Bezcelowo
spacerowałam ulicami West Hollywood, zażywając przy tym kąpieli słonecznych.
Ciemne okulary zakrywały moje lekko podpuchnięte oczy, które tego dnia odrobinę
mnie szczypały. W dłoniach obracałam cienkiego, mentolowego papierosa, którego
od czasu do czasu podpalałam. Kompletnie nie miałam pomysłu, dokąd mogłabym się
udać. Był środek dnia, więc większość klubów po prostu była jeszcze zamknięta.
Wypuściłam aromatyzowany dym, jednocześnie zbliżając się do przejścia dla
pieszych. Już z daleka widziałam zielone światło i gdybym tylko szła nieco szybciej, z pewnością bym
zdążyła. Jednak nie śpieszyłam się, nie było po co. Mijały mnie kolejne
samochody, które pozostawiały po sobie niemiły zapach spalin. Trwałam w
konsternacji, co od jakichś dwóch tygodni non stop mi się zdarzało. Nawet nie
zorientowałam się, kiedy światło się zmieniło. Wytrąciłam się z rozmyślań i
przeszłam na drugą stronę. Rozejrzałam się dookoła, dostrzegając szyld Psycho.
Nie wiedziałam, że zaszłam aż tutaj. Psycho, jako jeden z nielicznych lokali
tego typu, nie znajdował się na Sunset Strip, a raczej na obrzeżach, niedaleko
Santa Monica. Nie zastanawiając się ani chwili, ruszyłam w tamtym kierunku,
będąc niemal stuprocentowo pewna, iż go tam zastanę. Przeczesałam palcami pełne
kołtunów włosy, które dodatkowo rozwiewał delikatny powiew wiatru. Miałam
szczęście, dosłownie pół godziny temu otworzono klub. Pociągnęłam za sporych
rozmiarów klamkę, która na początku nie chciała współpracować. Musiałam
użyć więcej siły, która ostatnimi czasy rzadko mi towarzyszyła. W końcu
dostałam się do środka. Jak zwykle panował tutaj półmrok, a jedynie niewielkie
lampki emitowały smugi światła. Z głośników wydobywały się dźwięki jakiejś
smętnej melodii, która idealnie oddawała nastrój. Oprócz barmana, który
przecierał szklanki i nie reagował na moją obecność, w pomieszczeniu znajdowała
się jeszcze jedna osoba – on…
Podeszłam bliżej stolika, przy którym
siedział. Palił papierosa, którego od czasu do czasu strzepywał o szklane
krawędzie popielniczki. Obok jego łokcia stała szklanka wypełniona bursztynowym
trunkiem – zapewne whiskey. Ostrożnie usiadłam naprzeciwko, czekając aż zwróci
na mnie uwagę. Mężczyzna po chwili podniósł swój nieobecny i zarazem zmęczony
wzrok, następnie zatrzymując go na mojej osobie. Poczułam dziwne ciarki, których od
dawna nie doświadczałam. Zdjęłam okulary przeciwsłoneczne, pomimo że dawały mi
swoistą ochronę, ukrycie. Odłożyłam je na blat, jednocześnie starając się nie
patrzeć mu prosto w oczy. Następnie wyjęłam z torebki plik banknotów, które
rzuciłam na stół, prosto pod jego ręce. Dopiero teraz uraczyłam go spojrzeniem,
czując bijący od niego chłód. Spojrzał krótko na pieniądze, po czym z
zapytaniem znowu popatrzył na mnie.
– Nie rozumiem. – Pokręcił głową,
jednocześnie strzepując papierosa. – Jesteś mi coś winna, chcesz coś kupić?
Biłam się z myślami, bezustannie zastanawiając się, czy aby na pewno dobrze
postępuję. Tak długo z tym walczyłam tylko po to, żeby teraz ot tak wrócić do
marnego początku. Chciałam tego? Oczywiście, że tak. Czułam, jakby to była
jedyna droga ratunku, pomocy. Sama przestawałam sobie z tym radzić.
Potrzebowałam czegoś, co odrobinę by mnie wsparło, ukoiło przenikający ból.
– Ja nie, ale Lena już tak. Po prostu
jestem dobrą przyjaciółką i chcę jej pomóc – oznajmiłam dosyć chłodno.
Ben nadal patrzył na mnie nieufnie. Zgasił
niedopałka, wyrzucając go do popielniczki. Przejechał dłonią
po żuchwie pokrytej niewielkim zarostem. Obniżył wzrok, zabierając się
przy tym za liczenie pieniędzy. Denerwowałam się, chociaż on zachowywał spokój.
Przygryzałam dolną wargę, niecierpliwie czekając, aż skończy.
– Trochę tego za dużo – rzucił po chwili,
popijając alkohol.
– Wiem. Chcę skorzystać z okazji i coś u
ciebie zakupić.
Nie wiedziałam, czego tak naprawdę chciałam.
Pod stołem bawiłam się palcami tylko po to, żeby cokolwiek z nimi zrobić. Bałam
się ponownego upadku, aczkolwiek z drugiej strony, nie mogłam już dłużej tak
funkcjonować. Powoli Valium przestawało wystarczać.
Wyglądał na zdziwionego. Nigdy wcześniej nie
kupowałam niczego u niego. Nic nie mówił przez chwilę, zapewne nad czymś się
zastanawiając. Przynajmniej wydawał się być zamyślony.
– Chcesz coś do picia? – zapytał, jakby
wytrącony z transu.
– Poproszę sok jabłkowy.
Ostatnio wlewałam w siebie zbyt duże ilość
toksycznego alkoholu. Do teraz miałam niewielkiego kaca, który zresztą nękał
mnie niemal codziennie. W końcu musiałam zrobić sobie niewielki detoks, żeby
zregenerować resztki sił, które mi pozostały.
Chłopak podniósł rękę do góry i zamówił dla
mnie wspomniany napój. Nie minęło nawet pięć minut, kiedy barman przyniósł szklankę z sokiem. Niemal na raz wypiłam
połowę jej zawartości, odrobinę zwalczając pragnienie.
– Lubię robić interesy, ale z zaufanymi
osobami, a ciebie nie znam – powiedział, odpalając kolejnego papierosa. –
Możesz mi przypomnieć, jak się nazywasz?
– Vicky – oznajmiłam bez chwili namysłu. –
Ta od Gunsów – dodałam już mniej pewnie.
Jego wyraz twarzy od razu zmienił się na mniej
podejrzliwy, a co za tym idzie, bardziej przyjazny. Uśmiechnął się delikatnie,
wypuszczając przy tym siwy dym, który wypełnił przestrzeń pomiędzy nami. Pomimo
że byłam czynnym palaczem, zakaszlałam kilka razy, krzywiąc się przy tym, kiedy
toksyczny opar dotarł do moich nozdrzy.
– Trzeba było tak od razu. Nie
spodziewałem się, że to ty jesteś ta Ruda od Eddiego. Nieźle mu naściemniałaś z
tą chorobą.
Prychnęłam ironicznie. Czyżby już wszyscy,
którzy dla niego pracowali, słyszeli o mnie? Poza tym skłonienie się do
kłamstwa było jedynym wyjściem, jeżeli chciałam zrobić sobie dłuższy urlop. Mój
szef respektował jedynie okres albo chorobę. Zwykła chęć ucieczki od
rzeczywistości nie przeszłaby.
– Skąd wiesz, że kłamałam? – Przejechałam palcem wskazującym po
wilgotnych brzegach szklanki. – Może to była tygodniowa niedyspozycja?
Uśmiechnęłam się zalotnie. Powoli uczyłam
się, jak należy się zachowywać, rozmawiać z takimi ludźmi. Musiałam
wykorzystywać wszystkie swoje atuty oraz udawać cholernie pewną siebie.
Kokietowanie również było mile widziane.
– Nieważne w co z nim grasz – rzucił,
pociągając fajkę. – Mnie to nie dotyczy. Przechodząc do sprawy, czego księżniczka
sobie życzy?
Prychnęłam po raz kolejny, następnie
upijając łyka chłodnego napoju. Miałam już po dziurki w nosie tych głupich
zdrobnień, których używali niemal wszyscy faceci. Czy oni nie potrafią wymyślić
czegoś sensowniejszego?
– Tego, co wszyscy u ciebie kupują. Coś
mocnego na porządne znieczulenie – powiedziałam pewnie, co pewien czas
subtelnie unosząc kąciki.
Grałam, co ostatnio zdarzało mi się coraz
częściej. Życie nauczyło mnie, żeby chować strach i cierpienie dla siebie. Im
bardziej byłeś wygadany, pewny siebie, a w niektórych momentach nawet chamski
tym bardziej liczyłeś się w tym brudnym i chorym towarzystwie. Trzeba było
umieć grać w ich gierki i robić interesy, aby przeżyć jeden pieprzony dzień. A on mijał i pojawiał się następny, aż z biegiem
czasu musiałeś zobojętnieć, nie przejmować się niczym. Zmieniałam się, pomimo
że na początku kompletnie nie miałam o tym pojęcia. Później było tylko za
późno…