu. W sumie to taki pisałam. Z życia oczywiście. W każdej chwili mógł się
domyślić, co dodatkowo działało na mnie negatywnie.
– Za miastem
– zawiadomił, na co uśmiechnęłam się ironicznie. Nie mogłam ryzykować tak
długiej trasy.
– Do rana
będziemy tak krążyć po tym pieprzonym mieście – westchnęłam oburzona,
przekręcając kluczyk w stacyjce. – A co jak ona wróciła do mieszkania? –
spytałam, posyłając mu krótkie spojrzenie.
Nie znałam
jej zbyt długo, ale wiedziałam, że na pewno tego nie zrobiła. Była wkurzona.
Poza tym honor jej na to nie pozwalał.
– Możemy
podjechać do ciebie – zaproponował bez większego problemu. – Ty sprawdzisz, czy
nie wróciła, a ja w tym czasie przejdę się na stację i kupię nam kawę na drogę.
Uśmiechnęłam się
szeroko, czując wyraźną ulgę. Propozycja padła z jego ust, co dodatkowo mnie
satysfakcjonowało. Doskonale wiedziałam, o której stacji mówił.
Przekalkulowałam w głowie, że akurat zdążę wziąć i zakroplić oczy w celu
zamaskowania nienaturalnie zwężonych źrenic.
– Dziękuję –
zanuciłam, odpalając silnik.
Wszystko
poszło zgodnie z planem. Zdążyłam władować sobie herę, zakroplić oczy i nawet
wymienić soczewki na nieco wygodniejsze okulary. Nicole oczywiście nie było w środku. Przynajmniej
raz moje przeczucia się sprawdziły.
Przed
wyjściem poprawiłam włosy, po czym zamknęłam drzwi na klucz. Nawet nie bawiłam
się w zostawianie jakichś kartek, gdyby przypadkiem wróciła. Nawet nie łudziłam
się, ażeby była zdolna do czegoś takiego. Zjechałam windą, przemierzając pusty
korytarz. Moi sąsiedzi o tej porze raczej leżeli już w łóżkach albo wyszli na
dziką imprezę. W końcu był piątek – dzień, w którym studenci odreagowują ciężki
tydzień nauki.
Na miejscu
już czekał na mnie Axl. Stał oparty o maskę samochodu, trzymając w dłoniach
kartonowe kubki z kawą. Uśmiechnęłam się pomimo zmęczenia, podchodząc bliżej.
– Proszę. –
Wręczył mi mój napój. – Już myślałem, że się nie doczekam – jęknął. – I co?
Upiłam
wrzątku, przy okazji parząc sobie język. Była niesłodka i niezwykle aromatyczna,
czyli taka jaką lubiłam. Oczywiście nie przesadnie gorzka jak ta, którą zrobił
Steven.
Wzruszyłam
ramionami, przenosząc na niego moje nieobecne spojrzenie.
– Pusto –
mruknęłam, przesuwając palce po gorącym kartonie. – Nie było jej i pewnie się nie
pojawi – dodałam z trudem.
– Znajdzie
się – próbował dodać mi otuchy, przejeżdżając dłonią wzdłuż mojego ramienia. –
Zobaczysz.
Chciałam
uwierzyć w jego słowa, chociaż to nie było takie proste. Ta dziewczyna
stanowiła dla mnie jedną wielką zagadkę bez prostego do znalezienia
rozwiązania. Coraz częściej przez moją głowę przelatywała myśl, że mogła
pojechać do Xaviera. Albo co gorsza wrócić do domu…
– Możemy już
jechać? – spytałam nieco zniecierpliwiona. Liczyła się każda minuta.
– Jasne –
przytaknął. – Teraz ja poprowadzę – zaznaczył dosyć dosadnie.
Pokręciłam
głową, wyciągając z kieszeni kluczyki. Nie mogłam się na to zgodzić. Czułam się
lepiej i mogłabym jechać nawet na drugi koniec Stanów. Kawa powodowała, że
przestało ogarniać mnie zmęczenie. Siedzenie za kółkiem nie sprawiało mi
problemów. Gorzej z pozostawaniem w bezczynności.
– Nie ma mowy
– odmówiłam stanowczo, kierując się w stronę siedzenia kierowcy. – Już ci
mówiłam, że muszę się czymś zająć – przypomniałam, na co zareagował tylko
krótkim aha.
Wsiedliśmy do
samochodu, niemalże od razu ruszając w trasę. Robiło się coraz później, przez
co teraz czas liczył się nieco bardziej. Od czasu do czasu popijałam kawę, żeby
przypadkiem nie usnąć za kierownicą, jednocześnie odpowiadając na momentami
skomplikowane pytania Axla. Rozmowa z nim również pomagała. Dzięki niej mogłam
oderwać się od przyziemnych spraw i chociaż na ułamek sekundy zapomniałam o
zamartwianiu się o Nicole.
Okazało się,
że to za miastem wcale nie było tak daleko. Zajechaliśmy pod masywną metalową
bramę dużego i wystawnego domu na przedmieściach. Rozchyliłam subtelnie usta,
podziwiając jego wygląd. Białą elewację pokrytą kamieniem oświetlały niewielkie
lampki dające przyjemne ciepło żółte światło. Idealnie skoszoną trawę zakrywały
połacie kwiatów, które w dzień zapewne radowały oko swoimi żywymi barwami.
– No, młoda
wiedziała, kogo wybrać – skomentował Rose. Wydawał się równie zaskoczony co ja.
– Mogłabyś się od niej uczyć.
Gdybym nie
była w zachwycie nad architekturą i wystrojem tego miejsca, zapewne dostałby
kuksańca w bok. Zamiast tego, ostrożnie wysiadłam z samochodu, ani na moment
nie odrywając wzrok od tego cuda. Spokojnie mogłabym nazwać to willą.
– On jest
jakoś powiązany z Pablem Escobarem czy coś? – spytał, tym samym wytrącając mnie
z transu.
Zlustrowałam
go wzrokiem, marszcząc brwi. Z każdą chwilą wysnuwał coraz bardziej
niedorzeczne teorie.
– Greg
pracuje w firmie swojego wujka, która raczej nie robi interesów z baronem
narkotykowym – zripostowałam, spoglądając na niego wymownie.
– Kto wie –
zanucił, wzruszając ramionami. – Wchodzimy czy zamierzasz okupować chodnik,
żeby móc jak najdłużej patrzeć. Zrób zdjęcie, wystarczy na dłużej.
Prychnęłam,
przewracając oczami. Znowu wróciliśmy do punktu wyjścia. Po raz… kolejny. Nasze
spotkania przebiegają aż nazbyt schematycznie.
– Kiedyś sama
w takim zamieszkam – stwierdziłam, uśmiechając się subtelnie i podchodząc pod
furtkę.
– Będziesz
sprzątać u prezydenta? – Jego głos zawierał aż nazbyt sztucznego zdziwienia.
– Nie –
zaprzeczyłam, wyciągając dłoń w stronę dzwonka. – Kiedyś na taki zapracuję, a
ty zostaniesz moim lokajem.
– Lubisz
dominować, powiadasz – mruknął głębokim, niskim tonem.
Westchnęłam
głośno, przymykając na moment powieki. I
znowu zmierzamy do określonego już wcześniej punktu.
– Zamknij
się, kurwa – jęknęłam poirytowana. – Jak tak bardzo lubisz dopowiadać sobie
różne rzeczy, to wykaż się swoją kreatywnością. Napisz książkę o swoich chorych
pomysłach, może akurat okaże się bestsellerem! – wyrzuciłam, obniżając swój
poziom zdenerwowania.
– Dobry
pomysł – zauważył z poruszeniem.
Super,
jeszcze tego brakowało, żeby Rose pisał powieść psychologiczno-erotyczną. To
zwiastowało tylko porażkę.
Nie zwracając
uwagi na mojego towarzysza, który działa mi na nerwy, opowiadając swój plan
zaistnienia w świeci książki, nacisnęłam dzwonek. Do naszych uszu dotarł jego
dźwięk, automatycznie uciszając Axla. Właśnie za takie rzeczy podziwiałam cuda
techniki. Czekaliśmy chwilę, zanim z drugiej strony odezwał się znajomy lekko
zmęczony głos Grega.
– Kto tam?
– To ja ,
Victoria – zakomunikowałam. Stwierdziłam, że o Axlu nie musze go informować.
Może jakoś uda mi się go przemycić. – Mogę wejść?
Musiałam
chwilę poczekać na odpowiedź. Było dosyć późno, zapewne jego procesy myślowe
nieco spowolniły.
– Jasne – wymamrotał.
Rozłączył
się, a zamiast jego głosu wybrzmiewał długi sygnał. Otworzyłam bramkę, wchodząc
na teren posesji. Rozejrzałam się dookoła, ponownie podziwiając jej wygląd.
Zdecydowanie mogłabym mieszkać w takim miejscu.
– Wystarczy.
Zachowujesz się, jakby cię odcięli od cywilizacji na dziesięć lat.
Zerknęłam
przez ramię. Niemal krok w krok podążał za mną Axl, nie oszczędzając mi
typowych dla niego komentarzy.
– Chyba nie
rozumiesz prostego zdania po angielsku – stwierdziłam, patrząc na niego
wymownie. – Pytałam o mnie. Ciebie nie uwzględniłam – zaakcentowałam aż nazbyt
dosadnie.
Oczywiście,
że wiedziałam, iż pójdzie ze mną. Po prostu czasami lubiłam się z nim droczyć.
Szczególnie kiedy piłeczka była po mojej stronie.
Uśmiechnął
się łobuzersko, przeczesując włosy palcami.
– Zapomniałaś
już? Jesteśmy jak Bonnie i Clyde. Sama Bonnie dużo nie wskóra.
Roześmiałam
się, obracając się na pięcie. Nie ma to jak porównywać się do dwójki
przestępców. Z tego, co było mi wiadome, działaliśmy raczej w dobrej sprawie.
Poganiania
przez Axla w miarę sprawnie pokonałam długi zajazd wyłożony malutkimi
kamyczkami i kilka marmurowych schodów. Zatrzymaliśmy się przed ogromnymi,
dębowymi drzwiami, które oszałamiały zdobieniami na swojej futrynie.
Przełknęłam ślinę z niewielkim trudem, następnie pukając za pomocą mosiężnej
kołatki. Nie musieliśmy nawet długo czekać. Już po chwili w uchylonych drzwiach
pojawił się Greg ubrany w spodnie od garnituru i śnieżnobiałą koszulę z rozpiętymi
trzema guzikami. Na jego twarzy widać było oznaki zmęczenia w postaci sinych
cieni pod oczami czy mętnego spojrzenia.
– Kto to? –
spytał, wzrokiem wskazując Axla.
– Przyjaciel
– odparłam wymijająco, zanim wokalista zaczął swój długi i nudny monolog, przy
okazji się przedstawiając.
Pokiwał głową
na znak, że rozumie.
– Jak się
domyślałam, przyjechaliście ze względu na Nicole – mruknął, wodząc wzrokiem po
naszych twarzach.
– Tak –
przyznałam dosyć spokojnym głosem. – Była może u ciebie, albo wiesz, gdzie może
być?
Podrapał się
po karku, próbując jak najdłużej unikać odpowiedzi. Oblizał wargi, spuszczając
wzrok. Zdawało się, jakby temat małolaty nieco go zdołował.
– Nie było
jej – oznajmił z rozczarowaniem, wzdychając przeciągle. – Powiedziała, że
odezwie się, jak przemyśli sobie to wszystko – dodał, zdobywając się na nikły,
gorzki uśmiech.
– Czyli? –
dociekałam. Instynkt podpowiadał mi, że trafiłam na jakiś trop.
Założył ręce
na piersi, patrząc na mnie w dosyć dyplomatyczny sposób.
– Nie wiem –
odparł z bólem. – Może jutro, może w ogóle.
Spuściłam wzrok,
kręcąc głową. Nie mogła ot tak zapaść się pod ziemię. Musiała gdzieś tutaj być,
o ile jeszcze nie wyjechała z miasta. Miałam głęboką nadzieję, że tak się nie
stało.
– Dzięki –
mruknęłam od niechcenia, podnosząc głowę.
– Zaczekaj –
zawołał raptownie, powstrzymując mnie od odejścia. Przeniosłam wzrok na jego
wargi, uważnie śledząc każdy ich ruch. – Nicole ostatnimi czasy przesiadywała
trochę w klubie. Nie tym dla nastolatków. Ten znajduje się na Sunset Strip.
Mówiła, że go lubi, bo raz czy dwa udało jej się kupić alkohol. Poza tym
twierdziła, że jeden z barmanów to spoko gość i można z nim porozmawiać. Byłem
tam z nią wczoraj.
Ta informacja
wywołała u mnie nieoczekiwaną falę szczęścia. Po kilku godzinach poszukiwań
zguba wreszcie musiała się znaleźć. Przecież pech nie mógł mnie wiecznie
prześladować.
– Gdzie to
jest?
– Rainbow –
odparł po dłuższym namyśle. – Wydaję mi się, że ten barman może cię znać, a
przynajmniej sprawiał takie wrażenie.
Uśmiechnęłam
się dla niepoznaki, chcąc ukryć zdziwienie. Todd? Czyżby to on był kolejną
osobą, która dogadywała się z moją siostrą lepiej niż ja? Nie rozumiałam, co
ten facet miał w sobie, że garnęły do niego małolaty z problemami.
– Dzięki
wielkie – rzuciłam, odwracając się na pięcie. Dosyć szybkim krokiem pokonałam
dwa schody.
– Jak ją
znajdziesz, to daj znać – poprosił. W jego głosie można było usłyszeć
zdesperowanie.
Przystanęłam
na moment, analizując jego słowa. Widać było, że przez ten niewielki okres
czasu zdążył ją polubić.
– Jasne –
zawołałam, ruszając dalej.
Dopiero po
chwili chłopak zamknął drzwi, nieznacznie nimi trzaskając. Teraz już nie
podziwiałam wystawnej parceli. Podążałam prosto w stronę samochodu, raptownie
nabierając powietrza nosem.
– Na pewno
nie chcesz się zmienić? – upewniał się Axl, idąc obok mnie.
– Nie –
zaprzeczyłam, nawet nie racząc go krótki spojrzeniem. – Już nie jestem zmęczona
– dodałam, otwierając pojazd.
– Nie to nie.
– Wzruszył ramiona, zajmując swoje miejsce.
Wsiadłam do
środka, następnie zapinając pas. Upiłam łyka kawy, nieznacznie krzywiąc się
przy tym. Wystygła.
– Nadal mam
ci zadawać pytania? – spytał bez entuzjazmu.
– Tak –
odparłam, przekręcając kluczyk w stacyjce.
– Dlaczego
nosisz okulary?
– Bo jestem
ślepa – odpowiedziałam bez chwili namysłu, znaczną część swojej uwagi skupiając
na wyjechaniu na drogę.
– Coś więcej
– nalegał, abym kontynuowała. –
Krótkowidz czy dalekowidz?
– Dalekowidz.
Kątem oka
zobaczyłam, jak potakuje głową.
– Nigdy
wcześniej nie widziałem cię w okularach – zauważył, wyciągając nogi.
– Bo noszę
soczewki. Wymieniam je na okulary, jak chcę od nich odpocząć – wyjaśniłam.
– Ulubiony
film?
– Serio? –
jęknęłam ze zdziwieniem. – Idziesz po najniższej linii oporu?
Zaśmiał się,
wodząc wzrokiem po wnętrzu samochodu.
– Mam w chuj
sucho w gardle i spędzam czas z moją byłą. Kurde, chyba się starzeję –
stwierdził, rechocząc.
–
Niewątpliwe. Już zaczyna ci się robić zmarszczka na czole.
– Gdzie? –
spytał ożywiony, przysuwając się bliżej lusterka.
Zachichotałam
pod nosem, włączając radio. Akurat leciała audycja o konfliktach w związkach.
– Wiedziałam,
że jesteś przewrażliwiony na punkcie swojego wyglądu – stwierdziłam,
uśmiechając się triumfalnie.
– Nie
bardziej niż ty – rzucił oschle. – Nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
– Casablanca – odparowałam, oblizując
nieco spierzchnięte usta. Przez te nerwowe tiki znowu wracały do poprzedniego
stanu.
Zapanowała
chwilowa cisza. Albo zaskoczyłam go swoim wyborem, albo nie znał tego klasyka.
– Nie kojarzę
– mruknął po chwili.
– Nakręcili
go w czterdziestym drugim. – poinformowałam, na co uniósł jedną brew. –
Opowiada o wojnie i miłości. No i gra tam Humphrey Bogart – dodałam, subtelnie
unosząc kąciki ust. Trzeba przyznać, był całkiem przystojny.
– Jesteś
bardziej sztywna niż moja babcia – skwitował, wkładając do ust papierosa.
Jego babcia
też ćpała i rozmawiała ze swoim zmarłym narzeczonym?
– Dlatego już
nie jesteśmy razem – uzupełniłam jego wypowiedź.
– Stare
filmy, książki, jazz – wymieniał, raptownie zaciągając się dymem. – Jesteś inna
niż dziewczyny, które znam.
Wzruszyłam
tylko ramionami. Jakoś bardzo się tym nie przejmowałam. Lubiłam te rzeczy.
Podziwiałam każdy przedmiot, który w moim mniemaniu był wartościowy. Czy
uchodziło to za stare i niemodne? Najwidoczniej tak. Jednak nie potrafiłam przestać
oglądać Przeminęło z wiatrem, czytać Rozważną i romantyczną czy słuchać
Franka Sinatry wyłącznie ze względu na innych.
– Miejsce, w
którym mogłabyś zamieszkać?
–
Zdecydowanie Paryż. Kocham tamtą architekturę. Zapewne atmosfera też jest
wspaniała.
Miałam
niewielką słabość do Europy. Wydawała się być wyrafinowanym miejscem z wysoko
rozwiniętą kulturą, która nie skupiała się głównie na masowej popularności.
Poza tym tam rozwinęła się kolebka cywilizacji zachodniej.
– Żałujesz
czegoś? – spytał, wywołując u mnie melancholijny nastrój.
Stanęłam na
światłach, zastanawiając się nad odpowiedzią. W mojej głowie pojawiły się
obrazy sytuacji, które wydarzyły się na przestrzeni lat. Oczywiście, że
niektóre z nich chciałam zmienić. Po prostu kiedyś podejmowałam niewłaściwe
decyzje. Nadal miałam ku temu tendencję.
– Każdy chyba
czegoś żałuję – odparłam, wymijająco.
– Ja nie –
przyznał.
Ruszyłam z
miejsca. Już prawie dojeżdżaliśmy do miasta, co nieco mnie ucieszyło.
– Non, rien de rien, non, je ne regrette rien –
zaśpiewałam dosyć nieczysto, krzywiąc się pod koniec.
Chłopak
zaśmiał się, wyrzucając peta przez okno. Doskonale wiedział, że muzyka nie była
moją mocną stroną. Okropnie fałszowałam, co dosyć często brało się z mojego
lekceważącego podejścia. Dopiero tym razem postarałam się nieco bardziej.
– Masz ładną
barwę – skomentował dyplomatycznie. – Nad trafianiem w dźwięki możemy
popracować, jeśli chcesz – zaproponował, uśmiechając się łobuzersko. No tak, on
nie potrafił od początku do końca zachować powagi.
Odwzajemniłam
jego gest, stukając karmazynowymi paznokciami o brzegi kierownicy.
– Obiecuję,
że kiedyś zastanowię się nad twoją propozycją – roześmiałam się.
Po kilkunastu
minutach udało nam się zajechać pod Rainbow. Wysiedliśmy z samochodu, dokładnie
go zamykając. Przystanęłam na chodniku, odwracając się w stronę wejścia do lokalu.
Wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia, zobaczywszy cholernie długą kolejkę przed
bramkami.
– Kurwa… –
warknął Axl, zaciskając zęby. – Do jutra tutaj nie wejdziemy.
– Spokojnie –
zanuciłam, chcąc, żeby ochłonął. – Nie zapominaj, że mam znajomości i możemy
wejść tyłem.
Zaciągnęłam
chłopaka w stronę innego przejścia. Tylko tak mogliśmy tam wejść. Przypomniałam
sobie, że tego wieczoru miał tu zagrać jakiś sławny zespół z Londynu. Wszystko
się wyjaśniło. W mgnieniu oka znaleźliśmy się na tyłach budynku, gdzie stróżował
Johnny – znajomy ochroniarz. Przywitałam się z nim, ucięliśmy przyjazną
pogadankę, po czym wpuścił nas do środka. Znałam te korytarze, pomieszczenia
niemal na pamięć, więc droga na zaplecze nie sprawiła nam kłopotu. Przedostanie
się stamtąd na sale było już bułką z masłem.
Zamrugałam
kilkukrotnie, przyzwyczajając oczy do panującego półmroku. Tutaj jedynym
źródłem światła była wirująca, kolorowa kula. Przedzieraliśmy się przez tłum,
który zagradzał przejście do baru. Kolejka po alkohol również zadziwiała swoją
długością. Wykorzystując swój urok
osobisty i rozpychanie się łokciami, udało mi się dotrzeć pod blat baru.
Uśmiechnęłam się, widząc Todda, który jak mrówka uwija się w pracy. Obok niego
znajdowała się również jakaś młoda, ładna dziewczyna – zapewne zatrudniona do
pomocy. Nic dziwnego, sam nie dałby rady z takim tłumem.
– Todd! –
zawołałam, chcąc zwrócić jego uwagę.
Chłopak
zerknął na mnie przelotnie, kiwając głową. Musiałam chwilę poczekać, aż obsłuży
przynajmniej część klientów.
– Co jest? –
spytał, kiedy już udało mu się wygospodarować pięć minut wolnego. – Tylko
szybko, bo sama widzisz, jaki jest ruch.
Przełknęłam z
trudem ślinę, układając sobie wypowiedź w głowie. Rose’a nie było obok mnie.
Zniknął w tłumie z grupką swoich rzekomych fanek. Umówiliśmy się za dziesięć minut
przed wyjściem.
– Słyszałam,
że podobno przychodziła tutaj Nicole, moja młodsza siostra – zaczęłam, robiąc
krótką pauzę na głęboki oddech. Davis pokiwał twierdząco głową. – Zniknęła i nie
mam pojęcia, gdzie jej szukać. Może coś wiesz albo powiedziała ci…
– Dowiedziała
się prawdy? – spytał aż nadto spokojnie.
Wydawało się,
że nieco mu przeszło od ostatniego razu. Nie wyglądał na zdenerwowanego,
obrażonego ani nic w tym stylu. Nadal zachowywał się jak mój przyjaciel, co
nieco zbiło mnie z tropu.
Pokiwałam
głową, nerwowo przygryzając wargę. Czułam się, jakby stres zjadał mnie od
środka. Moja intuicja podpowiadał mi, że Nicole jest w tym budynku.
Chłopak
westchnął przeciągle, zarzucając czerwoną ścierkę przez ramię.
– Przykro mi,
ale nie ma jej tutaj – oznajmił ze współczuciem. Spuściłam głowę, odruchowo nią
kręcąc. Koniec. Przepadła jak kamień. – Ale wiem, gdzie może być – dodał,
wywołując u mnie chwilowy paraliż.
Ostrożnie
podniosłam głowę, spoglądając na niego pytająco. Jeszcze nie wszystko mogło być
stracone.
–
Przychodziła tutaj głownie porozmawiać – zaczął, przejeżdżając palcem po swojej
zarośniętej bródce. – Kiedyś powiedziała, że znajomy dał jej klucze do jakiegoś
domku za miastem, żeby miała gdzie uciec w chwilach słabości.
Zmarszczyłam
brwi, opierając przedramię na wypolerowanym blacie. Teraz już nic nie trzymało
się kupy. Czyżby wspomniał o Gregu? Dlaczego dał jej klucze do domu, którego
pewnie nie potrafiła zlokalizować? I najważniejsze: dlaczego mi o tym nie
powiedział? Przecież właśnie od niego wracałam…
– Wiesz może,
gdzie to jest? – dociekałam, czując przypływ nadziei. Zguba się znajdzie, powtarzałam sobie w myślach.
– Mówiła coś
o Vista albo okolicach – przekazał niepewnie. – Chyba coś takiego.
Uśmiechnęłam
się szeroko w ramach podziękowania. Może i nie dowiedziałam się dużo, ale
zawsze to coś. Przecież w razie czego mogłam podpytać miejscowych. Z pewnością
pokojarzyliby Collinsa. W końcu w małym miasteczku niewielu biznesmenów miało
swoje domki.
– Dziękuję –
rzuciłam na odchodne, kierując się w stronę wyjścia.
– Nie ma za
co – odpowiedział, wyciągając dłoń. – Powodzenia.
Przyda się, pomyślałam.
❤❤❤
Jakoś pasuje mi tutaj ta piosenka. Oddaje klimat pewnego miejsca.
9 do końca 😉
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.
⭐Allie