poniedziałek, 26 czerwca 2017

73. Keep on dreaming even if it breaks your heart



                Spacerowałam opustoszałymi uliczkami Los Angeles, z zamyśleniem zmierzając do celu. Dawno tam nie byłam, przez co trochę zbłądziłam. Jednak fakt ten posiadał swego rodzaju zalety. Miałam więcej czasu na przemyślenie swoich słów oraz poznanie miasta od innej strony. Tej spokojniejszej, zachęcającej do sprowadzenia się na te tereny.
                Było już lepiej. Po kilku dniach wreszcie wyszłam z mieszkania. Tęskniłam za tym złudnie czystym powietrzem i przyjemnie ogrzewającymi promieniami słonecznymi. Jednak one nie były w stanie wypełnić pustki, która zagościła w moim sercu. Nie rozmawiałam z Izzym. Po prostu stchórzyłam. Nie chciałam go wprawiać w zakłopotanie.
Axl także się nie odzywał…
Zmrużyłam oczy, chcąc w ten sposób zmniejszyć ilość rażącego światła, która do nich wpadała. Zapomniałam wziąć ze sobą okulary przeciwsłoneczne. Decyzja o tym wyjściu zapadła w ostatniej chwili pod wpływem pewnego impulsu. Dlatego nawet nie zaprzątałam sobie głowy doborem bluzki, perfekcyjnym makijażem czy pełnym wyposażeniem torebki. Po prostu wyszłam z domu w tym, w czym byłam, czyli wytartych jeansach i rozciągniętym T-shircie.
Cmentarz przy Wittier Boulevard witał przechodniów wysokimi topolami, które kołysał delikatny wiatr. Tego dnia jednak stały nieruchomo, jakby dodatkowo podkreślały żałobny charakter tego miejsca. Za drzewami rozciągały się alejki z nagrobkami, które od czasu do czasu odwiedzali najbliżsi. Dzisiaj jednak nie było tam złamanej duszy.
Przełknęłam z trudem ślinę, przechodząc przez masywną, metalową bramę. Wydawało się, że w tym miejscu temperatura spadała o kilka stopni. Założyłam ręce na piersi, niepewnie rozglądając się dookoła. Nie pamiętałam drogi, która prowadziła do jej grobu. Nawet nie wiedziałam, w jakiej części cmentarza się znajdował. Szukanie go zajmie mi cały dzień, pomyślałam.
Spacerowałam alejkami, przypominając sobie tamten okropny dzień. Padało, co dodatkowo potęgowało melancholijny nastrój. Wtedy nie mogłam pogodzić się z faktem, iż już nigdy więcej jej nie zobaczę. Dzisiaj z trudem kojarzyłam jej ulubione filmy, które w kółko oglądała. Zapomnieliśmy o niej. Slash miał rację. Byliśmy egoistami, którzy myśleli wyłącznie o sobie.
Po dłuższym czasie znalazłam ten właściwy nagrobek. Przystanęłam przed nim, wzdychając głęboko. Czytanie tablicy przychodziło mi z trudem. Dotychczas nie wracałam do tego miejsca. W dniu pogrzebu jak i dzisiaj przywołało u mnie nieprzyjemne wspomnienia.
– Cześć, Lenka – wyszeptałam, uśmiechając się niewyraźnie. – Dawno mnie tutaj nie było. Brakuje mi ciebie, wiesz?
Zacisnęłam usta w wąską linię, milknąc na moment. Nie zamierzałam płakać. W ciągu ostatnich dni wylałam stanowczo za dużo łez.
– Cholerna ze mnie egoistka – przyznałam, uśmiechając się gorzko i odwracając głowę w drugą stronę.
Nie wiedziałam, co mogłabym jej powiedzieć. Było już za późno na słowa.
– Trudno się nie zgodzić. – Usłyszałam przepity, męski głos, który nieco mnie przestraszył. Myślałam, że jestem tutaj sama.

Odwróciłam się gwałtownie, dostrzegając mojego rozmówcę. Slash powoli zbliżał się do nagrobka swojej ukochanej. No tak, on tutaj bywał niemalże codziennie.
– Przestraszyłeś mnie – mruknęłam, przełykając ślinę.
Zaśmiał się, stając obok mnie. Skrzywiłam się nieznacznie, wyczuwszy od niego alkohol. W sumie sama nie byłam lepsza. Zapijałam smutek, licząc, że to pomoże.
– Ona wiedziałabym, co zrobić – stwierdziłam, przerywając milczenie.
Pokiwał twierdząco głową, chowając ręce do kieszeni.
– Też mi jej brakuje. Zdaje mi się, że moje życie już nie ma sensu – odparł spokojnie, uśmiechając się gorzko.
– Chyba po części cię rozumiem – wyszeptałam, marszcząc nieznacznie czoło.
– Ale on żyje, nie? – dociekał, podłapując temat.
– On tak – przytaknęłam, pociągając nosem. Widocznie jemu jeszcze nie powiedzieli. – Ale mój były narzeczony nie – dodałam, wzdychając ciężko.
Paradoksalnie w tej chwili temat Jamesa wydawał mi się łatwiejszy.
– Nigdy o nim nie wspominałaś – burknął. – Co się z nim stało?
Jego pytanie nieco mnie zdziwiło. Nie spodziewałam się, że Slash zechce słuchać historii Jamesa. Po śmierci Leny straciłam w jego oczach. Nadal byliśmy przyjaciółmi, jednak nasze relacje nieco ostygły. Nie podobał mu się sposób, w jaki przeżywałam żałobę.
– Naprawdę chcesz o tym słuchać? – spytałam, ściągając brwi i posyłając mu krótkie spojrzenie.
– Tak – przytaknął, nie zastanawiając się ani przez moment. – Chyba potrzebuję chwili przerwy od użalania się nad sobą.
Parsknęłam ironicznie, usłyszawszy jego słowa. Czyli było nas dwoje.
– James – mój były narzeczony – zginął w wypadku samochodowym – zaczęłam, wlepiając puste spojrzenie w krawędzie granitowego nagrobka. Nie chciałam mu wspominać o naszej relacji. – Kłóciliśmy się i on stracił panowanie nad pojazdem. Obudziłam się w szpitalu, po operacji. Tam powiedzieli mi o jego śmierci. Obwiniałam się o nią. Gdyby nie nasza kłótnia… – przerwałam, czując, jak mój głos odmawia posłuszeństwa.
– Nie masz pewności, że nadal by żył – wysnuł, posyłając mi pokrzepiające spojrzenie. – Nie wyjechałabyś. Nie zakochałabyś się w…
– Tym, którego kocham – dokończyłam za niego. Wolałam, żebyśmy nie rozmawiali o Izzym. Im dłużej Slash żył w niewiedzy, tym lepiej dla mnie.
– Dokładnie – przytaknął, nie drążąc tematu, za co byłam mu bardzo wdzięczna. – Przyznaj, wymyśliłaś tę historyjkę na poczekaniu.
– Chciałabym – wymamrotałam, niepewnie podnosząc spojrzenie. – Wtedy może wszystko byłoby prostsze.
– Nie wiadomo – westchnął. – Wiesz, ile razy zastanawiałem się, co by było gdyby Lena nie umarła? Gdybyśmy jej wtedy pomogli? – spytał, posyłając mi dłuższe spojrzenie. Zrobił niewielką pauzę, oblizując usta. – Każdego dnia o tym myślę. Jednak im dłużej to robię, tym coraz częściej stwierdzam, że to nie ma sensu. W żaden sposób nie mogliśmy jej pomóc. Ona tego nie chciała.
– Doświadczyłam tego samego. Tylko za późno doszłam do takiego wniosku – przyznałam, spuszczając głowę. – Czasami nie warto obwiniać się o czyjąś śmierć. W szczególności, jeśli zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Tak było z Lenką. Opiekowali się nią najlepsi specjaliści.
– Wiem – westchnął, kiwając głową. – Mimo to nie mogę zmienić myślenia. Jej śmierć zaskoczyła nas wszystkich. Gdyby chorowała albo…
– Ale to trwało od dłuższego czasu – zauważyłam, przenosząc wzrok na jego twarz, którą pokrywał kilkudniowy zarost. – Tylko my nie chcieliśmy tego zauważyć.
Uśmiechnął się gorzko, przyznając mi rację.
– Tym razem mieliśmy rozmawiać o tobie, a jak zwykle zeszło na temat Leny – przypomniał, jakby nieco posmutniawszy.
– Nie szkodzi. I tak nie chciałam rozmawiać o mnie – przyznałam szczerze, zakładając ręce na piersi.
– Teraz pewnie powiesz, że czas leczy rany, nie?
– Nie – zaprzeczyłam, co nieco go zdziwiło. – Z własnego doświadczenia wiem, że nie. To musi samo przejść. Ktoś ją kiedyś zastąpi. To ty zdecydujesz, kiedy to nastąpi.
– Dziękuję za radę, doświadczona koleżanko – zaśmiał się, za co dostał kuksańca w bok.
– Widzę, że już ci lepiej – jęknęłam, odwzajemniając jego gest.
– Nie. Po prostu umiem zachowywać pozory.
– To rób tak dalej – poleciłam, robiąc krok w tył. – Chyba już na mnie pora.
– Nie przyszłaś czasami z nią porozmawiać? – spytał, marszcząc czoło.
– I tak mi nie odpowie. Chyba powinnam porozmawiać z kimś innym. Muszę się do tego przygotować – przyznałam bardziej sama przed sobą, posyłając mu subtelny uśmiech.
– Zostanę jeszcze chwilę. Do zobaczenia – odparł, odwzajemniając mój gest.
Założyłam kosmyk włosów za ucho, wycofując się powoli. Zdawało się, jakby ta rozmowa nieco mi pomogła. Pokazała, że nie tylko ja cierpię. Że nie warto się nad sobą użalać.
Zmierzałam do wyjścia, chociaż nie miałam bladego pojęcia, gdzie dalej iść. Nie chciałam wracać do mieszkania. Samotność i milczenie Axl dobitnie mnie pogrążały. Nie mogłam także narzucać się Rosie. Wystarczyło, że kilka dni temu spędziła ze mną niemalże cały dzień. Steven planował własny ślub, Nicole wykorzystała przerwę wiosenną i wyjechała z Gregiem, a Todd i Joy pracowali. Do Izzy’ego nie mogłam pójść. Nie było takiej opcji. Co niby miałabym mu powiedzieć?
W tej chwili żałowałam, że poszłam na chorobowe. Praca w księgarni przynajmniej mogła mnie odciągnąć od niepotrzebnego rozmyślania. Przez chwilę nawet chciałam odwiedzić to miejsce, jednak zrezygnowałam. Wydanie powodów mojego urlopu, mogłoby się źle skończyć.
Przystanęłam za metalową bramą, dostrzegając rudowłosego mężczyznę, który opierał się o żelazne pręty i wypalał papierosa. Zmarszczyłam czoło, podchodząc bliżej. Co on niby tutaj robił?
– Axl? – odparłam ze zdziwieniem, zwracając na siebie uwagę chłopaka. – Czekasz na kogoś?
Zgasił niedopałka, wyrzucając peta na ulicę. Stanął obok mnie, chowając dłonie do kieszeni jeansów.
– Tak myślałem, że cię tutaj znajdę. Wiedziałem, że nie mogłaś pójść do niego – stwierdził, wypowiadając z odrazą ostatnie słowo.
Poczułam dziwny, nieprzyjemny ucisk w żołądku. Nadal miałam wyrzuty sumienia, że tak go potraktowałam. Pomimo iż tak naprawdę nie zrobiłam nic złego.
– Przepraszam – mruknęłam, posyłając mu troskliwe spojrzenie.
– Nie masz za co – zaśmiał się, udając, że nic się nie stało. – To nie twoja wina, że się zakochałaś.
– Chyba chciałeś powiedzieć nie tylko moja – poprawiłam go. – Mimo wszystko nie powinieneś tak go traktować. To twój przyjaciel.
Uśmiechnął się ironicznie, wodząc wzrokiem po okolicy.
– Masz rację, tak właśnie zachowuje się przyjaciel. Podrywa dziewczynę kumpla, udając, że tylko grzecznie jej pomaga. Jaki ten Izzy jest dobroduszny, nic tylko wznieść mu pomnik. Szkoda tylko, że cię zostawił.
– Przestań – skarciłam go, zaciskając zęby. Nie sądziłam, że nadal będę tak reagować na ten fakt. – Chcesz mnie jeszcze bardziej pogrążyć? – spytałam retorycznie, rozkładając ręce. – Zakochałam się w facecie, który traktuje mnie jak młodszą siostrę. Nie umiem przestać o nim myśleć, podczas gdy on ma mnie w dupie. Zadowolony?! W końcu cierpię. Tak jak chciałeś! – wyrzuciłam podniesionym głosem.
Wcale nie było mi po tym lepiej. Wręcz przeciwnie. Znowu wróciły nieprzyjemne myśli, które wywoływały u mnie depresyjny nastrój.
– Vicky… – westchnął, marszcząc troskliwie czoło. – Nie wiedziałem, że tak zareagujesz. Nie chciałem, żebyś płakała.
Usłyszawszy jego słowa, odruchowo wytarłam policzek. Rzeczywiście był mokry. Chyba do tego stopnia przywykłam do płaczu, iż nawet nie wiedziałam, kiedy to robiłam. Pociągnęłam nosem, zaciskając usta.
– Nic nie szkodzi – mruknęłam, zakładając ręce na piersi. – Już jest lepiej – skłamałam, zdobywając się na niewyraźny, udawany uśmiech.
Przybrał troskliwy wyraz twarzy, po czym bez słowa podszedł i przytulił mnie. Odruchowo oparłam podbródek na jego barku. Przygryzłam dolną wargę, aby przypadkiem nie rozpłakać się po raz kolejny.
– Poradzimy sobie z tym – wyszeptał, przejeżdżając dłonią wzdłuż moich pleców. – Pomogę ci.
– Dziękuję – mruknęłam, pociągając nosem. – Naprawdę nie chciałam cię skrzywdzić.
Odsunął się, podtrzymując rękami moje ramiona. Jego troskliwe spojrzenie przekonywało o dobrych zamiarach chłopaka.
– Nie rozmawiajmy już o tym – poprosił, odruchowo marszcząc czoło. – Lepiej będzie, jak zajmiemy się bieżącymi sprawami.
Pokiwałam głową z aprobatą, stając obok niego. Nie marnując czasu, spacerem ruszyliśmy w stronę Roosevelt Avenue.
– Ta propozycja z wyjazdem do Portland jest nadal aktualna? – zagadnęłam, chowając dłonie do kieszeni jeansów.
Uśmiechnął się szeroko, nie spuszczając wzroku z horyzontu.
– Jak najbardziej – przytaknął, nie kryjąc entuzjazmu. – Ale co powiesz na małe wakacje? Powinnaś trochę odpocząć. Ty, słońce, plaża w Miami?
– Już chcesz się mnie pozbyć, co? – jęknęłam, dając mu kuksańca w bok.
– Niekoniecznie. Po prostu ten znajomy jest w stanie załatwić ci bilet na pojutrze.
Zamarłam na moment, spoglądając na niego ze zdziwieniem.
– Mówisz poważnie? – spytałam, nie kryjąc zaskoczenia.
– W takiej chwili nie wypada mi kłamać, nieprawdaż? – Uniósł nieznacznie brew. – Jest okazja, z której powinnaś skorzystać.
Przekalkulowałam sobie wszystko głowie. Jeśli wyjechałabym pojutrze, to spędziłabym w Miami tydzień, podczas którego Izzy byłby w Arizonie… Potrzęsłam odruchowo głową. Powinnam przestać o nim myśleć.
– Nie za szybko? – spytałam, wyrażając wątpliwości. – Nie zdążę się przygotować.
– Spontaniczne wyjazdy są najlepsze – stwierdził, uśmiechając się przekonująco. – Później wróciłabyś wypoczęta i gotowa na podróży do Portland.
Prychnęłam ironicznie, kręcąc głową. Idealnie to obmyślił. Miami, Portland. Nie miałabym ani chwili, żeby porozmawiać z Izzym. Skoro on nie mógł mnie mieć, to przynajmniej chciał wyeliminować rywala. Aczkolwiek nie zamierzałam się o to obrażać. Nie chciałam stracić kolejnego przyjaciela. Postanowiłam przemilczeć moje odkrycie.
– Może faktycznie masz rację – przyznałam, zakładając kosmyk włosów za ucho. – Lot do Miami dobrze mi zrobi – odparłam bez przekonania, wywołując zachwyt na jego twarzy. – Ale Portland musi nieco poczekać – dodałam szybko, nieco studząc jego entuzjazm. – Muszę pozamykać pewne sprawy. W końcu mam narzeczonego – zachichotałam, wypowiadając te słowa.
Dopiero teraz związek z Chrisem był dla mnie abstrakcją. Chyba po prostu pokochałam w nim tę jego poczciwość. Był dla mnie taki dobry i wytrwały. W końcu tyle razy odpierałam jego zaloty. Paradoksalnie, kiedy już prawie osiągnął swój cel, uświadomiłam sobie, iż kocham innego faceta. Co za pech!
– No to się żołnierzyk nieco zdziwi – zaśmiał się triumfalnie, za co dostał kolejnego kuksańca w bok. – Au!
– Należało ci się. Od samego początku jesteś do niego uprzedzony – wypomniałam mu, zakładając ręce na piersi.
– Bo nie pasujecie do siebie – jęknął z oburzeniem. – Jest zbyt nudny.
– I pokochał wariatkę. Co za paradoks – zaśmiałam się ironicznie.
– Coś o tym wiem. Sam jestem wariatem – przyznał, przykładając dłoń do serca.
Posłałam mu przelotne spojrzenie, ściągając przy tym brwi.
– Z autopsji wiem, że związek z wariatem nie wyjdzie. Jesteśmy skazani na samotność – westchnęłam, wzruszając ramionami.
– Ty wybrałaś złego Romea, a moja Julia mnie nie chce. Przynajmniej pozostaniemy żywi – zironizował, prychając przy tym.
– Polemizowałabym – jęknęłam, przedłużając samogłoski. – Z moją skłonnością do autodestrukcji i twoją porywczością, możemy skończyć dosyć marnie.
– Co nas nie zabije, to nas wzmocni – przytoczył słowa Nietzschego* .
– Co racja, to racja – westchnęłam z niechęcią. – Ale wracając do tematu, szkoda mi trochę Chrisa. Nieco źle wybrał.
– Wybrał dobrze – poprawił mnie Rose. – Tylko ciebie poniosła chwila. Myślałaś, że to ten jedyny, bo…
– Bo sprawiał wrażenie idealnego. Z biegiem czasu stwierdzam, że momentami przypominał mi ojca – przerwałam mu, bawiąc się paznokciami.
– Dokładnie – zanucił, wyciągając paczkę Marlboro. Chciał mnie poczęstować jednym, ale odmówiłam. – Miał chłopak pecha – podsumował, odpalając papierosa.
– Ale to była moja wina – zauważyłam obojętnie. – Tylko że teraz aż tak bardzo tego nie odczuwam. Czy to znaczy, iż jestem zła, bezduszna?
Zachichotał, jednocześnie dławiąc się dymem. Zakaszlał kilkukrotnie.
– Co cię tak naszło na wywody filozoficzne? – spytał, nie próbując ukryć zaintrygowania. – Doświadczyłaś jakiejś przemiany duchowej, czy co?
Uśmiechnęłam się ironicznie, spuszczając na moment głowę.
– Dorosłam. O taką odrobinkę – zaśmiałam się, układając palce w odpowiedni sposób. – Kiedyś trzeba – dodałam, wzdychając.
Schowałam dłonie do kieszeni, patrząc przed siebie.
– Będzie mi ciebie brakować – oznajmił nieoczekiwanie, zaciągając się dymem.
Nikły uśmiech zniknął z mojej twarzy. Myśl, że to mógł być koniec, nieco mnie przytłaczała.
– Jeszcze nie wyjechałam – przypomniałam mu. – Poza tym będziemy się widywać.
– Na wielkiej scenie?
– Chociażby – bąknęłam, chichotając. –  Nie no, mam nadzieję, że o mnie nie zapomnisz, jak już będziesz mega sławny.
                – No nie wiem… – mruknął, za co dostał kuksańca w bok. – Jak mnie będziesz biła, to na pewno będę chciał o tobie zapomnieć – dodał z udawaną powagą.
                – To będzie trudne – uprzedziłam, uśmiechając się szerzej.
                Zwiększyłam nieco tempo, zostawiając mojego towarzysza kilka kroków za mną.
                – Po raz pierwszy od dwóch tygodni się uśmiechnęłaś. Chyba powinienem zostać psychoterapeutą – zawołał, próbując mnie dogonić.
                Usłyszawszy jego słowa, prychnęłam pod nosem. Nie sądziłam, że tak bardzo będzie mi brakowało jego towarzystwa.
                – Przede wszystkim powinieneś być nieco bardziej skromny – wypomniałam, posyłając mu krótkie spojrzenie.
                – Zawsze mi o tym przypominasz. Kto to będzie robił, jak wyjedziesz? – spytał, udając przerażenie.
                Wzruszyłam ramionami, podążając przed siebie i czekając, aż mój towarzysz poruszy jakiś ciekawszy temat.
                Droga do domu minęła mi dosyć szybko i przyjemnie. Razem z Axlem rozmawialiśmy o płytach, trunkach. Powspominaliśmy nieco ten rok. Powoli zamykałam pewien rozdział mojego życia. Pomimo iż bardzo nie chciałam tego robić…
                – Co powiesz na lody? – zaproponowałam, kiedy już dochodziliśmy pod nasz blok. – Zostało jeszcze trochę w zamrażalniku.
                – Znowu wracasz do użalania się? – spytał, marszcząc brwi z niezadowolenia.
                – Nie – zaprzeczyłam, szukając kluczy w kieszeni. – Nie mamy nic innego do jedzenia, a z kasą też jest krucho.
                – Myślę, że mam jeszcze parę dolców na jakąś tanią chińszczyznę – oznajmił ochoczo.
                – To gitesik – zanuciłam, zakładając kosmyk włosów za ucho. – Albo możemy zamówić pizzę w tym lokalu, w którym kiedyś pracowałeś. Może dadzą nam jakąś zniżkę – rzuciłam, przypomniawszy sobie o owym fakcie.
                – Jasne – zaaprobował, podążając za mną.
                Zbliżając się pod naszą klatkę, zauważyłam mężczyznę, który stał przed drzwiami. Przystępował z nogi na nogę, jakby na kogoś czekał. Zatrzymałam się na moment, marszcząc czoło. Zdawało mi się, że już kiedyś go widziałam. Tylko gdzie? Zrobiłam kilka kroków na przód. Mężczyzna w tym czasie obrócił twarz, dzięki czemu mogłam mu się lepiej przyglądnąć.
                – Brian? – spytałam, nie wierząc własnym oczom. – Co ty tutaj robisz?
                Brian był kolegą Chrisa z pracy. Poznaliśmy się któregoś wieczoru. Przyszedł do nas na kolację, posiedzieliśmy i ogólnie było fajnie. Tylko jeśli dobrze kojarzyłam fakty, on też miał wyjechać na misję. Już wrócił czy może go nie wysłali?
                – Chris jest w szpitalu – poinformował, przyjmując posępny wyraz twarzy. – Pomyślałem, że powinnaś o tym wiedzieć.
---------------------------
* Friedrich Nietzsche – niemiecki filozof, filolog klasyczny, prozaik, poeta

💗💗💗

Hej robaczki 😘

Był ktoś na koncercie w Gdańsku? Jak tam wrażenia?

Chciałam skończyć to opowiadanie przed wakacjami, ale jak zwykle mi nie wyszło 😂😂😂

Coś dla tych, którzy odczuwali niedobór Slasha w tym opowiadaniu 😉 Jak myślicie, kto, oprócz Chrisa, pojawi się w następnym rozdziale? Jestem ciekawa Waszych opcji 😉

Nareszcie są wakacje 😎 Z tej okazji życzę Wam udanego wypoczynku. Najprawdopodobniej mój ,,urlop" wypadnie już po zakończeniu WTTPC. Jeśli nie, o wszystkim będę informować 😉

Nie wiem, co mnie dzisiaj naszło na tak długą notkę xdd


2 do końca 😉

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.



⭐Allie