środa, 12 lipca 2017

Epilog





                – Usiądź, proszę – poleciła, gestem dłoni zachęcając mnie do zajęcia miejsca na metalowym krześle obitym miękkim, szmaragdowym pluszem.
                Posłusznie wypełniłam jej prośbę. Zaplotłam palce, bacznie śledząc każdy jej ruch. Notowała coś w swoim kajecie, od czasu do czasu przekładając zapisane kartki papieru z jednej kupki na drugą. Prawie na mnie nie patrzyła. Czekała z tym, aż zacznę coś mówić.
                Pierwszy raz odwiedziłam gabinet Hannah Goldhirsch pół roku temu. Miała dobre opinie. Była typowym fachowcem, w całości pochłoniętym swoją pasją, z której czerpał profity. Poza tym Greg mi ją polecił. Podobno pomogła mu w trudnych chwilach.
                – Wróciłam – powiadomiłam, chcąc w ten sposób zwrócić na siebie jej uwagę.
                Poskutkowało. Kobieta odłożyła na blat stalowe pióro, zakładając dłonie. Wlepiła we mnie to swoje przenikliwe, analityczne spojrzenie, którym potrafiła prześwietlić dusze niemalże każdego człowieka na Ziemi.
                – Trochę się nie widziałyśmy – zauważyła, kiwając głową. – Pół roku?
                – Tak – przytaknęłam bez chwili namysłu. – Chciałam skonsultować swój przypadek również z innymi specjalistami – przyznałam beznamiętnie.
                – Wystraszyłam cię swoimi metodami – stwierdziła, parskając dźwięcznym śmiechem.
                – I tak, i nie. Wróciłam, bo tamci lekarze zostawiali wiele do życzenia.
                – Co takiego? – spytała, mrużąc oczy.
                Na tym właśnie polegała jej taktyka. Zasypywała milionem pytań i w spokoju czekała na odpowiedź. Miałam mówić i to dużo. Ona tylko od czasu do czasu coś wydedukowała albo sugerowała.
                – Wysnuwali dziwne teorie, źle dopasowywali leki. Przez te wcześniejsze pigułki miałam w nocy koszmary. Ten powoduje depresyjny nastrój, który pewnie już zauważyłaś.
                – Nie da się ukryć – zaśmiała się. Zerknęła na moment do mojej teczki. – Diagnozę postawił niejaki doktor Hunnington. – Przeczytała, następnie posyłając mi pytające spojrzenie. – Powiedzieli ci, na co cierpisz?
                – Osobowość chwiejna emocjonalnie typu borderline – wyrecytowałam na jednym wydechu. Tyle razy o tym wspominałam, że pamiętałam dokładną, fachową nazwę. – Przez chwilę zastanawiali się, czy nie mam schizofrenii, ale jakieś badania to wykluczyły.
                Mruknęła coś pod nosem, z powrotem zagłębiając się w mojej kartotece.
                – Te tabletki, co teraz przyjmujesz, zostaw na bardziej skrajne stany. – Wypisała kilka recept, następnie mi je podając. – Antydepresanty na chwilę zwątpienia. Przepisałam ci wystarczającą ilość.
                – Dziękuję – odparłam, chowając plik recept do torebki.
                – A teraz opowiedz mi, co się wydarzyło w twoim życiu od naszego ostatniego spotkania – zachęciła mnie, uśmiechając się pogodnie.
                Westchnęłam, nie wiedząc od czego zacząć.
                – Znaleźliśmy z Izzym mieszkanie. Mała kawalerka, ale dobra na początek. Nicole stwierdziła, że woli zostać ze mną i Gregiem w Los Angeles niż przeprowadzić się do Xaviera do Portland. Miło z jej strony. – Uśmiechnęłam się sama do siebie. – Mam nadzieję, że wiesz, o kim mówię.
                Spoglądnęła na mnie spod pliku kartek, na który zerkała od początku mojej wypowiedzi.
                – Tak – przytaknęła. – Jeszcze mam ten wykres, który rozrysowałam sobie podczas naszego ostatniego spotkania. Wybacz, ale od czasu do czasu będę się nim posługiwać. Przepraszam, ale nie pamiętam wszystkich bliskich moich pacjentów. Szczególnie, jeśli ci nie odwiedzali mnie przez pół roku – zaśmiała się, nieco rozluźniając atmosferę.
                Odwzajemniłam jej gest, zakładając kosmyk włosów za ucho.
                – Steven wziął ślub z Lily. Nie wiem, jak długo potrwa ich małżeństwo, ale żal mi go. To taki fajny facet, a ta dziewczyna ani trochę go nie kocha. Slash powoli dochodzi do siebie po śmierci Leny. Duff i Rosie zamieszkali razem. Axl nadal przyzwyczaja się do roli mojego przyjaciela. Mozolnie mu to idzie, ale ma chęci. A przynajmniej takowe pozoruje. Jenny złożyła papiery w sądzie. Zamierza walczyć o Charliego. Chce z powrotem stać się tą samą dziewczyną z Arizony.
                – Widzę, że lubisz dużo mówić o swoich przyjaciołach. Przejmujesz się ich życiem.
                – Kiedyś byłam zbytnio zapatrzona w siebie – przyznałam, spuszczając wzrok i bawiąc się palcami. – Teraz chcę to naprawić.
                – A co zrobiłaś dla siebie przez te pół roku?
                – Wreszcie kończę szkołę. Przygotowuje się zaocznie do egzaminów – przyznałam, uśmiechając się subtelnie. – Potem może złożę papiery na Broadwayu albo na Uniwersytecie Stanowym Kalifornii.
                – Miło mi to słyszeć – odparła spokojnym, ciepłym głosem. – W końcu zamieniłaś słowa w czyn. Tak dalej trzymaj. A jak tam z osiąganiem małych sukcesów? Są jakieś postępy?
                Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie dzisiejszego poranka.
                – Dwie godziny temu osiągnęłam największy z nich – przyznałam z dumą, unosząc głowę. – Jack wreszcie odpowiedział na moją masę listów i telefonów. Zauważył, że się zmieniłam, że wreszcie wychodzę na prostą. Otwiera własną szkołę tańca i zaproponował, żebym została jego wspólniczką. Ostatnio zrobiłam kilka kursów, zdobyłam parę certyfikatów jeśli chodzi o taniec jazzowy. Dorabiałam sobie, biorąc zastępstwa w różnego rodzaju szkołach. Nawet przez dwa tygodnie uczyłam przedszkolaki baletu – zaśmiałam się na samo wspomnienie.
                – Cieszę się z twoich sukcesów zawodowych. Wreszcie robisz to, co kochasz. Pomaga zapomnieć o przeszłości?
                Pokiwałam twierdząco głową.
                – Część ludzi nadal patrzy na mnie z dystansem, ale jest już coraz lepiej. Szczególnie teraz, kiedy skończyłam odwyk.
                – I powiedziałaś heroinie żegnaj, już się więcej nie zobaczymy? – Zaśmiała się perliście.
                Odwzajemniłam jej gest. Pomyśleć, że pół roku temu niemalże uciekłam z jej gabinetu, bo niepotrzebnie rozdrapywała stare rany. Teraz, po dziesięciu minutach rozmowy, czułam, jakby była moją przyjaciółką.
                – A jak tam sprawy rodzinne? Z Nicole masz lepszy kontakt. A Xavier? Matka? – spytała.
                Chyba za wcześnie ją pochwaliłam…
                Przygryzłam nerwowo wargę, wodząc wzrokiem po ścianach.
                – Xavier ma nową dziewczynę. Całkiem sympatyczna – stwierdziłam oschle. – A matka zmarła dwa miesiące temu – wyznałam z trudem.
                Zmarszczyła troskliwie czoło, kładąc dłoń na moich drżących palcach.
                – Tak mi przykro – prawie że wyszeptała.
                Uśmiechnęłam się gorzko, kręcąc głową.
                – Chyba teraz wyjdę na wyrodną córkę, ale nie brakuje mi jej. Owszem, zasmuciła mnie wiadomość o nieszczęśliwym wypadku. Płakałam na pogrzebie, ale potem poczułam dziwną ulgę. Chyba jestem potworem – stwierdziłam, prychając ironicznym śmiechem.
                – Niekoniecznie – zaprzeczyła, dodając mi otuchy. – Wyrządziła ci wiele krzywdy. Chciała, żebyś spełniała jej marzenia. Nie wiedziała, że w ten sposób, cię wyniszczała. Ale możliwe, iż cię kochała. O tym chyba nigdy się nie dowiemy – westchnęła ciężko. – W jaki sposób zmarła?
                – Udusiła się własnymi wymiocinami – oznajmiłam niechętnie z nutą obrzydzenia w głosie. – Do końca życia pozostała pijaczką – zaśmiałam się gorzko.
                Nie płakałam. Po prostu było mi wstyd za nią.
                – Ale ty będziesz lepszą matką – stwierdziła. – Myśleliście już z Izzym o dzieciach? – spytała, tym samym niwelując uśmiech z mojej twarzy.
                – Jeszcze nie – przyznałam. – Jestem za młoda na macierzyństwo. Poza tym nasz związek to jeszcze dosyć świeża sprawa. Chcemy się sobą nacieszyć. W dodatku nadal nie otrząsnęłam się po stracie mojego synka.
                – Na pewno teraz obserwuje cię z nieba i cieszy się, że jego mama jest taka silna – zapewniła mnie, zaciskając dłoń na moim nadgarstku.
                Westchnęłam płaczliwie, jednak w porę udało mi się powstrzymać łzy.
                – Masz rację – przyznałam, głownie aby zapewnić samą siebie. – James nawet dał mi spokój – zmieniłam temat, uśmiechając się triumfalnie. – Prawie przestałam o nim myśleć. Ostatnimi czasy dosyć sporadycznie nawiedza mnie w koszmarach. Chyba wreszcie pozwolił mi, żebym była szczęśliwa.
                – A co z Chrisem? – spytała, uprzednio zerknąwszy na swoją ściągę.
                – Nie widziałam go od tamtego popołudnia w szpitalu. Czym prędzej pakowałam swoje rzeczy i przeprowadziłam się z Izzym do jednego z mieszkań George’a – stryja Grega – oznajmiłam. Kobieta wystawiła palce, sygnalizując, iż powinnam zrobić krótką przerwę. Zapisała na kartce nowe nazwisko, po czym pozwoliła mi kontynuować. – Lily się z nim widziała. Powiedziała, że zamierzał ponownie wyjechać na misję.
                – Jego tylko złudnie dobrze przeżyłaś – wywnioskowała, zaplatając palce. – Nadal obwiniasz się o jego cierpienie. Niepotrzebnie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że go nie kochasz. Po prostu wolał żyć w złudnej iluzji. Oszukiwał się, że to tylko kwestia czasu, kiedy coś do niego poczujesz.
                Westchnęłam przeciągle. Ta kobieta miała sporo racji. Dopiero teraz zaczynałam żałować, iż przestałam przychodzić na wizyty.
                – Powiedziałam już chyba wszystko. Mogę wreszcie położyć się na szezlongu i poczuć się, jak ci pacjenci w filmach? – spytałam z nutą nadziei w głosie.
                Hannah pozwalała na to tylko tym, którzy streszczą jej swoje życie. Musiała znać przeszłość swoich pacjentów, podłoże ich chorób. Dopiero wtedy mogła opracować program leczenia i rozpocząć prawdziwą terapię. Wtedy także udostępniała im swój szezlong, który wykonany był z podobnego materiału co krzesło. Wcześniej wolała utrzymywać ze swoim rozmówcą bezpośredni kontakt wzrokowy.
                Zaśmiała się dźwięcznie, zapraszając mnie gestem dłoni.
                Posłałam jej przyjazny uśmiech. Wstałam z krzesła i dostojnym krokiem udałam się w stronę wymarzonego mebla. Oglądnęłam go z każdej strony. Oparłam opuszki palców na jego przyjemnie miłym obiciu.
                – Możesz usiąść – pozwoliła mi. Zdziwiło ją, że jeszcze tego nie zrobiłam.
                Pokręciłam głowa, nie spuszczając wzroku z mebla.
                – Następnym razem – odparłam z przekonaniem.
                – Cieszę się, że jednak będziesz kontynuować terapię pod moimi skrzydłami – oznajmiła z entuzjazmem w głosie. – Przed nami jeszcze wiele pracy.


KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.



⭐Allie