– Spokojnie, nie panikujmy – westchnęłam,
próbując bardziej uspokoić siebie niż ich.
Rosie miała dosyć regularne skurcze. Oddychała głęboko, jednocześnie
wydając z siebie ciche jęki. Rodziła, to było pewne.
– Musimy jechać na porodówkę –
poinformował Duff, wyciągając z kieszeni kluczyki.
Złapałam go za nadgarstek, kurczowo zaciskając na nim palce.
– Zawiozę was. Tak będzie lepiej –
zaoferowałam.
Nie wiedziałam, czy to będzie dobre wyjście. Po prostu nie umiałabym w
spokoju wysiedzieć tutaj, podczas gdy ona byłaby w szpitalu.
Zlustrował mnie wzrokiem, nieznacznie się uśmiechając. Zapewne
podchodził do tego pomysłu sceptycznie, jednak nie było czasu na rozpatrywanie
wszystkich za i przeciw.
– No nie wiem – mruknął przeciągle, wolną
ręką drapiąc się po karku.
– Duff! – jęknęła Rosie, odruchowo łapiąc
się za podbrzusze. – Szybciej!
Z jej oczu wypływały łzy, które na policzkach mieszały się z kropelkami
potu. Bolało ją. Wszyscy to wiedzieli, chociaż ona się do tego nie przyznała.
– Dobra – westchnął. – Zgadzam się, tylko
mnie puść.
Momentalnie poluzowałam uścisk, przez co chłopak mógł uwolnić
nadgarstek. Rozmasował go, następnie chowając dłoń do kieszeni jeansów.
– Dasz radę sama wstać, czy trzeba ci
pomóc? – spytałam, chociaż odpowiedź była aż nazbyt oczywista.
Dziewczyna skrzywiła się nieznacznie, próbując podnieść się z kanapy.
Chciała do końca pozostać samodzielna, jednak nie wszystko poszło według jej
myśli. Opadła na siedzenie, nerwowo kręcąc głową.
– Pomóż mi – mruknęłam do Duffa, który
momentalnie się przy mnie znalazł.
Podeszliśmy bliżej Rosie, ostrożnie kładąc jej ramiona na swoich
barkach. Wstała, chociaż po jej wyrazie twarzy widać było, że z trudem.
– Zostaw – rzucił do mnie McKagan. –
Spróbuję wziąć ją na ręce – zasugerował.
Posłusznie wykonałam jego polecenie. Patrzyłam, jak chłopak bierze ją na
ręce i kurczowo zaciska palce na jej ciele. Bał się, że mógłby ją upuścić.
Przytyła kilkanaście kilogramów, co podczas ciąży było normalne.
Niechlujnie zarzuciłam na siebie płaszcz, szybkim krokiem podchodząc do
drzwi. Otworzyłam je na oścież. W końcu Duff nie mógłby tego zrobić. Szłam za
nimi, w pośpiechu zapinając posrebrzane guziki od płaszcza. Przelotny deszcz
padał prosto na nasze twarze, utrudniając widzenie. Otworzyłam samochód,
pomagając blondynowi posadzić Rosie na tylnym siedzeniu.
– Siadaj obok niej – poleciłam mu. – W
razie czego będziesz odbierał poród.
– Chyba żartujesz – jęknął przestraszony.
Momentalnie pobladł na twarzy.
Chciałabym, żeby to był żart. Niestety realia były diametralnie różne.
Rosie w każdej chwili mogła urodzić, nawet w moim samochodzie. Oczywiście,
każdy wolałby, żeby Tommy przyszedł na świat w szpitalu, otoczony fachową
opieką. Jednak nic na to nie mogliśmy poradzić. Przecież nie powiedziałabym mu
poczekaj chwilę. Nie posłuchałby.
– Słuchaj, Duff – zaczęłam dosyć
spokojnie, kładąc dłoń na jego barku. Czułam, jak moje serce niebezpieczne
szybko kołacze. Denerwowałam się jak cholera, ale on nie mógł o tym wiedzieć.
Ktoś musiał zachować zimną krew. – Spokojnie, oddychaj. Będzie dobrze.
Postaram się dojechać do szpitala na czas, ale musimy rozważyć wszystkie
możliwości.