piątek, 15 stycznia 2016

12. We go on stage around nine





Wyjątkowo dziś skończyłam zajęcia wcześniej. Z racji, iż miałam chwilę wolnego przed pracą, postanowiłam spotkać się z Rosie. Umówiłyśmy się rano, przez co dziewczyna już czekała na mnie pod budynkiem Safe Driving. Stała oparta pod ceglaną ścianą, rozglądając się dookoła. Usta podkreśliła wyrazistą, czerwoną szminką, przez co wyglądała na starszą. W smukłych palcach trzymała papierosa, którego od czasu do czasu nerwowo popalała.
                – Oszalałaś! – krzyknęłam, podbiegając bliżej.
                Wyciągnęłam fajkę z jej dłoni, wyrzucając ją na chodnik i przydeptując.
                – Nie powinnaś palić, to szkodzi dziecku – powiedziałam tonem, którego zwykle używała moja matka.
                Speszyła się, patrząc na mnie z zakłopotaniem. Drżącą ręką odgarnęła gęste, blond włosy, oddychając przy tym niespokojnie.
                – Przepraszam – westchnęła nieco przestraszona. – To był taki odruch. Zapomniałam, że mi niewolno. Ja.. ja nie chciałam go skrzywdzić, naprawdę – wyjąkała. Nie potrafiła powstrzymać drżenia warg.
                – Spokojnie – odparłam z troską, przejeżdżając dłonią wzdłuż jej ramienia. – Wiem, że nie zrobiłaś tego specjalnie.
                – Boję się, Vicky – przyznała, a na jej twarzy zagościł strach. – Boję się, że sobie nie poradzę. Szkoła, dziecko, przydałaby się jakaś praca. A co, jak już nikt mnie nie pokocha? Nie chcę zostać starą panną z dzieckiem. Nie wiem, czy będę umiała je wychować. Sama jeszcze nie do końca dorosłam – Jej głos zamienił się w szloch, który po części zmiękł moje serce.
                 Podeszłam bliżej, przytulając Rosie. Głaskałam jej plecy, próbując ją uspokoić. Cała trzęsła się z płaczu. Doskonale wiedziałam, co czuła.
                – Będzie dobrze – szeptałam z troską.
                Przymknęłam na moment oczy, próbując odgonić od siebie wspomnienia. Cholernie ciężko wracało mi się do tamtych czasów. W szczególności do tych wydarzeń…
                – Dziękuję – mruknęła, odsuwając się ode mnie. – Tak dużo dla mnie zrobiłaś.
                – Daj spokój. – Uśmiechnęłam się przyjaźnie. – Dopiero się rozkręcam. Zobaczysz, będę najlepszą ciotką pod słońcem. – Roześmiałam się, poprawiając torebkę na ramieniu.
                Odwzajemniła mój gest, kręcąc głową. Dawno nie widziałam jej w tak dobrym humorze. Dołeczki na twarzy dziewczyny powodowały, iż czułam się dziwnie dobrze. Cieszyłam się jej uśmiechem. Może dlatego, że sama go wywołałam?
                – Zbieraj się – poleciłam, robiąc krok do przodu. – Zaplanowałam dla nas dosyć fajne atrakcje.
                – Jakie? – spytała, zabawnie ściągając brwi.
                – Zobaczysz – oznajmiłam, uśmiechając się jeszcze szerzej.

                Razem przemierzałyśmy słoneczne ulice Sunset Boulevard, żywo dyskutując na przeróżne tematy. Starałam się, żeby przez ten czas nie myślała o ciąży i dziecku. Chciałam, aby jak najdłużej uśmiech gościł na jej twarzy. Nie udało mi się to w stu procentach. Dziewczyna od czasu do czasu wzdychała ciężko, zamyślając się na moment. To wszystko najzwyczajniej w świecie ją przerastało. Bała się tego, co obce. Co odbierało jej beztroskę.
                Na miejscu przywitał nas wysoki, szklany drapacz chmur. Na środku frontowej ściany widniał ogromny, fioletowy napis. Budynek był siedzibą różnego rodzaju organizacji medycznych. Od kliniki poprzez hospicjum aż po aptekę.
                – Szpital? Chyba nie jestem jeszcze aż tak chora – obruszyła się, kładąc szczególny nacisk na ostatnie słowo.
                Zachichotałam pod nosem, wprowadzając ją w niewielkie zakłopotanie.
                – Skąd wiesz, że nie idziemy do apteki po witaminki? – spytałam, posyłając jej pogodny uśmiech.
                Blondynka popatrzyła na mnie nieco lekceważąco, po czym otworzyła masywne, szklane drzwi. Weszłyśmy do środka, gdzie przywitał nas chłodny wystrój i zapach lawendowego odświeżacza powietrza.
                – Prowadź – poleciła z nutką kpiny w głosie.
                Prychnęłam pod nosem, zaprowadzając ją w stronę windy. Wyjechałyśmy nią na drugie piętro, gdzie znajdowała się niespodzianka dla niej.
                Przemierzałyśmy długi korytarz, który utrzymany był w podobnej stylistyce co reszta budynku. Z jednym małym wyjątkiem. Ściany ozdobiono profesjonalnymi zdjęciami dzieci w różnym wieku.
                – Zapraszam – obwieściłam, otworzywszy pierwsze drzwi po lewej i wpuściłam ją pierwszą.
                Weszła niepewnie do środka. Przez chwilę rozglądała się po pomieszczeniu. Jedyne interesujące rzeczy, jakie mogła tu zobaczyć, to jaskrawoczerwone szafki i drewniane drzwi od łazienki.
                – Szatnia? Chyba czegoś nie rozumiem – burknęła, chodząc po pomieszczeniu.
                – A co sobie myślałaś? Dziś zaczynasz swoje pierwsze zajęcia w szkole rodzenia. Przebieraj się – powiedziałam i rzuciłam w nią ubraniami na zmianę, które wyjęłam z torebki.
                Ledwo je złapała. Była nieco w szoku. Zapewne nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Kiedy minęło już pierwsze wrażenie, uśmiechnęła się i pokręciła głową. Zaśmiałam się krótko, jednocześnie związując włosy w wysokiego kucyka. Zazwyczaj w takich zajęciach uczestniczą dwie osoby. Z tego względu zamierzałam jej potowarzyszyć. Przebrałam się w wygodniejsze ubrania, wykazując swoją gotowość do działania.
 Rosie starała się odprężyć. Dokładnie wykonywała każde ćwiczenie, które pokazywała instruktorka. Spoglądając po twarzach tych wszystkich ludzi, czułam się dziwnie. Większość kobiet nie dość, że było w okolicach trzydziestki, to jeszcze przyszły z mężami, partnerami. Tylko ja udawałam troskliwą, starszą siostrę. Na szczęście młodej to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, w moim towarzystwie czuła się pewniej. Wiedziała, iż mogła na kimś polegać. Nie została zupełnie sama. Chociaż, pożal się Boże, tatuś uciekł od odpowiedzialności.
 Po skończonych zajęciach, lekko spocone, ale uśmiechnięte udałyśmy się do szatni. Usiadłam na drewnianej ławce, próbując odzyskać siły. Moja kiepska kondycja dawała się we znaki. Powinnam zacząć uprawiać jakiś sport, pomyślałam
                – Dzięki za wszystko – rzuciła, upijając łyk wody.
                – Nie ma za co – mruknęłam, przecierając czoło dłonią. – Trzeba ci tylko kogoś skołować, bo ja nie za bardzo mam czas. Ale tym się nie martw. Pogadam z chłopakami. Któryś na pewno się zgodzi.
                – Nie chcę robić kłopotów… – zaczęła, nerwowo zakładając luźny kosmyk za ucho.
                – Daj spokój – przerwałam jej, marszcząc czoło. – Przyda im się coś innego niż tylko chlanie wódki w wolnym czasie.
                – Dziękuję – odparła, uśmiechając się szerzej. – Jeszcze nikt nigdy tyle dla mnie nie zrobił. Żałuję, że nie mam takiej siostry.
                Zdobyłam się na wymuszony uśmiech. Przypomniała mi o kimś, o kim niechcący zapomniałam. Nie widziałam mojej młodszej siostry Nicole od sześciu lat. Była jeszcze dzieckiem, kiedy zdecydowałam się na ucieczkę z domu. Czasami miewałam takie momenty, że za nią tęskniłam. Myślałam, co teraz robi, jak wygląda. Ale to było tylko chwilowe. Potem przychodziło zapomnienie, przyćmienie przez bieżące sprawy. Byłam okropną siostrą. Nie potrafiłam jej pomóc, kiedy miała kłopoty. Zostawiłam ją samą z matką alkoholiczką. Żałowałam, iż straciłam z nią kontakt. Ale czy teraz nie było już za późno?
                – Wszystko w porządku? – spytała z troską Rosie, opierając dłoń na moim barku.
                Pokręciłam głową, wytrącając się z letargu. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, iż siedziałam zamyślona, nerwowo przygryzając wargę. Dziewczyna w tym czasie zdążyła się przebrać.
                – Tak, tak – odpowiedziałam nieobecnym głosem. – Po prostu trochę się zamyśliłam. – Uśmiechnęłam się dla niepoznaki. – Dasz mi chwilę?
                Pokiwała głową z aprobatą, chowając ciuchy do mojej torebki.
                Na zewnątrz przywitała nas fala gorącego powietrza. Co prawda upał powoli zanikał, aczkolwiek nadal było parno. Założyłam ciemne okulary, poprawiając włosy. Miałam ochotę zapalić, jednak w ostatniej chwili się powstrzymałam. To mogłoby źle wpłynąć na Rosie i jej dziecko.
                – Wiesz co? – zaczęła, mrużąc oczy, które prześwietlały promienie słoneczne. – Ta rozmowa i te zajęcia wiele mi dały. Pokazały, że bycie dorosłym wcale nie musi być aż takie straszne. To swego rodzaju wyzwanie. I ja się z nim zmierzę. Pokażę, że można. Przede wszystkim zrobię to dla mojego maleństwa – odparła, układając dłoń na brzuchu. Na jej twarzy zagościł uśmiech.
                Przez chwilę poczułam się dziwnie źle. Jakby ktoś próbował przebić moje serce, ale trochę mu się to nie udało. Zazdrość? Starałam się nie dopuścić do siebie tej myśli. Dla niepoznaki odwzajemniłam jej gest. Udawanie przychodziło mi coraz łatwiej.
                – Zawsze możesz liczyć na moją pomoc – zapewniłam, próbując ukryć nutkę zawiedzenia w głosie. Nie do końca wyszło, jednak dziewczyna wydawała się niczego nie domyślać.
                – Uważaj, bo jeszcze kiedyś z tego skorzystam – zaśmiała się, szturchając mnie w bok.
                Odprowadziłam Rosie na przystanek i poczekałam aż odjedzie jej autobus. Miałyśmy się jeszcze zobaczyć na koncercie Gunsów, na który zaprosił ją Duff. Odkąd nastolatka przekroczyła próg naszego domu, zdawał się patrzeć na nią w wyjątkowy sposób. Czyżby się zakochał? Zaśmiałam się na samą myśl.
                Odpaliłam papierosa, nerwowo zaciągając się dymem. Ogarnął mnie swego rodzaju kryzys. Przeszłość chyba nie chciała dać mi spokoju. Zaciskałam wargi, ażeby tylko się nie rozpłakać. Nie sądziłam, że Rosie tak na mnie podziała. Nieświadomie rozdrapała stare rany, których wcześniej nawet nie próbowałam goić. Pociągnęłam nosem, strzepując popiół. Musiałam jakoś się uspokoić. A tylko jedna substancja potrafiła w taki sposób na mnie zadziałać…
                W Rainbow przywitała mnie swoista dla tego miejsca atmosfera. Niewielka grupka przyjaciół siedziała w kącie i zajadał się pizzą. Doskonale wiedziałam, iż za maksymalnie dwie godziny sala po brzegi wypełni się ludźmi. Dlatego szybko udałam się na zaplecze, aby się przebrać. Marzyłam, żeby wreszcie wrzucić tą ogromną i ciężką torbę do szafki. Zazwyczaj prawie nic w niej nie nosiłam, aczkolwiek dzisiaj było inaczej. Oprócz wygodnych ubrań do ćwiczeń znajdował się strój na wieczór i… szpilki. Jakoś ostatnimi czasy nieco je polubiłam.
                Od niedawna ruch w godzinach popołudniowych był dość spory. Co jakiś czas przy ladzie ustawiała się nowa kolejka. Momentami miałam problemy z ogarnięciem tego wszystkiego. Jednak z czasem nabierałam wprawy, przez co obsługiwanie klientów szło mi coraz sprawniej. Podczas przyrządzania drinków rzadziej spoglądałam na ściągę, co bardzo mnie satysfakcjonowało. Za dwa miesiące stanę się przeciętnym barmanem, pomyślałam.
                Zmiana minęła mi całkiem dobrze. Miałam duże szczęście, bowiem Todd przyszedł nieco wcześniej. Dzięki temu mogłam staranniej przygotować się przed koncertem. Dla kobiety każda dodatkowa minuta, którą mogła poświęcić na dopracowanie makijażu, była na wagę złota.
                – Hej, jak tam? – spytał przystojny brunet, zajmując moje miejsce.
                – Całkiem dobrze – odparowałam. Nawet udało mi się zapomnieć o wcześniejszym incydencie. – Ściąłeś włosy – zauważyłam, uśmiechając się subtelnie.
                – Jak widać. – Zaśmiał się.
                – Szkoda – mruknęłam, odkładając ścierkę na blat. – Chociaż dobrze wyglądasz.
                – Dziękuję.
                Oblizałam niepewnie wargi, czując na sobie jego przenikliwe spojrzenie.
                – Przebiorę się i wrócę – oznajmiłam, wskazując palcem na drzwi, które prowadziły na zaplecze.
                – Jasne – przytaknął, zajmując się pracą.
                Postawiłam na czarną, rozkloszowaną sukienkę przed kolano, na którą zarzuciłam ramoneskę. Chodziłam w kółko, próbując przyzwyczaić nogi do tych niebotycznych butów. Nie było tak źle. Wykonywałam coraz to płynniejsze ruchy, przemycając w nich nutkę gracji. Zamiast bardzo mocnego makijażu postawiłam jedynie na karmazynową pomadkę. Nawet nie potrafiłam powtórzyć tych wszystkich zabiegów, które wykonywała mi Lena. Chyba musiałam się nieco u niej podszkolić.
                Todd właśnie skończył obsługiwać jakąś małolatę. Posłał jej ten swój charakterystyczny uśmiech i zaczął przecierać szklanki. Zauważyłam, że w wolnej chwili uchodziło to za jego ulubione zajęcie. Przy okazji był idealnym obiektem do obserwacji przez młode kobiety. Nawet ja czasami ulegałam jego urokowi, mimo iż miałam chłopaka.
                – No, no. – Zagwizdał, kiedy podeszłam bliżej baru. Wyglądał na nieco zdziwionego. – Ale się wystroiłaś. Czyżbyś się wybierała na koncert Guns N’ Roses?
                Zachichotałam pod nosem, zaciskając palce na onyksowej kopertówce. Tak, ją też spakowałam do tej dużej torby, którą zamierzałam zostawić na zapleczu do następnego dnia.
                – Aż tak bardzo widać? – spytałam, unosząc brew.
                Uśmiechnął się ironicznie, odstawiając na półkę wypolerowany kufel.
                – Tylko dla Rose’a tak się pindrzysz – stwierdził oschle.
                Spuściłam na moment wzrok, wodząc nim po czubkach moich butów. Nie lubiłam, kiedy wytykał mi moją znajomość z Axlem.
                – To chyba nie jest twoja sprawa – fuknęłam, podnosząc głowę.
                – Zasługujesz na kogoś lepszego – stwierdził, opierając dłonie na blacie. – Tylko nie zrozum mnie źle. Nie mówię o sobie. Po prostu jesteś fajną dziewczyną, a on…
                – Muszę iść, jeśli nie chcę się spóźnić – przerwałam mu, obracając się na pięcie.
                Usłyszałam tylko jego ciężkie westchnięcie. Nie miałam ochoty na zbędne dyskusje. Zdecydowanym krokiem podążyłam w stronę wyjścia. Nawet nie musiałam się przepychać, aby opuścić lokal. Zważywszy na koncert w sąsiednim Roxy, tego wieczoru Rainbow odwiedziła zaledwie garstka osób. Wszyscy zwinęli się, żeby zająć dobre miejsca.
                Weszłam do przepełnionego klubu, w którym było okropnie duszno. Przepchanie się przez jego salę trochę mi zajęło. Okazało się, że mało kto stał pod sceną i czekał na koncert. Większość ludzi siedziała przy stolikach lub barze i popijała schłodzony alkohol.
 Zaświecono reflektory, a na scenę wkroczyli chłopcy. Stałam w pierwszym rzędzie, przez co miałam idealny widok. Z uśmiechem na twarzach zajęli się swoimi instrumentami, podczas gdy Axl przywitał się z publicznością. Salę wypełniły dźwięki przesterowanych gitar. Na początku zagrali piosenkę, która opowiadała o doświadczeniach Rose’a z policją. Wokalista wykonywał kocie ruch na scenie i wił się jak wąż boa. Miał na sobie kilt, co nieco mnie zdziwiło. Nigdy nie zauważyłam, żeby nosił coś podobnego. Najwidoczniej to był jego nowy image. Następnie Slash zagrał intro drugiego utworu. Zapadło mi w pamięci tak samo jak tekst:

Welcome to the jungle it gets worse here everyday
Ya learn to live like an animal in the jungle where we play
If you got a hunger for what you see, you'll take it eventually
You can have anything you want but you better not take it from me
                Nie wiedziałam, że Axl miał taką skalę głosu. Niektóre frazy śpiewał tak wysoko, że nawet nie wiedziałam, iż tak można. Szok.
                Część fanów, którzy stali pod sceną, ruszyła w dzikie pogo. Uśmiechnęłam się na sam widok. To musiała być świetna zabawa. Przez moment nawet myślałam o dołączeniu do nich, ale moje buty nie należały do najwygodniejszych, a wolałam ich nie ściągać.
                Na sali panował okropny ukrop. Sama ledwo co oddychałam, a to przecież Gunsi dawali z siebie sto procent na tej scenie. Dlatego już po dziesięciu minutach nie mieli na sobie koszulek.
Następnie zagrali piosenkę, której tytuł za pewne brzmiał Reckless life. Wywnioskowałam to z tego, iż Axl co chwilę powtarzał tę frazę. Na końcu zrobił sobie chwilę przerwy, po czym zapowiedział następny kawałek: Don't cry. Zadziwili mnie tym utworem. Spodziewałam się ostrego kawałka, a tutaj delikatna ballada. Jednak byłam nią totalnie oczarowana. Solo Slasha dawało uczucie, że to jest kwintesencja rocka. Swoją drogą Hudson był genialnym gitarzystą. Z piosenki na piosenkę jego gra wydawała się coraz bardziej znakomita. Spokojnie można go było nazwać wirtuozem tego instrumentu. Kupuję ich pierwszą płytę w ciemno, pomyślałam.
                Po chwili odpoczynku przyszedł czas na cover sławnego hitu Heartbreak Hotel Presleya. Momentami wydawał się lepszy niż oryginał. W sumie, czego by nie zagrali, brzmiało genialnie. Nawet piosenka o ich ulubionym trunku – tanim winie Night Train. Trzeba było przyznać, zajebisty kawałek. Chyba właśnie on najbardziej przypadł mi do gustu tego wieczoru.
                Niestety ich czas powoli się kończył. Widać było, że są nieziemsko zmęczeni, ale zadowoleni. Dali z siebie wszystko. Inaczej nie umieli. Axl wytarł twarz o ręcznik i podszedł do mikrofonu, żeby zapowiedzieć ostatnią piosenkę.
                – Na koniec nasze nowe dzieło. Jest o pewnej niezwykłej dziewczynie, która wiele dla mnie znaczy – wysapał, posyłając mi krótkie spojrzenie.
                Moje serce zabiło mocniej, aby następnie ustąpić miejsca niewielkim wyrzutom sumienia. Dlaczego ja nie mogłam powiedzieć o nim tego samego?
 Slash zagrał pierwsze dźwięki intra. Mimo iż go wcześniej nie słyszałam, doskonale wiedziałam, o jaki utwór chodziło Axlowi. Melodia tej piosenki przypominała trochę muzykę cyrkową. Trzeba było przyznać, ciekawe źródło inspiracji. Rose zaczął śpiewać pierwszą zwrotkę, a na mojej twarzy pojawił się subtelny uśmiech. Tylko raz widziałam go na oczy, a miałam wrażenie, jakbym znała każde słowo:
She's got a smile that it seems to me
Reminds me of childhood memories
Where everything
Was as fresh as the bright blue sky
Now and then when I see her face
She takes me away to that special place
And if I stared too long
I'd probably break down and cry

                – Dzięki, Roxy. Byliście świetni. Udanej imprezy i do następnego – pożegnał publiczność Axl, po czym zespół zszedł ze sceny.
                Ostatni pozostał Steven. Porozdawał wszystkie swoje pałki, powtarzając, jacy to byliśmy świetni. Nawet ja dostałam jedną, przez co poczułam się podwójnie wyróżniona.
                Kiedy chłopcy względnie się ogarnęli i porozdawali autografy, zajęliśmy średniej wielkości stolik, który znajdował się w kącie sali. Zasiedliśmy na czarnych, skórzanych sofach i zamówiliśmy alkohol. Po raz pierwszy piłam Long Island Iced Tea, który nawet mi zasmakował. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach, głównie o koncercie. Po chwili dosiadła się do nas Rosie, która wyglądała na tak samo podekscytowaną co ja. Jak się okazało, dla niej to był pierwszy klubowy koncert, w którym brała udział. Izzy wspomniał coś o znalezieniu wytwórni i nagraniu płyty. Ucieszyła mnie ta wiadomość, bowiem od dziś oficjalnie zostałam ich fanką numer jeden.
                Gunsi, jak to Gunsi, oczywiście musieli się gdzieś zmyć. Slash i Lenka w wyśmienitym humorze zdecydowali się opuścić lokal. Śledziłam ich wzrokiem, dopóki nie zniknęli w okolicy łazienek. Steven poznał nową dziewczynę, swoją drogą całkiem sympatyczną, i stwierdził, że taka drobna istotka nie może sama wracać do domu, więc on musi ją odprowadzić. Duff, kolejny rycerz, wyszedł wcześniej z Rosie, która wymówiła się potwornym zmęczeniem. Sadzę, że spowodowane było to faktem, iż jako jedyna osoba piła sok jabłkowy. Izzy zmył się zaraz po tym, jak pojawiła się Angela. Nie przepadałam za nią. Sprawiała wrażenie, jakby była nie wiadomo kim. A Axl, jak to Axl, gdzieś sobie poszedł. Oczywiście nikt nie wiedział dokąd. Typowe zachowanie Rose'a – znikanie i pojawianie się w najmniej odpowiednim momencie. I zostałam sama. Sączyłam drinka, wsłuchując się w muzykę wydobywającą się z głośników. Ktoś puścił Heaven's on Fire. Spora część osób bawiła się na parkiecie, jednak ja wolałam zostać przy stoliku. Ostatnia moja przygoda z tańczeniem omal nie skończyła się tragicznie.
                – Mogę się dosiąść? – Usłyszałam znajomy głos, który przerwał moje rozmyślania.
                Moim oczom ukazał się wysoki, przystojny szatyn. W rękach trzymał do połowy pusty kufel z piwem. W porównaniu do innych miał na sobie szafirową koszulę. Już tym niewielkim detalem zrobił na mnie dobre wrażenie. Po prostu chodzący ideał.
                – Jasne – przytaknęłam, upijając łyk trunku. Trochę zaschło mi w gardle.
  Usiadł naprzeciwko, skupiając na mojej osobie swoje przenikliwe spojrzenie. Doskonale pamiętałam tę barwę tęczówek. Godzinami mogłam zatracać w nich wzrok. To był Chris – mężczyzna, którego poznałam na moich urodzinach.
                – Wiedziałem, że na pewno cię tu spotkam. Nie sądziłem jednak, że będziesz sama – stwierdził po chwili, nie pozwalając mi na spokojne kontemplowanie jego twarzy.
                – Tak wyszło – odparłam niepewnie.
                Uśmiechnął się, dodatkowo rozmiękczając moje już gąbczaste serce. Wyglądał jak chodzące bóstwo, przez co momentami miałam wrażenie, iż to tylko sen.
                – Może nie jestem jak Gunsi, ale obiecuję, że postaram się nie zanudzać. – Zaśmiał się, a ja odruchowo odwzajemniłam jego gest. – Opowiedz mi coś o sobie – poprosił, opierając łokcie na blacie.
                Zaczęłam nudną historię od pierwszych wspomnień, jakie miałam. Oczywiście pomijając te najbardziej osobiste. No i San Francisco. Pomimo że nigdy nie lubiłam mówić o sobie, przy nim czułam się nad wyraz swobodnie. Odnosiłam wrażenie, jakbyśmy się znali od lat. Nawijałam o mało istotnych faktach, jak rozcięty łuk brwiowy czy zła ocena z matematyki, a on cierpliwie słuchał. Zadziwił mnie tym. Zazwyczaj ludzie podczas takich opowieści zasypiają.
                – Twoja kolej – poprosiłam, zamaczając usta w alkoholu.
                – Może nie mam tak barwnego życia jak ty, ale spróbuję wybrać te najciekawsze fakty – zaczął, uśmiechając się. – Jestem żołnierzem i służę w armii zawodowej Stanów Zjednoczonych. Odbyłem masę szkoleń i czekam aż wyślą mnie na jakąś misję. Zazwyczaj po tej wiadomości większość dziewczyn kończy naszą znajomość.
Zaskoczył mnie tą wiadomością. Nie wyglądał na wojskowego. A przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Od zawsze byłam przeciwna wszelakim wojnom, które tak na prawdę do niczego nie prowadziły. Pomimo tego, próbowałam go zrozumieć. Dla niego była to służba wobec ojczyzny, którą stawiał na pierwszym miejscu.  On chciał dobrze, to politycy podejmowali złe decyzje.
– Dlaczego? – spytałam. – Jak widzisz, ja jeszcze nie uciekłam. Czyżbym była jakaś nienormalna? – zaśmiałam się.
                Odwzajemnił mój gest, popijając piwo.
                – Bo to jest ciągłe życie w niewiedzy i ogromnym strachu. Każdego dnia na wojnie giną setki ludzi. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie twoja kolej…
                – Przestań – syknęłam. – Trzeba być dobrej myśli. Wielu żołnierzy wraca do ojczyzny, gdzie okrzykują ich bohaterami narodu.
                Pokiwał głową z aprobatą, na chwilę ją spuszczając.
                – Oby ze mną było tak samo – mruknął. Wyglądał na przygaszonego. Na szczęście już po chwili uśmiechnął się dla niepoznaki. – Wracając do przyjemniejszych rzeczy, pasjonuję się fotografią. W wolnych chwilach robię zdjęcia wszystkiemu, co się da. Tak samo jak ty lubię Aerosmith, ale zdecydowanie moją miłością jest Led Zeppelin. Znam się z Lenką od jakichś dobrych paru lat. Wynajmujemy razem mieszkanie. Wcześniej dzieliliśmy je jeszcze z taką jedną Lily, ale wyjechała do Kanady. Długa i nudna historia. Może kiedyś ci ją opowiem.
                Słuchałam zaciekawiona każdego słowa, które padało z jego ust. Miał kojący głos o niskim tonie i przyjemnej barwie. Czułam się jak zahipnotyzowana. Jakbym brała udział w jakiejś sesji. Zaciekawiło mnie to, co powiedział o Lenie. Wiedziałam, że Fiodorow nie mieszkała w Hell House, pomimo iż przechowywała tam sporo swoich rzeczy. Niby pracowała na nocną zmianę w Whisky A Go Go, ale nie codziennie, a u nas nocowała zaledwie dwa razy w tygodniu. Nie spodziewałam się jednak, że wynajmuje mieszkanie. I to z tak ułożonym gościem. To dlatego Chris był na moich urodzinach. Lenka go zaprosiła. No i znał Gunsów. Ale ich wiele ludzi kojarzyło.
                Zamówiliśmy butelkę czerwonego, wytrawnego wina. Rozmowa toczyła się w przyjemnej atmosferze. Mieliśmy sporo wspólnych tematów. Nawet nie czuliśmy upływu czasu. Jakby na ten moment wszystkie zegarki stanęły. Mogłam tak siedzieć godzinami. W jego towarzystwie czułam się dziwnie normalnie. Napawałam się tym, ciągle cierpiąc na niedosyt. Musiałam kiedyś to powtórzyć.
                – Pora na mnie – westchnęłam, wstając z sofy, po czym poprawiłam sukienkę.
                – Odprowadzę cię – zaoferował.
                Pokiwałam głową na zgodę.
 Na zewnątrz panował przenikliwy chłód. Pomimo iż miałam na sobie ramoneskę, dygotałam z zimna. Chris, jako prawdziwy dżentelmen, zdjął swoją marynarkę i zarzucił mi na plecy.
– Będzie ci zimno – stwierdziłam z troską.
– Daj spokój – jęknął, machając ręką. – Jest ciepło – zaśmiał się.
– Dziękuję – zanuciłam, uśmiechając się subtelnie.
 Marynarka pachniała jego cudownie kuszącymi, piżmowymi perfumami. Przyciągnęłam bliżej jej brzegi, zaciągając się tym cudownym zapachem.
Ulice Miasta Aniołów były niemalże puste. Jedynie nieliczni spacerowali chodnikami. Nic dziwnego, w końcu było grubo po pierwszej. Neonowe szyldy lokali i sklepów dawały kolorowe światło, które niezwykle cieszyło oko. Obserwowałam je, uśmiechając się subtelnie na sam widok.
Szliśmy powoli, rozmawiając przy tym na różnego rodzaju tematy. W jego towarzystwie czułam się dosyć swobodnie. Nawet nie przeszkadzało mu, że paliłam, chociaż sam unikał nikotyny jak ognia.
                – To tutaj – oznajmiłam, otwierając furtkę prowadzącą do Hell House. – Dzięki za wszystko – dodałam, posyłając mu szeroki uśmiech.
                Ściągnęłam marynarkę, oddając ją chłopakowi.
                – To ja dziękuję za cudowny wieczór. Mam nadzieję, że kiedyś uda nam się go jeszcze powtórzyć – odpowiedział i na pożegnanie pocałował mnie w policzek.
                Poczułam się dziwnie nieswojo, pesząc się nieco. Z jednej strony chciałam tego, ale z drugiej… Przecież obiecałam Axlowi, że dam mu szansę.
                Uciekłam bez słowa, szczelnie zamykając za sobą drzwi wejściowe. Oparłam się o ich futrynę, wzdychając przeciągle. Zachowałam się jak jakaś małolata. Wystraszyłam się, tylko dlatego że pocałował mnie w policzek? Chyba było w tym coś więcej.
                Ostrożnie przemknęłam przez salon. Starałam się być cicho, aby przypadkiem nie obudzić Slasha, który smacznie chrapał na kanapie. Pokonałam prędko schody, kierując się prosto do pokoju Axla.
                – Nareszcie wróciłaś – rzucił oschle, usłyszawszy, jak zamykam skrzypiące drzwi.
                Siedział na krześle, które było ustawione przodem do okna. Zaklęłam pod nosem. Na pewno widział całą tę sytuację z Chrisem. Dopiero teraz zaczęły mnie zjadać poważne wyrzuty sumienia.
                – Masz mi coś do powiedzenia? – zapytał, oddychając ciężko przez nos.
                – Przepraszam – mruknęłam, bawiąc się palcami.
                Pomieszczenie wypełniło się jego gorzkim, przeszywającym śmiechem. Moje ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz. Modliłam się, żeby nie zareagował zbyt agresywnie.
                Podszedł bliżej i chwycił moje ramię. Zacisnął palce, przez co poczułam nieznaczny ból. Skrzywiłam się, próbując uwolnić się z jego uścisku. Na marne.
                – Puść – poprosiłam, łudząc się, że zachowując spokój coś wskóram.
                – Tylko tyle?! – wycedził, nawiązując do mojej poprzedniej wypowiedzi. – To ja na ciebie czekam, staram się, myślę, jak ci dogodzić, a ty co?! Puszczasz się z jakimiś fagasem, jak zwykła, tania dziwka! – wykrzyczał, jeszcze bardziej zaciskając palce.
                – Axl puść – powiedziałam, zaciskając żeby. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu.
                Nic sobie z tego nie robił. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej ścisnął moje ramię.
                – Axl to boli – wyszlochałam.
                Płakałam, przy okazji trzęsąc się jak galaretka. W mojej głowie pojawiły się obrazy sprzed kilku miesięcy. Nie chciałam, żeby Axl zachowywał się tak samo jak on.
                Widząc mnie w tym stanie, natychmiastowo oprzytomniał. Puścił gwałtownie moje ramię, przez co z impetem o ścianę, która znajdowała się za mną. Osunęłam się na podłogę, przykładając dłonie do skroni. Spojrzałam na Rose’a, który kompletnie nie wiedział, co zrobić. Pokręcił głową, po czym wyszedł z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. Usłyszawszy ten dźwięk, przymknęłam powieki. Nie chciałam ponownie przechodzić przez piekło. Płakałam, co jakiś czas krzycząc z bólu. Marzyłam, żeby obudzić się z tego koszmaru. Nie chciałam bać się Axla. Przecież on mnie kochał…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.



⭐Allie