niedziela, 3 stycznia 2016

9. Sweet child o' mnie

Chciałabym Wam serdecznie podziękować za ponad tysiąc wyświetleń. Nawet nie wiecie, jak to motywuje. Z tego powodu chcę zadedykować ten rozdział wszystkim czytelnikom tego bloga.




Przebudziłam się, cicho pomrukując. Czułam się, jakbym przespała zaledwie dwie godziny. Pul­sujący ból głowy aż za nadto dawał o sobie znać. Niby nie wypiłam wczoraj nie wiadomo jak dużo. Po powrocie do Hell House jeszcze opróżniliśmy z Izzym do połowy pełną butelkę whiskey. Znaczy się, ja wypiłam może ze dwa, góra trzy szklaneczki. Mimo to pamiętałam jak przez mgłę późniejsze wyda­rzenia.
Przetarłam powieki, rozglądając się po pomieszczeniu. Wyglądało dosyć znajomo. Białe ściany i duże okno – typowy pokój w Hell House. Jednak nie należał on ani do mnie, ani do Axla. W kącie stało brunatne biurko, nad którym wisiał plakat ze Stonsami. Na podłodze obok łóżka siedział Stradlin i brzdąkał coś na gitarze. Widocznie musiałam spać jak kamień, skoro nic nie słyszałam. Wykrzywiłam twarz w grymas, kojarząc fakty. Znajdowaliśmy się w jego pokoju, ja leżałam na jego łóżku. Odru­chowo odsunęłam kołdrę. Miałam na sobie jego koszulkę i swoje szorty. Niby to o niczym nie świad­czyło, ale…
                – Izzy, czy my... – próbowałam go spytać, ale te słowa z trudem przechodziły przez moje gardło. Nie potrafiłam dopuścić do siebie tego faktu. Przespałam się z najlepszym przyjacielem?
                – Nie – zaśmiał się, odkładając gitarę na bok. Odetchnęłam z ulgą. – Miałem spać w salonie, ale mówiłaś, że nie chcesz być sama. Krzyczałaś przez sen.
                Pokiwałam głową, oddychając niemiarowo. Pewnie musiałam mieć koszmary. Odkąd przyjecha­łam do Los Angeles, miewałam je niemal co noc.
                – Przebrałeś mnie? – spytałam, spoglądając w jego oczy, jednocześnie mnąc w dłoniach kawałek kołdry.
                – Spokojnie – uprzedził, wyciągając dłonie. – Bielizny nie ściągałem. – Uśmiechnął się szeroko.
                Odwzajemniłam jego gest. Zaopiekował się mną tak, jak zwykł to czynić, kiedy jeszcze mieszkali­śmy w Lafayette. Niejednokrotnie przychodziłam do niego, kiedy pokłóciłam się z mamą. Rozmawiali­śmy wtedy dużo. Wiedziałam, że zawsze mogę na niego liczyć.
                Kątem oka zerknęłam na zegarek, który wskazywał prawie dwunastą. Przespałam więcej niż zazwy­czaj, chociaż kompletnie tego nie odczuwałam. Raczej przypominałam wrak człowieka.
                – Dziękuję za wszystko – mruknęłam. – Mam nadzieję, że nie wygadywałam głupot – zaśmiałam się, rozkopując kołdrę.
                Odwzajemnił mój gest, jednak było to dosyć wymuszone. Coś nie grało. Nie zamierzałam jednak niepotrzebnie pytać.
                – Pójdę zrobić dla nas śniadanie – zaoferował, wychodząc z pokoju.
                Wstałam z łóżka, chodząc w kółko po pokoju. Bolały mnie niemal wszystkie mięśnie. Co te ta­bletki miały w sobie? Rzuciłam okiem na stolik nocny, na którym leżał jakiś notes. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Pewnie zapisywał tam teksty piosenek. Przejechałam palcami po chropowatej okładce, zatrzymując je na gałce od szuflady. Nie miałam w zwyczaju zaglądać innym po szafkach. Ceniłam sobie prywatność. Jednak teraz coś mnie tknęło. Tylko jedna szuflada, nic więcej, tłumaczy­łam sobie w myślach. Spojrzałam przez ramię. Czysto. Odsunęłam ją ostrożnie. W środku znajdowało się kilka woreczków z beżowym proszkiem. Dobrze wiedziałam, co to było. Heroina. Przygryzłam wargę. Musiałam podjąć szybką decyzję. Wyszedł, niczego nie zauważy. Może nawet ich nie liczy? Wątpię. Najwyżej zwalę winę na Stevena…
                Raptownie zabrałam jeden woreczek, chowając go w dłoni. Potrzebowałam odrobiny znieczule­nia. Tak na wszelki wypadek, gdybym przypomniała sobie coś z poprzedniego wieczoru. Udałam się prosto do łazienki, gdzie zamierzałam wziąć zimny, rozbudzający prysznic. Praktycznie lodowata woda spływała po moim ciele, przyjemnie je orzeźwiając. Odchyliłam głowę i przymknęłam powieki, rozkoszując się tą chwilą. Nagle coś sobie przypomniałam. Przed oczami pojawił mi się obraz wczoraj­szej imprezy. Eddie, jego dłonie na moich biodrach i heroiczna postawa Izzy’ego. Otworzyłam oczy, haustami nabierając powietrza. To nie mogła być prawda. Nie mogłam zachować się jak typowa łatwa laska. Oparłam dłoń o kafelki, powoli kucając. Ta cholerna świadomość zaczęła mnie przytłaczać. Nie była w stanie się ruszyć. Jakby sparaliżowała moje ciało.
                Ubrałam się w pokoju w czyste ubrania, związując włosy w wysokiego kucyka. Usiadłam na łóżku, trzymając w dłoni woreczek z heroiną. Zastanawiałam się, czy właśnie teraz była ta odpowiednia chwila. Brzydziłam się sobą. Jak mogłam mu pozwolić się dotykać? Co najgorsze, właśnie tego wtedy chciałam. Pokręciłam głową, próbując wymazać z niej nieprzyjemne wspomnienia. Zaaplikowałam narkotyk, niemal natychmiast odpływając…
Zeszłam do kuchni, zastając w niej Izzy’ego. Starałam się unikać patrzenia mu prosto w oczy. To właśnie spojrzenie najbardziej mnie zdradzało. Dopóki nie wymyśliłabym jakiegoś idealnego kamu­flażu, musiałam zachowywać się dosyć dziwnie.
– Zrobiłem dla ciebie płatki – poinformował, podsuwając miskę niemal pod mój nos.
– Dziękuję – mruknęłam, udając, że przeglądam gazetę. – Mogłabym zostać sama? – poprosiłam.
Kątem oka zauważyłam, jak na jego twarz wkrada się grymas. Przecież przed chwilą wszystko było dobrze, a teraz moje zachowanie mogło budzić niepokój.
– Po prostu chcę w samotności wyciągnąć wnioski z wczorajszej imprezy – dodałam, uśmiechając się subtelnie.
– Skoro tak… – wymamrotał, podrywając się z miejsca. – Jakbyś mnie potrzebowała, jestem na górze. – Wyszedł, zabrawszy swoją kawę.
Odetchnęłam z ulgą, odkładając czasopismo. Przed innymi nie musiałam się tłumaczyć. No chyba że przed Axlem, ale on wyjechał nie wiadomo gdzie. Uśmiechnęłam się szeroko, zataczając kółka łyżką. Miałam przestać zaprzątać sobie nim głowę.
– Cześć – przywitała się Rosie, wchodząc do kuchni. Wydawał się być dziwnie rozbawiona.
Bacznie obserwowałam jej ruchy, jednocześnie co chwilę podjadając płatki. Sprawiała wrażenie, jakby tłamsiła śmiech. Nalała sobie do szklanki soku pomarańczowego, po czym usiadła naprzeciwko mnie.  
– Mam coś na twarzy? – spytałam zdezorientowana, odruchowo przykładając place do nosa. Nie, na nim niczego nie było.
– Nie – zaprzeczyła, uśmiechając się szeroko. – Po prostu po pijaku mówisz różne śmieszne rze­czy – odparła, upijając łyk napoju.
Odwzajemniłam ten gest, kryjąc zakłopotanie. Nie miałam bladego pojęcia, co dokładnie padło z moich ust wczorajszego wieczoru. Postanowiłam delikatnie wybadać sprawę.
– Nie przejmuj się – zaśmiałam się, przyjaźnie marszcząc brwi. – Najczęściej to są zwykłe brednie. – Włożyłam do ust sporą ilość płatków, niecierpliwie czekając na jej odpowiedź.
Odstawiła pustą szklankę na blat, opierając lewą nogę na skraju krzesła i podciągając ją bliżej klatki piersiowej.
– Spoko – westchnęła. – Rozumiem, co to znaczy, kiedy urwie ci się film. – Czyli jednak się domy­śliła. – Nie mówiłaś niczego złego.
– To dobrze – odetchnęłam z ulgą.
– Ponarzekałaś trochę na Axla, co było nawet zabawne. – Uśmiechnęła się na samo wspomnie­nie. – Potem wróciłam do siebie, a chwilę później poszliście do pokoju Izzy’ego. – Więc ona też na początku z nami siedziała. – Nie żebym was podsłuchiwała – zaprotestowała nerwowo. – Po prostu drzwi były uchylone, a Wichrowe wzgórza to nie jest najlepsza lektura na wieczór.
– Nie szkodzi – wtrąciłam, machając dłonią.
– Wspominaliście stare czasy – kontynuowała, oblizawszy usta. – Chciałaś, żeby było jak dawniej. Mówiłaś, że jakby nie wyjechał…
– Wystarczy – przerwałam jej oschlej niż zamierzałam. – Przepraszam – mruknęłam po chwili, spuszczając wzrok. – Resztę już znam.
Domyślałam się, co było później. Przecież wielokrotnie układałam sobie w głowie scenariusz, co by było, gdyby został. Niechcący ugryzłam się w język, nieco się przy tym krzywiąc. Jak mogłam mu o tym powiedzieć?
Kątem oka zerknęłam na miskę z płatkami, która stała przede mną. Jakoś odechciało mi się jeść. Odłożyłam ją do zlewu, opierając biodra o jego brzegi i odwracając się w stronę Rosie.
– Swoją drogą, Wichrowe wzgórza wcale nie są takie złe – napomknęłam, zakładając ręce na piersi.
Zaśmiała się, wstając z krzesła. Najwidoczniej wzięła to za aluzję do pójścia na górę i kontynu­owania lektury.
– Nie kiedy musisz to przeczytać na wakacjach – prychnęła, zmierzając w kierunku salonu.
– Zawsze możesz oglądnąć film – oznajmiłam obojętnie.
Sama nigdy nie korzystałam z tej formy. Zdecydowanie wolałam, aby to moja wyobraźnia stwa­rzała obrazy danych sytuacji. Poza tym lubiłam trzymać w dłoniach książki.
– Wolę jednak to przeczytać – stwierdziła w ostateczności. – Jak będziemy to później omawiać na angielskim, to chcę wiedzieć o czym mowa.
Filmy nie zawsze idealnie odzwierciedlały książki. Najczęściej były ich wersjami stworzonymi na podstawie wizji reżyserów. Mimo to i tak uchodziły za kultowe.
Idąc w ślady dziewczyny, udałam się do salonu. Na kanapie siedział Izzy i skrupulatnie notował coś na pożółkłej kartce papieru. Przełknęłam zdecydowanie ślinę, zajmując miejsce obok niego. Ką­tem oka zerknęłam na jego notatki. Wyglądało na to, że dopracowywał tekst piosenki.
                – Co to? – spytałam, dogłębniej studiując zapisywane przez niego słowa.
                Spojrzał na mnie przelotnie, po czym odłożył przybory na blat stolika. O dziwo nie stało na nim zbyt wiele pustych butelek. Za to pety z popielniczki prawie się z niej wysypywały.
                – Chcesz porozmawiać? – dociekał, lustrując moją postawę.
                Przygryzłam nerwowo wargę. Modliłam się, żeby tylko nie zwrócił uwagi na moje oczy, a raczej przesadnie zwężone źrenice.
                – Chyba tak – mruknęłam, zaplatając palce.
                Gołym okiem było widać, że się stresuję. Oczy… Szlag, zwrócił na nie uwagę! Na jego twarzy zago­ścił chwilowy grymas, który już po chwili zamienił się na nikły uśmiech. Z jego ust nie padł ani jeden komentarz w tej sprawie.
                – Chodzi ci o naszą wczorajszą rozmowę? – próbował ze mnie wyciągnąć, ponieważ nie za bardzo z nim współpracowałam.
                Pokiwałam twierdząco głową, zakładając nogę na nogę.
                – Jeśli chcesz, nie było tematu – zaoferował bez większego skrępowania, wyciągając ręce w ge­ście kapitulacji. – Ale nic złego nie powiedziałaś. Faktycznie, gdybym został, to może nie musiałabyś się tłuc po połowie Stanów.
                Patrzyłam na niego ze zdezorientowaniem, subtelnie rozchylając wargi. Tego się kompletnie nie spodziewałam. Czyli jednak po pijaku pamiętałam o pewnych granicach.
                – Przepraszam – mruknęłam, jakby wytrącona z transu. – Nie powinnam była obwiniać cię o moje problemy. To nie twoja wina. Normalnie nie powiedziałabym tego, ale procenty nie zawsze do­brze działają na moje myślenie. Zdarza się…
                – Luzik – przerwał mój słowotok, odruchowo łapiąc moje przedramię – naprawdę. Słowa pija­nych to myśli trzeźwych – zaśmiał się, a przez moje ciało przeszedł dreszcz. Miałam nadzieję, że poza tym nie bredziłam od rzeczy. – Powiedziałaś, że nie masz do mnie żalu.
                Uśmiechnęłam się niewyraźnie. Nawet nie wiedziałam, jak mogłam skomentować jego słowa. Dopiero teraz zaczynałam się cieszyć w duchu, że nie powiedziałam niczego głupiego. Czegoś, co mo­głoby zniszczyć naszą przyjaźń…
                Odruchowo odsunęliśmy się od siebie, usłyszawszy dźwięk przekręcanej klamki. Założyłam ko­smyk za ucho, z największą dokładnością obserwując drzwi. Otworzyły się, a do środka wszedł nie kto inny jak Axl.
                – Wróciłem! – zakomunikował, odkładając na podłodze niedużą torbę sportową.
                – Zostawię was samych – wyszeptał Stradlin, po chwili znikając na górze.
                Przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Przeczuwałam, że ta rozmowa mogła nie mieć przyjemnego przebiegu. Założyłam ręce na piersi, wstając i zaczynając krążyć po pomieszczeniu. Pod­czas tej czynności lepiej zbierało mi się myśli.
                – Gdzie byłeś? – spytałam wypranym z emocji głosem, odchrząknąwszy. Trochę zaschło mi w gardle.
                – Nieważne – mruknął, marszcząc czoło. Wyciągnął z torby puszkę piwa. Otworzył ja, po czym wziął dużego łyka.
                – Spoko – przytaknęłam oschle, uśmiechając się ironicznie. Jego podejście, że nic się nie stało aż nazbyt mnie irytowało.
                – O co ci chodzi? – spytał już nieco bardziej nerwowo.
                Przysiadłam na podłokietniku, obserwując każdy jego ruch. Wydawał się zesztywnieć, jakby miał coś na sumieniu.
                – Chcesz, żebym została twoją dziewczyną – wypowiedziałam te słowa z trudem. – Myślałam, że związek opiera się na szczerości i zaufaniu.
                Zarechotał, odkładając puszkę na stolik. Podszedł bliżej, jednocześnie zachowując odpowiednią odległość.
                – Wiesz, do tego trzeba dwojga – zauważył, sugestywnie unosząc brew.
                Spuściłam na moment wzrok. To nie tak, że nie chciałam. W dziwny, niewyjaśniony sposób cią­gnęło mnie do niego. Czy można to było nazwać miłością? Tego nie wiedziałam. Po prostu byłam nie­zdecydowana. Nawet zbytnio.
                – Skąd wiesz, że nie chcę? – spytałam retorycznie, spoglądając mu prosto w oczy. – Może prefe­ruję metodę małych kroczków?
                Pokiwał głową, analizując moją wypowiedź. Uśmiechnął się, jednocześnie tłamsząc śmiech.
                – Sorry, ale w takich sprawach nie umiem być delikatny – ostrzegł, przystępując z nogi na nogę. Nie za bardzo wiedziałam, o co mu chodzi. – Jeśli jesteś dziewicą i chcesz poczekać z pieprzeniem się…
                – Nie – jęknęłam nienaturalnie wysoko. – To nie o to chodzi.
                Jak do tej pory nie uprawiałam seksu z Axlem. Oboje przed laty stwierdziliśmy, że jestem jeszcze za młoda. W każdym bądź razie nie oznaczało to, że byłam dziewicą. Wprost przeciwnie.
                – Po prostu nie jestem puszczalska i nie wskakuję od razu pierwszemu lepszemu facetowi do łóżka. Chcę, żeby najpierw wytworzyła się pomiędzy nami więź – poinformowałam, czując jak kamień spada mi z serca. Wreszcie mogłam powiedzieć, co myślałam. – Jeśli ma cię to uspokoić to nie, nie jestem dziewicą.
                Odetchnął z ulgą, na co zmarszczyłam brew. Nie sądziłam, że takie coś mogło mu przeszkadzać.
                – To dobrze – skomentował, podchodząc nieco bliżej. – Z takimi trzeba delikatnie.
                – A ty taki nie jesteś? – dociekałam, uśmiechając się zalotnie.
                – Podobno rudzi są ostrzy – stwierdził, unosząc jedną brew.
                Zaśmiałam się, jednak prawie natychmiast zostałam uciszona. Przywarł swoimi wargami do mo­ich, całując mnie zachłannie. Odruchowo wplotłam palce w jego włosy, przymknąwszy oczy. Odwza­jemniłam pocałunek, czekając na te przyjemne motylki w brzuchu. Jednak chyba zbytnio się przece­niłam. Nie pojawiły się. Ogólnie nie było żadnych fajerwerk. Podobało mi się, ale nie mogłam porów­nać go na przykład do pocałunku Scarlett O’Hary i Rhetta Butlera. Rozbudzał moje pragnienie, ale nie zaspokajał romantycznej natury. Odsunęliśmy się od siebie, uzupełniając braki tlenu.
                – Coś nie tak? – spytał, sapiąc. Wyglądał na z lekka niezadowolonego.
                Pokręciłam przecząco głową. Nie zamierzałam mówić mu całej prawdy. Łudziłam się, że to uczu­cie rodem z książek czy komedii romantycznych przyjdzie z czasem.
                – Wszystko okej – oznajmiłam, normując oddech. – Po prostu zapomniałam, jakie to uczucie – skłamałam, uśmiechając się subtelnie.
                Nie wiedziałam, co się stało. Jeszcze kilka dni temu moje ciało na sam jego widok wypełniało się rozkoszą. Tylko że wtedy zazwyczaj byłam świeżo po heroinie. Teraz niby też dopiero co niedawno wzięłam. Może to dlatego, iż im dłużej o nas myślałam, tym mój entuzjazm spadał. Oczywiście chcia­łam, żeby był blisko. Nie wyobrażałam sobie, abyśmy zachowywali się jak obce sobie osoby. Pragnę­łam jego dotyku, czasami nawet aż za bardzo. Jednak z czasem to dawało mi coraz mniej satysfakcji. Może to zależy do dnia albo sposobu, pomyślałam. Zapewne. Postanowiłam spróbować znowu jutro.
                – Odsunęłaś się jak oparzona…
                – Brakowało mi powietrza – przyznałam, opierając czoło na jego klatce piersiowej. Nieco szybsze bicie jego serca działo na mnie kojąco. –To chyba przez te fajki – zaśmiałam się.
                Odwzajemnił mój gest, aczkolwiek widać było w tym nieszczerość.
                – Palę dłużej i więcej, a nie mam takiej zadyszki – zauważył.
                Podniosłam głowę, posyłając mu szeroki uśmiech.
                – Najwidoczniej częściej biegasz czy coś – stwierdziłam, wzruszając ramionami.
                – Nie – zaprzeczył obojętnie. – Zdarza mi się podnosić ciężary. – Uśmiechnął się łobuzersko.
                – Na przykład? – Uniosłam lewą brew.
                – Ciebie – odpowiedział, przerzucając moje ciało przez ramię.
                Kierował się w stronę schodów. Miałam dziwne wrażenie, że zaraz mnie upuści albo co gorsza oboje wylądujemy na dębowych stopniach.
                – Puszczaj! – krzyczałam, waląc pięściami w jego plecy.
                Nie podziałało. Zamiast tego rechotał jeszcze bardziej. Chwilami chwiał się na boki, celowo nadszar­pując moje nerwy.
                – Przy tobie to można na zawał zejść – stwierdziłam, na co jeszcze bardziej się roześmiał. – Puść mnie! Naprawdę umiem chodzić.
                – Nie wątpię – przyznał, wreszcie odstawiając mnie na ostatnim stopniu.
                Poprawiłam ubrania, spoglądając na niego wymownie. Uśmiechnęłam się ironicznie, kręcąc głową.
                – Jesteś niemożliwy.
                – Wiem – przyznał, uśmiechając się szeroko. – Poczekaj u mnie – zlecił, wkładając dłonie do kie­szeni. – Wezmę prysznic i do ciebie wrócę.
                Pokiwałam głową z aprobatą, udając się do pokoju Rose’a. W środku panował niemały, ale na swój sposób harmoniczny bałagan. Ubrania leżały na podłodze, jednak były zwalone na kilka stert, które wydawały się znajdować w równej odległości. Okno zasłaniała długa, pożółkła firanka, unie­możliwiając promieniom słonecznym rozjaśnić pomieszczenia. Na biurku leżał jego notes. Od pew­nego czasu ciekawiło mnie, co on tam zapisywał. Teraz nadała się idealna sytuacja do sprawdzenia tego. Powolnym krokiem podeszłam bliżej, podnosząc lekko poniszczony zeszyt. Otwarłam go, uwa­żając na wypadające strony. Na pierwszych kartkach widniały bohomazy i niebieskie kleksy. Dalej znajdowały się naszkicowane rysunki przeróżnych rzeczy od kwiatka po wieżowce. Stawiał dosyć cha­otyczne kreski, jakby chciał rozpisać długopis. Mniej więcej w połowie zeszytu na kartkach zaczęły pojawiać się słowa, zapewne nowych piosenek. Dużo kreślił, poprawiał, jakby nie umiał się zdecydo­wać. Większość notesu po prostu przekartkowałam, jednak na jednej stronie zatrzymałam się nieco dłużej. Dokładnie czytałam tekst piosenki, analizując każde jego słowo.

She's got a smile that it seems to me
Reminds me of childhood memories
Where everything
Was as fresh as the bright blue sky
Now and then when I see her face
She takes me away to that special place
And if I stared too long
I'd probably break down and cry

Oh Sweet child o' mine
Oh Sweet love of mine
Uśmiechnęłam się subtelnie odkładając zeszyt na miejsce. Czyżby ten tekst był o mnie? Ta myśl nurtowała mnie przez dłuższą chwilę. Jak do tej pory zauważyłam, ich teksty były dosyć szczere. Opi­sywali w nich prawdziwe uczucia, nawiązywali do przeżytych sytuacji. Im dłużej się na tym zastana­wiałam, tym bardziej dochodziło do mnie, że ta piosenka faktycznie była o naszym uczuciu. Przy­mknęłam na moment oczy, czując dziwne wyrzuty sumienia. On chciał podzielić się naszą małą na­miastką miłości z całym światem, a ja nie potrafiłam nawet zakochać się w nim tak jak kiedyś. Zaci­snęłam kurczowo palce na brzegu blatu. To przyjdzie z czasem, powtarzałam sobie. Skoro go pożą­dasz, to równie dobrze możesz go pokochać…  
                Nawet nie usłyszałam, kiedy wszedł do pokoju. Zakradł się po cichu, układając rozgrzane dłonie na moich biodrach. Czułam jego rytmiczny oddech na swoim karku. Nachylił się powoli, następnie całując moją szyję, jednocześnie schodząc coraz niżej. Odruchowo przymknęłam oczy, próbując za­tracić się w tej przyjemności. Rozchyliłam subtelnie usta, nabierając niewielkie ilości powietrza.
                – Pojedź ze mną jutro w pewno miejsce – wyszeptał kusząco niskim głosem tuż nad moim uchem.
                – Dokąd? – niemalże wysapałam, czując jak jego dłonie wędrują pod moją koszulkę.
                Obrócił mnie w swoją stronę, na co otworzyłam oczy. Mokre rude kosmyki okalały jego twarz. Miał na sobie jedynie ręcznik przewiązany w pasie. Ułożyłam jedną dłoń na jego policzku, głaszcząc go.
                – Spodoba ci się – zapewnił mnie, przesuwając dłoń na moje plecy. – Będziemy mieć trochę czasu tylko dla siebie – dodał, nachylając się.
                Przymknęłam oczy, czując jak muska wargami mój policzek. Jednocześnie jego dłonie wędrowały niemal po całym moim ciele.
                Westchnęłam cicho, obejmując jego szyję. Chciałam jego bliskości. Tej fizycznej. To właśnie tego najbardziej potrzebowałam. Pragnęłam, żeby mnie dotykał, całował. Jednocześnie nie do końca uznawałam to jako wyrażanie uczuć.
                Oparł swoje czoło o moje, niespokojnie sapiąc. Mój oddech również potrzebował czasu, żeby się unormować. Ułożył swoje ręce na moich biodrach.
                – Twoja metoda małych kroczków chyba nie zadziała – stwierdził, a wypuszczane przez niego powietrze przyjemnie muskało mój policzek. – Wydaję mi się, że chodzi ci o coś zupełnie innego.
                – Miłość nie należy do najłatwiejszych spraw – zaczęłam, splatając place na jego karku. – Chyba uzależniam się od twojego ciała, ale nie potrafię zrobić tego samego z twoją osobą.
                Zaczerpnęłam powietrza, po czym jego usta przywarły do moich, zamykając je w namiętnym pocałunku. Jednocześnie uniósł mnie nieznacznie. Zaczepiłam nogi o jego biodra, kurczowo trzymając go za szyję. Pieprzyć to, o czym mówiliśmy wcześniej! Potrzebowałam jego bliskości. Zakochanie, randki i inne rzeczy mogły poczekać. Położył mnie na łóżku, ściągając moją koszulkę.
                – Która godzina? – spytałam w przerwie pomiędzy pocałunkami.
                – Wczesna – rzucił od niechcenia. – Mamy jeszcze trochę czasu – dodał, uśmiechając się szelmow­sko. Całował mój brzuch, schodząc coraz niżej.
                – Pytam poważnie – odparłam, starając się brzmieć stanowczo. Nie do końca wyszło. – Mam parę spraw do załatwienia. Możemy przecież dokończyć wieczorem.
                Odsunął się gwałtownie na bok, udając obrażonego. Podniosłam się do pozycji siedzącej, przecze­sując włosy palcami. Starając się unormować oddech, zerknęłam na zegarek. Miałam pół go­dziny, żeby się ogarnąć i dojechać pod Safe Driving. Narzuciłam na siebie koszulkę, zbierając się w dosyć szybkim tempie.
                – Obiecuję – zapewniłam na odchodne, przelotnie całując go w policzek.
                Podobno do niektórych rzeczy można przywyknąć. Mogłam przyzwyczaić się do bycia w związku z Axlem i kochania go?
                Kolejne zajęcia kursu minęły mi dosyć szybko. Podobnie było z pracą w Rainbow. Tam jednego nie miałam nawet chwili przerwy. Ledwo co obsłużyłam jednego klienta, a już pojawiał się następny. Kiedy przyszedł Todd, byłam mu niezmiernie wdzięczna, że mogę wrócić do domu. Zmęczenie powoli dawało mi się we znaki. W dodatku moje kiepskie samopoczucie nadal zdawało się nie znikać.
Zabrałam swoje rzeczy i spacerem podążyłam w stronę przystanku autobusowego. Zdecydowa­łam się na ten środek transportu, ponieważ nie było w nim tak tłoczno jak w metrze. Usiadłam obok okna i oparłszy głowę o szybę obserwowałam panoramę miasta. Słońce chyliło się ku zachodowi, zostawiając po sobie piękne kolory na niebie. Grupki ludzi żwawym krokiem zmierzały w stronę po­pularnych klubów. Zdążyłam przyzwyczaić się do tego widoku. Tutaj niemalże wszyscy imprezowali. Tylko czasami jakiś biznesmen zabierał żonę do najwykwintniejszej restauracji w okolicy. Pewnie za­mawiali wtedy homara i popijali go najdroższym szampanem. Minęliśmy latarnie uliczne, pod którymi powoli zaczynały się ustawiać dziewczyny. Niektóre z nich poprawiały swoje dosyć obcisłe i kuse kre­acje. Liczyły na niezły zarobek. Wielu ludzi szukało w West Hollywood taniej i dobrej prostytutki. Przeniosłam wzrok na chodnik, na którym dzieciaki na rowerach pospiesznie wracały do domu. Los Angeles po zmroku nie należało do najbezpieczniejszych miast. Podobno tydzień temu policja znala­zła w kontenerze poćwiartowane zwłoki młodego mężczyzny. Podejrzewano, że mógł rozgniewać swoich niezwykle przemiłych koleżków.
Wysiadłam na przystanku, który znajdował się niedaleko Hell House. Nałożyłam kaptur na głowę, chowając dłonie do kieszeni. Nie było zimno, aczkolwiek moje ciało dosyć szybko oddawało ciepło. Po drodze mijałam jakichś ludzi, których jeszcze nie do końca kojarzyłam. Nie znałam zbyt wielu osób z okolicy, ale podejrzewałam, że mogli być moimi sąsiadami. Starając się zrobić dobre pierwsze wraże­nie, uśmiechałam się subtelnie, posyłając im dosyć oklepane dobry wieczór. Oni natomiast często mruknęli coś pod nosem, spuszczając głowę i idąc dalej. Musieli skojarzyć, iż mieszkałam w Hell Ho­use. Chłopcy mówili, że dzielnica, w której wynajmowali dom, nie cieszyła się zbyt dobrą sławą. Po­dobno gliniarze kursowali tutaj niemal co drugi, trzeci dzień, najczęściej w sprawie zakłócania po­rządku. W samym Hell House imprezy, chociażby te skromne, odbywały się praktycznie codziennie.
                Odruchowo przekręciłam klamkę, marszcząc przy tym brwi. Zdziwiło mnie, że drzwi były za­mknięte. Zazwyczaj chłopcy zostawiali dom otwarty, twierdząc, że przecież złodziej nawet nie miałby co ukraść. Na całe szczęście miałam przy sobie klucz, który kiedyś odruchowo schowałam do torebki. Pierwszy raz miał okazję się przydać. Przekręciłam go w dziurce, otwierając drzwi. Kolejną niepoko­jącą rzeczą była ciemność, która spowijała wnętrze domu. Odkąd tutaj mieszkałam, zawsze któryś z nich siedział w salonie i popijał alkohol. Zaczynałam się zastanawiać, czy może nie wyszli beze mnie na imprezę. Przekalkulowałam sobie wszystko, próbując wymacać na ścianie włącznik. Nie zdążyliby się, jak to mówili, zahartować. Gunsi nigdy nie wychodzili do klubu na trzeźwo. Rzuciłam torebkę w kąt, wreszcie zapalając światło. Zrobiłam zaledwie krok w przód, zamierając na dosłownie chwilę.
                – Niespodzianka!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.



⭐Allie