sobota, 22 kwietnia 2017

65. I think I'm dumb or maybe just happy





  Nie wiem, co powinnam teraz zrobić – mruknęłam, chowając głowę między kolana.
Siedziałam na dywanie w salonie i byłam na kolejnym tripie tego dnia. Tym razem jednak James, a raczej jak stwierdził – wytwór mojej wyobraźni, wydawał się nieco bardziej przyjaźnie nastawiony. Zajmował miejsce na kanapie, zapewne patrząc na mnie z wyrozumiałością. Tego nie wiedziałam. Widziałam jedynie ostre krawędzie przedmiotów, natomiast ich wnętrze wypełniały barwne kształty.
– Dosyć ciekawie to rozegrałaś – zaśmiał się. Podniosłam głowę, zauważając jak zakłada nogę na nogę. – Nigdy nie byłaś mistrzem planowania, Victorio.
Prychnęłam, przewracając oczami. Miał rację. Zawsze starałam się mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Jednak im bardziej się do tego przykładałam, tym gorszy był skutek.
– Tego akurat nie planowałam – przyznałam, wzdychając głęboko. – Muszę coś zrobić.
Przeniosłam wzrok na kontury jego twarzy. Obraz przyjemnie wirował mi przed oczami, ukazując niemal całą paletę barw. Przełknęłam ślinę, niepewnie się uśmiechając. Nawet nie myślałam, że złudna rzeczywistość może być taka fajna.
– A czym będzie to coś? – dociekał. Przez moment poczułam się, jakbym była na jakiejś terapii.
– Nie wiem jeszcze – mruknęłam bez przekonania, obejmując golenie. – Liczyłam, że może mi pomożesz.
Zaśmiał się przenikliwie. Wstał z miejsca i zaczął krążyć po pomieszczeniu. Starałam się śledzić wzrokiem  każdy jego ruch, co nie było proste. Robiło mi się niedobrze.
– Przecież nie ma różnicy, czy to ja powiem czy ty – stwierdził, uśmiechając się łobuzersko. Przygryzłam wargę, starając się nie ulec mu po raz kolejny. – Czuję się jak jakiś pieprzony psychoanalityk.
Uśmiechnęłam się ironicznie. Właśnie tym był. Miał pomagać mi pokonać mój strach i pojawiające się niemal każdej nocy koszmary. Odbywaliśmy swego rodzaju terapię – ja i James. Nie umiałam przyswoić sobie, że tak naprawdę to nie był on. Wizja spotykania swojego zmarłego narzeczonego wydawała się przyjemniejsza.
– Przynajmniej teraz mam z ciebie jakiś pożytek – prychnęłam.
Nie zdążyłam w porę ugryźć się w język, czego teraz żałowałam. Przecież James był zdolny do wszystkiego. Już sobie wyobrażałam, jak eksploduje z niego cała złość. Zamarłam na moment, bacznie obserwując jego zachowanie. Usiadł na podłokietniku zaledwie kilkadziesiąt centymetrów ode mnie.
– Cieszę się – rzucił nieco przygaszonym głosem, wywołując u mnie zdezorientowanie.
– Nie krzyczysz? – spytałam niepewnie, marszcząc brwi.
Rozłożył ręce, poszerzając uśmiech.
– Jak widać. Zachowuję się dosyć podobnie jak ty.
Czyli zamiast Jamesa odbywałam sesję z drugą mną tylko że w wersji męskiej? Nawet podobnie siedział. Mój lęk zmniejszył się, ustępując miejsca spokojowi. Odetchnęłam z ulgą. Czyżbym mogła to kontrolować?
– Czyli już zawsze będziesz miły i pomocny? – upewniłam się.
Skrzywił się nieznacznie, zakładając ręce na piersi. To nie świadczyło o niczym dobrym.
– To zależy – jęknął przeciągle. – Wcześniej było nieprzyjemnie, bo bałaś się mnie. Nie wiedziałaś, czego możesz się spodziewać. Teraz jest miło, bo nie czujesz strachu. Po części to przez heroinę, która nieco cię znieczuliła. Poza tym oczekujesz wsparcia od bliskiej osoby.
Uśmiechnęłam się gorzko. Specjalnie wywoływałam halucynacje, bo potrzebowałam czyjejś bliskości? Zdecydowanie nie. Robiłam to, bo chciałam usłyszeć jego głos, zobaczyć jego wyraźnie zarysowaną postawę, poczuć ciepło jego dłoni. W snach to nie było to samo. Tam mogłam czuć się jak w kinie. Teraz miałam wrażenie, jakbym cofnęła się w czasie.
– Potrzebuję wsparcia, dlatego rozmawiam z wytworem swojej wyobraźni? – spytałam, nawet nie próbując powstrzymać śmiechu.
Wzruszył ramionami. Zdawało się, że faktycznie nie zna odpowiedzi na to pytanie.
– Nie jestem Bogiem ani nic z tej rzeczy. Dla ciebie jestem Jamesem Hooverem, którego kochałaś i do tej pory obwiniasz się za jego śmierć.
Jego słowa jeszcze przez chwilę wybrzmiewały w moich uszach. Oparłam podbródek o kolana, głębiej zastanawiając się nad ich sensem. Miał rację. Chciałam odpokutować za coś, czego nie zrobiłam. Kochałam go, pomimo że mnie krzywdził. Cholera! Uświadomiłam sobie, że nadal tkwiłam w tej toksycznej relacji. Mimo że jego już nie było. Nie pogodziłam się z jego śmiercią, przez co mnie nachodził. Sama chciałam, żeby był blisko. Dopiero teraz wszystko zaczęło układać się w jedną całość. Powinnam z tym zerwać, przestać. Każde wracanie do tamtego okresu sprawiało zbyt dużo bólu. Jednak nie potrafiłam inaczej…
– Zbyt dużo myślisz – wtrącił, wyrywając mnie z letargu. – Po prostu przestań.
Spojrzałam na niego z podejrzliwością. Nie wiedziałam, o co mogło mu chodzić. Wcześniej zdarzało nam się pomilczeć. Oboje twierdziliśmy, że lepiej rozumiemy się bez słów niż z nimi.
– Nie rozumiem… – mruknęłam, odruchowo kręcąc głową.
Przytaknął z aprobatą, wywołując u mnie jeszcze większą dezorientację. Nie potrafiłam go rozszyfrować. Mój James wydawał się być mniej skomplikowany w obsłudze. Ten co chwilę okazywał się stanowić jeszcze większą zagadkę.
– Znam cię lepiej, niż ci się wydaje – odpowiedział.
– Czytasz mi w myślach? – spytałam niepewnie. Z nim wszystko było możliwe.
– Nie zaprzeczę – jęknął przeciągle, pochylając się nieznacznie. – Super, nie?
Roześmiał się serdecznie, wstając. Podszedł kilka kroków, następnie siadając na podłodze. Znajdował się dosyć blisko, przez co mogłam poczuć jego zapach, który przyjemnie drażnił moje nozdrza. Dostał te perfumy ode mnie na gwiazdkę.
– Co jeszcze potrafisz? – dociekałam, podkulając nogi. Chyba powoli zaczęliśmy przełamywać lody.
– Wiele rzeczy – odparł wymijająco, wodząc wzrokiem po ścianach.
Barwy powoli zaczynały zanikać, a obraz stawał się coraz bardziej rzeczywisty. Dopiero teraz dostrzegłam mężczyznę ubranego w czarny garnitur. Wyglądał olśniewająco. Był nawet przystojniejszy, niż go zapamiętałam. Blizna na jego prawym policzku w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęła.
– Musiałabym umrzeć, żeby być taka jak ty? – spytałam z ciekawości, niepewnie podnosząc dłoń. Tak bardzo chciałam dotknąć opuszkami palców jego skóry.

sobota, 15 kwietnia 2017

64. Just keep me where the light is



     Podkręciłam wydobywające się z głośników dźwięki utworów z debiutanckiej płyty Toxic Bliss. Chociaż dostałam ją prawie dwa miesiące temu, dopiero teraz znalazłam czas na odsłuchanie jej. Nastawiłam wodę na kawę, robiąc sobie niewielką przerwę w sprzątaniu
     Od ostatniego incydentu unikałam Hell House jak ognia. Tu nawet nie chodziło o dziwne uczucie wstydu. Po prostu Steven podłapał temat i zaczął nam kibicować. Tylko że żadnych nas nie było i ani ja, ani Axl nie chcieliśmy tego zmieniać.
     Zalałam wrzątkiem aromatyczny proszek, rozsiadając się na kuchennym krześle. Po mojej prawej leżał przygotowany zestaw do iniekcji. Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę, nerwowo zaciskając palce na gorącej ceramice  Nie byłam na głodzie. Stan, w jakim się znajdowałam można było nazwać łaknieniem. Zamierzałam jak najdłużej pozostać czysta, ale w razie kryzysu miałam wszystko przygotowane.
     Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Podobnie było ze mną i heroiną. Na początku brałam ją jedynie dla dobrego samopoczucia. Pozwalała mi wyciszyć się, zapomnieć o problemach i odciąć się od rzeczywistości. Złudnie leczyła rany, które mi zadano. Jednak kiedy jej działanie mijało, ja nadal cierpiałam i nadal tkwiłam w tym zaklętym kole. Później przyjemność stopniowo zanikała, ustępując miejsca rutynie. Z weekendowego narkomana stałam się poważnie uzależnioną ćpunką. Nie mogłam przeżyć dnia bez tej cudownej substancji. Starałam się ze wszystkich sił, ale nadal pozostawałam na dnie przepaści, z której wyjście prowadziło przez długi i stromy korytarz. Wmawiałam sobie, że jak już raz udało mi się pokonać nałóg, to równie dobrze mogę to zrobić ponownie.
     Westchnęłam głęboko, na moment przymykając powieki. Przypomniałam sobie o moim planie, którego szczegóły skrupulatnie dopracowywałam od tygodnia. Jakimś cudem Benowi udało się zdobyć to, czego chciałam. Otworzyłam oczy, odkładając kubek na blat stołu. Wyjęłam z kieszeni dresów listek z kolorowymi tabletkami. Znajdował się tam od jakiegoś czasu, cierpliwie czekając na ten właściwy moment. Obróciłam go w palcach, przyglądając się mu z każdej strony. Przełknęłam ślinę, czując rosnącą w gardle gulę. Podobno na pożądane efekty trzeba czekać około godziny. Przecież nie mam nic do stracenia, pomyślałam, uśmiechając się. Jeśli nie spróbuję, to nie przekonam się, czy to faktycznie działa.
     Wzięłam kilka głębokich oddechów, próbując opanować nerwy. Nie było już odwrotu. Włożyłam do ust niewielką tabletkę, czując jej lekko gorzkawy posmak. Skrzywiłam się, zaciskając dłonie w pięści. Czekanie na efekty wydawało się trwać wieczność. Upiłam łyka kawy, zabierając się za ścieranie kurzu z mebli. Musiałam zająć się czymś, żeby nie zwariować.
     Po skończonej pracy usiadłam na kanapie, rozkładając się na niej. Czułam się dosyć dziwnie. Ogarnęło mnie otępienie, lecz nie to, które znałam do tej pory. Mój oddech był dosyć płytki, a wzrok wyostrzony. Przyciągnęłam nogi pod klatkę piersiową, kurczowo obejmując łydki. Kwas zaczął działać. Przed moimi oczami wirowały barwne kształty, a dźwięki muzyki wydawały się głośniejsze. Uśmiechnęłam się, subtelnie odchylając głowę. Przedstawienie czas zacząć.
         – Wiem, że gdzieś tutaj jesteś – mruknęłam, czując, jak przez moje ciało przelatuje dreszcz. – Wreszcie spotkamy się na moich warunkach – wyszeptałam, co raczej zabrzmiało jak pytanie.
     Pomimo że moje ciało było rozgrzane, doświadczyłam powiewu chłodnego powietrza. Westchnęłam niespokojnie, rozglądając się po pomieszczeniu.
         – Tak ci się tylko wydaje. – Usłyszałam jego głos, nerwowo poszukując wzrokiem mojego rozmówcy. Na marne.