poniedziałek, 18 lipca 2016
45. Merry Christmas
Nawet się nie obejrzałam, a już nadszedł długo wyczekiwany przeze mnie dzień. Moje pierwsze święta spędzone z chłopakami. Z tej okazji zaplanowaliśmy małą, kameralną imprezę. To było aż do nich niepodobne, ale chyba woleli spędzić ten czas w gronie najbliższych.
Od samego rana zobowiązałam się pomóc w przygotowaniach Hell House na tę okazję. Pracy było dużo, ponieważ oni rzadko kiedy tutaj sprzątali. Na szczęście udało mi się zwerbować Lenę, która jak już sobie władowała była nawet pomocna. Zmywałam podłogi, podczas gdy ona zajmowała się ścieraniem kurzu z mebli, których swoją drogą nie mieli nie wiadomo ilu. Nawet Slash zaoferował swoją pomoc przy wynoszeniu pustych butelek, które walały się dosłownie wszędzie. Duff i Izzy z kolei pojechali na zakupy. Oby tylko nie kupili zapasu papieru toaletowego zamiast dobrego alkoholu. A nie, takie rzeczy to tylko ze Stevenem, który wyszedł, aby spotkać się z Lily. Swoją drogą, moje przekonania się potwierdziły i dziewczyna faktycznie była byłą współlokatorką Fiodorow i Pittmana. Z wielką chęcią chciałam ją poznać, pomimo że podchodziłam do niej raczej sceptycznie.
Axla raczej nie widywałam od tamtego incydentu, więc i teraz nie miałam pojęcia, gdzie się znajdował. Zapewne udał się do klubu albo w jedno z tych swoich miejsc. Zbytnio się tym nie przejmowałam. Może wynikało to z tego, iż już praktycznie mi na nim nie zależało.
Właśnie kończyłam wyrzynać szmatę i zostało mi dosłownie kilka metrów podłogi w salonie, kiedy otworzyły się drzwi i do pomieszczenia weszli nie kto inny, jak Izzy i Duff. Ten pierwszy niósł kilka reklamówek, które były wypełnione po brzegi, natomiast basista schował coś za plecami.
– Ej, ja tu sprzątam! – krzyknęłam oburzona, zauważając ich buty, które oblepione były błotem.
– Ooo, hej Vicky Świetnie wyglądasz. Robiłaś coś z włosami? – odezwał się Duff, który cały czas szczerząc się, przemierzał pomieszczenie, pozostawiając po sobie ślady.
Popatrzyłam na niego z politowaniem. Miałam na sobie czarne dresy i malinową bokserkę. Byłam niepomalowana, a włosy związałam w niechlujnego koczka, tylko po to, żeby mi nie przeszkadzały. Wyglądałam jak siedem nieszczęść, a on próbował mi wmówić, że wcale tak nie było.
– A co tam masz? – zapytałam, wskazując palcem na jego ręce.
– A nic – odpowiedział nienaturalnie wysokim głosem.
Zaśmiałam się. Basista nie potrafił ukrywać pewnych rzeczy. Podejrzewam, że z kłamaniem wychodziło mu podobnie. Przyglądałam mu się z najmniejszą dokładnością. Próbował powoli wycofywać się w stronę kuchni, uważając, żebym przypadkiem nie zobaczyła, co niesie. Niestety chyba dzisiaj nie był jego dzień, ponieważ będąc w okolicy schodów, potknął się o leżącego nieopodal kota i już po chwili miał dosyć nieprzyjemne spotkanie z podłogą.
– Aua – odparł, leżąc na plecach i oglądając niezbyt czysty sufit. – Swoją drogą, strasznie dużo tutaj much.
– Duff, gdzie jest Puszek? – zapytałam lekko zdenerwowana. Steven by nam nie darował, gdyby temu zwierzęciu stała się jakakolwiek krzywda.
– Nie wiem. Na pewno nie jest pode mną.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Oprócz świeżych plam na dopiero co pozmywanej podłodze, dostrzegłam małą choinkę, która leżała obok blondyna, który swoją drogą wyglądał, jakby zaraz miał umrzeć.
– Chyba aż tak źle nie jest, co? – zapytałam i spojrzałam na niego wymownym wzrokiem.
– No wiesz, przyjemnym masażem nie pogardzę – starał się pokazać swój urok osobisty, aczkolwiek niezbyt mu to wyszło, ponieważ po chwili się roześmiał.
Pokręciłam głową i rzuciłam w jego stronę poduszkę, która o dziwo znajdowała się na kanapie. Zapewne, któryś z chłopaków nie był w stanie wejść na górę i po prostu zasnął tam, gdzie był.
– A to za co? – zapytał z udawanym oburzeniem.
– Sama nie wiem – wzruszyłam ramionami. – Za żywota, chociaż to miłe, że kupiłeś choinkę, pomimo że nie mamy łańcuchów, gwiazd i bombek – posłałam mu sztuczny uśmiech. – Lecz za poświęcenie swoich ostatnich centów na miłą atmosferę, a nie butelkę wódki, pomogę ci wstać – oznajmiłam i podałam mu rękę, którą złapał.
Na całe szczęście wstał o własnych siłach, a ja służyłam mu tylko za podporę. Nie wyobrażałam sobie podnoszenia go, ważył chyba ze sto osiemdziesiąt funtów. Założyłam za ucho zwisający kosmyk i spojrzałam na niego, oczekując decyzji, co dalej robimy.
– Co wy robicie? – usłyszałam zdziwiony głos Izzy’ego, który po wypakowaniu wszystkich zakupów, zaszczycił nas swoją obecnością.
– Szukamy kota – odpowiedziałam obojętnie.
– Siedzi na schodach – poinformował nas, jakby to była jakaś oczywistość.
Kątem oka zerknęłam w wyznaczonym kierunku. Rzeczywiście na jednym z ostatnich schodów, znajdowała się mała, czarna kulka, która była łudząco podobna do Puszka. Więc tu się ukrył! Na całe szczęście, bo nie wiem, jaką bajeczkę musiałabym wcisnąć Adlerowi.
– Faktycznie – oznajmiłam, uśmiechając się szeroko.
Stradlin nic nie odpowiedział, tylko pokręcił głową i udał się na górę. Zapewne miał dość użerania się, jak to mówił, z idiotami. Parsknęłam śmiechem, jednocześnie zerkając na McKagana, który uśmiechał się pod nosem. Podeszłam bliżej i klepnęłam go w ramię.
– Skoro już tutaj jesteś, to przynajmniej mógłbyś po sobie posprzątać – oznajmiłam dosyć spokojnym głosem, po czym udałam się w stronę kuchni.
– Dlaczego? – usłyszałam zza pleców jego zdziwiony głos, w którym słychać było, że nie zamierza tego robić.
– Bo nie jestem waszą służącą – dodałam na odchodne.
Nie otrzymałam odpowiedzi. Podeszłam do lodówki i po dokładnym zbadaniu jej zawartości, wyjęłam puszkę piwa. Otworzyłam ją zdecydowanym ruchem i już po chwili delektowałam się gorzkawym smakiem trunku. Wykonałam dosyć sporą pracę, więc sądziłam, że mi się należy chociaż jakieś małe wynagrodzenie. Usiadłam na krześle i zakładając nogę na nogę cieszyłam się chwilą ciszy i relaksu. Niestety nie trwało to długo. Do moich uszu doszedł nieprzyjemny dźwięk trzaskających, skrzypiących drzwi. Zacisnęłam powieki, by zaraz przewrócić oczami. No i koniec mojej przerwy.
– Cześć, misie! Wróciłem do was. Mam nadzieję, że tęskniliście – zawołał Steven, po czym wdał się w rozmowę z Duffem.
Odłożyłam trunek na stole i zrezygnowanym krokiem podążyłam na spotkanie z gościem. Tak jak sądziłam Adler nie przyszedł sam. Obok blondyna na kanapie siedziała jeszcze drobna dziewczyna – Lliy. Uważnie przysłuchiwała się jak zwykle ambitnej rozmowy chłopaków, nie odzywając się przy tym ani jednym słowem. Wydawała się być raczej cicha, a przynajmniej tak zachowywała się w nowym towarzystwie.
– Widzę Steve, że przyszedłeś nam pomóc – zażartowałam, próbując zwrócić na siebie ich uwagę.
– Oczywiście Vicky – zaśmiał się. – Przecież ktoś musi nadzorować waszą pracę.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Nawet Lily delikatnie się uśmiechnęła, pokazując swoje idealnie białe zęby. Sprawiała wrażenie dosyć kruchej, jakby była wykonana z porcelany. Z tego powodu jeszcze bardziej nie mogłam uwierzyć, czym się zajmowała. Była jedną, wielką zagadką.
– Ty zapewne jesteś Lily – zwróciłam się w jej stronę, otrzymując w zamian jej przenikliwe spojrzenie. – Steven dużo o tobie mówił. Jestem Victoria, ale możesz mi mówić Vicky.
Posłałam jej subtelny uśmiech i wyciągnęłam dłoń w jej kierunku. Dziewczyna przez chwilę się wahała, po czym uścisnęła moją rękę, odwzajemniając przy tym mój gest. Była inna niż poprzednie dziewczyny Adlera. Taka dziewczęca, skromna, urocza. Możliwe, że pozory mylą, ale na pierwszy rzut oka nie pasowali do siebie.
– Lily – odparła z lekką chrypką w głosie, którą natychmiast próbowała zlikwidować poprzez kaszel. – Miło mi cię poznać.
– Wzajemnie – rzuciłam bez przekonania, jednak nadal próbowałam być uprzejma.
Kątem oka zerknęłam na podłogę, na której nadal znajdowały się brązowe plamy, tylko że już zastygniętego błota. Moja intuicja mnie nie zawiodła, bowiem przeczuwałam, że nawet nie dotknie szmatki.
– Duff, skarbie, jak ci dam pięćdziesiąt dolców, to posprzątasz po sobie? – zapytałam delikatnym głosem, próbując go przekonać. No cóż, oni chyba za darmo nie byli w stanie nic zrobić.
– A dorzucisz do tego jeszcze butelkę Nikolai i Jacka?
Parsknęłam śmiechem. Prędzej czy później zbankrutuje przy nich. Jednak w tej chwili byłam zbyt leniwa, żeby sama dokończyć porządki.
– Umowa stoi – oznajmiłam, wzdychając. – Praca teraz, wynagrodzenie później. Poza tym, nie uważasz, że zbytnio się cenisz?
– Ani trochę – pokręcił głową. – Po prostu jestem zajebisty – dodał, uśmiechając się pewnie.
Wybuchnęłam śmiechem. Nie ma co, skromnością nie grzeszył. Nic nie dodając, opuściłam wesołe towarzystwo i udałam się na górę, gdzie zostawiłam kilka rzeczy na wieczór. Odkąd Rosie wyprowadziła się, mój dawny pokój świecił pustkami. Czasami lubiłam po prostu usiąść w nim na łóżku i powspominać. Mimo wszystko nie zamierzałam wracać. Nie czułam się tutaj tak, jak kiedyś, poza tym chyba polubiłam moje małe mieszkanko.
Zabrałam z szafki jedną z moich ulubionych sukienek – krótką, na ramiączkach, w odcieniu butelkowej zieleni. Do tego wysokie, czarne szpilki, do których ostatnio nawet się przyzwyczaiłam. Po drodze wzięłam jeszcze swoją kosmetyczkę i już miałam iść, aby zająć łazienkę, kiedy usłyszałam ciche i niezdecydowane pukanie.
– Proszę – odparłam, odkładając rzeczy na łóżku.
Czułam, że to nie będzie krótka gadka w stylu daj pięć dolców na coś tam. Zazwyczaj tym coś tam był alkohol, chociaż zdarzało się, że kupowali jedzenie, ale to sporadycznie.
Do pomieszczenia weszła Lily, która niepewnie zakładając włosy za ucho, zajęła miejsce na starym drewnianym krześle. Nie odzywała się przez chwilę, więc stwierdziłam, że zacznę rozmowę.
– Coś konkretnego cię sprowadza, czy tak sobie chcesz porozmawiać?
Dziewczyna starała się na mnie nie patrzeć. Bawiła się palcami i próbowała znaleźć w głowie jakieś słowa, które wyrażałyby jej myśli.
– Nikogo tutaj nie mam – zaczęła dosyć nieprzyjemnym głosem, pełnym smutku i upokorzenia. – Upadłam na samo dno, żeby pomóc rodzinie. Nawet nie wiem, dlaczego ci o tym wszystkim mówię, ale po prostu muszę podzielić się tym z kimś. Bardzo lubię Stevena, ale nie chcę go martwić. Już i tak dużo dla mnie zrobił.
Na jej twarzy pojawił się niewielki uśmiech, natomiast po policzku spłynęła malutka łza, której nawet nie próbowała otrzeć. Zrobiło mi się jej żal, chociaż nadal nie rozumiałam jej intencji.
– Czego ode mnie oczekujesz? – zapytałam wprost, próbując nie ukazywać żadnych emocji.
– Nie wiem – wzruszyła ramionami i po raz pierwszy uraczyła mnie spojrzeniem. – Jesteś w podobnej sytuacji, więc chyba zrozumienia. W sumie to nie ma sensu.
Machnęła ręką i wyszła, nie zamykając za sobą drzwi. Jeszcze przez jakąś chwilę pusto patrzyłam się w ścianę, próbując zrozumieć to wszystko, co miało miejsce. Jedno było pewne. Ta dziewczyna to jedna, wielka zagadka, którą za wszelką cenę chciałam rozwiązać, choćby ze zwykłej ciekawości.
Wzięłam szybki, aczkolwiek odprężający prysznic, po czym pomalowałam się i zakręciłam włosy. Zostało nie dużo czasu do imprezy, a jeszcze praktycznie nic nie było gotowe. Zabrałam się do przygotowywania drobnych przekąsek ze składników, które mogłam znaleźć w lodówce. O dziwo było tam coś jeszcze oprócz światła i masy różnego rodzaju alkoholu.
– Pomóc ci?
Do pomieszczenia weszła Lena. Miała na sobie zwykłe legginsy i za dużą bluzę, w której rękawy zawinęła dłonie. Na zewnątrz było dosyć ciepło, więc podejrzewałam, że właśnie teraz zaczynały męczyć ją dreszcze. Starała się za wszelką cenę pomóc, lecz mimo wszystko na pierwszym miejscu stawiała nałóg. Kiedy przychodziła pora, po prostu zmywała się w poszukiwaniu towaru i ustronnego miejsca.
– Dzięki, poradzę sobie sama – rzuciłam, uśmiechając się przyjaźnie.
Dziewczyna usiadła przy stole i zaczęła bacznie obserwować każdy ruch, który wykonywałam. W pewnym momencie zaczęłam odczuwać niezręczność związaną z tym, co robi. Nie chciałam jej o tym mówić, ponieważ wiedziałam, że jeśli spędza czas z nami, to przynajmniej nie zrobi jakiegoś głupstwa.
– Albo wiesz co? – zaczęłam, odrywając się na chwilę od przygotowywania koreczków, jedynej rzeczy oprócz pizzy, którą ktokolwiek był w stanie ruszyć. – Mogłabyś zacząć roznosić różne rzeczy, szybciej pójdzie – oznajmiłam, co wywołało uśmiech na twarzy Fiodorow. Minimalny, ale jednak uśmiech.
We dwie wszystko poszło nam bardziej sprawnie, przez co została nawet chwila na odpoczynek. Opadłam na kanapę i przyglądałam się, jak Lily i Steven ubierają choinkę. Wyglądało to komicznie ze względu na to, iż z powodu braku bombek i łańcucha, przystrajali ją papierem toaletowym i przypadkowo znalezionymi bransoletkami. Patrzyłam na nich i próbowałam powstrzymać śmiech, chociaż nie zawsze mi to wychodziło. Po prostu to był komiczny widok.
– Kim jest ta dziewczyna? – usłyszałam głos Izzy’ego, który już po chwili siedział obok mnie i oczekiwał odpowiedzi.
– Lily. Całkiem sympatyczna, chociaż za bardzo jej nie znam. A czemu pytasz?
Spojrzałam na niego z zaciekawieniem, na co wzruszył ramionami. Czyżby panna McKenzie wzbudzała zainteresowanie męskiej części towarzystwa?
– Z ciekawości – odpowiedział. – Jest inna niż poprzednie dziewczyny Stevena.
– W sumie to nawet nią nie jest – mruknęłam pod nosem. – Dlaczego? – dodałam już nieco głośniej.
– Wiesz, nie wygląda na pustą, cycatą blondi, która jest tylko i wyłącznie przygodą na jedną noc – powiedział tuż przy moim uchu tak, aby jego słowa nie doszły do któregoś z tej dwójki.
Rzuciłam jeszcze raz okiem na naszego gościa. Delikatnie się uśmiechała, co chwilę zakładając włosy za ucho. Rozmawiała z Adlerem, ale ewidentnie postawiła pomiędzy nimi granicę, którą on na marne próbował przekroczyć. Podobała mu się, co było widoczne gołym okiem.
– Przyjdzie Hope? – zapytałam, chcąc zmienić temat.
W duchu modliłam się, aby jednak się nie pojawiła. Chociaż w ten wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju dzień w roku, chciałam spędzić bez zbędnych kłopotów, incydentów oraz oczywiście dogryzania ze strony Carter. Pomimo że przez jakiś czas starałam się, nie polubiłyśmy się i chyba tak już musiało zostać. No cóż, wielkiej starty nie było.
– Nie – zaśmiał się. Czyżby coś podejrzewał? – Pojechała na święta do rodziny w Phoenix. Wróci dopiero po Nowym Roku, a dlaczego pytasz?
– Tak z ciekawości – odparłam, nie racząc go spojrzeniem, a zamiast tego bawiąc się palcami.
– Chyba za nią nie przepadasz – wywnioskował. – Szkoda, to naprawdę złota dziewczyna.
Kto tu kogo nie lubił… Nie wiedziałam dlaczego, ale w tej chwili wkurzył mnie swoimi słowami. Wszyscy zachwycali się pieprzoną panią Carter, która wcale nie była taka cudowna. Co oni w niej widzieli?
– Skoro jest taka super, to się z nią ożeń – wyrzuciłam z siebie, ukazując zdenerwowanie. – Będziesz miał perfekcyjną żonę, która zawsze ci we wszystkim pomoże i wszystko za ciebie zrobi.
– Vicky, przesadzasz… – odparł z tym swoim stoickim spokojem. Był jedną z tych osób, które nie tak łatwo wytrącić z równowagi. – Jest świetną menedżerką, ale to wszystko. Poza tym, nie szukam na razie nikogo. Jest mi dobrze tak, jak jest – dodał, przejeżdżając dłonią wzdłuż mojej ręki, wywołując u mnie dziwne uczucie.
W tej chwili rozległ się głośny dźwięk dzwonka, którego od dawna nikt nie używał. Hell House był przeważnie otwarty, więc nie było takiej potrzeby. Wyjątek stanowiły osoby, które po raz pierwszy odwiedzały Gunsów oraz policja, ci zazwyczaj pukali. Wiedząc, że nikt inny tego nie zrobi, z niechęcią podniosłam się z kanapy i udałam się w stronę wejścia, aby wpuścić nowych gości. Powoli przekręciłam zimną, metalową klamkę, po czym po otwarciu drzwi zostałam odsunięta na bok.
– Cześć, ludzie. Patrzcie, kogo wam przyprowadziłem – oznajmił z entuzjazmem Axl, wparowując do środka i dając znać o swojej obecności.
– Rose, wiesz, że drzwi były otwarte? – zapytałam z powagą, krzyżując ręce na piersi.
– Misiaczku, ale gdybym tak sobie wszedł, to nikt by mnie nie zauważył. A tak to nawet ty zwróciłaś na mnie uwagę – powiedział i puścił mi oko, na co popatrzyłam na niego z politowaniem.
Wokalista od razu rozgościł się na kanapie i zaczął imprezę od konsumpcji Nightraina. Typowy Rose. Nie trzeba było nawet czekać, aż dołączy się do niego Slash, który nie wiadomo skąd nagle znalazł się w pomieszczeniu. Następnie dosiedli się Duff i Steven, a Izzy, który już wcześniej znajdował się na kanapie, odpalał jedną fajkę od drugiej. Lily próbowała zakolegować się z Leną, aczkolwiek nic z tego. Fiodorow siedziała na schodzie i drugim uchem wypuszczała wszystko, co mówiła McKenzie, zwijając przy tym bibułkę od skręta.
Drzwi nadal były otwarte, przez co do środka dostawał się lekko nieprzyjemny chłód. Najwidoczniej gość, o którym mówił Rose, nie miał zamiaru wejść albo czekał na jakieś specjalne zaproszenie. Nie zwracając uwagi na innych, podeszłam w tamtą stronę i już miałam zlikwidować jedyne źródło świeżego powietrza, gdy nagle zorientowałam się, kto tam stał. Jak ja jej dawno nie widziałam.
– Rosie? Co ty tutaj robisz? – zapytałam, nawet nie próbując ukryć radości z faktu, iż nas odwiedziła.
Dziewczyna uśmiechnęła się subtelnie, przejeżdżając dłonią po swoim brzuchu, który był już dość sporych rozmiarów. Pomimo tego, ciąża jej sprzyjała. Dzięki niej wyglądała promienniej i tak jakoś radośniej. Miała na sobie dużą bluzę, której kaptur prawie zasłaniał jej oczy.
– Na pewno jest ci zimno – zauważyłam, kiedy zaczęła zacierać ręce. – Wejdź do środka – powiedziałam, otwierając szerzej drzwi.
Rosie niechętnie przekroczyła próg domu, przez co na jej twarzy malował się grymas. Zdjęła bluzę i odwiesiła ją na pusty wieszak, którego chyba od dawna nikt nie używał. Zamknęłam drzwi i z uśmiechem spojrzałam na towarzystwo, lecz zaraz po tym zniknął on z mojej twarzy. Chłopcy właśnie zaciągali się shishą, przez co pomieszczenie doszczętnie wypełniło się dymem. Nie sądziłam, żeby było to najzdrowsze dla Tommy’ego. Hooter zakaszlała parę razy, po czym przytkała usta, aby ograniczyć drogę do swoich płuc. Objęłam ją ramieniem i zdecydowałam, że zaprowadzę ją na górę. Impreza nie była dla niej najlepszym pomysłem. Panowała na niej dosyć swobodna atmosfera, nawet aż zbyt swobodna. Stwierdziłam, że i mi przyda się detoks i ten wieczór planowałam spędzić na plotkach z Rosie. Prawie mi się to udało, gdyby nie Duff, który zdążył nas złapać zanim weszłyśmy do mojego starego pokoju.
– Posiedzę z nią – zaoferował, przyciągając dziewczynę bliżej siebie. Nie protestowała, tylko patrzyła na mnie z zapytaniem. – I tak musimy o czymś porozmawiać.
Dobrze wiedziałam, o co chodziło, więc przytaknęłam tylko głową i udałam się w stronę schodów, kątem oka widząc, jak zamykają się drzwi od sypialni McKagana. Uśmiechnęłam się pod nosem, mając nadzieję, że się pogodzą.
W salonie od razu złapałam pełną butelkę Nightraina i siadając w kącie, powoli ją opróżniałam. W międzyczasie ktoś włączył psychodeliczną muzykę, która dodatkowo nadawała klimat. Zamknęłam oczy, aby jeszcze lepiej się wczuć i kołysałam się na boki w rytm muzyki. Atmosfera, która panowała, jak najbardziej nie należała do normalnych, aczkolwiek mi pasowała. Przynajmniej do czasu…
– Ej, Vicky! – usłyszałam wołanie Slasha, które dochodziło gdzieś z okolic środka pomieszczenia. – Teraz twoja kolej. Chcesz się zaciągnąć?
Niechętnie podniosłam oprószone czarnym cieniem powieki i powolnym krokiem ruszyłam w stronę grupki ludzi, która siedziała w kółku, w międzyczasie pozbywając się szpilek. Specjalnie zajęłam miejsce obok Axla, po czym zaciągnęłam się fajką wodną, jednocześnie nie spuszczając z niego wzroku. On również dokładnie przyglądał się każdemu detalowi mojej twarzy. Milczeliśmy, na zmianę podając sobie rurkę z przyjemną substancją, podczas gdy reszta właśnie przygotowywała dla siebie heroinę. Nie było pośród nich Leny, która zapewne przebywała w łazience, ponieważ właśnie tam było zapalone światło.
– Dlaczego mi się przyglądasz? – zapytałam spokojnie, wypuszczając dym prosto w jego twarz.
– Mógłbym zadać ci to samo pytanie – oznajmił przyjemnie niskim głosem, upijając łyka whiskey, która stała obok. – Chcesz trochę? – zaproponował, wyciągając butelkę w moim kierunku.
Bez słów odebrałam nią od niego i otuliłam ścianki mojego przełyku bursztynową cieczą, której smak odczuwałam prawie każdym zmysłem. Czułam pobudzenie i równocześnie błogi spokój. Nie wiem, co oni mi dosypali, ale była to pożądana przeze mnie substancja, która dawała przyjemne odczucia.
– Nic nie mówisz. To do ciebie nie podobne – zauważył mój były, po czym założył mi kosmyk za ucho.
Spojrzałam w dół, próbując się nie uśmiechać. Dlaczego on to robił?
– Tak jakoś nie mam ochoty – wzruszyłam ramionami. – A co, chcesz ze mną porozmawiać?
Zaśmiał się, po czym zaciągnął się dymem z fajki, wypuszczając go w formie małych kółeczek. Poprawił włosy i po raz kolejny tego wieczoru tak po prostu się na mnie patrzył. Dopiero po chwili dostałam odpowiedź na swoje pytanie.
– Czy ja wiem, czy rozmawiać… Nie masz ochoty mnie zabić?
Zmrużyłam oczy i udawałam, że się zastanawiam. Nawet nie wiedziałam dlaczego, ale tak jakoś miałam ochotę spędzić z nim ten wieczór. Był jedną z niewielu osób przy których o dziwo odczuwałam tak zwane ciepło. Może i dziwnie to brzmi z uwagi, że za nim nie przepadałam, ale tak właśnie było. Nienawidziłam go, a jednocześnie uzależniłam się od jego obecności. Chore, jak całe moje życie.
– Nie – odparłam po chwili, przeciągając samogłoski. – A o czym chcesz porozmawiać?
– O wszystkim – powiedział obojętnie. – Po prostu nie lubię ciszy.
Uśmiechnęłam się pod nosem i przysunęłam się bliżej niego. Nawet nie minęła chwila, a objął mnie swoim ramieniem, jednocześnie dzieląc się ciepłem, jakie emitował. Oparłam głowę o jego tors i w spokoju słuchałam jego kojącego głosu, co chwilę dorzucając swoje zdanie na dany temat.
– Wyjechałbym stąd – oznajmił w pewnym momencie.
– Dokąd? – zapytałam, ukrywając zaciekawienie. Sama kilkukrotnie myślałam nad taką decyzją.
– Gdzieś daleko, gdzie nie ma żywej duszy. Siedziałbym przy kominku i pisał piosenki, popijając przy tym jakieś drogie whisky. Oczywiście później wróciłbym, żeby zebrać chłopaków i ruszyć w jakąś trasę.
Jego głos był spokojny, monotonny. Nie był trzeźwy, ale również nie wypił jeszcze zbyt dużo. Naszło go na przemyślenia, czym spowodował melancholijny nastrój, który udzielił się również i mi. Wtuliłam się bardziej i poczułam, jak delikatnie całuje moje czoło. Zastanawiałam się, czy aby na pewno nie daję mu złudnych znaków, ale nawet jeśli, w tej chwili zbytnio się tym nie przejmowałam. Były święta, a ja chciałam być blisko kogoś i móc poczuć się wyjątkowa.
– Zabrałbyś mnie ze sobą? – zapytałam niespodziewanie, następnie żałując swoich słów. Tak jakoś je wypowiedziałam, nie myśląc o konsekwencjach.
– Nie wiem – odparł z nutą rozbawienia w głosie. – Może tak, może nie. Wkurzasz mnie, ale czasami naprawdę można z tobą porozmawiać.
Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym poczułam, jak delikatnie mnie obraca tak, że nasze twarze prawie się ze sobą stykały. Czułam na sobie jego ciężki oddech i zapach tanich, męskich perfum, które w tym momencie wydawały mi się jednymi z lepszych, jakie istniały. Położyłam dłoń na jego policzku i delikatnie go gładziłam, jednocześnie nie pozwalając mu na zbyt wiele. Próbował mnie pocałować, jednak za każdym razem obracałam tak głowę, że jedynie muskał mój nos albo policzek.
– Nie baw się ze mną w kotka i myszkę – wyszeptał. Pomimo niezbyt cichej muzyki, doskonale słyszałam każde jego słowo.
– Lubię się z tobą droczyć, ale wszystko ma swoje granice – powiedziałam, lekko się uśmiechając.
Rose odwzajemnił mój gest i delikatnie ułożył dłonie na mojej tali. Mogło to się wydawać dziwne, ale nie próbował żadnej z tych swoich gierek. Po prostu zaciągał się moim zapachem i widokiem, jakbym była jego pieprzonym narkotykiem. Było nam dobrze, pomimo że on liczył na coś więcej, a ja nie miałam najmniejszej ochoty mu ulec.
Po chwili jedna z jego dłoni zsunęła się delikatnie na moje biodro, po czym ostrożnie przyciągnął mnie bliżej, dzięki czemu mogłam poczuć jego przyśpieszone bicie serca. Próbował się powstrzymywać, ale powoli nie dawał rady. Axl był typowym facetem, który potrzebował kobiety do pewnych celów i nie zamierzał rezygnować z upatrzonego wcześniej celu. Jego usta zaczęły delikatnie muskać mój policzek, powoli schodząc ku ustom. Zamknęłam oczy i chociaż próbowałam go odepchnąć, ale moje starania szły na marne. Chłopak nie dawał za wygraną i już prawie osiągnął swój cel. Złożył namiętny pocałunek na mojej dolnej wardze, błagając o więcej, kiedy w pomieszczeniu rozległ się głośny dźwięk dzwonka. Ponownie. Nikt nie raczył się ruszyć, więc ostrożnie wydostałam się z objęć Rose’a, co oczywiście nie uszło mi płazem.
– Dlaczego to robisz? – zapytał, lekko zmartwiony i jednocześnie zaciekawiony moją odpowiedzią.
– Przepraszam – wydukałam. – To była chwila słabości. Axl, nie powinniśmy tego robić. Zapomnij o tym incydencie – mruknęłam, pospieszana przez natrętnego gościa, który dosadnie molestował dzwonek.
Odwróciłam się na pięcie, nie pozwalając mu nawet na jedno słowo wytłumaczenia. Chyba nawet nie chciałam go słuchać. Oboje pogubiliśmy się w swojej sytuacji, a przede wszystkim popełniliśmy jeden, wielki błąd. Pozwoliliśmy sobie na za dużo tamtej nocy i teraz doznawaliśmy konsekwencji naszych czynów. Oboje pożądaliśmy siebie nawzajem, aczkolwiek nie pokładaliśmy w tym żadnych innych uczuć, jak typowe pary. Chodziło tylko i wyłącznie o dobry seks, jednak ja tak nie potrafiłam. Nie ze względu na zasady moralne, których akurat w tej kwestii nie posiadałam. Kiedyś coś mnie z nim łączyło i nie chciałam czegoś pokroju powtórki z rozrywki. Przynajmniej w tamtej chwili tak myślałam.
Nie zwlekając ani chwili, po raz kolejny otworzyłam drzwi, po czym objęłam ramiona. Na zewnątrz panował chłód, który wywoływał u mnie nieprzyjemne dreszcze. Jednak nie to zwróciło moją uwagę. Pierwsze co zobaczyłam, to ogromny bukiet czerwonych róż – moich ulubionych kwiatów. Czyżby jakiś Romeo się zjawił?
– Są piękne – rzuciłam, subtelnie się uśmiechając. – Mogę wiedzieć dla kogo one są?
Zamiast odpowiedzi mogłam dowiedzieć się, kto tego wieczoru nas odwiedził. Tajemniczy gość opuścił powoli bukiet, ukazując w zamian swoją twarz. Nic się nie zmienił. Kilkudniowy zarost, włosy ułożone przez wiatr we wszystkich kierunkach oraz błękitne jak niebo oczy. W dodatku jeszcze ten hipnotyzujący, niewinny uśmiech. Jednym słowem widok, który wprawił mnie w zakłopotanie i chęć uronienia dosłownie kilku gorących łez. Cały czas się starał, chciał mi zaimponować. Kochał mnie, jak nikt przedtem. A ja? Spieprzyłam wszystko, zapominając o nim i zabawiając się z Rosem. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Nie zasługiwałam na niego, na jego miłość, chociaż tak bardzo go kochałam. Nie potrafiłam być sama, ale również nie umiałam czekać, co okazało się zgubne.
– Dla ciebie, Vicky. Mam nadzieję, że mnie wpuścisz do środka – powiedział, cały czas racząc mnie tym wspaniałym uśmiechem.
Szybko wytarłam samotną łzę, która próbowała wypłynąć z mojego oka. Chris… dlaczego na każdym kroku musiałam go ranić?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.
⭐Allie