– Mogłabyś mi podać ten złoty naszyjnik,
który leży na biurku? – poprosiłam Joy.
Krzątałyśmy się po moim mieszkaniu, panikując, że nie starczy nam czasu.
Miałyśmy zaledwie godzinę na wyszykowanie się i dotarcie do klubu. Niemalże od
rana cieszyłam się jak dziecko na samą myśl o dzisiejszym koncercie. Nawet
wzięłam urlop w pracy, zważywszy na to, że kończyłam ją dopiero o osiemnastej.
Od dwóch dni dorabiałam sobie w niewielkiej księgarni Les Livres znajdującej się na Pickford
Street. Czerpałam z niej ogromną satysfakcję, przez co o wiele łatwiej
wstawałam rano. Już jako dziecko uwielbiałam godzinami czytać różnorakie
lektury. Teraz po latach po części mogłam do tego wrócić. Jeśli był mniejszy
ruch, chętnie siadała w kącie lady i nadrabiałam zaległości z Szekspira, Austen
czy Carrolla. To właśnie poprzez Les
Livres poznałam Joylene, która zdecydowała się pójść ze mną na koncert
Toxic Bliss. Dziewczyna pracowała w pobliskiej kawiarni, w której niemal
nałogowo kupowałam waniliowe latte. Wczoraj przyszła do księgarni kupić mamie
prezent na urodziny. Dużo rozmawiałyśmy, przez co obie doszłyśmy do wniosku, iż
mamy wiele wspólnego. Może nawet w przyszłości się zaprzyjaźnimy?
Dokładnie czesałam dopiero co wysuszone włosy, próbując pozbyć się
znikomych kołtunów. Joy siedziała przy kasztanowym biurku, malując powieki
grafitowym, brokatowym cieniem, który idealnie komponował się z jej
seledynowymi włosami specjalnie na tę okazję ułożonymi w fale. Niechętnie
zrobiła przerwę, podając mi upragniony przedmiot.
– Dzięki – rzuciłam, uśmiechając się
subtelnie.
Ubrałam naszyjnik, wyciągając go na czarny top. Przeglądnęłam się
kilkukrotnie w lustrze, sprawdzając czy wszystko jest okej.
– Co? – spytała, zwracając tym moją uwagę.
– Będzie tam jakiś twój Romeo? – zachichotała, próbując dłonią stłamsić śmiech.
Uśmiechnęłam się nieśmiało pod nosem. Może tak, a może nie.
– No coś ty! – zaprzeczyłam, machając
dłonią. – Mówiłam ci, że mam narzeczonego.
Podeszłam pod biurko, stając za moją towarzyszką, która wygodnie
rozsiadła się na pufie. Nie miałyśmy dużo czasu, toteż postawiłam na niewielki
makijaż. Zabrałam tusz, starając się dokładnie pomalować rzęsy. Nachyliłam się,
próbując uzyskać dostęp chociażby do skrawka lusterka.
– Kurde – mruknęła, przenosząc wzrok na
swój strój – sądzisz, że sukienka to na pewno dobry pomysł?
– Idealny – wybełkotałam,
starając się zbytnio nie ruszać twarzą.
– No nie wiem – wycedziła, próbując
przeglądnąć się w lustrze. – Ty idziesz w spodniach. Może ja też powinnam się
przebrać.
Pokręciłam głową, odkładając kosmetyk na blat. Kątem oka zerknęłam na
jeansowe rurki z dziurami i przetarciami, które okrywały moje nogi. Były jedną
ze zdobyczy, które kupiłam na zakupach z Lenką. Aż się łezka w oku kręciła na
samo wspomnienie.
– Joy – westchnęłam, wybierając odcień
szminki – ale ja mam okres, podczas którego nie czuję się komfortowo w
sukienkach czy spódnicach.
On akurat wiedział, kiedy się pojawić. Dzięki niemu miałam wymówkę przed
Eddy'em, żeby zrobić sobie wolne. Mój szef zawsze hojnie je rozdawał, jeśli
któraś dziewczyna miała okres. Wolał uniknąć klientów skarżących się na
niedogodne warunki.
– Może masz rację... – mruknęła,
zakładając długie srebrne kolczyki w kształcie piór.
– Coś się stało? – zapytałam, kończąc malować usta pomadką w
odcieniu wiśni. – Jakaś taka niezdecydowana jesteś.
Wypuściła głośno powietrze, następnie subtelnie się uśmiechając.
Przejechała dłonią po policzku, jakby próbując przypomnieć sobie ten gest
wykonywany przez inną osobę. Ewidentnie coś było na rzeczy.
– No mów! – nakłaniałam ją, ekscytując się
coraz bardziej.
– No dobra – westchnęła, bardziej unosząc
kąciki ust. – No bo ostatnio spotkałam w tym klubie takiego fajnego chłopaka...
– No i... – przerwałam jej, nie mogąc
doczekać się, aż dojdzie do konkretów.
– Nie przerywaj – wyartykułowała,
przewracając oczami. – No i trochę wypiliśmy, pogadaliśmy – wymieniała cała w
skowronkach, przeczesując fale palcami. – No i mam nadzieję, że dzisiaj też go
spotkam.
Uśmiechnęłam się szeroko, chowając najpotrzebniejsze rzeczy do torebki.
Nie znałam Joy zbyt długo, ale wydawała się być sympatyczną dziewczyną.
– Trzymam kciuki – rzuciłam krzyżując dwa
palce. – A teraz możesz mi podać
perfumy?
Przewróciła teatralnie oczami, zaciskając palce na flakoniku wypełnionym
waniliową esencją.
– Dziękuję. – Uśmiechnęłam, perfumując
siebie i ją. – To tak w ramach podziękowania.
– Ej! – pisnęła, subtelnie marszcząc
czoło. – Teraz śmierdzę tak samo jak te wszystkie cukierkowe lale.
– Wypraszam sobie – fuknęłam, narzucając
na siebie ramoneskę. – Kupiłam je za moją pierwszą wypłatę. Były cholernie
drogie.
– Taka odrobina luksusu poprawiająca szarą
codzienność? – spytała, wstając z krzesła, a następnie poprawiając granatowy
tiul, który stanowił dół sukienki.
– Dokładnie – zanuciłam, rozglądając się
po pomieszczeniu, czy aby na pewno wszystko wzięłam. – Możemy iść?
– Jasne – przytaknęła, zbierając swoje
rzeczy. – A co, pojazd już na nas czeka? – zachichotała.
Obie chciałyśmy tego wieczoru nieco zaszaleć. Potrzebowałam odreagować
wydarzenia minionych tygodni. Z tego powodu zamówiłam taksówkę, która miała nas
zawieść prosto pod klub. Taki trochę kaprys, chęć wygody. W sumie mogłyśmy
pojechać autobusem, ale jak szaleć to szaleć. Kiedyś trzeba było wydać
oszczędności.
Dojechałyśmy pod klub niemal na czas. Ze względu na koncert w okolicach
Sunset Strip uformował się sporego rozmiaru korek. Na szczęście kierowca znał
objazdy i za kilkanaście dolarów więcej zgodził się nimi pojechać.
Kolejka przed bramkami również ciągnęła się niemal w nieskończoność. Po
znajomości udało nam się w niej nie stać i już po chwili znalazłyśmy się na
zapleczu. Przed koncertem nie miałam ochoty rozmawiać ani z chłopakami, ani z
bratem. Potrzebowali odrobiny prywatności, żeby się przygotować. Joy natomiast
bardzo chciała poznać Gunsów. Z tego powodu postanowiłyśmy się rozdzielić na
moment.
– Będę na ciebie czekać przy barze –
rzuciłam na odchodne, patrząc jak dziewczyna znika za drzwiami prowadzącymi do
garderoby chłopaków.
Odwróciłam się na pięcie, uśmiechając się subtelnie. Czułam, że ten
wieczór zapadnie mi w pamięci...
Lokal wypełniony był po brzegi masą nastolatków w czarnych koszulkach z
barwnym logo Toxic Bliss. Część dziewcząt postawiła na kuse sukienki, zapewne
mając nadzieję na choćby przelotną przygodę z którymś muzykiem. I tak nie
weszli jeszcze wszyscy.
Z trudem dopchałam się do baru, przed którym powoli ustawiała się
kolejka małolatów liczących na to, że ktoś łaskawie sprzeda im piwo, nie
patrząc na ich wiek. Pokręciłam głową, przypominając sobie, że jeszcze niedawno
sama tak robiłam. Usiadłam na wysokim krześle, rozglądając się na boki. Nie
zanosiło się na to, żeby zaraz ktoś zaszczycił mnie swoim towarzystwem.
Większość wolała zająć jak najlepsze miejsca, te blisko sceny. Mi nie zależało
na tym. Razem z chłopakami z Guns N' Roses mieliśmy zajętą lożę, która cała
była do naszej dyspozycji. Zamiast spoconych małolatów miejsca obok nas mieli
wykupione najważniejsi ludzie w tym mieście – w tym zapewne Eddy.
Wierciłam się na krześle, niecierpliwie
czekając na swoją kolej. Tego wieczoru natrafiłam na zmianę Kate, mojej dawnej
koleżanki z pracy. Jednak z tego powodu nie mogłam liczyć na obsłużenie poza
kolejką czy nawet jakiś głupi rabat. Przygotowywała drinki, co chwilkę zerkając
na mnie z pogardą. Przełknęłam ślinę, czując jak przez moje ciało przechodzi
nieprzyjemny dreszcz. Z pewnością już znała prawdę. Wszyscy już wiedzieli.
Starałam się nie afiszować się z tym, ale czasami po prostu się nie dało. Nie
czułam się komfortowo z tymi wszystkimi ludźmi, którzy wlepiali we mnie swoje
ciekawskie spojrzenia. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, pomimo że większość
osób w ogóle nie zwracało na mnie uwagi. Byli za młodzi i raczej rzadko
odwiedzali tego typu kluby.
To była ogromna szansa dla chłopaków. Wielu ludzi z branży przyszło
posłuchać supportu, który miał grać przed wschodzącą gwiazdą z Portland. Kiedy
Xavier rozmawiał z Axlem i resztą, podchodzili do tego pomysłu dosyć
sceptycznie. Wiedzieli, że to mogła być dla nich ogromna szansa, która mogła
się nigdy nie powtórzyć. Aczkolwiek Gunsi byli zespołem, który przede wszystkim
był rodziną, w której każdy się wspierał. Nie ukrywali, że w dużej mierze
chodziło o Slasha. Nie mieli pewności co do tego, czy będzie w stanie grać. Był
chodzącym cieniem, który najchętniej spędzał czas w szpitalu albo gdzieś w
osamotnieniu. Dopiero kiedy Hope wkroczyła do akcji, zgodzili się na propozycję
Toxic Bliss. Rozmawiała z Hudsonem bite dwie godziny, po czym jako tako udało
jej się zebrać go do kupy. Cud nie dziewczyna, nie?
– Co podać? – Z letargu wyrwał mnie dość
chłodny i zarazem znudzony głos Kate.
Wyglądała na niezadowoloną. Jakby konieczność przygotowania alkoholu dla
mnie była ostatnią rzeczą, jaką chciała zrobić. To bolało i to bardzo. W
szczególności ze względu na to, że kiedyś kolegowałyśmy ze sobą i
niejednokrotnie wzajemnie się wspierałyśmy.
– Poproszę Martini – oznajmiłam, czując
lekki dyskomfort.
Dziewczyna zajęła się swoimi czynnościami, nawet nie pytając jak u mnie,
co zwykła robić. Nerwowo stukałam paznokciami, które pokrywała spora warstwa
krwistoczerwonego lakieru, o niedawno wypolerowany blat. Niepokoiłam się o Joy.
Ile można siedzieć na backstagu, skoro za chwilę i tak miała spędzić z nimi
sporo czasu?
– Hej, Vicky. – Z zamyślenia
wyrwał mnie melodyjny i przesadnie przesłodzony kobiecy głos. Potrafiłam go
wszędzie rozpoznać. – Widzę, że zdecydowałaś się wpaść. Spodziewałam się tego –
dodała już nieco chłodniej.
Odwróciłam głowę w jej stronę, przelotnie lustrując ją wzrokiem. Cała
Hope, zawsze stawiała na wygodę i elegancję. Obcisłe, czarne rurki idealnie
komponowały się z szmaragdową koszulą, która przylegała do jej tułowia. Do tego
dobrała klasyczne, nie za wysokie szpilki. Wyglądała jak typowa businesswoman,
którą z resztą była. Jeśli chodziło o pozycję społeczną, zdecydowanie nade mną
górowała.
– Miło cię widzieć, Hope – odparłam z
wymuszonym uśmiechem na twarzy. Nie przepadałam za nią, z resztą z
wzajemnością.
– Musimy porozmawiać – poinformowała, siadając
na pobliskim stołku. – Dwa shoty – zwróciła się do barmanki.
W oka mgnieniu otrzymała swoje zamówienie. Dziwiło mnie to, aczkolwiek
starałam się nie pokazać swojej reakcji. Ta dziewczyna miała znajomość niemal
wszędzie, wszędzie także ją szanowano. Ludzie wiedzieli, kim była – niezwykłą menedżerką,
z którą chciał współpracować każdy zespół w LA.
– Wypij – poleciła, przesuwając jeden z
kieliszków w moją stronę.
Zerknęłam na niego, a następnie na nią. Kombinowała coś, co niezbyt mi
się podobało. Jednak zbytnio na to nie zważałam. Podniosłam szkło, przez chwilę
zatrzymując je w górze. Ładnie odbijały się w nim światła. Wypiłam na raz jego
zawartość. Skrzywiłam się, czując niezbyt przyjemne palenie. Gorzkawy smak
nadal pozostawał w moich ustach. Chyba odzwyczaiłam się od picia czystej wódki.
– Zamieniam się w słuch – mruknęłam,
jeszcze odrobinę się krzywiąc.
Tak samo jak ja wypiła na raz cały trunek. Jednak jej wyraz twarzy nie
zmienił się ani trochę. Otarła usta dłonią, po czym zamówiła kolejną porcję
alkoholu.
– Prosiłam cię, żebyś zostawiła ich w
spokoju i nie wchodziła z butami w ich życie, karierę – wspomniała w dosyć
nieprzyjemny sposób. – Sądziłam, że jesteś inteligentna i nie będę musiała się
powtarzać.
Była bezczelna. Od początku znajdowałam się na straconej pozycji.
Przekreśliła mnie, co chwilę mi o tym przypominając. Tylko o co jej chodziło?
Przecież nic nie zrobiłam.
Wypiłam kolejny kieliszek wódki, reagując dokładnie w ten sam sposób.
Musiałam dodać sobie odwagi, żeby móc wreszcie to wszystko wyjaśnić. Nie
zapowiadało się na przyjemną rozmowę.
– O co ci chodzi? – spytałam poirytowana.
– Są moimi przyjaciółmi, to chyba normalne, że rozmawiamy, spotykamy się, nie
sądzisz?
Zaśmiała się ironicznie, kładąc dłoń na moim ramieniu. Miałam ochotę ją
stracić, ale w porę się powstrzymałam. To byłby dla niej kolejny argument
przeciwko mnie.
– Szkodzisz ich karierze, już ci to mówiłam
– oznajmiła, przytakując głową. – W szczególności uwidziałaś sobie
manipulowanie Izzy'ego. Wykorzystujesz to, że on jest gotowy w każdej chwili ci
pomóc – wyartykułowała, wstając z krzesła. – Radzę ci zostawić go w spokoju.
Poza tym już raczej nie będzie na każde twoje zawołanie – prychnęła, czując, że
zwycięstwo ma już w garści.
Zmarszczyłam czoło. Nie rozumiałam, o co jej chodziło. Przecież to
zazwyczaj Axl był gdzieś w pobliżu. Oczywiście jego intencje daleko odbiegały
od pomocy, ale mniejsza z tym. Izzy może i był moim przyjacielem, na którego
zawsze mogłam liczyć, jednak starałam się tego nie wykorzystywać. Wolałam być
samowystarczalna.
– Niby dlaczego? – zapytałam oschle.
Uśmiechnęła się, zakładając ręce na piersi. Wyglądała na cholernie pewną
siebie. Czyżby wiedziała o czymś, o czym ja nie miałam zielonego pojęcia?
– Widzisz, Vicky, ostatnio zbliżyliśmy się
nieco z Izzym – zaczęła z entuzjazmem w głosie. – Nie będzie miał czasu i ochoty
na twoje błahostki.
Odeszła, stawiając przy tym pewne kroki. Rozchyliłam wargi, głęboko
oddychając przez usta. Jej słowa wybrzmiewały w moich uszach. Hope i Izzy? To
niemożliwe! Przecież oni kompletnie do siebie nie pasowali. Stradlin był dosyć
spokojny, małomówny, ale po bliższym poznaniu przede wszystkim przyjacielski i
empatyczny. Carter natomiast lubowała się w intrygach, cechowała ją
dwulicowość. Przynajmniej takie odnosiłam wrażenie. Nie wiadomo dlaczego
zabolała mnie ta informacja. Traciłam przyjaciela? Miałam nadzieję, że nie. Nie
chciałam tego. Mimo iż pozostawaliśmy w koleżeńskich stosunkach, jego
dotychczasowe partnerki uznawały mnie za swego rodzaju zagrożenie, konkurencję.
Nie rozumiałam dlaczego. Przecież nie miałam zamiaru im go zabrać.
– Vicky?
Ocknęłam się, odwracając się w jej stronę. Obok mnie stała Joy, która
próbowała delikatnie szarpać moje ramię. Najwidoczniej tak się zamyśliłam, że
jej nie zauważyłam.
– Hmm... – mruknęłam, zwracając na nią
całą swoją uwagę. – Coś mówiłaś?
Przewróciła teatralnie oczami, zabierając dłoń i przeczesując nią lekko
już opadłe fale.
– Pytałam, czy długo już czekasz. Żyj,
dziewczyno! – fuknęła, subtelnie marszcząc nos.
Kątem oka zerknęłam na ladę, na której stało zamówione przeze mnie
Martini. Dopiero teraz je zauważyłam. Czyżby aż tak pochłonęło mnie rozmyślanie
nad jej słowami?
– Napijesz się czegoś? – spytałam,
dostrzegając pomniejszającą się kolejkę.
– Nie, dzięki – bąknęła przeciągle. – Już
piję piwo – dodała obojętnie, wskazując wzrokiem na butelkę, która stała na
barze.
– No
tak – mruknęłam, zaplatając palce na nóżce od kieliszka. Co się ze mną działo,
że nie dostrzegałam zmian w otaczającym mnie świecie? – Idziemy? – spytałam
nieco bardziej ożywiona.
– Oczywiście – przytaknęła z uśmiechem na
twarzy, chwytając i kurczowo zaciskając w dłoni butelkę z piwem.
Wstałam, zabierając ze sobą ulubiony trunek. Kierowałyśmy się w stronę
tłumu ludzi, którzy z niecierpliwością oczekiwali na początek koncertu.
Przepychanie się pomiędzy nimi z otwartym alkoholem w dłoniach nie było
najłatwiejszym zadaniem. Jeden najmniejszy ruch, a owa ciesz mogła wylądować na
ubraniu którejś z nas, pozostawiając na nim nieprzyjemny zapach. Starałyśmy się
bardzo uważać, chociaż nie zawsze było to takie łatwe. Nieraz omal nie
doświadczyłyśmy tej niezbyt fajnej sytuacji. Na szczęście zawsze w ostatnim
momencie udawało nam się zapanować nad szkłem i jego zawartością.
Po dobrych kilku minutach znalazłyśmy się na antresoli, z której
rozciągał się perfekcyjny widok na całą salę. Dopiero teraz mogłam dostrzec tę
ogromną ilość ludzi, którzy tego wieczoru zdecydowali się wybrać na koncert.
Usiadłyśmy z Joy na niezwykle wygodnych złotych kanapach wykonanych ze skóry,
które ustawione były po przeciwległych stronach. Po środku zaś znajdowała się
długa ława pokryta oszklonym blatem, na którym postawiłyśmy alkohol. Idealne
miejsce, w którym chciałby się znajdować prawie każdy. W dodatku miałyśmy
doskonały widok na scenę, na której powoli zaczynało się coś dziać.
Zgasły światła, ustępując miejsce klimatycznej ciemności. Ktoś włączył
maszynę do robienia dymu. Zapalono reflektory, które rzucały na scenę czerwoną
poświatę. Pojawił się na niej młody chłopak, zapewne fan lokalnej drużyny baseballowej,
co wywnioskowałam po czapce z ich logiem, która miał na głowie. Kurczowo
zaciskał w dłoni mikrofon, jakby bał się, że zaraz go wypuści. Stresował się,
co można było zauważyć po jego niepewnym wyrazie twarzy i przystępowania z nogi
na nogę.
– Hej – przywitał się, wystawiając dłoń w
stronę publiczności. – Część z was pewnie mnie zna. Od pół roku jestem tutaj
DJ-em, który dba o waszą dobrą zabawę. Tego wieczoru jednak zrobi to ktoś inny.
Ucieszyłem się, kiedy powiedziano mi, że mam ich zapowiedzieć. Grali już tutaj
wiele razy. Osobiście jestem ich fanem i byłem niemal na większości koncertów.
Są emocje – zaśmiał się, przekładając mikrofon z ręki do ręki. – Prawdziwa esencja
rocka. Prosto z detoksu ruszają na podbój świata. Przed państwem jedyni,
niepowtarzalni Guns N' Roses! – zawołał,
kładąc szczególny nacisk na nazwę zespołu.
Chłopak zszedł ze sceny, zostawiając ten tłum w stanie euforii. Ludzie
piszczeli, skandowali, nie mogąc się doczekać występu swoich idoli. Również na
mojej twarzy pojawił się sporych rozmiarów banan. To był ich żywioł, coś co
kochali, czym żyli. Tworząc muzykę, spełniali swoje najskrytsze marzenia. Wraz
z ich pojawieniem się, ludzie wołali coraz głośniej. Któraś dziewczyna nawet
krzyczała Axl wyjdź za mnie.
Zaśmiałam się słysząc te słowa, które były czystym aktem desperacji. Kochana,
nic o nim nie wiedziałaś.
Chłopcy zajęli swoje miejsca, wykazując gotowość do grania. Byli
podekscytowani, w końcu ten występ dawał im szansę do otwarcia się drzwi do
światowej kariery. Nawet Slash wyglądał przyzwoicie, czyli jak człowiek. Nie
wiedziałam, co oni z nim zrobili, ale było to mistrzostwo świata. Axl powolnym
krokiem podszedł do mikrofonu, dodatkowo podjudzając tłum, który już i tak
prawie wychodził z siebie.
– Dobry wieczór, Rainbow – powiedział
swoim niskim, kuszącym głosem, przez co zapewne nie jedna dziewczyna dostała
palpitacji serca. Ludzie skandowali, a on uśmiechając się, przyglądał im się z
największą dokładnością. – Zaproponowano nam rozgrzanie trochę publiczności,
zanim na tej scenie pojawi się gwiazda wieczoru. Pomożecie nam w tym? –
zawołał, w odpowiedzi dostając jeszcze głośniejszy pisk dziewcząt. – Wiecie,
gdzie jesteście Rainbow?! – zapytał, a jego głos zmienił się w ten
charakterystyczny skrzek z nutą chrypy. Czekał chwilę, jakby na odpowiedź,
jednak z tej wrzawy trudno było wyizolować jakieś konkretne słowa. – Jesteście
w dżungli! Zginiecie tutaj!
Zespół zaczął grać Welcome to the
Jungle, podczas gdy tłum najpierw głośniej wiwatował, po czym nieco ucichł,
rozkoszując się dźwiękami przesterowanych gitar. Prawie jak sinusoida. Axl
tańczył, wywijając się niemal jak wąż. Trzeba było przyznać, takich ruchów
mogły mu zazdrościć nawet tancerki pole dance. W dodatku nawiązywał doskonały
kontakt zarówno z pozostałymi członkami zespołu, jak i fanami, którzy stali tak
blisko sceny, że niemal opuszkami palców dotykali szpiców jego czarnych
kowbojek.
Następnie Slash zaczął wydobyć ze swojego Les Paula pierwsze dźwięki Sweet Child O' Mine, niegdyś piosenki
napisanej specjalnie dla mnie, dziś kierowanej niemal do każdej fanki zespołu.
Axl z uśmiechem na twarzy wyśpiewywał kolejne słowa ballady, szukając kogoś w
tłumie. Tej jedynej? Znając Rose'a, pewnie nie. Robił to, żeby dodatkowo
urozmaicić występ. Dla równowagi zagrali później Back Off Bitch, również piosenkę zadedykowaną specjalnie dla mnie.
Ten utwór był z kolei wyrzutem nienawiści, którą Axl skutecznie kumulował w
sobie. Kiedy go śpiewał, miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Nikt nie
wiedział, że ona była o mnie, poza naszą dwójką. Mimo tego, było to wyniesienie
naszych relacji na odbiór publiki.
Na końcu zdecydowali się na Rocket
Queen, przebój, który został napisany z myślą o jakiejś lasce, która na
początku im pomagała. Podobno chciała założyć zespół o takiej nazwie. Rozmawiałam
kiedyś z Axlem o niej. Podobno wyszła za mąż i wyjechała do Belgii.
– Dzięki, Rainbow Byliście wspaniali! Do
zobaczenia! – Z ust wokalisty padły ostatnie słowa, po których zespół zszedł ze
sceny.
Ludzie skandowali, przechodzili samych siebie. Zdecydowanie chcieli
więcej, czuli swego rodzaju niedosyt. Jedna dziewczyna nawet rzuciła stanik na
scenę, wywołując zdziwienie u większości osób. Krzyk i hałas był wszechobecny.
Zapewne nawet w toaletach można było go usłyszeć, o ile nie zagłuszały go jęki
pieprzącej się parki.
Nie musieliśmy długo czekać. Gunsi zdecydowali się ponownie wyjść na
scenę i zagrać chociaż ten jeden utwór. Wybór padł na Paradise City. Ich Rajskie Miasto tak naprawdę było iluzją.
Złudzeniem, które pod otoczką przyjemności skrywało warstwy bólu i cierpienia.
Niemal porównywalne do cebuli. Publiczności wdała się w dzikie pogo, niemal
taranując się nawzajem. Ktoś zapewne ucierpiał, jak to zwykłe bywało na tego
typu koncertach.
– Tym razem już naprawdę musimy się
pożegnać – zarechotał, niespokojnie sapiąc. Był zmęczony, w końcu dał z siebie sto,
a nawet dwieście procent. – Jednak nie zostawiamy was samych. – Zrobił
niewielką pauzę, na podbudowanie napięcia, przy okazji próbując ustabilizować
oddech. – Panie i panowie przed wami prawdziwi stali bywalcy terapii
odwykowych. Przyjechali specjalnie dla was prosto z chłodnego i deszczowego
Portland. Zróbcie hałas dla Toxic Bliss! – zawołał, tym razem już na dobre
opuszczając skandujący tłum.
Sączyłam Martini, w spokoju wypalając mentolowego papierosa. Rozkoszowałam
się jego smakiem, jednocześnie starając się odprężyć.
– Widziałaś tego basistę? – spytała Joy,
nawet nie próbując ukryć podekscytowania.
– Ehe – przytaknęłam, zaciągając się
tytoniową mieszanką.
– To jest ten facet, o którym ci mówiłam.
Cudo, nie? – pisnęła, będąc cała w skowronkach.
Zakaszlałam, niemal krztusząc się dymem. Czyli to Duff był tym ideałem?
Nie mogłam w to uwierzyć. Czyżby już tak szybko zrezygnował z Rosie? Myślałam,
że ją kochał. Chyba się myliłam.
– Joy – zaczęłam niepewnie, marszcząc
czoło – uważaj na niego. Nie chcę, żeby cię skrzywdził.
Czułam, iż muszę ją ostrzec. A co jeśli Rosie jednak nie była mu
obojętna? W tej sytuacji Joylene mogła stanowić jedynie pocieszenie, ucieczkę
od rozmyślania o ukochanej.
– Na kogo ma uważać?
Wzdrygnęłam się, usłyszawszy jego głos. Nie spodziewałam się, że chłopcy
tak szybko się pojawią. Kątem oka zerknęłam na scenę. No tak, Toxic Bliss
właśnie zaczynali koncert, grając jeden ze swoich hitów.
– Na ciebie, Axl – palnęłam, spoglądając
na niego. Uśmiechnęłam się subtelnie. Czyżby gra zaczynała się od nowa? W końcu
nie lubiłam porażek.
– Na mnie? – spytał zdziwiony,
przykładając palec wskazujący do swojego torsu. – Przecież ja jestem potulny
jak baranek. Normalnie na ranę przyłóż.
Zrobił maślane oczka, wywołując śmiech niemal u wszystkich. W końcu
każdy, kto znał Rose'a, wiedział, jakim potrafił być chamem.
– Bardzo śmieszne – parsknęłam, zakładając
nogę na nogę. – Nie pomyliło ci się coś przypadkiem?
– Oczywiście, że nie –
zakomunikował, wzruszając ramionami. – Kotku, mogłabyś się przesunąć? Chciałbym
usiąść obok barierek – dodał, zmieniając temat.
– A co? Chcesz skoczyć w dół?
Zaśmiał się, nachylając się nade mną. Śmierdział alkoholem, co nie było
niczym niezwykłym.
– Nie – mruknął nieco powyżej mojego ucha.
– Jeszcze nie spełnię twoich marzeń.
Odsunął się, opierając dłonie o blat stolika. Oparłam pięty o brzeg sofy,
jednocześnie umożliwiając mu przejście. Swoją drogą, gdyby nie szpilki, byłaby
to dosyć wygodna pozycja.
– A szkoda – zanuciłam, wrzucając peta do
popielniczki.
Reszta rozsiadła się na wolnych miejscach. Adler postawił na stole dwie
butelki Jacka Danielsa. Na sam widok alkoholu, na twarzach moich przyjaciół
pojawił się uśmiech. W końcu procenty były idealnym katalizatorem dobrej
zabawy. Po chwili skąpo odziana, cytata blondi doniosła szklaneczki.
Pogardliwie zlustrowałam ją wzrokiem, patrząc jak kręci tyłkiem na odchodne.
Zapewne był to pomysł Axla. Wynajął sobie jakąś dziwkę, żeby ich obsługiwała.
Jako kelnerka oczywiście. W sumie, nawet była w jego guście.
Nie musieliśmy długo czekać. Już po chwili w naszym kierunku podążała
uradowana Hope, trzymając w rękach jakąś teczkę. Przewróciłam oczami, jednym
haustem wypijając pozostałą zawartość mojego kieliszka. Głupia łudziłam się, że
jednak da nam spokój.
– Hej, chłopcy – przywitała się tym swoim
przesłodzonym głosem. – Jestem z was bardzo dumna. Mam dobre wieści.
Sam uśmiech na jej twarzy już zwiastował wiele. Co jak co, ale w tę
pracę wkładała całe swoje serce.
Oparła ręce o blat, kładąc na nim teczkę. Rozejrzała się po
towarzystwie, ewidentnie unikając mojego wzroku.
– Zamieniamy się w słuch – odparł Duff,
leniwie kładąc dłoń na ramieniu Joy, co nie umknęło mojej uwadze.
– Możliwe, że Geffen będzie chciał
podpisać z wami kontrakt – poinformowała, próbując zachować się profesjonalnie,
jednak radość z owej wiadomości skutecznie jej to utrudniała. – Jutro jestem z
nim umówiona. Najpóźniej o piątej wszystko będzie pewne.
Okrzykom radość prawie nie było końca.
Ich światowa sława wreszcie mogła stać się osiągalna. Nawet Slash
uśmiechnął się niemrawo.
– Zajebiście! – podsumował Axl, ciesząc
się jak małe dziecko. – Musimy to opić. Stevie, zamów u swojej blondi szampana
– zlecił. Czyli to jednak nie była jego dziwka... – Hope, zostajesz z nami? –
zapytał, spoglądając z nadzieją na menedżerką. – W końcu to też jest twój
sukces.
Zarumieniła się subtelnie, poszerzając uśmiech. Lubili ją, a ona ich.
Czasami była dla nich jak matka, chociaż dopiero niedawno skończyła trzydzieści
lat.
Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć. Zapewne miała się zgodzić i doszczętnie
zniszczyć mi wieczór.
– Hope, pojechałabyś ze mną do szpitala? –
przerwał jej Slash, odzywając się po raz pierwszy, odkąd przyszli.
Nagle z jej twarzy zniknął entuzjazm. Jego pytanie zniszczyło jej plany
świętowania sukcesu w gronie przyjaciół, no i mnie. Pokręciła głową, jakby
próbując wyrwać się z zamyślenia. Uśmiechnęłam się niemrawo, dosyć sztucznie.
– Oczywiście – przytaknęła z udawaną
radością, jakby właśnie to chciała zrobić. – Są sprawy ważne i ważniejsze.
Opijemy to jutro, jak już wszystko będzie wiadome.
Udali się w kierunku wyjścia. Carter próbowała z nim rozmawiać, jednak
bezskutecznie. Mulat ostatnimi czasy zdecydowanie wolał milczeć, myśląc o tym
wszystkim, co się stało.
Po tym, jak sobie poszli, zostałam między młotem a kowadłem. Dokładniej,
siedziałam pomiędzy Axlem a Izzym. Gorzej być nie mogło. W dodatku Duff
próbujący zbliżyć się do Joy. Potrzebowałam sporo alkoholu, żeby móc jako tako
funkcjonować.
Dosyć szybko przy naszym stoliku pojawiła się blondi z szampanem. Tylko
chwilowo gdzieś wcięło Adlera. McKagan za to przejął pałeczkę, rozlewając
każdemu trunek do kieliszków. Kątem oka zerknęłam na naklejkę, która znajdowała
się na butelce. Otworzyłam szerzej oczy, dostrzegając markę alkoholu. Zamówili
najdroższy z możliwych szampanów. Chyba tego wieczoru bawiliśmy się na koszt
Carter.
– Za sukces! – obwieścił Axl, wznosząc
kieliszek do góry.
Wszyscy zgodnie zawtórowali, następnie stukając się szkłem. Zamoczyłam
usta w trunku, czując jego przyjemnie gorzki smak. Wypiłam sporą część,
odkładając do połowy pusty kieliszek na stół.
– Vicky, a jak tam twoja nowa praca? –
próbował dociec wokalista, uśmiechając się pewnie.
Włożyłam do ust papierosa, niemal natychmiast go odpalając. Wypuściłam
siwą chmurę dymu, swobodnie odchylając głowę.
– Bardzo dobrze - odpowiedziałam z
pewnością. – W końcu mam trochę czasu na przeczytanie książek, na które od
dawna polowałam – dodałam, uśmiechając się.
– A
macie tam coś Bishop? – spytał Izzy, podkradając z paczki dwa papierosy.
Jednego wsadził do ust, drugiego natomiast za ucho.
Spojrzałam na niego niepewnie. Nadal po głowie chodziły mi słowa Hope.
Nie mogłam w to uwierzyć. Próbowałam jednak nie dać po sobie poznać, że coś
było nie tak.
– Nie wiem – wymamrotałam, kręcąc głową. –
Postaram się w poniedziałek poszukać – zaoferowałam, uśmiechając się
niewyraźnie.
– To świetnie – wybełkotał, przytrzymując
wargami papierosa. Spojrzał na mnie, próbując lekko się uśmiechnąć.
Utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy jeszcze przez chwilę. Czułam, jak mój
oddech przyspiesza, a ciało przeszywają ciarki. Nie wiedziałam, dlaczego on tak
na mnie działał. Może po prostu nie czułam się komfortowo w takich sytuacjach?
– A co zrobisz z Eddym? – Z kontemplacji
wyrwało mnie pytanie Duffa.
Szybko odwróciłam głowę w stronę mojego rozmówcy, nie zwracając uwagi na
Stradlina.
– Jeszcze nie wiem – wyznałam,
nerwowo zakładając pasmo włosów za ucho.
Raptownie zaciągałam się papierosem, próbując w krótkim czasie
dostarczyć do organizmu dużą dawkę nikotyny. Nie spodziewałam się, że któryś
poruszy ten temat. Ba, nawet nie próbowałam przygotować sobie awaryjnej
odpowiedzi.
– Coś czuję, że on nie będzie zadowolony z
twojej decyzji – wtrącił Axl, sącząc uprzednio nalane do szklanki whiskey.
– Jakoś to rozegram - odparłam oschle, nawet
nie fatygując się ze spojrzeniem na niego.
– Ciekawe co? – wycedził, obracając w
dłoni szkło z bursztynowym płynem.
– Nie interesuj się, dobra? – rozkazałam
mu, nie kryjąc irytacji.
– Kochani, zmieńmy temat. – Naszą potyczkę
słowną przerwała Joy. Nawet nie próbowała ukryć, że męczyło to ją. – Cieszmy
się sukcesem. Wasze zdrowie! – dodała już z nieco większym entuzjazmem, po czym
jednym haustem wypiła resztkę szampana, która pozostała w jej kieliszku.
– Kolorowa ma rację – poparł ją Axl. – Za
to dolejemy ci Danielsa.
Niechlujnie wypełnił jej szklankę whiskey, przy okazji rozlewając część
na stół. Opróżnił swoje szkło, następnie uzupełniając zapas alkoholu.
– Możesz to posprzątać – zwrócił się w
moją stronę, wskazując palcem na brązową plamę.
Prychnęłam pod nosem, patrząc na niego z pogardą. Nie byłam jego służąca
i nie zamierzałam nią zostać. Co on sobie myślał?
– Chyba w twoich snach – wycedziłam,
wrzucając kolejnego peta do popielniczki.
Uśmiechnął się zawadiacko, po czym niemal na raz wypił wcześniej nalany
trunek.
– Misiaczku, akurat tam się często
pojawiasz – skwitował, kręcąc głową. – A jakie rzeczy robisz. – Jego kąciki ust
uniosły się.
Na mojej twarzy zagościł grymas. Czułam się zniesmaczona, wyobrażając to
sobie. Wzdrygnęłam się, co zapewne nie uszło uwadze innych.
– Czasami zastanawiam się czy ty
faktycznie jesteś takim dupkiem, czy tylko udajesz – rzuciłam, próbując zmusić
się do chociażby minimalnego ironicznego uśmiechu. Nie udało się.
Zaśmiał się, wyłącznie dolewając sobie
alkoholu. Tego wieczoru to chyba on pił najwięcej. Nawet Duff nie był w stanie
go przebić.
– Ej, wiewióra! – zawołał Duff, odrobinę
wkurzając tym Axla. – W takim tempie to ty zaraz będziesz pijany. W sumie już
jesteś – zaśmiał się. – Ile już wypiłeś?
Chłopak posłał mu swoje lekko mętne spojrzenie. Podparł się łokciem o
blat, opierając policzek na dłoni.
– Pomyślmy – wybełkotał, lekko się chwiejąc.
– Pół flaszeczki w domciu, drugie pół na backstagu razem z kolorową koleżanką
Duffa, szampana no i kilka szklaneczek dobrego, poczciwego Danielsa. Oczywiście
to jeszcze nie koniec.
Przewróciłam oczami, słuchając jego litanii. Powoli zaczynał się
zachowywać jak typowy menel spod monopolowego. A ja kiedyś twierdziłam, że oni
piją z klasą...
– Trochę tego – zauważyła Joy, chichocząc
pod nosem. – Ty tak zawsze? – spytała
zaciekawiona.
Podniósł palec wskazujący, już prawie rozchylając usta. Niestety, albo i
stety, Duff był szybszy.
– Tylko jak mu się w głowie popierdoli –
skwitował, następnie opróżniając swoją szklankę.
– Nie – zaprzeczył rudowłosy, podnosząc
się ostrożnie. – Tylko jak mam swoje powody – dodał, próbując nieco
oprzytomnieć.
– Czyli? – dociekała.
– Victorię – oznajmił, zerkając na mnie.
Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Znowu. Byłam przyczyną jego kłopotów.
Tylko czy aby na pewno? Miałam wątpliwości. Przecież nic mu nie zrobiłam, nic
nie obiecywałam.
– Okej, towarzystwo – wtrącił Izzy,
wstając od stołu. – Idę się przewietrzyć – oświadczył, zaciskając coś w dłoni.
Odszedł, udając się w stronę schodów. Skupiłam wzrok na jego dłoni.
Dostrzegłam w niej malutki, plastikowy woreczek. Otworzyłam szerzej oczy,
czując jak oblewa mnie pot. Doskonale wiedziałam, co to było. Martwił mnie jego
nałóg. Nie chciałam, żeby doprowadził się do tego samego stanu, co Lena.
Moja podświadomość wołała, ażebym poszła za nim. Wreszcie moglibyśmy
szczerze porozmawiać. Dręczyły mnie słowa Hope. Musiałam usłyszeć z jego ust,
czy to była prawda. Poza tym te narkotyki. Sama nie byłam lepsza, ale to nie o
mnie teraz chodziło. Bałam się, że go stracę.
Wahałam się, lecz w końcu wstałam, udając się w tym samym kierunku co
on. Oczywiście nie uszło to uwadze Axla, który właśnie spożywał kolejną porcję
whiskey.
– Śpiesz się, twój Romeo może nie
zaczekać! – zawołał, śmiejąc się. –
Tylko się zabezpieczcie! – dorzucił, co obiło się o uszy również
pozostałych osób, którzy przelotnie na mnie spojrzeli.
Pokazałam mu środkowy palec, chociaż zbytnio nie przyjęłam się jego
uszczypliwą uwagą. Był pijany i gadał głupoty. W końcu chciałam tylko
porozmawiać z Izzym jak przyjaciel z przyjacielem.
Starałam się szybko pokonać schody, aczkolwiek w tych butach było to niewykonalne.
Kręte zejście dodatkowo nie ułatwiało tego zadania. Widziałam go, był coraz
bliżej.
Układałam sobie w głowie, co mu powiem. Nie mogłam przecież tak prosto z
mostu zapytać go o jego domniemaną relację z Hope. Wrócić do wydarzeń z tamtego
popołudnia? Nie, to byłoby rozdrapywanie ran. Poskarżyć się na Carter? Nie,
zachowałabym się jak przedszkolak, któremu kolega zabrał pluszaka. A może
dragi?
Zeszłam, zauważając go na końcu sali. Próbowałam się przepychać przez
spory tłum ludzi. Nie było to łatwe. Rozpychałam się łokciami, starając się nie
zostać stratowana. Zbliżałam się do baru, gdzie było nieco luźniej. Koncert się
skończył, przez co sporo osób już wyszło.
– Vicky! – Usłyszałam znajomy głos
dochodzący zza moich pleców.
Szlag! Jeszcze przez kilka sekund śledziłam go wzrokiem. Skręcił w
prawo, przechodząc do korytarza, który prowadził do toalet. Przygryzłam nerwowo
wargę. Trudno, może później gdzieś go znajdę.
Odwróciłam się, spoglądając z zapytaniem na rozradowaną twarz Xaviera.
Miałam nadzieję, że to było coś ważnego.
– Słucham, braciszku? Zagraliście
zajebisty koncert – pochwaliłam ich, zdobywając się na niewielki uśmiech
Skłamałam. Tak na prawdę prawie ich nie słuchałam. Byłam zbyt zajętą
świętowaniem z chłopakami. Wkurzyłam się na siebie. To był jego dzień, a ja to
olałam.
– Dzięki. Miło to słyszeć. Napijesz się czegoś?
– zapytał, chcąc podejść pod bar.
Odcięłam mu drogę, uśmiechając się jeszcze szerzej. Zebrałam się w
sobie, miałam plan. Nie mogłam tego ot tak zmarnować. Nie tym razem.
– Nie – odmówiłam, wywołując na jego
twarzy zdziwienie. – Trochę mi się śpieszy, więc mów o co chodzi.
– To dosyć poufne, więc może podejdziemy pod
bar? Tu jest za dużo ludzi – zasugerował, próbując mnie wyminąć.
Pokiwałam głową, bez słów udając się w owe miejsce. Czułam, jak
zaczynają drżeć mi ręce. Denerwowałam się, bo wiedziałam, że chodziło mu o
Eddy'ego. Poza tym potrzebowałam heroiny.
Usiadłam na krześle, nie spuszczając z niego wzroku. Nerwowo stukałam
paznokciami o blat baru. Nie lubiłam tracić pożytecznego czasu.
– Mój dobry znajomy dowiedział się paru rzeczy
od informatora Eddy'ego – zaczął, nieznacznie nachylając się nade mną. Chciał,
żeby jak najmniej osób dowiedziało się o tym. Skupiona wsłuchiwałam się w jego
słowa. Nie zamierzałam mu przerywać. To tylko wydłużyłoby naszą rozmowę. – Twój
szef ma kłopoty. Planuje powoli zwijać interes.
– Kiedy to nastąpi? – Nie mogłam się
powstrzymać przed zadaniem tego pytania. Moja ciekawość porównywalna była do
osiedlowego monitoringu.
– Nie mam pojęcia – powiedział, wzruszając
ramionami. – Wiem tyle, że się przenosi. Prędzej czy później będziesz wolna.
Mimowolnie uśmiechnęłam się. Wreszcie pojawiła się realna szansa na
zerwanie z prostytucją. Brzydziłam się tym. Najchętniej wymazałabym z pamięci
moment, w którym podjęłam tę decyzję.
– Dzięki – mruknęłam, klepiąc go po
ramieniu. Po części podniósł mnie na duchu.
– Vicky... – wtrąciła niepewnie Kate,
przerywając rodzinną sielankę.
Spojrzałam na nią z zaciekawieniem. Była smutna, co nie zdarzało się
zbyt często. Coś ją dręczyło. Zmarszczyłam niepewnie czoło. Może stwierdziła,
że musimy porozmawiać? Albo coś się stało... Nerwowo przełknęłam ślinę. Miałam
nadzieję, że jednak nie.
– Coś
się stało? – spytałam niemal obojętnie, czując rosnący wewnętrzny niepokój.
Rozejrzała się po sali, powoli oblizując usta. To zdecydowanie nie było
zachowanie typowe dla niej. Denerwowałam się, co dodatkowo potęgowało jej
milczenie.
– Telefon do ciebie – mruknęła, obejmując
się ramionami. – Trafisz?
Co? Dlaczego ktoś do mnie dzwonił? Na pewno coś się stało. Mój oddech z
minuty na minutę był coraz szybszy. Serce też galopowało jak młody rumak.
Ogarniający moje ciało niepokój, doprowadzał mnie na skraj wytrzymałości.
– Oczywiście – przytaknęłam niepewnie,
raptownie wstając z krzesła.
Nie patrząc na nic, ruszyłam prosto w kierunku zaplecza. Doskonale
znałam te pomieszczania, w końcu kiedyś tutaj pracowałam. Przyśpieszyłam, nawet
nie próbując zamykać za sobą drzwi. Bałam się, że moje obawy się spełnią. Coś
się musiało stać, inaczej nikt by nie dzwonił.
Nie pamiętałam, w jaki sposób znalazłam się przy telefonie. Zapewne
podążałam zapamiętaną drogą. Niepewnie podniosłam słuchawkę, która swobodnie
kołysała się na długim kablu. Wisiała tak specjalnie, Kate nie chciała, żeby
rozmówca się rozłączył. Przytknęłam ją do ucha, głośno przełykając ślinę. Teraz
już niemal cała drżałam.
– Halo? – odezwałam się niepewnie, owijając
fragment kabla wokół palca.
– Vicky? – Usłyszałam przygnębiony głos
Todda. To nie wróżyło niczego dobrego. – Lepiej usiądź.
– Mów – poleciłam, czując, jak powoli
zaczynam chrypieć.
– Jej serce... ono przestało pracować, jak
należy – mówił, co jakiś czas robiąc pauzy. – Oni robili wszystko, co mogli.
Starali się. Chcieli chociaż trochę ją ustabilizować. Lena... ona... – Zamilkł
na chwilę. Słyszałam, jak jego głos zamieniał się w szloch. Poczułam ciepłe
łzy, które mimowolnie wypłynęły z moich oczu. Jednak najczarniejszy scenariusz
właśnie się spełnił. – Umarła godzinę temu.
Osunęłam się po chłodnej ścianie, wypuszczając z dłoni słuchawkę.
Płakałam, czując się bezsilna. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Moja
najlepsza przyjaciółka odeszła na zawsze...
❤❤❤❤❤
Tak się trochę smutno zrobiło pod koniec 😭 Polubiłam
tę postać, aczkolwiek od samego początku planowałam ten moment. Lena
prędzej czy później miała umrzeć. Chociaż ciężko mi było się z tym
pogodzić, musiałam to zrobić. Taki był mój zamiar.
Dobra, koniec tych smutków. W końcu świętujemy!
Wybiera się ktoś na koncert? U mnie na razie peltraktacje trwają 😉
Przechodząc do rzeczy (na samą myśl, uśmiecham się jak głupi do sera). Dokładnie dzisiaj mija rok, odkąd opublikowałam na blogu prolog oraz pierwszy rozdział. Nie wierzę, że to tak szybko minęło.
Przez ten czas sporo się zmieniło.
Teraz piszę w miarę przyzwoicie. Kiedy przypominam sobie swoje początki,
mam ochotę zapaść się pod ziemię 😂 Podczas edytowania pierwszego
rozdziału, załamałam się nad swoim stylem. Byłam typową ałtoreczką
😂 Przez ten czas nauczyłam się wiele. Głównie na swoich błędach,
których obecnie staram się nie popełniać. Człowiek zdobywa wiedzę przez
całe życie. Również i ja kształcę się w dziedzinie pisania. Mam nadzieję, że za rok będzie już dobrze 😉
Chciałabym Wam serdecznie podziękować. Za te wszystkie wyświetlenia, gwiazdki na Watt, komentarze, dające kopa do działania. Bez Was nie zaszłabym
aż tak daleko. Może i nie znajduję się w top 10, ale dla mnie każda
nowa osoba, która czyta owoc mojej pracy, jest kimś wyjątkowym. Tak,
właśnie Tobie chcę podziękować. Jesteś moją motywacją. Komentarze, które
piszesz poprawiają mi humor nawet w beznadziejny dzień. Dziękuję bardzo
😘
Specjalnie podziękowania kieruję do:
❤ Dżoanny, która swego czasu to czytała. Dziękuję za motywację, wsparcie i czasami nieświadome podsuwanie pomysłów. To m.in. dzięki Tobie zaczęłam słuchać Gunsów. Musimy się częściej widywać 😉 Dziękuję
❤ Karolajnie Alouest4, która swego czasu to czytała xdd Poprzez czytanie Twoich dzieł, które mam nadzieję kiedyś ujrzą światło dzienne, zaraziłaś
mnie pasją do pisania. To przez Twoją ''Czarnowłosą blondynkę''
stwierdziłam, że teraz pora na moją historię. Dzięki byciu Twoją korektą
szlifuje równie ważne detale. Wiem, że gdzieś tam mnie wspierasz. W końcu jesteśmy bff xdd Dziękuję
❤ Oli RocketQueen01987, która sprawdziła większość rozdziałów, jakie opublikowałam. Moja beta i zarazem nauczycielka. Czytam Twoje opowiadanie, doskonalając swoje umiejętności. To Ty pokazałaś mi, jakie błędy robię i dzięki temu staram się ich unikać. Starasz się komentować na bierząco, zostawiając po sobie litanię uczciwych słów na temat danego rozdziału. Czasami osładzasz tym mój dzień 😉 Dziękuję
❤ Zosi, Metalowy Elf, która wspierała mnie na początku. Jako jedyna trafnie domyślałaś się zakończenia. Dzięki za wspólnie spędzony czas. Wpadaj częściej do Rzeszowa 😉 Dziękuję
❤ Kasi, która tego nie czyta, ale też jest ważna xdd Uwaga, pierwszy raz będę wobec Ciebie miła xdd To Ty pokazałaś mi wattpada, na którym obecnie odnoszę sukces. Nauczyłaś
mnie czegoś bardzo ważnego - szacunku do ludzi bez względu na to, jacy
są. Może i kochasz Harrego (nie, on nie będzie Twoim mężem), za którym
ja nie przepadam, ale mimo to Cię lubię. Podobno przeciwieństwa się
przyciągają, chociaż pod innymi względami jesteśmy podobne. Dziękuję
❤ Moim rodzicom, którzy na bank tego
nie czytają xdd Na szczęście. Może i czasami tego nie mówię, ale
jesteście dla mnie bardzo ważni. Zawsze mnie wspieracie,
bez względu na to, czy mi się uda. Mogę na Was liczyć, kiedy tego
potrzebuję. Wiem, że nie ważne, co wybiorę, Wy zawsze będziecie przy
mnie. I za to Was kocham, chociaż rzadko to mówię. Zapewne nigdy tego
nie przeczytacie, ale musiałam to napisać. Nie mogłam Was pominąć.
Dziękuję
❤ rocketquin, której dedykuję ten rozdział. To była dla mnie przyjemność wpleść Joy do fabuły tego opowiadania. Może nawet zostanie na stałe 😉 To dzięki Tobie zmodyfikowałam imię Jolene na Joylene. Po prostu podoba mi się przezwisko Joy xdd Dziękuję
Dziękuję również wszystkim tym, których nie wyszczególniłam. Razem tworzymy swego rodzaju rodzinkę, nie?
We could be the greatest thing that the world has ever seen
Przepraszam, za dużo czasu spędzonego w towarzystwie Kasi xdd
Już nie przedłużam. I tak wyszło mi ponad 6,5k słów 😂 To wszystko przez te podziękowania.
Jeśli do tego momentu przeczytałeś wszystko, to wiedz, że jesteś bohaterem 😊
Do następnego 😘
Ciekawi mnie, co ta Vicky wykombinuje i jak potoczy się sprawa na froncie ona-Eddy. Koleś miał podobno nie odpuszczać. Mogłoby tutaj się trochę podziać, jak dla mnie. Rozgrzało by tę - Lena, I'm sorry - grobową atmosferę.
OdpowiedzUsuńZanim do treści: masa literówek (cytata blondyna for example) i błędów interpunkcyjnych, tj. głównie brak kropek.
Rozdział bezwzględnie musisz przeczytać choć raz, zanim wrzucisz.
No i dziękując za podziękowania (😂), oddalam się do dalszej części komentowania.
Znasz ten moment, a może i nie, kiedy rozdział zaczyna nudzić i suwasz góra-dół, patrząc, ile do końca. Zrobiłam tak, kiedy szwendały się po klubie. Dotarłam do notki pod i stwierdzenie o bohaterze mnie nakręciło. Przeczytałam całość i jestem bohaterem, yay.
Podobały mi się trzy momenty - najbardziej czytelne ze wszystkich. Rozmowa dziewczyn przed imprezą, opijanie (ewentualnego) kontraktu Gunsów (Axl, omfg, te stwierdzenia odnośnie snów z Vicky i tego, że ona jest jego problemem - M N I A M), no i oczywiście śmierć Leny. Ja pierdzielę... Poryczałam się. Kurde, znowu. Będę za nią tęsknić, ale martwi mnie też to, co będzie się działo ze Slashem. Biedny mój... :( Zrobiło się wchuy smutno, nie ukrywajmy. Ciekawi mnie wbrew pozorom jednak, co będzie z nim dalej. Z Izzym i Vicky też. Bezduszna, byłam pewna, że popadają. xd
W każdym razie - jest fajnie. Chyba więcej na razie nie powiem. Mam nadzieję, że jeszcze mnie zaskoczysz.
A, no i życzę jeszcze co najmniej roczku tutaj, masy wyświetleń, komentarzy, weny i inspiracji.
Gratulacje. Sama pamiętam swoje pierwsze rozdziały. O nie. 😂