sobota, 12 grudnia 2015

2. Think about you



   Szliśmy ulicami Los Angeles oświetlanymi przez blask księżyca. Z jednej strony, cieszyłam się, że będę blisko przyjaciół. Z drugiej natomiast, okropnie się bałam. Nadal żyłam wspomnieniami z San Francisco, choć tak bardzo chciałam się ich pozbyć. Dodatkowo jego obecność, która wtrącała mnie z równowagi. Może powinnam z nim porozmawiać?
 
   Wreszcie doszliśmy na miejsce. Moim oczom ukazał się malutki domek z zaniedbanym ogródkiem i werandą, na której można było znaleźć dosłownie wszystko. Jednym słowem ich parcela wyglądała, jakby pięć minut temu przeszło tam tornado. Zaśmiałam się cicho. On chciał, żebym to wszystko ogarnęła? Tutaj nawet ekipa sprzątająca nie dałaby rady.

     – Wiem, że tu nie jest za czysto, ale tym się na razie nie przejmuj. Zapraszam do środka, poznasz chłopaków. – W geście pokazał mi drzwi.

   Udaliśmy się w kierunku wejścia. Wchodząc po schodach, nie dało się nie zauważyć, że okropnie skrzypiały. Na wspomnianej wcześniej werandzie leżała masa petów i kilkadziesiąt pustych butelek po whiskey, wódce i tym podobnych. Axl otworzył drzwi i wpuścił mnie pierwszą. Weszliśmy do małego salonu z otwartą kuchnią i dębowymi schodami prowadzącymi na górę. Na kanapie, która kolorem przypominałam skoszoną trawę siedziało trzech facetów. Dwóch blondynów i jeden Mulat o kruczoczarnych lokach na głowie. Wszyscy posiadali długie włosy, co było swoistą cechą rockmenów.

     – Hej, chłopaki, to jest Victoria. Pomieszka z nami przez jakiś czas. Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko. Vicky, to jest Duff, Steven i Slash. – Pokazał mi ich po kolei.

     – Miło was poznać. – Uśmiechnęłam się niemrawo.

     – Nam również. Spoko, możesz zostać, o ile za parę dni sama nie będziesz chciała się wyprowadzić – zaśmiał się Duff.

   W gruncie rzeczy to nie wykluczałam tej opcji. Bowiem panował tutaj jeden, wielki syf. Na podłodze walały się śmieci, które emitowały dosyć nieprzyjemny odór. Na oliwkowych ścianach znajdowała się substancja nieznanego pochodzenia. Raczej nie chciałam się dowiedzieć, co to było.

     – Idziemy do klubu? –  Usłyszałam znajomy głos.

   Dostrzegłam czarnowłosego mężczyznę o bladej skórze, który już odrobinę pijany schodził po schodach. Poczułam gulkę w gardle, która nie chciała zniknąć podczas przełykania śliny. Nic się nie zmienił.
    
     – Spoko. Chętnie się czegoś napiję, bo w domu już nic nie ma – odpowiedział mu Slash, jednocześnie wstając z kanapy.

     – Hej, Izz – zawołał Axl – pamiętasz jeszcze Victorię?

     – Stary, kogo jak kogo, ale jej akurat nie zapomniałem –  zaśmiał się. – Dobrze cię widzieć, młoda – zwrócił się do mnie.

   Podszedł bliżej, po czym przytulił mnie. Poczułam się dziwnie. Pachniał, jakby dopiero co wrócił z gorzelni, aczkolwiek zbytnio mi to nie przeszkadzało. Minęła chwila, zanim odwzajemniłam jego gest.

     – Mam nadzieję, że nie będzie ci to przeszkadzało, jeśli zatrzymam się u was na jakiś czas – wyszeptałam, starając się, aby usłyszał moją wypowiedź

     – Oczywiście, że nie. – Uśmiechnął się delikatnie, jednocześnie przejeżdżając ciepłą dłonią po moich plecach.

     – Idziemy już? – zapytał zniecierpliwiony Slash, który bacznie stał przy frontowych drzwiach.
  
   Zaśmiałam się, odsuwając się przy tym od mojego przyjaciela. Chłopak ostatni raz spojrzał na mnie, a następnie zajął się rozmową z Duffem. Wszyscy wybierali się do klubu, więc postanowiłam pójść z nimi. Pomimo zmęczenia nie zamierzałam siedzieć sama w ich syfie. Oparłam walizkę o czysty fragment ściany i wyszłam na zewnątrz.

   Chłopaki z entuzjazmem dyskutowali o jutrzejszym koncercie, który mieli zagrać. Przy okazji dowiedziałam się, że nazywali się Guns N' Roses. Sama natomiast szłam z boku, wypalając ostatniego papierosa, jakiego posiadałam. Moje myśli krążyły wokół jednej sprawy. Może powinnam była z nim porozmawiać?

   W mgnieniu oka znaleźliśmy się pod Rainbow –  tym samym klubem, z którego dosłownie przed chwilą wróciłam razem z Axlem. Gunsi od razu po wejściu do środka, poszli zająć stolik. Zostałam sama, co wcale mi nie przeszkadzało. Zamierzałam rozejrzeć się po lokalu, w którym się znajdowałam.

   Krwistoczerwone sofy ustawione przy czarnych plastikowych stolikach w kształcie elipsy. Ściany pokryte drewnianymi panelami, które tworzyły swoistą atmosferę. Czarny matowy pakiet, na którym tańczyło kilkanaście par. Podobało mi się tutaj, pomimo że rzadko chodziłam do klubów.

   Niesiona przez przyjemne dźwięki muzyki, dołączyłam do chłopaków, którzy już zdążyli zamówić butelkę wódki. Nie przepadałam zbytnio za tym trunkiem, dlatego zakupiłam dla siebie kolejne tego wieczoru Martini. Rozmawialiśmy na różne tematy, co chwilę popijając alkohol. Wydawali się być sympatyczni, aczkolwiek prowadzili dosyć kontrowersyjny tryb życia. Wlewali w siebie hektolitry wódki, nie zważając na to, że byli coraz bardziej pijani.

     – Przepraszam, ale muszę na chwilę wyjść. Mam nadzieję, że nie będziecie tęsknić – Axl zaśmiał się ironicznie, jednocześnie wstając od stolika.

     – Spokojnie, za tobą w życiu nikt nie będzie tęsknił – odpowiedział mu Duff, zamaczając usta w trunku.

   Rudy pokazał mu tylko środkowy palec na pożegnanie, po czym opuścił lokal. Muzycy nie zwrócili na to uwagi, nadal żwawo dyskutując. Co jakiś czas dorzucałam do rozmowy swoje przysłowiowe trzy grosze, jednak najczęściej nie miałam pojęcia, o czym mówili. Powoli ich poznawałam, mniej więcej już ogarniając, kto na czym grał.

   Mijały kolejne minuty, a towarzystwo coraz bardziej się wykruszało. Steven przysiadł się do jakiejś dziewczyny, która podobno była jego znajomą. Slash także rozglądał się za kimś i już praktycznie stał przy stoliku, ledwie trzymając się na nogach.

     – Ja też spadam. Suzie przyszła, więc trzeba to wykorzystać – oznajmił, chwiejnym krokiem zmierzając w kierunku baru.

   Zaśmiałam się. Widok pijanego gitarzysty, który podtrzymuje się stolików, żeby tylko nie upaść był komiczny. Zastanawiało mnie tylko, kim była ta cała Suzie. Już miałam o to zapytać, kiedy Duff, jakby czytając mi w myślach, odpowiedział mi:

     – Suzie to ulubiona dziwka Slasha.

   Swoją drogą świetny facet. Rozmawialiśmy chwilę, po tym jak większość towarzystwa po prostu sobie poszła. Pochodził z Seattle. Z tego co się orientowałam, to tam dosyć dużo pada, dlatego w pełni rozumiałam jego decyzję o przeprowadzce do słonecznego Los Angeles. Dowiedziałam się, że był leworęczny, ale grał na basie dla praworęcznych. Opowiedziałam mu również coś o sobie. Poznaliśmy się lepiej, przez co polubiłam tego chłopaka. Izzy siedział obok i w ciszy popijał wódkę, co było dla niego typowe.

   Znaleźliśmy z McKaganem wspólny język, a przynajmniej ja odnosiłam takie wrażenie. Całkiem przyjemnie się z nim rozmawiało. Do czasu. Po wypiciu kolejnego kieliszka, przy dziesiątym straciłam rachubę, zaczął bełkotać i wygadywać głupoty. Później ledwo żywy opadł na blat, zasypiając na nim. Popatrzyliśmy po sobie ze Stradlinem, jednocześnie uśmiechając się ironicznie. Ktoś będzie musiał go przetransportować do domu albo spędzi tutaj noc. Obstawiałam, że to nie byłby jego pierwszy raz. Nieoczekiwanie brunet usiadł naprzeciwko mnie, wyraźnie wykazując chęć rozmowy. Wiedział, że nie potrafiłam długo siedzieć w ciszy.

     – Nie sądziłem, że kiedykolwiek podejmiesz taką decyzję. To co, wróciliście do siebie z Axlem? – zapytał, nie ukrywając zaciekawienia.

   Szczerze nie spodziewałam się takiego pytania nawet od samego zainteresowanego. Byliśmy kiedyś parą z Rosem, aczkolwiek rozstaliśmy się niedługo przed jego wyjazdem. Nie utrzymywaliśmy kontaktu przez dobre kilka lat. Poza tym nadal żyłam San Francisco, choć tak bardzo chciałam od tego uciec.

   – Nie wiem –  odparłam, kreśląc palcem kółka na stoliku. – Jeszcze o tym nie myślałam. –  Upiłam Martini, zastanawiając się nad poruszonym tematem.

   Nie minęła nawet minuta, kiedy dosiadła się do nas wysoka szatynka z pełnymi, rubinowymi ustami. Była niezwykle piękna, co dodatkowo potwierdzały spojrzenia mężczyzn, którzy zapewne myśleli tylko o jednym. Niechcący ruszając śpiącego Duffa, usiadła na kolanach Izzy'ego. Blondyn natomiast nie zareagował. Stradlin objął ją w pasie, pozwalając, aby złożyła pocałunek na jego policzku. Następnie zatopiła się w jego ustach, namiętnie je całując. Poczułam się niezręcznie. Nie zamierzałam patrzeć na tę sielankę, dlatego zdecydowałam się porozmawiać z Toddem, który akurat miał chwilę przerwy.

     – Masz może jakieś wieści dla mnie? – zapytałam, siadając na stołek barowy i stawiając drinka na blacie.
   
     – Rozmawiałem z szefem –  zaczął, przecierając szmatką wilgotną szklankę – zgodził się zatrudnić cię na okres próbny. Jeśli się sprawdzisz, to zostajesz. Zaczynasz jutro.

   Ogarnęła mnie fala radości. Cieszyłam się jak dziecko, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, który samoczynnie malował mi się na twarzy. Wreszcie wszystko zaczęło się układać. W końcu ile mogła trwać zła passa?

     – Nawet nie wiesz, jak się cieszę. – Niemal piszczałam ze szczęścia. – Dzięki wielkie. W jaki sposób mogę ci się odwdzięczyć?

     – No wiesz, nic za darmo –  zaśmiał się. To chyba ich stała gadka. – W sumie mogłabyś się dać zaprosić jutro na drinka. Muszę z tobą o czymś porozmawiać.

   Przez chwilę zastanawiałam się, czy to aby na pewno dobry pomysł. Nie znałam go, a poza tym miałam za sobą pewne niemiłe doświadczenia. Jednak nie mogłam mu odmówić. Sposób, w jaki się uśmiechał, mówił. Poza tym był nieziemsko przystojny. Ach... Chyba za bardzo się rozmarzyłam albo po prostu zauważył, że robię do niego maślane oczka, ponieważ zaczął się lekko podśmiewać.

     – To co? – zapytał, wytrącając mnie z transu.

     – Jesteśmy umówieni – oznajmiłam z uśmiechem na twarzy.

   Właśnie umówiłam się na randkę. Dawno na takowej nie byłam. Nie tyle, co zakochałam się w barmanie, a raczej byłam pod wrażeniem jego urody. Przygryzłam dolną wargę w momencie, kiedy odwrócił się do mnie bokiem. Byłam prawie pewna, że nic z tego nie wyjdzie, aczkolwiek przynajmniej mogłam mieć satysfakcję, że umówiłam się z takim przystojniakiem.

 *** 
Po wielu trudach i złośliwości Wattpada, udało mi się wyedytować ten rozdział. Warto przeczytać, ponieważ jest troszkę inaczej. Mam nadzieję, że lepiej, ale to już musicie sami ocenić ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.



⭐Allie