Stałam tam jak słup, z niedowierzaniem wpatrując się w jego zmęczoną
twarz. Nie docierały do mnie słowa, które przed chwilą wypowiedział. Jest z nią
gorzej? Dlaczego?
– Nie rozumiem. – Pokręciłam głową,
oddychając niespokojnie. – Przecież jutro miała wychodzić. Kiedy ostatnio u
niej byłam, czuła się całkiem nieźle.
Całe to zdarzenie zdawało mi się być jakimś dziwnym koszmarem, z którego
nie mogłam się obudzić. Lena przedawkowała, straciła przytomność, wylądowała w
szpitalu. Lekarz powiedział, że miała
dużo szczęścia i wystarczy samo oczyszczanie organizmu z toksyn. Dlaczego tak
nagle jej stan się pogorszył?
– Skarżyła się na bóle w lędźwiach –
zakomunikował, łapiąc mnie za ramię. – Jeszcze w dzień wozili ją po całym
szpitalu na jakieś badania. – Zrobił niewielką pauzę, pustym wzrokiem
spoglądając na jezdnię. – Wieczorem przestała samodzielnie oddychać.
Zakryłam usta wewnętrzną częścią dłoni. Czułam, jak dziwny niepokój i
zmartwienie wypełniają mnie od środka. Nie potrafiłam uzmysłowić sobie jego
słów. Z nią nie było źle. Było bardzo źle, a wręcz tragicznie.
Potrzebowałam chwili, żeby jakoś dojść do siebie. W tej sytuacji
przydałaby się trzeźwo myśląca osoba, a nie kolejna umartwiająca się pseudo
ofiara. Musiałam pokonać swoje lęki i przestać myśleć o najgorszym. Ona nie
mogła umrzeć, przecież była pod opieką fachowców.
– Wiecie, co się konkretnie stało? –
przerwałam trwającą od dłużej chwili ciszę. Mój głos wyrażał obojętność,
chociaż w środku krzyczałam z rozpaczy i niedowierzania.
– Nie – mruknął, ostrożnie przenosząc
spojrzenie na moją osobę. – Dlatego kazali mi cię znaleźć. Slash zachowuje się
jak posąg, a nam nic nie powiedzą. Vicky, proszę, pomóż. Ostatnio ci się udało,
teraz też dasz radę.
Westchnęłam głęboko. Byłam jej potrzebna. Dla Slasha była to okropna
sytuacja. Już ostatnio wyglądał jak wrak człowieka, a co dopiero teraz. Żal mi
go było. Po części starałam się go zrozumieć. Sama straciłam kogoś bliskiego,
kogo bardzo kochałam.
– Dobra. Nie marnujmy czasu. Wsiadaj. –
Wskazałam na przednie siedzenie, uprzednio zabierając z niego torebkę.
– Może ja poprowadzę? – zasugerował
niepewnie, subtelnie się uśmiechając.
– Nie – odpowiedziałam raptownie. – Jedna
osoba w szpitalu zdecydowanie wystarczy.
Nie chcę, żebyś spowodował wypadek.
– Vicky – zmarszczył czoło – przesadzasz.
Może i jeżdżę szybko, ale refleks też mam. Chcesz sprawdzić?
– Innym razem – mruknęłam, obchodząc
pojazd.
– Ale Vicky! – jęknął. – Jesteś zmęczona
i...
– Steven, do cholery jasnej, nie mamy
czasu!
– ... podenerwowana – dokończył niepewnie.
Spojrzałam na niego, wzdychając. Miałam wyrzuty sumienia. Nie powinnam
na niego krzyczeć. Kurde, to był Steven, zawsze uśmiechnięty bębniarz, który
nawet muchy by nie skrzywdził.
– Przepraszam, trochę mnie poniosło –
oznajmiłam, czując gulkę w gardle. – Chyba masz rację.
– Nie szkodzi. – Machnął ręką.
– Wsiadaj – rzuciłam obojętnie, szukając
kluczy w torebce.
– Może jednak poprowadzę? – zapytał
troskliwie.
– Nie, dam sobie radę.
Wsiedliśmy do środka. Wzięłam kilka głębokich wdechów, po czym
przekręciłam kluczyk w stacyjce. Próbowałam zachować spokój, chociaż to wcale
nie było takie łatwe. Zdarzało się, że byle co mogło mnie zdenerwować. Nie
kontrolowałam tego, chociaż później miewałam wyrzuty sumienia. Teraz jednak
musiałam się opanować. W tej sytuacji krzyki nie pomagały.