Nawet się nie obejrzałam, a już nadszedł długo wyczekiwany przeze mnie dzień. Moje pierwsze święta spędzone z chłopakami. Z tej okazji zaplanowaliśmy małą, kameralną imprezę. To było aż do nich niepodobne, ale chyba woleli spędzić ten czas w gronie najbliższych.
Od samego rana zobowiązałam się pomóc w przygotowaniach Hell House na tę okazję. Pracy było dużo, ponieważ oni rzadko kiedy tutaj sprzątali. Na szczęście udało mi się zwerbować Lenę, która jak już sobie władowała była nawet pomocna. Zmywałam podłogi, podczas gdy ona zajmowała się ścieraniem kurzu z mebli, których swoją drogą nie mieli nie wiadomo ilu. Nawet Slash zaoferował swoją pomoc przy wynoszeniu pustych butelek, które walały się dosłownie wszędzie. Duff i Izzy z kolei pojechali na zakupy. Oby tylko nie kupili zapasu papieru toaletowego zamiast dobrego alkoholu. A nie, takie rzeczy to tylko ze Stevenem, który wyszedł, aby spotkać się z Lily. Swoją drogą, moje przekonania się potwierdziły i dziewczyna faktycznie była byłą współlokatorką Fiodorow i Pittmana. Z wielką chęcią chciałam ją poznać, pomimo że podchodziłam do niej raczej sceptycznie.
Axla raczej nie widywałam od tamtego incydentu, więc i teraz nie miałam pojęcia, gdzie się znajdował. Zapewne udał się do klubu albo w jedno z tych swoich miejsc. Zbytnio się tym nie przejmowałam. Może wynikało to z tego, iż już praktycznie mi na nim nie zależało.
Właśnie kończyłam wyrzynać szmatę i zostało mi dosłownie kilka metrów podłogi w salonie, kiedy otworzyły się drzwi i do pomieszczenia weszli nie kto inny, jak Izzy i Duff. Ten pierwszy niósł kilka reklamówek, które były wypełnione po brzegi, natomiast basista schował coś za plecami.
– Ej, ja tu sprzątam! – krzyknęłam oburzona, zauważając ich buty, które oblepione były błotem.
– Ooo, hej Vicky Świetnie wyglądasz. Robiłaś coś z włosami? – odezwał się Duff, który cały czas szczerząc się, przemierzał pomieszczenie, pozostawiając po sobie ślady.
Popatrzyłam na niego z politowaniem. Miałam na sobie czarne dresy i malinową bokserkę. Byłam niepomalowana, a włosy związałam w niechlujnego koczka, tylko po to, żeby mi nie przeszkadzały. Wyglądałam jak siedem nieszczęść, a on próbował mi wmówić, że wcale tak nie było.
– A co tam masz? – zapytałam, wskazując palcem na jego ręce.
– A nic – odpowiedział nienaturalnie wysokim głosem.
Zaśmiałam się. Basista nie potrafił ukrywać pewnych rzeczy. Podejrzewam, że z kłamaniem wychodziło mu podobnie. Przyglądałam mu się z najmniejszą dokładnością. Próbował powoli wycofywać się w stronę kuchni, uważając, żebym przypadkiem nie zobaczyła, co niesie. Niestety chyba dzisiaj nie był jego dzień, ponieważ będąc w okolicy schodów, potknął się o leżącego nieopodal kota i już po chwili miał dosyć nieprzyjemne spotkanie z podłogą.
– Aua – odparł, leżąc na plecach i oglądając niezbyt czysty sufit. – Swoją drogą, strasznie dużo tutaj much.
– Duff, gdzie jest Puszek? – zapytałam lekko zdenerwowana. Steven by nam nie darował, gdyby temu zwierzęciu stała się jakakolwiek krzywda.
– Nie wiem. Na pewno nie jest pode mną.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Oprócz świeżych plam na dopiero co pozmywanej podłodze, dostrzegłam małą choinkę, która leżała obok blondyna, który swoją drogą wyglądał, jakby zaraz miał umrzeć.
– Chyba aż tak źle nie jest, co? – zapytałam i spojrzałam na niego wymownym wzrokiem.
– No wiesz, przyjemnym masażem nie pogardzę – starał się pokazać swój urok osobisty, aczkolwiek niezbyt mu to wyszło, ponieważ po chwili się roześmiał.
Pokręciłam głową i rzuciłam w jego stronę poduszkę, która o dziwo znajdowała się na kanapie. Zapewne, któryś z chłopaków nie był w stanie wejść na górę i po prostu zasnął tam, gdzie był.
– A to za co? – zapytał z udawanym oburzeniem.
– Sama nie wiem – wzruszyłam ramionami. – Za żywota, chociaż to miłe, że kupiłeś choinkę, pomimo że nie mamy łańcuchów, gwiazd i bombek – posłałam mu sztuczny uśmiech. – Lecz za poświęcenie swoich ostatnich centów na miłą atmosferę, a nie butelkę wódki, pomogę ci wstać – oznajmiłam i podałam mu rękę, którą złapał.
Na całe szczęście wstał o własnych siłach, a ja służyłam mu tylko za podporę. Nie wyobrażałam sobie podnoszenia go, ważył chyba ze sto osiemdziesiąt funtów. Założyłam za ucho zwisający kosmyk i spojrzałam na niego, oczekując decyzji, co dalej robimy.
– Co wy robicie? – usłyszałam zdziwiony głos Izzy’ego, który po wypakowaniu wszystkich zakupów, zaszczycił nas swoją obecnością.
– Szukamy kota – odpowiedziałam obojętnie.
– Siedzi na schodach – poinformował nas, jakby to była jakaś oczywistość.
Kątem oka zerknęłam w wyznaczonym kierunku. Rzeczywiście na jednym z ostatnich schodów, znajdowała się mała, czarna kulka, która była łudząco podobna do Puszka. Więc tu się ukrył! Na całe szczęście, bo nie wiem, jaką bajeczkę musiałabym wcisnąć Adlerowi.
– Faktycznie – oznajmiłam, uśmiechając się szeroko.