sobota, 25 lutego 2017

63. Live while we're young




Przekręciłam się na drugi bok, cicho pomrukując. Powoli zaczynałam odzyskiwać świadomość. Otworzyłam oczy, kilkukrotnie nimi mrugając. Rażące światło wywoływało ich ból. Przetarłam powieki, rozglądając się po pomieszczeniu. Wyglądało znajomo, aczkolwiek nie było to moje mieszkanie. Podniosłam się raptownie, równie szybko żałując tej decyzji. Obraz przed oczami zaczął wirować. Dopiero teraz pulsujący ból głowy zaczął dawać o sobie znać.

– Obudziłaś się – zauważył obojętnie.

Skrzywiłam się, słysząc jego głos. Reagowałam podobnie na każdy bodziec, który docierał do mnie niczym fala uderzeniowa. Wszystko w spowolnionym tempie układało się w mojej głowie. Zaczęłam należycie odbierać otaczającą mnie rzeczywistość. Siedziałam na kanapie w salonie Gunsów, a przede mną stał Steven.

– Ciszej – mruknęłam, posyłając mu nikłe spojrzenie.

Uśmiechnął się, poddając mi parujący kubek.

– Trzymaj. Przyda ci się.

Niepewnie zacisnęłam palce na gorącej ceramice. Gwałtownie zaczerpnęłam łyka napoju, jednocześnie parząc sobie język. Skrzywiłam się, odsuwając kubek od ust. W środku znajdowała się kawa. Cholernie gorzka i równie bardzo mocna.

– Co to, kurwa, jest? – spytałam, nie kryjąc niezadowolenia. Owa mieszanka dodatkowo spotęgowała mdłości, które mnie dręczyły.

– Kawa i aspiryna. Najlepsze na kaca.

Usiadł obok, gestem dłoni zachęcając mnie do dalszego picia. Popatrzyłam na niego podejrzliwie. Przełknęłam ślinę, próbując zmusić się do dalszej konsumpcji napoju.

– Niedobrze mi – rzuciłam krótko, gwałtownie strzepując koc i ruszając w stronę łazienki.

Zdążyłam w ostatniej chwili. Po wszystkim poczułam się nieco lepiej. Tylko posmak żółci, który pozostał w moich ustach, nieco mi przeszkadzał. Doczołgałam się pod umywalkę, odkręcając kurek z zimną wodą. Przepłukałam usta, następnie jedną ręką przemywając twarz. Spojrzałam w lustro, oddychając ciężko. Pozostałości po wczorajszym makijażu rozmyły się, pozostawiając na moich policzkach smoliste plamy.

– Wszystko w porządku? – spytał Steve, zapukawszy do drzwi.

Przełknęłam ślinę, ostrożnie siadając na podłodze. Nadal świat wokół mnie nieco wirował, ale nie było już tak tragicznie.

– Tak – zawołałam, co trochę mnie kosztowało. – Możesz wejść – dodałam, przymykając powieki.

Delikatnie uchylił drzwi, wchodząc do środka. Słyszałam jego ciężkie kroki, czując woń jego ciała. Pachniał wódką, przez co nieco się skrzywiłam. Podszedł na tyle blisko, że czułam na policzku jego w miarę stabilny oddech. Niepewnie otworzyłam oczy, zaciskając dłoń w pięść. Nie pomogło, świat wirował nawet bardziej.

– Pij, będzie już tylko lepiej – oznajmił z troską, podając mi kubek.

Westchnęłam, niemal na raz wypijając jego zawartość. Skrzywiłam się, ponownie czując ten okropny posmak. Oparzyłam sobie całą jamę ustną, ale przynajmniej nie będę musiała znowu tego pić. No chyba, że po raz kolejny zwrócę całą zawartość mojego żołądka.

Przytkałam usta wierzchem dłoni, oddychając głęboko przez nos. Chciałam jakoś poradzić sobie z powracającą falą narastających mdłości.

– Na pewno wszystko w porządku? – dopytywał Steven, delikatnie przejeżdżając palcami wzdłuż mojego odkrytego ramienia.

Pokiwałam głową, niepewnie przełykając ślinę. Powoli zaczynało mi przechodzić. Odsunęłam dłoń, łapczywie nabierając hausty powietrza.

– Chyba już do końca życia nie wezmę do ust ani kropli alkoholu – wysapałam, pozwalając, żeby grymas zniknął z mojej twarzy.

Chłopak zaśmiał się, siadając naprzeciwko mnie.

– Teraz tak mówisz, potem ci się odwidzi – stwierdził, uśmiechając się.

– Istnieją jeszcze proszki – wspomniałam, obojętnie wzruszając ramionami. Przyciągnęłam kolana pod brodę, opierając na nich podbródek.

Pokiwał głową, zastanawiając się nad czymś. Bacznie obserwowałam rysy jego zmęczonej twarzy. Wyglądał, jakby od dłuższego czasu nie zmrużył oka.

– Lubisz eksperymentować? – spytał nieoczekiwanie.

– Trochę. – Uśmiechnęłam się niewyraźnie, co nieco mnie kosztowało. – A ty?

Zaśmiał się, rozprostowując nogi. Odkąd go poznałam, sprawiał wrażenie wiecznie szczęśliwego. Takie duże dziecko, które żyje beztrosko.

– Zadajesz takie pytanie rasowemu ćpunowi? – Zdziwił się, wskazując na siebie palcem. – Oczywiście, że lubię. W końcu tylko raz jest się młodym.

– Nie boisz się? – dociekałam.

niedziela, 19 lutego 2017

62. Sometimes goodbye is a second chance




– Wychodzę! – zawołałam, zarzucając na siebie brunatne futro.

Było okropne i wyglądałam w nim jak jakaś hrabina, która widzi wyłącznie czubek własnego nosa. Jednak Eddiemu się podobało. W końcu to on je kupił i nakazał, abym tego wieczoru je założyła.

Odpowiedziała mi milczeniem. Siedziała u siebie w pokoju. Jest zbyt zajęta, pomyślałam. Przełożyłam klucz w drzwiach, następnie przekręcając go. Zjechałam windą, szukając w torebce papierosów. Potrzebowałam dawki nikotyny na odstresowanie. Co prawda miałam w zapasie coś mocniejszego, aczkolwiek wolałam to zostawić na później.

Szybkim krokiem opuściłam budynek, trzaskając potężnymi, szklanymi drzwiami. Zaczerpnęłam świeżego powietrza, przymykając powieki. Tego potrzebowałam – chwili wytchnienia. Włożyłam do ust mentolowego papierosa, następnie go odpalając. Zaciągnęłam się tytoniowym dymem, powoli go wypuszczając. Miałam wrażenie, że im dłużej jest we mnie, tym lżejsza się staję. Drżącą ręką strzepnęłam popiół. Nie dało się nie zauważyć, że pierwszy raz od dawna dopadł mnie stres. Ostatnimi czasy miałam małą przerwę, przez co nieznacznie się odzwyczaiłam. Westchnęłam, obracając się na pięcie. Dostrzegłam grupkę młodych chłopaków, którzy śmiali się, wytykając mnie palcami. Domyślali się, kim byłam? A może znali prawdę? Przygryzłam wargę, odwracając od nich wzrok. Może wcale nie chodziło im o mnie, pomyślałam, uśmiechając się niewyraźnie.

Zmrużyłam oczy, zauważając oślepiające światło reflektorów. Dopaliłam papierosa, wyrzucając niedopałek. Samochód podjechał bliżej, zatrzymując się na wolnym miejscu. Nie wyłączając silnika, odsunął do połowy szybę. Otworzyłam szerzej oczy, mrugając nimi. Znowu ogarnęła mnie spowijająca miasto ciemność. Mężczyzna wychylił się, posyłając mi zawadiacki uśmiech. Poczułam, jak rośnie we mnie obrzydzenie.

– Victoria – wzdrygnęłam się, usłyszawszy swoje imię padające z jego ust – wsiadaj – zaproponował, zachęcająco machając ręką.

Doskonale wiedziałam, że był to raczej rozkaz niż sugestia. Znałam Eddiego nie od dziś. Nie znosił sprzeciwów. Wszystko musiało odbywać się według jego planu.

Czułam, jakbym miała nogi z waty. Wykonanie tych kilku kroków wydawało się najtrudniejszą czynnością tego wieczoru. A to był dopiero początek.

Wsiadłam do pojazdu, niemal natychmiast zapinając pasy. Do moich nozdrzy dotarł przyjemny zapach piżmowych perfum. Zadbał o każdy detal.

– Masz jakieś konkretne życzenia? – spytał, szukając odpowiedniej stacji radiowej.

Zaplotłam palce, nerwowo nimi poruszając.

– Nie – niemalże wyszeptałam, odruchowo kręcąc głową.

Uśmiechnął się triumfalnie. Widział, jak reaguję na jego towarzystwo. Górował nade mną, co niezmiernie go satysfakcjonowało.

Włączył jakąś płytę z muzyką klasyczną, następnie odjeżdżając z parkingu, w którym staliśmy. Zerknęłam na niego kątem oka, z trudem przełykając ślinę. W niektórych miejscach na jego głowie można było wyodrębnić skupiska siwych włosów. Również niewielkie zmarszczki, pokrywające jego twarz, wydawały się pogłębić.

– Podoba ci się sukienka? – zagadał, nie spuszczając wzroku z jezdni.

– Jasne – przytaknęłam niepewnie, rozprasowując na udach skrawek jasnoróżowego materiału.

Nie cierpiałam tego koloru, chociaż krój sukienki był całkiem niezły. Aczkolwiek nie mogłam mu o tym powiedzieć. Jego reakcja była nieprzewidywalna.

– Cieszę się – oznajmił, subtelnie unosząc kącik ust. – Pasuje ci do oczu – dodał.

Zarumieniłam się nieznacznie. Chyba nadal nie przyzwyczaiłam się do komplementów, które w sumie rzadko dostawałam. Westchnęłam niespokojnie, przenosząc swój wzrok na mijane ulice. Nie wiedziałam, czy mówił prawdę. Jak na razie próbował stworzyć wokół siebie otoczkę czułego, wręcz idealnego faceta. Potrafił doskonale maskować swoją naturę mężczyzny, który przedmiotowo traktował kobiety.

Reszta drogi minęła nam w podobnej atmosferze. On zadawał jakieś pytania, na które ja zdawkowo odpowiadałam. Jak do tej pory nie skomentował mojego niecodziennego zachowania. Wyłączył Sonatę księżycową Beethovena, parkując w wyznaczonym miejscu. Znaleźliśmy się pod budynkiem jednej z prestiżowych restauracji w tym mieście. Podobno odwiedzała ją już śmietanka towarzyska amerykańskiego kina lat dwudziestych.

poniedziałek, 13 lutego 2017

61. You shoot me down, but I won't fall





– Masz dla mnie tę książkę?

Ledwo weszłam do Hell House, a już ktoś coś ode mnie chciał. I to akurat była ta osoba, z którą najbardziej nie miałam ochoty rozmawiać.

Hope miała jakąś awarię w bloku i w jej mieszkaniu zabrakło prądu. Carter praktycznie cały czas była na linii. Bez sprawnego telefonu nie potrafiła pracować, a miała sporo spraw na głowie. Załatwiała koncerty, rozmawiała z ludźmi z wytwórni. W końcu chłopcy niedawno podpisali kontrakt. Zadomowiła się u nich, bo mieli działający telefon i, o dziwo, spory zapas całkiem niezłej kawy.

Ostatnio nasze stosunki nieznacznie się poprawiły. Nadal nie były dobre. Uczepiła się mnie, a ja nie chciałam być jej dłużna. Jednak coś w niej pękło i popatrzyła na to wszystko zgoła inaczej. Zaczęłam pracować w księgarni, planowałam skończyć studia. Widziała, że już dorastałam i jednocześnie zmieniałam swoje podejście. Nadal uważała i pochodziła do tego sceptycznie, z lekkim dystansem. Aczkolwiek zdarzało się, że rozmawiałyśmy jak normalne osoby. Dzisiaj nawet poprosiła mnie o kupienie jej jakiejś książki o prowadzeniu własnej firmy czy coś w tym rodzaju.

– Jasne – westchnęłam, poszukując owej rzeczy w torebce.

Nawet nie zdejmując ramoneski, podeszłam bliżej, uważając na puszki po piwie, które walały się po podłodze. Wcześniej zajmowały cały stolik do kawy, jednak Hope zrobiła z nimi swego rodzaju porządek. Zamiast nich na blacie rozwalała się masa papierów, kolorowe teczki i kilka grubych książek z pożółkłymi stronami, które świadczyły o stopniu użytkowania.

Dziewczyna raptownie wzięła książkę, od razu zabierając się za jej kartkowanie. Czytała pojedyncze fragmenty, aczkolwiek bardziej skupiała się na jej formie. Wydawała się być skupiona, aczkolwiek jej wyraz twarzy na nic nie wskazywał.

– Dzięki wielkie – rzuciła, posyłając mi krótkie spojrzenie. Uśmiechnęła się na moment. Pierwszy raz wykonała ten gest wobec mnie.

– Nie ma za co – odparłam niepewnie, co zabrzmiało bardziej jak pytanie.

Rozejrzałam się dookoła. Panował tutaj cholerny syf. Gorzej chyba było tylko na wysypisku śmieci. Oprócz pustych puszek i petów po pomieszczeniu walały się stosy Playboyów i jakichś ubrań. Na podłodze ktoś wylał alkohol a w powietrzu unosił się zapach tytoniu i moczu. Skrzywiłam się nieznacznie. Dziwiłam się, jak Rosie mogła tutaj wychowywać dziecko.

– Gdzie reszta? – spytałam, zakładając ręce na piersi.

Spojrzała na mnie spode łba, odrywając się na moment od pracy.

– Axl odsypia wczorajszy wypad do klubu, Izzy pojechał szukać Slasha, Duff poszedł na spacer, a Steven wyszedł spotkać się z Lily – wyrecytowała na jednym oddechu.

– A Rosie i Tommy?

Coś mi nie pasowało. Było zbyt cicho. Za cicho. Ostatnimi czasy w Hell House niemal na okrągło panował hałas i wrzawa. Jak nie grupa muzyków, która ćwiczyła nowe kawałki to płacz dziecka. Może śpią, pomyślałam.

– Rosie już tutaj nie mieszka – oznajmiła ze stoickim spokojem. – Wkurzyła się. Nie dziwię jej się. To nie są warunki dla małego dziecka – zaśmiała się ironicznie.

Miała rację. Poza tym Hooter tylko pomieszkiwała tu do czasu, aż znajdzie jakąś przytulną kawalerkę w spokojnej okolicy. Aczkolwiek jeszcze wczoraj mówiła mi, że nadal szuka. Czyżby nagle znalazła dobrą ofertę?

– Przyznali jej mieszkanie? – dociekałam.

– Nie – zaprzeczyła, przekładając jakieś papiery. – Na razie przyjęłam ją do siebie. Mam duże, dwupokojowe mieszkanie – dodała, posyłając mi długie spojrzenie.

Czułam się, jakby wbiła mi nóż w plecy. Rosie była moją przyjaciółką, nie jej. Dobrze o tym wiedziała. Zrobiła to specjalnie. A może faktycznie chciała tylko pomóc? Tego nie wiedziałam. Jednak czułam się niekomfortowo z tą informacją. Dlaczego Rosie o niczym mi nie powiedziała?

– Oferowałam jej, że przygarnę ich do siebie. Przecież mam wolny pokój, mieszkanie jest w całkiem dobrej okolicy – wymieniałam, co niespodziewanie przerwał jej perlisty śmiech.

– Daj spokój – rzuciła złośliwie. – Obie wiemy, że Rosie potrzebuje pomocy, a ja jestem w stanie jej nią zapewnić. Ty natomiast nie radzisz sobie sama z sobą. Zostałabyś z Tommym, podczas gdy Rosie byłaby w szkole? Raczej nie. Mogłabyś mu zrobić krzywdę – podsumowała.