– Nie wiem, co powinnam teraz zrobić –
mruknęłam, chowając głowę między kolana.
Siedziałam na
dywanie w salonie i byłam na kolejnym tripie tego dnia. Tym razem jednak James,
a raczej jak stwierdził – wytwór mojej wyobraźni, wydawał się nieco bardziej
przyjaźnie nastawiony. Zajmował miejsce na kanapie, zapewne patrząc na mnie z
wyrozumiałością. Tego nie wiedziałam. Widziałam jedynie ostre krawędzie
przedmiotów, natomiast ich wnętrze wypełniały barwne kształty.
– Dosyć
ciekawie to rozegrałaś – zaśmiał się. Podniosłam głowę, zauważając jak zakłada
nogę na nogę. – Nigdy nie byłaś mistrzem planowania, Victorio.
Prychnęłam,
przewracając oczami. Miał rację. Zawsze starałam się mieć wszystko dopięte na
ostatni guzik. Jednak im bardziej się do tego przykładałam, tym gorszy był
skutek.
– Tego akurat
nie planowałam – przyznałam, wzdychając głęboko. – Muszę coś zrobić.
Przeniosłam
wzrok na kontury jego twarzy. Obraz przyjemnie wirował mi przed oczami, ukazując
niemal całą paletę barw. Przełknęłam ślinę, niepewnie się uśmiechając. Nawet
nie myślałam, że złudna rzeczywistość może być taka fajna.
– A czym
będzie to coś? – dociekał. Przez moment poczułam się, jakbym była na jakiejś
terapii.
– Nie wiem
jeszcze – mruknęłam bez przekonania, obejmując golenie. – Liczyłam, że może mi
pomożesz.
Zaśmiał się
przenikliwie. Wstał z miejsca i zaczął krążyć po pomieszczeniu. Starałam się
śledzić wzrokiem każdy jego ruch, co nie
było proste. Robiło mi się niedobrze.
– Przecież
nie ma różnicy, czy to ja powiem czy ty – stwierdził, uśmiechając się
łobuzersko. Przygryzłam wargę, starając się nie ulec mu po raz kolejny. – Czuję
się jak jakiś pieprzony psychoanalityk.
Uśmiechnęłam
się ironicznie. Właśnie tym był. Miał pomagać mi pokonać mój strach i
pojawiające się niemal każdej nocy koszmary. Odbywaliśmy swego rodzaju terapię
– ja i James. Nie umiałam przyswoić sobie, że tak naprawdę to nie był on. Wizja
spotykania swojego zmarłego narzeczonego wydawała się przyjemniejsza.
–
Przynajmniej teraz mam z ciebie jakiś pożytek – prychnęłam.
Nie zdążyłam
w porę ugryźć się w język, czego teraz żałowałam. Przecież James był zdolny do
wszystkiego. Już sobie wyobrażałam, jak eksploduje z niego cała złość. Zamarłam
na moment, bacznie obserwując jego zachowanie. Usiadł na podłokietniku zaledwie
kilkadziesiąt centymetrów ode mnie.
– Cieszę się
– rzucił nieco przygaszonym głosem, wywołując u mnie zdezorientowanie.
– Nie
krzyczysz? – spytałam niepewnie, marszcząc brwi.
Rozłożył
ręce, poszerzając uśmiech.
– Jak widać.
Zachowuję się dosyć podobnie jak ty.
Czyli zamiast
Jamesa odbywałam sesję z drugą mną tylko że w wersji męskiej? Nawet podobnie
siedział. Mój lęk zmniejszył się, ustępując miejsca spokojowi. Odetchnęłam z
ulgą. Czyżbym mogła to kontrolować?
– Czyli już
zawsze będziesz miły i pomocny? – upewniłam się.
Skrzywił się
nieznacznie, zakładając ręce na piersi. To nie świadczyło o niczym dobrym.
– To zależy –
jęknął przeciągle. – Wcześniej było nieprzyjemnie, bo bałaś się mnie. Nie
wiedziałaś, czego możesz się spodziewać. Teraz jest miło, bo nie czujesz
strachu. Po części to przez heroinę, która nieco cię znieczuliła. Poza tym
oczekujesz wsparcia od bliskiej osoby.
Uśmiechnęłam
się gorzko. Specjalnie wywoływałam halucynacje, bo potrzebowałam czyjejś
bliskości? Zdecydowanie nie. Robiłam to, bo chciałam usłyszeć jego głos,
zobaczyć jego wyraźnie zarysowaną postawę, poczuć ciepło jego dłoni. W snach to
nie było to samo. Tam mogłam czuć się jak w kinie. Teraz miałam wrażenie,
jakbym cofnęła się w czasie.
– Potrzebuję
wsparcia, dlatego rozmawiam z wytworem swojej wyobraźni? – spytałam, nawet nie
próbując powstrzymać śmiechu.
Wzruszył
ramionami. Zdawało się, że faktycznie nie zna odpowiedzi na to pytanie.
– Nie jestem
Bogiem ani nic z tej rzeczy. Dla ciebie jestem Jamesem Hooverem, którego
kochałaś i do tej pory obwiniasz się za jego śmierć.
Jego słowa
jeszcze przez chwilę wybrzmiewały w moich uszach. Oparłam podbródek o kolana,
głębiej zastanawiając się nad ich sensem. Miał rację. Chciałam odpokutować za
coś, czego nie zrobiłam. Kochałam go, pomimo że mnie krzywdził. Cholera!
Uświadomiłam sobie, że nadal tkwiłam w tej toksycznej relacji. Mimo że jego już
nie było. Nie pogodziłam się z jego śmiercią, przez co mnie nachodził. Sama
chciałam, żeby był blisko. Dopiero teraz wszystko zaczęło układać się w jedną
całość. Powinnam z tym zerwać, przestać. Każde wracanie do tamtego okresu
sprawiało zbyt dużo bólu. Jednak nie potrafiłam inaczej…
– Zbyt dużo
myślisz – wtrącił, wyrywając mnie z letargu. – Po prostu przestań.
Spojrzałam na
niego z podejrzliwością. Nie wiedziałam, o co mogło mu chodzić. Wcześniej
zdarzało nam się pomilczeć. Oboje twierdziliśmy, że lepiej rozumiemy się bez
słów niż z nimi.
– Nie
rozumiem… – mruknęłam, odruchowo kręcąc głową.
Przytaknął z
aprobatą, wywołując u mnie jeszcze większą dezorientację. Nie potrafiłam go
rozszyfrować. Mój James wydawał się być mniej skomplikowany w obsłudze. Ten co
chwilę okazywał się stanowić jeszcze większą zagadkę.
– Znam cię
lepiej, niż ci się wydaje – odpowiedział.
– Czytasz mi
w myślach? – spytałam niepewnie. Z nim wszystko było możliwe.
– Nie
zaprzeczę – jęknął przeciągle, pochylając się nieznacznie. – Super, nie?
Roześmiał się
serdecznie, wstając. Podszedł kilka kroków, następnie siadając na podłodze.
Znajdował się dosyć blisko, przez co mogłam poczuć jego zapach, który
przyjemnie drażnił moje nozdrza. Dostał te perfumy ode mnie na gwiazdkę.
– Co jeszcze
potrafisz? – dociekałam, podkulając nogi. Chyba powoli zaczęliśmy przełamywać
lody.
– Wiele
rzeczy – odparł wymijająco, wodząc wzrokiem po ścianach.
Barwy powoli
zaczynały zanikać, a obraz stawał się coraz bardziej rzeczywisty. Dopiero teraz
dostrzegłam mężczyznę ubranego w czarny garnitur. Wyglądał olśniewająco. Był
nawet przystojniejszy, niż go zapamiętałam. Blizna na jego prawym policzku w
niewyjaśnionych okolicznościach zniknęła.
– Musiałabym
umrzeć, żeby być taka jak ty? – spytałam z ciekawości, niepewnie podnosząc
dłoń. Tak bardzo chciałam dotknąć opuszkami palców jego skóry.