poniedziałek, 26 czerwca 2017

71. Sometimes you gotta bleed to know that you're alive



                Gwałtownie nabrałam powietrza, czując jak po mojej twarzy spływają krople lodowatej wody. Czułam się, jakby ktoś przywrócił mnie do życia. Wytrąciłam się z transu, w którym pozostawałam… zbyt długo.
                – Co jest? – pisnęłam, ocierając policzki i otwierając powieki.
                Przywitało mnie ostre, jarzeniowe światło, które nieprzyjemnie podrażniło moje źrenice. Dopiero teraz poczułam pulsujący ból w skroniach, jakby coś rozsadzało mi głowę od środka. W dodatku cholernie piekła mnie ręka.
                – Dlaczego chciałaś to zrobić? – spytał podniesionym głosem Axl, zakręcając kurek z zimną wodą. Siedziałam w brodziku, opierając potylicę o chłodne kafelki.
                Ściągnęłam brwi, czując jeszcze większy ucisk w czaszce. Nie miałam bladego pojęcia, o czym mówił. Podniosłam rękę, aby poprawić włosy, które opadły na moje czoło, kiedy nagle zatrzymałam ją w połowie drogi. Na moim przedramieniu znajdowały się nieliczne plamy zaschniętej krwi. Co się stało? Rozchyliłam usta, próbując przyswoić sobie to wszystko.
                – Ale co ja chciałam zrobić? – mruknęłam, spoglądając na niego pytająco.
                Prychnął ironicznie, opierając dłonie na biodrach.
                – Nie udawaj głupiej – odparł szorstko.
                Przybrałam zdezorientowany wyraz twarzy, starając się odtworzyć minione wydarzenia. Byłam w klubie, spotkałam tego podejrzanego gościa, możliwe, że mnie wykorzystał, błądziłam po mieście, po dłuższym czasie dotarłam do mieszkania…
                – Nie pamiętam – przyznałam ściszonym głosem. – Wróciłam do domu, szukałam czegoś w lodówce, a potem pustka – streściłam, skupiając nieobecny wzrok na przemoczonych skarpetkach. – Naprawdę, uwierz mi – dodałam, posyłając mu dłuższe spojrzenie.
                Wpatrywał się we mnie przez moment, po czym powoli pokręcił głową. Podszedł bliżej, kucając tuż przed wejściem pod prysznic.
                – Vicky… – zaczął. Słychać było, iż brakuje mu słów – to wyglądało, jakbyś próbowała popełnić samobójstwo. Pocięłaś się, na szczęście zbyt płytko. – Zrobił niewielką pauzę, nerwowo oblizując usta. – Już myślałem, że jest za późno, ale ty tylko zemdlałaś. To pewnie na widok krwi. – Uśmiechnął się niewyraźnie, wypowiedziawszy ostatnie zdanie.
                Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Wyglądał na zmartwionego, jakby uleciała z niego wszelaka energia.
                Oddychałam coraz bardziej niespokojnie, próbując przyswoić sobie jego słowa. Próbowałam się zabić?
                – To niemożliwe, niemożliwe – powtarzałam rozpaczliwie, gwałtownie kręcąc głową.
                – Spokojnie – próbował mnie wyciszyć, kładąc dłoń na moim ramieniu. – Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
                Pokręciłam powoli głową, nerwowo połykając ślinę.
                – Ja… ja nie wiem, jak to się stało – wydukałam, patrząc na niego z przerażeniem w oczach. – Niczego nie pamiętam.
                A może to wina tej substancji, której dosypał mi do drinka tamten koleś?
                – Musisz teraz odpocząć – oznajmił spokojnie, przesuwając rękę wzdłuż mojego ramienia, następnie chwytając moją dłoń. – Dasz radę wstać?
                Pokiwałam twierdząco głową, raptownie podnosząc się. To był zły ruch. Zakręciło mi się w głowie, efektem czego wylądowałam prosto w ramionach Axla.
                – Przepraszam – mruknęłam, kurczowo zaciskając palce na brzegach jego koszulki.
                – Nic nie szkodzi – zaśmiał się, wydychanym powietrzem przyjemnie drażniąc moje ucho. – Zaniosę cię – zaoferował, niemal natychmiast podnosząc mnie jak pannę młodą.
                Poczułam się nieco dziwnie. Pierwszy raz to on chciał, a raczej po części musiał, zaopiekować się mną. Pomimo tej całej sytuacji zrobiło mi się dziwnie cieplej na sercu.
                Przeniósł mnie do pokoju, układając moje ciało na łóżku. Wyszedł na moment, aby przynieść apteczkę. Moje przedramię nadal dawało się we znaki.
                W ciągu tych kilku minut, podczas których byłam sama, bezskutecznie próbowałam przypomnieć sobie, co tak naprawdę się wydarzyło. Ciągle jednak widziałam pustkę. Jakby ktoś wyciął z mojej pamięci dokładnie ten jeden moment.
                Do pomieszczenia wszedł Axl, niosąc ze sobą całe naręcze bandaży. Przemył dokładnie moje rany, co spowodowało niemiłosierne pieczenie, po czym zakrył je gazikami i dodatkowo owinął bandażem.
                – Widzę, że nieco się na tym znasz – stwierdziłam, bacznie śledząc jego ruchy.
                Uśmiechnął się subtelnie, wiążąc kokardkę z bandaża.
                – Trochę wprawy się nabrało – przyznał, zbierając przyniesione przez siebie rzeczy. – Zdarzało się samemu opatrywać.
                – Opowiedz mi coś – poprosiłam, układając się na lewym boku.
                – Później – jęknął, marszcząc przyjaźnie czoło. – Teraz powinnaś zregenerować siły, przespać się.
                Już otworzyłam usta, żeby mu odpowiedzieć, ale mnie wyprzedził.
                – Nie przyjmuję odmowy.
                Przewróciłam oczami, następnie patrząc, jak opuszcza pomieszczenie. Zanim to zrobił, zgasił światło, przez co ogarnął mnie jeszcze większy niepokój. Nie bałam się ciemności, odkąd skończyłam sześć lat, jednak teraz tak jakby ten lęk na moment do mnie powrócił. Zaśnięcie wydawało się dla mnie abstrakcją. Jak mogłabym w spokoju odpłynąć w ramiona Morfeusza, podczas gdy jakiś czas temu nieświadomie targnęłam się na swoje życie? To było takie nierealne. A jednak. Po raz kolejny analizowałam każdą minutę tej nocy, która na dobrą sprawę jeszcze się nie skończyła. Ulica po ulicy, krok po kroku. Nawet nie wiedziałam, w którym momencie moje powieki po prostu opadły, a ja zasnęłam. Zmęczenie i osłabienie wzięły górę.

                Nie pamiętałam, o czym śniłam. Mój organizm potrzebował wiele sił do regeneracji, przez co nie marnował go na jakieś koszmary. Po części satysfakcjonowało mnie to. Przekręciłam się na drugi bok, powoli otwierając powieki. Zamrugałam nimi, aby przyzwyczaić źrenice do panującego w pomieszczeniu półmroku. Czyżbym aż tak długo spała?
                Podniosłam się nieznacznie, rozglądając się po pokoju. Jak się okazało nie byłam w nim sama, dzięki czemu mogłam zdobyć się na nikły uśmiech.
                – Izzy? Co ty tutaj robisz? – spytałam jeszcze lekko zaspanym głosem.
                Przeczesałam włosy palcami, podnosząc się do pozycji półsiedzącej. Chłopak nadal zajmował miejsce na krześle, które stało tuż obok mojego łóżka. Jedyne co, to pochylił się nieznacznie.
                – Axl poprosił, żebym chwilę przy tobie posiedział, bo musiał pójść do apteki. Nie chciał zostawiać cię samej – oznajmił z nutą chłodu w głosie, spuszczając wzrok.
                Zmarszczyłam czoło, przyglądając mu się z zapytaniem. Czyżbym aż tak zawiodła go swoją postawą? Przecież nawet nie byłam świadoma tego, co robiłam!
                – Przepraszam – mruknęłam odruchowo. – Nie pamiętam, jak to się stało. Ja… ja nie chciałam – wydukałam, kładąc dłoń na jego ramieniu.
                Zmusił się do posłania mi krótkiego, pełnego rozgoryczenia spojrzenia.
                – Wiem – odparł, kładąc swoją dłoń na mojej, aby następnie ściągnąć je obie. – Mimo to i tak się o ciebie martwiłem.
                Jego słowa sprawiły, iż zrobiło mi się nieco cieplej na sercu.
                – Ale teraz już nie masz o co. Naprawdę, jest ze mną lepiej – zapewniłam go, uśmiechając się przy tym.
                Przytaknął głową, oblizując wargi. Wstał z krzesła, po czym zaczął nerwowo chodzić po pomieszczeniu. Ściągnęłam brwi, czując, że teraz jeszcze bardziej pogubiłam się w tej całej sytuacji. O co mu chodziło? Aż tak się tym przejął?
                – Musimy porozmawiać – przyznał po chwili, pocierając brodę palcami.
                Pokiwałam głową z aprobatą, rozkopując kołdrę. Ostrożnie wstałam, małymi kroczkami podchodząc pod biurko, o które oparłam biodra. Chciałam tę rozmowę odbyć na tym samym gruncie, co on.
                – Słucham – zachęciłam go, zakładając ręce na piersi. – Jestem już duża i możesz mi powiedzieć o wszystkim – zaśmiałam się, aby nieco rozluźnić tę grobową atmosferę.
                Nie odwzajemnił mojego gestu. Zamiast tego uporczywie szukał czegoś po kieszeniach.
                – Chcieliśmy wiedzieć, dlaczego miałaś takie odpały. Co było powodem, dla którego targnęłaś się na własne życie – zaczął, nawet nie starając się na mnie spojrzeć. – W twojej torebce znaleźliśmy…
                – Grzebaliście w moich rzeczach?! – spytałam, podniesionym głosem. Czułam, jak buzowała we mnie złość. – Nie mieliście do tego prawa!
                – Spokojnie – zanucił, wyciągając rękę w geście kapitulacji. Dopiero teraz spróbował nawiązać ze mną kontakt wzrokowy. – To była wyższa konieczność.
                Prychnęłam, przekornie kręcąc głową. Naruszyli moją prywatność, którą tak bardzo sobie ceniłam. Złamali podstawowe zasady. A teraz co, miałam im za to jeszcze podziękować?
                – Akurat – burknęłam. – Po prostu lubicie mieć wszystko pod kontrolą. W szczególności mnie.
                – Nie – zaprzeczył gwałtownie, po czym zdecydował się na niewielką pauzę. – Może zamiast owijać w bawełnę, od razu przejdę do konkretów – stwierdził, zmieniając swój wyraz twarzy na nieco bardziej stanowczy. – Od jak dawna to bierzesz? Twój odwyk w ogóle miał sens? – spytał, wymachując woreczkiem z heroiną.
                Parsknęłam ironicznym śmiechem. Byłam pewna, że to znajdą. Teraz już wiedzieli prawie wszystko.
                – Chyba powinieneś zapytać, od jak dawna was okłamuję, co? – odparłam szorstko.
                Z Izzym prawie w ogóle się nie kłóciłam. Byliśmy pokrewnymi duszami, które świetnie się dogadywały. Zawsze mogłam na niego liczyć. Jednak w tym momencie poczułam, że to trochę zaczęło się zmieniać.
                Uśmiechnął się gorzko, z impetem rzucając narkotyk na blat komody.
                – To akurat aż nazbyt świetnie ci wychodzi – przyznał, przez co moje ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz. Aczkolwiek zbytnio się tym nie przyjęłam. Złość już na dobre mną zawładnęła, zaślepiła mnie. – Tylko dlaczego? Dlaczego niszczysz siebie? Nie pamiętasz, jak byłaś na odwyku? Przecież już wtedy o mało nie umarłaś.
                Zaśmiałam się ironicznie, kręcąc głową. Jego słowa spływały po mnie jak po kaczce. Zdawały się w ogóle nie docierać do moich uszu.
                – A teraz będziesz mi prawił kazania, co? No chyba trochę za późno – stwierdziłam, nie kryjąc rozzłoszczenia.
                Pokiwał głową, co nieco zbiło mnie z pantałyku. Zaczynałam gubić się w jego zamiarach.
                – Masz rację – przyznał ze spokojem, oblizując usta. – Dlatego nie będę tego robił.
                – Dlaczego? – dociekałam, z trudem przełykając ślinę. Czułam, iż coś faktycznie było nie tak.
                Uśmiechnął się gorzko, podchodząc nieco bliżej. Miałam wrażenie, jakby jego twarz nagle posmutniała. Ściągnęłam brwi, czując jak powoli ulatuje ze mnie gniew.
                – Bo sam jestem ćpunem – przypomniał, chowając dłonie do kieszeni. – Bo sam poczęstowałem cię tym świństwem. Kiepski ze mnie brat – zaśmiał się, żeby nieco mnie rozweselić.
                Spuściłam głowę, biorąc głęboki wdech. Zrobiło się nieco melancholijnie i grobowo. Miałam nadzieje, że zaraz to się zmieni. Pocieszy mnie i obieca pomoc.
                – To ja byłam kiepską siostrą – przyznałam, nieco przygryzając dolną wargę. Czułam, jak łzy spływają mi do oczu. – Ale chyba możemy zacząć od nowa, nie?
                Westchnął głęboko, z przekonaniem kręcąc głową. Miałam ochotę się rozpłakać, ale nie mogłam. Jakby coś chwilowo mnie zablokowało.
                – Nie będzie żadnego od nowa – stwierdził dosadnie. – Już zbyt wiele razy cię skrzywdziłem…
                – Przestań – przerwałam mu. Mój głos nieco drżał. – To ja jestem jakaś zepsuta. Musisz mnie naprawić. Tylko ty tak umiesz…
                – Nie tym razem – odparł stanowczo. – Zasługujesz na lepszych przyjaciół, lepsze życie.
                Jego słowa były gorsze niż wszystko inne. Stanowiły dla mnie swego rodzaju tortury. Nie chciałam, żeby tak stwierdzał. Wiedziałam, do czego zmierzał, ale nie umiałam tego sobie przyswoić. Nie chciałam. To zbytnio bolało.
                – Nie mów tak – poprosiłam, prawie że szlochając. – Pomożesz mi i wyjdę na prostą. Wszystko może być jak dawniej.
                – Już postanowiłem – westchnął, unikając mojego spojrzenia. Nie chciał przez nie zmienić zdania. – Lepiej będzie, jeśli przestaniemy się kontaktować. Po prostu zapomnij o mnie i spróbuj na nowo ułożyć sobie życie.
                Pokręciłam gwałtownie głową, pozwalając, aby potok łez spłynął po moich rozgrzanych policzkach. Lepiej będzie, jeśli przestaniemy się kontaktować. Te słowa raniły mnie bardziej niż odłamki szkła. Uporczywie wbijały się w moje serce, żeby już doszczętnie pogrzebać moją duszę.
                – Nie mów tak, proszę – szlochałam, co chwilę oblizując spierzchnięte wargi. – Nie zostawiaj mnie. Nie dam sobie rady bez ciebie. Izzy, proszę…
                – Vicky…
                – Nie, proszę. Nie zostawiaj mnie. Nie zostawiaj mnie – powtarzałam rozpaczliwie.
                Wydawał się być nieustępliwy. Natomiast ja cała drżałam ze strachu. Panicznie bałam się samotności, a on właśnie mnie na nią skazał. Nie umiałam poradzić sobie bez niego i nawet nie chciałam. Moim największym uzależnieniem nie była heroina tylko on.
                – Przepraszam, Vicky… – mruknął, robiąc kilka kroków w tył.
                Nie mogłam pozwolić mu odejść. Nie bez walki. Działałam aż nazbyt impulsywnie, co w sumie nie było żadną nowością. Pokręciłam głową, zlizując z warg słone łzy. Podbiegłam do niego, chwytając jego przedramię. Chłopak odwrócił się instynktownie, dzięki czemu mogłam dostrzec jego błyszczące, orzechowe tęczówki.
                W ułamku sekundy przypomniałam sobie wszystkie nasze wspólne momenty. Kiedy mnie pocieszał, opowiadał historie, służył radą. Ufaliśmy sobie, przez co mogłam tak po prostu powiedzieć mu o wszystkim. Przypomniał mi się również jego gest, który zdecydowanie wybiegał poza granice naszej relacji.
                Wtedy miałam mętlik w głowie. Jednak teraz wszystko wydawało się bardziej klarowne. Tamtego dnia to on złożył pocałunek na moich ustach, ale w tym momencie to ja go zainicjowałam. Musnęłam jego wargi, jedną dłonią obejmując policzek chłopaka. Chciałam w ten sposób przekazać wszystkie emocje, które mną targały – od rozpaczy aż po dziwną rozkosz. Czułam, jak przyjemne ciepło wypełnia moje podbrzusze. Od dawna nie zaznałam czegoś podobnego. Całowałam jego usta, zostawiając na nich słonawy posmak moich łez. Liczyłam, że Izzy również przypomni sobie tamto przedpołudnie. Tak jednak nie było. Nie odwzajemnił mojego gestu. Nie zrobił nic, poza odruchowym złapaniem mojej dłoni, która obejmowała jego policzek.
                Odsunęłam swoją twarz, przygryzając wargę. Nie sądziłem, że ten pocałunek będzie tym pożegnalnym. Przegrałam, mogłam się już poddać.
                Chłopak ostrożnie odsunął mnie od siebie, zabierając dłoń z mojego przedramienia. Nie chciałam, żeby to robił. Pragnęłam doświadczać jego dotyku, bo to właśnie on sprawiał, że czułam się dobrze. To nie było pożądanie, lecz coś głębszego, poważniejszego i zarazem o wiele lepszego.
                Jednak teraz mogłam już o tym zapomnieć. Stałam na środku pomieszczenia, wylewając potok łez. A on nawet nie ucałował mnie w głowę na pożegnanie, co czasami zwykł robić. Po prostu powoli się wycofywał, zostawiając mnie kompletnie samą. Był kolejną osobą, która znikała z mojego życia. Jednak robił to w zdecydowanie bardziej bolesny sposób.
                – Żegnaj, Vicky – dodał na odchodne, zamykając za sobą drzwi od pokoju.
                Przymknęłam oczy, słysząc tembr jego głosu. Przytknęłam usta dłonią, łkając rozpaczliwie. Nie potrafiłam sobie wybaczyć, że nic nie mogłam zrobić. Pozwoliłam mu odejść, żeby teraz cierpieć.
                Oparłam się o pobliską ścianę, żeby utrzymać równowagę. Na próżno. Już po chwili osunęłam się po niej, aby usiąść na podłodze. Zabrałam włosy z twarzy, patrząc się przed siebie i analizując wszystko. Zostałam sama, moje obawy się sprawdziły.
                Najgorsze było to, iż właśnie wtedy uzmysłowiłam sobie cholernie ważną sprawę. Wcześniej nawet nie dopuszczałam do siebie owego faktu. Broniłam się przed tym, wmawiałam różne rzeczy. A teraz było za późno na wszystko. Jedyne, czego chciałam to zasnąć i już nigdy się nie obudzić…
                Po chwili do pomieszczenia wszedł Axl. Nawet nie usłyszałam, kiedy wrócił z apteki. Podszedł bliżej, kucając naprzeciwko mnie. Wyglądał na strapionego, jednak zbytnio się tym nie przyjęłam. Miałam większe powody do zmartwień, które zasmuciłyby również i jego.
                – Vicky… – mruknął, gładząc moje ramię. – Wszystko będzie dobrze. Nie przejmuj się nim. Pomogę ci. Mam dużo znajomości. Pogadam z kim trzeba i załatwię ci transport do Portland. Tam będziesz mogła zacząć z czystą kartą. Xavier na pewno się tobą zaopiekuje. Później wyjedziesz do Nowego Jorku spełniać marzenia…
                Gdyby nie obecna sytuacja, jego słowa wydawałyby się bardzo obiecujące. Jednak było inaczej. Nie potrafiłam myśleć o niczym innym. Czułam się, jakby odchodząc Izzy zabrał ze sobą cząstkę mnie. Pozbawił mnie sensu życia. Przymknęłam na moment oczy, pozwalając stróżce łez spłynąć po moim policzku.
                – Niczego nie rozumiesz – wyszlochałam, odgarniając opadające na twarz kosmyki. – Nie chcę nowego życia. Nie potrzebuję troski i odwyku. Tu nie chodzi o pomoc, ale…
                Przerwałam, posyłając mu dłuższe spojrzenie. Nie chciałam go zranić. Broń Stradlina nie była dla mnie. Lubiłam Axla i nie mogłabym patrzeć, jak w pewien sposób cierpi.
                Jednocześnie zbyt długo okłamywałam wszystkich, a przede wszystkim siebie. Udawanie, że nic się nie dzieje, niszczyło mnie od środka. Podejmowałam kroki w stronę autodestrukcji, żeby zagłuszyć wewnętrzny krzyk. Cierpiałam na własne życzenie, bo nie umiałam przyznać się do swojej słabości. Uciekałam od tego, ale to i tak było sprytniejsze i w końcu mnie złapało. Tylko że nieco za późno… Za późno uświadomiłam sobie pewne rzeczy i poznałam prawdę.
                – Ale… – ponaglał mnie, marszcząc nieco czoło,
                Przygryzłam wargę, szukając w sobie wewnętrznej siły. Musiałam to kiedyś z siebie wyrzucić. Chociażby przed Axlem.
                – Ale o to, że go potrzebuję. Nie chcę, żeby mnie zostawiał, bo nie umiem sobie poradzić sama. Tu nie chodzi o jakieś głupie przywiązanie, czy wygodę. – Zrobiłam niewielką pauzę, nabierając powietrza. – Ale o to, że go kocham i nie umiem bez niego żyć.
                Odchylił głowę, klnąc pod nosem. Zraniłam go, ale nie mogłam uczynić inaczej. Zakochałam się w przyjacielu z dzieciństwa. I tu wcale nie chodziło o siostrzano-bracianą miłość…

💗💗💗

4 do końca 😉

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.



⭐Allie