sobota, 30 kwietnia 2016

36. What's wrong with you




Obudziłam się rano z ogromnym bólem głowy. Niewiele pamiętałam z poprzedniego wieczoru, oprócz faktu, że poszłam na koncert Gunsów. Świetnie, po raz kolejny przesadziłam z alkoholem. Odsunęłam kołdrę na bok i gwałtownie usiadłam na łóżku. To był błąd. Jak ja się w ogóle znalazłam w swoim pokoju? Przetarłam oczy i tym razem bardziej ostrożnie wstałam z łóżka. Trochę kręciło mi się głowie, ale nie zwracałam na to większej uwagi. Zarzuciłam na siebie przyjemny, czerwony szlafrok i udałam się do kuchni. W końcu pasowałoby zjeść jakieś śniadanie.
Kompletnie nieprzytomna, z towarzyszącym mi kacem, przemierzałam salon. Palcami wskazującymi masowałam skronie, aby choć troszkę uśmierzyć ból. Zauważyłam, że przy stole siedział Chris i popijał kawę, w międzyczasie czytając jakąś gazetę.
   
    – Hej – przywitałam się jeszcze zaspanym głosem i nalałam sobie czarnego naparu do kubka.
   
    – Cześć – mruknął pod nosem, nawet nie zwracając na mnie uwagi.
Oprałam się biodrami o blat i delektowałam się napojem, jednocześnie obserwując chłopaka. Umiejętnie mnie ignorował i nadal zajmował się swoimi rzeczami.
 

czwartek, 21 kwietnia 2016

35. Surely and I'm Mickey Mouse



Siedziałam przy barze w jednym z klubów, który znajdował się na Sunset Strip i popijałam whisky z colą. Przy okazji mogłam posłuchać Gunsów, którzy akurat mieli próbę dźwięku przed dzisiejszym koncertem. No tak, gdyby nie oni, zapewne udawałabym, że robię coś pożytecznego.
Właśnie byli w połowie Welcome to the Jungle. Swoją drogą, słyszałam już ten utwór tyle razy, że praktycznie znałam go na pamięć. Rose kończył śpiewać swoje partie, a Slash zaczął przechodzić do solówki, kiedy nagle wokalista dał sygnał, aby zespół przestał grać.
  
   – O co chodzi? – zapytał zdziwiony Mulat.
  
   – Coś mi tu nie pasuje – oznajmił rudowłosy i przejechał kciukiem po podbródku. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał.
   – Stary, zacznijmy od początku, a najwyżej w trakcie coś się zmieni – zaproponował rytmiczny.
   – Dobry pomysł – odparł wokalista, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
   – Przepraszam, że przeszkadzam – zaczęłam z sarkazmem – ale długo mam jeszcze tutaj siedzieć?!
Byłam już lekko zmęczona i poddenerwowana. Chciałam tylko z nimi porozmawiać, a oni stwierdzili, że przy okazji wezmą mnie ze sobą na próbę dźwięku, żebym mogła ich posłuchać. Jakbym nigdy wcześniej tego nie robiła...
   – Kotku – zaczął basista – nawet gdybyś chciała sobie pójść, to żaden z nas nie może ci towarzyszyć. Wybacz, ale pracujemy.
Przewróciłam oczami. Nie jestem dzieckiem i nie trzeba mnie niańczyć.
   – Dam sobie radę sama.
   – Skarbie, my się po prostu o ciebie martwimy – McKagan zrobił maślane oczka.
Ach, ta ich troska. Normalnie mieli jej tyle, że mogliby nią obdarować cały świat. Tak, a ja jestem prima baleriną.
   – Jakoś całymi dniami mnie nie pilnujecie. Gdybym chciała od was uciec, to już dawno wyjechałabym do Sacramento – powiedziałam oburzona i wyrzuciłam ręce w powietrze.
W sumie to nie byłby głupi pomysł. Od niedawna mogłam się cieszyć prawem jazdy, więc wystarczyłoby tylko pożyczyć samochód od Chrisa. Niestety, nawet gdybym wyjechała z Los Angeles, to i tak prędzej czy później wylądowałabym na ulicy. Bez skończonej szkoły nie miałam szans na dostanie dobrze płatnej pracy. Chcąc, nie chcąc zostanie z chłopakami nie było najgorszym pomysłem, chociaż czasami miałam ich dosyć.

niedziela, 17 kwietnia 2016

34. Apparently I'm an exeption



Całe popołudnie spędziłam na chodzeniu po sklepach z Leną. Czarnowłosa poszukiwała jakichś ubrań dla siebie, natomiast ja robiłam za jej doradcę. Obeszłyśmy chyba całą galerię, zanim zdecydowała się, że jednak kupi tę koszulę, którą widziała w pierwszym sklepie. Oczywiście ja nic na tym nie skorzystałam, ponieważ zaraz po tym, jak wyszłyśmy z pustymi rękami z bodajże trzeciego stoiska, odechciało mi się zakupów.
Po około dwóch godzinach bezcelowego chodzenia po galerii, postanowiłyśmy pójść na kawę. W tym celu udałyśmy się do McDonalda, gdzie zamówiłyśmy latte, po czym zajęłyśmy ostatnie wolne miejsce.
  
– Podobno chciałaś mi o czymś opowiedzieć  – zaczęłam rozmowę.
   
 – No tak. Znalazłam nowego dilera. Ma dobry towar w ekstra cenie  – powiedziała podekscytowana, po czym wzięła łyka kawy.

  – A nie pomyślałaś, żeby pójść na odwyk?

Zaśmiała się. Czyżby moje słowa nic dla niej nie znaczyły?

  – Tylko po co, skoro wszystko jest w porządku? Vicky, to miłe, że troszczysz się o mnie, ale świetnie daje sobie radę. Umiem nad tym panować.
  
  – Też tak mówiłam. Lena, to świństwo kontroluje całe twoje życie  – próbowałam wjechać jej na ambicje.

  – Najwidoczniej ja jestem wyjątkiem  – wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się.  – Wyluzuj, bo za bardzo przypominasz mi moją matkę.

Przewróciłam oczami i upiłam łyka kawy. Dlaczego ona nie myśli racjonalnie? Poprawiłam włosy i uważnie się jej przyjrzałam. Jej spojrzenie było mętne, a policzki zapadnięte. Narkotyki powoli wyniszczały ją od środka, ale dziewczyna nic sobie z tego nie robiła. Cieszyła się życiem i wmawiała wszystkim, że kontroluje swój nałóg. Oby to się tylko źle nie skończyło.

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

33. Look! There are ducks!



Bardzo ważna informacja pod rozdziałem


Obudziłam się dosyć późno. Nadal leżałam na łóżku Axla i miałam na sobie tę skąpą sukienkę od nich. Kątem oka zobaczyłam Rose'a, który siedział naprzeciwko mnie i bacznie mi się przyglądał. Posłałam mu delikatny uśmiech i już chciałam do niego dołączyć, kiedy nagle poczułam, że coś mnie trzyma. Zaraz, zaraz. Dlaczego on mnie przykuł do łóżka?!

  - Możesz mi wyjaśnić po jakiego chuja ci te kajdanki?! - wskazałam wolną ręką na moją dłoń, która za pomocą metalowego przyrządu z czerwonym futerkiem w okolicach mojego nadgarstka była przykuta do ramy.

  - Misiaczku, to tak dla pewności - próbował mi spokojnie wytłumaczyć.

  - Przecież i tak bym wam nie uciekła! Pilnujecie mnie jak jakiegoś skarbu!

  - Kotku, może jesteś dla nas cenna.

  - Pieprz się, Rose! Potraficie myśleć tylko o pieniądzach!

  - Pan Rose. Po drugie, uspokój się, bo nie mamy zamiaru znosić twoich humorków - powiedział już nieco bardziej oschle.

  - Nienawidzę was! A w szczególności tego farbowanego blondynka, który sobie myśli, że może wszystko - warknęłam, próbując wstać, ale to nie poskutkowało. W końcu nadal pozostawałam przykuta do łóżka.

  - Duffa trochę poniosło, wybacz mu.

  - Nie mam zamiaru - syknęłam i popatrzyłam na niego z pogardą.

  - Mogłabyś być troszkę milsza. Wszystkim byłoby łatwiej - dodał niezadowolony. - A teraz ruszaj ten swój zgrabny tyłeczek na śniadanie. W końcu nie jesteśmy potworami i damy ci zjeść.

  - Jak?! Nie pamiętasz idioto, że przykułeś mnie do łóżka?! - wykrzyczałam. Już miałam dość tej całej szopki. Pozwalają sobie na zbyt wiele.