środa, 23 grudnia 2015

7. She loved him yesterday


Obudził mnie przenikliwie głośny dźwięk budzika. Mruknęłam, przekręcając się na drugi bok. Kto, do cholery, włączył to ustrojstwo?

                – Śpij. Jeszcze jest wcześnie – wyszeptał Axl, przejeżdżając ciepłymi opuszkami palców po moim policzku.
  
– Dlaczego ustawiłeś budzik? – spytałam zaspanym głosem. – Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek wstawał przed dwunastą.
  
– Muszę załatwić parę spraw – poinformował, muskając wargami moje rozgrzane czoło.

Usłyszałam jak zamyka drzwi, starając się zrobić to dosyć cicho. Naciągnęłam kołdrę niemal pod sam nos, próbując ponownie zasnąć. Nie było to zbyt trudne, zważywszy na fakt, że ostatnimi czasy miewałam gorszy sen i funkcjonowałam jako wrak człowieka. Zmęczenie w końcu wzięło górę.

Przeciągnęłam się leniwie, otwierając oczy. Zamrugałam nimi, aby przyzwyczaić je do panującej jasności. Kątem oka zerknęłam na zegarek, którego wskazówki pokazywały godzinę dziesiątą. Przetarłam twarz dłońmi, zmuszając się do wstania. Nie miałam na to ochoty. W końcu kto nie lubi leżeć w ciepłym łóżeczku?

Nie spiesząc się nigdzie, zeszłam na dół, gdzie jeszcze nikogo nie było. Wszyscy zapewne odsypiali wczorajszy wieczór. Uśmiechnęłam się pod nosem. Niektórzy mieli co wspominać. Udałam się do kuchni, gdzie nastawiłam wodę na kawę. Nasypałam proszek do kubka, następnie otwierając lodówkę w celu znalezienia czegoś do jedzenia. Zmarszczyłam czoło, wzdychając krótko. Oprócz światła nic w jej nie było. Chyba w tym domu nie znano drogi do spożywczaka.

– Hej Vicky, co jest na śniadanie? – Wzdrygnęłam się, usłyszawszy pełen entuzjazmu głos Stevena.

Przestraszył mnie. Może dlatego, że nie spodziewałam się nikogo o tej porze. Odwróciłam się w jego stronę. Uśmiechał się od ucha do ucha, siadając przy stole.
  
– Nic – odpowiedziałam dosyć oschle. – Trzeba było zrobić zakupy, to może coś byś zjadł – fuknęłam, trzaskając drzwiami od lodówki.

Zaśmiał się, kręcąc przy tym głową.
  
– Jesteś niemiła, ale jednocześnie wyglądasz komicznie, kiedy się złościsz – oznajmił, uśmiechając się szerzej, o ile to w ogóle było możliwe.
  
– Co ja ci poradzę? – Wzruszyłam ramionami. – Chyba nie umiem być wiarygodna – mruknęłam, siadając na kuchennym blacie.

                – Aktorką to ty nie zostaniesz – skwitował, zakładając nogę za nogę.

                – Dzięki, Stevie – prychnęłam ironicznie. – Wiedziałam, że na ciebie mogę liczyć.

                – Nie ma za co – zanucił, puszczając mi oczko, na co zachichotałam pod nosem. – Co wreszcie z tym śniadaniem? Nie ukrywam, że trochę zgłodniałem.

                – Mogę się poświęcić i pojechać z tobą po bułki – zaoferowałam bez entuzjazmu.

Otworzył szerzej oczy, udając zdziwienie. Westchnęłam przeciągle.

                – Wow – pisnął nienaturalnie wysoko. – Czym się mogę odwdzięczyć za takie poświęcenie z twojej strony, księżniczko.

Przewróciłam oczami, następnie posyłając mu wymowne spojrzenie. W tym domu chyba nikt nie umie być poważny.

                – Nad tym się jeszcze zastanowimy, książę – odpowiedziałam, zeskakując z blatu.

Zaśmiał się, odruchowo przygryzając dolną wargę. Pokręciłam głową. Steve chyba potrafił znaleźć ukryty sens albo podtekst w każdej wypowiedzi, nawet tam, gdzie go nie było. Nie zważając na niego, poszłam na górę się ogarnąć.


Wsiedliśmy do samochodu. Wewnątrz czuć było zapach intensywnych damskich perfum. Nie trudno zgadnąć, kto ostatnio go prowadził. Siedziałam niecierpliwie, patrząc, jak Steven przekręca kluczyk w stacyjce. Nie wiedziałam, jakim był kierowcą. Obawiałam się najgorszego i nie potrafiłam ukryć mojej reakcji. Potrząsałam nogą w rytm nieistniejącej piosenki, która chodziła mi po głowie.
  
– Zapnij pasy – przestrzegł mnie, rzucając mi krótkie spojrzenie.

Posłusznie wykonałam jego polecenie, próbując uspokoić nerwy.
 
– Mam się bać? – spytałam dla upewnienia się.
  
– Nie, po prostu nie chcę zapłacić mandatu – odpowiedział obojętnie.

– Fajnie, że mogę liczyć na twoją szczerość – zaśmiałam się.

– Chyba mam deja vu – westchnął, poprawiając lusterko.

Słońce świeciło dosyć mocno, zmuszając mnie do założenia okularów przeciwsłonecznych. Nie dziwne, w końcu była połowa lata. Kochałam tę porę roku za przyjemne ciepło, które wtedy panowało. Teraz mogłam się nią dłużej cieszyć – w LA rzadko kiedy pada deszcz albo jest zimno. Kolejnym pozytywnym aspektem lata były moje urodziny, które wypadały dokładnie czwartego lipca. Niektórzy mówili, że jestem szczęściarą. Nie raz celebrowałam ten dzień oglądając fajerwerki puszczane z okazji Dnia Niepodległości.
  
– Mogę cię o coś spytać? – odezwał się w pewnym momencie Steven, przerywając ciszę.

Od początku podróży nie rozmawialiśmy. Adler okazał się być dosyć nerwowym kierowcą, który nie zna pojęcia ograniczenie prędkości. Trzymałam się mocno siedzenia, modląc się w duchu, ażeby tylko nie spowodował wypadku.
               
                – Jasne – przytaknęłam, posyłając mu nikły uśmiech.

                – Twoja relacja z Axlem to coś poważnego? – spytał, momentalnie się śmiejąc. – Nie chodzi mi o ślub i takie tam. Po prostu, czy można to nazwać związkiem.

Westchnęłam przeciągle. Zaskoczyło mnie jego pytania. Myślałam kilkukrotnie o nas, aczkolwiek nigdy nie zastanawiałam się nad tym na poważnie. Lubiłam Axl, fakt. No, może nawet bardzo. Jednak nie byłam przekonana co do tego, czy potrafiłabym zbudować związek, zaufać mu. Po ostatnich wydarzeniach sporo się zmieniłam…
  
                – Nie wiem – wydukałam niepewnie. – Może w przyszłości. A dlaczego pytasz?

                – Z ciekawości – odparł, większą część swojej uwagi skupiając na drodze. – Podziwiam cię, naprawdę.

                – Dlaczego? – dociekałam, marszcząc brwi ze zdziwienia.

                – Axl jest dosyć trudnym człowiekiem. Zdarza mu się mieć humorki.

                – Jak chyba każdemu z nas – jęknęłam, co bardziej zabrzmiało jak pytanie.

                – Tak, ale on potrafi być naprawdę wkurwiający.

Jego słowa jeszcze przez chwilę wybrzmiewały w moich uszach. Co miał na myśli? Odkąd pamiętałam, Rudy był inny niż wszyscy, ale raczej w ten pozytywny sposób. Zawsze wiedział, jak poprawić mi humor w złe dni. Owszem, zdarzało nam się porządnie pokłócić, ale która para tego nie robiła?
  
– A ty? Spotykasz się z kimś? – ciągnęłam temat.
  
– Na razie nie. A co jesteś chętna? – spytał, uśmiechając się szelmowsko.

Zachichotałam, kręcąc głową.
  
– Pewnie. Jak tylko zerwę z Rosem to dam ci znać – powiedziałam sarkastycznie.
Zaśmiał się, stukając palcami o brzegi kierownicy. Udało mu się chociaż na chwilę oderwać mnie od myślenia, czy przeżyję te podróż. Fajnie, tylko teraz znowu to robiłam. Modliłam się, ażeby wreszcie być już na miejscu. Lubiłam Stevena, ale to był ostatni raz, kiedy pozwoliłam mu prowadzić.
  
– Dzięki wielkie, Stevie. Możesz mnie tu zostawić – oznajmiłam raptownie, dostrzegając niewielką piekarnię.

Zaparkowaliśmy na najbliższym wolnym miejscu. Odpięłam pasy, oddychając z ulgą. Wreszcie dojechałam i co najważniejsze w jednym kawałku. Dzięki, Boże, już nigdy więcej nie popełnię tego samego grzechu.
  
– Polecam się na przyszłość – oznajmił,  puszczając mi oko.
  
                – Taak – westchnęłam, uśmiechając się jak głupia.

Weszłam do piekarni na rogu. Chwilę mi zajęło zanim wybrałam śniadanie dla nas. W końcu kupiłam dwie bułki z dynią – jedną dla siebie, drugą dla mojego towarzysza. Podziękowawszy mi, odjechał, ja natomiast zostałam na mieście. Usiadłam na ławce, która znajdowała się w pobliskim parku. Jadłam, jednocześnie dokarmiając kaczki, które pływały w pobliskim stawie. Uśmiechałam się sama do siebie. Ta czynność przypominała mi moje dzieciństwo, a przynajmniej te dobre chwile. Czasami przyłapywałam się na tym, że myślałam o mojej rodzinie. Jacy by nie byli, nie umiałam za nimi nie tęsknić, chociażby w niewielkim stopniu. Przygryzłam nerwowo wargę, próbując przestać zawracać sobie tym głowę. Zrobiłam pewien krok, nie było już odwrotu. Zamknęłam drzwi do przeszłości. To była moja świadoma i przemyślana decyzja. Mimo to czasami chciałam wrócić do Lafayette. Chciałam wszystko naprawić i zacząć żyć od nowa. Wstałam z ławki, zdecydowanym krokiem podążając przed siebie. Musiałam przestać wracać do tego tematu. Wyślę im w wolnej chwili kartkę, że jeszcze żyję i mam się dobrze, postanowiłam.

Szłam, sama nie wiedziałam dokąd. Moje nogi same prowadziły mnie do celu. Mruczałam pod nosem Beast of Burden, tym samym przyciągając zdziwione spojrzenia pozostałych przechodniów. Dziewczyna, która ot tak spaceruje wzdłuż biznesowej dzielnicy, podśpiewując, co raczej odbierano jako mówienie do samej siebie. Zaśmiałam się, skręcając w pobliską uliczkę. Chciałam uciec od tych wszystkich spojrzeń. Odbierali mnie jako wariatkę, czego nie lubiła. Udałam się w stronę szkoły, w której miałam robić kurs na prawo jazdy. Doszłam do przejścia, kiedy zaświeciło się zielone światło. Przeszłam na drugą stronę ulicy. Moim oczom ukazał się ceglany budynek z dużym szyldem, na którym było napisane ''Safe Driving''. Przystanęłam, dokładnie przyglądając się mu. Zadziwiał mnie swoją wielkością. Co prawda nie należał do tych monumentalnych budowli, aczkolwiek wyglądał inaczej niż zabudowa Sunset Strip, Hell Hose czy dom, w którym mieszkałam w San Francisco. Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie tego ostatniego. Pokręciłam głową, niepewnym krokiem wchodząc do środka. Na recepcji siedziała starsza pani, która co chwilę się uśmiechała. Widocznie musieli jej za to płacić, bo żadna kobieta dobrowolnie nie pomagałby w tworzeniu się zmarszczek. Westchnęłam, podchodząc do niej nieco bardziej zdecydowanym krokiem. Już otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, kiedy nagle zadzwonił telefon.
  
                – Przepraszam – zbyła mnie, machając dłonią.

No cóż, jej podejście do klienta pozostawiało sporo do życzenia. Czekając, aż skończy rozmowę rozglądałam się po pomieszczeniu. Było tu nawet przytulnie. Niebieskie sofy komponowały się z szarymi ścianami. W kącie stał stoliczek, na którym leżały kolorowanki i zestaw kredek. Pomyśleli o każdym drobiazgu, nawet o tym, że ktoś przyszedłby z dzieckiem. Na blacie stał stojak z ulotkami. Wzięłam jedną i przeglądnęłam. Mogli poszczycić się całkiem dobrym hasłem reklamowym.
  
– Słucham panią – odezwał się skrzekliwy głos, na co odrobinę się wykrzywiłam. Kolejny minus dla niej.

Przeniosłam wzrok na recepcjonistkę, która nadal się uśmiechała. Była sztucznie miła, przez co nie zbyt przypadła mi do gustu.
  
– Dzwoniłam wczoraj do państwa odnośnie kursu. Chciałabym się zapisać – poinformowałam, starając się sprawiać wrażenie pogodnej osoby.
  
– Dobrze – mruknęła, szukając czegoś w stosie papierów, który leżał na jej biurku. – Jak się pani nazywa?
  
– Victoria Edwards.

Podałam jej wszystkie swoje dane, które kobieta skrupulatnie wklepywała w komputer. Następnie podała mi kilka dokumentów do podpisania. Złożyłam parafkę wszędzie, gdzie trzeba było, uprzednio tylko zerknąwszy na ich treść. Nie chciało mi się czytać tego wszystkiego. Poza tym kompletnie nie znałam się na tym oficjalnym żargonie.
               
– Mam jeszcze jedno malutkie pytanie – zaczęłam niepewnie. – Mogę zapłacić za kurs w ratach?

Popatrzyłam na nią, robiąc maślane oczka. Musiała się zgodzić. Inaczej miałabym niemałe kłopoty. Podpisałam umowę, która do czegoś mnie zobowiązała, chociaż tak naprawdę nie wiedziałam, do czego konkretnie. Poza tym nie miałam aż tylu pieniędzy. Gunsi nie zarabiali kroci, więc tak naprawdę cały dom był na moim utrzymaniu, no chyba, że Lena czasami coś się dołożyła.
  
– Oczywiście – burknęła, co zabrzmiało jak pytanie. – Przecież o tym był zapisek w umowie.

– Faktycznie –.przytaknęłam, uśmiechając się szeroko. – Niech pani wybaczy, jakaś taka roztrzepana dzisiaj jestem.

Zerknęła na mnie przelotnie, wracając do swoich zajęć. Odwróciłam się, momentalnie zmieniając wyraz twarzy. Przewróciłam oczami, kierując się w stronę wyjścia. Steven nie miał racji. Potrafiłam grać, co czasami zręcznie wykorzystywałam.

Wyszłam z budynku. Pierwsze, co zrobiłam, to odpaliłam papierosa. Zaciągnęłam się i powoli wypuściłam dym, przymykając przy tym powieki. Lubiłam tę czynność, sprawiała mi wiele przyjemności. Miałam ochotę na większy odjazd, ale obiecałam sobie, że nie będę brać przed pracą. Jak do tej pory świetnie mi to wychodziło. Chyba byłam nieco inna. Potrafiłam kontrolować swój nałóg, co niezwykle mnie cieszyło. Przecież jak będę chciała, to rzucę, pomyślałam, uśmiechając się.

Miałam jeszcze trochę czasu, a nie zamierzałam wracać do domu. Chciałam lepiej poznać to miasto, odnaleźć w nim siebie, swoje miejsca. Wyczyściłam portfel z drobniaków, kupując frytki w przydrożnym barze. Miałam ogromną ochotę ich spróbować. Może akurat okazałyby się dobre? Powolnym krokiem udałam się w kierunku plaży, z której słynęło Los Angeles – Venice. Kiedy już się na niej znalazłam, zdjęłam buty i z uśmiechem na twarzy dreptałam po rozgrzanym piasku. Odrobinę parzył mnie w stopy, aczkolwiek kompletnie się tym nie przejmowałam. Delikatny wiatr przyjemnie rozwiewał moje włosy. Usiadłam na skraju, zatapiając nogi w letniej, przejrzystej wodzie. Przymknęłam oczy, rozkoszując się przyjemnie ciepłymi promieniami słonecznymi i zapachem bryzy morskiej, który unosił się w powietrzu.

                – Hej, mała. Mogę się dosiąść? – Usłyszałam znajomy głos.

Odwróciłam się w jego stronę, ostrożnie otwierając oczy. Zamrugałam nimi, aby móc lepiej widzieć. Zobaczyłam Duffa, który stał nade mną i czekał na odpowiedź.

                – Jasne – odparłam ochoczo. – Co tutaj robisz?

Chłopak zajął miejsce obok mnie, następnie ściągając buty. Zamoczył stopy w wodzie, mrucząc przy tym.

                – Nie tylko ty lubisz Venice – zauważył, kierując swój wzrok na tłum plażowiczów.

                – No tak, ich nie da się nie zauważyć – zaśmiałam się.

Uśmiechnął się, subtelnie odchylając głowę. Zrobiłam to samo, z powrotem zamykając oczy.

                – Opowiedz mi coś o sobie – poprosiłam.

                – A co chcesz wiedzieć? – spytał.

                – Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami. – Wszystko.

                – Nieźle sprecyzowałaś,  nie powiem – zaśmiał się. – No dobra, jestem basistą, ale to już chyba wiesz. Jestem leworęczny.

                – Też kiedyś pisałam lewą ręką – mruknęłam. – W pewnym sensie jesteśmy podobni.

                – Naprawdę? Dlaczego przestałaś? – dociekał.

Uśmiechnęłam się gorzko, wracając do tamtych wspomnień.

`              – Moja mama twierdziła, że to jest nienormalne. Zmuszała mnie do pisania, jedzenia prawą ręką no i tak zostało – westchnęłam. – Musiałam spełniać jej wymagania.

                – Czasami już tak jest. Inni chcą zrobić z nas kogoś, kim nie jesteśmy.

Te słowa szczególnie utkwiły mi w pamięci. Nieświadomie przywołał nieprzyjemne wspomnienia. Nagle dostrzegłam obraz, który nękał mnie w moich koszmarach. Raptownie otworzyłam oczy, haustami nabierając powietrza.

                – Coś się stało? – zapytał troskliwie.

Spojrzałam na niego kątem oka. Zmarszczył czoło, co mogło świadczyć o jego zaniepokojeniu. Nie chciałam go martwić. Był dla mnie zupełnie obcą osobą.

                – Tak – przytaknęłam, próbując ustabilizować oddech. – Po prostu za dużo wrażeń.

                – Na pewno?

Chciał mi pomóc, niemalże byłam przekonana do tego. Jednak nie chciałam go wtajemniczać w moje problemy. To groziłoby wniknięciem w moje życie i zostanie w nim przez jakiś czas. Musiałam sobie z tym sama poradzić. Oni mieli swoje sprawy. Byli rockmanami, a nie pieprzonymi psychoterapeutami.

                – Tak – mruknęłam, przełykając ślinę. – To nic wielkiego, nie przejmuj się.

                – Może cię odprowadzę – zaproponował.

Pokiwałam głową, pozwalając, aby pomógł mi wstać. Otrzepałam szorty z piasku, następnie zakładając klapki na mokre stopy. Nie przejmowałam się zbytnio tym. Było gorąco, lada moment wyschłyby. Podążałam z nim ramię w ramię, co chwilami kosztowało mnie sporo wysiłku. Jego nogi były o wiele dłuższe od moich, przez co jego jeden krok w przeliczeniu na moje wynosił dziesięć. Rozmawialiśmy, od czasu do czasu podśmiewując się pod nosem. Polubiłam tego gościa, wydawał się sympatycznym, w miarę normalnym facetem. Odprowadził mnie niemal pod same Rainbow, skręcając przecznicę wcześniej do monopolowego. Zapewne chciał zrobić zapasy na wieczór. Gunsi bez używek nie potrafili wytrzymać ani jednego dnia.

W Rainbow, jak zawsze o tej porze, nie było zbyt dużo osób. Momentami z nudy przecierałam kieliszki, które następnie równo układałam na szklanych półkach. Z powodu małego popytu na alkohol, robiłam też za kelnerkę, roznosząc zamówione dania. Nie była to najgorsza czynność, aczkolwiek zbytnio nie przypadła mi do gustu. Nie lubiłam mieć kontaktu z jedzeniem, przez co rzadko kiedy zdarzało mi się gotować.

Czas okropnie mi się dłużył i tylko odliczałam minuty do przyjścia Todda. Chłopak wyjątkowo dzisiaj wcześniej skończył zajęcia, dzięki czemu mogłam szybciej się urwać. Zdecydowanym krokiem udałam się do szatni, gdzie wreszcie po tych kilku godzinach mogłam z powrotem przebrać się w swoje ubrania. Nie przepadałam zbytnio za spódnicami. Nie należały do najwygodniejszych.

Kiedy wyszłam z klubu, na zewnątrz padał chłodny deszcz. Wróciłam się lokalu, przypomniawszy sobie o bluzie, którą swego czasu zostawiłam w swojej szafce. Może i nie spowodowałaby, że nie zmokłabym, ale lepsze to niż nic. Założyłam ją na siebie, zarzucając kaptur na głowę. Zdecydowałam się pójść na skróty, przez park. Zawsze to szybciej, a poza tym krócej bym mokła. Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą słuchawek i walkmana. Te dwa przedmioty pozwalały mi odciąć się od rzeczywistości, a poza tym dawały złudne poczucie bezpieczeństwa. To ostatnie szczególnie by się przydało. Oddychałam niespokojnie, odczuwając niemałe zdenerwowanie. Było ciemno, zimno i mokro, czyli klimat jak z typowego horroru. Włożyłam ręce do kieszeni, aby chociaż odrobinę je zagrzać. Minęłaś już pół parku, będzie dobrze, wmawiałam sobie. Niezbyt skutkowało, nadal bałam się tak samo.

Nagle usłyszałam ciche kwilenie. Przystanęłam, czując, jak moje serce zamiera. A co jak to ofiara, która boi się swojego mordercy? Tutaj wszystko było możliwe. Przełknęłam ślinę, czując rosnącą w gardle gulę. Ruszyłam, od razu nadając szybkie tempo. Nie mogłam oglądać się za siebie, zatrzymywać. Popełniłabym wtedy największy błąd. W miarę pokonywania drogi hałas był coraz bardziej słyszalny. Deszcz zaczął padać jeszcze bardziej. Próbowałam głęboko oddychać, wmawiać sobie… Pieprzyć to, wmawianie sobie niczego nie daje.

W miarę pokonywania dystansu, moje serce biło coraz szybciej. Chciałam, żeby to wszystko się wreszcie skończyło, ale tak łatwo nie było. Dźwięki stawały się coraz bardziej wyraźne. Pośród nich wyłapałam delikatny dziewczęcy głos, który przerywał się, szlochając cicho. Dopiero później wyłonił się obraz drobnej, młodej blondynki, która samotnie siedziała na ławce. Zmokła do suchej nitki, aczkolwiek zbytnio się tym nie przejmowała. Odetchnęłam z ulgą, mając pewność, że moje obawy się nie sprawdziły. Ostrożnie podeszłam do niej.
               
– Wystraszyłaś mnie – odparłam spokojnie, uśmiechając się przyjaźnie.

Podniosła głowę, nieufnie na mnie zerkając.

                – Przepraszam – wyjąkała.

                – Nie szkodzi – mruknęłam. – Jestem Victoria, a ty?

Zlustrowała mnie wzrokiem, nie spiesząc się zbytnio z odpowiedzią.
  
– Rosie – oznajmiła drżącym głosem.
  
– Nie bój się, Rosie. Chcę ci pomóc – zapewniłam, kładąc dłoń na jej barku. – Proszę, opowiedz mi, co się stało.

Na jej twarzy pojawił się grymas. Przygryzła wargę, starając się ponownie nie rozpłakać. Dopiero teraz zauważyłam, że dygotała z zimna. Zdjęłam swoją bluzę i zarzuciłam jej na plecy. Dziewczyna niepewnie przyciągnęła jej brzegi, następnie owijając nimi pozostałą część ciała.

                – Jestem w ciąży – wydukała, wywołując zdziwienie na mojej twarzy. – Mój chłopak stchórzył i mnie zostawił, a matka wywaliła na bruk – dodała, rozpłakując się.

Nie znałam jej, ale pomimo to zrobiło mi się żal. Chyba po raz pierwszy od dawna obudziły się we mnie ludzkie odczucia. Podeszłam bliżej i przytuliłam ją, chcąc w ten sposób udzielić jej wsparcia.

                – Cichutko – próbowałam ją uspokoić. – Wszystko będzie dobrze. Mieszkam tutaj niedaleko.

                – Ja-a, nie mogę – wyszeptała, kurczowo zaciskając dłonie na moich ramionach.

                – Nie zrobię ci krzywdy, obiecuję. Dam ci suche ubranie i świeżą pościel. Moi współlokatorzy na pewno nie będą mieć nic przeciwko. Rosie, nie możesz tutaj zostać.

Odsunęła się gwałtownie, patrząc na mnie swoimi zamglonymi, niebieskimi oczami.
Pociągnęła nosem, krzyżując ręce na piersi.

                – Zgadzam się, ale tylko na jedną noc – odparła zdecydowanie, nieco się uspokajając.

                – Okej – przytaknęłam, wyciągając ręce w geście kapitulacji. – Ty tutaj rządzisz.

Pokiwała nieznacznie głową, zmniejszając dystans pomiędzy nami. Uśmiechnęłam się, chcąc w ten sposób pokazać jej, że mam pokojowe zamiary. Nie odwzajemniła mojego gestu. Nadal mi nie ufała, ale nie dziwiłam się jej. W końcu nie codziennie obca kobieta proponuje młodej dziewczynie, żeby przenocowała w jej domu, gdzie mieszka z bandą ćpunów i pijaków. Tak, to było całkiem mądre posunięcie.

Tym razem nawet nie wkładałam klucza do drzwi. Przyzwyczaiłam się do tego, że rzadko kiedy je zamykali. Przekręciłam klamkę i wpuściłam Rosie do salonu. Spojrzała na mnie, po czym niepewnie weszła do środka. Oczywiście wcześniej uprzedziłam ją, jaki widok może zastać. Uznałam, że powinna wiedzieć, jacy są chłopcy. Z początku chciała się wycofać, aczkolwiek później doszła do wniosku, że lepiej pomieszkać u nas niż na ulicy.

Zamknąwszy drzwi, weszłam w głąb pomieszczenia. Do moich nozdrzy dotarł charakterystyczny zapach papierosowego dymu. Nie lubiłam bycia biernym palaczem. Rozejrzałam się dookoła, zauważając Izzy’ego i Duffa, którzy rozwaleni na kanapie oglądali jakiś film i popijali Danielsa. Odchrząknęłam, jednocześnie zwracając tym ich uwagę. Wpatrywali się we mnie, chociaż nie zamierzali zmienić swoich pozycji.

                – Kto to? – spytał McKagan, wskazując na moją towarzyszkę.

Położyłam dłoń na jej łopatkach, starając się tym dodać dziewczynie odwagi. Drżała. Nie tyle z zimna, co ze strachu. Nadal nie do końca mi ufała. Bała się, że możemy zrobić jej krzywdę.

                – To jest Rosie – oznajmiłam, pozwalając blondynce wyjść zza moich pleców. – Zatrzyma się u nas na jakiś czas. Później wam o wszystkim powiem. Rosie, to jest Izzy i Duff. – Wskazałam kolejno na chłopaków, którzy nadal wpatrywali się w nas bez większego zainteresowania.

                – Gdzie będzie spała? – dociekał Stradlin.

Nie mogło to umknąć jego uwadze. Doskonale zdawał sobie sprawę, że zajęłam ostatni wolny pokój w tym domu.

                – Duff, mógłbyś zaprowadzić Rosie do mojego pokoju – poprosiłam, nie spuszczając oka z bruneta, który również bacznie mi się przyglądał.

                – Ale… – jęknęła cicho dziewczyna.

                – Spokojnie – wyszeptałam, odwracając się w jej stronę. – On cię nie skrzywdzi. Ufam mu, a ty ufasz mi.

Westchnęła nerwowo. Puściłam ją, patrząc jak niepewnym krokiem zmierza w kierunku Duffa. Mężczyzna domyślił się, że musiała wiele przeżyć. Nawet nie próbował zadawać zbędnych pytań. Jedynie co, to starał się nawiązać rozmowę, opowiadając jej coś o sobie. Zaprowadził ją na górę, zachowując odpowiednią przestrzeń pomiędzy nimi. Bała się go, o czym doskonale zdawał sobie sprawę.

Odprowadziłam ich wzrokiem aż po horyzont widoczności. Odetchnęłam z ulgą, zajmując wolne miejsce na kanapie. Zabrałam ze stołu do połowy pełną szklankę McKagana i upiłam łyka trunku. Skrzywiłam się, czując w ustach specyficzny smak whiskey. Chyba jeszcze trochę czasu musi minąć, zanim się do niego przyzwyczaję.

                – A co z tobą? – dociekał Izzy, odpalając kolejnego papierosa.

                – Na te kilka dni przeprowadzę się do Axla – oznajmiłam dosyć chłodno, odkładając szklankę na stół. – Masz dla mnie towar? – spytałam, odbiegając od tematu.

Wsadził papierosa do ust, szukając po kieszeniach malutkiego zawiniątka.

                – Tylko uważaj – wybełkotał, podając mi je.

Zacisnęłam woreczek w dłoni, uśmiechając się subtelnie. Miałam kolejną porcję heroiny, która natychmiastowo usuwała wszystkie moje problemy.

                – Nie powinnaś brać – dodał po chwili, strzepując popiół o szklane brzegi popielniczki.

Schowałam zawiniątko do kieszeni szortów, podciągając kolana bliżej klatki piersiowej.

                – Nic mi nie będzie – zapewniałam. – To tylko porządne znieczulenie. – Uśmiechnęłam się szerzej.

                – Vicky, uzależniasz się – zauważył, na co zaśmiałam się ironicznie. Jego słowa kompletnie do mnie nie docierały. – Co jeśli przedawkujesz?

                – To miłe, że się martwisz, ale jestem już dorosła – skwitowałam, wyciągając papierosa z leżącej na stole paczki i wkładając go do ust. – Tak w ogóle, to gdzie jest Axl? – spytałam dosyć niewyraźnie.

Przeszukiwałam kieszenie, w celu znalezienia zapalniczki. Gdzieś musiała być. Kurde, chyba zostawiłam ją w bluzie.

                – Wyjechał – oznajmił obojętnie, gasząc peta.

Wyjęłam papierosa z ust, kurczowo zaciskając go między palcami. Zmarszczyłam brwi, spoglądając na niego pytająco.

                – A coś konkretniej – poprosiłam, nerwowo przełykając ślinę.
               
– Kto to wie. – Wzruszył ramionami, dopijając alkohol. – Szuka weny w jakimś tylko jemu znanym miejscu. Często tak ma. Lubi pojawiać się i znikać – rzucił bez przekonania, polewając zarówno sobie jak i mi. – Spokojnie, przyzwyczaisz się – dodał, uśmiechając się.

Wlepiłam spojrzenie w podłogę, której chyba od dawna nikt nie mył. Wyjechał i nic mi nie powiedział… Ufaliśmy sobie. Chcieliśmy stworzyć związek, a te opierają się głównie na zaufaniu. Dlaczego więc nie powiedział mi prawdy? A co jeśli nie zrobił tego, bo nie chciał mnie martwić? Co jeśli jego zachowanie, czynności, które teraz wykonywał mogły mnie zranić? W mojej głowie kreowało się milion myśli. Poczułam pulsujący ból w skroniach. Wydawało mi się, że go znam. Tak naprawdę nic o nim nie wiedziałam…

2 komentarze:

  1. Super!!!! I jest moj wyproszony Steven. Ciekawi mnie Rosie i czekam aż podrzucisz mi cos nowego ;) :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ;) Postaram się jutro Ci coś podrzucić

      Usuń

Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.



⭐Allie