niedziela, 18 grudnia 2016

59. Please tell me now it's not the end





   Drobne krople deszczu spadały z nieba, niemalże bezdźwięcznie opadając na suche podłoże. To nie była ulewa, a raczej mżawka. Ogólnie matka natura wybrała sobie najgorszy dzień na zmianę pogody. Dotychczas świeciło słońce, które dawało przyjemne uczucie ciepła na policzkach. W następne dni też tak miało być. Tylko dzisiaj wszystko musiało się popsuć...

   Włożyłam ręce do kieszeni, odczuwszy chłód w tej części ciała. Oparłam się ramieniem o Axla, starając się zachować równowagę. Z wierzchu wydawałam się być twardym kamieniem, który kompletnie niczym się nie przejmuje. Sprawiałam wrażenie obojętnej, jakby cała ta sytuacja w ogóle mnie nie obchodziła. Jednak po odkryciu tych wszystkich warstw zostawała jedynie cienka powłoczka. Cierpiałam i nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Zbyt wiele się wydarzyło, z czym nie koniecznie mogłam się oswoić.

     – Lena była niezwykłą osobą – zaczął swoje kazanie pastor. Jego głos wydawał się być lekko zachrypiały.

   Poczułam, jakby przez moje ciało przeszły dziwne dreszcze. Nie umiałam mówić o niej w czasie przeszłym. Jeszcze do mnie nie docierało, że to już jest koniec. Nigdy więcej nie pójdę z nią na zakupy, nie obgadamy chłopaków, nie poimprezujemy i nie zestarzejemy się z klasą, bo ona już nie żyła.

   Jej śmierć była ogromnym ciosem dla nas wszystkich, a w szczególności dla Slasha. Izolował się. Wychodził nie wiadomo gdzie, a potem wracał dosyć późno ledwo trzymając się na nogach. Za każdym razem, kiedy patrzyłam na niego, odczuwałam niewielki ucisk na sercu. Nie zasługiwał na to. W dodatku teraz, na jej pogrzebie, staliśmy z tyłu, chociaż tak naprawdę byliśmy dla niej jak najbliższa rodzina. Niestety inaczej myśleli jej rodzice. Nie życzyli sobie naszej obecności podczas ostatniej drogi ich córki. Z trudem udało się Hope przekonać ich, żeby zmienili zdanie. Pierwotnie chcieli sprowadzić jej ciało do Londynu, aby tam je pochować. Jednak ten pomysł jeszcze szybciej upadł.

   Musieliśmy powiadomić ich o tej sytuacji. O ile wcześniej można było przymknąć oko na ukrywanie faktu o krytycznym stanie ich córki, tak teraz nie wypadało nam zataić wiadomości o jej śmierci. Hope do nich zadzwoniła. Ogólnie zdecydowaliśmy, żeby to Carter kontaktowała się z państwem Fiodorow. Zazwyczaj odbierano ją pozytywnie. Była menadżerem, kimś na stanowisku. A nie tak jak my, grupą ćpunów, na których prawie każdy patrzył z pogardą. Nawet rodzice Leny. Z początku obwiniali nas o jej śmierć. Twierdzili, że to przez nas ich jedyna córka zeszła na złą drogę. Później trochę ucichli, aczkolwiek podejrzewałam, iż do końca życia nam tego nie wybaczą.

     – Pogodna, zawsze uśmiechnięta – kontynuował, wywołując melancholijny nastrój. – Rzadko kiedy mówiła o swoich problemach – westchnął, spoglądając na panią Fiodorow, która niemal drżała, nie mogąc powstrzymać płaczu. – Już jako dziecko próbowała radzić sobie ze wszystkim sama. Była najlepszą uczennicą, wspaniałą córką. Chciała zostać ekonomistką. Skończyła wymagające studia na jednym z lepszych uniwersytetów w Anglii. Miała przed sobą całe życie. – Zrobił niewielką pauzę, oddychając głęboko. Próbował wyrazić to w sposób emocjonalny, jak najbardziej wiarygodny. – Jednak wybrała niewłaściwą drogę. Jak każdy z nas miała prawo do błędu. I popełniła go, może nie do końca świadomie. Lena chciała żyć. Pomimo kłopotów zawsze chodziła uśmiechnięta. Tryskało z niej szczęście. Tylko później ta świeczka, którą była, powoli zaczęła gasnąć. Pogrążała się w nałogu, jej problemy narastały. Próbowano jej pomóc, miała wsparcie. Do końca walczono o nią. Lena przegrała walkę o swoje zdrowie, ale nie o życie. Może teraz patrzy na nas z góry, radując się z chwały Pana. Pomódlmy się za jej duszę.

   Po moim policzku spłynęły gorące łzy. Nawet nie próbowałam ich wycierać. Tęskniłam za nią i to bardzo. Dopiero teraz w pełni uświadomiłam sobie, że już nigdy jej nie zobaczę. Axl objął mnie ramieniem, subtelnie muskając wargami moje czoło. Nie protestowałam. Potrzebowałam czyjeś bliskość, nawet jeśli pochodziła ona od Rose'a. Nie potrafiłam poradzić sobie z sobą samą.


   Ustawiliśmy się w kolejce, aby złożyć kwiaty na jej grobie. Rozejrzałam się, dostrzegając wśród tłumu znajome twarze. Lily, która przecież przyjaźniła się z Lenką, kroczyła obok Stevena, który od czasu do czasu musiał ją podtrzymywać. Jej oczy zakrywały duże przeciwsłoneczne okulary. Nie radziła sobie, czego nie dało się nie zauważyć. Nawet Rosie opuściła kilka lekcji, aby uczestniczyć w tej uroczystości. Zrobiła to, mimo iż obie z Fiodorow nie przepadały za sobą. Aczkolwiek Hooter przyszła ze względu na Slasha. Zawsze pamiętała o tym, że pomogliśmy jej w trudnych chwilach. Teraz była prawie na rozwiązaniu. Co chwilę kładła rękę na swoim brzuchu, delikatnie go masując.

   Przystanęłam przed nagrobkiem, nerwowo obracając w dłoni łodygę krwistoczerwonej róży. Nawet nie poczułam, jak niewielkie kolce raniły moje palce.

     – Vicky – Axl mruknął troskliwie nieco powyżej mojego ucha – zostaw ten kwiatek. Tak trzeba. Patrzeniem się nie zwrócisz jej życia.

   Pokiwałam głową, zaciskając usta w wąską linię. Chciałam zrobić cokolwiek, ale nie mogłam, jakby coś mnie sparaliżowało. Nie potrafiłam wykonać ani jednego ruchu. Pociągnęłam nosem, ostatni raz czytając napis umieszczony na granitowym nagrobku:

Jelena Jekatierina Fiodorow
ur. 12.04.1958r. zm. 07.02.1986r.
Na zawsze pozostanie w naszej pamięci

   Niepewnie odłożyłam kwiat na skraju płyty. Czułam, jak Axl przyciąga mnie jeszcze bliżej swojego torsu i próbuje odsunąć od grobu. Po raz ostatni spojrzałam na niego, pozwalając, aby pojedyncza łza swobodnie spłynęła po moim policzku. Nawet nie pomalowałam się, nie widziałam sensu. Już po kilku minutach wyglądałabym jak panda, która uciekła z zoo.

   Stanęliśmy pod ogromnym zielonym drzewem, czekając na resztę. Było nas za dużo, przez co część miała pojechać ze mną. Niemal drżałam, widząc Slasha, którego próbowała uspokoić Hope. Wyglądał jak żywy trup, do którego nic nie docierało.

     – Trzymasz się jakoś? – Z letargu wyrwał mnie perlisty głos Rosie.

   Dziewczyna stała tuż obok mnie, kurczowo zaciskając dłoń na moim barku. Dopiero teraz ją zauważyłam. Miała zatroskany wyraz twarzy. Martwiła się.

     – A mam inne wyjście? – zapytałam retorycznie, uśmiechając się niewyraźnie.

   Blondynka nie zważając na nic, przytuliła mnie. Tego mi trzeba było. Odwzajemniłam uścisk, uważając na jej ciążowy brzuszek. Płakałam, co chwilę przygryzając dolną wargę. Wszystko było jeszcze zbyt świeże, żeby ot tak się zagoić. Odsunęłam się, chociaż mojej ramiona nadal były podtrzymywane przez jej smukłe palce.

       – Dziękuję, że przyszłaś – mruknęłam, skupiając wzrok na jej rumianej twarzy. – Nawet nie wiesz, ile to znaczy dla Slasha.

   Starałam się, żeby mój głos nie drżał aż tak bardzo. Jednak po części było to niemożliwe. Władały mną emocje, rozsądek zdecydowanie schodził na drugi plan.

       – Rosie, możemy porozmawiać? – zagaił Duff, który nie wiadomo kiedy pojawił się obok dziewczyny.

   Spojrzała na niego ze zdziwieniem, niepewnie zakładając ręce na piersi. Oblizała wargi, oddychając dosyć płytko. Wyglądała, jakby nie spodziewała się, że go spotka. Przecież to było oczywiste, iż McKagan pojawi się na pogrzebie przyjaciółki.

     – Oczywiście – wydukała, odrobinę się jąkając.

   Powoli podążyła za nim, odchodząc na bok. Śledziłam ich wzrokiem, obawiając się o dziewczynę. Stres w jej stanie był niewskazany. Doskonale wiedziałam, co oboje czuli. Ta rozmowa mogła nie należeć do najłatwiejszych.

   Zmarszczyłam czoło. On nie powinien się tutaj pojawić. Rozejrzałam się dookoła. Część ludzi wracała już do domu, jednak spora grupka nadal pozostawała na placu cmentarnym, udzielając rodzinie wsparcia. Przełknęłam niepewnie ślinę. Musiałam jakoś zareagować.

     – Zaczekaj tutaj – rzuciłam do Axla, nieco się oddalając. – Zaraz wrócę – dodałam nieco głośniej.

   Przyśpieszyłam, stawiając coraz to większe kroki. Jego obecność podjudzała we mnie złość, niezadowolenie. Nie umiał poszanować tego podniosłego wydarzenia. Przyciągnęłam brzegi płaszcza, jednocześnie zakładając ręce na ramiona. Odczułam dziwny chłód, znajdując się coraz bliżej niego. Stał na uboczu, w spokoju wypalając papierosa. Nie przejmował się nikim ani niczym.

     – Co ty tutaj robisz? – syknęłam z niezadowoleniem. – Czego chcesz? Przecież ona nie żyje. Mało ci jeszcze?!

   Nie potrafiłam się opanować. Ten człowiek nie miał sumienia, przychodząc na jej pogrzeb.

   Zaśmiał się ironicznie, gasząc niedopałka butem. Zlustrował mnie wzrokiem, prychając pod nosem.

     – Szef nie byłby zadowolony z ciebie. Wyglądasz jak siedem nieszczęść – skwitował.

   Pokręciłam głową, prychając ironicznie. Nie sądziłam, że Ben był równie zepsuty jak Eddy.

     – Czego chcesz? – spytałam nieco ostrzej. – Nie mam czasu.

   Podszedł bliżej, wywołując u mnie niepokój. Czułam, jak moje serce bije coraz mocniej. Nie znałam jego zamiarów. Nawet nie podejrzewałam, o co mu mogło chodzić. Subtelnie przejechał palcem po moim policzku, powodując u mnie uczucie gęsiej skórki. Założył mi kosmyk włosów za ucho, uśmiechając się pewnie.

     – Jesteś taką drobną, delikatną dziewczyną. Szkoda byłoby, gdyby coś ci się stało – stwierdził, co zabrzmiało jak groźba.

   Przełknęłam ślinę, czując rosnącą gulkę w gardle. Bałam się go. Pracował dla Eddiego, a ten był zdolny do wszystkiego.

     – Twoja przyjaciółeczka nie żyje, ale to nie znaczy, że jej dług znika – wyszeptał. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż nade mną dominuje. – Jeśli nie chcesz, żeby dziadziuś dowiedział się o wszystkim, to masz dwa tygodnie na skombinowanie kasy.

   Czułam się jak w tych wszystkich filmach o gangach. Tylko, że to było życie, a jego groźby były jak najbardziej realne. Starałam się trzeźwo myśleć, co wcale nie należało do najłatwiejszych.

     – Przekaż Eddiemu, że dostanie swoje pieniądze na czas – powiadomiłam, rozglądając się na boki. Nie chciałam, żeby ktoś nas zauważył.

   Uniósł wyżej kąciki ust, odsuwając się ode mnie. Wreszcie mogłam spokojnie odetchnąć. Chciałam, żeby ten koszmar się skończył.

     – A ty? Potrzebujesz czegoś? – zmienił temat, jednocześnie, jakby stając się milszym. – Ostatnio dostałem nowy towar. Można fajnie odlecieć.

   Wzdrygnęłam się, słysząc jego propozycję. Przypomniał mi, że pomimo szczerych chęci nadal byłam na dnie.

     – Odezwę się w tygodniu – rzuciłam bez przekonania, próbując odejść. Nie chciałam niepotrzebnie przedłużać tę konwersację.

     – Pamiętaj o sianie! – zawołał

   Odwróciłam się, ze złością zaciskając powieki. Odrobinę zniweczył mój plan. Zmarszczyłam czoło, odczuwając niewielkie zmęczenie. Zdecydowanie zbyt wiele rzeczy było na mojej głowie. Nie miałam bladego pojęcia, skąd mogłabym wziąć tyle pieniędzy. Jedyne, na co miałam ochotę to kubek czarnej, aromatycznej kawy.

   Podeszłam pod tamto drzewo, aczkolwiek nie zastałam pod nim nikogo znajomego. Zdezorientowana rozejrzałam się dookoła. Pustka. Wyciągnęłam z kieszeni kluczyki do samochodu, podążając w jego kierunku. Może już pojechali?

   Deszcz nadal padał, swoim kropelkami pokrywając niemal wszystko. Powodował wilgoć na moich włosach, przez którą trochę się puszyły. Zagarnęłam je na bok, żeby zbytnio mi nie przeszkadzały. Nie dbałam o fryzurę. Ogólnie tego dnia nie dbałam o swój wygląd. Nie miałam do tego głowy.

   Na parkingu już czekali na mnie Axl, Slash i Rosie. Reszta zapewne pojechała razem z Duffem. Oblizałam niepewnie usta, które zaczęły mnie piec. To zapewne przez wiatr, który dosłownie kilkanaście minut wcześniej doszczętnie zepsuł pogodę.

     – Czekacie na mnie? – zapytałam, co było dosyć irracjonalne.

   Axl prychnął pod nosem, pochodząc bliżej mnie. Pokręciłam głową, śmiejąc się sama z siebie, a raczej ze swojej bezmyślności.

     – Przepraszam – mruknęłam, przykładając chłodną dłoń do czoła. Powoli zaczynała boleć mnie głowa, co nie było dobrym sygnałem. – Już nie myślę.

     – Kotku –  zaczął, przejeżdżając dłonią po moim ramieniu. – Powinnaś odpocząć. Widać, że nie jest z tobą najlepiej.

     – Tak też zrobię – przytaknęłam, uśmiechając się niepewnie. – Jak już wrócę do mieszkania, to od razu się położę – poinformowałam.

   Powiedziałam to tylko po to, żeby przestali się mną przejmować. Nie mogłam ot tak siedzieć z założonymi rękami. Pewne sprawy same by się nie rozwiązały.

     – Wsiadacie? – spytałam, zmieniając temat. – Trochę zimno jest.

   Wokalista tylko przewrócił oczami, podchodząc pod przednie drzwi. Otworzyłam samochód, czekając aż do niego wsiądą. Wzięłam kilka głębokich wdechów, nerwowo obracając kluczyki w palcach. Starałam się myśleć pozytywnie. Musiałam to robić. Zajęłam swoje miejsce, pewnie przekręcając kluczyki w stacyjce. Nie włączyłam radia, stwierdziłam, że nie wypada. Założyłam włosy za ucho. Ruszyłam z miejsca, całą swoją uwagę skupiając na jeździe.

   Nikt nic nie mówił. Pokonywaliśmy szare ulice Los Angeles w cholernej ciszy, która niesamowicie mnie denerwowała. Nie mogłam jej znieść. Milczenie powodowało, że wewnętrzny ból samoczynnie się potęgował.

     – Mamy jakieś plany na popołudnie? – zapytałam, próbując zmienić panującą atmosferę.

     – Pewnie coś wypijemy – wypalił Axl. – Jakoś trzeba spędzić te walentynki.

   Rozchyliłam nieznacznie usta, pozwalając, aby zdziwienie zagościło na mojej twarzy. Kompletnie zapomniałam, że właśnie dzisiaj obchodziliśmy święto zakochanych. Jakoś żadne z nas nie było w nastroju do celebrowania.

     – Kto wypije, ten wypije – wypomniała Rosie, zerkając na niego wymownie. – Ale i tak wpadnę. Kurde, nawet nie wiecie, jak ja za wami tęsknię – pisnęła.

   Zaśmiałam się, włączając kierunkowskaz. Wycieraczki chodziły niemal cały czas, wydając nieprzyjemny dźwięk. Jednak rozmowa była w stanie go zagłuszyć.

     – My za tobą też – mruknęłam, nie spuszczając wzroku z śliskiej jezdni. – Nie ma, o kogo się troszczyć.

     – Au – syknęła w odpowiedzi. W lusterku zauważyłam, że nieznacznie się skrzywiła, obejmując ręką podbrzusze.

     – Coś się dzieje? – zapytałam z niepokojem.

     – Nie – zaprzeczyła. – To tylko Tommy trochę bzikuje. Nie mogę mieć skurczy. To dopiero trzydziesty siódmy tydzień.

   Przestraszyłam się odrobinę. Nikt z nas nie miał ochoty odbierać porodu w samochodzie. W końcu jeszcze miała na to czas.

     – Może twój synek chce się urodzić na Sunset Strip? – zaśmiałam się, przejeżdżając przez ową dzielnicę.

     – Mam nadzieję, że nie – oznajmiłam z teatralnym przerażeniem w głosie.

     – Vicky, wysadziłabyś mnie tutaj? – zapytał niespodziewanie Slash, który do tej pory w ogóle się nie odzywał.

   Zmarszczyłam czoło, zerkając na jego podobiznę odbijającą się w lusterku. Wyglądał tragicznie. Nie mogłam tak po prostu go tutaj zostawić. W szczególności, że w okolicy dominowały kluby nocne wypełnione po brzegi alkoholem.

     – Slash, to nie jest dobry pomysł... – mruknęłam niepewnie.

     – Vicky, nie mam ochoty siedzieć z wami i udawać, że nic się nie stało. Ona nie żyje. Może i zapomnieliście o tym, ale ja nie – odparł nieco szorstkim głosem.

   Przygryzłam nerwowo wargę. Próbowałam się powstrzymać, trzymać język za zębami. Nie potrafiłam. Emocje znowu wzięły górę. Zdenerwował mnie swoją wypowiedzią.

     – Słuchaj – zaczęłam nieco ostrzej – wiem, że to nie jest dla ciebie łatwa sytuacja. Wszyscy przeżywamy jej śmierć. Dla nikogo nie jest to łatwe. Nie masz prawa mówić, że mamy to gdzieś. Zrozum, ona już nie wróci, ale ty żyjesz dalej. Nie możesz funkcjonować jak trup.

     – Myślisz tylko o sobie. Jesteś pieprzoną egoistką! Wszyscy nimi jesteśmy! Ona potrzebowała naszej pomocy, a my nic nie zrobiliśmy! To przez nas nie żyje!

   Jego słowa jeszcze przez chwilę wybrzmiewały w moich uszach. Bolało. A najbardziej to, że po części miał rację. Nie pomogliśmy jej. Po raz drugi zostałam oskarżona o śmierć bliskiej mi osoby. Nie wytrzymałam. To nie była moja wina. Zjechałam na pobocze, gwałtownie hamując. Westchnęłam, opierając czoło o kierownicę. Potrzebowałam chwili na zebranie myśli, żeby móc znowu normalnie funkcjonować.

      – Widzisz co zrobiłeś?! Śmiesz nazywać nas mordercami?! – Axl też już nie wytrzymał. Był wściekły, przez co krzyczał, niszcząc moje bębenki. – Stary, ogarnij się! Zachowujesz się jak skończony chuj! Wiesz, co? Lepiej wypieprzaj do tego swojego Roxy, bo nie mam ochoty cię widzieć!

   Podniosłam głowę, patrząc na niego ze zdziwieniem. Nie spodziewałam się, że tak zareaguje. Nie powinien. Hudson nie był w najlepszym stanie. Kto wie, co mogło mu przyjść do głowy.

     – Axl... – westchnęłam, próbując go uspokoić. To nie był ani czas, ani miejsce na kłótnie.

     – Vicky, nie wtrącaj się – upomniał mnie, posyłając mi wymowne spojrzenie.

   Mulat bez słowa wysiadł z samochodu, trzaskając drzwiami. Przymknęłam oczy, słysząc ten okropny huk. To wszystko potoczyło się nie tak, jak powinno.

     – Co ty zrobiłeś?! – wrzasnęłam, nie panując nad sobą. – Puściłeś go samego w takim stanie?! Przecież on może sobie coś zrobić!

     – Zamknij się! Już nie mogłem go znieść!

     – Dupek! Pieprzony egoista...

     – Ej! – przerwała niespodziewanie Rosie. – Chyba zapomnieliście, że tutaj jestem. Zaraz mi się coś stanie, jeśli oboje się nie zamkniecie.

   Oddychała głęboko, przejeżdżając dłońmi po podbrzuszu. Spojrzeliśmy po sobie z Axlem. Dziewczyna miała rację. Krzyki nic nie pomogły.

     – Przepraszam – mruknęłam, odpalając silnik. – Trochę nas poniosło.

     – Rozumiem – przytaknęła, subtelnie się uśmiechając. – Ale teraz jedźmy już do Hell House. Wszyscy na nas czekają.

   Kolejny raz miała rację. Powinnam częściej jej słuchać. Ruszyłam z miejsca, starając się już nie poruszać drażniących tematów.

   Zajechaliśmy na podjazd, na którym już stała czerwona Honda. Zaciągnęłam hamulec, następnie wyciągając kluczyki ze stacyjki. Westchnęłam przeciągle. Nie mogłam przestać myśleć o Saulu. Martwiłam się o niego i to bardzo. Bałam się, że zrobi coś głupiego.

   W salonie już wszyscy na nas czekali, popijając najtańsze czerwone wino. Poczułam na sobie ich pytające spojrzenia. Nieznacznie przygryzłam wargę, ukradkiem zerkając na Axla. Miałam nadzieję, że mi pomoże i uratuje sytuację. Czułam te dziwne skręty kiszek, które towarzyszyły każdemu uczniowi piszącemu egzamin. Byłam za niego odpowiedzialna, miałam go tylko przetransportować z punktu A do punktu B. Nawet tego nie potrafiłam zrobić?

     – A gdzie jest Hope? – spytał ze zdziwieniem Axl, rzucając swoją ramoneskę na oparcie sofy.

   Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Autentycznie nie było w nim Carter. Uśmiechnęłam się nieznacznie, odczuwając swego rodzaju ulgę. Może jej słowa wcale nie były prawdą?

     – Musiała coś załatwić. Obiecała wieczorem wpaść – mruknął Izzy, przyciągając tym moją uwagę. Mówiła to wszystkim czy tylko jemu? – A wy gdzie zgubiliście Slasha? – dodał, zerkając na mnie pytająco.

   Ugryzłam się w język, nieznacznie krzywiąc się przy tym. Nie miałam czasu na wymyślenie wiarygodnego scenariusza. Musiałam powiedzieć im prawdę.

     – Poszedł do klubu – westchnęłam, kierując się w stronę butelek z alkoholem. Wzięłam jedną z nich, haustem upijając nieznaczną część jej zawartości. – Stwierdził, że jesteśmy egoistami.

     – To nie był powód, żeby go zostawić! – zauważył lekko podenerwowany Duff. – Vicky, nie po to nie spuszczaliśmy z niego oka przez tak długi czas! Co jeśli on ma myśli samobójcze?!

   Kurczowo zacisnęłam dłoń na szkle. Kurde, nie pomyślałam o tym. Niepewnie przełknęłam ślinę. Nie chciałam go mieć na sumieniu.

     – Duff, wyluzuj – wtrąciła się Rosie, powolnym krokiem zmierzając w stronę sofy. Próbowała ukryć grymas, który samoczynnie pojawiał się na jej twarzy. – On po prostu chce być sam. Ludzie w różny sposób przeżywają żałobę.

     – Młoda ma rację – poparła ją Lily, niepewnie ściągając okulary. Miała podpuchnięte oczy, pod którymi rozciągały się sine cienie. Nie wyglądała zbyt dobrze. – Lenka nie chciałaby, żebyśmy po niej płakali. Sama zawsze chodziła uśmiechnięta – oznajmiła drżącym głosem. – Ale ja chyba tak nie potrafię.

   Otarła chusteczką wilgotne policzki, pociągając nosem. Steven próbował objąć ją ramieniem, aczkolwiek ona nie chciała jego bliskości. Pozostawała obojętna wobec niego.

     – Będzie dobrze – mruknęłam, próbując ją pocieszyć. – Podobno czas leczy rany.

   Uśmiechnęła się niewyraźnie, posyłając mi pogodne spojrzenie.

     – Na pewno masz rację – przytaknęła, ponownie pociągając nosem. – Kiedyś będzie lepiej.

   Zamyślona pokiwałam głową, upijając łyka trunku. To wszystko było prawdą, aczkolwiek na razie wszystko wydawało się być za trudne. Każda, nawet najmniejsza rzecz przypominała nam o niej. Usiadłam po turecku na podłodze, kładąc butelkę na stoliku. Wyjęłam z kieszeni paczkę papierosów, którą następnie zaczęłam obracać w dłoniach. Nie chciałam palić, nie przy Rosie. Po prostu musiałam się czymś zająć.

     – Każdy z nas przeżył śmierć bliskiego – zaczęła melancholijnie czarnowłosa. – Niedawno zmarła moja babcia, złota kobieta. Bezinteresownie pomagała innym. Wierzę, że teraz patrzy na mnie z góry i nie pozwala, żeby spotkało mnie coś złego.

     – Mój ojciec był skończonym chujem. – Axl skrzywił się na samo wspomnienie. – Jednak nigdy nie miałem okazji go poznać. Podobno zmarł, a przynajmniej tak mi się wydaje.

     – Moja młodsza siostrzyczka nie dożyła nawet dwóch lat – westchnął Steven, poprawiając się na kanapie. – Miałem ospę, a ona zaraziła się ode mnie. Była zbyt malutka, jej odporność jeszcze się nie wykształciła. Gorączkowała dosyć wysoko. Zmarła, a ja przez wiele lat obwiniałem się o jej śmierć. – Zrobił niewielką pauzę, nerwowo oblizując usta. – Teraz wiem, że to nie była moja wina.

   Wzięłam głęboki wdech, układając w głowie myśli. Jeśli wyrzuciłabym to z siebie, byłoby mi łatwiej.

     – Kiedy miałam piętnaście lat, mój tata zmarł na raka. Bardzo to przeżyłam, ponieważ był najważniejszą osobą w moim życiu – opowiadałam, czując jak pojedyncze łzy kąpią z moich oczu. – Moja matka jest alkoholiczką, więc nie mogłam liczyć na jej wsparcie. Wyjechałam, aby móc normalnie żyć. Z czasem pogodziłam się z faktem, że już nigdy go nie zobaczę. – Zrobiłam niewielką pauzę, zerkając na Axla. Obiecałam, że kiedyś mu o tym powiem. – Ponad rok temu w wypadku samochodowym zginął mój niedoszły narzeczony. Pomimo że to był toksyczny związek, kochałam go i to bardzo. Może i jestem dziwna, ale nadal czasami za nim tęsknię.

   Uśmiechnęłam się ironicznie, ocierając mokre policzki rękawem. Nie wiedziałam, dlaczego zawsze tak reagowałam na wspomnienie o Jamesie. Powinnam go nienawidzić, a tymczasem dosyć często było na odwrót.

   Kątem oka zerknęłam na Rosie. Grymas na jej twarzy nie zniknął, o ile nie był jeszcze większy. Od czasu do czasu nieznacznie syczała, podtrzymując się za brzuch. Oddychała głęboko, udając, że wszystko jest w porządku. Zmarszczyłam odrobinę czoło, podciągając kolana bliżej klatki piersiowej. Bałam się, że coś się stało. Przed oczami pojawił mi się obraz mojej ciąży i mojego małego synka, który urodził się martwy. Nie mogłam pozwolić na to, żeby z Tommym stało się podobnie.

     – Ostatnio zmarł mój ojczym – wymamrotała Hooter, podpierając się pięścią o kanapę. Próbowała znaleźć dla siebie wygodną pozycję. Na jej czole pojawiły się kropelki potu. To nie zwiastowało niczego dobrego. – Przez te wszystkie lata myślałam, że był moim ojcem. Dopiero niedawno mama powiedziała mi o swoim romansie, którego jestem owocem. Tęsknię za nim, ale postanowiłam... – Przerwała z przerażeniem spoglądając na podłogę. Ostrożnie podniosła głowę, patrząc na nas z szeroko otwartymi oczami. Rozchyliła subtelnie usta, niespokojnie sapiąc. – Cholera, wody mi odeszły!



❤❤❤❤❤
Kiedy pisałam ten rozdział, to tak jakoś smutno mi było 😢
Dla równowagi, następny będzie bardziej radosny. Chyba nie muszę mówić dlaczego 😉
Bijemy brawo dla Dżoanny, która w tydzień przeczytała całe to opowiadanie. Nie spodziewałam się 😂 Trzymamy kciuki za Karoljanę, która przymierza się do tego xdd
Btw, historia z siostrą Stevena jest fikcją literacką, wymyśloną na potrzebę tego rozdziału. Wszystkie komentarze o treści taka sytuacja nie miała miejsca, są zbędne.
Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta 🎄🎄🎄 Cieszycie się?
Do następnego 😘



  


  



4 komentarze:

  1. A kto by się ze świąt nie cieszył? XD
    Smutno mi też, bo strzeliłam sobie serię trzech rozdziałów i już nic nie mam - szybciutko kolejny, raz, raz. XD
    Ten rozdział uderzył do mnie porządnie, głównie pewnie przez to, że coraz częściej odczuwam na sobie i swoim życiu brak kogoś, kto przy mnie jest. Myślę, co będzie, gdy danej osobie zabraknie. Ciężko mi hamować łzy. Mocne katharsis, muszę przyznać. Ale dobre i potrzebne. Choć chwilowe. Od początku rozdziału do końca zeszło.
    Brakuje mi tutaj Slasha. Po prostu. I dlatego mnie to nie przekonuje, cholera. Ich kłótnia w samochodzie może dźwięczała mi w uszach, ale teraz nic po niej. Brak Slasha, no nie...
    Coś się kończy, żeby coś mogło trwać. Czekam na tę akcję porodową jak nie wiem. Jednocześnie martwiąc się o Slasha, choć jestem pewna, że krzywdy mu nie zrobisz.
    Co do błędów - stałe. Już się nie będę poprawiać, ale zmień to jak najszybciej, bo zmniejszają komfort czytania. Dla mnie przynajmniej.
    Czekam na kolejny, no cóż. Tyle mnie na dzisiaj. Weny! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niby to czytam, ale chyba jestem ślepa xdd Kiedy przeglądam to na komputerze, po prostu nie dostrzegam niektórych błędów. Podobno wiele osób tak ma. Postaram się poprawić, ale wiele nie obiecuję. Ostatnio nawet staram się czytać dokładnie każde słowo. Nie pomaga. Mimo wszystko postaram się być bardziej wyczulona 😉
      Jeśli chodzi o Slasha, tak jak wspomniała Rosie, każdy na swój sposób przeżywa żałobę. Zamierzam to jeszcze opisać, aczkolwiek trochę się jeszcze wydarzy. Muszę pozamykać parę spraw xdd

      Usuń
  2. Wypraszam sobie przeczytałam go prawie w 3 dni. :D
    Tommy idzie na świat! Wuhu!
    Rozdział mega. Jak każdy z resztą. Bardzo mi żal Slasha, który mega cierpi... Ale ja wiem, że on się pozbiera.
    Weny i więcej pisz! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dżoanna! Masz rację,zasługujesz na medal 😂😂😂

      Usuń

Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.



⭐Allie