niedziela, 11 grudnia 2016

58. Nothing is more sad tan the death of an illusion





     – Mogłabyś mi podać ten złoty naszyjnik, który leży na biurku? – poprosiłam Joy.

   Krzątałyśmy się po moim mieszkaniu, panikując, że nie starczy nam czasu. Miałyśmy zaledwie godzinę na wyszykowanie się i dotarcie do klubu. Niemalże od rana cieszyłam się jak dziecko na samą myśl o dzisiejszym koncercie. Nawet wzięłam urlop w pracy, zważywszy na to, że kończyłam ją dopiero o osiemnastej.

   Od dwóch dni dorabiałam sobie w niewielkiej księgarni Les Livres znajdującej się na Pickford Street. Czerpałam z niej ogromną satysfakcję, przez co o wiele łatwiej wstawałam rano. Już jako dziecko uwielbiałam godzinami czytać różnorakie lektury. Teraz po latach po części mogłam do tego wrócić. Jeśli był mniejszy ruch, chętnie siadała w kącie lady i nadrabiałam zaległości z Szekspira, Austen czy Carrolla. To właśnie poprzez Les Livres poznałam Joylene, która zdecydowała się pójść ze mną na koncert Toxic Bliss. Dziewczyna pracowała w pobliskiej kawiarni, w której niemal nałogowo kupowałam waniliowe latte. Wczoraj przyszła do księgarni kupić mamie prezent na urodziny. Dużo rozmawiałyśmy, przez co obie doszłyśmy do wniosku, iż mamy wiele wspólnego. Może nawet w przyszłości się zaprzyjaźnimy?

   Dokładnie czesałam dopiero co wysuszone włosy, próbując pozbyć się znikomych kołtunów. Joy siedziała przy kasztanowym biurku, malując powieki grafitowym, brokatowym cieniem, który idealnie komponował się z jej seledynowymi włosami specjalnie na tę okazję ułożonymi w fale. Niechętnie zrobiła przerwę, podając mi upragniony przedmiot.

     – Dzięki – rzuciłam, uśmiechając się subtelnie.

   Ubrałam naszyjnik, wyciągając go na czarny top. Przeglądnęłam się kilkukrotnie w lustrze, sprawdzając czy wszystko jest okej.

     – Co? – spytała, zwracając tym moją uwagę. – Będzie tam jakiś twój Romeo? – zachichotała, próbując dłonią stłamsić śmiech.

   Uśmiechnęłam się nieśmiało pod nosem. Może tak, a może nie.

     – No coś ty! – zaprzeczyłam, machając dłonią. – Mówiłam ci, że mam narzeczonego.

   Podeszłam pod biurko, stając za moją towarzyszką, która wygodnie rozsiadła się na pufie. Nie miałyśmy dużo czasu, toteż postawiłam na niewielki makijaż. Zabrałam tusz, starając się dokładnie pomalować rzęsy. Nachyliłam się, próbując uzyskać dostęp chociażby do skrawka lusterka.

     – Kurde – mruknęła, przenosząc wzrok na swój strój – sądzisz, że sukienka to na pewno dobry pomysł?

     – Idealny – wybełkotałam, starając się zbytnio nie ruszać twarzą.

     – No nie wiem – wycedziła, próbując przeglądnąć się w lustrze. – Ty idziesz w spodniach. Może ja też powinnam się przebrać.

   Pokręciłam głową, odkładając kosmetyk na blat. Kątem oka zerknęłam na jeansowe rurki z dziurami i przetarciami, które okrywały moje nogi. Były jedną ze zdobyczy, które kupiłam na zakupach z Lenką. Aż się łezka w oku kręciła na samo wspomnienie.

     – Joy – westchnęłam, wybierając odcień szminki – ale ja mam okres, podczas którego nie czuję się komfortowo w sukienkach czy spódnicach.

   On akurat wiedział, kiedy się pojawić. Dzięki niemu miałam wymówkę przed Eddy'em, żeby zrobić sobie wolne. Mój szef zawsze hojnie je rozdawał, jeśli któraś dziewczyna miała okres. Wolał uniknąć klientów skarżących się na niedogodne warunki.

     – Może masz rację... – mruknęła, zakładając długie srebrne kolczyki w kształcie piór.

     – Coś się stało? –  zapytałam, kończąc malować usta pomadką w odcieniu wiśni. – Jakaś taka niezdecydowana jesteś.


   Wypuściła głośno powietrze, następnie subtelnie się uśmiechając. Przejechała dłonią po policzku, jakby próbując przypomnieć sobie ten gest wykonywany przez inną osobę. Ewidentnie coś było na rzeczy.

     – No mów! – nakłaniałam ją, ekscytując się coraz bardziej.

     – No dobra – westchnęła, bardziej unosząc kąciki ust. – No bo ostatnio spotkałam w tym klubie takiego fajnego chłopaka...

     – No i... – przerwałam jej, nie mogąc doczekać się, aż dojdzie do konkretów.

     – Nie przerywaj – wyartykułowała, przewracając oczami. – No i trochę wypiliśmy, pogadaliśmy – wymieniała cała w skowronkach, przeczesując fale palcami. – No i mam nadzieję, że dzisiaj też go spotkam.

   Uśmiechnęłam się szeroko, chowając najpotrzebniejsze rzeczy do torebki. Nie znałam Joy zbyt długo, ale wydawała się być sympatyczną dziewczyną.

     – Trzymam kciuki – rzuciłam krzyżując dwa palce. –  A teraz możesz mi podać perfumy?

   Przewróciła teatralnie oczami, zaciskając palce na flakoniku wypełnionym waniliową esencją.

     – Dziękuję. – Uśmiechnęłam, perfumując siebie i ją. – To tak w ramach podziękowania.

     – Ej! – pisnęła, subtelnie marszcząc czoło. – Teraz śmierdzę tak samo jak te wszystkie cukierkowe lale.

     – Wypraszam sobie – fuknęłam, narzucając na siebie ramoneskę. – Kupiłam je za moją pierwszą wypłatę. Były cholernie drogie.

     – Taka odrobina luksusu poprawiająca szarą codzienność? – spytała, wstając z krzesła, a następnie poprawiając granatowy tiul, który stanowił dół sukienki.

     – Dokładnie – zanuciłam, rozglądając się po pomieszczeniu, czy aby na pewno wszystko wzięłam. – Możemy iść?

     – Jasne – przytaknęła, zbierając swoje rzeczy. – A co, pojazd już na nas czeka? – zachichotała.

   Obie chciałyśmy tego wieczoru nieco zaszaleć. Potrzebowałam odreagować wydarzenia minionych tygodni. Z tego powodu zamówiłam taksówkę, która miała nas zawieść prosto pod klub. Taki trochę kaprys, chęć wygody. W sumie mogłyśmy pojechać autobusem, ale jak szaleć to szaleć. Kiedyś trzeba było wydać oszczędności.

   Dojechałyśmy pod klub niemal na czas. Ze względu na koncert w okolicach Sunset Strip uformował się sporego rozmiaru korek. Na szczęście kierowca znał objazdy i za kilkanaście dolarów więcej  zgodził się nimi pojechać.

   Kolejka przed bramkami również ciągnęła się niemal w nieskończoność. Po znajomości udało nam się w niej nie stać i już po chwili znalazłyśmy się na zapleczu. Przed koncertem nie miałam ochoty rozmawiać ani z chłopakami, ani z bratem. Potrzebowali odrobiny prywatności, żeby się przygotować. Joy natomiast bardzo chciała poznać Gunsów. Z tego powodu postanowiłyśmy się rozdzielić na moment.

     – Będę na ciebie czekać przy barze – rzuciłam na odchodne, patrząc jak dziewczyna znika za drzwiami prowadzącymi do garderoby chłopaków.

   Odwróciłam się na pięcie, uśmiechając się subtelnie. Czułam, że ten wieczór zapadnie mi w pamięci...

   Lokal wypełniony był po brzegi masą nastolatków w czarnych koszulkach z barwnym logo Toxic Bliss. Część dziewcząt postawiła na kuse sukienki, zapewne mając nadzieję na choćby przelotną przygodę z którymś muzykiem. I tak nie weszli jeszcze wszyscy.

   Z trudem dopchałam się do baru, przed którym powoli ustawiała się kolejka małolatów liczących na to, że ktoś łaskawie sprzeda im piwo, nie patrząc na ich wiek. Pokręciłam głową, przypominając sobie, że jeszcze niedawno sama tak robiłam. Usiadłam na wysokim krześle, rozglądając się na boki. Nie zanosiło się na to, żeby zaraz ktoś zaszczycił mnie swoim towarzystwem. Większość wolała zająć jak najlepsze miejsca, te blisko sceny. Mi nie zależało na tym. Razem z chłopakami z Guns N' Roses mieliśmy zajętą lożę, która cała była do naszej dyspozycji. Zamiast spoconych małolatów miejsca obok nas mieli wykupione najważniejsi ludzie w tym mieście – w tym zapewne Eddy.

     Wierciłam się na krześle, niecierpliwie czekając na swoją kolej. Tego wieczoru natrafiłam na zmianę Kate, mojej dawnej koleżanki z pracy. Jednak z tego powodu nie mogłam liczyć na obsłużenie poza kolejką czy nawet jakiś głupi rabat. Przygotowywała drinki, co chwilkę zerkając na mnie z pogardą. Przełknęłam ślinę, czując jak przez moje ciało przechodzi nieprzyjemny dreszcz. Z pewnością już znała prawdę. Wszyscy już wiedzieli. Starałam się nie afiszować się z tym, ale czasami po prostu się nie dało. Nie czułam się komfortowo z tymi wszystkimi ludźmi, którzy wlepiali we mnie swoje ciekawskie spojrzenia. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, pomimo że większość osób w ogóle nie zwracało na mnie uwagi. Byli za młodzi i raczej rzadko odwiedzali tego typu kluby.

   To była ogromna szansa dla chłopaków. Wielu ludzi z branży przyszło posłuchać supportu, który miał grać przed wschodzącą gwiazdą z Portland. Kiedy Xavier rozmawiał z Axlem i resztą, podchodzili do tego pomysłu dosyć sceptycznie. Wiedzieli, że to mogła być dla nich ogromna szansa, która mogła się nigdy nie powtórzyć. Aczkolwiek Gunsi byli zespołem, który przede wszystkim był rodziną, w której każdy się wspierał. Nie ukrywali, że w dużej mierze chodziło o Slasha. Nie mieli pewności co do tego, czy będzie w stanie grać. Był chodzącym cieniem, który najchętniej spędzał czas w szpitalu albo gdzieś w osamotnieniu. Dopiero kiedy Hope wkroczyła do akcji, zgodzili się na propozycję Toxic Bliss. Rozmawiała z Hudsonem bite dwie godziny, po czym jako tako udało jej się zebrać go do kupy. Cud nie dziewczyna, nie?

     – Co podać? – Z letargu wyrwał mnie dość chłodny i zarazem znudzony głos Kate.

   Wyglądała na niezadowoloną. Jakby konieczność przygotowania alkoholu dla mnie była ostatnią rzeczą, jaką chciała zrobić. To bolało i to bardzo. W szczególności ze względu na to, że kiedyś kolegowałyśmy ze sobą i niejednokrotnie wzajemnie się wspierałyśmy.

     – Poproszę Martini – oznajmiłam, czując lekki dyskomfort.

   Dziewczyna zajęła się swoimi czynnościami, nawet nie pytając jak u mnie, co zwykła robić. Nerwowo stukałam paznokciami, które pokrywała spora warstwa krwistoczerwonego lakieru, o niedawno wypolerowany blat. Niepokoiłam się o Joy. Ile można siedzieć na backstagu, skoro za chwilę i tak miała spędzić z nimi sporo czasu?

     – Hej, Vicky. – Z zamyślenia wyrwał mnie melodyjny i przesadnie przesłodzony kobiecy głos. Potrafiłam go wszędzie rozpoznać. – Widzę, że zdecydowałaś się wpaść. Spodziewałam się tego – dodała już nieco chłodniej.

   Odwróciłam głowę w jej stronę, przelotnie lustrując ją wzrokiem. Cała Hope, zawsze stawiała na wygodę i elegancję. Obcisłe, czarne rurki idealnie komponowały się z szmaragdową koszulą, która przylegała do jej tułowia. Do tego dobrała klasyczne, nie za wysokie szpilki. Wyglądała jak typowa businesswoman, którą z resztą była. Jeśli chodziło o pozycję społeczną, zdecydowanie nade mną górowała.

     – Miło cię widzieć, Hope – odparłam z wymuszonym uśmiechem na twarzy. Nie przepadałam za nią, z resztą z wzajemnością.

     – Musimy porozmawiać – poinformowała, siadając na pobliskim stołku. – Dwa shoty – zwróciła się do barmanki.

   W oka mgnieniu otrzymała swoje zamówienie. Dziwiło mnie to, aczkolwiek starałam się nie pokazać swojej reakcji. Ta dziewczyna miała znajomość niemal wszędzie, wszędzie także ją szanowano. Ludzie wiedzieli, kim była – niezwykłą menedżerką, z którą chciał współpracować każdy zespół w LA.

     – Wypij – poleciła, przesuwając jeden z kieliszków w moją stronę.

   Zerknęłam na niego, a następnie na nią. Kombinowała coś, co niezbyt mi się podobało. Jednak zbytnio na to nie zważałam. Podniosłam szkło, przez chwilę zatrzymując je w górze. Ładnie odbijały się w nim światła. Wypiłam na raz jego zawartość. Skrzywiłam się, czując niezbyt przyjemne palenie. Gorzkawy smak nadal pozostawał w moich ustach. Chyba odzwyczaiłam się od picia czystej wódki.

     – Zamieniam się w słuch – mruknęłam, jeszcze odrobinę się krzywiąc.

   Tak samo jak ja wypiła na raz cały trunek. Jednak jej wyraz twarzy nie zmienił się ani trochę. Otarła usta dłonią, po czym zamówiła kolejną porcję alkoholu.

     – Prosiłam cię, żebyś zostawiła ich w spokoju i nie wchodziła z butami w ich życie, karierę – wspomniała w dosyć nieprzyjemny sposób. – Sądziłam, że jesteś inteligentna i nie będę musiała się powtarzać.

   Była bezczelna. Od początku znajdowałam się na straconej pozycji. Przekreśliła mnie, co chwilę mi o tym przypominając. Tylko o co jej chodziło? Przecież nic nie zrobiłam.

   Wypiłam kolejny kieliszek wódki, reagując dokładnie w ten sam sposób. Musiałam dodać sobie odwagi, żeby móc wreszcie to wszystko wyjaśnić. Nie zapowiadało się na przyjemną rozmowę.

     – O co ci chodzi? – spytałam poirytowana. – Są moimi przyjaciółmi, to chyba normalne, że rozmawiamy, spotykamy się, nie sądzisz?

   Zaśmiała się ironicznie, kładąc dłoń na moim ramieniu. Miałam ochotę ją stracić, ale w porę się powstrzymałam. To byłby dla niej kolejny argument przeciwko mnie.

     – Szkodzisz ich karierze, już ci to mówiłam – oznajmiła, przytakując głową. – W szczególności uwidziałaś sobie manipulowanie Izzy'ego. Wykorzystujesz to, że on jest gotowy w każdej chwili ci pomóc – wyartykułowała, wstając z krzesła. – Radzę ci zostawić go w spokoju. Poza tym już raczej nie będzie na każde twoje zawołanie – prychnęła, czując, że zwycięstwo ma już w garści.

   Zmarszczyłam czoło. Nie rozumiałam, o co jej chodziło. Przecież to zazwyczaj Axl był gdzieś w pobliżu. Oczywiście jego intencje daleko odbiegały od pomocy, ale mniejsza z tym. Izzy może i był moim przyjacielem, na którego zawsze mogłam liczyć, jednak starałam się tego nie wykorzystywać. Wolałam być samowystarczalna.

     – Niby dlaczego? – zapytałam oschle.

   Uśmiechnęła się, zakładając ręce na piersi. Wyglądała na cholernie pewną siebie. Czyżby wiedziała o czymś, o czym ja nie miałam zielonego pojęcia?

     – Widzisz, Vicky, ostatnio zbliżyliśmy się nieco z Izzym – zaczęła z entuzjazmem w głosie. – Nie będzie miał czasu i ochoty na twoje błahostki.

   Odeszła, stawiając przy tym pewne kroki. Rozchyliłam wargi, głęboko oddychając przez usta. Jej słowa wybrzmiewały w moich uszach. Hope i Izzy? To niemożliwe! Przecież oni kompletnie do siebie nie pasowali. Stradlin był dosyć spokojny, małomówny, ale po bliższym poznaniu przede wszystkim przyjacielski i empatyczny. Carter natomiast lubowała się w intrygach, cechowała ją dwulicowość. Przynajmniej takie odnosiłam wrażenie. Nie wiadomo dlaczego zabolała mnie ta informacja. Traciłam przyjaciela? Miałam nadzieję, że nie. Nie chciałam tego. Mimo iż pozostawaliśmy w koleżeńskich stosunkach, jego dotychczasowe partnerki uznawały mnie za swego rodzaju zagrożenie, konkurencję. Nie rozumiałam dlaczego. Przecież nie miałam zamiaru im go zabrać.

     – Vicky?

   Ocknęłam się, odwracając się w jej stronę. Obok mnie stała Joy, która próbowała delikatnie szarpać moje ramię. Najwidoczniej tak się zamyśliłam, że jej nie zauważyłam.

     – Hmm... – mruknęłam, zwracając na nią całą swoją uwagę. – Coś mówiłaś?

   Przewróciła teatralnie oczami, zabierając dłoń i przeczesując nią lekko już opadłe fale.

     – Pytałam, czy długo już czekasz. Żyj, dziewczyno! – fuknęła, subtelnie marszcząc nos.

   Kątem oka zerknęłam na ladę, na której stało zamówione przeze mnie Martini. Dopiero teraz je zauważyłam. Czyżby aż tak pochłonęło mnie rozmyślanie nad jej słowami?

     – Napijesz się czegoś? – spytałam, dostrzegając pomniejszającą się kolejkę.

     – Nie, dzięki – bąknęła przeciągle. – Już piję piwo – dodała obojętnie, wskazując wzrokiem na butelkę, która stała na barze.

     – No tak – mruknęłam, zaplatając palce na nóżce od kieliszka. Co się ze mną działo, że nie dostrzegałam zmian w otaczającym mnie świecie? – Idziemy? – spytałam nieco bardziej ożywiona.

     – Oczywiście – przytaknęła z uśmiechem na twarzy, chwytając i kurczowo zaciskając w dłoni butelkę z piwem.

   Wstałam, zabierając ze sobą ulubiony trunek. Kierowałyśmy się w stronę tłumu ludzi, którzy z niecierpliwością oczekiwali na początek koncertu. Przepychanie się pomiędzy nimi z otwartym alkoholem w dłoniach nie było najłatwiejszym zadaniem. Jeden najmniejszy ruch, a owa ciesz mogła wylądować na ubraniu którejś z nas, pozostawiając na nim nieprzyjemny zapach. Starałyśmy się bardzo uważać, chociaż nie zawsze było to takie łatwe. Nieraz omal nie doświadczyłyśmy tej niezbyt fajnej sytuacji. Na szczęście zawsze w ostatnim momencie udawało nam się zapanować nad szkłem i jego zawartością.

   Po dobrych kilku minutach znalazłyśmy się na antresoli, z której rozciągał się perfekcyjny widok na całą salę. Dopiero teraz mogłam dostrzec tę ogromną ilość ludzi, którzy tego wieczoru zdecydowali się wybrać na koncert. Usiadłyśmy z Joy na niezwykle wygodnych złotych kanapach wykonanych ze skóry, które ustawione były po przeciwległych stronach. Po środku zaś znajdowała się długa ława pokryta oszklonym blatem, na którym postawiłyśmy alkohol. Idealne miejsce, w którym chciałby się znajdować prawie każdy. W dodatku miałyśmy doskonały widok na scenę, na której powoli zaczynało się coś dziać.

   Zgasły światła, ustępując miejsce klimatycznej ciemności. Ktoś włączył maszynę do robienia dymu. Zapalono reflektory, które rzucały na scenę czerwoną poświatę. Pojawił się na niej młody chłopak, zapewne fan lokalnej drużyny baseballowej, co wywnioskowałam po czapce z ich logiem, która miał na głowie. Kurczowo zaciskał w dłoni mikrofon, jakby bał się, że zaraz go wypuści. Stresował się, co można było zauważyć po jego niepewnym wyrazie twarzy i przystępowania z nogi na nogę.

     – Hej – przywitał się, wystawiając dłoń w stronę publiczności. – Część z was pewnie mnie zna. Od pół roku jestem tutaj DJ-em, który dba o waszą dobrą zabawę. Tego wieczoru jednak zrobi to ktoś inny. Ucieszyłem się, kiedy powiedziano mi, że mam ich zapowiedzieć. Grali już tutaj wiele razy. Osobiście jestem ich fanem i byłem niemal na większości koncertów. Są emocje – zaśmiał się, przekładając mikrofon z ręki do ręki. – Prawdziwa esencja rocka. Prosto z detoksu ruszają na podbój świata. Przed państwem jedyni, niepowtarzalni Guns N'  Roses! – zawołał, kładąc szczególny nacisk na nazwę zespołu.

   Chłopak zszedł ze sceny, zostawiając ten tłum w stanie euforii. Ludzie piszczeli, skandowali, nie mogąc się doczekać występu swoich idoli. Również na mojej twarzy pojawił się sporych rozmiarów banan. To był ich żywioł, coś co kochali, czym żyli. Tworząc muzykę, spełniali swoje najskrytsze marzenia. Wraz z ich pojawieniem się, ludzie wołali coraz głośniej. Któraś dziewczyna nawet krzyczała Axl wyjdź za mnie. Zaśmiałam się słysząc te słowa, które były czystym aktem desperacji. Kochana, nic o nim nie wiedziałaś.

   Chłopcy zajęli swoje miejsca, wykazując gotowość do grania. Byli podekscytowani, w końcu ten występ dawał im szansę do otwarcia się drzwi do światowej kariery. Nawet Slash wyglądał przyzwoicie, czyli jak człowiek. Nie wiedziałam, co oni z nim zrobili, ale było to mistrzostwo świata. Axl powolnym krokiem podszedł do mikrofonu, dodatkowo podjudzając tłum, który już i tak prawie wychodził z siebie.

     – Dobry wieczór, Rainbow – powiedział swoim niskim, kuszącym głosem, przez co zapewne nie jedna dziewczyna dostała palpitacji serca. Ludzie skandowali, a on uśmiechając się, przyglądał im się z największą dokładnością. – Zaproponowano nam rozgrzanie trochę publiczności, zanim na tej scenie pojawi się gwiazda wieczoru. Pomożecie nam w tym? – zawołał, w odpowiedzi dostając jeszcze głośniejszy pisk dziewcząt. – Wiecie, gdzie jesteście Rainbow?! – zapytał, a jego głos zmienił się w ten charakterystyczny skrzek z nutą chrypy. Czekał chwilę, jakby na odpowiedź, jednak z tej wrzawy trudno było wyizolować jakieś konkretne słowa. – Jesteście w dżungli! Zginiecie tutaj!

   Zespół zaczął grać Welcome to the Jungle, podczas gdy tłum najpierw głośniej wiwatował, po czym nieco ucichł, rozkoszując się dźwiękami przesterowanych gitar. Prawie jak sinusoida. Axl tańczył, wywijając się niemal jak wąż. Trzeba było przyznać, takich ruchów mogły mu zazdrościć nawet tancerki pole dance. W dodatku nawiązywał doskonały kontakt zarówno z pozostałymi członkami zespołu, jak i fanami, którzy stali tak blisko sceny, że niemal opuszkami palców dotykali szpiców jego czarnych kowbojek.

   Następnie Slash zaczął wydobyć ze swojego Les Paula pierwsze dźwięki Sweet Child O' Mine, niegdyś piosenki napisanej specjalnie dla mnie, dziś kierowanej niemal do każdej fanki zespołu. Axl z uśmiechem na twarzy wyśpiewywał kolejne słowa ballady, szukając kogoś w tłumie. Tej jedynej? Znając Rose'a, pewnie nie. Robił to, żeby dodatkowo urozmaicić występ. Dla równowagi zagrali później Back Off Bitch, również piosenkę zadedykowaną specjalnie dla mnie. Ten utwór był z kolei wyrzutem nienawiści, którą Axl skutecznie kumulował w sobie. Kiedy go śpiewał, miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Nikt nie wiedział, że ona była o mnie, poza naszą dwójką. Mimo tego, było to wyniesienie naszych relacji na odbiór publiki.

   Na końcu zdecydowali się na Rocket Queen, przebój, który został napisany z myślą o jakiejś lasce, która na początku im pomagała. Podobno chciała założyć zespół o takiej nazwie. Rozmawiałam kiedyś z Axlem o niej. Podobno wyszła za mąż i wyjechała do Belgii.

     – Dzięki, Rainbow Byliście wspaniali! Do zobaczenia! – Z ust wokalisty padły ostatnie słowa, po których zespół zszedł ze sceny.

   Ludzie skandowali, przechodzili samych siebie. Zdecydowanie chcieli więcej, czuli swego rodzaju niedosyt. Jedna dziewczyna nawet rzuciła stanik na scenę, wywołując zdziwienie u większości osób. Krzyk i hałas był wszechobecny. Zapewne nawet w toaletach można było go usłyszeć, o ile nie zagłuszały go jęki pieprzącej się parki.

   Nie musieliśmy długo czekać. Gunsi zdecydowali się ponownie wyjść na scenę i zagrać chociaż ten jeden utwór. Wybór padł na Paradise City. Ich Rajskie Miasto tak naprawdę było iluzją. Złudzeniem, które pod otoczką przyjemności skrywało warstwy bólu i cierpienia. Niemal porównywalne do cebuli. Publiczności wdała się w dzikie pogo, niemal taranując się nawzajem. Ktoś zapewne ucierpiał, jak to zwykłe bywało na tego typu koncertach.

     – Tym razem już naprawdę musimy się pożegnać – zarechotał, niespokojnie sapiąc. Był zmęczony, w końcu dał z siebie sto, a nawet dwieście procent. – Jednak nie zostawiamy was samych. – Zrobił niewielką pauzę, na podbudowanie napięcia, przy okazji próbując ustabilizować oddech. – Panie i panowie przed wami prawdziwi stali bywalcy terapii odwykowych. Przyjechali specjalnie dla was prosto z chłodnego i deszczowego Portland. Zróbcie hałas dla Toxic Bliss! – zawołał, tym razem już na dobre opuszczając skandujący tłum.

   Sączyłam Martini, w spokoju wypalając mentolowego papierosa. Rozkoszowałam się jego smakiem, jednocześnie starając się odprężyć.

     – Widziałaś tego basistę? – spytała Joy, nawet nie próbując ukryć podekscytowania.

     – Ehe – przytaknęłam, zaciągając się tytoniową mieszanką.

     – To jest ten facet, o którym ci mówiłam. Cudo, nie? – pisnęła, będąc cała w skowronkach.

   Zakaszlałam, niemal krztusząc się dymem. Czyli to Duff był tym ideałem? Nie mogłam w to uwierzyć. Czyżby już tak szybko zrezygnował z Rosie? Myślałam, że ją kochał. Chyba się myliłam.

     – Joy – zaczęłam niepewnie, marszcząc czoło – uważaj na niego. Nie chcę, żeby cię skrzywdził.

   Czułam, iż muszę ją ostrzec. A co jeśli Rosie jednak nie była mu obojętna? W tej sytuacji Joylene mogła stanowić jedynie pocieszenie, ucieczkę od rozmyślania o ukochanej.

     – Na kogo ma uważać?

   Wzdrygnęłam się, usłyszawszy jego głos. Nie spodziewałam się, że chłopcy tak szybko się pojawią. Kątem oka zerknęłam na scenę. No tak, Toxic Bliss właśnie zaczynali koncert, grając jeden ze swoich hitów.

     – Na ciebie, Axl – palnęłam, spoglądając na niego. Uśmiechnęłam się subtelnie. Czyżby gra zaczynała się od nowa? W końcu nie lubiłam porażek.

     – Na mnie? – spytał zdziwiony, przykładając palec wskazujący do swojego torsu. – Przecież ja jestem potulny jak baranek. Normalnie na ranę przyłóż.

   Zrobił maślane oczka, wywołując śmiech niemal u wszystkich. W końcu każdy, kto znał Rose'a, wiedział, jakim potrafił być chamem.

     – Bardzo śmieszne – parsknęłam, zakładając nogę na nogę. – Nie pomyliło ci się coś przypadkiem?

     – Oczywiście, że nie – zakomunikował, wzruszając ramionami. – Kotku, mogłabyś się przesunąć? Chciałbym usiąść obok barierek – dodał, zmieniając temat.

     – A co? Chcesz skoczyć w dół?

   Zaśmiał się, nachylając się nade mną. Śmierdział alkoholem, co nie było niczym niezwykłym.

     – Nie – mruknął nieco powyżej mojego ucha. – Jeszcze nie spełnię twoich marzeń.

   Odsunął się, opierając dłonie o blat stolika. Oparłam pięty o brzeg sofy, jednocześnie umożliwiając mu przejście. Swoją drogą, gdyby nie szpilki, byłaby to dosyć wygodna pozycja.

     – A szkoda – zanuciłam, wrzucając peta do popielniczki.

   Reszta rozsiadła się na wolnych miejscach. Adler postawił na stole dwie butelki Jacka Danielsa. Na sam widok alkoholu, na twarzach moich przyjaciół pojawił się uśmiech. W końcu procenty były idealnym katalizatorem dobrej zabawy. Po chwili skąpo odziana, cytata blondi doniosła szklaneczki. Pogardliwie zlustrowałam ją wzrokiem, patrząc jak kręci tyłkiem na odchodne. Zapewne był to pomysł Axla. Wynajął sobie jakąś dziwkę, żeby ich obsługiwała. Jako kelnerka oczywiście. W sumie, nawet była w jego guście.

   Nie musieliśmy długo czekać. Już po chwili w naszym kierunku podążała uradowana Hope, trzymając w rękach jakąś teczkę. Przewróciłam oczami, jednym haustem wypijając pozostałą zawartość mojego kieliszka. Głupia łudziłam się, że jednak da nam spokój.

     – Hej, chłopcy – przywitała się tym swoim przesłodzonym głosem. – Jestem z was bardzo dumna. Mam dobre wieści.

   Sam uśmiech na jej twarzy już zwiastował wiele. Co jak co, ale w tę pracę wkładała całe swoje serce.

   Oparła ręce o blat, kładąc na nim teczkę. Rozejrzała się po towarzystwie, ewidentnie unikając mojego wzroku.

     – Zamieniamy się w słuch – odparł Duff, leniwie kładąc dłoń na ramieniu Joy, co nie umknęło mojej uwadze.

     – Możliwe, że Geffen będzie chciał podpisać z wami kontrakt – poinformowała, próbując zachować się profesjonalnie, jednak radość z owej wiadomości skutecznie jej to utrudniała. – Jutro jestem z nim umówiona. Najpóźniej o piątej wszystko będzie pewne.

   Okrzykom radość prawie nie było końca.  Ich światowa sława wreszcie mogła stać się osiągalna. Nawet Slash uśmiechnął się niemrawo.

     – Zajebiście! – podsumował Axl, ciesząc się jak małe dziecko. – Musimy to opić. Stevie, zamów u swojej blondi szampana – zlecił. Czyli to jednak nie była jego dziwka... – Hope, zostajesz z nami? – zapytał, spoglądając z nadzieją na menedżerką. – W końcu to też jest twój sukces.

   Zarumieniła się subtelnie, poszerzając uśmiech. Lubili ją, a ona ich. Czasami była dla nich jak matka, chociaż dopiero niedawno skończyła trzydzieści lat.

   Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć. Zapewne miała się zgodzić i doszczętnie zniszczyć mi wieczór.

     – Hope, pojechałabyś ze mną do szpitala? – przerwał jej Slash, odzywając się po raz pierwszy, odkąd przyszli.

   Nagle z jej twarzy zniknął entuzjazm. Jego pytanie zniszczyło jej plany świętowania sukcesu w gronie przyjaciół, no i mnie. Pokręciła głową, jakby próbując wyrwać się z zamyślenia. Uśmiechnęłam się niemrawo, dosyć sztucznie.

     – Oczywiście – przytaknęła z udawaną radością, jakby właśnie to chciała zrobić. – Są sprawy ważne i ważniejsze. Opijemy to jutro, jak już wszystko będzie wiadome.

   Udali się w kierunku wyjścia. Carter próbowała z nim rozmawiać, jednak bezskutecznie. Mulat ostatnimi czasy zdecydowanie wolał milczeć, myśląc o tym wszystkim, co się stało.

   Po tym, jak sobie poszli, zostałam między młotem a kowadłem. Dokładniej, siedziałam pomiędzy Axlem a Izzym. Gorzej być nie mogło. W dodatku Duff próbujący zbliżyć się do Joy. Potrzebowałam sporo alkoholu, żeby móc jako tako funkcjonować.

   Dosyć szybko przy naszym stoliku pojawiła się blondi z szampanem. Tylko chwilowo gdzieś wcięło Adlera. McKagan za to przejął pałeczkę, rozlewając każdemu trunek do kieliszków. Kątem oka zerknęłam na naklejkę, która znajdowała się na butelce. Otworzyłam szerzej oczy, dostrzegając markę alkoholu. Zamówili najdroższy z możliwych szampanów. Chyba tego wieczoru bawiliśmy się na koszt Carter.

     – Za sukces! – obwieścił Axl, wznosząc kieliszek do góry.

   Wszyscy zgodnie zawtórowali, następnie stukając się szkłem. Zamoczyłam usta w trunku, czując jego przyjemnie gorzki smak. Wypiłam sporą część, odkładając do połowy pusty kieliszek na stół.

     – Vicky, a jak tam twoja nowa praca? – próbował dociec wokalista, uśmiechając się pewnie.

   Włożyłam do ust papierosa, niemal natychmiast go odpalając. Wypuściłam siwą chmurę dymu, swobodnie odchylając głowę.

     – Bardzo dobrze - odpowiedziałam z pewnością. – W końcu mam trochę czasu na przeczytanie książek, na które od dawna polowałam – dodałam, uśmiechając się.

     – A macie tam coś Bishop? – spytał Izzy, podkradając z paczki dwa papierosy. Jednego wsadził do ust, drugiego natomiast za ucho.

   Spojrzałam na niego niepewnie. Nadal po głowie chodziły mi słowa Hope. Nie mogłam w to uwierzyć. Próbowałam jednak nie dać po sobie poznać, że coś było nie tak.

     – Nie wiem – wymamrotałam, kręcąc głową. – Postaram się w poniedziałek poszukać – zaoferowałam, uśmiechając się niewyraźnie.

     – To świetnie – wybełkotał, przytrzymując wargami papierosa. Spojrzał na mnie, próbując lekko się uśmiechnąć.

   Utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy jeszcze przez chwilę. Czułam, jak mój oddech przyspiesza, a ciało przeszywają ciarki. Nie wiedziałam, dlaczego on tak na mnie działał. Może po prostu nie czułam się komfortowo w takich sytuacjach?

     – A co zrobisz z Eddym? – Z kontemplacji wyrwało mnie pytanie Duffa.

   Szybko odwróciłam głowę w stronę mojego rozmówcy, nie zwracając uwagi na Stradlina.

     – Jeszcze nie wiem – wyznałam, nerwowo zakładając pasmo włosów za ucho.

   Raptownie zaciągałam się papierosem, próbując w krótkim czasie dostarczyć do organizmu dużą dawkę nikotyny. Nie spodziewałam się, że któryś poruszy ten temat. Ba, nawet nie próbowałam przygotować sobie awaryjnej odpowiedzi.

     – Coś czuję, że on nie będzie zadowolony z twojej decyzji – wtrącił Axl, sącząc uprzednio nalane do szklanki whiskey.

     – Jakoś to rozegram - odparłam oschle, nawet nie fatygując się ze spojrzeniem na niego.

     – Ciekawe co? – wycedził, obracając w dłoni szkło z bursztynowym płynem.

     – Nie interesuj się, dobra? – rozkazałam mu, nie kryjąc irytacji.

     – Kochani, zmieńmy temat. – Naszą potyczkę słowną przerwała Joy. Nawet nie próbowała ukryć, że męczyło to ją. – Cieszmy się sukcesem. Wasze zdrowie! – dodała już z nieco większym entuzjazmem, po czym jednym haustem wypiła resztkę szampana, która pozostała w jej kieliszku.

     – Kolorowa ma rację – poparł ją Axl. – Za to dolejemy ci Danielsa.

   Niechlujnie wypełnił jej szklankę whiskey, przy okazji rozlewając część na stół. Opróżnił swoje szkło, następnie uzupełniając zapas alkoholu.

     – Możesz to posprzątać – zwrócił się w moją stronę, wskazując palcem na brązową plamę.

   Prychnęłam pod nosem, patrząc na niego z pogardą. Nie byłam jego służąca i nie zamierzałam nią zostać. Co on sobie myślał?

     – Chyba w twoich snach – wycedziłam, wrzucając kolejnego peta do popielniczki.

   Uśmiechnął się zawadiacko, po czym niemal na raz wypił wcześniej nalany trunek.

     – Misiaczku, akurat tam się często pojawiasz – skwitował, kręcąc głową. – A jakie rzeczy robisz. – Jego kąciki ust uniosły się.

   Na mojej twarzy zagościł grymas. Czułam się zniesmaczona, wyobrażając to sobie. Wzdrygnęłam się, co zapewne nie uszło uwadze innych.

     – Czasami zastanawiam się czy ty faktycznie jesteś takim dupkiem, czy tylko udajesz – rzuciłam, próbując zmusić się do chociażby minimalnego ironicznego uśmiechu. Nie udało się.

     Zaśmiał się, wyłącznie dolewając sobie alkoholu. Tego wieczoru to chyba on pił najwięcej. Nawet Duff nie był w stanie go przebić.

     – Ej, wiewióra! – zawołał Duff, odrobinę wkurzając tym Axla. – W takim tempie to ty zaraz będziesz pijany. W sumie już jesteś – zaśmiał się. – Ile już wypiłeś?

   Chłopak posłał mu swoje lekko mętne spojrzenie. Podparł się łokciem o blat, opierając policzek na dłoni.

     – Pomyślmy – wybełkotał, lekko się chwiejąc. – Pół flaszeczki w domciu, drugie pół na backstagu razem z kolorową koleżanką Duffa, szampana no i kilka szklaneczek dobrego, poczciwego Danielsa. Oczywiście to jeszcze nie koniec.

   Przewróciłam oczami, słuchając jego litanii. Powoli zaczynał się zachowywać jak typowy menel spod monopolowego. A ja kiedyś twierdziłam, że oni piją z klasą...

     – Trochę tego – zauważyła Joy, chichocząc pod nosem. – Ty tak zawsze? –  spytała zaciekawiona.

   Podniósł palec wskazujący, już prawie rozchylając usta. Niestety, albo i stety, Duff był szybszy.

     – Tylko jak mu się w głowie popierdoli – skwitował, następnie opróżniając swoją szklankę.

     – Nie – zaprzeczył rudowłosy, podnosząc się ostrożnie. – Tylko jak mam swoje powody – dodał, próbując nieco oprzytomnieć.

     – Czyli? – dociekała.

     – Victorię – oznajmił, zerkając na mnie.

   Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Znowu. Byłam przyczyną jego kłopotów. Tylko czy aby na pewno? Miałam wątpliwości. Przecież nic mu nie zrobiłam, nic nie obiecywałam.

     – Okej, towarzystwo – wtrącił Izzy, wstając od stołu. – Idę się przewietrzyć – oświadczył, zaciskając coś w dłoni.

   Odszedł, udając się w stronę schodów. Skupiłam wzrok na jego dłoni. Dostrzegłam w niej malutki, plastikowy woreczek. Otworzyłam szerzej oczy, czując jak oblewa mnie pot. Doskonale wiedziałam, co to było. Martwił mnie jego nałóg. Nie chciałam, żeby doprowadził się do tego samego stanu, co Lena.

   Moja podświadomość wołała, ażebym poszła za nim. Wreszcie moglibyśmy szczerze porozmawiać. Dręczyły mnie słowa Hope. Musiałam usłyszeć z jego ust, czy to była prawda. Poza tym te narkotyki. Sama nie byłam lepsza, ale to nie o mnie teraz chodziło. Bałam się, że go stracę.

   Wahałam się, lecz w końcu wstałam, udając się w tym samym kierunku co on. Oczywiście nie uszło to uwadze Axla, który właśnie spożywał kolejną porcję whiskey.

     – Śpiesz się, twój Romeo może nie zaczekać! – zawołał, śmiejąc się. –  Tylko się zabezpieczcie! – dorzucił, co obiło się o uszy również pozostałych osób, którzy przelotnie na mnie spojrzeli.

   Pokazałam mu środkowy palec, chociaż zbytnio nie przyjęłam się jego uszczypliwą uwagą. Był pijany i gadał głupoty. W końcu chciałam tylko porozmawiać z Izzym jak przyjaciel z przyjacielem.

   Starałam się szybko pokonać schody, aczkolwiek w tych butach było to niewykonalne. Kręte zejście dodatkowo nie ułatwiało tego zadania. Widziałam go, był coraz bliżej.

   Układałam sobie w głowie, co mu powiem. Nie mogłam przecież tak prosto z mostu zapytać go o jego domniemaną relację z Hope. Wrócić do wydarzeń z tamtego popołudnia? Nie, to byłoby rozdrapywanie ran. Poskarżyć się na Carter? Nie, zachowałabym się jak przedszkolak, któremu kolega zabrał pluszaka. A może dragi?

   Zeszłam, zauważając go na końcu sali. Próbowałam się przepychać przez spory tłum ludzi. Nie było to łatwe. Rozpychałam się łokciami, starając się nie zostać stratowana. Zbliżałam się do baru, gdzie było nieco luźniej. Koncert się skończył, przez co sporo osób już wyszło.

      – Vicky! – Usłyszałam znajomy głos dochodzący zza moich pleców.

   Szlag! Jeszcze przez kilka sekund śledziłam go wzrokiem. Skręcił w prawo, przechodząc do korytarza, który prowadził do toalet. Przygryzłam nerwowo wargę. Trudno, może później gdzieś go znajdę.

   Odwróciłam się, spoglądając z zapytaniem na rozradowaną twarz Xaviera. Miałam nadzieję, że to było coś ważnego.

     – Słucham, braciszku? Zagraliście zajebisty koncert – pochwaliłam ich, zdobywając się na niewielki uśmiech

   Skłamałam. Tak na prawdę prawie ich nie słuchałam. Byłam zbyt zajętą świętowaniem z chłopakami. Wkurzyłam się na siebie. To był jego dzień, a ja to olałam.

     – Dzięki. Miło to słyszeć. Napijesz się czegoś? – zapytał, chcąc podejść pod bar.

   Odcięłam mu drogę, uśmiechając się jeszcze szerzej. Zebrałam się w sobie, miałam plan. Nie mogłam tego ot tak zmarnować. Nie tym razem.

     – Nie – odmówiłam, wywołując na jego twarzy zdziwienie. – Trochę mi się śpieszy, więc mów o co chodzi.

     – To dosyć poufne, więc może podejdziemy pod bar? Tu jest za dużo ludzi – zasugerował, próbując mnie wyminąć.

   Pokiwałam głową, bez słów udając się w owe miejsce. Czułam, jak zaczynają drżeć mi ręce. Denerwowałam się, bo wiedziałam, że chodziło mu o Eddy'ego. Poza tym potrzebowałam heroiny.

   Usiadłam na krześle, nie spuszczając z niego wzroku. Nerwowo stukałam paznokciami o blat baru. Nie lubiłam tracić pożytecznego czasu.

     – Mój dobry znajomy dowiedział się paru rzeczy od informatora Eddy'ego – zaczął, nieznacznie nachylając się nade mną. Chciał, żeby jak najmniej osób dowiedziało się o tym. Skupiona wsłuchiwałam się w jego słowa. Nie zamierzałam mu przerywać. To tylko wydłużyłoby naszą rozmowę. – Twój szef ma kłopoty. Planuje powoli zwijać interes.

     – Kiedy to nastąpi? – Nie mogłam się powstrzymać przed zadaniem tego pytania. Moja ciekawość porównywalna była do osiedlowego monitoringu.

     – Nie mam pojęcia – powiedział, wzruszając ramionami. – Wiem tyle, że się przenosi. Prędzej czy później będziesz wolna.

   Mimowolnie uśmiechnęłam się. Wreszcie pojawiła się realna szansa na zerwanie z prostytucją. Brzydziłam się tym. Najchętniej wymazałabym z pamięci moment, w którym podjęłam tę decyzję.

     – Dzięki – mruknęłam, klepiąc go po ramieniu. Po części podniósł mnie na duchu.

     – Vicky... – wtrąciła niepewnie Kate, przerywając rodzinną sielankę.

   Spojrzałam na nią z zaciekawieniem. Była smutna, co nie zdarzało się zbyt często. Coś ją dręczyło. Zmarszczyłam niepewnie czoło. Może stwierdziła, że musimy porozmawiać? Albo coś się stało... Nerwowo przełknęłam ślinę. Miałam nadzieję, że jednak nie.

     – Coś się stało? – spytałam niemal obojętnie, czując rosnący wewnętrzny niepokój.

   Rozejrzała się po sali, powoli oblizując usta. To zdecydowanie nie było zachowanie typowe dla niej. Denerwowałam się, co dodatkowo potęgowało jej milczenie.

     – Telefon do ciebie – mruknęła, obejmując się ramionami. – Trafisz?

   Co? Dlaczego ktoś do mnie dzwonił? Na pewno coś się stało. Mój oddech z minuty na minutę był coraz szybszy. Serce też galopowało jak młody rumak. Ogarniający moje ciało niepokój, doprowadzał mnie na skraj wytrzymałości.

     – Oczywiście – przytaknęłam niepewnie, raptownie wstając z krzesła.

   Nie patrząc na nic, ruszyłam prosto w kierunku zaplecza. Doskonale znałam te pomieszczania, w końcu kiedyś tutaj pracowałam. Przyśpieszyłam, nawet nie próbując zamykać za sobą drzwi. Bałam się, że moje obawy się spełnią. Coś się musiało stać, inaczej nikt by nie dzwonił.

   Nie pamiętałam, w jaki sposób znalazłam się przy telefonie. Zapewne podążałam zapamiętaną drogą. Niepewnie podniosłam słuchawkę, która swobodnie kołysała się na długim kablu. Wisiała tak specjalnie, Kate nie chciała, żeby rozmówca się rozłączył. Przytknęłam ją do ucha, głośno przełykając ślinę. Teraz już niemal cała drżałam.

     – Halo? – odezwałam się niepewnie, owijając fragment kabla wokół palca.

     – Vicky? – Usłyszałam przygnębiony głos Todda. To nie wróżyło niczego dobrego. – Lepiej usiądź.

     – Mów – poleciłam, czując, jak powoli zaczynam chrypieć.

     – Jej serce... ono przestało pracować, jak należy – mówił, co jakiś czas robiąc pauzy. – Oni robili wszystko, co mogli. Starali się. Chcieli chociaż trochę ją ustabilizować. Lena... ona... – Zamilkł na chwilę. Słyszałam, jak jego głos zamieniał się w szloch. Poczułam ciepłe łzy, które mimowolnie wypłynęły z moich oczu. Jednak najczarniejszy scenariusz właśnie się spełnił. – Umarła godzinę temu.

   Osunęłam się po chłodnej ścianie, wypuszczając z dłoni słuchawkę. Płakałam, czując się bezsilna. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Moja najlepsza przyjaciółka odeszła na zawsze...



❤❤❤❤❤
Tak się trochę smutno zrobiło pod koniec 😭 Polubiłam tę postać, aczkolwiek od samego początku planowałam ten moment. Lena prędzej czy później miała umrzeć. Chociaż ciężko mi było się z tym pogodzić, musiałam to zrobić. Taki był mój zamiar.
Dobra, koniec tych smutków. W końcu świętujemy!
Wybiera się ktoś na koncert? U mnie na razie peltraktacje trwają 😉
Przechodząc do rzeczy (na samą myśl, uśmiecham się jak głupi do sera). Dokładnie dzisiaj mija rok, odkąd opublikowałam na blogu prolog oraz pierwszy rozdział. Nie wierzę, że to tak szybko minęło.
Przez ten czas sporo się zmieniło. Teraz piszę w miarę przyzwoicie. Kiedy przypominam sobie swoje początki, mam ochotę zapaść się pod ziemię 😂 Podczas edytowania pierwszego rozdziału, załamałam się nad swoim stylem. Byłam typową ałtoreczką 😂 Przez ten czas nauczyłam się wiele. Głównie na swoich błędach, których obecnie staram się nie popełniać. Człowiek zdobywa wiedzę przez całe życie. Również i ja kształcę się w dziedzinie pisania. Mam nadzieję, że za rok będzie już dobrze 😉
Chciałabym Wam serdecznie podziękować. Za te wszystkie wyświetlenia, gwiazdki na Watt, komentarze, dające kopa do działania. Bez Was nie zaszłabym aż tak daleko. Może i nie znajduję się w top 10, ale dla mnie każda nowa osoba, która czyta owoc mojej pracy, jest kimś wyjątkowym. Tak, właśnie Tobie chcę podziękować. Jesteś moją motywacją. Komentarze, które piszesz poprawiają mi humor nawet w beznadziejny dzień. Dziękuję bardzo 😘
Specjalnie podziękowania kieruję do:
Dżoanny, która swego czasu to czytała. Dziękuję za motywację, wsparcie i czasami nieświadome podsuwanie pomysłów. To m.in. dzięki Tobie zaczęłam słuchać Gunsów. Musimy się częściej widywać 😉 Dziękuję
Karolajnie Alouest4, która swego czasu to czytała xdd Poprzez czytanie Twoich dzieł, które mam nadzieję kiedyś ujrzą światło dzienne, zaraziłaś mnie pasją do pisania. To przez Twoją ''Czarnowłosą blondynkę'' stwierdziłam, że teraz pora na moją historię. Dzięki byciu Twoją korektą szlifuje równie ważne detale. Wiem, że gdzieś tam mnie wspierasz. W końcu jesteśmy bff xdd Dziękuję
❤ Oli RocketQueen01987, która sprawdziła większość rozdziałów, jakie opublikowałam. Moja beta i zarazem nauczycielka. Czytam Twoje opowiadanie, doskonalając swoje umiejętności. To Ty pokazałaś mi, jakie błędy robię i dzięki temu staram się ich unikać. Starasz się komentować na bierząco, zostawiając po sobie litanię uczciwych słów na temat danego rozdziału. Czasami osładzasz tym mój dzień 😉 Dziękuję
❤ Zosi, Metalowy Elf, która wspierała mnie na początku. Jako jedyna trafnie domyślałaś się zakończenia. Dzięki za wspólnie spędzony czas. Wpadaj częściej do Rzeszowa 😉 Dziękuję
❤ Kasi, która tego nie czyta, ale też jest ważna xdd Uwaga, pierwszy raz będę wobec Ciebie miła xdd To Ty pokazałaś mi wattpada, na którym obecnie odnoszę sukces. Nauczyłaś mnie czegoś bardzo ważnego - szacunku do ludzi bez względu na to, jacy są. Może i kochasz Harrego (nie, on nie będzie Twoim mężem), za którym ja nie przepadam, ale mimo to Cię lubię. Podobno przeciwieństwa się przyciągają, chociaż pod innymi względami jesteśmy podobne. Dziękuję
❤ Moim rodzicom, którzy na bank tego nie czytają xdd Na szczęście. Może i czasami tego nie mówię, ale jesteście dla mnie bardzo ważni. Zawsze mnie wspieracie, bez względu na to, czy mi się uda. Mogę na Was liczyć, kiedy tego potrzebuję. Wiem, że nie ważne, co wybiorę, Wy zawsze będziecie przy mnie. I za to Was kocham, chociaż rzadko to mówię. Zapewne nigdy tego nie przeczytacie, ale musiałam to napisać. Nie mogłam Was pominąć. Dziękuję
rocketquin, której dedykuję ten rozdział. To była dla mnie przyjemność wpleść Joy do fabuły tego opowiadania. Może nawet zostanie na stałe 😉 To dzięki Tobie zmodyfikowałam imię Jolene na Joylene. Po prostu podoba mi się przezwisko Joy xdd Dziękuję
Dziękuję również wszystkim tym, których nie wyszczególniłam. Razem tworzymy swego rodzaju rodzinkę, nie?
We could be the greatest thing that the world has ever seen
Przepraszam, za dużo czasu spędzonego w towarzystwie Kasi xdd
Już nie przedłużam. I tak wyszło mi ponad 6,5k słów 😂 To wszystko przez te podziękowania.
Jeśli do tego momentu przeczytałeś wszystko, to wiedz, że jesteś bohaterem 😊
Do następnego 😘




1 komentarz:

  1. Ciekawi mnie, co ta Vicky wykombinuje i jak potoczy się sprawa na froncie ona-Eddy. Koleś miał podobno nie odpuszczać. Mogłoby tutaj się trochę podziać, jak dla mnie. Rozgrzało by tę - Lena, I'm sorry - grobową atmosferę.
    Zanim do treści: masa literówek (cytata blondyna for example) i błędów interpunkcyjnych, tj. głównie brak kropek.
    Rozdział bezwzględnie musisz przeczytać choć raz, zanim wrzucisz.
    No i dziękując za podziękowania (😂), oddalam się do dalszej części komentowania.
    Znasz ten moment, a może i nie, kiedy rozdział zaczyna nudzić i suwasz góra-dół, patrząc, ile do końca. Zrobiłam tak, kiedy szwendały się po klubie. Dotarłam do notki pod i stwierdzenie o bohaterze mnie nakręciło. Przeczytałam całość i jestem bohaterem, yay.
    Podobały mi się trzy momenty - najbardziej czytelne ze wszystkich. Rozmowa dziewczyn przed imprezą, opijanie (ewentualnego) kontraktu Gunsów (Axl, omfg, te stwierdzenia odnośnie snów z Vicky i tego, że ona jest jego problemem - M N I A M), no i oczywiście śmierć Leny. Ja pierdzielę... Poryczałam się. Kurde, znowu. Będę za nią tęsknić, ale martwi mnie też to, co będzie się działo ze Slashem. Biedny mój... :( Zrobiło się wchuy smutno, nie ukrywajmy. Ciekawi mnie wbrew pozorom jednak, co będzie z nim dalej. Z Izzym i Vicky też. Bezduszna, byłam pewna, że popadają. xd
    W każdym razie - jest fajnie. Chyba więcej na razie nie powiem. Mam nadzieję, że jeszcze mnie zaskoczysz.
    A, no i życzę jeszcze co najmniej roczku tutaj, masy wyświetleń, komentarzy, weny i inspiracji.
    Gratulacje. Sama pamiętam swoje pierwsze rozdziały. O nie. 😂

    OdpowiedzUsuń

Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.



⭐Allie