poniedziałek, 4 kwietnia 2016

33. Look! There are ducks!



Bardzo ważna informacja pod rozdziałem


Obudziłam się dosyć późno. Nadal leżałam na łóżku Axla i miałam na sobie tę skąpą sukienkę od nich. Kątem oka zobaczyłam Rose'a, który siedział naprzeciwko mnie i bacznie mi się przyglądał. Posłałam mu delikatny uśmiech i już chciałam do niego dołączyć, kiedy nagle poczułam, że coś mnie trzyma. Zaraz, zaraz. Dlaczego on mnie przykuł do łóżka?!

  - Możesz mi wyjaśnić po jakiego chuja ci te kajdanki?! - wskazałam wolną ręką na moją dłoń, która za pomocą metalowego przyrządu z czerwonym futerkiem w okolicach mojego nadgarstka była przykuta do ramy.

  - Misiaczku, to tak dla pewności - próbował mi spokojnie wytłumaczyć.

  - Przecież i tak bym wam nie uciekła! Pilnujecie mnie jak jakiegoś skarbu!

  - Kotku, może jesteś dla nas cenna.

  - Pieprz się, Rose! Potraficie myśleć tylko o pieniądzach!

  - Pan Rose. Po drugie, uspokój się, bo nie mamy zamiaru znosić twoich humorków - powiedział już nieco bardziej oschle.

  - Nienawidzę was! A w szczególności tego farbowanego blondynka, który sobie myśli, że może wszystko - warknęłam, próbując wstać, ale to nie poskutkowało. W końcu nadal pozostawałam przykuta do łóżka.

  - Duffa trochę poniosło, wybacz mu.

  - Nie mam zamiaru - syknęłam i popatrzyłam na niego z pogardą.

  - Mogłabyś być troszkę milsza. Wszystkim byłoby łatwiej - dodał niezadowolony. - A teraz ruszaj ten swój zgrabny tyłeczek na śniadanie. W końcu nie jesteśmy potworami i damy ci zjeść.

  - Jak?! Nie pamiętasz idioto, że przykułeś mnie do łóżka?! - wykrzyczałam. Już miałam dość tej całej szopki. Pozwalają sobie na zbyt wiele.


Axl ostrożnie podszedł do etażerki, skąd wyjął kluczyki do kajdanek. Starając się być delikatnym, rozkuł mnie i schował swoje "zabaweczki" do szafy. Pomasowałam nadgarstek i powoli zaczęłam nim ruszać. Trochę bolał, ale nie było tak źle. Wstałam z łóżka i udałam się w stronę drzwi. Przeczesałam włosy palcami i posłałam wokaliście gniewne spojrzenie. Ten zbytnio się tym nie przejął i jakby nigdy nic położył się na wygodnym materacu i patrzył się w sufit.

Przetarłam oczy i skierowałam się na schody, kiedy nagle poczułam, że ktoś łapie mnie za ramię. Nie wiedziałam, o co chodzi. Nie przeciwstawiając się, po prostu pozwoliłam wciągnąć się do jakiegoś pokoju.

W sumie to wyglądał jak wszystkie inne. Białe ściany, na których były zawieszone różnego rodzaju plakaty z zespołami, dębowe meble, w których znajdowało się dosłownie wszystko oraz ogromne łóżko z krwistoczerwoną pościelą.

Ten ktoś odwrócił mnie w swoją stronę, przez co mogłam lepiej mu się przyjrzeć. Miał długie, blond kudły, które były teraz w totalnym nieładzie. Jego błękitne jak niebo tęczówki patrzyły się na mnie zmęczonym wzrokiem. Na sobie miał szary T-shirt i bokserki w małe, słodkie pandy. A, to tylko Steven.

  - O co chodzi? - zapytałam zdziwiona.

  - Wiemy, że mówiłaś Lenie o propozycji Eddiego - rzucił krótko.

  - No tak, ale to było zanim dowiedziałam się, że maczacie w tym palce. Przepraszam, ale nie widzę w tym nic złego - wzruszyłam ramionami i próbowałam wyjść, ale blondyn położył dłoń na moim obojczyku, przez co skutecznie uniemożliwił mi ruch.

  - Dobrze. Czarnowłosa wie o twojej nowej pracy, ale nie wie nic o nas. I tak już zostanie. Nie puścisz pary z ust? - spojrzał na mnie błagalnym spojrzeniem i delikatnie się uśmiechnął.

  - Dla swojego własnego bezpieczeństwa, nie.

  - Ej, przecież my się o ciebie troszczymy! - zaprotestował.

  - Aż zanadto - rzuciłam z sarkazmem i wyszłam z pokoju.

Nie spieszyło mi się zbytnio, żeby zejść na dół. Jakoś nie miałam ochoty rozmawiać z tymi idiotami. Najchętniej wróciłabym do siebie, wtuliła się w poduszkę i próbowała zapomnieć o wszystkim. Niestety, tak się nie da. Chłopaki na pewno są na dole, więc nie udałoby mi się wyjść niezauważoną przez któregoś z nich. Kurde.

Weszłam do pokoju Rosie, który w końcu kiedyś był mój. Dawno tu nie byłam, a on praktycznie nic się nie zmienił. Nadal stało tutaj to samo łóżko i biurko. Białe ściany świeciły pustkami, a przez duże okno do pomieszczenia wchodziły przyjemne promienie słoneczne. Pomimo że jesień okalała całe Los Angeles w pełni, pogoda za oknem raczej wskazywała na wiosnę.

Przeczesałam włosy palcami i podeszłam do ogromnej szafy, w celu pożyczenia jakichś ubrań od blondynki. W końcu nie będę cały dzień paradować w tej okropnej sukience. Wybrałam czarne rurki, koszulkę z AC/DC i koszulę w kratę. Zabrałam wszystko i udałam się na dół do łazienki. Na szczęście po drodze nikogo nie spotkałam. Wszystko szło po mojej myśli do czasu, kiedy chciałam wejść do łazienki. Oczywiście musiała być zajęta, bo jakżeby inaczej. Przestąpiłam z nogi na nogę i z niecierpliwością czekałam, aż ktoś z niej wyjdzie. Dlaczego oni muszą tak długo brać prysznic?

Po około dziesięciu minutach otworzyły się drzwi i na zewnątrz wydostała się spora ilość pary. No nareszcie, ile można czekać?!

  - Dłużej się nie dało? - zapytałam z ironią, sądząc, że to któryś z chłopaków.

  - Vicky, co ty tutaj robisz?

Przede mną stała zdziwiona Lena. Dziewczyna ubrana była w ciemne jeansy i luźny, czarny T-shirt. Jej mokre włosy swobodnie opadały w dół i jednocześnie subtelnie okalały jej twarz. Uśmiechnęłam się i przytuliłam moją przyjaciółkę. Tak dawno jej nie widziałam. Poza tym, dzięki niej nie będę musiała siedzieć sama z tą piątką palantów.

  - Coś się stało? - zapytała ze zdumieniem, odsuwając się ode mnie.

  - Po prostu cieszę się, że cię widzę - posłałam jej przyjazny uśmiech.

  - Ćpałaś coś?

  - Nie - pokręciłam głową.

Była zmieszana. Nie za bardzo wiedziała, o co chodzi. Zlustrowała mnie wzrokiem od góry do dołu, a następnie zatrzymała się na mojej twarzy, która była cała rozpromieniona. Przecież w końcu spotkałam kogoś normalnego.

  - Nieważne - machnęła ręką i odeszła.

Wzięłam szybki, chłodny prysznic, po czym umyłam włosy truskawkowych szamponem. Osuszyłam ciało ręcznikiem i ubrałam się w wcześniej przygotowane ciuchy. Starannie wysuszyłam włosy i zabrałam się za makijaż. Nie miałam ochoty na nic mocnego, więc tylko wytuszowałam rzęsy. Gotowa udałam się do kuchni, aby zjeść śniadanie. Plan jest taki: może jak będę udawała, że mam wszystko gdzieś, to szybciej mnie wypuszczą?

Wszyscy siedzieli już przy stole i jedli jakieś kanapki, które z pewnością przygotowała czarnowłosa. Przywitałam się, po czym usiadłam na wolnym miejscu obok Slasha i nalałam sobie do kubka mocnej, czarnej kawy.

  - Jak się spało? - zapytał Duff z uśmiechem na twarzy.

Coś mu nie ufam. Nieważne, czas zacząć szopkę.

  - Bardzo dobrze - odparłam, nawet nie patrząc w jego stronę.

Nałożyłam na talerz małą kanapkę z serem i próbowałam się zmusić się do zjedzenia jej. Nie byłam głodna, więc szło mi to z trudem. Spojrzałam na Izzy'ego, który patrzył się na mnie błagalnym wzrokiem. Tak wiem, powinnam jeść, ale chwilowo nie dam rady. Czułam jak coś ściska mój żołądek. Dlaczego oni tak na mnie działają?

  - Co ona tutaj w ogóle robi?- w pewnej chwili zapytała z ciekawości Lena.

Poczułam, jak wszyscy skupiają na mnie swoje spojrzenia. Czyżby myśleli, że ich wydam? Nie, to byłoby zbyt proste. Nie zamierzam się odzywać, niech sami jakoś z tego wybrnął.

  - Spotkaliśmy wczoraj Victorię w Rainbow. Była kompletnie pijana i stwierdziliśmy, że się nią zaopiekujemy - wytłumaczył jej Axl.

No tak, przecież oni są tacy troskliwi. Nie wiem, co mi się ubzdurało w tej małej, głupiutkiej główce, że oni mogliby kogokolwiek skrzywdzić. Ciekawe, dlaczego jeszcze nie dostali pokojowej nagrody Nobla?

  - Miałam gorszy dzień - wymruczałam, jednocześnie mieszając kawę. - Potrzebowałam wsparcia - spojrzałam na Rose'a, który się do mnie uśmiechnął.

  - Następnym razem wbijaj do mnie - zaśmiała się. - Ostatnio rzadko się widzimy. Co powiesz na małe zakupy dziś popołudniu? - zaproponowała.

  - Victoria jest bardzo zmęczona i chce odpocząć - uprzedził mnie basista.

Jak będzie mi kazał iść do pracy, to mu przypomnę, że mówił, iż mam odpoczywać.

  - No cóż - wzruszyła ramionami. - Może jutro?

  - Z przyjemnością - oznajmiłam, zanim któryś z chłopaków wymyślił jakiś powód, dla którego nie mogłabym tego zrobić.

  - Świetnie. Mam ci tyle do powiedzenia - uśmiechnęła się, a ja odwzajemniłam jej gest.

Nawet nie wiesz, ile ja chciałabym ci powiedzieć, a nie mogę.

  - Kotku, a ty nie miałaś gdzieś wyjść? - zwrócił się do niej Slash.

Przeszły mnie ciarki. Dlaczego on musi psuć jedną z normalniejszych chwil w moim życiu? Nie chcę zostawać z nimi sama.

  - No tak, miałam wpaść do Chrisa. Dzięki, że mi przypomniałeś.

Zielonooka gwałtownie wstała od stołu. Pożegnała się ze wszystkimi i podeszła do Hudsona, którego czule pocałowała. Zrobiło mi się niedobrze. Dziewczyno, gdybyś wiedziała, czym się zajmuje twój ukochany. Następnie opuściła pomieszczenie i wyszła z domu. Zostałam sama, z nimi. Przełknęłam ślinę. Ciekawe, co dzisiaj wymyślą?

  - Kotku, jak się czujesz? - zapytał troskliwie Duff. Od kiedy on się o mnie martwi?

  - Beznadziejnie - wzruszyłam ramionami.

  - Nie walczysz z nami? - zapytał zdziwiony Slash.

  - Nie. Ja po prostu chcę już wrócić do siebie.

Spojrzałam błagalnym spojrzeniem na Axla. Był moją jedyną nadzieją. Może tym razem też uda mu się jakoś przekonać blondyna? Niestety, rudzielec tylko pokręcił głową, dając znak, że mają w planach coś innego.

  - Przepraszam - poczułam, jak McKagan kładzie swoją dłoń na mojej. Szybko ją zabrałam, przez co odrobinę posmutniał. - Nie powinienem był wyżywać się na tobie za tą całą sytuację z Rosie. Obiecuję, że jakoś ci to wynagrodzę.

  - Spoko, nie trzeba - posłałam mu sztuczny uśmiech. - Mogę już wracać do siebie?

  - Przykro mi, skarbie, ale zaplanowałem dla nas pewne atrakcje - poinformował mnie.

Super, mój plan poszedł na marne. Po co ja w ogóle się wysilałam i starałam się być miła?!

  - Nigdzie z tobą nie pójdę - warknęłam. - Jesteście chorzy!

Slash złapał mnie za rękę i pokręcił głową. Gówno mnie obchodzi, że właśnie uraziłam ego pana McKagana. Chcę tylko stąd uciec, bo widzę, że z nimi inaczej się nie da. Spodziewałam się, że przez moje słowa basista wybuchnie. Zacznie wyzywać mnie od dziwek i wymyśli jakąś chorą karę. Tymczasem jego reakcja kompletnie mnie zdziwiła.

  - Słońce, obiecuję, że ci się spodoba. Tylko daj mi szansę, proszę - zrobił maślane oczka.

W co oni ze mną grają?! Nie wiem, ale nie mogę tak łatwo wierzyć w tą ich dobroć. Oni coś knują.

  - Okej - zgodziłam się bez zawahania. - Ale chcę coś w zamian.

  - I jeszcze czego?! Karety?! Masz zbyt duże wymagania - wypomniał mi wokalista, ale blondyn tylko wystawił dłoń w geście, że tamten ma się uspokoić.

  - Będziesz miała dziś wolny wieczór - powiedział bez przekonania.

  - Super. To co, ruszamy? - zapytałam z udawanym entuzjazmem.

  - Jasne.

Duff wstał od stołu i podszedł do mnie, po czym podał mi swoją dłoń. Chwyciłam ją i z gracją wstałam. Wyszliśmy z kuchni. Zdziwił mnie fakt, że reszta jednak tam została. Zatrzymałam mojego towarzysza w salonie. Popatrzyłam na niego zmieszana. Cały czas się uśmiechał. Co on kombinuje?

  - A chłopaki? - zapytałam.

  - Jedziemy tylko we dwójkę - przeszły mnie ciarki, co nie umknęło jego uwadze. Położył ręce na moich ramionach i próbował mnie uspokoić. - Spokojnie, obiecuję, że będziesz się świetnie bawić. Idziemy?

Pokiwałam tylko twierdząco głową. Chłopak złapał mnie za rękę i zaciągnął w stronę wyjścia. Udaliśmy się do samochodu McKagana, który stał na podjeździe. Duff, jak prawdziwy dżentelmen najpierw otworzył mi drzwi, a dopiero później zajął miejsce obok mnie. Wzięłam kilka głębokich oddechów, po czym zapięłam pasy. Raz się żyje. Blondyn zachichotał pod nosem i odpalił silnik. Ogarniała nas cisza, którą postanowiłam przerwać. Włączyłam radio i wnętrze wypełniło się dźwiękami muzyki Ramonesów. Spojrzałam na chłopaka. Nie zareagował. W spokoju prowadził samochód i próbował nas nie zabić.

  - Dokąd w ogóle mnie zabierasz? - zapytałam, jednocześnie podziwiając widoki, które rozciągały się za oknem.

  - W takie jedno miejsce - odpowiedział.

Był dosyć spokojny. Pomyśleć, że ta sama osoba była wczoraj skończonym chujem. Poprawiłam włosy i nadal oglądałam panoramę Los Angeles. Po chwili skończyła się płyta. Nie chciałam podróżować w ciszy. Dobijała mnie i wywoływała dziwne uczucie.

  - Jak chcesz to możesz coś włączyć. Płyty są w schowku - chłopak jakby mi czytał w myślach.

Otworzyłam wskazane przez niego miejsce i zaczęłam przeszukiwać je, w celu znalezienia czegoś do słuchania. Po chwili zastanowienia mój wybór padł na Some girls  Stonesów. Nuciłam pod nosem teksty piosenek, a McKagan wystukiwał rytm na kierownicy.

  - Naprawdę chcę, żebyś mi wybaczyła - wypalił w pewnej chwili.

  - To nie jest takie łatwe - powiedziałam prawie bezgłośnie.

  - Wiem, ale zrozum też moją sytuację. Czułem się wczoraj jak śmieć. A wiesz czyja to była wina? Moja i tylko moja.

  - To nie jest powód, dla którego możesz mnie poniżać - mruknęłam.

  - Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Przepraszam.

Uśmiechnęłam się pod nosem. To miłe z jego strony, że nie zawsze jest chamem i rozumie swoje okropne zachowanie. Próbowałam wyluzować i zapomnieć o wczoraj. Nawet mi się to udało. Po chwili razem z Duffem śpiewaliśmy Beast of Burden i udawaliśmy, że jesteśmy Mickiem Jaggerem.

Po jakichś piętnastu minutach dojechaliśmy do centrum. Konkretniej zatrzymaliśmy się pod kinem.

  - Zabierasz mnie na jakąś komedię romantyczną? - zaśmiałam się, odpinając pas.

  - Myślałem nad kinem akcji, ale skoro wolisz...

  - Patrz - wskazałam palcem na ogromny baner. - Grają Żyć i umrzeć w Los Angeles. Chodźmy na to!

Wysiedliśmy z samochodu i udaliśmy się w stronę kas, żeby kupić bilety. Następnie ustawiliśmy się w kolejce do baru. W końcu nie da się oglądać filmu bez popcornu. Wybraliśmy ten solony i poszliśmy zająć nasze miejsca. Siedzieliśmy z tyłu, przez co mieliśmy idealny widok na ekran. Nie musieliśmy długo czekać, ponieważ zaraz zaczął się film.

***

  - I co o nim sądzisz? - zapytałam, kiedy wyszliśmy z budynku.

  - Całkiem spoko - rzucił.

  - Tylko tyle? - zdziwiłam się.

  - Ehe. A ty co, jesteś pod wrażeniem?

  - No, a jak. Musimy częściej wychodzić do kina. Co teraz zaplanowałeś?

  - Co powiesz na mały spacer? Tutaj niedaleko jest mały park - zaproponował.

  - Spoko - zgodziłam się.

Chłopak objął mnie ramieniem i ruszyliśmy w drogę. Szliśmy zatłoczonymi ulicami, jednak było tutaj o wiele lepiej niż na Sunset. Przynajmniej mijaliśmy w miarę ogarniętych ludzi, a dookoła rozciągały się sklepy z czymś jeszcze oprócz alkoholu. Szczerze mówiąc, to pierwszy raz byłam w tej okolicy. Częściej wybieram West Hollywood albo galerię na przedmieściach. Mimo tego całego zgiełku, nawet mi się tu podoba.

Po chwili byliśmy na miejscu. Dookoła było mnóstwo zieleni. Na ławkach siedzieli ludzie i zażywali kąpieli słonecznych. Na środku znajdował się niewielki staw z rybami. Podeszliśmy bliżej niego i zajęliśmy ostatnie wolne miejsca. Zamknęłam oczy i odchyliłam głowę. Było idealnie.

  - Duff?

  - Tak?

  - Kochasz ją?

Odpowiedziała mi cisza. Otworzyłam oczy i spojrzałam na chłopaka. Siedział z założonymi rękami i udawał, że mnie nie usłyszał. Uśmiechnęłam się do niego, aby wymóc na nim odpowiedź.

  - Nawet jeśli, to co to zmieni? - mruknął i gwałtownie posmutniał.

  - Powiedz jej to - zaproponowałam.

  - Po co? Na pewno już kogoś ma.

Fakt, faktem spotykała się z Toddem, ale to jeszcze nic nie oznacza. Dam sobie rękę uciąć, że Rosie też czuje coś więcej do Duffa.

  - A co jeśli ona też cię kocha? Powinniście spróbować.

  - Vicky - spojrzał mi prosto w oczy. - Nie potrafiłabym jej oszukiwać. Zrozum, nie mogę jej powiedzieć o tobie.

  - Rozumiem. Moja sytuacja jest chora i skomplikowana - powiedziałam i popatrzyłam na staw. Z mojej twarzy zniknął uśmiech. Chyba wróciliśmy do punktu wyjścia.

  - Ej... - złapał za mój podbródek i odwrócił moją twarz tak, że patrzyłam się prosto w jego błękitne oczy. - Jesteś wyjątkowa i musisz to wreszcie zrozumieć.

  - To dlaczego czuję się jak pierwsza lepsza dziwka?

Bo nią jestem?

  - Jeszcze się nie przyzwyczaiłaś. To tylko sytuacja przejściowa. Dasz radę. Za niedługo to wszystko się skończy - jego głos był taki spokojny.

Położył dłoń na moim ramieniu, a ja delikatnie oparłam głowę o jego tors. W tej chwili już się go nie bałam. Znowu był moim przyjacielem, do którego miałam pełne zaufanie. Dlaczego nie może tak być zawsze?

  - Nie umiałbyś jej skrzywdzić. Wręcz przeciwnie, potrafisz się troszczyć o innych, jeśli ci zależy.

  - Kotku, wiem, że chcesz nam pomóc. Doceniam to, ale na razie zostawmy ten temat. Potrzebuję trochę czasu - powiedział i pocałował mnie w głowę.

Dlaczego on to robi? Czy nie może być cały czas chamski? Przynajmniej wtedy byłoby mi łatwiej.

  - Patrz - wskazałam palcem naprzeciwko i gwałtownie się podniosłam. - Tam są kaczki!

Basista zaśmiał się i spojrzał na mnie ze zdziwieniem.

  - Nigdy nie widziałaś kaczek?

  - Widziałam - odpowiedziałam obojętnie. - Nakarmimy je? - zapytałam i zrobiłam maślane oczka.

  - Niech ci będzie - przewrócił oczami. - Zaraz wracam - wstał z ławki i udał się w stronę jakiś budek.

Podeszłam bliżej stawu, aby przyjrzeć się ptakom. Były takie małe i niewinne. Sam ich widok wywoływał uśmiech na mojej twarzy.

  - Tylko ich nie zjedz - usłyszałam za sobą głos blondyna.

Odwróciłam się w jego stronę. Trzymał w ręce zakupioną bułkę i uśmiechał się jak głupi do sera. Pokręciłam głową i odwzajemniłam jego gest. Podał mi pieczywo, którego okruszki rzuciłam kaczkom. Od razu zaczęły je dziobać, co sprawiało mi radość.

  - Zachowujesz się jak dziecko - skomentował.

Basista kucnął obok mnie i też wziął kawałek bułki. Zaśmiałam się i teraz razem karmiliśmy te małe stworzonka.

  - Każdy z nas ma coś z dzieciaka. Wiesz, czasami dobrze jest zapomnieć o tym, co się dzieje teraz.

  - Dziękuję - uśmiechnął się.

  - Za co? - zapytałam zdziwiona.

  - Za to, że nam pomagasz, chociaż wcale nie musiałaś. Jesteśmy czasami wobec ciebie okropni, a ty tak się poświęcasz...

Przyłożyłam palec do jego ust, aby zamilkł. Nie chciałam, żeby miał teraz wyrzuty sumienia. Już i tak mam wobec niego mieszane uczucia. Niech jeszcze bardziej tego nie komplikuje.

  - Nie ma sprawy. Wy też mi pomagacie. Zastępujecie mi rodzinę, troszczycie się o mnie - z mojego oka wyleciała mała, samotna łezka. - Nie jesteście potworami - pokręciłam głową.

  - Nie płacz - chłopak otarł mój policzek i przytrzymał go w dłoni. Zamknęłam oczy i subtelnie się uśmiechnęłam. - Jesteś taka piękna i cudowna...

  Odsunęłam się od niego. Bałam się, że to wszystko może zajść za daleko. Nie mogłabym tego zrobić Rosie.

  - Nie martw się - powiedział ze stoickim spokojem. - Nie zamierzałem cię pocałować. Po prostu cię lubię i to bardzo.

  - Wiesz co jest najgorsze? - zapytałam, jeszcze szerzej się uśmiechając.

  - Nie? - popatrzył na mnie zdezorientowany.

  - Że ja ciebie też, chociaż powinnam was nienawidzić.

  - Vicky...

  - Chyba powinniśmy już wracać - oznajmiłam i wstałam.

Blondyn stanął przede mną i złapał moje ramiona. Odwróciłam głowę, żeby nie patrzeć mu w oczy. Nie chciałam, żeby zauważył moją słabość. Co się ze mną dzieje? Dlaczego ja tak szybko im wybaczam?!

  - Skarbie. Nie mów tak. Dobrze wiesz, że nie jesteśmy źli. Naprawdę się o ciebie troszczymy, wiesz? - spojrzałam na niego i lekko się uśmiechnęłam. - To co, pożegnaj się ze swoimi nowymi przyjaciółmi i jedziemy.

Zaśmiałam się i pomachałam kaczkom, które i tak nic sobie z tego nie robiły. Nie dziwmy się, w końcu to są tylko zwierzęta.

  - Obiecaj, że jeszcze tutaj wrócimy - poprosiłam McKagana.

  - Słowo harcerza - podniósł dwa palce do góry. - A co, będziesz tęsknić za Stefanem?

  - Kim?

  - Nim - wskazał palcem na małą, żółciutką kaczuszkę.

  - Oczywiście - zachichotałam. - Tylko dlaczego to ty musiałeś wybrać mu imię?

  - Ponieważ ty na to nie wpadłaś.

Szturchnęłam go w ramię, po czym oboje się zaśmialiśmy. Wtuliłam się w niego, a on objął mnie ramieniem i pocałował w głowę. Rozbawieni podążyliśmy w stronę samochodu, który stał zresztą niedaleko. Oczywiście, tak jak poprzednio, to ja pierwsza wsiadłam.

  - To czego słuchamy? - zapytał, zapinając pas.

  - Teraz ty coś wybierz - zaproponowałam.

Duff bez zastanowienia włączył jego ulubioną płytę Sex Pistols. Razem z wokalistą wyśpiewywał wszystkie teksty, które znał na pamięć. Swoją drogą ma całkiem niezły głos. Kołysałam się w rytm muzyki i podziwiałam przepiękne widoki. Dlaczego ta chwila nie mogłaby trwać wiecznie?

  - Z tym wolnym to mówiłeś na poważnie? - zapytałam w pewnym momencie.

  - Kotku, czy ja kiedykolwiek cię okłamałem?

Zastanowiłam się chwilę nad odpowiedzią. Jakoś sobie nie przypominam.

  - Wydaję mi się, że raczej nie - odpowiedziałam bez przekonania.

  - No, więc tym razem nie jest inaczej. Grzecznie odwiozę cię do twojego mieszkanka, gdzie będziesz mogła spokojnie spędzić wieczór.

  - Naprawdę? I nie ma żadnego haczyka? - zapytałam zdziwiona.

  - Nie ma.

  - Kim jesteś i co zrobiłeś z chamskim dziadem McKaganem?!

Chłopak zaśmiał się głośno, cały czas koncentrując się na drodze. Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem i wróciłam do oglądania widoków.

  - Nie doceniasz mnie, Victorio. Jak zdążyłaś zauważyć, mam dwa oblicza, które skutecznie potrafię wykorzystać.

  - Przestań, bo zaczynasz mnie przerażać! - wykrzyczałam. O nie, nie zepsuje tej chwili.

  - Sama widzisz - wzruszył ramionami. - Przepraszam, nie chciałem.

  - Spoko - przytaknęłam głową i wzięłam głęboki oddech. On jest miły, nie musisz się go bać.

  - Wszystko w porządku? - zapytał z troską.

  - Tak - delikatnie się uśmiechnęłam. - Po prostu tego wszystkiego jest za dużo. Potrzebuję odpoczynku - złapałam się za skronie. Serio, w takim momencie?

  - Dlatego dzisiaj masz wolne. Boli cię głowa?

  - Zaraz przejdzie - powiedziałam i zaczęłam masować tamto miejsce.

  - Na pewno? Jak coś, to mogę podjechać pod aptekę - zaoferował.

  - Na pewno. Dzięki za troskę - posłałam mu przyjazny uśmiech.

  - Nie ma za co - odwzajemnił mój gest.

Rozmawialiśmy jeszcze na różne inne tematy. Naprawdę go lubię, jak jest miły. Kurde, dlaczego on czasami jest taki przerażający? W końcu dojechaliśmy pod mój blok. Jakoś ten czas tak szybko mi zleciał. To pewnie przez dobre towarzystwo.

  - To co, do jutra? - zapytał.

  - Do jutra - odpowiedziałam i pocałowałam go w policzek.

Wyglądał na zdziwionego. Przez chwilę patrzył się na mnie, zanim to wszystko do niego dotarło. Kiedy już to się stało, uśmiechnął się szeroko.

  - A to za co? - zapytał jeszcze trochę zmieszany, ale szczęśliwy.

  - Za wszystko - odparłam. - Dzięki za dzisiaj. W końcu mogłam o wszystkim zapomnieć i poczuć się normalną.

  - Do usług - schylił się nisko. - Kiedyś może to jeszcze powtórzymy.

  - Na pewno - dodałam na koniec i wysiadłam z samochodu.

Z uśmiechem na twarzy doszłam pod swoją klatkę. Czułam się dobrze i wcale mnie to już nie dziwiło. Odwróciłam się w stronę czerwonej Hondy. Pomachałam mu, a on zrobił to samo. Następnie odjechał w swoją stronę, a ja weszłam do środka.



  ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥  

Jak widzicie, zmieniłam znaczek oddzielający rozdział od notki. Mam nadzieję, że Wam się podoba. 

Aww :3 Słodki Duff dla wszystkich, którzy nie mogli go znieść w brutalnej wersji. Nie pocieszę Was, nie zawsze taki będzie xd Już chyba gdzieś o tym pisałam. Po prostu, jak są cały czas mili, to jest nudno. Ale spokojnie, bezduszni też nie są fajni. Dlatego zamierzam to mniej więcej wypośrodkować ;) Czy się uda, to już ocenicie sami ;)



UWAGA

Z powodu, że zbliżają się egzaminy, a poza tym mam jeszcze bierzmowanie, rozdziały mogą pojawiać się rzadziej. Oczywiście, czasami coś wrzucę, ale na pewno nie za często. Nie martwcie się, to tylko okres przejściowy. Od maja wszystko wróci do normy ;)



To co, dwa komentarze i jedziemy dalej?

Do następnego ;)

2 komentarze:

  1. O luju! No nareszcie Duff jest miły! Myślałam, że tak już zostanie,ale po pezeczytanu notki jestem załamana. Ogólnie rozdział bardzo fajny, bardzo miło się go czytało. Chce więcej !!!

    OdpowiedzUsuń
  2. W końcu Duff jest sobą! :D Rozumiem, że masz egzaminy itp ale czekam z niecierpliwością na następne rozdziały, genialne opowiadanie! Szkoda że Bella nie jest z Axlem lub nawet z Duffem haha Może kiedyś się zejdą. No nic, czekamy na kolejny rozdział! <3

    OdpowiedzUsuń

Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.



⭐Allie