piątek, 30 września 2016

50. My life, my choice





   Bezcelowo spacerowałam ulicami West Hollywood, zażywając przy tym kąpieli słonecznych. Ciemne okulary zakrywały moje lekko podpuchnięte oczy, które tego dnia odrobinę mnie szczypały. W dłoniach obracałam cienkiego, mentolowego papierosa, którego od czasu do czasu podpalałam. Kompletnie nie miałam pomysłu, dokąd mogłabym się udać. Był środek dnia, więc większość klubów po prostu była jeszcze zamknięta. Wypuściłam aromatyzowany dym, jednocześnie zbliżając się do przejścia dla pieszych. Już z daleka widziałam zielone światło i gdybym tylko szła nieco szybciej, z pewnością bym zdążyła. Jednak nie śpieszyłam się, nie było po co. Mijały mnie kolejne samochody, które pozostawiały po sobie niemiły zapach spalin. Trwałam w konsternacji, co od jakichś dwóch tygodni non stop mi się zdarzało. Nawet nie zorientowałam się, kiedy światło się zmieniło. Wytrąciłam się z rozmyślań i przeszłam na drugą stronę. Rozejrzałam się dookoła, dostrzegając szyld Psycho. Nie wiedziałam, że zaszłam aż tutaj. Psycho, jako jeden z nielicznych lokali tego typu, nie znajdował się na Sunset Strip, a raczej na obrzeżach, niedaleko Santa Monica. Nie zastanawiając się ani chwili, ruszyłam w tamtym kierunku, będąc niemal stuprocentowo pewna, iż go tam zastanę. Przeczesałam palcami pełne kołtunów włosy, które dodatkowo rozwiewał delikatny powiew wiatru. Miałam szczęście, dosłownie pół godziny temu otworzono klub. Pociągnęłam za sporych rozmiarów klamkę, która na początku nie chciała współpracować. Musiałam użyć więcej siły, która ostatnimi czasy rzadko mi towarzyszyła. W końcu dostałam się do środka. Jak zwykle panował tutaj półmrok, a jedynie niewielkie lampki emitowały smugi światła. Z głośników wydobywały się dźwięki jakiejś smętnej melodii, która idealnie oddawała nastrój. Oprócz barmana, który przecierał szklanki i nie reagował na moją obecność, w pomieszczeniu znajdowała się jeszcze jedna osoba – on…

   Podeszłam bliżej stolika, przy którym siedział. Palił papierosa, którego od czasu do czasu strzepywał o szklane krawędzie popielniczki. Obok jego łokcia stała szklanka wypełniona bursztynowym trunkiem – zapewne whiskey. Ostrożnie usiadłam naprzeciwko, czekając aż zwróci na mnie uwagę. Mężczyzna po chwili podniósł swój nieobecny i zarazem zmęczony wzrok, następnie zatrzymując go na mojej osobie. Poczułam dziwne ciarki, których od dawna nie doświadczałam. Zdjęłam okulary przeciwsłoneczne, pomimo że dawały mi swoistą ochronę, ukrycie. Odłożyłam je na blat, jednocześnie starając się nie patrzeć mu prosto w oczy. Następnie wyjęłam z torebki plik banknotów, które rzuciłam na stół, prosto pod jego ręce. Dopiero teraz uraczyłam go spojrzeniem, czując bijący od niego chłód. Spojrzał krótko na pieniądze, po czym z zapytaniem znowu popatrzył na mnie.

     – Nie rozumiem. – Pokręcił głową, jednocześnie strzepując papierosa. – Jesteś mi coś winna, chcesz coś kupić?

   Biłam się z myślami, bezustannie zastanawiając się, czy aby na pewno dobrze postępuję. Tak długo z tym walczyłam tylko po to, żeby teraz ot tak wrócić do marnego początku. Chciałam tego? Oczywiście, że tak. Czułam, jakby to była jedyna droga ratunku, pomocy. Sama przestawałam sobie z tym radzić. Potrzebowałam czegoś, co odrobinę by mnie wsparło, ukoiło przenikający ból.

     – Ja nie, ale Lena już tak. Po prostu jestem dobrą przyjaciółką i chcę jej pomóc – oznajmiłam dosyć chłodno.

   Ben nadal patrzył na mnie nieufnie. Zgasił niedopałka, wyrzucając go do popielniczki. Przejechał dłonią po żuchwie pokrytej niewielkim zarostem. Obniżył wzrok, zabierając się przy tym za liczenie pieniędzy. Denerwowałam się, chociaż on zachowywał spokój. Przygryzałam dolną wargę, niecierpliwie czekając, aż skończy.

     – Trochę tego za dużo – rzucił po chwili, popijając alkohol.

     – Wiem. Chcę skorzystać z okazji i coś u ciebie zakupić.

   Nie wiedziałam, czego tak naprawdę chciałam. Pod stołem bawiłam się palcami tylko po to, żeby cokolwiek z nimi zrobić. Bałam się ponownego upadku, aczkolwiek z drugiej strony, nie mogłam już dłużej tak funkcjonować. Powoli Valium przestawało wystarczać.

   Wyglądał na zdziwionego. Nigdy wcześniej nie kupowałam niczego u niego. Nic nie mówił przez chwilę, zapewne nad czymś się zastanawiając. Przynajmniej wydawał się być zamyślony.

     – Chcesz coś do picia? – zapytał, jakby wytrącony z transu.

     – Poproszę sok jabłkowy.

   Ostatnio wlewałam w siebie zbyt duże ilość toksycznego alkoholu. Do teraz miałam niewielkiego kaca, który zresztą nękał mnie niemal codziennie. W końcu musiałam zrobić sobie niewielki detoks, żeby zregenerować resztki sił, które mi pozostały.

   Chłopak podniósł rękę do góry i zamówił dla mnie wspomniany napój. Nie minęło nawet pięć minut, kiedy barman przyniósł szklankę z sokiem. Niemal na raz wypiłam połowę jej zawartości, odrobinę zwalczając pragnienie.

     – Lubię robić interesy, ale z zaufanymi osobami, a ciebie nie znam – powiedział, odpalając kolejnego papierosa. – Możesz mi przypomnieć, jak się nazywasz?

     – Vicky – oznajmiłam bez chwili namysłu. – Ta od Gunsów – dodałam już mniej pewnie.
 
   Jego wyraz twarzy od razu zmienił się na mniej podejrzliwy, a co za tym idzie, bardziej przyjazny. Uśmiechnął się delikatnie, wypuszczając przy tym siwy dym, który wypełnił przestrzeń pomiędzy nami. Pomimo że byłam czynnym palaczem, zakaszlałam kilka razy, krzywiąc się przy tym, kiedy toksyczny opar dotarł do moich nozdrzy.

     – Trzeba było tak od razu. Nie spodziewałem się, że to ty jesteś ta Ruda od Eddiego. Nieźle mu naściemniałaś z tą chorobą.

   Prychnęłam ironicznie. Czyżby już wszyscy, którzy dla niego pracowali, słyszeli o mnie? Poza tym skłonienie się do kłamstwa było jedynym wyjściem, jeżeli chciałam zrobić sobie dłuższy urlop. Mój szef respektował jedynie okres albo chorobę. Zwykła chęć ucieczki od rzeczywistości nie przeszłaby.

     – Skąd wiesz, że kłamałam? – Przejechałam palcem wskazującym  po wilgotnych brzegach szklanki. – Może to była tygodniowa niedyspozycja?

   Uśmiechnęłam się zalotnie. Powoli uczyłam się, jak należy się zachowywać, rozmawiać z takimi ludźmi. Musiałam wykorzystywać wszystkie swoje atuty oraz udawać cholernie pewną siebie. Kokietowanie również było mile widziane.

     – Nieważne w co z nim grasz – rzucił, pociągając fajkę. – Mnie to nie dotyczy. Przechodząc do sprawy, czego księżniczka sobie życzy?

   Prychnęłam po raz kolejny, następnie upijając łyka chłodnego napoju. Miałam już po dziurki w nosie tych głupich zdrobnień, których używali niemal wszyscy faceci. Czy oni nie potrafią wymyślić czegoś sensowniejszego?

     – Tego, co wszyscy u ciebie kupują. Coś mocnego na porządne znieczulenie – powiedziałam pewnie, co pewien czas subtelnie unosząc kąciki.

   Grałam, co ostatnio zdarzało mi się coraz częściej. Życie nauczyło mnie, żeby chować strach i cierpienie dla siebie. Im bardziej byłeś wygadany, pewny siebie, a w niektórych momentach nawet chamski tym bardziej liczyłeś się w tym brudnym i chorym towarzystwie. Trzeba było umieć grać w ich gierki i robić interesy, aby przeżyć jeden pieprzony dzień. A on mijał i pojawiał się następny, aż z biegiem czasu musiałeś zobojętnieć, nie przejmować się niczym. Zmieniałam się, pomimo że na początku kompletnie nie miałam o tym pojęcia. Później było tylko za późno…

sobota, 17 września 2016

49. True story


* Ważna notka pod rozdziałem *


   Znajdowałam się w ciemnym pomieszczeniu oświetlanym jedynie przez małą jarzeniową lampkę. Siedziałam przy poniszczonym drewnianym stole. Naprzeciwko znajdowało się krzesło, które zapewne miał zająć mój towarzysz. Tymczasem krążył po pokoju, ogarnięty smugą ciemności. Nie widziałam jego twarzy. Nawet nie domyślałam się, kim mógł być.

     – Gdzie ja jestem? – zapytałam po chwili, odczuwając lekki niepokój.

   Pomieszczenie najwidoczniej było prawie puste, ponieważ  roznosiło się po nim echo.

     – Tam, gdzie twoje miejsce...

   Przełknęłam głośno ślinę. Doskonale znałam właściciela tego głosu. Na samo wspomnienie przeszył mnie dreszcz.

   Dopiero później mogłam dostrzec jego twarz, która nękała mnie niemal co noc. Wysoki blondyn o przenikliwie niebieskich oczach. Kilkudniowy zarost oraz szrama na środku prawego policzka. Właśnie takiego go zapamiętałam.

   Oparł dłonie o blat, po czym usiadł na wcześniej ustawionym krześle. Wlepiał we mnie swoje chłodne spojrzenie, co wprawiało mnie w zakłopotanie.

     – Co ty tutaj robisz? – zapytałam, przerywając ciszę.

   Starałam się zachować opanowanie, chociaż czułam, jak po moich policzkach spływają łzy.

     – Nie pamiętasz, co mi zrobiłaś? – Uśmiechnął się ironicznie.

     – To był wypadek! – niemal wykrzyczałam.

     – Od dawna to planowałaś, co? Chciałaś się mnie pozbyć. Dawałem ci wszystko, a ty tak mi się odpłaciłaś...

     – Przestań!  – wrzasnęłam, jednocześnie pozwalając sobie na płacz. – Traktowałeś mnie jak ścierwo. Cierpiałam. Nadal mam uraz, który pozostanie ze mną na całe życie.

   Nadal patrzył na mnie nieobecnym, a zarazem przenikliwym wzrokiem. Czułam się, jak w jakimś pieprzonym horrorze. Płakałam, błagając, aby to wreszcie się skończyło.

     – Udajesz delikatną i wrażliwą dziewczynkę, a tak naprawdę jesteś zimną suką. Nie zawsze byłem wobec ciebie szarmancki, ale w jaki sposób mi się odpłaciłaś, przekroczył wszelkie granice. Fajnie było? Poczułaś później ulgę?

     – Tak – mruknęłam, wykładając ręce na stole.

   Zaśmiał się ironicznie. Był nad wyraz opanowany, podczas gdy ja ukazywała swoją słabość, bezsilność. Próbowałam się stamtąd wydostać, uciec, aczkolwiek nie mogłam. Jakby coś mnie trzymało albo ktoś przymocował mnie do krzesła.
   
     – Przynajmniej jesteś szczera. Taka niepokaźna, a w głębi zimna jak lód. Dziwne, że twoi przyjaciele jeszcze cię nie opuścili.

     – Przestań – błagałam.

     – Co, próbujesz brać mnie na litość? Nigdy ci to nie wyjdzie, słonko. Powinnaś cierpieć i to bardzo. Zasługujesz na to.

   Jego spokój dodatkowo wytrącał mnie z równowagi. Chciałam, żeby to wszystko wreszcie się skończyło.

     – James, proszę...

     – Słonko, to już koniec.

   Zmarszczyłam czoło. Nie rozumiałam jego słów. Bacznie przyglądałam się jego ruchom. Powoli wyciągał coś z szuflady, która podczas wysuwania niemiłosiernie skrzypiała.

     – O co ci chodzi? – zapytałam niespokojna. Czułam, jak serce biło mi coraz mocniej.

     – Powinnaś odpokutować. Dobrze ci radzę. Najpierw trochę pocierpisz, aby później móc wszystko zacząć od początku. Chociaż i tak uważam, że się nie zmienisz. Zimne suki tak mają.

   Otworzyłam szeroko oczy. Mężczyzna wyjął niewielkich rozmiarów pistolet, który następnie przeładował. Niespokojnie oddychałam, próbując cokolwiek powiedzieć.

     – Chyba nie zamierzasz mnie zamordować? James, przecież ja cię naprawdę kochałam, do samego końca. To był wypadek, ja nie chciałam. Naprawdę... – Mój głos wypełniony był obawą, a jednocześnie odrobinę się przerywał.

     – Słonko, ty nigdy nikogo nie pokochasz. Biedny Axl. Robisz mu złudne nadzieję, a później i tak pokażesz mu swoją drugą stronę. Szkoda chłopaka. Taka prawda, krzywdzisz wszystkich wokół.

     – Nieprawda – wyszeptałam niespokojnie.

     – Do zobaczenia, Vicky. Kurde, a ja cię naprawdę kochałem i byłem w stanie wiele dla ciebie poświęcić.

   Uniosłam ręce do góry. Miałam ochotę krzyczeć, ale jakby coś odebrało mi głos. Pokręciłam głową w momencie, kiedy mężczyzna wycelowywał pistolet. Otworzyłam usta, czując słony smak łez, które potokami wylewały się z moich oczu. Czułam, że to już koniec. Nacisnął spust, a pocisk wyleciał z lufy...