poniedziałek, 26 czerwca 2017

73. Keep on dreaming even if it breaks your heart



                Spacerowałam opustoszałymi uliczkami Los Angeles, z zamyśleniem zmierzając do celu. Dawno tam nie byłam, przez co trochę zbłądziłam. Jednak fakt ten posiadał swego rodzaju zalety. Miałam więcej czasu na przemyślenie swoich słów oraz poznanie miasta od innej strony. Tej spokojniejszej, zachęcającej do sprowadzenia się na te tereny.
                Było już lepiej. Po kilku dniach wreszcie wyszłam z mieszkania. Tęskniłam za tym złudnie czystym powietrzem i przyjemnie ogrzewającymi promieniami słonecznymi. Jednak one nie były w stanie wypełnić pustki, która zagościła w moim sercu. Nie rozmawiałam z Izzym. Po prostu stchórzyłam. Nie chciałam go wprawiać w zakłopotanie.
Axl także się nie odzywał…
Zmrużyłam oczy, chcąc w ten sposób zmniejszyć ilość rażącego światła, która do nich wpadała. Zapomniałam wziąć ze sobą okulary przeciwsłoneczne. Decyzja o tym wyjściu zapadła w ostatniej chwili pod wpływem pewnego impulsu. Dlatego nawet nie zaprzątałam sobie głowy doborem bluzki, perfekcyjnym makijażem czy pełnym wyposażeniem torebki. Po prostu wyszłam z domu w tym, w czym byłam, czyli wytartych jeansach i rozciągniętym T-shircie.
Cmentarz przy Wittier Boulevard witał przechodniów wysokimi topolami, które kołysał delikatny wiatr. Tego dnia jednak stały nieruchomo, jakby dodatkowo podkreślały żałobny charakter tego miejsca. Za drzewami rozciągały się alejki z nagrobkami, które od czasu do czasu odwiedzali najbliżsi. Dzisiaj jednak nie było tam złamanej duszy.
Przełknęłam z trudem ślinę, przechodząc przez masywną, metalową bramę. Wydawało się, że w tym miejscu temperatura spadała o kilka stopni. Założyłam ręce na piersi, niepewnie rozglądając się dookoła. Nie pamiętałam drogi, która prowadziła do jej grobu. Nawet nie wiedziałam, w jakiej części cmentarza się znajdował. Szukanie go zajmie mi cały dzień, pomyślałam.
Spacerowałam alejkami, przypominając sobie tamten okropny dzień. Padało, co dodatkowo potęgowało melancholijny nastrój. Wtedy nie mogłam pogodzić się z faktem, iż już nigdy więcej jej nie zobaczę. Dzisiaj z trudem kojarzyłam jej ulubione filmy, które w kółko oglądała. Zapomnieliśmy o niej. Slash miał rację. Byliśmy egoistami, którzy myśleli wyłącznie o sobie.
Po dłuższym czasie znalazłam ten właściwy nagrobek. Przystanęłam przed nim, wzdychając głęboko. Czytanie tablicy przychodziło mi z trudem. Dotychczas nie wracałam do tego miejsca. W dniu pogrzebu jak i dzisiaj przywołało u mnie nieprzyjemne wspomnienia.
– Cześć, Lenka – wyszeptałam, uśmiechając się niewyraźnie. – Dawno mnie tutaj nie było. Brakuje mi ciebie, wiesz?
Zacisnęłam usta w wąską linię, milknąc na moment. Nie zamierzałam płakać. W ciągu ostatnich dni wylałam stanowczo za dużo łez.
– Cholerna ze mnie egoistka – przyznałam, uśmiechając się gorzko i odwracając głowę w drugą stronę.
Nie wiedziałam, co mogłabym jej powiedzieć. Było już za późno na słowa.
– Trudno się nie zgodzić. – Usłyszałam przepity, męski głos, który nieco mnie przestraszył. Myślałam, że jestem tutaj sama.

72. All we do is think about the feelings that we hide



                Po mieszkaniu rozległ się głośny dźwięk dzwonka. Nawet nie kwapiłam się, żeby wstać i sprawdzić, kto przyszedł. Byłam święcie przekonana, iż to Axl. W końcu od kilku dni widywałam jedynie jego.
                – Otwarte! – zawołałam lekko zachrypniętym głosem, upijając kolejny łyk wódki. Powoli przyzwyczajałam się do jej okropnego smaku.
                Musiałam chwilę poczekać, zanim mój gość pojawił się w kuchni, gdzie siedziałam na stole i pusto wyglądałam przez okno. Jednak kiedy już się zjawił, obróciłam się niechętnie. Chciałam spojrzeć mu prosto w oczy, wyłudzić tym jakąś reakcję. Wiedziałam, że Axl miał swoje granice i wcześniej czy później powiedziałby coś więcej niż oschłe cześć, będę u siebie. Aczkolwiek na to musiałam jeszcze trochę poczekać.
                Ku mojemu zdziwieniu stał przede mną nie kto inny jak Rosie. Wyglądała na zakłopotaną, jakby kompletnie nie przemyślała swojej decyzji. W rękach trzymała kaszmirowy sweterek, który z nerwów zaczęła miąć. Prawie w ogóle się nie zmieniła. Nadal miała delikatne rysy twarzy i zdrowo zarumienione policzki. Nie widać było po niej zmęczenia, które wynikało z posiadania małego dziecka.
                – Cześć – przywitała się nieśmiało, podczas gdy ja nadal milczałam, jakbym była w jakimś transie.
                Pokręciłam ostrożnie głową. To się nie działo. Czyżbym już miała halucynacje wywołane zmęczeniem? Przecież ona nie chciała mnie znać. A teraz? Przyszła i to chyba z własnej woli.
                – Co ty tutaj robisz? – spytałam nieobecnym głosem, subtelnie marszcząc czoło. Nie rozumiałam całej tej sytuacji.
                Dziewczyna przełknęła z trudem ślinę, spuszczając wzrok na swoje dłonie. Milczała przez chwilę. Jakby zastanawiała się, czy aby na pewno podjęła dobrą decyzję. Jej niepewność ani trochę nie wprowadzała mnie w konsternację czy zniecierpliwienie. Ostatnie wydarzenia kompletnie wyprały mnie z wszelakich emocji. Stałam się obojętnym robotem, który wegetuje z dnia na dzień.
                Podniosła głowę, obdarzając mnie troskliwym spojrzeniem. Uśmiechnęła się niewyraźnie, jednocześnie podchodząc nieco bliżej.
                – Chciałam sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku – odparła z trudem, zakładając kosmyk włosów za ucho.
                – Bywało lepiej – burknęłam, uśmiechając się gorzko.
                Spuściłam głowę, opierając dłonie o brzegi stołu. Nie chciałam o tym rozmawiać. Nie chciałam o niczym rozmawiać. Zdecydowanie bardziej wolałam milczeć.
                Usłyszałam jej z gracją stawiane kroki, by po chwili móc lepiej poczuć zapach jej waniliowych perfum. Codziennie starała się dbać o szczegóły.
                – Mogę się dosiąść? – spytała, pochylając się i wskazując palcem na kawałek blatu, na którym stał alkohol.
                Pokiwałam głową z aprobatą, niechętnie odkładając trunek na bok. Próbowałam unikać jej spojrzenia. Nienawidzi cię, sprowadza ją tutaj wyłącznie litość i dobre serce, wmawiałam sobie.
                – Axl mi o wszystkim powiedział – zaczęła z trudem, opierając lekko drżącą dłoń na moim ramieniu. – Tak mi przykro.
                Prychnęłam ironicznym śmiechem, podnosząc głowę, aby spojrzeć przed siebie. Jej litość była co najmniej zbędna. Do tej pory jako tako radziłam sobie bez niej.
                – Tego, że mogłam umrzeć, czy że facet, którego kocham, nie chce mnie znać? – Uśmiechnęłam się ironicznie. Te słowa brzmiały w moich ustach co najmniej bezsensownie. Nadal wypowiadałam jej z trudem.
                – Twierdzi, że tak będzie lepiej…
                – Widzisz to lepiej, bo ja jakoś nie – przerwałam jej, zaczynając bawić się palcami.
                Przejechała dłonią wzdłuż mojego ramienia, następnie odkładając ją na poprzednie miejsce. Miły gest z jej strony nie wywołał u mnie żadnej reakcji. Zero. Jakbym stawała się zimnym, nieczułym głazem.
                – Dlaczego chciałaś się zabić? – zmieniła temat, starając się, aby jej głos zabrzmiał bardzo delikatnie.

71. Sometimes you gotta bleed to know that you're alive



                Gwałtownie nabrałam powietrza, czując jak po mojej twarzy spływają krople lodowatej wody. Czułam się, jakby ktoś przywrócił mnie do życia. Wytrąciłam się z transu, w którym pozostawałam… zbyt długo.
                – Co jest? – pisnęłam, ocierając policzki i otwierając powieki.
                Przywitało mnie ostre, jarzeniowe światło, które nieprzyjemnie podrażniło moje źrenice. Dopiero teraz poczułam pulsujący ból w skroniach, jakby coś rozsadzało mi głowę od środka. W dodatku cholernie piekła mnie ręka.
                – Dlaczego chciałaś to zrobić? – spytał podniesionym głosem Axl, zakręcając kurek z zimną wodą. Siedziałam w brodziku, opierając potylicę o chłodne kafelki.
                Ściągnęłam brwi, czując jeszcze większy ucisk w czaszce. Nie miałam bladego pojęcia, o czym mówił. Podniosłam rękę, aby poprawić włosy, które opadły na moje czoło, kiedy nagle zatrzymałam ją w połowie drogi. Na moim przedramieniu znajdowały się nieliczne plamy zaschniętej krwi. Co się stało? Rozchyliłam usta, próbując przyswoić sobie to wszystko.
                – Ale co ja chciałam zrobić? – mruknęłam, spoglądając na niego pytająco.
                Prychnął ironicznie, opierając dłonie na biodrach.
                – Nie udawaj głupiej – odparł szorstko.
                Przybrałam zdezorientowany wyraz twarzy, starając się odtworzyć minione wydarzenia. Byłam w klubie, spotkałam tego podejrzanego gościa, możliwe, że mnie wykorzystał, błądziłam po mieście, po dłuższym czasie dotarłam do mieszkania…
                – Nie pamiętam – przyznałam ściszonym głosem. – Wróciłam do domu, szukałam czegoś w lodówce, a potem pustka – streściłam, skupiając nieobecny wzrok na przemoczonych skarpetkach. – Naprawdę, uwierz mi – dodałam, posyłając mu dłuższe spojrzenie.
                Wpatrywał się we mnie przez moment, po czym powoli pokręcił głową. Podszedł bliżej, kucając tuż przed wejściem pod prysznic.
                – Vicky… – zaczął. Słychać było, iż brakuje mu słów – to wyglądało, jakbyś próbowała popełnić samobójstwo. Pocięłaś się, na szczęście zbyt płytko. – Zrobił niewielką pauzę, nerwowo oblizując usta. – Już myślałem, że jest za późno, ale ty tylko zemdlałaś. To pewnie na widok krwi. – Uśmiechnął się niewyraźnie, wypowiedziawszy ostatnie zdanie.
                Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Wyglądał na zmartwionego, jakby uleciała z niego wszelaka energia.
                Oddychałam coraz bardziej niespokojnie, próbując przyswoić sobie jego słowa. Próbowałam się zabić?
                – To niemożliwe, niemożliwe – powtarzałam rozpaczliwie, gwałtownie kręcąc głową.
                – Spokojnie – próbował mnie wyciszyć, kładąc dłoń na moim ramieniu. – Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
                Pokręciłam powoli głową, nerwowo połykając ślinę.
                – Ja… ja nie wiem, jak to się stało – wydukałam, patrząc na niego z przerażeniem w oczach. – Niczego nie pamiętam.
                A może to wina tej substancji, której dosypał mi do drinka tamten koleś?
                – Musisz teraz odpocząć – oznajmił spokojnie, przesuwając rękę wzdłuż mojego ramienia, następnie chwytając moją dłoń. – Dasz radę wstać?
                Pokiwałam twierdząco głową, raptownie podnosząc się. To był zły ruch. Zakręciło mi się w głowie, efektem czego wylądowałam prosto w ramionach Axla.
                – Przepraszam – mruknęłam, kurczowo zaciskając palce na brzegach jego koszulki.
                – Nic nie szkodzi – zaśmiał się, wydychanym powietrzem przyjemnie drażniąc moje ucho. – Zaniosę cię – zaoferował, niemal natychmiast podnosząc mnie jak pannę młodą.
                Poczułam się nieco dziwnie. Pierwszy raz to on chciał, a raczej po części musiał, zaopiekować się mną. Pomimo tej całej sytuacji zrobiło mi się dziwnie cieplej na sercu.
                Przeniósł mnie do pokoju, układając moje ciało na łóżku. Wyszedł na moment, aby przynieść apteczkę. Moje przedramię nadal dawało się we znaki.
                W ciągu tych kilku minut, podczas których byłam sama, bezskutecznie próbowałam przypomnieć sobie, co tak naprawdę się wydarzyło. Ciągle jednak widziałam pustkę. Jakby ktoś wyciął z mojej pamięci dokładnie ten jeden moment.
                Do pomieszczenia wszedł Axl, niosąc ze sobą całe naręcze bandaży. Przemył dokładnie moje rany, co spowodowało niemiłosierne pieczenie, po czym zakrył je gazikami i dodatkowo owinął bandażem.
                – Widzę, że nieco się na tym znasz – stwierdziłam, bacznie śledząc jego ruchy.
                Uśmiechnął się subtelnie, wiążąc kokardkę z bandaża.
                – Trochę wprawy się nabrało – przyznał, zbierając przyniesione przez siebie rzeczy. – Zdarzało się samemu opatrywać.
                – Opowiedz mi coś – poprosiłam, układając się na lewym boku.
                – Później – jęknął, marszcząc przyjaźnie czoło. – Teraz powinnaś zregenerować siły, przespać się.
                Już otworzyłam usta, żeby mu odpowiedzieć, ale mnie wyprzedził.
                – Nie przyjmuję odmowy.
                Przewróciłam oczami, następnie patrząc, jak opuszcza pomieszczenie. Zanim to zrobił, zgasił światło, przez co ogarnął mnie jeszcze większy niepokój. Nie bałam się ciemności, odkąd skończyłam sześć lat, jednak teraz tak jakby ten lęk na moment do mnie powrócił. Zaśnięcie wydawało się dla mnie abstrakcją. Jak mogłabym w spokoju odpłynąć w ramiona Morfeusza, podczas gdy jakiś czas temu nieświadomie targnęłam się na swoje życie? To było takie nierealne. A jednak. Po raz kolejny analizowałam każdą minutę tej nocy, która na dobrą sprawę jeszcze się nie skończyła. Ulica po ulicy, krok po kroku. Nawet nie wiedziałam, w którym momencie moje powieki po prostu opadły, a ja zasnęłam. Zmęczenie i osłabienie wzięły górę.

70. You're gonna miss me when I'm gone



                – Wychodzisz gdzieś?
                Uśmiechnęłam się, zauważywszy w lustrze odbicie Axla. Odłożyłam na bok pomadkę w odcieniu fuksji, wcześnie malując nią usta.
                – Powinieneś najpierw zapukać – wypomniałam, odwracając się w jego stronę.
                Uśmiechnął się łobuzersko, zakładając ręce na piersi.
                Axl od godziny zwoził do mojego mieszkania swoje rzeczy. Nadal miałam pewne wątpliwości co do jego przeprowadzki, aczkolwiek skutecznie ich nie pokazywałam. Pozwoliłam, żeby zawalił cały salon kartonowymi pudłami, które planował kiedyś tam rozpakować. Wolałam ominąć ten moment, dlatego zdecydowałam się tego wieczoru wyjść do klubu. Przy okazji musiałam załatwić pewną sprawę.
                – Nie odpowiedziałaś na moje pytanie – drążył temat, lekceważąc moją uwagę.
                – Do klubu – oznajmiłam obojętnie.
                Wyminęłam go, zabierając torebkę, która leżała na krześle. Sprawdziłam, czy aby na pewno zawiera wszystko, po czym założyłam ją na ramię.
                – Sama? – spytał z nutą kpiny w głosie.
                Posłałam mu wymowne spojrzenie, stając jard od niego. Miałam czas, więc spokojnie mogłam poświęcić chwilę na potyczkę słowną.
                – Jestem duża, nie zgubię się – prychnęłam, obejmując się ramionami. – Pojadę autobusem, także zostawiam ci mój samochód do dyspozycji.
                Parsknął ironicznym śmiechem, wodząc wzrokiem po ścianach.
                – Ciekawe, co powiedziałby na to Chris – zaczął, starając się utrzymać ze mną kontakt wzrokowy. – Śpię w jego łóżku, mieszkam z jego narzeczoną i jeżdżę jego BMW. Czy to znaczy, że wygrałem?
                Przygryzłam wargę, powstrzymując się od odpowiedzi. Od naszej ostatniej rozmowy, temat Chrisa nieco zbijał mnie z pantałyku. Przestałam być pewna swoich uczuć. Irytowało mnie to. Dlaczego nie mogłam podjąć ostatecznej decyzji, nad którą nie rozmyślałabym przez kolejne lata?
                – Wrócę późno – rzuciłam dosyć chłodno, odwracając się na pięcie.
                Zdecydowanym krokiem ruszyłam w stronę drzwi. Nie miałam ochoty kontynuować tej rozmowy. Odkrył mój słaby punkt, który do tej pory starałam się ukrywać. Nie kochałam Chrisa tak, jak on kochał mnie.
                – Znowu uciekasz! – zawołał z mojego pokoju, na co przymknęłam oczy. Jego słowo raniły moje bębenki.
                Zarzuciłam na siebie ramoneskę, wrzucając klucze do torebki. Po części miał rację. Uciekałam, bo nie umiałam poradzić sobie z rzeczywistością. Chciałam się od niej odciąć, chociaż to było niemożliwe. Zamknęłam za sobą drzwi, starając się przestać myśleć o tym wszystkim. Nieskutecznie. Całą drogę na dół analizowałam to, co powiedział. Naprawienie windy było ostatnią rzeczą, jaką planowano zrobić w tym bloku.
                Na zewnątrz przywitał mnie przyjemny, chłodny wiaterek. Odetchnęłam głęboko, wdychając przy tym świeże powietrze. Tego mi brakowało. Chwili spokoju i atmosfery, jaka panowała w tej okolicy. To nie było Sunset Strip ani centrum. Tutaj nikt nie bał się wyjść wieczorem z mieszkania. Włożyłam do uszu słuchawki, puszczając na walkamanie ostatnią płytę Pantery.
                Droga na przystanek minęła mi dosyć szybko. Próbowałam się wyłączyć, rozmyślając o czymś nieco przyjemniejszym. Zdecydowałam się złożyć papiery, żeby móc skończyć szkołę. Chciałam spróbować studenckiego trybu życia. Ciężkiej pracy, która pomagała osiągnąć wymarzony cel.

69. There's a little bit of devil in her angel eyes



Nawet nie zorientowałam się, kiedy zajechałam pod Hell House. Znałam drogę na pamięć, przez co jechałam dosyć instynktownie. Wiadomość, że wreszcie byliśmy wolni dodawała mi skrzydeł. Uśmiechałam się sama do siebie, nadal po części w to nie wierząc. Wszystkie moje kłopoty zdawały się wyparować. Niestety tylko złudnie…
                Zamknęłam samochód, odruchowo przeczesując włosy palcami. Joy zdawała się powoli odlatywać. To cud, że jeszcze trzymała się na nogach. Pomogłam jej przejść przez zabrudzoną werandę, aby przypadkiem nie zawadziła o porozwalane butelki. Zdecydowanie przekręciłam klamkę, otwierając drzwi. Jak zwykle nikt ich nie zamknął. Weszłyśmy do środka, zastając w salonie Stevena i Lily. Siedzieli na kanapie, żywo o czymś dyskutując. Adler nawet, o dziwo, wyglądał na trzeźwego.
                – Duff jest u siebie? – spytała Joy. Jej głos nieco przypomniał bełkot.
                Blondyn kiwnął głową, zbytnio nie przejmując się moją towarzyszką. Zamiast tego z powrotem obdarzył Śnieżkę troskliwym spojrzeniem. Tak, chyba nigdy się do niej nie przekonam. Już prędzej zaprzyjaźniłabym się z Hope. Tamta przynajmniej miała charakterek. O tak, temperamentem nie przewyższała nikogo.
                – Możesz mu przekazać, że przyszedł wróg publiczny numer jeden – prychnęłam, puszczając jej ramię.
                Zdawało się, że moja wypowiedź już nie do końca do niej dotarła. Uśmiechnęła się szeroko, zmierzając w stronę schodów. Starała się poruszać z gracją, chociaż nie dało się nie zauważyć, iż odrobinę się chwiała. Wypite promile zaczynały dawać o sobie znać.
                Odprowadziłam ją wzorkiem niemal na samą górę. Podeszłam bliżej tej dwójki, siadając na drugim końcu kanapy. Wyciągnęłam nogi na niezbyt wygodne obicie, opierając głowę na dłoni. Zamieniłam się w słuch, nie chcąc im zbytnio przeszkadzać.
                – Przyszłaś z czymś konkretnym czy po prostu się stęskniłaś? – spytał, nie kryjąc chłodu, który wypełniał jego głos. To było aż niepodobne do Stevena.
                Zmarszczyłam czoło, uśmiechając się ironicznie. Czyżby to była aluzja, żebym sobie już poszła? Wiedziałam, że byłam tutaj niemile widziana przez Duffa, ale nie sądziłam, iż przez resztę też. Przecież Rose ostatnio mówił coś innego.
                – Chciałam, żebyście dokończyli rozmowę – wytłumaczyłam, dłonią zachęcając ich do kontynuacji. – Nie lubię przeszkadzać.
                – Nie przeszkadzasz – zaoponowała Lily, uśmiechając się przyjaźnie.
                Jakoś nie potrafiłam odwzajemnić jej gestu. Wydawał mi się dosyć sztuczny. Z resztą jak cała ta dziewczyna. Steven lubił w niej tę delikatność, dystyngowanie. Aż dziw, że udało jej się wplątać w intrygi Eddiego. Kompletnie nie przypominała typowej prostytutki. Podobno nawet nie cieszyła się zainteresowaniem. Tym lepiej dla niej. Chwilami sposobem bycia przypominała mi poczciwą Melanie Hamilton*.
                – Chciałam wam tylko powiedzieć, że Eddie zwija swój biznes, ale chyba to już wiecie – poinformowałam, wzrokiem wskazując na Lily, która kurczowo zaciskała palce na dłoni Stevena. Wyglądała, jakby się czymś denerwowała.
                Poderwałam się z miejsca. Zamierzałam udać się na górę. Może zastałabym tam kogoś oprócz Duffa i Joy, z kim mogłabym porozmawiać?
                Steven odruchowo złapał mnie za nadgarstek. Odwróciłam się, patrząc na niego z podejrzliwością. Jego wyraz twarzy przypominał zakłopotanie.
                – Poczekaj – poprosił, powoli i ostrożnie luzując swój uścisk.
                Pokiwałam głową z aprobatą, z powrotem siadając na kanapie. Czułam, że miał mi coś ważnego do przekazania. W końcu zazwyczaj chodził uśmiechnięty od ucha do ucha. Coś ewidentnie musiało być nie tak.
                – Mam do ciebie prośbę – powiedział z trudem, przełykając ślinę. – A właściwie to dwie – dodał, spoglądając na Lily i posyłając jej nikły uśmiech.
                Nie miałam dobrych przeczuć, jeśli chodziło o tę drugą przysługę. Moja niechęć do McKenzie tak naprawdę pochodziła znikąd. Nie lubiłam jej, bo tak. Jeśli miałybyśmy bawić się w Melanie i Scarlett**, to wolałam wypisać się z tego układu.
                – Zamieniam się w słuch – odparłam, nerwowo zaplatając palce.
                Chłopak westchnął przeciągle, wolnym ramieniem obejmując Lily. Dopiero teraz zauważyłam, że dziewczyna nieznacznie drżała. Coś musiało być na rzeczy. Od razu pomyślałam o najgorszym. Rozchyliłam subtelnie usta, z niecierpliwością czekając, aż coś powie.
                – Powiem prosto z mostu. – Zaśmiał się gorzko. – Do końca miesiąca mamy się wynieść z Hell House. Eddie wyjeżdża, a nas nie stać na czynsz. Nowy właściciel trochę sobie ceni ten dom.
                Dopiero po chwili zorientowałam się, że siedzę z rozczapierzonymi ustami. Oddychałam głęboko, próbując przyswoić sobie to wszystko. Moi przyjaciele mieli wylądować na bruku u progu ich kariery. O zgrozo! Nie mogłam do tego dopuścić, ale jednocześnie nie miałam w mieszkaniu na tyle pokoi, ażeby pomieścić ich wszystkich.
                – To okropne – jęknęłam odruchowo.
                Steven pokiwał głową, zaciskając usta w wąską linię. Sprawiał wrażenie, jakby już zdążył przedyskutować to z resztą. Chciał mnie tylko o tym poinformować. Tylko co z tymi prośbami?
                – Spokojnie, ulica nam nie grozi – uprzedził mnie, uśmiechając się niechętnie. – Ja zatrzymam się u Lily, Duff chce się wkręcić do kolorowej, bo mówiła, że ma dwupokojowe mieszkanie. Izzy oczywiście zamieszka z Hope. Nawet udało nam się przekonać przyrodniego brata Leny, żeby przygarnął Slasha na okres przejściowy. Nie było łatwo, ale się zgodził. Tylko…
                – Tylko co? – weszłam mu w słowo, marszcząc brwi. Doskonale wiedziałam, kogo pominął.
                – Tylko nie mamy co zrobić z Axlem. Mogłabyś go wziąć do siebie? Widzę, że między wami jest już lepiej. Zawiesiliście broń?
                Parsknęłam ironicznym śmiechem. Zaprzestanie kłótni z Rosem było niewykonalne. Nasza cicha rywalizacja trwała, odkąd się rozstaliśmy. W sumie nawet to musiało być dosyć głośne. Może i teraz trochę mi przeszło, ale chyba nie aż tak. Nie zaliczałam się do grona cierpliwych osób, a Axl potrafił dosyć szybko wytrącić mnie z równowagi. Nie potrafiliśmy wytrzymać godziny w jednym pomieszczeniu, co dopiero kliku dni a nawet tygodni.
                Jednak te wszystkie wydarzenia – sprawa z Eddiem, odseparowanie się Rosie nie wyprały ze mnie wszystkich ludzkich odruchów. Bądź co bądź, Axl po części był moim przyjacielem. Jakkolwiek dziwnie to nie brzmiało. Nie mogłam go zostawić na pastwę losu. Miałabym do siebie żal, gdyby coś mu się stało.
                – Może u mnie pomieszkać do powrotu Chrisa – rzuciłam, próbując zachować obojętność. – Nie zakopaliśmy toporu wojennego, ale nie jestem aż taka zła, żeby go wystawić. Jeśli jest na górze, to mogę mu przekazać dobrą nowinę.
                Tak, to bardzo ładnie z mojej strony. Tata byłby zadowolony, że pomagałam staremu przyjacielowi. Mimo iż nie przepadał za Axlem. Większym szacunkiem darzył za to pana Baileya, który z kolei był jeszcze większym dupkiem niż jego pasierb. Jak zazwyczaj świetnie dogadywałam się z Adamem Edwardsem, w tej kwestii nie mogłam go zrozumieć.
                – Tak, ale jest jeszcze jedna sprawa – powiadomił z trudem Steven. Gołym okiem było widać, że nawet nie wiedział, jak się za to zabrać.
                Nachyliłam się nieznacznie, na otuchę posyłając tej dwójce pogodny uśmiech. Trochę wymuszony, ale mniejsza z tym. Nie wiedziałam, o co mogło im chodzić. Ba, nawet się nie domyślałam. Pomimo to zamierzałam przyjąć postawę pomocnej przyjaciółki. W sumie nawet nie musiałam udawać. Zawsze mogli na mnie liczyć i czasami zbytnio to wykorzystywali.
                – Chcemy, żebyś przekonała do czegoś chłopaków – zaczął niepewnie, robiąc niewielkie pauzy na zebranie myśli. – Wiem, że mogę ci zaufać w tej sprawie. Zawsze tak ładnie starasz się nam pomagać. Dlatego pewnie zachowasz się typowo dla ciebie w sytuacji, kiedy…
                – Do rzeczy, Steve! – ponagliłam go, powoli nudząc się jego monologiem, jaka to jestem wspaniała.
                –… zamierzamy się pobrać – dokończył, przenosząc swój wzrok na Lily.
                O dziwo dziewczyna zamiast się uśmiechać, wyglądała na przestraszoną. Nie sądziłam, żeby ślub ze Stevenem był jej pomysłem. Kiedy ostatni raz widziałam ich razem, sprawiała wrażenie kompletnie niezainteresowanej perkusistą. Tak nagle zmieniła zdanie?
                Przez chwilę nie byłam w stanie niczego powiedzieć. Siedziałam z wytrzeszczonymi oczami, zapowietrzając się coraz bardziej. W życiu nie słyszałam bardziej irracjonalnego pomysłu! Nagle zaczęłam się idiotycznie śmiać, jakby jego słowa były najzwyklejszym w świecie żartem. Czułam na sobie ich zdziwione spojrzenia, ale zbytnio mnie to nie obchodziło. Steven miałby założyć rodzinę?
                – Nie dziwę się, że tak zareagowali – wydusiłam z siebie po chwili, opanowując falę śmiechu. – Nigdy w życiu nie słyszałam niczego głupszego. Steven, takich decyzji nie podejmuje się z dnia na dzień!
                – Sądziłem, że wy z Chrisem właśnie tak zrobiliście – podkreślił owy fakt dosyć dosadnie.
                Przygryzłam wargę, kręcąc głową. Miał rację. Pieprzoną rację. Tylko że nie mógł wiedzieć, co czułam, kiedy Pittman wyjeżdżał. Bałam się, iż zostanę sama. Nie mogłam do tego dopuścić. Nie umiałam poradzić sobie z ułożeniem własnych myśli. W dodatku samotność okropnie mnie przytłaczała. Była moim lękiem, wręcz fobią.
                – Vicky, wszystko w porządku? – spytał z troską.
                Odruchowo pokiwałam głową. Dopiero teraz zorientowałam się, że cała drżałam. W dodatku mój oddech nieznacznie przyspieszył. Nie znosiłam reakcji mojego ciała. Na byle jakie bolesne wspomnienie zdawało się nakręcać. To i tak, że nie miałam ataków paniki.
                – Tak – skłamałam, uśmiechając się. – Po prostu trochę się zamyśliłam. Wracając do tematu… 
Przerwałam, przez dłuższą chwilę zatrzymując swoje spojrzenie na delikatnej twarzyczce Lily. Wydawała się zbyt delikatna i za młoda na małżeństwo. Szczególnie z takim specyficznym mężczyzną, jakim był Steven.
– Lily, mogłabyś zostawić nas samych? – spytałam, nieco zaciskając zęby. Nie chciałam, żeby mój głos zbytnio drżał.
Dziewczyna pokiwała głową z aprobatą. Puściła dużą dłoń Adlera, wyswobadzając swoje smukłe ciało z jego opiekuńczego objęcia. Uśmiechnęła się niepewnie, aby już po chwili zniknąć na górze. Zdecydowanie przydałaby się jej chwila samotności na przemyślenie tego wszystkiego. Sprawiała wrażenie robienia dobrej miny do złej gry. Nawet jej chód był spokojny, zdecydowany. Poruszała się z gracją. Tak naprawdę wszystko robiła z gracją. Odzwierciedlała Melanie Hamilton pod prawie każdym względem.