Siedziałam przy barze w jednym z klubów, który znajdował się na Sunset Strip i popijałam whisky z colą. Przy okazji mogłam posłuchać Gunsów, którzy akurat mieli próbę dźwięku przed dzisiejszym koncertem. No tak, gdyby nie oni, zapewne udawałabym, że robię coś pożytecznego.
Właśnie byli w połowie Welcome to the Jungle. Swoją drogą, słyszałam już ten utwór tyle razy, że praktycznie znałam go na pamięć. Rose kończył śpiewać swoje partie, a Slash zaczął przechodzić do solówki, kiedy nagle wokalista dał sygnał, aby zespół przestał grać.
– O co chodzi? – zapytał zdziwiony Mulat.
– Coś mi tu nie pasuje – oznajmił rudowłosy i przejechał kciukiem po podbródku. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał.
– Stary, zacznijmy od początku, a najwyżej w trakcie coś się zmieni – zaproponował rytmiczny.
– Dobry pomysł – odparł wokalista, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
– Przepraszam, że przeszkadzam – zaczęłam z sarkazmem – ale długo mam jeszcze tutaj siedzieć?!
Byłam już lekko zmęczona i poddenerwowana. Chciałam tylko z nimi porozmawiać, a oni stwierdzili, że przy okazji wezmą mnie ze sobą na próbę dźwięku, żebym mogła ich posłuchać. Jakbym nigdy wcześniej tego nie robiła...
– Kotku – zaczął basista – nawet gdybyś chciała sobie pójść, to żaden z nas nie może ci towarzyszyć. Wybacz, ale pracujemy.
Przewróciłam oczami. Nie jestem dzieckiem i nie trzeba mnie niańczyć.
– Dam sobie radę sama.
– Skarbie, my się po prostu o ciebie martwimy – McKagan zrobił maślane oczka.
Ach, ta ich troska. Normalnie mieli jej tyle, że mogliby nią obdarować cały świat. Tak, a ja jestem prima baleriną.
– Jakoś całymi dniami mnie nie pilnujecie. Gdybym chciała od was uciec, to już dawno wyjechałabym do Sacramento – powiedziałam oburzona i wyrzuciłam ręce w powietrze.
W sumie to nie byłby głupi pomysł. Od niedawna mogłam się cieszyć prawem jazdy, więc wystarczyłoby tylko pożyczyć samochód od Chrisa. Niestety, nawet gdybym wyjechała z Los Angeles, to i tak prędzej czy później wylądowałabym na ulicy. Bez skończonej szkoły nie miałam szans na dostanie dobrze płatnej pracy. Chcąc, nie chcąc zostanie z chłopakami nie było najgorszym pomysłem, chociaż czasami miałam ich dosyć.
– Chcesz od nas uciec do Sacramento? – wyraz twarzy blondyna ukazywał smutek i zdziwienie.
– Nie – odpowiedziałam obojętnie i wzruszyłam ramionami.
– To dobrze – odezwał się Steven.
– W takim razie możesz wyjść – odparł od niechcenia Duff – ale wieczorem masz być punktualnie.
– Tak jest, szefie – zasalutowałam.
Dopiłam mój napój, podczas gdy chłopaki zaczęli grać pierwsze dźwięki piosenki. Zabrałam swoje rzeczy i żwawym krokiem udałam się w stronę wyjścia. Nareszcie upragniona chwila wolności.
Na zewnątrz słońce świeciło dosyć mocno, więc założyłam swoje lennonki. Miałam ogromną ochotę zapalić. To zawsze mnie odstresowywało i pozwalało się zrelaksować. Nie patrząc przed siebie, zaczęłam gorączkowo szukać w torebce paczki papierosów. Dlaczego ja noszę w niej tyle rzeczy? W końcu je znalazłam. Włożyłam szluga do ust i już miałam go zapalić, kiedy niespodziewanie na kogoś wpadłam. Ostrożnie podniosłam wzrok, aby zobaczyć, kto to był. Przede mną stała brunetka około trzydziestki. Miała na sobie dosyć oficjalny strój, co średnio pasowało do miejsca, do którego właśnie chciała wejść. Była dosyć wysoka, co dodatkowo podkreślał fakt, że założyła szpilki. W ręku niosła kawę, którą przez przypadek wylałam na jej śnieżnobiałą koszulę. Ups, no to się wkurzyła.
– Uważaj, jak chodzisz – syknęła.
Rozłożyła ręce i popatrzyła na mnie ze złością. No cóż, też nie byłabym zadowolona, gdybym była na jej miejscu.
– Przepraszam. Jeśli pani chce, mogę zapłacić za pralnię – próbowałam złagodzić sytuację.
Kobieta jednak zignorowała mnie i wkurzona weszła do środka, zatrzaskując za sobą drzwi.
– Idiotka – mruknęła, zanim zniknęła w ciemności klubu.
Przez chwilę próbowałam jeszcze zrozumieć całą tę sytuację, a szczególnie zachowanie tamtej kobiety. Wydawała się co najmniej dziwna. Rozumiem, też na jej miejscu zdenerwowałabym się, ale bez przesady. Wyzywa mnie od idiotów, a tak naprawdę mnie nie zna.
Starałam się zapomnieć o tym incydencie. Było minęło. Zapaliłam uprzednio wyjętą fajkę i zaciągnęłam się dymem. Od razu lepiej. Udałam się w stronę parkingu, gdzie stało czarne BMW Chrisa. Odkąd mogłam cieszyć się prawem jazdy, Pittman czasami pożyczał mi swój samochód. Oczywiście martwił się o niego bardziej niż o mnie, pomimo że zapewniałam go, że będę uważać. Nie spiesząc się, wypaliłam papierosa i wyrzuciłam niedopałek. Chłopak nie lubił zapachu tytoniu, więc starałam się nie palić w pojeździe. Wsiadłam do BMW i zapięłam pasy, po czym odpaliłam silnik.
Pomimo dosyć sporych korków, dojechałam na miejsce po niedługim czasie. Odrobinę zmęczona udałam się w stronę mojego bloku. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu. Co prawda najchętniej odpoczęłabym, obejrzała jakiś film, , ale nie, muszę pracować. Wypuściłam głośno powietrze i wsiadłam do windy. Wybrałam odpowiednie piętro, po czym rozpoczęłam poszukiwania kluczy. Wspominałam już, że w mojej torebce można znaleźć dosłownie wszystko?
Drzwi się otworzyły, więc odruchowo udałam się w stronę mieszkania. Niespodziewanie znalazłam pod nim niespodziewanego gościa.
– Cześć Vicky! – wybełkotała Lena, jednocześnie posyłając mi uśmiech.
Dziewczyna siedziała na wycieraczce i najwidoczniej na mnie czekała. Dziwne, przecież Chris powinien być w środku.
– Jesteś pijana – zauważyłam drobny szczegół.
– Nie – pokręciła przecząco głową i zaśmiała się. – Potrzebuję twojej pomocy.
– Co się stało?
– Tak jakoś straciłam pracę. Próbowałam dodzwonić się do Slasha, ale dziwnym trafem nie odbiera.
– Może dlatego, że nie posiada telefonu? – zauważyłam.
– Wiesz, bardzo możliwe – przyznała mi rację.
Miałam ochotę zapytać ją, dlaczego została zwolniona, jednak zrezygnowałam z tego. Dopóki jest w takim stanie, niczego się od niej nie dowiem. Popatrzyłam na nią ze współczuciem. Siedziała i bawiła się palcami, co jakiś czas coś bełkocząc.
– Wstawaj – powiedziałam. – W końcu jakoś muszę się dostać do mieszkania, nie uważasz?
– A ja? – zapytała i spojrzała na mnie.
Miała mętne oczy. Pewnie w parze z alkoholem były też dragi. Standard.
– Ciebie też wpuszczę.
Przewróciłam oczami. Była moją przyjaciółką, ale jakoś nie miałam ochoty jej dzisiaj niańczyć. Czarnowłosa ostrożnie się podniosła. Oczywiście, gdyby nie ściana za nią, której mogłaby się podtrzymać, zapewne upadłaby. Otworzyłam drzwi kluczem, po czym ostrożnie złapałam ją i pomogłam wejść do środka.
– Ale pomożesz mi? – chciała się upewnić.
– Jasne – mruknęłam.
Rosjanka powoli odpływała i robiła się coraz bardziej senna, przez co wydawała się być cięższa. Rzuciłam torebkę, która z hukiem upadła na podłogę. Najwidoczniej Chris to usłyszał, ponieważ już po chwili był w przedpokoju.
– Weź ją – poprosiłam.
Chłopak pokiwał głową i odebrał ode mnie dziewczynę, po czym udał się z nią w stronę salonu. Poprawiłam włosy i weszłam do łazienki, aby wziąć prysznic. Miałam już dość dzisiejszego dnia, a na dobrą sprawę on się jeszcze nie skończył.
Niezbyt spieszyłam się z toaletą. W końcu nawet nie miałam ochoty wychodzić. Wysuszyłam włosy i ubrałam pierwszą lepszą sukienkę z szafy. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i poszłam do salonu, aby sprawdzić co z Leną.
– Śpi? – zapytałam cicho.
Dziewczyna leżała na kanapie, a obok niej siedział Pittman, który właśnie oglądał jakiś film detektywistyczny.
– Tak – wyszeptał.
– Wychodzę. Nie wiem, kiedy wrócę, także zajmij się nią – poprosiłam.
– Oczywiście – odparł lekko poddenerwowany. O co chodzi? – Niech zgadnę, pieprzony dupek Rose już na ciebie czeka?
No tak, przecież on był zazdrosny. Gdyby tylko znał prawdę... W sumie to mogłabym mu ją powiedzieć, ale wolałam tego nie robić. Nie chciałam stracić na wartości w jego oczach.
– Skończ – rzuciłam krótko i udałam się w stronę wyjścia.
Nie miałam ochoty na kłótnię. Ostatnio zdarzały się zbyt często i męczyły nas obojga. Za wszelką cenę chciałam ich unikać, ale czasami po prostu się nie dało.
Zabrałam swoje rzeczy i zamknęłam za sobą drzwi. Zamierzałam trochę wypić, więc postanowiłam pojechać metrem. Był to dobry pomysł, ponieważ już po piętnastu minutach byłam na miejscu. Ach, ta komunikacja miejska. Jednak czasami ma swoje plusy. Znajdowałam się pod wejściem do klubu, gdzie ustawiła się dość spora grupka. Zapewne wszyscy chcieli posłuchać Guns N' Roses, przecież za niedługo chłopcy mieli stać się sławni. Próbowałam się jakoś przepchać przez ten tłum i wejść do środka. Nie zamierzałam czekać wieki, zanim łaskawie przyjdzie moja kolej. Oczywiście spotkało się to z dezaprobatą innych osób, ale jakoś zbytnio się tym nie przejęłam. Już miałam minąć bramki, kiedy zatrzymał mnie napakowany, czarnoskóry ochroniarz. Na mojej twarzy pojawiło się niezadowolenie. Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że przecież chłopcy nie dali mi biletu.
– A panienka to dokąd? – zapytał dosyć niskim głosem.
– Na koncert – odpowiedziałam pewnie. – Guns N' Roses to są moi znajomi – dodałam.
– Na pewno, a ja jestem Myszką Mickey. – W sumie to czemu nie? – Bez biletu nie ma wstępu.
– Ale... – przerwał mi przecząco kręcąc głową.
Spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem, lecz i to nie poskutkowało. Założyłam ręce na piersi i niezadowolona stanęłam obok. Oczywiście będą wkurzeni, jeśli się nie zjawię. Powinni wcześniej pomyśleć, jak miałam się dostać do środka.
Postanowiłam nie marnować czasu i wyjęłam z torebki ostatnią sztukę Marlboro. Nerwowo zaciągnęłam się dymem, aby już po chwili go wypuścić. Należałam raczej do niecierpliwych osób, więc czas okropnie mi się dłużył. Rzuciłam okiem w stronę ochroniarza. Rozmawiał o czymś ze Stevenem, przy czym perkusista chciał mu chyba przekazać coś ważnego, ponieważ zaczął gestykulować. Czyżby sobie o mnie przypomnieli?
Po chwili blondyn podszedł bliżej mnie i złapał moje ramię.
– A może takie cześć, jak się masz? – zapytałam z ironią.
– Nie mam na to czasu - powiedział.
Zaciągnął mnie w stronę jakiegoś wejścia, które nie przypominało tego z przodu klubu. Znajdowało się z tyłu budynku, z czego wywnioskowałam, że zapewne prowadziło do garderoby zespołu.
– Możesz mnie z łaski swojej nie szarpać?!
– Wybacz, ale zaraz zaczynamy występ, a jeszcze nic nie jest załatwione.
Był dziwnie podirytowany, jak nie Steven. Gdzie się pojawił ten rozradowany jednorożec?
– Gdybyście mi dali bilet, poszłoby sprawniej – mruknęłam.
– Pretensje miej do Duffa, to on tu o wszystkim myśli - burknął.
Otworzył potężne, czarne drzwi i wepchnął mnie do środka, po czym sam również wszedł. Było tutaj dosyć ciemno i jedyne, co zauważyłam to źródło światła, które dochodziło z końca pomieszczenia.
– Możesz mnie puścić? Przecież i tak nie ucieknę – poprosiłam i przewróciłam oczami.
Chłopak od razu zlikwidował uścisk z mojej ręki, przez co poczułam się swobodniej. Poprawiłam włosy i zwolniłam tempo, aby móc z nim na spokojnie porozmawiać.
– Co się dzieje? – zapytałam.
– Spóźniasz się, a wiesz, że tego nie lubimy. Zwłaszcza, jak mamy koncert.
– Okej. Rozumiem jeśli zachowywałby się tak Axl czy Duff, ale ty? Przecież jesteś potulny jak baranek – zdziwiłam się i wyrzuciłam ręce w powietrze.
– Nie znasz nas, Victorio - odparł.
Doszliśmy na koniec korytarza, do wcześniej wspomnianych drzwi. Perkusista, jako dżentelmen przepuścił mnie pierwszą. W środku było pełno alkoholu i fajka wodna Gunsów. Oprócz jakichś plastikowych stolików i skórzanych sof, znajdowało się tam również ogromnych rozmiarów lustro. Na środku oczywiście siedzieli chłopcy i palili szlugi, a w kącie stały ich gitary.
– Nareszcie, kurwa – skomentował Rose. – Ile można na ciebie czekać?
– Nie miałam biletu.
– Co za szkoda – przybrał teatralną minę. – A teraz do roboty!
Spojrzałam na niego z pogardą. Znowu zachowywał się jak skończony chuj. Dlaczego on miał jakieś pieprzone wahania nastroju? Duff zgasił peta o szklaną popielniczkę, która leżała na podłodze i podszedł do mnie. Odwróciłam od niego wzrok i starałam się nie dać zbajerować.
– Kotku, nie denerwuj się – złapał mój policzek i zmusił mnie, abym patrzyła się mu prosto w oczy. – Przecież wiesz, że chcemy dobrze.
– Jesteście chorzy – warknęłam.
– Ile razy ja już to słyszałem – zaśmiał się. – A teraz skup się, bo nie zamierzam mówić dwa razy.
Westchnęłam pod nosem i z niezadowoleniem stwierdziłam, że jednak go wysłucham. Zapewne powie to samo, co zawsze, więc nie mam się czym przejmować.
– Słucham – odparłam.
– Jak wiesz, gramy koncert – Wow, dopiero teraz się o tym dowiedziałeś? – więc żaden z nas nie będzie mógł cię pilnować. Nie oznacza to, że możesz sobie robić, co chcesz. Nadal obowiązują cię zasady, których powinnaś przestrzegać, bo jak nie, to konsekwentnie to wyegzekwujemy. Zrozumiałaś?
– A mam inne wyjście?
– Zuch dziewczyna – poklepał mnie po ramieniu. – A teraz pójdziesz ze Stevenem na salę. Nie zapomnij trzymać za nas kciuki – posłał mi uśmiech.
Przewróciłam oczami i podeszłam bliżej perkusisty, który w sumie stał obok mnie. Jeszcze czego? Impreza się nie zaczęła, a ja już miałam ich dość. Jakaś nowość? Nie sądzę.
Razem z Adlerem wyszliśmy na salę, gdzie było już pełno ludzi. Zajęłam ostatnie miejsce przy barze i zamówiłam drinka. Blondyn stanął po mojej prawej i rozejrzał się po klubie.
– Wiesz co robić, nie? – zapytał, aby się upewnić.
– Oczywiście – mruknęłam. – Nie martw się, nie zamierzam uciekać – położyłam dłoń na jego barku.
Uśmiechnął się i założył mi za ucho swobodnie opadający kosmyk. Roześmiałam się i pomachałam mu, po czym chłopak poszedł w swoją stronę, a ja zamoczyłam usta w trunku. Przeczesałam włosy palcami i spojrzałam na barmankę. Była to cytata blondyna przy kości, która zapewne nie wychodziła z solarium. Z taką to raczej nie porozmawiam. Na szczęście obok mnie siedział jakiś facet, który wyglądał na dosyć sympatycznego. No cóż, jakoś trzeba zarabiać na życie. Zamieniliśmy kilka słów, po czym udaliśmy się w wiadomym kierunku.
Przez wieczór udało mi się zarobić niezłą sumkę. Mam nadzieję, że to zadowoli chłopaków. Stanęłam bliżej sceny, na której chłopcy grali jedne z ostatnich utworów. Slash kończył właśnie swoją solówkę w Sweet Child O'Mine, co oznaczało, że za chwilę wykonają jakąś inną piosenkę. Następnie rudy, wykonując kocie ruchy, zaśpiewał swoje partie i zakończyli swój największy hit, dostając przy tym mnóstwo braw. Cały tłum skakał pod sceną, a ja razem z nim. Zamierzałam dobrze się bawić tego wieczoru, w czym pomagała mi wypita ilość alkoholu.
Kiedy ludzie odrobinę ucichli, Rose podszedł do mikrofonu, aby zapowiedzieć następny kawałek. Był cały spocony, ale zarazem zadowolony. W końcu dali z siebie wszystko, a ludzie to docenili.
– A teraz coś specjalnie dla dziewczyny, która kiedyś była całym moim światem, ale teraz nasze relacje nie są najlepsze. No cóż, bywa – wzruszył ramionami.
Czyżby chodziło o mnie? W sumie to kiedyś w kółko powtarzał mi, jak bardzo mnie kocha. Tylko, że to było tak dawno i w zupełnie innej rzeczywistości. Teraz byliśmy w Mieście Upadłych Aniołów, a życie tutaj to jedna wielka walka o przetrwanie.
Z mojej twarzy zniknął uśmiech, a pojawił się smutek. Dlaczego to nie mogło być takie proste? Spojrzałam wokaliście prosto w oczy, ale on nie odwzajemnił spojrzenia. Przetarł tylko czoło ręcznikiem i posłał uśmiech jakiejś dziewczynie, która stała tuż przy odsłuchach. Poczułam, jakby ktoś wbił mi coś w serce. Nie rozumiałam, dlaczego przejmowałam się moim byłym. Przecież to była przeszłość, która już nie wróci. Może po prostu potrzebowałam kogoś, kto byłby blisko...
Przestałam myśleć o czymkolwiek i starałam się skupić na nowej piosence, której jeszcze nie słyszałam. Miała dosyć ciekawy riff, z czego wywnioskowałam, że tekst też będzie na podobnym poziomie. Niestety, dosyć się przejechałam. Rose dosadnie mnie podsumował i nawet nie miałam ochoty komentować jego słów.
Oh baby, pretty baby
Oh honey, you let me down, honey
I ain't playin' childhood games no more
I said it's time for me to even the score
So stake your claim, your claim to fame
But baby call another name
When you feel the fire
And taste the flame!
Back off, back off bitch
Down in the gutter, die in the ditch
You better back off, back off bitch
Face of an angel with the love of a witch
Back off, back off bitch
Makin' love
Cheap heartbreaker, broken backed,
Nasty ballbreaker, stay out of my bed, outta my head
If it's lovin' you,
I'm better off dead!
Oh honey, you let me down, honey
I ain't playin' childhood games no more
I said it's time for me to even the score
So stake your claim, your claim to fame
But baby call another name
When you feel the fire
And taste the flame!
Back off, back off bitch
Down in the gutter, die in the ditch
You better back off, back off bitch
Face of an angel with the love of a witch
Back off, back off bitch
Makin' love
Cheap heartbreaker, broken backed,
Nasty ballbreaker, stay out of my bed, outta my head
If it's lovin' you,
I'm better off dead!
Gunsi zagrali jeszcze Welcome to the Jungle, jako bis i pożegnali się z publicznością, która wcale nie chciała ich puścić. Pewnie za chwilę do mnie dołączą. Nie miałam ochoty na rozmowę z nimi, ale wiedziałam, że nie ucieknę. To chyba byłoby jeszcze gorsze. Zamówiłam butelkę wódki i powolutku ją opróżniałam.
– I jak tam, kotku? – zapytał Duff, po czym cmoknął mnie w czoło i usiadł obok.
– Bardzo dobrze – skłamałam i nawet zdobyłam się na sztuczny uśmiech.
Zauważyłam, że Izzy dokładnie mi się przygląda. Po wyrazie jego twarzy doszłam do wniosku, że wiedział, iż coś jest nie tak. Na szczęście znał mnie nie od dziś i nie dopytywał o nic. I dobrze, ponieważ czułam się chujowo, ale równocześnie nie miałam ochoty o tym opowiadać. Przechyliłam moją szklankę i wypiłam z niej ostatnie krople trunku. O tak, alkohol to było coś, czego w tej chwili potrzebowałam.
– Będę dobrym człowiekiem i skoczę po coś do picia – zaoferował Mulat. – Co chcecie?
Wszyscy jednoznacznie stwierdzili, że mają ochotę na Jacka Danielsa. Po chwili gitarzysta wrócił z whisky i każdy był już szczęśliwy. No poza mną, ale przecież ja się nie liczyłam.
– Ej, Axl, ta laska – Slash wskazał palcem na barmankę – to jakaś twoja znajoma?
Miejmy nadzieję, że nie...
– Możliwe – odparł bez przekonania.
– Stary, ona nam to dała za darmo, rozumiesz! A to wszystko dlatego, że podobno jesteś jej dobrym znajomym – oznajmił rozentuzjazmowany gitarzysta.
Rose tylko uśmiechnął się pod nosem, na co prychnęłam. No nie powiem, gust to miał wyjątkowy. Napełniłam puste szkło alkoholem i zamoczyłam w nim usta.
– Za dużo pijesz – skomentował basista i spojrzał na mnie z politowaniem.
– No i? – wzruszyłam ramionami. – Jestem młoda, więc będę się bawić.
– Ta, tylko że jak jesteś pijana, to zaczynasz robić głupoty, których później żałujesz.
– Kurwa, to jest moje życie, więc się odpieprz! - krzyknęłam.
– Grzeczniej – próbował sprowadzić mnie do porządku. – Żeby nie było, że ci nie mówiłem – podniósł ręce w geście poddania.
Kiedy tak sobie wesoło rozmawiali, a ja udawałam, że ich słucham, zaczęła się kręcić wokół naszego stolika jakaś laska. Czyżby kolejna dziwka wielkiego pana Rose'a? Czekaj, a to nie była ta kobieta, którą spotkałam przed wejściem do klubu?
– Cześć, chłopaki – przywitała się, po czym usiadła obok Slasha. – Genialny koncert, tak trzymać.
Czegoś tutaj nie rozumiałam. Od kiedy businesswoman zadaje się z gwiazdami rocka?
– Oczywiście, że był zajebisty. W końcu jesteśmy najlepszym zespołem w okolicy – stwierdził Axl i pokazał szereg swoich białych zębów.
Przewróciłam oczami. Trochę więcej samokrytyki nie zaszkodzi.
– No i prawidłowe myślenie – pochwaliła go, po czym zlustrowała mnie wzrokiem od góry do dołu. O co chodzi? – A koleżanka, to kto? – zapytała zaciekawiona.
– To jest Victoria Edwards, nasza przyjaciółka i była dziewczyna Axla. – Oczywiście, teraz już zawsze będę tylko byłą Rose'a. – Vicky, to jest Hope Carter, nasza nowa menadżerka - przedstawił mnie rozradowany McKagan.
Dziewczyna wyciągnęła dłoń w moją stronę, którą następnie lekko zdziwiona uścisnęłam. Czyżby już nie pamiętała o popołudniowym incydencie?
– Miło mi – uśmiechnęła się.
Niepewnie odwzajemniłam ten gest. Nie wiem, jakie były jej intencje, ale zamierzałam ją mieć na oku. Nie podobała mi się od samego początku.
– No więc – zaczęła, kompletnie lekceważąc moją obecność. – Przyda wam się chłopcy telefon do kontaktu ze światem.
– Nie stać nas – rzucił Slash, popijając swój ulubiony trunek.
– Spokojnie, o wszystko zadbałam. W najbliższym czasie ktoś przyjedzie go zamontować w waszym ''uroczym'' domku – zrobiła cudzysłów w powietrzu.
Przewróciłam oczami i całkowicie wyłączyłam się z rozmowy. Nie wiem, co ona miała takiego w sobie, czym ich do siebie przekonała. Byli nią dosłownie zauroczeni, a przecież wyglądała jak typowa pani z biura. No może teraz niekoniecznie, ponieważ przebrała się w szary T-shirt, ale to nie zmienia faktu, że była dosyć oficjalna.
Po pewnym czasie stwierdziłam, że nie ma sensu dalej z nimi siedzieć i słuchać, jak to cudowna pani Carter ich wypromuje. Nuda. Widocznie nie tylko ja tak sądziłam, bo Axl i Slash też się gdzieś wcześniej zmyli. Zabrałam swoje rzeczy i usiadłam na wolnym stołku barowym. Nawet nie brałam ze sobą wódki, ponieważ stwierdziłam, że teraz chcę coś lżejszego. Przeczesałam włosy palcami i czekałam, aż ta za przeproszeniem barmanka mnie obsłuży.
– Czego? – zapytała od niechcenia, mlaskając przy tym gumą.
– Martini, poproszę – odpowiedziałam chłodno.
Blondynka popatrzyła na mnie z pogardą, po czym zajęła się przygotowywaniem drinka. Rozejrzałam się po sali z nadzieją, że może spotkam kogoś znajomego. Niestety, tak się nie stało. Po chwili otrzymałam swój napój i już mogłam się delektować jego smakiem. Delikatnie zamoczyłam usta w trunku i zamknęłam oczy, aby pogłębić odczuwalną rozkosz. Cudownie. Do tego wszystkiego jeszcze brakowało moich ulubionych papierosów. Tylko skąd ja je wytrzasnę? Zauważyłam, że koło mnie siedzi jakiś długowłosy brunet i kontempluje kieliszek whisky.
– Przepraszam bardzo – odezwałam się, po czym chłopak spojrzał na mnie z zaciekawieniem – masz może pożyczyć fajki?
Pokiwał twierdząco głową i wyciągnął z kieszeni opakowanie papierosów. Wyciągnęłam jednego i wsadziłam go do ust. Na szczęście ogień już miałam swój. Zaciągnęłam się dymem i powoli wypuszczałam go z płuc, robiąc przy tym kółeczka w powietrzu. Spojrzałam na pożal się Boże barmankę, która stała jak ten słup i flirtowała z jakimś chłopakiem. Czekaj, czekaj, czy to nie był przypadkiem Axl?! Mrugnęłam kilka razy, aby przekonać się, czy moje oczy mnie nie zawodzą. Faktycznie stał tam Rose, który obecnie już był na wyższym poziomie znajomości, bo penetrował językiem jamę ustną tej biednej dziewczyny. Co ja mówię, przecież to była zwykła dziwka! Co za idiota!
– Hej kolego – po raz kolejny zagadałam mojego nowego znajomego. – Co tam u ciebie?
No i tak od słowa do słowa przegadałam z nim z dobrą godzinę, popijając przy tym coraz to nowe alkohole. Po tym czasie zdecydowaliśmy się na szybki numerek w kiblu. Oczywiście, że nie przyznałam mu się, kim jestem. Zamierzałam się zabawić, a nie po raz kolejny zarabiać kasę dla tych jełopów. Na dziś im starczy.
Pomimo że mój towarzysz wyciągał mnie na parkiet, zdecydowałam się pozostać przy barze i skonsumować jakieś trunki.
– Ej, blondi, Martini z lodem poproszę – zawołałam.
Dziewczyna ciskała we mnie gromy, ale jakoś zbytnio się tym nie przejęłam. Nie wiem, co do mnie miała, ale to było nieważne. Prawie na raz wypiłam połowę zawartości kieliszka. Zrobiło mi się jakoś dziwnie, więc na moment usiadłam na stołku. Kątem oka dostrzegłam, jak nasza ''ukochana'' Hope podążała w moim kierunku.
– Kieliszek wytrawnego wina, poproszę – złożyła zamówienie i usiadła obok mnie. – Widzę, że świetnie się bawisz – skomentowała.
Ledwo trzymałam się w siedzącej pozycji. Moje spojrzenie było mętne i w dodatku nie za bardzo kontaktowałam ze światem. Chyba nie powinnam tyle pić.
– No i? – wybełkotałam i wzruszyłam ramionami.
– Wiem, co robisz – odparła chłodno. – Powinnaś dać im spokój, bo psujesz ich karierę.
– To oni psują moje życie!
– Mylisz się – zaśmiała się. – Gunsi mają szansę zostać gwiazdami, a ty jesteś zwykłą szarą myszką, która im to utrudnia. – To i tak, że nie zwykłą, tanią dziwką. – Radzę ci trzymać się od nich z daleka.
– Grozisz mi?
– Nie, po prostu chcę dla nich dobrze. Zrozum, to nie jest twoja bajka. Trochę pogubiłaś się w życiu i robisz głupoty, ale nie pozwolę, żebyś przez to zmarnowała ich karierę. Zrozumiałaś?
Popatrzyła na mnie z niezadowoleniem w oczach. Nie byłam w stanie nic jej dopowiedzieć. Najchętniej położyłabym się spać. Zmęczona ułożyłam głowę na blacie i jeszcze przez chwilę patrzyłam na brunetkę.
– Jesteś żałosna – zaśmiała się i odeszła w stronę chłopaków, którzy na nią czekali.
Za kogo ona się miała? Pieprzona pani menadżer. Mam nadzieję, że nie zrobi im prania mózgu.
♥
♥
♥
♥
♥
♥
♥
♥
♥
♥
♥
♥
♥
♥
♥
♥
♥
♥
♥
♥
Hej robaczki ;) Jak tam po egzaminach? Mam nadzieję, że tym, co pisali, poszło dobrze ;) W końcu trzymałam za Was kciuki xd
Co sądzicie o Hope? Czyżby jej relację z Victorią już zawsze będą tak wyglądać? A może jest tylko postacią, czy raczej zagości na stałe?
Nie było trzech komentarzy pod ostatnim rozdziałem, ale stwierdziłam, że i tak coś wrzucę.
Chyba inaczej nie potrafiłabym.
Do następnego ;)
Nie lubię tej Hope, uważa się za kogoś lepszego. Biedna Bella no i chłopaki mnie denerwują raz są dla niej tacy a raz tacy ale wiadomo takie warunki sobie ustaliła. Chciałabym żeby znowu się z nimi tak po prostu przyjaźniła chociaż wątpie, że to możliwe. Generalnie oby tej Hope nie było tutaj na stałe a i rozdział jak zawsze super!
OdpowiedzUsuń