Nawet nie
zorientowałam się, kiedy zajechałam pod Hell House. Znałam drogę na pamięć,
przez co jechałam dosyć instynktownie. Wiadomość, że wreszcie byliśmy wolni
dodawała mi skrzydeł. Uśmiechałam się sama do siebie, nadal po części w to nie
wierząc. Wszystkie moje kłopoty zdawały się wyparować. Niestety tylko złudnie…
Zamknęłam
samochód, odruchowo przeczesując włosy palcami. Joy zdawała się powoli odlatywać.
To cud, że jeszcze trzymała się na nogach. Pomogłam jej przejść przez
zabrudzoną werandę, aby przypadkiem nie zawadziła o porozwalane butelki.
Zdecydowanie przekręciłam klamkę, otwierając drzwi. Jak zwykle nikt ich nie
zamknął. Weszłyśmy do środka, zastając w salonie Stevena i Lily. Siedzieli na
kanapie, żywo o czymś dyskutując. Adler nawet, o dziwo, wyglądał na trzeźwego.
–
Duff jest u siebie? – spytała Joy. Jej głos nieco przypomniał bełkot.
Blondyn
kiwnął głową, zbytnio nie przejmując się moją towarzyszką. Zamiast tego z
powrotem obdarzył Śnieżkę troskliwym spojrzeniem. Tak, chyba nigdy się do niej nie przekonam. Już prędzej zaprzyjaźniłabym się z Hope. Tamta przynajmniej miała charakterek.
O tak, temperamentem nie przewyższała nikogo.
–
Możesz mu przekazać, że przyszedł wróg publiczny numer jeden – prychnęłam,
puszczając jej ramię.
Zdawało
się, że moja wypowiedź już nie do końca do niej dotarła. Uśmiechnęła się
szeroko, zmierzając w stronę schodów. Starała się poruszać z gracją, chociaż
nie dało się nie zauważyć, iż odrobinę się chwiała. Wypite promile zaczynały
dawać o sobie znać.
Odprowadziłam
ją wzorkiem niemal na samą górę. Podeszłam bliżej tej dwójki, siadając na drugim
końcu kanapy. Wyciągnęłam nogi na niezbyt wygodne obicie, opierając głowę na
dłoni. Zamieniłam się w słuch, nie chcąc im zbytnio przeszkadzać.
–
Przyszłaś z czymś konkretnym czy po prostu się stęskniłaś? – spytał, nie kryjąc
chłodu, który wypełniał jego głos. To było aż niepodobne do Stevena.
Zmarszczyłam
czoło, uśmiechając się ironicznie. Czyżby to była aluzja, żebym sobie już
poszła? Wiedziałam, że byłam tutaj niemile widziana przez Duffa, ale nie
sądziłam, iż przez resztę też. Przecież Rose ostatnio mówił coś innego.
–
Chciałam, żebyście dokończyli rozmowę – wytłumaczyłam, dłonią zachęcając ich do
kontynuacji. – Nie lubię przeszkadzać.
–
Nie przeszkadzasz – zaoponowała Lily, uśmiechając się przyjaźnie.
Jakoś
nie potrafiłam odwzajemnić jej gestu. Wydawał mi się dosyć sztuczny. Z resztą
jak cała ta dziewczyna. Steven lubił w niej tę delikatność, dystyngowanie. Aż
dziw, że udało jej się wplątać w intrygi Eddiego. Kompletnie nie przypominała
typowej prostytutki. Podobno nawet nie cieszyła się zainteresowaniem. Tym
lepiej dla niej. Chwilami sposobem bycia przypominała mi poczciwą Melanie
Hamilton*.
–
Chciałam wam tylko powiedzieć, że Eddie zwija swój biznes, ale chyba to już
wiecie – poinformowałam, wzrokiem wskazując na Lily, która kurczowo zaciskała
palce na dłoni Stevena. Wyglądała, jakby się czymś denerwowała.
Poderwałam
się z miejsca. Zamierzałam udać się na górę. Może zastałabym tam kogoś oprócz
Duffa i Joy, z kim mogłabym porozmawiać?
Steven
odruchowo złapał mnie za nadgarstek. Odwróciłam się, patrząc na niego z
podejrzliwością. Jego wyraz twarzy przypominał zakłopotanie.
–
Poczekaj – poprosił, powoli i ostrożnie luzując swój uścisk.
Pokiwałam
głową z aprobatą, z powrotem siadając na kanapie. Czułam, że miał mi coś
ważnego do przekazania. W końcu zazwyczaj chodził uśmiechnięty od ucha do ucha.
Coś ewidentnie musiało być nie tak.
–
Mam do ciebie prośbę – powiedział z trudem, przełykając ślinę. – A właściwie to
dwie – dodał, spoglądając na Lily i posyłając jej nikły uśmiech.
Nie
miałam dobrych przeczuć, jeśli chodziło o tę drugą przysługę. Moja niechęć do
McKenzie tak naprawdę pochodziła znikąd. Nie lubiłam jej, bo tak. Jeśli
miałybyśmy bawić się w Melanie i Scarlett**, to wolałam wypisać się
z tego układu.
–
Zamieniam się w słuch – odparłam, nerwowo zaplatając palce.
Chłopak
westchnął przeciągle, wolnym ramieniem obejmując Lily. Dopiero teraz
zauważyłam, że dziewczyna nieznacznie drżała. Coś musiało być na rzeczy. Od
razu pomyślałam o najgorszym. Rozchyliłam subtelnie usta, z niecierpliwością
czekając, aż coś powie.
–
Powiem prosto z mostu. – Zaśmiał się gorzko. – Do końca miesiąca mamy się
wynieść z Hell House. Eddie wyjeżdża, a nas nie stać na czynsz. Nowy właściciel
trochę sobie ceni ten dom.
Dopiero
po chwili zorientowałam się, że siedzę z rozczapierzonymi ustami. Oddychałam
głęboko, próbując przyswoić sobie to wszystko. Moi przyjaciele mieli wylądować
na bruku u progu ich kariery. O zgrozo! Nie mogłam do tego dopuścić, ale
jednocześnie nie miałam w mieszkaniu na tyle pokoi, ażeby pomieścić ich
wszystkich.
–
To okropne – jęknęłam odruchowo.
Steven
pokiwał głową, zaciskając usta w wąską linię. Sprawiał wrażenie, jakby już
zdążył przedyskutować to z resztą. Chciał mnie tylko o tym poinformować. Tylko
co z tymi prośbami?
–
Spokojnie, ulica nam nie grozi – uprzedził mnie, uśmiechając się niechętnie. –
Ja zatrzymam się u Lily, Duff chce się wkręcić do kolorowej, bo mówiła, że ma
dwupokojowe mieszkanie. Izzy oczywiście zamieszka z Hope. Nawet udało nam się
przekonać przyrodniego brata Leny, żeby przygarnął Slasha na okres przejściowy.
Nie było łatwo, ale się zgodził. Tylko…
–
Tylko co? – weszłam mu w słowo, marszcząc brwi. Doskonale wiedziałam, kogo
pominął.
–
Tylko nie mamy co zrobić z Axlem. Mogłabyś go wziąć do siebie? Widzę, że między
wami jest już lepiej. Zawiesiliście broń?
Parsknęłam
ironicznym śmiechem. Zaprzestanie kłótni z Rosem było niewykonalne. Nasza cicha
rywalizacja trwała, odkąd się rozstaliśmy. W sumie nawet to musiało być dosyć
głośne. Może i teraz trochę mi przeszło, ale chyba nie aż tak. Nie zaliczałam
się do grona cierpliwych osób, a Axl potrafił dosyć szybko wytrącić mnie z
równowagi. Nie potrafiliśmy wytrzymać godziny w jednym pomieszczeniu, co
dopiero kliku dni a nawet tygodni.
Jednak
te wszystkie wydarzenia – sprawa z Eddiem, odseparowanie się Rosie nie wyprały
ze mnie wszystkich ludzkich odruchów. Bądź co bądź, Axl po części był moim przyjacielem. Jakkolwiek dziwnie to nie
brzmiało. Nie mogłam go zostawić na pastwę losu. Miałabym do siebie żal, gdyby
coś mu się stało.
–
Może u mnie pomieszkać do powrotu Chrisa – rzuciłam, próbując zachować
obojętność. – Nie zakopaliśmy toporu wojennego, ale nie jestem aż taka zła,
żeby go wystawić. Jeśli jest na górze, to mogę mu przekazać dobrą nowinę.
Tak,
to bardzo ładnie z mojej strony. Tata byłby zadowolony, że pomagałam staremu
przyjacielowi. Mimo iż nie przepadał za Axlem. Większym szacunkiem darzył za to
pana Baileya, który z kolei był jeszcze większym dupkiem niż jego pasierb. Jak
zazwyczaj świetnie dogadywałam się z Adamem Edwardsem, w tej kwestii nie mogłam
go zrozumieć.
–
Tak, ale jest jeszcze jedna sprawa – powiadomił z trudem Steven. Gołym okiem
było widać, że nawet nie wiedział, jak się za to zabrać.
Nachyliłam
się nieznacznie, na otuchę posyłając tej dwójce pogodny uśmiech. Trochę wymuszony,
ale mniejsza z tym. Nie wiedziałam, o co mogło im chodzić. Ba, nawet się nie
domyślałam. Pomimo to zamierzałam przyjąć postawę pomocnej przyjaciółki. W
sumie nawet nie musiałam udawać. Zawsze mogli na mnie liczyć i czasami zbytnio
to wykorzystywali.
–
Chcemy, żebyś przekonała do czegoś chłopaków – zaczął niepewnie, robiąc
niewielkie pauzy na zebranie myśli. – Wiem, że mogę ci zaufać w tej sprawie.
Zawsze tak ładnie starasz się nam pomagać. Dlatego pewnie zachowasz się typowo
dla ciebie w sytuacji, kiedy…
–
Do rzeczy, Steve! – ponagliłam go, powoli nudząc się jego monologiem, jaka to
jestem wspaniała.
–…
zamierzamy się pobrać – dokończył, przenosząc swój wzrok na Lily.
O
dziwo dziewczyna zamiast się uśmiechać, wyglądała na przestraszoną. Nie
sądziłam, żeby ślub ze Stevenem był jej pomysłem. Kiedy ostatni raz widziałam
ich razem, sprawiała wrażenie kompletnie niezainteresowanej perkusistą. Tak
nagle zmieniła zdanie?
Przez
chwilę nie byłam w stanie niczego powiedzieć. Siedziałam z wytrzeszczonymi
oczami, zapowietrzając się coraz bardziej. W życiu nie słyszałam bardziej
irracjonalnego pomysłu! Nagle zaczęłam się idiotycznie śmiać, jakby jego słowa
były najzwyklejszym w świecie żartem. Czułam na sobie ich zdziwione spojrzenia,
ale zbytnio mnie to nie obchodziło. Steven miałby założyć rodzinę?
–
Nie dziwę się, że tak zareagowali – wydusiłam z siebie po chwili, opanowując
falę śmiechu. – Nigdy w życiu nie słyszałam niczego głupszego. Steven, takich
decyzji nie podejmuje się z dnia na dzień!
–
Sądziłem, że wy z Chrisem właśnie tak zrobiliście – podkreślił owy fakt dosyć
dosadnie.
Przygryzłam
wargę, kręcąc głową. Miał rację. Pieprzoną rację. Tylko że nie mógł wiedzieć,
co czułam, kiedy Pittman wyjeżdżał. Bałam się, iż zostanę sama. Nie mogłam do
tego dopuścić. Nie umiałam poradzić sobie z ułożeniem własnych myśli. W dodatku
samotność okropnie mnie przytłaczała. Była moim lękiem, wręcz fobią.
–
Vicky, wszystko w porządku? – spytał z troską.
Odruchowo
pokiwałam głową. Dopiero teraz zorientowałam się, że cała drżałam. W dodatku
mój oddech nieznacznie przyspieszył. Nie znosiłam reakcji mojego ciała. Na byle
jakie bolesne wspomnienie zdawało się nakręcać. To i tak, że nie miałam ataków
paniki.
–
Tak – skłamałam, uśmiechając się. – Po prostu trochę się zamyśliłam. Wracając
do tematu…
Przerwałam,
przez dłuższą chwilę zatrzymując swoje spojrzenie na delikatnej twarzyczce
Lily. Wydawała się zbyt delikatna i za młoda na małżeństwo. Szczególnie z takim
specyficznym mężczyzną, jakim był Steven.
– Lily,
mogłabyś zostawić nas samych? – spytałam, nieco zaciskając zęby. Nie chciałam,
żeby mój głos zbytnio drżał.
Dziewczyna
pokiwała głową z aprobatą. Puściła dużą dłoń Adlera, wyswobadzając swoje smukłe
ciało z jego opiekuńczego objęcia. Uśmiechnęła się niepewnie, aby już po chwili
zniknąć na górze. Zdecydowanie przydałaby się jej chwila samotności na
przemyślenie tego wszystkiego. Sprawiała wrażenie robienia dobrej miny do złej
gry. Nawet jej chód był spokojny, zdecydowany. Poruszała się z gracją. Tak
naprawdę wszystko robiła z gracją. Odzwierciedlała Melanie Hamilton pod prawie
każdym względem.
– Coś jeszcze
zamierzałaś mi powiedzieć oprócz tego, że to idiotyczny pomysł? – Z transu
wyrwał mnie lekko poirytowany głos Stevena. – To i tak, że zechciałaś
oszczędzić swoich uwag Lily. To dosyć wrażliwa dziewczyna.
Tyle sama
zdążyłam zauważyć. I naprawdę nie rozumiałam, dlaczego chciała wiązać się z
kimś taki jak Adler. Kompletnie do siebie nie pasowali. Rosie niby też
uchodziła za delikatną i wrażliwą osobę, ale pozowała na zupełnie kogoś innego.
Poza tym ona i McKagan byli dla siebie stworzeni.
Wstałam z
kanapy, tradycyjnie zaczynając chodzić w kółko. Mój towarzysz już się domyślał,
że miałam mu do powiedzenia coś ważnego. Nie umiałam wygłaszać umoralniających
gadek na siedząco. W sumie to w ogóle się do nich nie nadawałam. Byłam ostatnią
osobą, którą powinno się prosić o radę.
– Nie
uważasz, że nieco się pospieszyliście z tą decyzją? – spytałam retorycznie,
zakładając ręce na piersi. – Wydaje mi się, że ona wcale tego nie chce. Chociaż
oczywiście mogę się mylić – dodałam prędko, żeby nie sprawić mu przykrości.
Westchnął
przeciągle, zakładając nogę na nogę. Wodził wzrokiem za mną, śledząc moje położenie.
Co chwilę rozchylał usta, chcąc coś powiedzieć. Jednak za każdym razem się
powstrzymywał. Jakby szukał idealnego sposobu na przedstawienie swojego
stanowiska.
– Będę z tobą
w stu procentach szczery – uprzedził mnie, uśmiechając się gorzko. – Lily jest
kanadyjką. Przyjechała tutaj, żeby zarobić trochę pieniędzy. Zależy jej również
na obywatelstwie. Wychodząc za mnie, mogłaby skrócić czas oczekiwania.
Przystanęłam na moment, skupiając na nim swoje
zdziwione spojrzenie. Rozczapierzyłam usta, przez chwilę zapominając o
oddychaniu. Ten facet kompletnie oszalał! Aż tak ją kochał, że zgodził się na
biały ślub? To niedorzeczne!
–
Popierdoliło cię?! – jęknęłam nienaturalnie wysoko. Nadal nie mogłam opanować
zaskoczenia, które powoli ustępowało miejsca irytacji. Już się nie dziwiłam,
dlaczego chłopcy stwierdzili, że to głupi pomysł. – Steve, jak ktoś się dowie o
wszystkim, to pójdziesz siedzieć!
Czułam, jak
krew pulsuje mi w głowie. Nie potrafiłam uspokoić nerwów. Nie, kiedy mój
przyjaciel dobrowolnie chciał się wpakować za kratki. Czy on do reszty
zwariował?
– Spokojnie.
– Wyciągnął dłonie w geście kapitulacji, ostrożnie wstając z kanapy. – Kochamy
się z Lily. Obywatelstwo to tylko tak przy okazji. Vicky, nie masz się o co
martwić.
Zaśmiałam się
ironicznie, kręcąc głową. Ten człowiek nie potrafił zidentyfikować największego
problemu. Miłość do tej dziewczyny kompletnie go zaślepiła. Zrobiło mi się żal
Stevena. To był porządny człowiek, tylko trochę pogubiony.
– Co
powiedzieli inni? – spytałam głosem wypranym z emocji, spuszczając wzrok i
skupiając go na pustej butelce po Danielsie, która stała na ławie.
Podszedł
bliżej, zatrzymując się około pół jarda ode mnie. Zaczekał chwilę z
odpowiedzią. Najwidoczniej nie była ona dla niego łatwa do przyswojenia.
–
Powiedzieli, że ona mnie nie kocha – odparł z kpiną, uśmiechając się cwaniacko.
– Ale oni się nie znają – wmawiał sobie.
Podniosłam
głowę, darząc go troskliwym spojrzeniem. Zrobiło mi się jeszcze bardziej żal
tego chłopaka. Lily krzywdziła go bardziej niż ja Chrisa, a mimo to nadal
pragnął wziąć z nią ślub.
– Och,
Steven! – westchnęłam, podchodząc bliżej. – Zasługujesz na kogoś lepszego –
stwierdziłam, opierając głowę na jego ciepłej klatce piersiowej.
Nie wiadomo
dlaczego, łzy zaczęły napływać mi do oczu. Zazwyczaj nie byłam aż tak
empatyczna. Teraz jednak nie potrafiłam tego kontrolować. Chwyciłam za brzegi
jego koszulki, odruchowo je mnąc. Chłopak ostrożnie położył dłoń na moich
plecach, przyjemnie je gładząc. Chciał mnie pocieszyć.
– To ja
powinnam pomagać tobie, a nie ty mi – zaśmiałam się, podnosząc głowę i
ocierając policzki. – Martwię się o ciebie, Stevie. Nie chcę, żeby ona cię
skrzywdziła.
– Vicky, Lily
to chodzący anioł. Nie skrzywdziłaby nawet muchy – zapewniał mnie, nadal przejeżdżając
opuszkami palców wzdłuż mojego kręgosłupa.
– Taka
poczciwa Mely – zaśmiałam się gorzko, pociągając nosem.
– Kto? –
spytał, ściągając brwi.
Odsunęłam się
od niego, przeczesując włosy palcami. Tłumaczenie mojego toku myślenia mogło
trochę potrwać. Oszczędziłam mu tego, uśmiechając się niewyraźnie.
– Nieważne. –
Pokręciłam głową, wymijając go. – Lepiej pójdę pogadać z Axlem. Jest u siebie?
Chłopak
pokiwał głową, obserwując każdy mój ruch. Szybkim krokiem pokonałam schody, aby
zniknąć z jego pola widzenia. Musiałam zająć myśli czymś innym. Głowienie się
nad ślubem Stevena wcale mi nie pomagało.
Po cichu
zakradłam się pod drzwi, które prowadziły do pokoju Rose’a. Przez szparę
pomiędzy futryną a ścianą wydobywała się nikła smuga ciepło żółtego światła. W
środku znajdowała się ciemna postać, która wyglądała przez okno. Westchnęłam
głęboko, otwierając szerzej drzwi. Nie zareagował. Weszłam do pomieszczenia,
niemal na palcach podążając w stronę mężczyzny. Położyłam dłoń na jego
ramieniu, chcąc w ten sposób zwrócić na siebie jego uwagę. Bezskutecznie.
– Steven mi o
wszystkim powiedział – zaczęłam, z trudem przełykając ślinę. – Tak mi przykro.
– Przejechałam dłonią po jego ciele, zatrzymując się na łopatce.
Wybrałam
najbardziej oklepane słowa, za późno gryząc się w język. Powinnam inaczej to
rozegrać. Jednak nie byłam na to przygotowana. Nie spodziewałam się, że Axl aż
tak zareaguje na wiadomość o eksmisji.
– Najgorsze,
że nic nie mogę zrobić – mruknął ściszonym, nieobecnym głosem. – Ten chuj wiedział
jak nas załatwić – zaśmiał się gorzko. Zauważyłam, jak zaciska w dłoniach
szklankę z whiskey. Przez chwilę bałam się, że zaraz zostanie z niej tylko
drobny mak. – Udało mu się. Axl Rose czuje się bezsilny.
Doskonale go
rozumiałam. Sama wielokrotnie miałam podobne chandry. Wiedziałam, że wtedy
należy działać instynktownie. Tak też zrobiłam. Oparłam głowę o jego plecy,
przejeżdżając palcami wzdłuż jego kręgosłupa. Zadrżał, jednak nawet nie
spróbował się odwrócić.
– Nie
potrzebuję litości – prychnął. – Zwłaszcza od ciebie.
– To tak jak
ja – zauważyłam, wprawiając go w dekoncentracje.
Spuścił
głowę, wodząc wzrokiem po zaśmieconym parapecie. Westchnął, odstawiając
szklankę z trunkiem.
– Tylko, że
ty nie będziesz musiała mieszkać pod mostem – zauważył, odsuwając mnie od
siebie.
Zrobiłam krok
do tyłu, myśląc, że się obróci. Tak też zrobił. Opuściłam kąciki ust, widząc
jego zaniedbaną twarz. Cienie pod oczami, podobnie jak kilkudniowy zarost
dodawały mu lat. Już nie przypominał tego przebojowego rockmena. Raczej
upodobnił się do typowego menela.
– Ty też nie
będziesz musiał – wyszeptałam, czując jak mój głos się łamie. Spojrzał na mnie
pytająco. – Zabieram cię do siebie – wypowiedziałam te słowa z trudem.
Działam wbrew
podjętym wcześniej decyzjom. Nie po to kilka miesięcy temu wyprowadziłam się z
Hell House i związałam się z Chrisem, żeby teraz zapraszać do siebie Axla.
Chciałam się od niego odciąć, bo mnie skrzywdził. Cierpiałam przez tego dupka.
Mimo to ot tak potrafiłam mu wybaczyć. Nie chciałam, żeby wylądował na bruku.
Nie zależało mi na nim, ale nie mogłam go traktować jak mojego wroga. W końcu
nim nie był. Przyjaźniliśmy się, a przynajmniej tak mogłam to nazwać.
– Chyba źle
cię zrozumiałem – mruknął, podchodząc bliżej.
Czułam jak
moje serce niebezpiecznie zaczyna galopować. Biło na alarm, że miałam się
cofnąć. Z powrotem przenieść tę rozmowę na właściwy grunt. Zamiast tego
odruchowo przygryzłam wargę.
– Chcę, żebyś
ze mną zamieszkał – odparłam niepewnie, czując jak mój oddech się spłyca.
Moje nogi
wydawały się być z waty. Z trudem na nich stałam. Miałam wrażenie, że zaraz się
przewrócę, jeśli mnie nie przytrzyma.
– Jesteś tego
pewna? – spytał, nieumyślnie unosząc brew.
Zrobił
jeszcze jeden krok, znajdując się już zupełnie blisko mnie. Nadal nic nie
zrobiłam. Stałam tam, zatracając się w jego szmaragdowych tęczówkach. Robił ze
mną, co chciał. Nawet już mój mózg zaczął krzyczeć, żebym zrobiła unik. Ja
jednak przestałam go słuchać. Oblizałam spierzchnięte usta, podczas gdy on
ułożył ręce na moich biodrach. Nachylił się nieznacznie, opierając podbródek o
moje czoło.
– Drżysz – zauważył,
odgarniając kosmyk włosów z mojej twarzy.
Chciałam
jakoś zareagować, ale było już za późno. Musnął swoimi wargami moje, a ja
odruchowo oddałam pocałunek. Pieścił językiem moje podniebienie, a ja dałam mu na
to zgodę. Powstrzymałam się przed wpleceniem palców w jego lekko przetłuszczone
włosy. Gdybym to zrobiła, wszystko mogłoby pójść za daleko.
Nie chciałam,
żebyśmy wylądowali w łóżku. Jednak zapomniałam, jak on na mnie działał. Otwierał
wszelkie blokady, dając w prezencie pożądaną rozkosz. Pociągał mnie fizycznie.
Pragnęłam jego ciała, ognistego dotyku pieszczącego moją nagą skórę. Moje
zmysły działały wbrew mnie. Był moim narkotykiem. Nie potrafiłam zbudować z nim
normalnej relacji i zarazem nie potrafiłam też odmówić jego pieszczotliwym
gestom.
Odsunęłam się
od niego, oblizując wargi. Smakowały whiskey, podobnie jak jego oddech. Nie
spuszczałam z niego wzroku, który przepełniony był wyrzutami sumienia. Miałam
żal, głównie do siebie. Złamałam daną sobie obietnicę. Miałam mu nie ulegać.
– Nie powinniśmy…
– zaczęłam drżącym głosem, ale mi przerwał.
– Nie kochasz
go – stwierdził, uśmiechając się triumfalnie. – W innym przypadku nie pocałowałabyś
mnie. Przyznaj, twoje ciało tęskniło za moim dotykiem. Tylko ja potrafię cię
zaspokoić.
Chciałam
skłamać, ale nie mogłam. Nienawidziłam sposobu, w jaki na mnie działał.
– Ciebie też
nie kocham – przyznałam, zaciskając zęby.
To była
czysta prawda. Moich uczuć nie dało się nazwać miłością. Nie tęskniłam za nim,
nie przeszkadzało mi, kiedy zaliczał kolejną panienkę. Miałam daleko gdzieś, co
o mnie myślał. Nawet nie przepadałam za spędzaniem czasu w jego towarzystwie.
Jednak pomimo tego wszystkiego nie potrafiłam przejść obojętnie wobec jego
dotyku. Pragnęłam go, za co nienawidziłam siebie z całego serca. Zbyt szybko i
za łatwo mu ulegałam. Ale próbowałam z tym walczyć. Dlatego nie zgodziłam się
na układ z seksem bez zobowiązań. Paradoksalnie, tym właśnie był nasz związek,
chociaż nie umieliśmy się do tego przyznać. Budowaliśmy cegiełki zaufania i
pozornej szczerości. Łudziliśmy się, że uczucie przyjdzie z czasem, ale tak się
nie stało. Oszukiwaliśmy się, tkwiąc w błędnym kole. Ciemnym, zgubnym zaułku.
Zaśmiał się
przenikliwie, wywołując ciarki na moim ciele. Nie był w nastroju na potyczkę
słowną, ale jednocześnie nie chciał odpuścić. Założył ręce na piersi, opierając
się o skraj parapetu.
– A kogo ty
kochasz? – wyrzucił ze zgorzknieniem. W jego głosie słychać było kpinę.
Ugryzłam się
w język, zanim odpowiedziałam na jego pytanie. Nie czułam potrzeby spowiadania
mu się z moich uczuć. Patrzyłam na niego z pogardą, ale mimo to nie potrafiłam
zrobić kroku w tył i odejść. Zbyt silnie na mnie oddziaływał.
– No właśnie,
ty kochasz tylko siebie – stwierdził oschle.
Jego
słowa jeszcze przez chwilę wybrzmiewały w moich uszach. Czyżbym aż tak
zgorzkniała?
* Melanie
Hamilton bohaterka książki Margaret Mitchell i filmu Victora Fleminga Przeminęło z wiatrem
** Scarlett
O’Hara –ıı–
❤❤❤❤❤
6 do końca
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.
⭐Allie