środa, 4 stycznia 2017

60. You left me drown in the tears of memory




     – Spokojnie, nie panikujmy – westchnęłam, próbując bardziej uspokoić siebie niż ich.

   Rosie miała dosyć regularne skurcze. Oddychała głęboko, jednocześnie wydając z siebie ciche jęki. Rodziła, to było pewne.

     – Musimy jechać na porodówkę – poinformował Duff, wyciągając z kieszeni kluczyki.

   Złapałam go za nadgarstek, kurczowo zaciskając na nim palce.

     – Zawiozę was. Tak będzie lepiej – zaoferowałam.

   Nie wiedziałam, czy to będzie dobre wyjście. Po prostu nie umiałabym w spokoju wysiedzieć tutaj, podczas gdy ona byłaby w szpitalu.

   Zlustrował mnie wzrokiem, nieznacznie się uśmiechając. Zapewne podchodził do tego pomysłu sceptycznie, jednak nie było czasu na rozpatrywanie wszystkich za i przeciw.

     – No nie wiem – mruknął przeciągle, wolną ręką drapiąc się po karku.

     – Duff! – jęknęła Rosie, odruchowo łapiąc się za podbrzusze. – Szybciej!

   Z jej oczu wypływały łzy, które na policzkach mieszały się z kropelkami potu. Bolało ją. Wszyscy to wiedzieli, chociaż ona się do tego nie przyznała.

     – Dobra – westchnął. – Zgadzam się, tylko mnie puść.

   Momentalnie poluzowałam uścisk, przez co chłopak mógł uwolnić nadgarstek. Rozmasował go, następnie chowając dłoń do kieszeni jeansów.

     – Dasz radę sama wstać, czy trzeba ci pomóc? – spytałam, chociaż odpowiedź była aż nazbyt oczy­wista.

   Dziewczyna skrzywiła się nieznacznie, próbując podnieść się z kanapy. Chciała do końca pozostać samodzielna, jednak nie wszystko poszło według jej myśli. Opadła na siedzenie, nerwowo kręcąc głową.

     – Pomóż mi – mruknęłam do Duffa, który momentalnie się przy mnie znalazł.

   Podeszliśmy bliżej Rosie, ostrożnie kładąc jej ramiona na swoich barkach. Wstała, chociaż po jej wyrazie twarzy widać było, że z trudem.

     – Zostaw – rzucił do mnie McKagan. – Spróbuję wziąć ją na ręce – zasugerował.

   Posłusznie wykonałam jego polecenie. Patrzyłam, jak chłopak bierze ją na ręce i kurczowo zaciska palce na jej ciele. Bał się, że mógłby ją upuścić. Przytyła kilkanaście kilogramów, co podczas ciąży było normalne.

   Niechlujnie zarzuciłam na siebie płaszcz, szybkim krokiem podchodząc do drzwi. Otworzyłam je na oścież. W końcu Duff nie mógłby tego zrobić. Szłam za nimi, w pośpiechu zapinając posrebrzane gu­ziki od płaszcza. Przelotny deszcz padał prosto na nasze twarze, utrudniając widzenie. Otworzyłam samochód, pomagając blondynowi posadzić Rosie na tylnym siedzeniu.

     – Siadaj obok niej – poleciłam mu. – W razie czego będziesz odbierał poród.

     – Chyba żartujesz – jęknął przestraszony. Momentalnie pobladł na twarzy.

   Chciałabym, żeby to był żart. Niestety realia były diametralnie różne. Rosie w każdej chwili mogła urodzić, nawet w moim samochodzie. Oczywiście, każdy wolałby, żeby Tommy przyszedł na świat w szpitalu, otoczony fachową opieką. Jednak nic na to nie mogliśmy poradzić. Przecież nie powiedziała­bym mu poczekaj chwilę. Nie posłuchałby.

     – Słuchaj, Duff – zaczęłam dosyć spokojnie, kładąc dłoń na jego barku. Czułam, jak moje serce nie­bezpieczne szybko kołacze. Denerwowałam się jak cholera, ale on nie mógł o tym wiedzieć. Ktoś mu­siał zachować zimną krew. – Spokojnie, oddychaj. Będzie dobrze. Postaram się dojechać do szpitala na czas, ale musimy rozważyć wszystkie możliwości.