Obudził mnie przenikliwie głośny
dźwięk budzika. Mruknęłam, przekręcając się na drugi bok. Kto, do cholery,
włączył to ustrojstwo?
– Śpij. Jeszcze jest
wcześnie – wyszeptał Axl, przejeżdżając ciepłymi opuszkami palców po moim policzku.
– Dlaczego
ustawiłeś budzik? – spytałam zaspanym głosem. – Nie przypominam sobie, żebyś
kiedykolwiek wstawał przed dwunastą.
– Muszę
załatwić parę spraw – poinformował, muskając wargami moje rozgrzane czoło.
Usłyszałam jak zamyka drzwi,
starając się zrobić to dosyć cicho. Naciągnęłam kołdrę niemal pod sam nos,
próbując ponownie zasnąć. Nie było to zbyt trudne, zważywszy na fakt, że
ostatnimi czasy miewałam gorszy sen i funkcjonowałam jako wrak człowieka.
Zmęczenie w końcu wzięło górę.
Przeciągnęłam się leniwie,
otwierając oczy. Zamrugałam nimi, aby przyzwyczaić je do panującej jasności.
Kątem oka zerknęłam na zegarek, którego wskazówki pokazywały godzinę dziesiątą.
Przetarłam twarz dłońmi, zmuszając się do wstania. Nie miałam na to ochoty. W
końcu kto nie lubi leżeć w ciepłym łóżeczku?
Nie spiesząc się nigdzie, zeszłam
na dół, gdzie jeszcze nikogo nie było. Wszyscy zapewne odsypiali wczorajszy
wieczór. Uśmiechnęłam się pod nosem. Niektórzy mieli co wspominać. Udałam się
do kuchni, gdzie nastawiłam wodę na kawę. Nasypałam proszek do kubka, następnie
otwierając lodówkę w celu znalezienia czegoś do jedzenia. Zmarszczyłam czoło,
wzdychając krótko. Oprócz światła nic w jej nie było. Chyba w tym domu nie
znano drogi do spożywczaka.
– Hej Vicky,
co jest na śniadanie? – Wzdrygnęłam się, usłyszawszy pełen entuzjazmu głos
Stevena.
Przestraszył mnie. Może dlatego,
że nie spodziewałam się nikogo o tej porze. Odwróciłam się w jego stronę.
Uśmiechał się od ucha do ucha, siadając przy stole.
– Nic –
odpowiedziałam dosyć oschle. – Trzeba było zrobić zakupy, to może coś byś zjadł
– fuknęłam, trzaskając drzwiami od lodówki.
Zaśmiał się, kręcąc przy tym
głową.
– Jesteś niemiła,
ale jednocześnie wyglądasz komicznie, kiedy się złościsz – oznajmił,
uśmiechając się szerzej, o ile to w ogóle było możliwe.
– Co ja ci
poradzę? – Wzruszyłam ramionami. – Chyba nie umiem być wiarygodna – mruknęłam,
siadając na kuchennym blacie.
–
Aktorką to ty nie zostaniesz – skwitował, zakładając nogę za nogę.
–
Dzięki, Stevie – prychnęłam ironicznie. – Wiedziałam, że na ciebie mogę liczyć.
–
Nie ma za co – zanucił, puszczając mi oczko, na co zachichotałam pod nosem. –
Co wreszcie z tym śniadaniem? Nie ukrywam, że trochę zgłodniałem.
–
Mogę się poświęcić i pojechać z tobą po bułki – zaoferowałam bez entuzjazmu.
Otworzył szerzej oczy, udając
zdziwienie. Westchnęłam przeciągle.
–
Wow – pisnął nienaturalnie wysoko. – Czym się mogę odwdzięczyć za takie
poświęcenie z twojej strony, księżniczko.
Przewróciłam oczami, następnie posyłając
mu wymowne spojrzenie. W tym domu chyba nikt nie umie być poważny.
–
Nad tym się jeszcze zastanowimy, książę – odpowiedziałam, zeskakując z blatu.
Zaśmiał się, odruchowo
przygryzając dolną wargę. Pokręciłam głową. Steve chyba potrafił znaleźć ukryty
sens albo podtekst w każdej wypowiedzi, nawet tam, gdzie go nie było. Nie
zważając na niego, poszłam na górę się ogarnąć.
Wsiedliśmy do samochodu. Wewnątrz
czuć było zapach intensywnych damskich perfum. Nie trudno zgadnąć, kto ostatnio
go prowadził. Siedziałam niecierpliwie, patrząc, jak Steven przekręca kluczyk w
stacyjce. Nie wiedziałam, jakim był kierowcą. Obawiałam się najgorszego i nie
potrafiłam ukryć mojej reakcji. Potrząsałam nogą w rytm nieistniejącej
piosenki, która chodziła mi po głowie.
– Zapnij pasy
– przestrzegł mnie, rzucając mi krótkie spojrzenie.
Posłusznie wykonałam jego
polecenie, próbując uspokoić nerwy.
– Mam się bać?
– spytałam dla upewnienia się.
– Nie, po
prostu nie chcę zapłacić mandatu – odpowiedział obojętnie.
– Fajnie, że
mogę liczyć na twoją szczerość – zaśmiałam się.
– Chyba mam
deja vu – westchnął, poprawiając lusterko.
Słońce świeciło dosyć mocno,
zmuszając mnie do założenia okularów przeciwsłonecznych. Nie dziwne, w końcu
była połowa lata. Kochałam tę porę roku za przyjemne ciepło, które wtedy
panowało. Teraz mogłam się nią dłużej cieszyć – w LA rzadko kiedy pada deszcz
albo jest zimno. Kolejnym pozytywnym aspektem lata były moje urodziny, które
wypadały dokładnie czwartego lipca. Niektórzy mówili, że jestem szczęściarą.
Nie raz celebrowałam ten dzień oglądając fajerwerki puszczane z okazji Dnia
Niepodległości.
– Mogę cię o
coś spytać? – odezwał się w pewnym momencie Steven, przerywając ciszę.
Od początku podróży nie
rozmawialiśmy. Adler okazał się być dosyć nerwowym kierowcą, który nie zna
pojęcia ograniczenie prędkości. Trzymałam się mocno siedzenia, modląc się w
duchu, ażeby tylko nie spowodował wypadku.
–
Jasne – przytaknęłam, posyłając mu nikły uśmiech.
–
Twoja relacja z Axlem to coś poważnego? – spytał, momentalnie się śmiejąc. –
Nie chodzi mi o ślub i takie tam. Po prostu, czy można to nazwać związkiem.
Westchnęłam przeciągle.
Zaskoczyło mnie jego pytania. Myślałam kilkukrotnie o nas, aczkolwiek nigdy nie zastanawiałam się nad tym na poważnie.
Lubiłam Axl, fakt. No, może nawet bardzo. Jednak nie byłam przekonana co do
tego, czy potrafiłabym zbudować związek, zaufać mu. Po ostatnich wydarzeniach
sporo się zmieniłam…
–
Nie wiem – wydukałam niepewnie. – Może w przyszłości. A dlaczego pytasz?
–
Z ciekawości – odparł, większą część swojej uwagi skupiając na drodze. –
Podziwiam cię, naprawdę.
–
Dlaczego? – dociekałam, marszcząc brwi ze zdziwienia.
–
Axl jest dosyć trudnym człowiekiem. Zdarza mu się mieć humorki.
–
Jak chyba każdemu z nas – jęknęłam, co bardziej zabrzmiało jak pytanie.
–
Tak, ale on potrafi być naprawdę wkurwiający.
Jego słowa jeszcze przez chwilę
wybrzmiewały w moich uszach. Co miał na myśli? Odkąd pamiętałam, Rudy był inny
niż wszyscy, ale raczej w ten pozytywny sposób. Zawsze wiedział, jak poprawić
mi humor w złe dni. Owszem, zdarzało nam się porządnie pokłócić, ale która para
tego nie robiła?
– A ty?
Spotykasz się z kimś? – ciągnęłam temat.
– Na razie
nie. A co jesteś chętna? – spytał, uśmiechając się szelmowsko.
Zachichotałam, kręcąc głową.
– Pewnie. Jak
tylko zerwę z Rosem to dam ci znać – powiedziałam sarkastycznie.
Zaśmiał się, stukając palcami o
brzegi kierownicy. Udało mu się chociaż na chwilę oderwać mnie od myślenia, czy
przeżyję te podróż. Fajnie, tylko teraz znowu to robiłam. Modliłam się, ażeby
wreszcie być już na miejscu. Lubiłam Stevena, ale to był ostatni raz, kiedy
pozwoliłam mu prowadzić.
– Dzięki
wielkie, Stevie. Możesz mnie tu zostawić – oznajmiłam raptownie, dostrzegając
niewielką piekarnię.
Zaparkowaliśmy na najbliższym
wolnym miejscu. Odpięłam pasy, oddychając z ulgą. Wreszcie dojechałam i co
najważniejsze w jednym kawałku. Dzięki, Boże, już nigdy więcej nie popełnię
tego samego grzechu.
– Polecam się
na przyszłość – oznajmił, puszczając mi
oko.
–
Taak – westchnęłam, uśmiechając się jak głupia.
Weszłam do piekarni na rogu.
Chwilę mi zajęło zanim wybrałam śniadanie dla nas. W końcu kupiłam dwie bułki z
dynią – jedną dla siebie, drugą dla mojego towarzysza. Podziękowawszy mi,
odjechał, ja natomiast zostałam na mieście. Usiadłam na ławce, która znajdowała
się w pobliskim parku. Jadłam, jednocześnie dokarmiając kaczki, które pływały w
pobliskim stawie. Uśmiechałam się sama do siebie. Ta czynność przypominała mi
moje dzieciństwo, a przynajmniej te dobre chwile. Czasami przyłapywałam się na
tym, że myślałam o mojej rodzinie. Jacy by nie byli, nie umiałam za nimi nie
tęsknić, chociażby w niewielkim stopniu. Przygryzłam nerwowo wargę, próbując
przestać zawracać sobie tym głowę. Zrobiłam pewien krok, nie było już odwrotu.
Zamknęłam drzwi do przeszłości. To była moja świadoma i przemyślana decyzja.
Mimo to czasami chciałam wrócić do Lafayette. Chciałam wszystko naprawić i
zacząć żyć od nowa. Wstałam z ławki, zdecydowanym krokiem podążając przed
siebie. Musiałam przestać wracać do tego tematu. Wyślę im w wolnej chwili kartkę, że jeszcze żyję i mam się dobrze,
postanowiłam.
Szłam, sama nie wiedziałam dokąd.
Moje nogi same prowadziły mnie do celu. Mruczałam pod nosem Beast of Burden, tym samym przyciągając zdziwione
spojrzenia pozostałych przechodniów. Dziewczyna, która ot tak spaceruje wzdłuż
biznesowej dzielnicy, podśpiewując, co raczej odbierano jako mówienie do samej
siebie. Zaśmiałam się, skręcając w pobliską uliczkę. Chciałam uciec od tych
wszystkich spojrzeń. Odbierali mnie jako wariatkę, czego nie lubiła. Udałam się
w stronę szkoły, w której miałam robić kurs na prawo jazdy. Doszłam do
przejścia, kiedy zaświeciło się zielone światło. Przeszłam na drugą stronę
ulicy. Moim oczom ukazał się ceglany budynek z dużym szyldem, na którym było
napisane ''Safe Driving''. Przystanęłam, dokładnie przyglądając się mu.
Zadziwiał mnie swoją wielkością. Co prawda nie należał do tych monumentalnych
budowli, aczkolwiek wyglądał inaczej niż zabudowa Sunset Strip, Hell Hose czy
dom, w którym mieszkałam w San Francisco. Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie
tego ostatniego. Pokręciłam głową, niepewnym krokiem wchodząc do środka. Na
recepcji siedziała starsza pani, która co chwilę się uśmiechała. Widocznie
musieli jej za to płacić, bo żadna kobieta dobrowolnie nie pomagałby w
tworzeniu się zmarszczek. Westchnęłam, podchodząc do niej nieco bardziej
zdecydowanym krokiem. Już otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, kiedy nagle
zadzwonił telefon.
–
Przepraszam – zbyła mnie, machając dłonią.
No cóż, jej podejście do klienta
pozostawiało sporo do życzenia. Czekając, aż skończy rozmowę rozglądałam się po
pomieszczeniu. Było tu nawet przytulnie. Niebieskie sofy komponowały się z
szarymi ścianami. W kącie stał stoliczek, na którym leżały kolorowanki i zestaw
kredek. Pomyśleli o każdym drobiazgu, nawet o tym, że ktoś przyszedłby z
dzieckiem. Na blacie stał stojak z ulotkami. Wzięłam jedną i przeglądnęłam. Mogli
poszczycić się całkiem dobrym hasłem reklamowym.
– Słucham
panią – odezwał się skrzekliwy głos, na co odrobinę się wykrzywiłam. Kolejny
minus dla niej.
Przeniosłam wzrok na
recepcjonistkę, która nadal się uśmiechała. Była sztucznie miła, przez co nie
zbyt przypadła mi do gustu.
– Dzwoniłam
wczoraj do państwa odnośnie kursu. Chciałabym się zapisać – poinformowałam,
starając się sprawiać wrażenie pogodnej osoby.
– Dobrze –
mruknęła, szukając czegoś w stosie papierów, który leżał na jej biurku. – Jak
się pani nazywa?
– Victoria
Edwards.
Podałam jej wszystkie swoje dane,
które kobieta skrupulatnie wklepywała w komputer. Następnie podała mi kilka
dokumentów do podpisania. Złożyłam parafkę wszędzie, gdzie trzeba było,
uprzednio tylko zerknąwszy na ich treść. Nie chciało mi się czytać tego
wszystkiego. Poza tym kompletnie nie znałam się na tym oficjalnym żargonie.
– Mam jeszcze
jedno malutkie pytanie – zaczęłam niepewnie. – Mogę zapłacić za kurs w ratach?
Popatrzyłam na nią, robiąc
maślane oczka. Musiała się zgodzić. Inaczej miałabym niemałe kłopoty.
Podpisałam umowę, która do czegoś mnie zobowiązała, chociaż tak naprawdę nie
wiedziałam, do czego konkretnie. Poza tym nie miałam aż tylu pieniędzy. Gunsi
nie zarabiali kroci, więc tak naprawdę cały dom był na moim utrzymaniu, no
chyba, że Lena czasami coś się dołożyła.
– Oczywiście –
burknęła, co zabrzmiało jak pytanie. – Przecież o tym był zapisek w umowie.
– Faktycznie –.przytaknęłam,
uśmiechając się szeroko. – Niech pani wybaczy, jakaś taka roztrzepana dzisiaj
jestem.
Zerknęła na mnie przelotnie,
wracając do swoich zajęć. Odwróciłam się, momentalnie zmieniając wyraz twarzy.
Przewróciłam oczami, kierując się w stronę wyjścia. Steven nie miał racji. Potrafiłam
grać, co czasami zręcznie wykorzystywałam.
Wyszłam z budynku. Pierwsze, co
zrobiłam, to odpaliłam papierosa. Zaciągnęłam się i powoli wypuściłam dym,
przymykając przy tym powieki. Lubiłam tę czynność, sprawiała mi wiele
przyjemności. Miałam ochotę na większy odjazd, ale obiecałam sobie, że nie będę
brać przed pracą. Jak do tej pory świetnie mi to wychodziło. Chyba byłam nieco
inna. Potrafiłam kontrolować swój nałóg, co niezwykle mnie cieszyło. Przecież jak będę chciała, to rzucę,
pomyślałam, uśmiechając się.
Miałam jeszcze trochę czasu, a
nie zamierzałam wracać do domu. Chciałam lepiej poznać to miasto, odnaleźć w
nim siebie, swoje miejsca. Wyczyściłam portfel z drobniaków, kupując frytki w
przydrożnym barze. Miałam ogromną ochotę ich spróbować. Może akurat okazałyby
się dobre? Powolnym krokiem udałam się w kierunku plaży, z której słynęło Los
Angeles – Venice. Kiedy już się na niej znalazłam, zdjęłam buty i z uśmiechem
na twarzy dreptałam po rozgrzanym piasku. Odrobinę parzył mnie w stopy,
aczkolwiek kompletnie się tym nie przejmowałam. Delikatny wiatr przyjemnie
rozwiewał moje włosy. Usiadłam na skraju, zatapiając nogi w letniej,
przejrzystej wodzie. Przymknęłam oczy, rozkoszując się przyjemnie ciepłymi
promieniami słonecznymi i zapachem bryzy morskiej, który unosił się w
powietrzu.
– Hej, mała. Mogę się
dosiąść? – Usłyszałam znajomy głos.
Odwróciłam się w jego stronę,
ostrożnie otwierając oczy. Zamrugałam nimi, aby móc lepiej widzieć. Zobaczyłam
Duffa, który stał nade mną i czekał na odpowiedź.
–
Jasne – odparłam ochoczo. – Co tutaj robisz?
Chłopak zajął miejsce obok mnie,
następnie ściągając buty. Zamoczył stopy w wodzie, mrucząc przy tym.
–
Nie tylko ty lubisz Venice – zauważył, kierując swój wzrok na tłum plażowiczów.
–
No tak, ich nie da się nie zauważyć – zaśmiałam się.
Uśmiechnął się, subtelnie
odchylając głowę. Zrobiłam to samo, z powrotem zamykając oczy.
–
Opowiedz mi coś o sobie – poprosiłam.
–
A co chcesz wiedzieć? – spytał.
–
Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami. – Wszystko.
–
Nieźle sprecyzowałaś, nie powiem –
zaśmiał się. – No dobra, jestem basistą, ale to już chyba wiesz. Jestem
leworęczny.
–
Też kiedyś pisałam lewą ręką – mruknęłam. – W pewnym sensie jesteśmy podobni.
–
Naprawdę? Dlaczego przestałaś? – dociekał.
Uśmiechnęłam się gorzko, wracając
do tamtych wspomnień.
` –
Moja mama twierdziła, że to jest nienormalne. Zmuszała mnie do pisania,
jedzenia prawą ręką no i tak zostało – westchnęłam. – Musiałam spełniać jej
wymagania.
–
Czasami już tak jest. Inni chcą zrobić z nas kogoś, kim nie jesteśmy.
Te słowa szczególnie utkwiły mi w
pamięci. Nieświadomie przywołał nieprzyjemne wspomnienia. Nagle dostrzegłam
obraz, który nękał mnie w moich koszmarach. Raptownie otworzyłam oczy, haustami
nabierając powietrza.
–
Coś się stało? – zapytał troskliwie.
Spojrzałam na niego kątem oka.
Zmarszczył czoło, co mogło świadczyć o jego zaniepokojeniu. Nie chciałam go
martwić. Był dla mnie zupełnie obcą osobą.
–
Tak – przytaknęłam, próbując ustabilizować oddech. – Po prostu za dużo wrażeń.
–
Na pewno?
Chciał mi pomóc, niemalże byłam
przekonana do tego. Jednak nie chciałam go wtajemniczać w moje problemy. To
groziłoby wniknięciem w moje życie i zostanie w nim przez jakiś czas. Musiałam
sobie z tym sama poradzić. Oni mieli swoje sprawy. Byli rockmanami, a nie
pieprzonymi psychoterapeutami.
–
Tak – mruknęłam, przełykając ślinę. – To nic wielkiego, nie przejmuj się.
–
Może cię odprowadzę – zaproponował.
Pokiwałam głową, pozwalając, aby
pomógł mi wstać. Otrzepałam szorty z piasku, następnie zakładając klapki na
mokre stopy. Nie przejmowałam się zbytnio tym. Było gorąco, lada moment
wyschłyby. Podążałam z nim ramię w ramię, co chwilami kosztowało mnie sporo
wysiłku. Jego nogi były o wiele dłuższe od moich, przez co jego jeden krok w
przeliczeniu na moje wynosił dziesięć. Rozmawialiśmy, od czasu do czasu
podśmiewując się pod nosem. Polubiłam tego gościa, wydawał się sympatycznym, w
miarę normalnym facetem. Odprowadził mnie niemal pod same Rainbow, skręcając
przecznicę wcześniej do monopolowego. Zapewne chciał zrobić zapasy na wieczór.
Gunsi bez używek nie potrafili wytrzymać ani jednego dnia.
W Rainbow, jak zawsze o tej porze,
nie było zbyt dużo osób. Momentami z nudy przecierałam kieliszki, które
następnie równo układałam na szklanych półkach. Z powodu małego popytu na
alkohol, robiłam też za kelnerkę, roznosząc zamówione dania. Nie była to
najgorsza czynność, aczkolwiek zbytnio nie przypadła mi do gustu. Nie lubiłam
mieć kontaktu z jedzeniem, przez co rzadko kiedy zdarzało mi się gotować.
Czas okropnie mi się dłużył i
tylko odliczałam minuty do przyjścia Todda. Chłopak wyjątkowo dzisiaj wcześniej
skończył zajęcia, dzięki czemu mogłam szybciej się urwać. Zdecydowanym krokiem
udałam się do szatni, gdzie wreszcie po tych kilku godzinach mogłam z powrotem
przebrać się w swoje ubrania. Nie przepadałam zbytnio za spódnicami. Nie
należały do najwygodniejszych.
Kiedy wyszłam z klubu, na
zewnątrz padał chłodny deszcz. Wróciłam się lokalu, przypomniawszy sobie o
bluzie, którą swego czasu zostawiłam w swojej szafce. Może i nie spowodowałaby,
że nie zmokłabym, ale lepsze to niż nic. Założyłam ją na siebie, zarzucając
kaptur na głowę. Zdecydowałam się pójść na skróty, przez park. Zawsze to
szybciej, a poza tym krócej bym mokła. Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą
słuchawek i walkmana. Te dwa przedmioty pozwalały mi odciąć się od
rzeczywistości, a poza tym dawały złudne poczucie bezpieczeństwa. To ostatnie
szczególnie by się przydało. Oddychałam niespokojnie, odczuwając niemałe
zdenerwowanie. Było ciemno, zimno i mokro, czyli klimat jak z typowego horroru.
Włożyłam ręce do kieszeni, aby chociaż odrobinę je zagrzać. Minęłaś już pół parku, będzie dobrze,
wmawiałam sobie. Niezbyt skutkowało, nadal bałam się tak samo.
Nagle usłyszałam ciche kwilenie.
Przystanęłam, czując, jak moje serce zamiera. A co jak to ofiara, która boi się
swojego mordercy? Tutaj wszystko było możliwe. Przełknęłam ślinę, czując
rosnącą w gardle gulę. Ruszyłam, od razu nadając szybkie tempo. Nie mogłam
oglądać się za siebie, zatrzymywać. Popełniłabym wtedy największy błąd. W miarę
pokonywania drogi hałas był coraz bardziej słyszalny. Deszcz zaczął padać
jeszcze bardziej. Próbowałam głęboko oddychać, wmawiać sobie… Pieprzyć to, wmawianie sobie niczego nie
daje.
W miarę pokonywania dystansu,
moje serce biło coraz szybciej. Chciałam, żeby to wszystko się wreszcie
skończyło, ale tak łatwo nie było. Dźwięki stawały się coraz bardziej wyraźne.
Pośród nich wyłapałam delikatny dziewczęcy głos, który przerywał się,
szlochając cicho. Dopiero później wyłonił się obraz drobnej, młodej blondynki,
która samotnie siedziała na ławce. Zmokła do suchej nitki, aczkolwiek zbytnio
się tym nie przejmowała. Odetchnęłam z ulgą, mając pewność, że moje obawy się
nie sprawdziły. Ostrożnie podeszłam do niej.
– Wystraszyłaś
mnie – odparłam spokojnie, uśmiechając się przyjaźnie.
Podniosła głowę, nieufnie na mnie
zerkając.
–
Przepraszam – wyjąkała.
–
Nie szkodzi – mruknęłam. – Jestem Victoria, a ty?
Zlustrowała mnie wzrokiem, nie
spiesząc się zbytnio z odpowiedzią.
– Rosie –
oznajmiła drżącym głosem.
– Nie bój się,
Rosie. Chcę ci pomóc – zapewniłam, kładąc dłoń na jej barku. – Proszę, opowiedz
mi, co się stało.
Na jej twarzy pojawił się grymas.
Przygryzła wargę, starając się ponownie nie rozpłakać. Dopiero teraz
zauważyłam, że dygotała z zimna. Zdjęłam swoją bluzę i zarzuciłam jej na plecy.
Dziewczyna niepewnie przyciągnęła jej brzegi, następnie owijając nimi pozostałą
część ciała.
–
Jestem w ciąży – wydukała, wywołując zdziwienie na mojej twarzy. – Mój chłopak
stchórzył i mnie zostawił, a matka wywaliła na bruk – dodała, rozpłakując się.
Nie znałam jej, ale pomimo to
zrobiło mi się żal. Chyba po raz pierwszy od dawna obudziły się we mnie ludzkie
odczucia. Podeszłam bliżej i przytuliłam ją, chcąc w ten sposób udzielić jej
wsparcia.
–
Cichutko – próbowałam ją uspokoić. – Wszystko będzie dobrze. Mieszkam tutaj
niedaleko.
–
Ja-a, nie mogę – wyszeptała, kurczowo zaciskając dłonie na moich ramionach.
–
Nie zrobię ci krzywdy, obiecuję. Dam ci suche ubranie i świeżą pościel. Moi
współlokatorzy na pewno nie będą mieć nic przeciwko. Rosie, nie możesz tutaj
zostać.
Odsunęła się gwałtownie, patrząc
na mnie swoimi zamglonymi, niebieskimi oczami.
Pociągnęła nosem, krzyżując ręce na piersi.
Pociągnęła nosem, krzyżując ręce na piersi.
–
Zgadzam się, ale tylko na jedną noc – odparła zdecydowanie, nieco się
uspokajając.
–
Okej – przytaknęłam, wyciągając ręce w geście kapitulacji. – Ty tutaj rządzisz.
Pokiwała nieznacznie głową,
zmniejszając dystans pomiędzy nami. Uśmiechnęłam się, chcąc w ten sposób
pokazać jej, że mam pokojowe zamiary. Nie odwzajemniła mojego gestu. Nadal mi
nie ufała, ale nie dziwiłam się jej. W końcu nie codziennie obca kobieta
proponuje młodej dziewczynie, żeby przenocowała w jej domu, gdzie mieszka z
bandą ćpunów i pijaków. Tak, to było całkiem mądre posunięcie.
Tym razem nawet nie wkładałam
klucza do drzwi. Przyzwyczaiłam się do tego, że rzadko kiedy je zamykali.
Przekręciłam klamkę i wpuściłam Rosie do salonu. Spojrzała na mnie, po czym
niepewnie weszła do środka. Oczywiście wcześniej uprzedziłam ją, jaki widok
może zastać. Uznałam, że powinna wiedzieć, jacy są chłopcy. Z początku chciała
się wycofać, aczkolwiek później doszła do wniosku, że lepiej pomieszkać u nas
niż na ulicy.
Zamknąwszy drzwi, weszłam w głąb
pomieszczenia. Do moich nozdrzy dotarł charakterystyczny zapach papierosowego
dymu. Nie lubiłam bycia biernym palaczem. Rozejrzałam się dookoła, zauważając
Izzy’ego i Duffa, którzy rozwaleni na kanapie oglądali jakiś film i popijali
Danielsa. Odchrząknęłam, jednocześnie zwracając tym ich uwagę. Wpatrywali się
we mnie, chociaż nie zamierzali zmienić swoich pozycji.
–
Kto to? – spytał McKagan, wskazując na moją towarzyszkę.
Położyłam dłoń na jej łopatkach,
starając się tym dodać dziewczynie odwagi. Drżała. Nie tyle z zimna, co ze
strachu. Nadal nie do końca mi ufała. Bała się, że możemy zrobić jej krzywdę.
–
To jest Rosie – oznajmiłam, pozwalając blondynce wyjść zza moich pleców. – Zatrzyma
się u nas na jakiś czas. Później wam o wszystkim powiem. Rosie, to jest Izzy i
Duff. – Wskazałam kolejno na chłopaków, którzy nadal wpatrywali się w nas bez
większego zainteresowania.
–
Gdzie będzie spała? – dociekał Stradlin.
Nie mogło to umknąć jego uwadze.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że zajęłam ostatni wolny pokój w tym domu.
–
Duff, mógłbyś zaprowadzić Rosie do mojego pokoju – poprosiłam, nie spuszczając
oka z bruneta, który również bacznie mi się przyglądał.
–
Ale… – jęknęła cicho dziewczyna.
–
Spokojnie – wyszeptałam, odwracając się w jej stronę. – On cię nie skrzywdzi.
Ufam mu, a ty ufasz mi.
Westchnęła nerwowo. Puściłam ją,
patrząc jak niepewnym krokiem zmierza w kierunku Duffa. Mężczyzna domyślił się,
że musiała wiele przeżyć. Nawet nie próbował zadawać zbędnych pytań. Jedynie
co, to starał się nawiązać rozmowę, opowiadając jej coś o sobie. Zaprowadził ją
na górę, zachowując odpowiednią przestrzeń pomiędzy nimi. Bała się go, o czym
doskonale zdawał sobie sprawę.
Odprowadziłam ich wzrokiem aż po
horyzont widoczności. Odetchnęłam z ulgą, zajmując wolne miejsce na kanapie.
Zabrałam ze stołu do połowy pełną szklankę McKagana i upiłam łyka trunku.
Skrzywiłam się, czując w ustach specyficzny smak whiskey. Chyba jeszcze trochę
czasu musi minąć, zanim się do niego przyzwyczaję.
–
A co z tobą? – dociekał Izzy, odpalając kolejnego papierosa.
–
Na te kilka dni przeprowadzę się do Axla – oznajmiłam dosyć chłodno, odkładając
szklankę na stół. – Masz dla mnie towar? – spytałam, odbiegając od tematu.
Wsadził papierosa do ust,
szukając po kieszeniach malutkiego zawiniątka.
–
Tylko uważaj – wybełkotał, podając mi je.
Zacisnęłam woreczek w dłoni,
uśmiechając się subtelnie. Miałam kolejną porcję heroiny, która natychmiastowo
usuwała wszystkie moje problemy.
–
Nie powinnaś brać – dodał po chwili, strzepując popiół o szklane brzegi
popielniczki.
Schowałam zawiniątko do kieszeni
szortów, podciągając kolana bliżej klatki piersiowej.
–
Nic mi nie będzie – zapewniałam. – To tylko porządne znieczulenie. –
Uśmiechnęłam się szerzej.
–
Vicky, uzależniasz się – zauważył, na co zaśmiałam się ironicznie. Jego słowa
kompletnie do mnie nie docierały. – Co jeśli przedawkujesz?
–
To miłe, że się martwisz, ale jestem już dorosła – skwitowałam, wyciągając
papierosa z leżącej na stole paczki i wkładając go do ust. – Tak w ogóle, to
gdzie jest Axl? – spytałam dosyć niewyraźnie.
Przeszukiwałam kieszenie, w celu
znalezienia zapalniczki. Gdzieś musiała być. Kurde, chyba zostawiłam ją w
bluzie.
–
Wyjechał – oznajmił obojętnie, gasząc peta.
Wyjęłam papierosa z ust, kurczowo
zaciskając go między palcami. Zmarszczyłam brwi, spoglądając na niego pytająco.
–
A coś konkretniej – poprosiłam, nerwowo przełykając ślinę.
– Kto to wie.
– Wzruszył ramionami, dopijając alkohol. – Szuka weny w jakimś tylko jemu
znanym miejscu. Często tak ma. Lubi pojawiać się i znikać – rzucił bez
przekonania, polewając zarówno sobie jak i mi. – Spokojnie, przyzwyczaisz się –
dodał, uśmiechając się.
Wlepiłam spojrzenie w podłogę,
której chyba od dawna nikt nie mył. Wyjechał i nic mi nie powiedział… Ufaliśmy
sobie. Chcieliśmy stworzyć związek, a te opierają się głównie na zaufaniu.
Dlaczego więc nie powiedział mi prawdy? A co jeśli nie zrobił tego, bo nie
chciał mnie martwić? Co jeśli jego zachowanie, czynności, które teraz wykonywał
mogły mnie zranić? W mojej głowie kreowało się milion myśli. Poczułam pulsujący
ból w skroniach. Wydawało mi się, że go znam. Tak naprawdę nic o nim nie
wiedziałam…
Super!!!! I jest moj wyproszony Steven. Ciekawi mnie Rosie i czekam aż podrzucisz mi cos nowego ;) :D
OdpowiedzUsuńDziękuję ;) Postaram się jutro Ci coś podrzucić
Usuń