poniedziałek, 24 października 2016

52. All Night Long


     
 Bardzo ważne informacje pod rozdziałem. Jest także coś dla was ;)

      – Ale dlaczego? Co się stało? – pytałam, próbując uzmysłowić sobie zaistniałą sytuację.

      – Nie wiem. – Duff przejechał dłońmi po zmęczonej twarzy. – Slash nie powiedział zbyt wiele.

    Wszyscy byliśmy zdziwieni tą informacją. Nie docierało do mnie, że mogło jej się stać coś złego. Szumy w mojej głowie podpowiadały mi milion prawdopodobnych wydarzeń. Co jeśli miała wypa­dek? A może to tylko głupie zatrucie pokarmowe? Jedno było pewne, koniecznie musiałam wiedzieć, czy wszystko z nią w porządku.

      – Jedźmy tam – oznajmiłam, podnosząc się z kanapy.

      – Nie wiem, czy to dobry pomysł – mruknął basista. – Nie uważasz, że jest już nieco za późno na odwiedziny?

      – Nie – rzuciłam, zbierając swoje rzeczy. – Jedziecie ze mną czy mam to zrobić sama?

      – Nie powinnaś być sama w takiej sytuacji – wycedził Axl, swobodnie rozsiadając się na większej części kanapy.

      – Niby dlaczego?

      – Różnie możesz zareagować. Nie wiadomo, co jej się stało. Jeśli to coś poważnego?

      – Nie mów tak – powiedziałam z zaciśniętymi zębami.

    Nawet nie próbowałam tego dopuścić do siebie. Za wszelką cenę wmawiałam sobie, iż to nic po­ważnego. Im dłużej żyłam w swoich przekonaniach, tym byłam spokojniejsza.

      – Po prostu dopuszczam każdą możliwość. – Uniósł ręce w geście kapitulacji. – Poza tym jak bardzo chcesz, to mogę z tobą pojechać.

      – Dziękuję. – Uśmiechnęłam się niepewnie. – A ty Duff?

      – Jadę z wami. Chyba nie mógłbym znaleźć sobie miejsca – oznajmił, odstawiając pustą butelkę na stół. – Kto prowadzi? – dodał, przeszukując kieszenie.

      – Proponuję Victorię – odezwał się wokalista. – Obstawiam, że z naszej trójki to ona jest najbar­dziej trzeźwa.

      – Wypiłam dwa, może trzy drinki. Nie powinnam wsiadać za kierownicę – powiadomiłam dosyć spokojnie, krzyżując ręce na piersi.

      – Co to jest przy naszej jednej butelce – zaśmiał się basista. – To wszystko jasne. Zwijajmy się, bo nie ma co dłużej rozmyślać.

      – Dzięki, chłopcy – rzuciłam od niechcenia, zakładając na siebie beżowy prochowiec.

    Wsiadłam do samochodu, następnie włączając ogrzewanie. Było mi cholernie zimno, a w dodatku jedyne o czym marzyłam to sen. Przekręciłam kluczyk, ostrożnie wyjeżdżając z podjazdu. Czułam się niepewnie. Procenty pochodzące ze spożytego alkoholu odrobinę mąciły mi w głowie.

      – Mogłabyś przyspieszyć?! – O moje uszy obił się szorstki głos Axla. Zacisnęłam dłonie na kierow­nicy, głęboko oddychając.

      – Próbuję nas nie zabić. Jeśli chcesz, możemy się zamienić – burknęłam, przełączając radiostację. Nie lubiłam nocnych audycji, w których tak naprawdę nie puszczali żadnej sensownej muzyki.

      – Ej! – oburzył się Duff, który zajmował miejsce po mojej prawej. – Zaczynałem lubić tamtą pio­senkę.

      – Ale ja za nią nie przepadałam – odparłam oschle. – Możesz mi powiedzieć, w którym szpitalu są?

      – W tym na Clarity Street, niedaleko czwartej przecznicy.

      – Okej – mruknęłam.

  

sobota, 15 października 2016

51. Highway to death



      – Myślę, że jesteśmy kwita.

   Uśmiechnęłam się niepozornie, chowając pieniądze do torebki. Właśnie rozliczyłam się z ostatnim klientem, przez co do końca wieczora miałam upragnione wolne. Siedziałam przy stoliku w Rainbow
 i popijałam Martini. Zarobiłam niezłą sumkę, więc należała mi się chwila odpoczynku. Wyjęłam papie­rosa z paczki, która leżała na stole i odpaliłam go, delektując się jego smakiem. Rozejrzałam się do­okoła w poszukiwaniu znajomych twarzy. Kilkoro ludzi kojarzyłam z widzenia, aczkolwiek nigdy nie miałam okazji ich poznać. Wydawali się być niewielką grupką osób, która co piątek wychodziła do klubu, aby móc oderwać się od rzeczywistości. Przypominali mi mnie sprzed kilku lat – dziewczynę, która marzyła, żeby tylko oderwać się od nauki i wyjść na imprezę. To były czasy…

   Odwróciłam wzrok, próbując nie zagłębiać się w sentymentalne wspomnienia. To tylko jeszcze bar­dziej utrudniało normalne funkcjonowanie. Zaciągnęłam się dymem, chcąc chociaż odrobinę się znie­czulić. Co prawda miałam przy sobie heroinę, lecz wolałam użyć jej nieco później.  Strzepnęłam papie­rosa, skupiając swój wzrok na podrzędnym zespole, który tego wieczoru otrzymał swoje pięć minut sławy. Grali dosyć przeciętnie, aczkolwiek przekaz, który pochodził z ich muzyki, był szczery. Nie zali­czali się do typowego rockowego zespołu tamtych lat. Robili swoje, ukazują prawdzie oblicze życia – jego brutalną i zarazem niesprawiedliwą stronę. Coraz bardziej wsłuchiwałam się w każde słowo, ja­kie wyśpiewywał wokalista. Szukałam w nich sensu, rozwiązania zagadki, jaką było odwieczne pytanie o to, jak przeżyć. Siedziałam tam pogrążona w swego rodzaju transie, od czasu do czasu popijając gorzki trunek.

   Skończywszy konsumpcję alkoholu, zaczęłam powoli zbierać swoje rzeczy. Byłam odrobinę zmę­czona i jedyne, o czym marzyłam to przyjemne, cieplutkie łóżeczko.

     – Coś dla stałej klientki.

   O moje uszy obiły się dźwięki dosyć chłodnego, męskiego głosu. Podniosłam wzrok, zauważywszy postać mojego rozmówcy. Był nim Todd, który położywszy na stole Mojito, usiadł naprzeciwko mnie. Już po wyrazie jego twarzy można było się domyślić, że coś się stało. Minimalna zmarszczka na jego czole świadczyła o niezadowoleniu z jakiejś sprawy.

     – Cześć – odparłam nieco zaskoczona. – Nie spodziewałam się ciebie tutaj. Co za miła niespo­dzianka.

   Uśmiechnęłam się subtelnie, licząc, iż odwzajemni mój gest. Tak się jednak nie stało, co z lekka mnie zdziwiło. Skrzyżował ręce na piersi, skupiając swój przeszywający wzrok na mojej osobie.

     – Coś się stało? – zapytałam niepewnie.

     – Myślałem, że jesteś świetną dziewczyną, tylko nieco pogubioną. – Zrobił niewielką pauzę na ze­branie myśli. – Myliłem się. W życiu bym nie powiedział, że upadniesz tak nisko.