– Chyba powinnam tam pojechać – stwierdziłam, myślami będąc w zupełnie innym miejscu.
Nie spodziewałam się, że moment rozmowy z Chrisem nadejdzie tak szybko. Kompletnie nie byłam do tego przygotowana. Mniejsza z tym. Przecież on prawie umarł…
– Decyzja należy do ciebie – westchnął Briana, omiatając Axla pogardliwym spojrzeniem.
Również i ja zerknęłam na moment na mojego towarzysza. Pewnie Chris zdążył pożalić się przyjacielowi na swojego konkurenta. Ciekawe tylko, ile z tego było prawdy.
– To może chwilę potrwać, także nie czekaj na mnie – rzuciłam w stronę Rose’a, nerwowo zakładając kosmyk włosów za ucho.
Zmarszczyłam subtelnie czoło, robiąc kilka kroków w tył. Axl jedynie pokiwał głową z aprobatą, po czym wymijając Briana, udał się na górę.
– Możemy już jechać? – spytałam, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Wolałam uniknąć zbędnych wyjaśnień.
Zgodził się bez wahania. Podążyliśmy w stronę jego samochodu, który stał niedaleko.
Podróż minęła mi dosyć szybko i w miarę przyjemnie. Zamieniliśmy z Brianem kilka słów, głównie rozmawiając o pogodzie. Panowała sztywna atmosfera, aczkolwiek nie odczułam tego w znacznym stopniu. Zbyt często uciekałam myślami do nadchodzących wydarzeń.
Podziękowałam Brianowi, następnie zatrzaskując drzwi jego srebrnego Audi. Wzięłam kilka głębokich wdechów, próbując w ten sposób uspokoić nerwy i dodać sobie niezbędnej odwagi. Będzie dobrze, powtarzałam w myślach.
Zdecydowanym krokiem przeszłam przez szklane drzwi szpitala wojskowego przy Wilshire Boulevard. Czułam dziwny ucisk w żołądku, który dodatkowo potęgował niepokój. Przemierzałam śnieżnobiałe, szpitalne korytarze z przeczuciem, iż ci wszyscy ludzie patrzą na mnie z pogardą. Mój wygląd dodatkowo nie świadczył o mnie dobrze. Spuściłam głowę, wlepiając wzrok w idealnie wyczyszczone kafelki.
Sympatyczna pielęgniarka zaprowadziła mnie na salę, na której leżał Chris. Jak się okazało, była to izolatka. Lepiej dla mnie, pomyślałam. Wolałam, żeby nikt nie słyszał naszej rozmowy. Może to zabrzmi egoistycznie, ale głównie po to tam przyszłam. Chciałam wreszcie wszystko wyjaśnić. Nawet nie kwapiłam się, ażeby znaleźć lekarza. I tak nic nie wiedziałabym z jego medycznej gwary.
– Mogę? – spytałam niepewnie, zapukawszy do drzwi.
Chłopak nieznacznie uniósł głowę, posyłając mi wyprane z emocji spojrzenie. Moje ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz. Miałam tylko nadzieję, że nie nabawił się przez to wszystko depresji.
Nie spodziewałam się, że moment rozmowy z Chrisem nadejdzie tak szybko. Kompletnie nie byłam do tego przygotowana. Mniejsza z tym. Przecież on prawie umarł…
– Decyzja należy do ciebie – westchnął Briana, omiatając Axla pogardliwym spojrzeniem.
Również i ja zerknęłam na moment na mojego towarzysza. Pewnie Chris zdążył pożalić się przyjacielowi na swojego konkurenta. Ciekawe tylko, ile z tego było prawdy.
– To może chwilę potrwać, także nie czekaj na mnie – rzuciłam w stronę Rose’a, nerwowo zakładając kosmyk włosów za ucho.
Zmarszczyłam subtelnie czoło, robiąc kilka kroków w tył. Axl jedynie pokiwał głową z aprobatą, po czym wymijając Briana, udał się na górę.
– Możemy już jechać? – spytałam, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Wolałam uniknąć zbędnych wyjaśnień.
Zgodził się bez wahania. Podążyliśmy w stronę jego samochodu, który stał niedaleko.
Podróż minęła mi dosyć szybko i w miarę przyjemnie. Zamieniliśmy z Brianem kilka słów, głównie rozmawiając o pogodzie. Panowała sztywna atmosfera, aczkolwiek nie odczułam tego w znacznym stopniu. Zbyt często uciekałam myślami do nadchodzących wydarzeń.
Podziękowałam Brianowi, następnie zatrzaskując drzwi jego srebrnego Audi. Wzięłam kilka głębokich wdechów, próbując w ten sposób uspokoić nerwy i dodać sobie niezbędnej odwagi. Będzie dobrze, powtarzałam w myślach.
Zdecydowanym krokiem przeszłam przez szklane drzwi szpitala wojskowego przy Wilshire Boulevard. Czułam dziwny ucisk w żołądku, który dodatkowo potęgował niepokój. Przemierzałam śnieżnobiałe, szpitalne korytarze z przeczuciem, iż ci wszyscy ludzie patrzą na mnie z pogardą. Mój wygląd dodatkowo nie świadczył o mnie dobrze. Spuściłam głowę, wlepiając wzrok w idealnie wyczyszczone kafelki.
Sympatyczna pielęgniarka zaprowadziła mnie na salę, na której leżał Chris. Jak się okazało, była to izolatka. Lepiej dla mnie, pomyślałam. Wolałam, żeby nikt nie słyszał naszej rozmowy. Może to zabrzmi egoistycznie, ale głównie po to tam przyszłam. Chciałam wreszcie wszystko wyjaśnić. Nawet nie kwapiłam się, ażeby znaleźć lekarza. I tak nic nie wiedziałabym z jego medycznej gwary.
– Mogę? – spytałam niepewnie, zapukawszy do drzwi.
Chłopak nieznacznie uniósł głowę, posyłając mi wyprane z emocji spojrzenie. Moje ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz. Miałam tylko nadzieję, że nie nabawił się przez to wszystko depresji.
– Skoro musisz – mruknął niechętnie, wzdychając.
Pokiwałam odruchowo głową, zapierając za sobą drzwi. Niepewnym krokiem podążyłam w głąb pomieszczenia. Przysiadłam na chłodnym metalowym krześle, które stało przy łóżku, i odruchowo złapałam jego rękę. Chłopak momentalnie wyzwolił dłoń z uścisku, wywołując u mnie zdezorientowanie.
– Jak się czujesz? – spytałam z troską w głosie, zakładając kosmyk włosów za ucho.
Wykrzywił twarz w gorzki uśmiech, nie spuszczając wzroku z śnieżnobiałego sufitu.
– Może lepiej powinnaś darować sobie te ceregiele i udawaną litość – wycedził. – Przejdź do konkretów – ponaglił mnie. Jego głos był szorstki, bardzo nieprzyjemny. Nie podobny do tego, który zachowałam w swojej pamięci.
Przełknęłam z trudem ślinę, układając w głowie kolejne wypowiedzi. Jego reakcja nieco mnie zdziwiła. Coś podejrzewał albo w najgorszym wypadku wiedział już o wszystkim.
– Przepraszam – mruknęłam niepewnie, spuszczając głowę.
Pomieszczenie wypełniło się ironicznym śmiechem.
– Myślisz, że jedno przepraszam wszystko zmieni? – spytał z wyrzutem. Podniosłam głowę, jednocześnie kręcąc nią. Dostrzegłam jego gniewnie zmarszczone czoło.
Nastała chwilowa cisza, którą następnie przerwał jego monolog:
– Pisaliśmy, a ty ani razu o tym nie wspomniałaś. Cały czas żyłem w cholernej niewiedzy. Byłem głupi, kiedy stwierdziłem, że jeszcze będą z ciebie ludzie. Myliłem się. Nie sądziłem, iż kiedykolwiek będę dowiadywał się takich rzeczy od obcych ludzi. Niby sprawiałaś wrażenie łatwej, ale jak się okazało po prostu lubisz się puszczać i to za kasę.
Jego słowa raniły mnie jak żyletki przecinające wrażliwą na ból skórę. Przytknęłam dłoń do ust, chcąc w ten sposób powstrzymać płacz. To on cierpiał, nie ja, przypomniałam sobie. Jednak właśnie takowy stan powodował mój ból, a konkretnie cholerne poczucie winy. To ja zawiodłam, nie on.
– Tak bardzo cię przepraszam – wyszlochałam, odsuwając na moment dłoń. – Nie chciałam cię skrzywdzić…
–Dlatego kłamałaś? – wszedł mi w słowo. – Wybacz, ale nie wyszło. Myślę, że w takiej sytuacji jestem zmuszony zerwać nasze zaręczyny.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem. O dziwo bez problemu przyjęłam tę wiadomość. Byłam na nią przygotowana. W końcu sama dążyłam do tego samego.
– Rozumiem – przytaknęłam przygaszonym głosem. – Muszę ci jeszcze o czymś powiedzieć. – Zrobiłam niewielką pauzę, przełykając ślinę. Nie wiedziałam, od czego zacząć. – To się stało niedawno. Do tej pory broniłam się przed tym, a raczej nie chciałam dopuścić owego faktu do świadomości. Boże, nawet nie wiem, jak ci o tym powiedzieć. – Uśmiechnęłam się ironicznie.
– Axl wrócił do łask? – prychnął, nie próbując ukryć pogardy.
– Nie – zaprzeczyłam prędko. – Zakochałam się w kimś, o kim pewnie w życiu byś nie pomyślał – oznajmiłam wreszcie, czując dziwną lekkość. Uśmiechnęłam się nieznacznie.
– Szczęścia – rzucił z sarkazmem.
– On mnie raczej nie kocha – dodałam, wracając na ziemię. Znowu ogarnął mnie przenikliwy smutek. – Chyba dosięgła mnie karma – stwierdziłam, uśmiechając się gorzko.
– Mam ci jeszcze współczuć? – spytał podniesionym głosem.
Spuściłam głowę, odczuwszy niewielkie wyrzuty sumienia.
– Wyjdź – warknął, zaciskając zęby. – Nie miałem ochoty cię widzieć. Mówiłem o tym Brianowi, ale mnie nie posłuchał.
– Przepraszam – odparłam raptownie, podnosząc się z krzesła.
– Po prostu wyjdź – powtórzył podobnym tonem.
Oblizałam niepewnie usta, zdecydowanym krokiem kierując się w stronę drzwi. Zanim opuściłam jego salę, przystanęłam na progu, zerkając nie niego z troską. Nadal wyglądał na wkurzonego. Bruzda niemal nie znikała z jego czoła. Patrzył na sufit, jakby to go nieco uspokajało.
– Przepraszam – wyszeptałam, czego zapewne nie usłyszał. – Zasługujesz na kogoś lepszego
Szkoda tylko, że za późno to sobie uświadomiłam.
Zrobiłam krok w tył, zamykając za sobą drzwi.
Prędko opuściłam szpital, nie zbaczając na nic. Chciałam chociaż na moment odciąć się od tego wszystkiego. Potrzebowałam chwili wytchnienia, aby móc zebrać myśli.
Pokonałam kilka schodów dzielących wejście od podjazdu, następnie udając się w kierunku przyszpitalnych ławek dla chorych i odwiedzających. Przysiadłam na jednej z nich, zaczerpnąwszy świeżego powietrza. Schowałam twarz w dłonie, pozwalając, aby resztki łez swobodnie wypłynęły z moich oczu. Na przekór wszystkiemu próbowałam się uśmiechać. Spieprzyłam niemalże wszystko, teraz może być już tylko lepiej, powtarzałam w kółko.
Minęło kilka minut, zanim doprowadziłam się do ogłady. Otarłam rękawem bluzy jeszcze lekko wilgotne policzki. Wstałam z ławki, spacerując w stronę wyjścia z terenu szpitala. Czułam się nieco lepiej. Pozamykałam wszystko i mogłam spokojnie wyjeżdżać. No prawie.
– Victoria? Vicky! – Usłyszałam zza pleców wołanie kobiety.
Odwróciłam się odruchowo, niemal natomiast żałując tego. Kogo jak kogo, ale jej to już w ogóle się nie spodziewałam. Przyszła mnie jeszcze bardziej zdołować czy co?
– Hope? Co ty tutaj robisz? – spytałam, subtelnie marszcząc czoło. Starałam się brzmieć jak najbardziej przyjaźnie, pomimo iż moje gardło zdawało się zaciskać z nerwów.
Dziewczyna podeszła bliżej. W powietrzu roznosił się zapach jej kwiatowych perfum i stukot wysokich obcasów. Jak zwykle wyglądała nienagannie, bardzo elegancko. Nie to co ja.
– Wszędzie cię szukałam – zawiadomiła, sapiąc nieznacznie. – Musimy porozmawiać.
Ostatnie zdanie wywołało nieprzyjemne ciarki na moim ciele. Spotkanie jej było ostatnią rzeczą, o jakiej marzyłam.
– Chyba nie mamy o czym – wymamrotałam, przygotowując się do odwrotu. Na moje nieszczęście Carter w ostatniej chwili zdążyła złapać mój nadgarstek.
– Nalegam – odparła stanowczo, jednak nadal starała się być miła. – Tutaj niedaleko jest całkiem fajna kawiarnia. Kawa dobrze ci zrobi – dodała, na co przygryzłam nieznacznie wargę. Chyba nie było ze mną aż tak źle. – Ja stawiam – zaoferowała.
Zastanawiałam się chwilę nad odpowiedzią. Kobieta, która otwarcie nienawidziła mojej osoby, właśnie zaprosiła mnie na plotki przy kawie. Powinnam była się zgodzić? W sumie sama propozycja brzmiała komicznie. Podobno nie kopie się leżącego, ale ona chyba nie stosowała się do tej zasady.
– Niech ci będzie – westchnęłam w końcu, wywołując nieznaczny uśmiech na jej twarzy.
Kawiarnia, o której mówiła, autentycznie znajdowała się niedaleko. Panowała w niej przyjemna atmosfera. W powietrzu unosił się zapach świeżo zmielonej kawy pomieszany z nutą cynamonowych ciasteczek. Ściany zdobiła tapeta z szerokimi beżowo – karmelowymi pasami. Taki sam wzór znajdował się na obiciach szykownych krzeseł. Wisienkę na torcie stanowiły natomiast złote dodatki.
Zamówiłyśmy po cappuccino i ciastku jagodowym, następnie zajmując miejsce pod oknem, które pokrywało niemalże całą ścianę.
– Zamieniam się w słuch – odparłam, opierając łokcie na blacie okrągłego stolika.
Dziewczyna odłożyła torebkę na sąsiednie krzesło, przelotnie zerkając zza prawe ramię. Obserwowało nas kilkanaście par zaciekawionych oczu. Zapewne zastanawiali się, co elegancka businesswoman robi z takim obdartusem jak ja. Nieco zabolała mnie ta myśl, przez co spuściłam nieznacznie głowę.
– Nie wiem nawet, od czego zacząć – zaśmiała się, zakładając kosmyk włosów za ucho. – Na początku chciałabym cię za wszystko przeprosić. Wiem, zachowywałam się okropnie. Nie zasługiwałaś na to – stwierdziła z trudem.
Zmarszczyłam czoło, unosząc głowę. Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Gdzieś musiał być jakiś haczyk.
– Dlaczego? – spytałam odruchowo. Byłam ciekawa jej strategii.
– Bo byłam zazdrosna – wyznała ściszonym głosem.
Jej odpowiedź nieco mnie zdziwiła.
– Nie, pytam, dlaczego mnie przepraszasz – poprawiłam się.
– Zrozumiałam swój błąd. Poza tym kiedyś muszę z kimś szczerze porozmawiać – zaśmiała się przekornie.
Kelner przyniósł nasze zamówienie. Dziewczyna od razu upiła spory łyk kawy, jakby to miało jej pomóc, dodać odwagi.
Przez moment zastanawiałam się, dlaczego to właśnie ja miałam być tą osobą, która pozna prawdę o Hope. Zdecydowanie nie nadawałam się do tej roli.
– Wspomniałaś, że byłaś zazdrosna – wróciłam do tematu, zaplatając palce na gorącej filiżance. – O co?
Westchnęła głęboko, wodząc wzrokiem po postaciach za oknem.
– Pozwól, że opowiem ci dokładnie o wszystkim. Mam nadzieję, że nie będę zanudzać – zaczęła niepewnie, nawet na mnie nie patrząc.
Pokiwałam twierdząco głową.
– Naprawdę nazywam się Jennifer Hope Carter. Używam wyłącznie drugiego imienia, bo lepiej mi się kojarzy. Między innymi dzięki niemu nazywają mnie nadzieją wschodzących zespołów – zaśmiała się. – Wszystko zaczęło się kilka lat temu w Phoenix – moim rodzinnym mieście. Byłam taka sama jak ty – młoda i głupia.
Nie obraziły mnie jej słowa. Byłam zbytnio zaciekawiona historią, jaką opowiadała.
– Myślałam, że cały świat jest mój. Zaczęłam studiować na Uniwersytecie Stanowym. To był swego rodzaju sukces, ponieważ pochodziłam z niewielkiej miejscowości oddalonej około sto mil od Phoenix. Rodzice byli ze mnie bardzo dumni. Do czasu. – Zrobiła niewielką przerwę, próbując opanować emocje. – To było lato. Przyjechałam na wakacje, żeby im pomóc. Nienawidziłam pracy przy uprawach cytrusów, ale wiedziałam, iż tak trzeba. Sami nie daliby sobie rady. Jak co roku przygotowywaliśmy się do Festiwalu Pomarańczy, który odbywa się w sierpniu. To właśnie wtedy poznałam Jake’a…
Zacisnęła usta w wąską linię, odgarniając opadające na twarz włosy. Próbowała nie uronić ani jednej łzy, co przychodziło jej z ogromnym trudem.
– Zakochałam się w nim. Do tej pory wydaje mi się, że z wzajemnością. Pomagał rodzicom w hodowli bydła. Prawie idealny kandydat na męża – parsknęła gorzkim śmiechem. – Byłam tak zaślepiona, że nawet chciałam dla niego zrezygnować ze studiów. Prawie to zrobiłam… I wtedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Spanikowałam. Powiedziałam o wszystkim rodzicom, ale oni nie chcieli mnie znać. Kiedy nieco ochłonęli, kazali mi wybierać: oni albo Jake. Okazało się, że bardzo go nie lubili. Twierdzili, iż niszczy mi życie. Wtedy wybór wydawał mi się dosyć prosty. Naprawdę kochałam tego faceta. Wzięliśmy ślub, zamieszkaliśmy w Phoenix. Urodził nam się synek – Charlie. Wiedliśmy idealne życie…
– Co się stało później? – weszłam jej w słowo. Widziałam, że była na skraju wytrzymałości.
– Któregoś dnia do naszych drzwi zapukała policja. Okazało się, że Jake został oskarżony o współudział w morderstwie na tle rasowym. Zatrzymali i mnie, a moi rodzice zabrali Charliego. Długo nie mogłam się z tym pogodzić. Miałam depresję. W końcu wypuścili mnie z aresztu. Jednak Jake został skazany na karę śmierci. Zapewne nadal czeka na egzekucję. Apelował od wyroku, ale nie mam pojęcia, jak to się skończyło. Uparcie twierdzi, że jest niewinny.
Zaśmiała się gorzko, odwracając wzrok.
– Tak mi przykro – westchnęłam odruchowo.
Przytknęła palce do wewnętrznych kącików oczu, uciskając je. Pokręciła głową, przenosząc na mnie wzrok.
– Daj spokój – zaśmiała się dla niepoznaki. – Masz może papierosy? – spytała po chwili.
Pokiwałam twierdząco głową, wyciągając z kieszeni paczkę mentolowych L&M. Poczęstowała się jednym, drżącą ręką wkładając go pomiędzy wargi.
– Nie paliłam od ponad dziesięciu lat – przyznała, odpalając papierosa i zaciągając się jego dymem. Zakaszlała kilkukrotnie, nieco się przy tym krzywiąc. – Chyba się odzwyczaiłam.
– Co było dalej? – spytałam zaciekawiona jej historią.
Niemal natychmiastowo zmarkotniała. Strzepała popiół o brzegi popielniczki, która leżała na stole, następnie wyciągając się na krześle.
– Nic – odparła obojętnie, wzruszywszy ramionami. – Rodzice nie chcieli mnie znać. Zabrali mi, wszystko co miałam – westchnęła ciężko. – Charlie był jedynym powodem, dla którego chciałam żyć. Oni jednak stwierdzili, że w takim stanie nie powinnam się nim zajmować. Poszli do sądu, a on im uwierzył. Straciłam męża, syna, rodziców. Nic, tylko skoczyć z mostu – zaśmiała się gorzko, oblizując usta i powstrzymując płacz.
– Nie mów tak – skarciłam ją, po tym jak moje ciało przeszły nieprzyjemne ciarki. – Wszystko może się jeszcze jakoś ułożyć. Tylko musisz walczyć.
– Właśnie dlatego cię nienawidziłam – przyznała, kontynuując temat i nie zważając na moją wypowiedź. – Bo po prostu ci zazdrościłam. Miałaś wszystko. Kochających przyjaciół, idealnego faceta, szansę na rozwój i potrafiłaś to ot tak spieprzyć. Nie chciałam, żebyś spotykała się z Gunsami, bo doskonale wiedziałam, jak funkcjonują gwiazdy rocka. Sprowadzili cię na złą drogę. Tak jak mnie Jake – kolejny raz zaśmiała się gorzko. – Przypominałaś mi mnie, po prostu.
Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek podobne słowa padną z jej ust. Gdybym tylko wiedziała… Znała wcześniej prawdę… Czy bardziej zrozumiałabym jej zachowanie?
– Moje życie też nie jest idealne – przyznałam, uśmiechając się gorzko. – Jestem wielką porażką swojej matki. Chciała być baletnicą, ale urodził się mój brat. Dlatego ja miałam spełniać jej chore ambicje. Zawsze była wobec mnie surowa. Piła, bo życie ją nie zadowalało. Jedynie ojciec mnie kochał, ale dość szybko zmarł. Musiałam wcześniej dorosnąć i zająć się Nicole. Potem wyjechałam, bo nie mogłam już dłużej znieść upokorzenia. Osiadłam w końcu w San Francisco, gdzie poznałam piętnaście lat starszego mężczyznę – Jamesa. Kochałam go i to bardzo. Tylko że on inaczej definiował miłość. Był chorobliwie zazdrosny. Więził mnie, bił, traktował jak swoją własność. Byłam z nim w ciąży. Poroniłam, bo mnie uderzył. – Zrobiłam niewielką pauzę, czując jak łzy napływają mi do oczu. Nadal nie potrafiłam normalnie rozmawiać o moim nienarodzonym dziecku. – Pojechaliśmy do szpitala, ale po drodze mieliśmy wypadek. James zginął na miejscu. Obwiniałam się o jego śmierć, bo stracił panowanie nad pojazdem przez naszą kłótnię. Później wyjechałam do Los Angeles, a resztę historii już znasz.
– Widać obie mamy cholernego pecha w życiu – stwierdziła, prychając ironicznie. Pokiwałam głową z aprobatą. – Obie wyjechałyśmy, żeby zacząć wszystko od nowa, z czystą kartą. Już od dawna nie ma starej, dobrej Jennifer. Jest tylko cholernie profesjonalna i zajęta pracą Hope. A wiesz co? Cały czas słyszę słowa, które na pożegnanie powiedzieli mi rodzice. Zawiodłaś nas, Jennifer. Bardzo nas zawiodłaś. To boli i to bardzo.
Westchnęłam, przemyślawszy wszystko. Moich strat nie dało się już naprawić, ale jej? Przecież mogła powalczyć, odzyskać rodzinę, którą tak bardzo kochała.
– Jeszcze nie wszystko stracone – mruknęłam, zbijając ją z pantałyku. Zachichotała, zechciawszy coś powiedzieć, ale nie dałam sobie przerwać. – Musisz tylko uzbroić się w cierpliwość i obudzić w sobie chęci. Powinnaś powalczyć, póki możesz. Charlie, Jake oni cię potrzebują. Kurde, jeśli ten facet rzeczywiście jest niewinny, to możesz mu wiele pomóc. Przecież tu chodzi o jego życie! Twój syn także cię potrzebuje. Jesteś jego matką, najbliższą osobą. Gdzie mu będzie tak dobrze, jak nie przy twoim boku. – Westchnęłam, kładąc rękę na jej dłoni, aby dodać jej otuchy. Widać było, że moje słowa dosadnie na nią wpłynęły. – Jeszcze wszystko się ułoży, Jenny.
Przytknęła usta drugą dłonią, wybuchając płaczem. Przez dobre pięć minut nie mogła się opanować. Najwidoczniej dopiero teraz, po tych wszystkich latach to z niej zeszło. Te dwie starty wywarły okropne piętno na jej życiu, psychice.
– Od siedmiu lat nikt mnie tak nie nazwał – przyznała, szlochając. – Nawet nie wiedziałam, że taki głupi szczegół, może wywołać u mnie taką reakcję. Bardzo cię za to przepraszam. – Przygryzła wargę, następnie wypuszczając powietrze. – Tak właściwie to powinnam cię przeprosić za wszystko. W szczególności za moje zachowanie i wszystkie świństwa, jakie ci zrobiłam. Jeszcze raz przepraszam.
– Spokojnie. Przeprosiny przyjęte – oznajmiłam, zdobywając się na nikły uśmiech.
Z trudem odwzajemniła mój gest.
– Cieszę się, naprawdę. Już od dawna potrzebowałam takiego solidnego katharsis – zaśmiała się, ocierając policzki. – No, a teraz zmykaj do niego, zanim pojedzie bez ciebie.
Zmarszczyłam czoło, kompletnie nie rozumiejąc jej słów. Przecież to wszystko nie miało sensu.
– Chyba nie za bardzo wiem, o kogo ci chodzi – odparłam, odruchowo kręcąc głową.
– Oczywiście, że wiesz! – odparowała, rozchylając usta. – Nie udawaj głupiej. Jestem świetną obserwatorką i zauważyłam, że pomiędzy tobą a Izzym już od dawna jest jakaś chemia. Nie możesz zmarnować takiej szansy. Nie teraz.
Zaśmiałam się perliście, wodząc wzrokiem po ścianach. Czy aby na pewno nie śniłam? Przecież ona przed chwilą stwierdziła, że powinnam odbić jej chłopaka! Dlaczego na świecie nie ma więcej takich dziewczyn?
– To chyba tym razem twoje zmysły nieco cię zmyliły – sprowadziłam ją na ziemię, upijając łyk nieco już zimnej kawy. – On kocha ciebie. To z tobą wyjeżdża do Arizony.
Zaśmiała się głośno, kręcąc głową z niedowierzaniem.
– To jest jakaś wielka pomyłka – stwierdziła, nieco opanowując swoje rozbawienie, które w moich oczach było nieuzasadnione. – Izzy to super chłopak. Taki dobroduszny i poczciwy. Nieco zepsuty, ale i tak na ranę przyłóż. Myślałam, że będzie dobrym pocieszeniem po Jake’u, ale się myliłam. Nadal kocham swojego męża – przyznała, nieco opuszczając kąciki ust. – Trochę wykorzystałam tego faceta, czego teraz żałuję. Widziałam, że świetnie się czujecie w swoim towarzystwie, ale myślałam, że wolisz Axla. W dodatku później ten narzeczony… Chris, nie? Dopiero niedawno przejrzałam na oczy.
– Ja też – zaśmiałam się gorzko.
– Zerwaliśmy niedawno. Jestem w stu procentach pewna, że to nie to. To była tylko chwilowa odskocznia. Stwierdziłam, że już dłużej nie mogę go okłamywać. Nie wie co prawda tyle, co ty, ale powiedziałam mu, że mam męża.
Zmieszałam się nieco. Jeszcze do niedawna byłam jej wrogiem numer jeden, a teraz? Przez moment odnosiłam wrażenie, jakbym rozmawiała z najlepszą przyjaciółką. Cholera, w końcu znałam jej sekret!
– Pewnie nie najlepiej to przyjął – domyśliłam się. Znałam go od dłuższego czasu i mniej więcej wiedziałam, jak reagował na podobne niuanse.
– Pokłóciliśmy się – westchnęła ciężko. – Dlatego chce wyjechać do Arizony. Jego kupel tam się osiedlił i chciałby go odwiedzić. Podobno poznali się na samym początku. Grali razem w zespole czy coś takiego. Nie chce mnie widzieć, ale nie dlatego cierpi.
– Cierpi? – spytałam drżącym głosem.
– Zachowuje się jak jakieś cholerne zombie. Chodzi zamyślony, komponuje, ćpa i to by było na tyle. Nawet prawie w ogóle nie je i nie śpi. Przeżył wasze rozstanie.
– Sam tego chciał – wypomniałam oschle.
– Nie widzisz tego? On chciał twojego dobra. Stwierdził, że źle na ciebie wpływał. To przez niego zaczęłaś ćpać, prostytuować się i ogólnie zaliczyłaś dno. Ma cholerne wyrzuty sumienia. Troszczy się, bo cię kocha i to widać. Kompletnie nie myśli o sobie. Wydaje mu się, że wódka i hera zapełnią pustkę po tobie. Ale ja wiem, że tak nie będzie.
– Nie wiem – mruknęłam, czując narastający ból głowy. Powoli zaczęłam się w tym wszystkim gubić.
– Widziałam wiele szczęśliwie zakochanych par. Momentami przypominacie mi mnie i Jake’a albo chociażby Slasha i Lenę. Izzy doskonale pamięta, jak skończyła ukochana jego kumpla. Nie chce, żebyś podzieliła jej los. Nie przeżyłby takiej straty. Nie widziałaś, w jakim był stanie, kiedy Axl powiedział mu, że targnęłaś się na swoje życie.
Poczułam, jak po moim policzku spływa samotna łza. Nie chciałam, żeby przeze mnie cierpiał. Nie zamierzałam celowo go ranić. Ale uparcie to robiłam. W tamtej chwili modliłam się, ażeby Hope miała rację. Hope? Jennifer? Nieważne.
– Co ja ma teraz zrobić? – spytałam, ocierając policzki i pociągając nosem.
– Na zewnątrz stoi mój samochód – oznajmiła, podając mi kluczyki. Spojrzałam na nie nieufnie, następnie przenosząc wzrok na twarz dziewczyny. Uśmiechała się nieznacznie, jednak w większości starała się zachować powagę. Perfekcyjna jak zawsze. Wzięłam je niepewnie, wzdychając przy tym. – Adres mam nadzieję kojarzysz. Myślę, że jeszcze nie jest za późno.
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Nadal zastanawiałam się, czy aby na pewno nie śnię albo chociażby nie jestem na haju. Jennifer Hope Carter – mój wróg numer – była tym, kto dał mi kopa w dupę i zachęcił, a wręcz zmusił do działania.
– Dziękuję – odparłam, pozostając w wielkim szoku. – Nawet nie wiem, jak mam ci się odwdzięczyć.
– Wystarczy, że zostanę świadkiem na waszym ślubie – zaśmiała się.
O ile do takowego dojdzie.
💗💗💗
1 do końca 😉
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.
⭐Allie