–
Wychodzisz gdzieś?
Uśmiechnęłam
się, zauważywszy w lustrze odbicie Axla. Odłożyłam na bok pomadkę w odcieniu
fuksji, wcześnie malując nią usta.
–
Powinieneś najpierw zapukać – wypomniałam, odwracając się w jego stronę.
Uśmiechnął
się łobuzersko, zakładając ręce na piersi.
Axl
od godziny zwoził do mojego mieszkania swoje rzeczy. Nadal miałam pewne
wątpliwości co do jego przeprowadzki, aczkolwiek skutecznie ich nie
pokazywałam. Pozwoliłam, żeby zawalił cały salon kartonowymi pudłami, które
planował kiedyś tam rozpakować. Wolałam ominąć ten moment, dlatego zdecydowałam
się tego wieczoru wyjść do klubu. Przy okazji musiałam załatwić pewną sprawę.
–
Nie odpowiedziałaś na moje pytanie – drążył temat, lekceważąc moją uwagę.
–
Do klubu – oznajmiłam obojętnie.
Wyminęłam
go, zabierając torebkę, która leżała na krześle. Sprawdziłam, czy aby na pewno
zawiera wszystko, po czym założyłam ją na ramię.
–
Sama? – spytał z nutą kpiny w głosie.
Posłałam
mu wymowne spojrzenie, stając jard od niego. Miałam czas, więc spokojnie mogłam
poświęcić chwilę na potyczkę słowną.
–
Jestem duża, nie zgubię się – prychnęłam, obejmując się ramionami. – Pojadę
autobusem, także zostawiam ci mój samochód do dyspozycji.
Parsknął
ironicznym śmiechem, wodząc wzrokiem po ścianach.
–
Ciekawe, co powiedziałby na to Chris – zaczął, starając się utrzymać ze mną
kontakt wzrokowy. – Śpię w jego łóżku, mieszkam z jego narzeczoną i jeżdżę jego
BMW. Czy to znaczy, że wygrałem?
Przygryzłam
wargę, powstrzymując się od odpowiedzi. Od naszej ostatniej rozmowy, temat
Chrisa nieco zbijał mnie z pantałyku. Przestałam być pewna swoich uczuć.
Irytowało mnie to. Dlaczego nie mogłam podjąć ostatecznej decyzji, nad którą
nie rozmyślałabym przez kolejne lata?
–
Wrócę późno – rzuciłam dosyć chłodno, odwracając się na pięcie.
Zdecydowanym
krokiem ruszyłam w stronę drzwi. Nie miałam ochoty kontynuować tej rozmowy.
Odkrył mój słaby punkt, który do tej pory starałam się ukrywać. Nie kochałam
Chrisa tak, jak on kochał mnie.
–
Znowu uciekasz! – zawołał z mojego pokoju, na co przymknęłam oczy. Jego słowo
raniły moje bębenki.
Zarzuciłam
na siebie ramoneskę, wrzucając klucze do torebki. Po części miał rację.
Uciekałam, bo nie umiałam poradzić sobie z rzeczywistością. Chciałam się od
niej odciąć, chociaż to było niemożliwe. Zamknęłam za sobą drzwi, starając się
przestać myśleć o tym wszystkim. Nieskutecznie. Całą drogę na dół analizowałam
to, co powiedział. Naprawienie windy było ostatnią rzeczą, jaką planowano
zrobić w tym bloku.
Na
zewnątrz przywitał mnie przyjemny, chłodny wiaterek. Odetchnęłam głęboko,
wdychając przy tym świeże powietrze. Tego mi brakowało. Chwili spokoju i
atmosfery, jaka panowała w tej okolicy. To nie było Sunset Strip ani centrum.
Tutaj nikt nie bał się wyjść wieczorem z mieszkania. Włożyłam do uszu
słuchawki, puszczając na walkamanie ostatnią płytę Pantery.
Droga
na przystanek minęła mi dosyć szybko. Próbowałam się wyłączyć, rozmyślając o
czymś nieco przyjemniejszym. Zdecydowałam się złożyć papiery, żeby móc skończyć
szkołę. Chciałam spróbować studenckiego trybu życia. Ciężkiej pracy, która
pomagała osiągnąć wymarzony cel.
Wsiadłam do
autobusu, zajmując miejsce na jego tyłach. Bacznie obserwowałam innych
pasażerów, jakbym chciała prześwietlić ich osobowości. Do tej pory nie
skupiałam się na obcych mi ludziach. Jednak tego dnia coś mnie zaciekawiło.
Kobieta rozmawiająca przez telefon, żywo przy tym gestykulując czy młody lekko
wstawiony chłopak. Oparłam skroń o szybę, układając w głowie różnego rodzaju
scenariusze. Tworzyłam życie tych osób, które z pewnością diametralnie
odbiegało od rzeczywistości. Jednak w pewnym stopniu pozwalało mi to oderwać
się od moich problemów.
Wysiadłam na
przedostatnim przystanku, wlokąc się w stronę Psycho. Wyjęłam z kieszeni kurtki
paczkę papierosów, odpalając jednego. Wypuszczałam dym powoli, patrząc przed
siebie. Mijałam grupki ludzi, którzy śmiali się, rozmawiali na przeróżne
tematy. Potakiwałam głową w rytm melodii, nieznacznie uśmiechając się przy tym.
Niektóre osoby odwzajemniały ten gest, sądząc, że był on kierowany do nich.
Chichotałam wtedy pod nosem, kręcąc głową.
W klubie jak
zawsze było dosyć tłoczno. Dopchałam się do baru, siadając na wysokim stołku.
Zamówiłam dla siebie Margaritę, z niecierpliwością czekając na mojego
towarzysza. Stukałam paznokciami w rytm muzyki, rozglądając się po lokalu. Nie
zauważyłam żadnych znajomych twarzy, co dodatkowo dodało mi odwagi.
– Wybacz,
Ruda, że dopiero teraz, ale musiałem obskoczyć paru ludzi – odparł tym swoim
zachrypniętym głosem, zajmując miejsce obok mnie.
– Nic nie
szkodzi, Ben. – Uśmiechnęłam się niemrawo, zakładając nogę na nogę. – Też
niedawno przyszłam.
Przytaknął,
zamawiając dla siebie shota. Nerwowo przeszukiwał kieszenie w celu znalezienia
towaru dla mnie. Nie dało się ukryć, że się spieszył.
– Trzymaj –
westchnął, niezauważalnie podając mi woreczek, który od razu zacisnęłam w
pięści. – Tylko rozważnie, bo w najbliższym czasie może być krucho.
Schowałam
zawiniątko do kieszeni kurtki, dokładnie ją zasuwając. Przyda się na później,
pomyślałam.
– Dlaczego? –
spytałam, upijając łyk trunku.
Machnął ręką,
na raz pochłaniając zawartość swojego kieliszka. Przetarł usta rękawem bluzy,
posyłając mi niemrawe spojrzenie.
– Sama wiesz.
Szef się zwija, a ja muszę szukać nowego dostawcy – burknął, kładąc na blacie
należność za alkohol.
– Chyba tylko
ja cieszę się z tego, że Eddie wyjeżdża – zaśmiałam się gorzko, maczając usta w
trunku.
Odwzajemnił
mój gest, zeskakując z krzesła barowego. Zazwyczaj nasze spotkania nie trwały
długo. Tym razem było nie inaczej.
– Bo ty dasz
sobie radę, Ruda. Jeszcze nie jesteś taka zepsuta – stwierdził, pokrzepiająco
klepiąc mnie po ramieniu.
Zachichotałam
pod nosem, odruchowo kręcąc głową. Biedny Ben nie wiedział wszystkiego. Z
resztą tak samo jak inni. Jakoś nie lubiłam się zwierzać.
Odpaliłam
papierosa, zaciągając się jego dymem. Kolejny długi wieczór zamierzałam spędzić
w samotności. Tym razem nie przed telewizorem w towarzystwie ciepłego,
pluszowego koca a w klubie nad kieliszkiem po brzegi wypełnionym Martini.
Ostatnio właśnie w taki sposób odpoczywałam od rzeczywistości. Prawie całkowita
samotność paradoksalnie pozwalała mi się zrelaksować.
–
Popielniczkę? – Usłyszałam nad sobą przyjemny, niski, lekko zachrypnięty, męski
głos.
Obróciłam
głowę, aby dostrzec mojego rozmówcę. Był to mężczyzna po trzydziestce z
niewielkim zarostem i okularami w grubych, czarnych oprawkach. Jego uszy
zdobiły niemałej wielkości tunele. Uśmiechał się przyjaźnie, sprawiając
wrażenie całkiem sympatycznej osoby.
– Poproszę –
odparłam, lustrując wzrokiem jego twarz. Położył szklany przedmiot na blacie.
Strzepnęłam popiół, oblizując usta. – Dziękuję – dodałam po chwili, posyłając
mu pogodne spojrzenie. – Może się dosiądziesz?
To był
kompletny impuls. Nie miałam jakiejś większej ochoty spędzić wieczoru w towarzystwie
tego mężczyzny. Po prostu wydawał się być spoko, a samotność odrobinę zaczynała
mi przeszkadzać. Tak, dosyć często wracałam do starych przyzwyczajeń.
– Z chęcią –
zgodził się, siadając na stołku, który uprzednio zajmował Ben. – Napijesz się
czegoś? Ja stawiam – zaproponował, dorzucając szeroki uśmiech.
Odwzajemniłam
jego gest, zmieszanym wzrokiem wodząc po blacie. Doceniałam jego chęci, ale
chyba mieliśmy odmienne wizje spędzenia tego wieczoru.
– Nie,
dziękuję – odmówiłam uprzejmie. – Mam jeszcze – dodałam, wskazując wzrokiem na
praktycznie nieupity trunek.
Chłopak
przytaknął głową, po czym zamówił dla siebie piwo. Pomiędzy nami zapanowała
chwilowa cisza, którą przerywały jedynie głośne dźwięki klubowej muzyki.
– Czym się
zajmujesz? – spytał nieoczekiwanie, odebrawszy swoje zamówienie.
Zaciągnęłam
się dymem, zamyśliwszy się nad odpowiedzią. W końcu straciłam pracę, którą tak
bardzo nie lubiłam się chwalić. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, iż mogłam
spokojnie odetchnąć pełną piersią.
– Jestem
tancerką – skłamałam. Marzyłam, żeby nią zostać, ale do tego celu prowadziła
długa droga. Aczkolwiek mój towarzysz nie musiał o tym wiedzieć. – Nie mam z
tego kokosów, więc dorabiam sobie w okolicznej księgarni. A ty?
– Realizator
dźwięku za dnia, okazjonalnie DJ w nocy – odpowiedział pewnie, zaplatając
palce.
– Fajnie –
mruknęłam, odruchowo przytakując głową. – Pewnie miałeś okazję poznać kilka
sławnych zespołów.
– Zdarzyło
się – odparł, celowo przeciągając samogłoski. – Ale ty pewnie też znasz trochę
sław. Na co dzień Broadway okazjonalnie West Hollywood?
Zaśmiałam się
dla niepoznaki. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo pragnęłam takiego
życia.
– Chwilowo
trenuję, ale za niedługo rozpocznie się rekrutacja. Kto wie, może akurat uda mi
się wyjechać do Nowego Jorku? – Uśmiechnęłam się, popijając alkohol.
Większe
brednie nagadałam chyba tylko Nicole. O ile tamto w pewnym sensie było
uzasadnione, to nie miało kompletnego sensu. Dlaczego okłamywałam obcego
faceta? A może ukrywałam prawdę głównie przed samą sobą? Chyba tak było
najwygodniej.
– Chętnie
przyszedłbym na twój występ. Odbędzie się takowy w najbliższym czasie? – drążył
temat, nieznacznie nachylając się do przodu.
Pewnie
niezbyt dobrze mnie słyszał, pomyślałam.
– Mówiłam, na
razie skupiam się na czymś innym – przypomniałam, nerwowo bawiąc się palcami. –
Ale może kiedyś nadarzy się takowa okazja.
Posłałam mu
krótkie spojrzenie. Dopiero teraz zauważyłam, iż patrzył się na mnie od
dłuższego czasu. Konkretniej mówiąc, wlepiał swój ciekawski wzrok, wywołując na
moim ciele nieprzyjemne ciarki.
– A kiedy ja
będę mogła posłuchać efektów twojej pracy? – spytałam, udając zainteresowanie.
Tak naprawdę ten facet powoli zaczynał mnie przerażać.
– Jutro w tym
samym miejscu o dwudziestej – odparł, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Mam
nadzieję, że się pojawisz.
Spuściłam na
moment głowę, gasząc niedopałka. Zastanawiałam się, czy już nadeszła pora, żeby
uciekać.
– Zobaczę.
Mam dosyć napięty grafik – skłamałam po raz kolejny, czując przy tym dziwną
swobodę.
Przytaknął,
upijając spory łyk alkoholu. Zaplotłam palce na nóżce kieliszka, kurczowo je
zaciskając.
– Przyszłaś
sama?
– Tak jakoś
wyszło – burknęłam, wzruszając ramionami. – Mój narzeczony nie mógł mi
towarzyszyć.
– Powinien
miej pracować, jeśli nie chce stracić tak pięknej partnerki – zaśmiał się,
wywołując rumieniec na mojej twarzy. Jeszcze tylko tego brakowało!
– Jest
wojskowym. Wyjechał na misję – wytłumaczyłam, chociaż nie było takiej
konieczności. Przecież nie musiałam mu się tłumaczyć.
– Szlachetnie
– rzucił, krzywiąc się na moment. – Podziwiam twoją odwagę. Siedzisz tutaj sama
w obawie, że twój ukochany może zginąć…
Przymknęłam
powieki, usłyszawszy jego słowa. Do tej pory nawet nie dopuszczałam do siebie
takiej myśli. Chris nie mógł umrzeć. Tu nie chodziło nawet o mnie. On po prostu
zasługiwał na lepsze życie. Bez kłamstw, którymi do tej pory go karmiłam.
Zasługiwał na poznanie prawdy. Potem mógł odejść. Nie zatrzymywałabym go.
– Przepraszam
– mruknął, kładąc dłoń na mojej łopatce. Ruszyłam się, strącając ją. – Nie
wiedziałem, że tak zareagujesz.
– Nic nie
szkodzi – wycedziłam, haustem upijając sporą część napoju. – Po prostu zmieńmy
temat.
– Może jednak
napijesz się czegoś? – ponowił propozycję.
Zacisnęłam
zęby, aby przypadkowo na niego nie nakrzyczeć. Powoli męczył mnie swoją osobą.
– Nie –
zaprzeczyłam po dłuższej chwili. – Często tutaj bywasz? – spytałam, zmieniając
temat.
Chłopak
podrapał się po karku, przyjmując zamyślony wyraz twarzy. Widać było, że moja
poprzednia reakcja nieco go zmieszała.
– Ostatnio
coraz rzadziej. Mam masę pracy w studio. A ty?
Uśmiechnęłam
się gorzko, na samo wspomnienie. Psycho – jeden z ulubionych klubów Eddiego.
Częściej bywałam chyba tylko w Rainbow.
– Lubię się
odstresować po pracy, a tutaj mam najbliżej – przyznałam niechętnie. – Ale tak
samo jak ty, ostatnio coraz rzadziej tutaj goszczę.
– To może
wzniesiemy toast za spotkanie? – zaproponował, nieznacznie unosząc kufel.
Stuknęłam
kieliszkiem o jego szkło, raptownie zamaczając usta w trunku. Miałam ochotę jak
najszybciej wypić alkohol i wrócić do domu.
– Może
zatańczymy? – próbował w inny sposób realizować swój plan.
Westchnęłam,
uśmiechając się. Zmęczyły mnie te całe jego podchody.
– Może innym
razem. Po całym dniu treningu mam dość – odparłam, starając się wyglądać na
wyczerpaną. Dobrze, że w porę sobie o tym przypomniałam…
– Trochę mało
rozrywkowa jesteś – podsumował, delektując się piwem.
Zachichotałam
pod nosem, zakładając kosmyk włosów za ucho. Gdybym tylko opowiedziała mu o
wszystkim, czego doświadczyłam w Los Angeles…
– Po prostu
jestem zmęczona – oznajmiłam nieco oschlej. Łudziłam się, że może w końcu da
sobie spokój.
– Jeśli
chcesz możemy przenieść się w inne miejsce – zaproponował, uśmiechając się
łobuzersko.
Rozchyliłam
subtelnie usta, nie dowierzając w jego pewność siebie. Miał gościu tupet.
– Ale ty
jesteś natrętny – jęknęłam, subtelnie marszcząc brwi. – Każdej dziewczynie tak
się narzucasz?
Zaśmiał się,
spuszczając głowę. Przez dłuższy czas nic nie odpowiadał. Może wreszcie sobie
pójdzie, pomyślałam.
– Tylko tym
wyjątkowym – odparł wreszcie, posyłając mi dłuższe spojrzenie.
Przewróciłam
oczami, kończąc swój trunek. Wreszcie mogłam ulotnić się z tego miejsca.
Zabrałam swoją torebkę, zeskakując z wysokiego stołka.
– Miło było,
ale muszę lecieć. Obiecałam przyjaciółce, że wpadnę jeszcze na jej domówkę –
wymigałam się, aby zbędnie mnie nie zatrzymywał.
– Szkoda –
jęknął, po chwili uśmiechając się. – Ale mam nadzieję, że jeszcze się
zobaczymy.
– Może. –
Odwzajemniłam jego gest. Oby nie.
Minęłam go,
nie zatrzymując się ani na chwilę. Podążyłam prosto w stronę toalet. Przed
wyjściem potrzebowałam porządnie się znieczulić. Przecież nie mogłam tego
zrobić w swoim mieszkaniu, które od dziś również okupował Axl.
Od jakiegoś
czasu zawsze nosiłam ze sobą potrzebne rzeczy do wzięcia heroiny. Praktycznie
nie ruszałam się bez nich z domu. Uzależnienie powoli przejmowało kontrolę nad
moją rutyną. Mimo to jak do tej pory nie widziałam jego negatywnych skutków.
Wręcz przeciwnie. Żyło mi się względnie lepiej.
Zmierzałam ku
wyjściu, przeszukując kieszenie w celu znalezienia papierosów. Lubiłam po
wszystkim wypalić jednego. Zmarszczyłam czoło, przystanąwszy na moment. Nie
było ich. Nerwowo odsunęłam torebkę, sprawdzając jej zawartość. Pusto.
– Kurwa –
syknęłam, zaciskając usta w wąską linię.
Odgarnęłam
włosy, zaczynając chodzić w kółko. Musiałam zostawić je na blacie baru. To
dlatego ten facet się uśmiechnął! Wiedział, że na pewno wrócę po fajki. Nie
chciałam dać mu tej satysfakcji. Z drugiej strony natomiast nie potrafiłam
wytrzymać bez dawki nikotyny. Co prawda byłam znieczulona, ale nieco mnie
roznosiło.
W końcu
zdecydowałam się wrócić na salę. Zamierzałam załatwić to szybko i bezboleśnie.
Miałam zabrać papierosy i prędko opuścić lokal. Potem złapać autobus i wrócić
do mieszkania.
– Gapa ze mnie
– zaśmiałam się, chowając do kieszeni zgubę.
Chłopak
wyglądał na usatysfakcjonowanego takim obrotem spraw. Tak jak przypuszczałam.
– Wiedziałem,
że wrócisz – przyznał, uśmiechając się pewnie. – Zamówiłem ci drinka. Takiego,
jakiego wcześniej piłaś.
Przygryzłam
wargę, przystępując z nogi na nogę. Przeczuwałam, że tak to się może skończyć.
W końcu nalegał na tego drinka, odkąd się przysiadł. Nawet przez myśli mi nie
przyszło, iż mogło to mieć głębszy sens.
– Spieszę
się… – zaczęłam, wskazując palcem na drzwi.
– Jeden drink
cię nie zbawi. Proszę, druga taka okazja może się nie nadarzyć.
Niemalże
poczułam na języku metaliczny smak krwi. Nie sądziłam, że w tej sytuacji będę
rozdarta. Chciałam, żeby wreszcie dał mi spokój. Jego słowa wybrzmiewały w
moich uszach. Jeden drink cię nie zbawi.
Nie byłam pewna, czy to dobry pomysł. W końcu czułam do niego swego rodzaju
niechęć.
– Niby nie –
mruknęłam, wzruszając ramieniem. – Chyba mogę zostać – odparłam nieobecnym
głosem, zajmując poprzednie miejsce.
– Świetnie – obwieścił,
uśmiechając się szeroko. – Zobaczysz, nie pożałujesz.
Przełknęłam
ślinę, czując narastającą w gardle gulę. Uległam mu. Będzie dobrze, wmawiałam
sobie. Upiłam łyk trunku, niepewnie układając ręce na blacie. Tym razem to on
opowiadał, ja jedynie od czasu do czasu coś dorzuciłam, potwierdziłam czy
zaprzeczyłam. Piłam, żeby dodać sobie odwagi. Z czasem zaczęło to skutkować.
Odprężyłam się, a strach ot tak uleciał. Jego miejsce natomiast zajęło
zmęczenie. Czułam się coraz bardziej senna. Przyjemny głos mężczyzny działał na
mnie jak kołysanka. Moje powieki stawały się coraz cięższe. Opadały, aby z
czasem zupełnie się przymknąć. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Z czasem
po prostu zasnęłam, urwał mi się film…
╳╳╳
Do moich uszu
docierały przeraźliwe dźwięki pisku opon. Otworzyłam oczy, niemiłosiernie się
przy tym krzywiąc. Czułam, jakby moja głowa miała zaraz eksplodować. Zamrugałam
kilkukrotnie, następnie rozglądając się dookoła. Nie było to wnętrze klubu, w
którym dosłownie przed chwilą się znajdowałam. Siedziałam na przystanku
autobusowym, trzymając w dłoniach butelkę piwa. Nie miałam bladego pojęcia,
jakim cudem się tutaj znalazłam. Odłożyłam alkohol, raptownie poszukując
torebki. Leżała obok, wyglądając na nieruszoną. Nerwowo rozsunęłam zamek, sprawdzając,
czy aby na pewno wszystko było w środku.
– Cholera! –
syknęłam, jedną ręką odgarniając włosy, które opadły mi na twarz.
Przygryzłam
wargę, próbując powstrzymać jej drżenie. Coraz bardziej ogarniała mnie
bezsilność i przerażenie. Ktoś ukradł mi portfel (na całe szczęście dokumenty
zostawiłam w domu), pozostawił w kompletnie nieznanym miejscu. Jedyne, co
pamiętałam to tamten facet. I ten drink, który mi zamówił…
Wstałam
gwałtownie, rozczapierzając usta. Dopiero teraz krew zaczynała dopływać do
mojego mózgu, poprawiając jego funkcjonowanie. To niemożliwe, wmawiałam sobie,
przykładając lodowate ręce do skroni. Próbowałam nie dopuścić do siebie tej
myśli. Nieskutecznie. A co jak on mnie zgwałcił? Pokręciłam stanowczo głową,
zabierając swoją torebkę. Musiałam wynieść się z tego miejsca. Pragnęłam jak
najszybciej wrócić do domu. Tylko jak? Nie miałam przy sobie ani centa. Zostało
mi udać się pieszo. Jednak nie za bardzo wiedziałam, gdzie się znajduję i dokąd
mam iść…
Wzdrygnęłam
się, czując chłodny podmuch wiatru. Zacisnęłam palce na brzegach kurtki,
przyciągając je nieco bliżej. Nawet nie próbowałam powstrzymać płaczu, który
był u mnie niemal odruchem bezwarunkowym. Jedynie od czasu do czasu ocierałam z
policzków gorące łzy. Byłam na siebie cholernie zła. Zaufałam kompletnie obcemu
mężczyźnie. Ba, przecież już wcześniej wydawał mi się podejrzany. Mimo to
złapałam się na jego haczyk. I on to skutecznie wykorzystał. Pociągnęłam nosem,
spróbowawszy wzbudzić sygnalizację świetlną. Nadaremnie.
– Dlaczego? –
załkałam, wykrzywiając twarz w grymas.
Byłam sama.
Pośród szarawych budynków, osamotnionych drzew i opustoszałych ulic. Szłam
przed siebie, błądząc przez dłuższy czas. Przez moją głowę przelatywały różnego
rodzaju myśli. Dam radę? Wątpiłam w
to. Byłam zbyt krucha, żeby samej poradzić sobie z tym wszystkim. W dodatku
coraz bardziej zaczęło mnie mdlić. Przystanęłam nad ulicznym rowem, aby sobie
ulżyć. Wymiotowałam, jednocześnie czując, jak moje policzki oblewa coraz
większa ilość łez. Wytarłam usta rękawem kurtki, jeszcze przez chwilę
pozostając w pozycji kucznej. Niewielki płacz zamienił się w lament, którego
nie potrafiłam zahamować. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Objęłam się
ramionami, próbując w ten sposób zachować równowagę.
Potrzebowałam
ulgi. Nie umiałam znosić cierpienia. Nie w samotności. Wzięłam jedną tabletkę
kwasu, licząc, że James pomoże mi. Łudziłam się, iż tak będzie. Musiałam z kimś
porozmawiać, a nie mogłam tak po prostu o wszystkim powiedzieć Axlowi. Nie
chciałam go zawieść, chociaż właśnie to zrobiłam. Byłam łatwym celem. Zbyt
łatwym. Ta myśl jeszcze bardziej mnie pogrążyła.
Przemierzałam
ulice, powoli tracąc nadzieję. Próbowałam zatrzymać kilka taksówek, ale za
każdym razem kończyło się to fiaskiem. Zapewne spowodowane było to moim
okropnym wyglądem. Przypominałam siedem nieszczęść. Jednak nie poddawałam się.
Nie mogłam spędzić nocy na ulicy. Zbytnio się bałam.
W końcu po
morderczym spacerze dotarłam pod mój blok. Nawet nie miałam siły, aby zdobyć
się na nikły uśmiech. Mimo to w środku skakałam z radości. Wreszcie mój koszmar
się skończył. Tak mi się przynajmniej zdawało.
W środku
przywitała mnie pustka i wszechogarniająca ciemność. Zapewne Axl nie zdążył
jeszcze przewieść wszystkich swoich rzeczy albo dłużej zabalował, pomyślałam.
Rzuciłam torebkę na kanapę, udając się do kuchni. W lodówce miałam jeszcze całą
butelkę wódki, która czekała na odpowiednią okazję. Właśnie takowa się
nadarzyła. Zabrałam chłodne szkło i usiadłam pod ścianą. Upiłam dużego łyka,
niemiłosiernie się przy tym krzywiąc. Czułam, jak gorzka ciecz wypala mi
przełyk. Smakowała okropnie, ale za to skutecznie leczyła rany.
Zamrugałam
oczami, dostrzegając w oddali błysk bursztynowego światła. Oddychałam z trudem,
czując, jak moje ciało staje się coraz bardziej bezwładne. Kwas zaczynał
działać. Z trudem upiłam kolejnego łyka trunku, następnie odstawiając butelkę
na bok.
– Zawiodłem
się na tobie. – Usłyszałam, jednak nigdzie nie mogłam go dostrzec.
– James? –
wychrypiałam.
Poczułam
chłodny podmuch wiatru, pomimo iż okno było zamknięte. Chciałam przyciągnąć
nogi bliżej klatki piersiowej, ale nie mogłam. Jakbym nie miała nad nimi
kontroli.
– Dałaś się
złamać jakiemuś początkującemu? – spytał retorycznie kpiącym tonem. – Nie
sądziłem, że jesteś aż tak żałosna.
Wzdrygnęłam
się, dostrzegając kontur postaci siedzącej naprzeciwko mnie. Nie spodziewałam
się, że będzie aż tak nieprzyjemnie.
– Ja… ja nie
chciałam – wydukałam, czując jak moje ręce się pocą. – On mnie wykorzystał…
Pomieszczenie
wypełnił jego przenikliwy śmiech. Nie za bardzo wiedziałam, o co mu może
chodzić. Oddychałam niespokojnie, z trudem nabierając powietrza.
– Ty niczego
nigdy nie chcesz – stwierdził szorstko. – Mojej śmierci też nie chciałaś.
Zapowietrzyłam
się na moment, wydając przy tym krótki jęk. Nie lubiłam wracać do tego tematu. Szczególnie
w tych okolicznościach.
– Żałuję tego
– oznajmiłam drżącym głosem. – Gdybym tylko mogła cofnąć czas…
– Wróciłabyś
do mnie?
Jego pytanie
nieco mnie zaskoczyło. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Chciałam
tego? Sama nie byłam do końca pewna. Moje życie przypominało jeden wielki
chaos. Mimo to nie wróciłabym do piekła, którego doświadczałam w przeszłości.
– Kocham cię,
ale…
– Ale teraz
jest ci lepiej? – przerwał mi, uśmiechając się gorzko.
Niepewnie
pokiwałam głową, z trudem przełykając ślinę.
– Wiedziałem
– przyznał niechętnie. – Dużo przeze mnie wycierpiałaś. Teraz masz okazję się
odegrać.
Zmarszczyłam
brwi, nie spuszczając z niego wzroku. Zbytnio nie wiedziałam, o co mu może
chodzić.
– No dalej! –
ponaglał mnie, wymachując dłonią. – Uderz mnie. Wyżyj się. Roztrzaskaj to
szkło. Przecież i tak nie smakuje ci ta wódka.
Ostrożnie
przeniosłam wzrok na butelkę, która stała obok mojej nogi. Poczułam, jak moje
serce bije coraz mocniej. Może faktycznie powinnam sobie ulżyć, pomyślałam. Nie
tyle ze względu na Jamesa. Musiałam odreagować tamtego faceta z klubu.
– No dalej! –
W moich uszach wybrzmiał jego szept.
Zacisnęłam
zęby, podnosząc szkło. Nawet nie kwapiłam się do zakręcenia jej. I tak zaraz
ciecz miała się rozlać po całym korytarzu. Wzięłam głęboki oddech, przymykając
powieki. Odliczyłam w myślach do dziesięciu, po czym z impetem rzuciłam butelką
w przeciwległą ścianę. Pomieszczenie wypełnił huk rozbijanego szła, a
następnie… po raz kolejny jego przenikliwy śmiech.
– Pudło –
przeliterował. Otworzyłam oczy, zauważając jego postać, która tym razem
siedziała tuż obok mnie. Trzeba było przyznać, przemieszczał się niemalże
bezszelestnie. – Chyba muszę ci przypomnieć, że ducha nie da się zabić.
Pokręciłam
odruchowo głową, przyglądając się resztkom butelki. Malutkie odłamki pokrywały
niemal cały dębowy parkiet. W dodatku nasiąkał on śmierdzącym roztworem,
którego kałuża zdawała się płynąć w moją stronę.
– Dlaczego
kazałeś mi to zrobić? – spytałam, patrząc na niego z niedowierzaniem.
Wzruszył
ramionami, następnie zakładając ręce na piersi.
– Czy ja
wiem… – jęknął bez przekonania. – Chciałem sprawdzić, czy zrobisz, co ci każę.
Taki mini teścik przed…
– Czymś
większym? – przerwałam mu. Kolejny raz poczułam lodowaty podmuch wiatru.
– Powiedzmy –
odparł od niechcenia. – Wracając do mojego pytania, wróciłabyś do mnie?
Przełknęłam
niepewnie ślinę, czując na policzku jego palący dotyk.
– Raczej tak
– powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Ból przeszywał mnie od środka.
– Zuch
dziewczynka – skomentował, zabierając dłoń. Na chwilę mogłam poczuć ulgę. –
Wiesz, że to cud, że żyjesz? Powinnaś zginąć razem ze mną. Chyba twój Anioł
Stróż nie próżnuje.
Przygryzłam
wargę, niechętnie wracając do tych przykrych wspomnień. To był wypadek.
Przecież już powoli przestawałam się obwiniać za jego śmierć.
– Moje życie
i tak nie ma sensu. Nie potrafię się nie staczać – przyznałam, czując, jak łzy
po raz kolejny zalewają moje oczy.
– Boli? – spytał
retorycznie. Sprawiał wrażenie, iż doskonale wiedział, co mi dolegało.
Pokiwałam
głową z aprobatą, wzdychając ciężko.
– Powinnaś
sobie ulżyć. Tak jak robiłaś to wcześniej – zaproponował, wzrokiem wskazując na
miejsce, w którym leżały odłamki szkła.
Wzdrygnęłam
się, usłyszawszy jego słowa. Tak strasznie się bałam. Łzy mimowolnie spływały
po moich chłodnych policzkach. Chciałam po prostu zasnąć i… raczej się obudzić.
Podczas
związku z Jamesem wiele razy przechodziliśmy mniejsze bądź większe kryzysy. Wtedy
jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z toksyczności tej relacji. Kochałam go i to
bardzo, mimo iż kilka razy marzyłam, aby wreszcie wydostać się z tego piekła. Wielokrotnie
wmawiałam sobie, że to moja wina. Znęcał się nade mną, bo nie byłam
wystarczająco dobra. W końcu to samo mówiła mi moja matka. Dla nikogo nie byłam
wystarczająco dobra. W końcu nie wytrzymywałam. Załamywałam się psychicznie.
Potrafiłam siedzieć godzinami i płakać z bezsilności albo pusto patrzeć się
przez okno. Byłam sama i to właśnie mnie przytłaczało. Ta okropna samotność,
której tak bardzo się obawiałam. Wtedy paradoksalnie pomagało mi cierpienie.
Nie byłam masochistką. Po prostu cięcie się przynosiło mi swego rodzaju ulgę.
Wierzyłam, że byłam skazana na ból. Pokutowałam za grzechy, których nie
popełniłam.
Odkąd
dowiedziałam się, że jestem w ciąży, zaprzestałam się ciąć. Łudziłam się, iż
będzie lepiej. Gorąco tego pragnęłam. Nawet w najgorszych chwilach, które
spotkały mnie w Los Angeles, ani przez sekundę nie pomyślałam o swoich dawnych
praktykach. Aż do teraz…
– Nie wiem,
czy to dobry pomysł – zawahałam się. – Duszno mi – przyznałam. Z każdą minutą
oddychało mi się coraz ciężej.
– Za
bezmyślność się płaci… – wyszeptał tuż nad moim uchem, wywołując dreszcze na
moim ciele. Jednak już chwilę później uderzyła mnie fala gorąca.
–
Przepraszam… – mruknęłam, oblizując spierzchnięte wargi. Czułam, jak moje
gardło stopniowo się wysusza.
– No dalej! –
ponaglał mnie.
Nie wiadomo
dlaczego, posłusznie wykonywałam każde jego polecenie. Jakby wcześniej mnie
zaprogramował. Ulegałam mu i nie miałam ani siły, ani ochoty na sprzeciw.
Z trudem
przesunęłam się, dostając spory odłamek szkła. Z grymasem na twarzy wróciłam na
swoje miejsce. Musiałam się oprzeć, jeśli nie chciałam upaść. Słabłam z każdą
minutą. Nie miałam na nic siły.
Zacisnęłam
wargi, przejeżdżając ostrą krawędzią po skórze przedramienia. Zabolało, przez
co skrzywiłam się nieco. Po chwili z rany wypłynęła ciepła strużka krwi. Nie
było jej wiele, ale mimo to przyniosła ukojenie. Teraz już prawie nic nie
czułam.
– No dalej! –
Znowu usłyszałam jego głos. – Dasz radę!
Z trudem
wykonałam kolejne nacięcie. Zbyt płytkie. Z rany nie wypłynęła ani kropla krwi.
– Kręci mi
się w głowie – przyznałam, marszcząc czoło. – Nie wiem, czy zaraz nie
zwymiotuję…
– Jesteś
silna. Dasz sobie radę.
Jego słowa
potrafiły mnie zmotywować. Wykonałam jeszcze dwa nacięcia. Tym razem nieco
głębsze, aczkolwiek nie za głębokie. W końcu nie chciałam umierać. Strużka krwi
spłynęła do mojego nadgarstka.
– Zimno
mi – wyszeptałam, nie mogąc się ruszyć.
Nie miałam
pojęcia, co się ze mną działo. Czyżbym jednak zadała sobie zbyt głębokie rany?
Ta myśl przeleciała przez mój mózg, jednak nie zareagowałam na nią. Nie miałam
siły. Chciałam płakać, ale nie mogłam. Jakby powoli ulatywał ze mnie duch. Nie
chciałam umrzeć. Ale czy tak wyglądała śmierć?
– Do
zobaczenia. – Usłyszałam tuż nad uchem jego szept, po czym znowu pojawił się
ten zimny podmuch.
Westchnęłam,
czując jak moje powieki powoli opadają. Podobno w takich chwilach życie
przelatuje człowiekowi przed oczami. Nie w moim przypadku. Zamiast wspomnień
widziałam ciemną ścianę, na której wisiał obraz. Smugi ulicznych lamp
przebijały się przez firanki w salonie. Czułam się coraz bardziej śpiąca. Nie
mogłam zamknąć oczu, ale jednocześnie nie potrafiłam tego nie zrobić.
Oddychałam coraz płycej. Obraz powoli zaczął mi się zamazywać. Z ciemności
wydobywała się smuga rażącego, białego światła. Było niezwykle piękne i błogie.
Nie czułam już kompletnie niczego. Odpłynęłam…
💗💗💗
5 do końca 😉
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.
⭐Allie