poniedziałek, 26 czerwca 2017

70. You're gonna miss me when I'm gone



                – Wychodzisz gdzieś?
                Uśmiechnęłam się, zauważywszy w lustrze odbicie Axla. Odłożyłam na bok pomadkę w odcieniu fuksji, wcześnie malując nią usta.
                – Powinieneś najpierw zapukać – wypomniałam, odwracając się w jego stronę.
                Uśmiechnął się łobuzersko, zakładając ręce na piersi.
                Axl od godziny zwoził do mojego mieszkania swoje rzeczy. Nadal miałam pewne wątpliwości co do jego przeprowadzki, aczkolwiek skutecznie ich nie pokazywałam. Pozwoliłam, żeby zawalił cały salon kartonowymi pudłami, które planował kiedyś tam rozpakować. Wolałam ominąć ten moment, dlatego zdecydowałam się tego wieczoru wyjść do klubu. Przy okazji musiałam załatwić pewną sprawę.
                – Nie odpowiedziałaś na moje pytanie – drążył temat, lekceważąc moją uwagę.
                – Do klubu – oznajmiłam obojętnie.
                Wyminęłam go, zabierając torebkę, która leżała na krześle. Sprawdziłam, czy aby na pewno zawiera wszystko, po czym założyłam ją na ramię.
                – Sama? – spytał z nutą kpiny w głosie.
                Posłałam mu wymowne spojrzenie, stając jard od niego. Miałam czas, więc spokojnie mogłam poświęcić chwilę na potyczkę słowną.
                – Jestem duża, nie zgubię się – prychnęłam, obejmując się ramionami. – Pojadę autobusem, także zostawiam ci mój samochód do dyspozycji.
                Parsknął ironicznym śmiechem, wodząc wzrokiem po ścianach.
                – Ciekawe, co powiedziałby na to Chris – zaczął, starając się utrzymać ze mną kontakt wzrokowy. – Śpię w jego łóżku, mieszkam z jego narzeczoną i jeżdżę jego BMW. Czy to znaczy, że wygrałem?
                Przygryzłam wargę, powstrzymując się od odpowiedzi. Od naszej ostatniej rozmowy, temat Chrisa nieco zbijał mnie z pantałyku. Przestałam być pewna swoich uczuć. Irytowało mnie to. Dlaczego nie mogłam podjąć ostatecznej decyzji, nad którą nie rozmyślałabym przez kolejne lata?
                – Wrócę późno – rzuciłam dosyć chłodno, odwracając się na pięcie.
                Zdecydowanym krokiem ruszyłam w stronę drzwi. Nie miałam ochoty kontynuować tej rozmowy. Odkrył mój słaby punkt, który do tej pory starałam się ukrywać. Nie kochałam Chrisa tak, jak on kochał mnie.
                – Znowu uciekasz! – zawołał z mojego pokoju, na co przymknęłam oczy. Jego słowo raniły moje bębenki.
                Zarzuciłam na siebie ramoneskę, wrzucając klucze do torebki. Po części miał rację. Uciekałam, bo nie umiałam poradzić sobie z rzeczywistością. Chciałam się od niej odciąć, chociaż to było niemożliwe. Zamknęłam za sobą drzwi, starając się przestać myśleć o tym wszystkim. Nieskutecznie. Całą drogę na dół analizowałam to, co powiedział. Naprawienie windy było ostatnią rzeczą, jaką planowano zrobić w tym bloku.
                Na zewnątrz przywitał mnie przyjemny, chłodny wiaterek. Odetchnęłam głęboko, wdychając przy tym świeże powietrze. Tego mi brakowało. Chwili spokoju i atmosfery, jaka panowała w tej okolicy. To nie było Sunset Strip ani centrum. Tutaj nikt nie bał się wyjść wieczorem z mieszkania. Włożyłam do uszu słuchawki, puszczając na walkamanie ostatnią płytę Pantery.
                Droga na przystanek minęła mi dosyć szybko. Próbowałam się wyłączyć, rozmyślając o czymś nieco przyjemniejszym. Zdecydowałam się złożyć papiery, żeby móc skończyć szkołę. Chciałam spróbować studenckiego trybu życia. Ciężkiej pracy, która pomagała osiągnąć wymarzony cel.

Wsiadłam do autobusu, zajmując miejsce na jego tyłach. Bacznie obserwowałam innych pasażerów, jakbym chciała prześwietlić ich osobowości. Do tej pory nie skupiałam się na obcych mi ludziach. Jednak tego dnia coś mnie zaciekawiło. Kobieta rozmawiająca przez telefon, żywo przy tym gestykulując czy młody lekko wstawiony chłopak. Oparłam skroń o szybę, układając w głowie różnego rodzaju scenariusze. Tworzyłam życie tych osób, które z pewnością diametralnie odbiegało od rzeczywistości. Jednak w pewnym stopniu pozwalało mi to oderwać się od moich problemów.
Wysiadłam na przedostatnim przystanku, wlokąc się w stronę Psycho. Wyjęłam z kieszeni kurtki paczkę papierosów, odpalając jednego. Wypuszczałam dym powoli, patrząc przed siebie. Mijałam grupki ludzi, którzy śmiali się, rozmawiali na przeróżne tematy. Potakiwałam głową w rytm melodii, nieznacznie uśmiechając się przy tym. Niektóre osoby odwzajemniały ten gest, sądząc, że był on kierowany do nich. Chichotałam wtedy pod nosem, kręcąc głową.
W klubie jak zawsze było dosyć tłoczno. Dopchałam się do baru, siadając na wysokim stołku. Zamówiłam dla siebie Margaritę, z niecierpliwością czekając na mojego towarzysza. Stukałam paznokciami w rytm muzyki, rozglądając się po lokalu. Nie zauważyłam żadnych znajomych twarzy, co dodatkowo dodało mi odwagi.
– Wybacz, Ruda, że dopiero teraz, ale musiałem obskoczyć paru ludzi – odparł tym swoim zachrypniętym głosem, zajmując miejsce obok mnie.
– Nic nie szkodzi, Ben. – Uśmiechnęłam się niemrawo, zakładając nogę na nogę. – Też niedawno przyszłam.
Przytaknął, zamawiając dla siebie shota. Nerwowo przeszukiwał kieszenie w celu znalezienia towaru dla mnie. Nie dało się ukryć, że się spieszył.
– Trzymaj – westchnął, niezauważalnie podając mi woreczek, który od razu zacisnęłam w pięści. – Tylko rozważnie, bo w najbliższym czasie może być krucho.
Schowałam zawiniątko do kieszeni kurtki, dokładnie ją zasuwając. Przyda się na później, pomyślałam.
– Dlaczego? – spytałam, upijając łyk trunku.
Machnął ręką, na raz pochłaniając zawartość swojego kieliszka. Przetarł usta rękawem bluzy, posyłając mi niemrawe spojrzenie.
– Sama wiesz. Szef się zwija, a ja muszę szukać nowego dostawcy – burknął, kładąc na blacie należność za alkohol.
– Chyba tylko ja cieszę się z tego, że Eddie wyjeżdża – zaśmiałam się gorzko, maczając usta w trunku.
Odwzajemnił mój gest, zeskakując z krzesła barowego. Zazwyczaj nasze spotkania nie trwały długo. Tym razem było nie inaczej.
– Bo ty dasz sobie radę, Ruda. Jeszcze nie jesteś taka zepsuta – stwierdził, pokrzepiająco klepiąc mnie po ramieniu.
Zachichotałam pod nosem, odruchowo kręcąc głową. Biedny Ben nie wiedział wszystkiego. Z resztą tak samo jak inni. Jakoś nie lubiłam się zwierzać.
Odpaliłam papierosa, zaciągając się jego dymem. Kolejny długi wieczór zamierzałam spędzić w samotności. Tym razem nie przed telewizorem w towarzystwie ciepłego, pluszowego koca a w klubie nad kieliszkiem po brzegi wypełnionym Martini. Ostatnio właśnie w taki sposób odpoczywałam od rzeczywistości. Prawie całkowita samotność paradoksalnie pozwalała mi się zrelaksować.
– Popielniczkę? – Usłyszałam nad sobą przyjemny, niski, lekko zachrypnięty, męski głos.
Obróciłam głowę, aby dostrzec mojego rozmówcę. Był to mężczyzna po trzydziestce z niewielkim zarostem i okularami w grubych, czarnych oprawkach. Jego uszy zdobiły niemałej wielkości tunele. Uśmiechał się przyjaźnie, sprawiając wrażenie całkiem sympatycznej osoby.
– Poproszę – odparłam, lustrując wzrokiem jego twarz. Położył szklany przedmiot na blacie. Strzepnęłam popiół, oblizując usta. – Dziękuję – dodałam po chwili, posyłając mu pogodne spojrzenie. – Może się dosiądziesz?
To był kompletny impuls. Nie miałam jakiejś większej ochoty spędzić wieczoru w towarzystwie tego mężczyzny. Po prostu wydawał się być spoko, a samotność odrobinę zaczynała mi przeszkadzać. Tak, dosyć często wracałam do starych przyzwyczajeń.
– Z chęcią – zgodził się, siadając na stołku, który uprzednio zajmował Ben. – Napijesz się czegoś? Ja stawiam – zaproponował, dorzucając szeroki uśmiech.
Odwzajemniłam jego gest, zmieszanym wzrokiem wodząc po blacie. Doceniałam jego chęci, ale chyba mieliśmy odmienne wizje spędzenia tego wieczoru.
– Nie, dziękuję – odmówiłam uprzejmie. – Mam jeszcze – dodałam, wskazując wzrokiem na praktycznie nieupity trunek.
Chłopak przytaknął głową, po czym zamówił dla siebie piwo. Pomiędzy nami zapanowała chwilowa cisza, którą przerywały jedynie głośne dźwięki klubowej muzyki.
– Czym się zajmujesz? – spytał nieoczekiwanie, odebrawszy swoje zamówienie.
Zaciągnęłam się dymem, zamyśliwszy się nad odpowiedzią. W końcu straciłam pracę, którą tak bardzo nie lubiłam się chwalić. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, iż mogłam spokojnie odetchnąć pełną piersią.
– Jestem tancerką – skłamałam. Marzyłam, żeby nią zostać, ale do tego celu prowadziła długa droga. Aczkolwiek mój towarzysz nie musiał o tym wiedzieć. – Nie mam z tego kokosów, więc dorabiam sobie w okolicznej księgarni. A ty?
– Realizator dźwięku za dnia, okazjonalnie DJ w nocy – odpowiedział pewnie, zaplatając palce.
– Fajnie – mruknęłam, odruchowo przytakując głową. – Pewnie miałeś okazję poznać kilka sławnych zespołów.
– Zdarzyło się – odparł, celowo przeciągając samogłoski. – Ale ty pewnie też znasz trochę sław. Na co dzień Broadway okazjonalnie West Hollywood?
Zaśmiałam się dla niepoznaki. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo pragnęłam takiego życia.
– Chwilowo trenuję, ale za niedługo rozpocznie się rekrutacja. Kto wie, może akurat uda mi się wyjechać do Nowego Jorku? – Uśmiechnęłam się, popijając alkohol.
Większe brednie nagadałam chyba tylko Nicole. O ile tamto w pewnym sensie było uzasadnione, to nie miało kompletnego sensu. Dlaczego okłamywałam obcego faceta? A może ukrywałam prawdę głównie przed samą sobą? Chyba tak było najwygodniej.
– Chętnie przyszedłbym na twój występ. Odbędzie się takowy w najbliższym czasie? – drążył temat, nieznacznie nachylając się do przodu.
Pewnie niezbyt dobrze mnie słyszał, pomyślałam.
– Mówiłam, na razie skupiam się na czymś innym – przypomniałam, nerwowo bawiąc się palcami. – Ale może kiedyś nadarzy się takowa okazja.
Posłałam mu krótkie spojrzenie. Dopiero teraz zauważyłam, iż patrzył się na mnie od dłuższego czasu. Konkretniej mówiąc, wlepiał swój ciekawski wzrok, wywołując na moim ciele nieprzyjemne ciarki.
– A kiedy ja będę mogła posłuchać efektów twojej pracy? – spytałam, udając zainteresowanie. Tak naprawdę ten facet powoli zaczynał mnie przerażać.
– Jutro w tym samym miejscu o dwudziestej – odparł, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Mam nadzieję, że się pojawisz.
Spuściłam na moment głowę, gasząc niedopałka. Zastanawiałam się, czy już nadeszła pora, żeby uciekać.
– Zobaczę. Mam dosyć napięty grafik – skłamałam po raz kolejny, czując przy tym dziwną swobodę.
Przytaknął, upijając spory łyk alkoholu. Zaplotłam palce na nóżce kieliszka, kurczowo je zaciskając.
– Przyszłaś sama?
– Tak jakoś wyszło – burknęłam, wzruszając ramionami. – Mój narzeczony nie mógł mi towarzyszyć.
– Powinien miej pracować, jeśli nie chce stracić tak pięknej partnerki – zaśmiał się, wywołując rumieniec na mojej twarzy. Jeszcze tylko tego brakowało!
– Jest wojskowym. Wyjechał na misję – wytłumaczyłam, chociaż nie było takiej konieczności. Przecież nie musiałam mu się tłumaczyć.
– Szlachetnie – rzucił, krzywiąc się na moment. – Podziwiam twoją odwagę. Siedzisz tutaj sama w obawie, że twój ukochany może zginąć…
Przymknęłam powieki, usłyszawszy jego słowa. Do tej pory nawet nie dopuszczałam do siebie takiej myśli. Chris nie mógł umrzeć. Tu nie chodziło nawet o mnie. On po prostu zasługiwał na lepsze życie. Bez kłamstw, którymi do tej pory go karmiłam. Zasługiwał na poznanie prawdy. Potem mógł odejść. Nie zatrzymywałabym go.
– Przepraszam – mruknął, kładąc dłoń na mojej łopatce. Ruszyłam się, strącając ją. – Nie wiedziałem, że tak zareagujesz.
– Nic nie szkodzi – wycedziłam, haustem upijając sporą część napoju. – Po prostu zmieńmy temat.
– Może jednak napijesz się czegoś? – ponowił propozycję.
Zacisnęłam zęby, aby przypadkowo na niego nie nakrzyczeć. Powoli męczył mnie swoją osobą.
– Nie – zaprzeczyłam po dłuższej chwili. – Często tutaj bywasz? – spytałam, zmieniając temat.
Chłopak podrapał się po karku, przyjmując zamyślony wyraz twarzy. Widać było, że moja poprzednia reakcja nieco go zmieszała.
– Ostatnio coraz rzadziej. Mam masę pracy w studio. A ty?
Uśmiechnęłam się gorzko, na samo wspomnienie. Psycho – jeden z ulubionych klubów Eddiego. Częściej bywałam chyba tylko w Rainbow.
– Lubię się odstresować po pracy, a tutaj mam najbliżej – przyznałam niechętnie. – Ale tak samo jak ty, ostatnio coraz rzadziej tutaj goszczę.
– To może wzniesiemy toast za spotkanie? – zaproponował, nieznacznie unosząc kufel.
Stuknęłam kieliszkiem o jego szkło, raptownie zamaczając usta w trunku. Miałam ochotę jak najszybciej wypić alkohol i wrócić do domu.
– Może zatańczymy? – próbował w inny sposób realizować swój plan.
Westchnęłam, uśmiechając się. Zmęczyły mnie te całe jego podchody.
– Może innym razem. Po całym dniu treningu mam dość – odparłam, starając się wyglądać na wyczerpaną. Dobrze, że w porę sobie o tym przypomniałam…
– Trochę mało rozrywkowa jesteś – podsumował, delektując się piwem.
Zachichotałam pod nosem, zakładając kosmyk włosów za ucho. Gdybym tylko opowiedziała mu o wszystkim, czego doświadczyłam w Los Angeles…
– Po prostu jestem zmęczona – oznajmiłam nieco oschlej. Łudziłam się, że może w końcu da sobie spokój.
– Jeśli chcesz możemy przenieść się w inne miejsce – zaproponował, uśmiechając się łobuzersko.
Rozchyliłam subtelnie usta, nie dowierzając w jego pewność siebie. Miał gościu tupet.
– Ale ty jesteś natrętny – jęknęłam, subtelnie marszcząc brwi. – Każdej dziewczynie tak się narzucasz?
Zaśmiał się, spuszczając głowę. Przez dłuższy czas nic nie odpowiadał. Może wreszcie sobie pójdzie, pomyślałam.
– Tylko tym wyjątkowym – odparł wreszcie, posyłając mi dłuższe spojrzenie.
Przewróciłam oczami, kończąc swój trunek. Wreszcie mogłam ulotnić się z tego miejsca. Zabrałam swoją torebkę, zeskakując z wysokiego stołka.
– Miło było, ale muszę lecieć. Obiecałam przyjaciółce, że wpadnę jeszcze na jej domówkę – wymigałam się, aby zbędnie mnie nie zatrzymywał.
– Szkoda – jęknął, po chwili uśmiechając się. – Ale mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy.
– Może. – Odwzajemniłam jego gest. Oby nie.
Minęłam go, nie zatrzymując się ani na chwilę. Podążyłam prosto w stronę toalet. Przed wyjściem potrzebowałam porządnie się znieczulić. Przecież nie mogłam tego zrobić w swoim mieszkaniu, które od dziś również okupował Axl.
Od jakiegoś czasu zawsze nosiłam ze sobą potrzebne rzeczy do wzięcia heroiny. Praktycznie nie ruszałam się bez nich z domu. Uzależnienie powoli przejmowało kontrolę nad moją rutyną. Mimo to jak do tej pory nie widziałam jego negatywnych skutków. Wręcz przeciwnie. Żyło mi się względnie lepiej.
Zmierzałam ku wyjściu, przeszukując kieszenie w celu znalezienia papierosów. Lubiłam po wszystkim wypalić jednego. Zmarszczyłam czoło, przystanąwszy na moment. Nie było ich. Nerwowo odsunęłam torebkę, sprawdzając jej zawartość. Pusto.
– Kurwa – syknęłam, zaciskając usta w wąską linię.
Odgarnęłam włosy, zaczynając chodzić w kółko. Musiałam zostawić je na blacie baru. To dlatego ten facet się uśmiechnął! Wiedział, że na pewno wrócę po fajki. Nie chciałam dać mu tej satysfakcji. Z drugiej strony natomiast nie potrafiłam wytrzymać bez dawki nikotyny. Co prawda byłam znieczulona, ale nieco mnie roznosiło.
W końcu zdecydowałam się wrócić na salę. Zamierzałam załatwić to szybko i bezboleśnie. Miałam zabrać papierosy i prędko opuścić lokal. Potem złapać autobus i wrócić do mieszkania.
– Gapa ze mnie – zaśmiałam się, chowając do kieszeni zgubę.
Chłopak wyglądał na usatysfakcjonowanego takim obrotem spraw. Tak jak przypuszczałam.
– Wiedziałem, że wrócisz – przyznał, uśmiechając się pewnie. – Zamówiłem ci drinka. Takiego, jakiego wcześniej piłaś.
Przygryzłam wargę, przystępując z nogi na nogę. Przeczuwałam, że tak to się może skończyć. W końcu nalegał na tego drinka, odkąd się przysiadł. Nawet przez myśli mi nie przyszło, iż mogło to mieć głębszy sens.
– Spieszę się… – zaczęłam, wskazując palcem na drzwi.
– Jeden drink cię nie zbawi. Proszę, druga taka okazja może się nie nadarzyć.
Niemalże poczułam na języku metaliczny smak krwi. Nie sądziłam, że w tej sytuacji będę rozdarta. Chciałam, żeby wreszcie dał mi spokój. Jego słowa wybrzmiewały w moich uszach. Jeden drink cię nie zbawi. Nie byłam pewna, czy to dobry pomysł. W końcu czułam do niego swego rodzaju niechęć.
– Niby nie – mruknęłam, wzruszając ramieniem. – Chyba mogę zostać – odparłam nieobecnym głosem, zajmując poprzednie miejsce.
– Świetnie – obwieścił, uśmiechając się szeroko. – Zobaczysz, nie pożałujesz.
Przełknęłam ślinę, czując narastającą w gardle gulę. Uległam mu. Będzie dobrze, wmawiałam sobie. Upiłam łyk trunku, niepewnie układając ręce na blacie. Tym razem to on opowiadał, ja jedynie od czasu do czasu coś dorzuciłam, potwierdziłam czy zaprzeczyłam. Piłam, żeby dodać sobie odwagi. Z czasem zaczęło to skutkować. Odprężyłam się, a strach ot tak uleciał. Jego miejsce natomiast zajęło zmęczenie. Czułam się coraz bardziej senna. Przyjemny głos mężczyzny działał na mnie jak kołysanka. Moje powieki stawały się coraz cięższe. Opadały, aby z czasem zupełnie się przymknąć. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Z czasem po prostu zasnęłam, urwał mi się film…

╳╳╳
 
Do moich uszu docierały przeraźliwe dźwięki pisku opon. Otworzyłam oczy, niemiłosiernie się przy tym krzywiąc. Czułam, jakby moja głowa miała zaraz eksplodować. Zamrugałam kilkukrotnie, następnie rozglądając się dookoła. Nie było to wnętrze klubu, w którym dosłownie przed chwilą się znajdowałam. Siedziałam na przystanku autobusowym, trzymając w dłoniach butelkę piwa. Nie miałam bladego pojęcia, jakim cudem się tutaj znalazłam. Odłożyłam alkohol, raptownie poszukując torebki. Leżała obok, wyglądając na nieruszoną. Nerwowo rozsunęłam zamek, sprawdzając, czy aby na pewno wszystko było w środku.
– Cholera! – syknęłam, jedną ręką odgarniając włosy, które opadły mi na twarz.
Przygryzłam wargę, próbując powstrzymać jej drżenie. Coraz bardziej ogarniała mnie bezsilność i przerażenie. Ktoś ukradł mi portfel (na całe szczęście dokumenty zostawiłam w domu), pozostawił w kompletnie nieznanym miejscu. Jedyne, co pamiętałam to tamten facet. I ten drink, który mi zamówił…
Wstałam gwałtownie, rozczapierzając usta. Dopiero teraz krew zaczynała dopływać do mojego mózgu, poprawiając jego funkcjonowanie. To niemożliwe, wmawiałam sobie, przykładając lodowate ręce do skroni. Próbowałam nie dopuścić do siebie tej myśli. Nieskutecznie. A co jak on mnie zgwałcił? Pokręciłam stanowczo głową, zabierając swoją torebkę. Musiałam wynieść się z tego miejsca. Pragnęłam jak najszybciej wrócić do domu. Tylko jak? Nie miałam przy sobie ani centa. Zostało mi udać się pieszo. Jednak nie za bardzo wiedziałam, gdzie się znajduję i dokąd mam iść…
Wzdrygnęłam się, czując chłodny podmuch wiatru. Zacisnęłam palce na brzegach kurtki, przyciągając je nieco bliżej. Nawet nie próbowałam powstrzymać płaczu, który był u mnie niemal odruchem bezwarunkowym. Jedynie od czasu do czasu ocierałam z policzków gorące łzy. Byłam na siebie cholernie zła. Zaufałam kompletnie obcemu mężczyźnie. Ba, przecież już wcześniej wydawał mi się podejrzany. Mimo to złapałam się na jego haczyk. I on to skutecznie wykorzystał. Pociągnęłam nosem, spróbowawszy wzbudzić sygnalizację świetlną. Nadaremnie.
– Dlaczego? – załkałam, wykrzywiając twarz w grymas.
Byłam sama. Pośród szarawych budynków, osamotnionych drzew i opustoszałych ulic. Szłam przed siebie, błądząc przez dłuższy czas. Przez moją głowę przelatywały różnego rodzaju myśli. Dam radę? Wątpiłam w to. Byłam zbyt krucha, żeby samej poradzić sobie z tym wszystkim. W dodatku coraz bardziej zaczęło mnie mdlić. Przystanęłam nad ulicznym rowem, aby sobie ulżyć. Wymiotowałam, jednocześnie czując, jak moje policzki oblewa coraz większa ilość łez. Wytarłam usta rękawem kurtki, jeszcze przez chwilę pozostając w pozycji kucznej. Niewielki płacz zamienił się w lament, którego nie potrafiłam zahamować. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Objęłam się ramionami, próbując w ten sposób zachować równowagę.
Potrzebowałam ulgi. Nie umiałam znosić cierpienia. Nie w samotności. Wzięłam jedną tabletkę kwasu, licząc, że James pomoże mi. Łudziłam się, iż tak będzie. Musiałam z kimś porozmawiać, a nie mogłam tak po prostu o wszystkim powiedzieć Axlowi. Nie chciałam go zawieść, chociaż właśnie to zrobiłam. Byłam łatwym celem. Zbyt łatwym. Ta myśl jeszcze bardziej mnie pogrążyła.
Przemierzałam ulice, powoli tracąc nadzieję. Próbowałam zatrzymać kilka taksówek, ale za każdym razem kończyło się to fiaskiem. Zapewne spowodowane było to moim okropnym wyglądem. Przypominałam siedem nieszczęść. Jednak nie poddawałam się. Nie mogłam spędzić nocy na ulicy. Zbytnio się bałam.
W końcu po morderczym spacerze dotarłam pod mój blok. Nawet nie miałam siły, aby zdobyć się na nikły uśmiech. Mimo to w środku skakałam z radości. Wreszcie mój koszmar się skończył. Tak mi się przynajmniej zdawało.
W środku przywitała mnie pustka i wszechogarniająca ciemność. Zapewne Axl nie zdążył jeszcze przewieść wszystkich swoich rzeczy albo dłużej zabalował, pomyślałam. Rzuciłam torebkę na kanapę, udając się do kuchni. W lodówce miałam jeszcze całą butelkę wódki, która czekała na odpowiednią okazję. Właśnie takowa się nadarzyła. Zabrałam chłodne szkło i usiadłam pod ścianą. Upiłam dużego łyka, niemiłosiernie się przy tym krzywiąc. Czułam, jak gorzka ciecz wypala mi przełyk. Smakowała okropnie, ale za to skutecznie leczyła rany.
Zamrugałam oczami, dostrzegając w oddali błysk bursztynowego światła. Oddychałam z trudem, czując, jak moje ciało staje się coraz bardziej bezwładne. Kwas zaczynał działać. Z trudem upiłam kolejnego łyka trunku, następnie odstawiając butelkę na bok.
– Zawiodłem się na tobie. – Usłyszałam, jednak nigdzie nie mogłam go dostrzec.
– James? – wychrypiałam.
Poczułam chłodny podmuch wiatru, pomimo iż okno było zamknięte. Chciałam przyciągnąć nogi bliżej klatki piersiowej, ale nie mogłam. Jakbym nie miała nad nimi kontroli.
– Dałaś się złamać jakiemuś początkującemu? – spytał retorycznie kpiącym tonem. – Nie sądziłem, że jesteś aż tak żałosna.
Wzdrygnęłam się, dostrzegając kontur postaci siedzącej naprzeciwko mnie. Nie spodziewałam się, że będzie aż tak nieprzyjemnie.
– Ja… ja nie chciałam – wydukałam, czując jak moje ręce się pocą. – On mnie wykorzystał…
Pomieszczenie wypełnił jego przenikliwy śmiech. Nie za bardzo wiedziałam, o co mu może chodzić. Oddychałam niespokojnie, z trudem nabierając powietrza.
– Ty niczego nigdy nie chcesz – stwierdził szorstko. – Mojej śmierci też nie chciałaś.
Zapowietrzyłam się na moment, wydając przy tym krótki jęk. Nie lubiłam wracać do tego tematu. Szczególnie w tych okolicznościach.
– Żałuję tego – oznajmiłam drżącym głosem. – Gdybym tylko mogła cofnąć czas…
– Wróciłabyś do mnie?
Jego pytanie nieco mnie zaskoczyło. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Chciałam tego? Sama nie byłam do końca pewna. Moje życie przypominało jeden wielki chaos. Mimo to nie wróciłabym do piekła, którego doświadczałam w przeszłości.
– Kocham cię, ale…
– Ale teraz jest ci lepiej? – przerwał mi, uśmiechając się gorzko.
Niepewnie pokiwałam głową, z trudem przełykając ślinę.
– Wiedziałem – przyznał niechętnie. – Dużo przeze mnie wycierpiałaś. Teraz masz okazję się odegrać.
Zmarszczyłam brwi, nie spuszczając z niego wzroku. Zbytnio nie wiedziałam, o co mu może chodzić.
– No dalej! – ponaglał mnie, wymachując dłonią. – Uderz mnie. Wyżyj się. Roztrzaskaj to szkło. Przecież i tak nie smakuje ci ta wódka.
Ostrożnie przeniosłam wzrok na butelkę, która stała obok mojej nogi. Poczułam, jak moje serce bije coraz mocniej. Może faktycznie powinnam sobie ulżyć, pomyślałam. Nie tyle ze względu na Jamesa. Musiałam odreagować tamtego faceta z klubu.
– No dalej! – W moich uszach wybrzmiał jego szept.
Zacisnęłam zęby, podnosząc szkło. Nawet nie kwapiłam się do zakręcenia jej. I tak zaraz ciecz miała się rozlać po całym korytarzu. Wzięłam głęboki oddech, przymykając powieki. Odliczyłam w myślach do dziesięciu, po czym z impetem rzuciłam butelką w przeciwległą ścianę. Pomieszczenie wypełnił huk rozbijanego szła, a następnie… po raz kolejny jego przenikliwy śmiech.
– Pudło – przeliterował. Otworzyłam oczy, zauważając jego postać, która tym razem siedziała tuż obok mnie. Trzeba było przyznać, przemieszczał się niemalże bezszelestnie. – Chyba muszę ci przypomnieć, że ducha nie da się zabić.
Pokręciłam odruchowo głową, przyglądając się resztkom butelki. Malutkie odłamki pokrywały niemal cały dębowy parkiet. W dodatku nasiąkał on śmierdzącym roztworem, którego kałuża zdawała się płynąć w moją stronę.
– Dlaczego kazałeś mi to zrobić? – spytałam, patrząc na niego z niedowierzaniem.
Wzruszył ramionami, następnie zakładając ręce na piersi.
– Czy ja wiem… – jęknął bez przekonania. – Chciałem sprawdzić, czy zrobisz, co ci każę. Taki mini teścik przed…
– Czymś większym? – przerwałam mu. Kolejny raz poczułam lodowaty podmuch wiatru.
– Powiedzmy – odparł od niechcenia. – Wracając do mojego pytania, wróciłabyś do mnie?
Przełknęłam niepewnie ślinę, czując na policzku jego palący dotyk.
– Raczej tak – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Ból przeszywał mnie od środka.
– Zuch dziewczynka – skomentował, zabierając dłoń. Na chwilę mogłam poczuć ulgę. – Wiesz, że to cud, że żyjesz? Powinnaś zginąć razem ze mną. Chyba twój Anioł Stróż nie próżnuje.
Przygryzłam wargę, niechętnie wracając do tych przykrych wspomnień. To był wypadek. Przecież już powoli przestawałam się obwiniać za jego śmierć.
– Moje życie i tak nie ma sensu. Nie potrafię się nie staczać – przyznałam, czując, jak łzy po raz kolejny zalewają moje oczy.
– Boli? – spytał retorycznie. Sprawiał wrażenie, iż doskonale wiedział, co mi dolegało.
Pokiwałam głową z aprobatą, wzdychając ciężko.
– Powinnaś sobie ulżyć. Tak jak robiłaś to wcześniej – zaproponował, wzrokiem wskazując na miejsce, w którym leżały odłamki szkła.
Wzdrygnęłam się, usłyszawszy jego słowa. Tak strasznie się bałam. Łzy mimowolnie spływały po moich chłodnych policzkach. Chciałam po prostu zasnąć i… raczej się obudzić.
Podczas związku z Jamesem wiele razy przechodziliśmy mniejsze bądź większe kryzysy. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z toksyczności tej relacji. Kochałam go i to bardzo, mimo iż kilka razy marzyłam, aby wreszcie wydostać się z tego piekła. Wielokrotnie wmawiałam sobie, że to moja wina. Znęcał się nade mną, bo nie byłam wystarczająco dobra. W końcu to samo mówiła mi moja matka. Dla nikogo nie byłam wystarczająco dobra. W końcu nie wytrzymywałam. Załamywałam się psychicznie. Potrafiłam siedzieć godzinami i płakać z bezsilności albo pusto patrzeć się przez okno. Byłam sama i to właśnie mnie przytłaczało. Ta okropna samotność, której tak bardzo się obawiałam. Wtedy paradoksalnie pomagało mi cierpienie. Nie byłam masochistką. Po prostu cięcie się przynosiło mi swego rodzaju ulgę. Wierzyłam, że byłam skazana na ból. Pokutowałam za grzechy, których nie popełniłam.
Odkąd dowiedziałam się, że jestem w ciąży, zaprzestałam się ciąć. Łudziłam się, iż będzie lepiej. Gorąco tego pragnęłam. Nawet w najgorszych chwilach, które spotkały mnie w Los Angeles, ani przez sekundę nie pomyślałam o swoich dawnych praktykach. Aż do teraz…
– Nie wiem, czy to dobry pomysł – zawahałam się. – Duszno mi – przyznałam. Z każdą minutą oddychało mi się coraz ciężej.
– Za bezmyślność się płaci… – wyszeptał tuż nad moim uchem, wywołując dreszcze na moim ciele. Jednak już chwilę później uderzyła mnie fala gorąca.
– Przepraszam… – mruknęłam, oblizując spierzchnięte wargi. Czułam, jak moje gardło stopniowo się wysusza.
– No dalej! – ponaglał mnie.
Nie wiadomo dlaczego, posłusznie wykonywałam każde jego polecenie. Jakby wcześniej mnie zaprogramował. Ulegałam mu i nie miałam ani siły, ani ochoty na sprzeciw.
Z trudem przesunęłam się, dostając spory odłamek szkła. Z grymasem na twarzy wróciłam na swoje miejsce. Musiałam się oprzeć, jeśli nie chciałam upaść. Słabłam z każdą minutą. Nie miałam na nic siły.
Zacisnęłam wargi, przejeżdżając ostrą krawędzią po skórze przedramienia. Zabolało, przez co skrzywiłam się nieco. Po chwili z rany wypłynęła ciepła strużka krwi. Nie było jej wiele, ale mimo to przyniosła ukojenie. Teraz już prawie nic nie czułam.
– No dalej! – Znowu usłyszałam jego głos. – Dasz radę!
Z trudem wykonałam kolejne nacięcie. Zbyt płytkie. Z rany nie wypłynęła ani kropla krwi.
– Kręci mi się w głowie – przyznałam, marszcząc czoło. – Nie wiem, czy zaraz nie zwymiotuję…
– Jesteś silna. Dasz sobie radę.
Jego słowa potrafiły mnie zmotywować. Wykonałam jeszcze dwa nacięcia. Tym razem nieco głębsze, aczkolwiek nie za głębokie. W końcu nie chciałam umierać. Strużka krwi spłynęła do mojego nadgarstka.
– Zimno mi  – wyszeptałam, nie mogąc się ruszyć.
Nie miałam pojęcia, co się ze mną działo. Czyżbym jednak zadała sobie zbyt głębokie rany? Ta myśl przeleciała przez mój mózg, jednak nie zareagowałam na nią. Nie miałam siły. Chciałam płakać, ale nie mogłam. Jakby powoli ulatywał ze mnie duch. Nie chciałam umrzeć. Ale czy tak wyglądała śmierć?
– Do zobaczenia. – Usłyszałam tuż nad uchem jego szept, po czym znowu pojawił się ten zimny podmuch.
Westchnęłam, czując jak moje powieki powoli opadają. Podobno w takich chwilach życie przelatuje człowiekowi przed oczami. Nie w moim przypadku. Zamiast wspomnień widziałam ciemną ścianę, na której wisiał obraz. Smugi ulicznych lamp przebijały się przez firanki w salonie. Czułam się coraz bardziej śpiąca. Nie mogłam zamknąć oczu, ale jednocześnie nie potrafiłam tego nie zrobić. Oddychałam coraz płycej. Obraz powoli zaczął mi się zamazywać. Z ciemności wydobywała się smuga rażącego, białego światła. Było niezwykle piękne i błogie. Nie czułam już kompletnie niczego. Odpłynęłam…
       

💗💗💗

5 do końca 😉




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.



⭐Allie