sobota, 27 maja 2017

It's time to say goodbye?

Z powodu braku odzewu pod ostatnim rozdziałem zawieszam działalność na blogspocie na czas nieokreślony.
Było mi bardzo miło, ale od pewnego czasu Wasze zainteresowanie jest niemalże zerowe. 
Może wrócę, nie wiem. Teraz wszystko jest w Waszych rękach.

Buziaczki 😘
ally 

EDIT
Wstawię te kilka ostatnich rozdziałów, jak już ogarnę ocenki, formalności itp 😉 

poniedziałek, 22 maja 2017

68. Light a candle for the sinners, set the world on fire






    – Długo jeszcze? – spytała zniecierpliwiona Joy, opierając łokcie o ladę.
    Uśmiechnęłam się pod nosem, odkładając książki na właściwą półkę.
    – Musiałam posprzątać – poinformowałam, wracając na swoje miejsce. – Ten chłopak po prostu nie mógł zdecydować się na jeden egzemplarz, a na więcej nie było go stać.
    Założyłam kosmyk za ucho, otwierając kasę. Jeszcze tylko parę drobnostek i będę wolna. Ta myśl dawała mi dużo pozytywnej energii.
    – Możemy już? – dociekała, kartkując przypadkowy atlas.
    – Tylko podliczę zysk – zanuciłam, zatracając się w swoich obowiązkach.
    Usłyszałam, jak wzdycha przeciągle, kręcąc się po księgarni. Nie przejęłam się tym zbytnio. Im wcześniej skończę, tym szybciej dotrzemy do klubu. Już w zeszłym tygodniu obiecałam Joy, że pójdę z nią na drinka po pracy. Dziewczyna starała się trzymać mnie za słowo. W dodatku Eddie ostatnio dał mi klika dni wolnego, co nieco mnie zdziwiło. Czyżby już zamierzał się zwinąć?
    Przekręciłam klucz w drzwiach, szarpiąc za klamkę, aby upewnić się, że na pewno je zamknęłam. Wsiadłyśmy do mojego samochodu, który stał nieopodal. Ostatnimi czasy nie wyobrażał sobie innego środka transportu.
    – Gdzie jedziemy? – spytałam, przekręcając kluczyk w stacyjce.
    – Obojętnie – oznajmiła, zapinając pas. – Chyba Psycho jest najbliżej – stwierdziła, przeczesując włosy palcami.
    Pokiwałam głową, włączając radio. Akurat na mojej ulubionej stacji leciało Come Together Beatlesów. Uśmiechnęłam się, nucąc piosenkę pod nosem.
    – Jak tam twoje plany na przyszłość? – zagadała dziewczyna, zakładając nogę na nogę.
    – Dobrze – odpowiedziałam. Cieszyłam się, że ostatnimi czasy mogłam to przyznać. – Jak uzbieram trochę kasy, to zabieram się za skończenie szkoły. Później pójdę na jakiś uniwerek albo coś.
    Uśmiechałam się jak głupia. Niby to był typowy plan na życie każdego nastolatka. Jednak dla mnie uchodził on za szansę na spełnienie marzeń. Może w końcu mogłabym składać papiery na jakąś szkołę na Broadwayu?
    – Do tej pory zostajesz w Les Livres czy zamierzasz szukać czegoś nowego? – dociekała, przeglądając kasety, które znajdowały się w schowku.
    – Lubię swoją pracę – przyznałam. – Pan Rosenberg całkiem dobrze płaci, a poza tym jest wyrozumiały. Docenia to, że się staram.
    Zatrzymałam samochód na światłach, stukając paznokciami o brzegi kierownicy. Pomimo dobrego humoru miałam ochotę się odstresować. Do tej pory jeszcze nie odreagowałam wydarzeń minionego tygodnia.
    – Wie, czym się zajmujesz po godzinach? – spytała niepewnie, posyłając mi krótkie spojrzenie.
    Zacisnęłam dłonie na kierownicy, próbując stłamsić reakcję mojego ciała. Drażnił mnie ten temat. Wstydziłam się swoich decyzji. Wtedy nie myślałam trzeźwo, działałam pod presją. Próbowałam ukrywać moje nocne zajęcie, ale czasami było to trudniejsze niż mi się wydawało.

niedziela, 14 maja 2017

67. I cannot keep what isn't mine




Wyszłam za zewnątrz, od razu nabierając świeżego powietrza. Przyjemny wiaterek ochładzał moją twarz. Chociaż nie byłam w środku nie wiadomo ile czasu, zdążyłam poczuć się przytłaczająco przez ten cały tłum ludzi. Wyciągnęłam z kieszeni paczkę papierosów, następnie odpalając jednego.
– I co? – spytał z ciekawością Axl.
Dopiero teraz zauważyłam postać rudzielca, który opierał się o słup z ogłoszeniami. Był sam, z czego wywnioskowałam, że udało mu się spławić małolaty.
– Nie ma jej tam – westchnęłam, strzepując popiół. Zaczął kręcić głową. On też już miał dosyć tych całych poszukiwań. – Ale wiem, gdzie może być – dodałam nieco pewniej, uśmiechając się subtelnie.
Spojrzał na mnie. Jego wzrok przepełniało zmęczenie, ale mimo niego udało mi się znaleźć iskierkę radości. Tak samo jak ja spodziewał się szczęśliwego zakończenia. Inne nie wchodziło w grę.
– Gdzie? – dociekał, odchodząc od podparcia.
Już otworzyłam usta, żeby przekazać mu nazwę miejscowości, kiedy nagle do naszych uszu doszło czyjeś wołanie.
– Vicky!
W naszą stronę truchtał Greg, który zapewne wyjechał niedługo po nas. Musiał sobie przypomnieć, że umknął mu pewien istotny szczegół.
– Zapomniałeś mi powiedzieć o domku w Vistcie – wypomniałam, zaciągając się dymem.
Stanął obok nas, próbując złapać oddech. Przewrócił oczami, chcąc znaleźć dobry argument.
– Przepraszam – mruknął, spoglądając na mnie błagalnym wzrokiem. – Przez to wszystko na śmierć zapomniałem, że dałem jej kluczyki.
Uśmiechnęłam się przyjaźnie. Dobrze, że jednak sobie przypomniał. W końcu kto, jak nie on mógł zlokalizować owe miejsce.
– Zawieziesz mnie tam? – spytałam, zauważając w oddali jego samochód.
Axl odchrząknął, w ten sposób zwracając na siebie uwagę. Nie zapomniałam o nim. Po prostu nie chciałam go niepotrzebnie fatygować. Już i tak bardzo mi pomógł.
– Dziękuję bardzo – zwróciłam się w stronę rudzielca. – Nawet się nie spodziewałam, że mogę liczyć na takie wsparcie z twojej strony. – Wyciągnęłam z kieszeni kluczyki i podałam mu je. – Wróć moim, a ja pojadę z Gregiem. – Spojrzał na metalowy przedmiot, a następnie na mnie. Chciał coś powiedzieć, ale weszłam mu w słowo. – Tak będzie lepiej.
– Skoro tak mówisz – westchnął bez przekonania. – Pozdrów ode mnie Nicole – dodał na odchodne, zmierzając w stronę zaparkowanego kawałek dalej BMW.

niedziela, 7 maja 2017

66. I can't hide what I've done, scars remind me of just how far I've come




– Vicky? Co ty tutaj robisz?
Odwróciłam się, usłyszawszy jego głos. Uśmiechnęłam się niewyraźnie. Coś czułam, że mógł mi pomóc. Zrobiłam kilka kroków na przód. Musiałam mu streścić wszystkie ważne wydarzenia dzisiejszego dnia. Razem na pewno coś wykombinujemy. Zatrzymałam się kilka centymetrów przed jego postacią, przypomniawszy sobie o dosyć istotnym szczególe. Od kilku godzin nie miałam żadnego kontaktu od Nicole i na dobrą sprawę nawet nie wiedziałam, gdzie mogłaby być…
– Nicole – mruknęłam niewyraźnie, skupiając swoje nieobecne spojrzenie na czubkach jego butów.
– Coś się stało? – spytał z troską.
Przeniosłam wzrok na jego twarz. Zmarszczył brwi, okazując niewiedzę.
– Axl, musisz mi pomóc – oznajmiłam półszeptem.
Chłopak podszedł bliżej, przejeżdżając dłonią po moim ramieniu. Chciał w jakiś sposób okazać mi wsparcie. Doceniałam to, nawet bardzo. Aczkolwiek jednocześnie bałam się, że jak dowie się prawdy, to nie będzie chciał mnie znać. Nie przeżyłabym kolejnej straty…
– No wiesz, to zależy do czego chcesz mnie wykorzystać – próbował mnie rozśmieszyć, co po części mu się udało. Na mojej twarzy dosłownie na moment zagościł subtelny uśmiech.
– Nicole wie o wszystkim – odparłam z trudem, posmutniawszy natychmiastowo.
– Powiedziałaś jej? – spytał wysokim głosem, mimo wszystko próbując opanować negatywne emocje. Byłam mu za to bardzo wdzięczna.
– Nie – zaprzeczyłam krótko, odwracając wzrok. – Rosie jej powiedziała.
Wokalista odsunął się nieznacznie, opierając ręce na biodrach. Wyglądał na kompletnie zdziwionego. Moje zdawkowe odpowiedzi ani trochę nie przybliżały go do prawdy.
– A jej kto powiedział? – spytał ostrożnie.
Zaczekałam chwilę z odpowiedzią. Musiałam rozważyć, czy mówić mu wszystko, czego dowiedziałam się od blondynki czy tylko przytoczyć najistotniejsze fakty. Axl jednak trochę się niecierpliwił i ponaglał mnie, kilkukrotnie odchrząkując.
– Eddie jest jej biologicznym ojcem – oznajmiłam. Mówienie tego po raz kolejny przychodziło już nieco łatwiej. – Spotkała się z nim i wtedy powiedział jej prawdę.
Rose zaklął pod nosem, śmiejąc się ironicznie. Nikt nie chciał w to wierzyć. Może jednak nadal śniłam? Zdecydowanie nie. Mój mózg nie był aż tak dobry, żeby odtworzyć ten okropny chłód.
– Co robimy? – westchnął, przestając chodzić w kółko.
Rosie raczej należała do spraw zamkniętych. Duff tym bardziej, chociaż nadal łudziłam się, że kiedyś mi wybaczy. Podobnie Hooter. Zostawała tylko Nicole… Martwiłam się na samo wspomnienie jej osoby. Nie znała tego miasta. Sama dokładnie nie wiedziałam, gdzie co było, a mieszkałam tu od dłuższego czasu. Wzdrygnęłam się, kiedy przez moją głowę przeleciała myśl, iż mogła spać w jakimś przytułku dla bezdomnych. Gregowi z pewnością nie wybaczyła. Wydawała się być zdecydowaną i pamiętliwą osobą.
– Musimy jej poszukać – bardziej zleciłam niż zaproponowałam. – Tylko, że nie mam pojęcia, gdzie mogłaby być.
Przytknęłam lodowatą dłoń do czoła. Czułam pulsujący ból, który prawdopodobnie został spowodowany nadmiarem emocji.
Chłopak podszedł bliżej, stając naprzeciwko mnie. Odgarnął miedziane kosmyki, które wiatr usilnie próbował wepchnąć mu do ust. Jego twarz oświetlało chłodne światło ulicznej lampy. Byliśmy tylko we dwójkę. Mało kto z własnej woli kręcił się w tej okolicy po zmroku.
– Vicky, musisz się skupić – polecił. Jego głos przyjemnie koił moje bębenki. Przymknęłam oczy dla polepszenia rezultatu. – Zastanów się. Co o niej wiesz? Miała jakieś koleżanki czy coś? Może chodziła w jakieś konkretne miejsca?
Próbowałam odtworzyć nasze krótkie i nieco wymuszone rozmowy. Musiała kiedyś powiedzieć coś więcej. Przecież to tylko mały odcinek czasu. Łatwo powiedzieć. Samego dzisiejszego dnia wydarzyło się więcej niż przez cały poprzedni tydzień.
– Mówiła coś o jakieś Corinne albo Connie – mruknęłam, otwierając oczy. – Nie pamiętam. Wiem, że miała na nazwisko Taylor.
Prychnął pod nosem, uśmiechając się gorzko. Chyba taka odpowiedź go nie satysfakcjonowała. Mnie z resztą też.
– Wiesz ile ludzi o nazwisku Taylor mieszka w Los Angeles? – spytał retorycznie, utrzymując ze mną kontakt wzrokowy. – Gdybyśmy chcieli dzwonić do każdego z nich, to nie skończylibyśmy przed wakacjami.
Przygryzłam nerwowo wargę. Musiała coś jeszcze powiedzieć. Znała się z tą dziewczyną ze szkoły. Polubiły się. W środę… Nie, to było raczej wczoraj. Powiedziała, że idzie się z nią spotkać. Specjalnie pytała, jak może dotrzeć do…
– Ściana z graffiti przy Lime Street – wybełkotałam, wypowiadając na głos swoje myśli.
Chłopak wydawał się być bardziej ożywiony, usłyszawszy tę wiadomość.
– To już coś – skomentował z nutką entuzjazmu w głosie. – To co, jedziemy tam?
Spojrzałam na niego pytająco. Czy on powiedział my? Nie, raczej się nie przesłyszałam.
– Jesteś pewien? – upewniałam się. Pokiwał głową. – Przecież jestem twoim śmiertelnym wrogiem.
Uśmiechnął się łobuzersko, wodząc wzrokiem po chodniku.
– Powiedziałbym, że możemy zawiesić broń, ale to raczej nie poskutkuje – zaśmiał się. – Czemu nie? Może być ciekawie.
– Czy ty nawet w poważnej sprawie musisz zachowywać się jak idiota?
Udawał, że się chwilę zastanawia, po czym przytaknął. Przewróciłam teatralnie oczami. Zapowiadała się długa noc…
Nie zwracając na niego uwagi, zdecydowanym krokiem podążyłam w stronę podjazdu przed Hell House, gdzie zaparkowałam samochód. Po chwili usłyszałam za sobą ciężki oddech Axla. Próbował mnie dogonić, co nie było zbyt trudne.
– Ćwiczysz szybki marsz? – spytał, chichrając pod nosem.
Podobno wmawianie sobie, że jest się kwiatem lotosu pomaga. W moim przypadku na pewno nie. Nie z nim.
– Nie. Zastanawiam się w jaki sposób wyłącza się u ciebie tryb idioty – odparowałam, nie zwalniając kroku.
Nie musiałam długo czekać, aż jego postać pojawi się obok mnie. Starałam się nawet na niego nie zerkać. Vicky, tylko spokój cię uratuje. Nie zapomnij o oddychaniu.
– Lubisz udawać obrażoną, nie? – odezwał się po chwili ciszy.
Zlekceważyłam go, otwierając drzwi od strony kierowcy.
– Nieładnie tak nie odpowiadać – skomentował z wyższością.
Zatrzymałam się, posyłając mu wymowne spojrzenie. Nie miałam ani ochoty, ani siły na odpieranie jego głupkowatych zaczepek. Sprawa była poważna, a on jak zawsze zachowywał się infantylnie.
– Mam coś do załatwienia, więc proszę, nie przeszkadzaj – westchnęłam dosadnie. Już prawie znajdowałam się we wnętrzu pojazdu.
– Chciałbym, tylko że jest jeden mały problem. Ty nie wiesz, gdzie jest Lime Street – zaakcentował, powodując, że zdecydowałam się wysłuchać, co ma do powiedzenia. – A tak się akurat składa, że byłem tam kilka razy i mogę cię ponawigować.
Cholera! Miał rację. Nie znałam zbyt dobrze Los Angeles. Ba, nawet krążąc po mieście nie znalazłabym pożądanego miejsca. Chcąc, nie chcąc, musiałam wziąć go ze sobą.
Westchnęłam przeciągle, spoglądając na niego spode łba. Stał z rękami w kieszeni i uśmiechał się cwaniacko. Wiedział, że już mógł świętować triumf. Po raz… kolejny.
– Dobra – mruknęłam od niechcenia. – Wsiadaj. – Na jego twarzy pojawił się szerszy uśmiech. Zdecydowanym krokiem podszedł bliżej pojazdu. – Tylko mam jeden warunek – uprzedziłam go.
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, jaśnie pani – zakpił, tłamsząc śmiech.
Uśmiechnęłam się mimowolnie. Jak wytrzymam z nim dłużej niż godzinę, to chcę medal.
– Ja prowadzę.
Zatrzymał się na chwilę. W mgnieniu oka uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Nie powinnaś w tym stanie… – zaczął swoją gadkę umoralniającą, ale w porę mu przerwałam.
– Daj spokój – jęknęłam ze znudzeniem. – Tylko w taki sposób mogę przestać myśleć o niej – dodałam już nieco poważniej.
Nie odezwał się. Posłusznie zajął miejsce pasażera, zapinając pas. Zrobiłam to samo, poprawiając lusterko. Niby było dobrze ustawione, ale wolałam się upewnić. W takich sytuacjach stawałam się bardziej przewrażliwiona niż na co dzień.
– Zobaczysz – westchnął z entuzjazmem. – Będziemy jak Bonnie i Clyde.