sobota, 24 grudnia 2016
Merry Christmas
Wzięłam do ręki ciężki, stalowy długopis. Obróciłam go kilkukrotnie w palcach. Był bardzo elegancki. Spojrzałam na czystą kartkę papieru, która leżała przede mną. Co mogłabym napisać?
Drodzy czytelnicy...
– Hej, Vicky! Co tam porabiasz? – spytał, celowo przeciągając samogłoski.
Podskoczyłam na krześle. Odwróciłam się za siebie, spoglądając na mojego rozmówcą. Odetchnęłam z ulgą.
– Axl, przestraszyłeś mnie! – pisnęłam, posyłając mu wymowne spojrzenie.
Zaglądał mi przez ramię, czytając, co takiego napisałam. W sumie to nie miał czego, tam były raptem dwa słowa.
– Przepraszam… – mruknął z udawaną skruchą. – Ale nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
Westchnęłam, jednocześnie przewracając oczami. Znając życie, będzie chciał pomóc.
– Piszę życzenia świąteczne dla czytelników fanfiction o nas – odpowiedziałam, następnie zapisując kolejne słowa.
Drodzy czytelnicy Welcome to the Paradise City,
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia, chcielibyśmy Wam życzyć…
– Ooo! A ja też mogę?
Uderzyłam głową prosto w kartkę. Skrzywiłam się nieznacznie, odczuwszy ból. Jednak miałam rację. W końcu trochę go poznałam przez te wszystkie lata.
– Wiedziałam, że to powiesz – wycedziłam. – Siadaj i proponuj, co mam napisać.
Uśmiechnął się szeroko, zajmując miejsce obok mnie. Standardowo śmierdział fajkami.
– Napisz, żeby Vicky i Axl wreszcie poszli do łóżka – zaproponował.
Spojrzałam na niego wymownie. I jeszcze czego?
– Nie ma takiej opcji – zaakcentowałam. – Oni zapewne chcą, żebym się zakochała i znalazła swojego Romea. A nie przespała się z pierwszym lepszym gościem spod monopolowego.
– Ej! – oburzył się. – Powiedziałem ze mną, nie ze Slashem.
Zaśmiałam się, kręcąc głową. No tak, Hudson ostatnimi czasy spędza tam dużo czasu.
– Usłyszałem swoje imię – powiadomił Mulat, schodząc. W ręku trzymał butelkę z Jackiem Danielsem. – Co robicie?
– Vicky piszę życzenia świąteczne dla naszych czytelników – poinformował go Axl, szczerząc się niemal od ucha do ucha. – Chcesz dołączyć?
Pewnie, zaprośmy pół osiedla… To ja tu jestem główną postacią, nie pani Wiesia z domu naprzeciwko.
– Dopisz dużo Jacka Danielsa i Mr. Brownstone – zaproponował, wygodnie rozsiadając się na kanapie.
Miałam nadzieję, że jej nie zaleje whiskey. Dopiero przed chwilą ją wyczyściłam.
– Slash – westchnęłam przeciągle. – Większość naszych czytelniczek ma około czternaście, siedemnaście lat. Nie róbmy z nich ćpunek.
– Usłyszałem ćpunów – wtrącił Izzy, który tak naprawdę pojawił się znikąd. – Jak coś to ja mogę załatwić towar – zaoferował, stając nade mną.
W ręku trzymał kubek z gorącą, aromatyczną kawą. Czyżby się przestawił?
– Dzięki, ale nie skorzystamy – odmówiłam, starając się być miła. – Piszemy życzenia świąteczne dla naszych czytelników, chcesz się dołączyć?
– Bardzo chętnie…
– Ej! – przerwał mu Axl. – Nas nie chciałaś, a jemu sama to proponujesz?
– Tak – odpowiedziałam zdecydowanie. – Jego w porównaniu do was lubię. Jeszcze mnie nie zawiódł.
– Widzisz stary – zaczął Stradlin, kładąc dłoń na barku Rose’a – mogłem się z tobą założyć.
– Usłyszałem słowo zakład – wtrącił Duff, który wrócił do domu z siatką wypełnioną karpiami. – Jestem mistrzem wygrywania zakładów.
Zlustrowałam go wzrokiem od góry do dołu. Wyglądał na trzeźwego.
– Duff, czemu kupiłeś tyle ryb? – spytałam niepewnie.
– Vicky, widzisz, ostatnio trochę czytałem o świętach. Wiedziałaś, że na przykład w Polsce jedzą karpie? Kupiłem kilka na spróbowanie – oznajmił rozentuzjazmowany.
Kolejny raz przywaliłam głowa w stół. Chyba powoli zaczynałam wątpić w to, że zdarza im się używać mózgu.
– Piszemy życzenia świąteczne dla fanów fanfiction o nas. Chcesz dołączyć? – zaproponował mu Rose, nawet nie pytając się o moje zdanie.
– Jasne! Napisz, dużo smacznego karpia.
– Skąd wiesz, że jest smaczny? – spytał Izzy.
McKagan postawił reklamówki na podłodze, zmierzając w naszym kierunku.
– Wszystko, co ugotuje Rosie jest smaczne – powiedział, jakby to była oczywista oczywistość.
– Co ja? – spytała zdziwiona dziewczyna, wychodząc z kuchni.
– Duff twierdzi, że smacznie gotujesz – rzucił Axl, próbując mi zabrać długopis.
– Dziękuję – odparła, niemal natychmiast się czerwieniąc. – Co do życzeń, napisz stabilizacji. Każdemu się przyda.
– Podsłuchujesz nas? – spytał zaniepokojony Slash, podciągając nogi pod klatkę piersiową. Przy okazji wylał odrobinę Danielsa. Dzięki Slash, wiedziałam, że nikt nie docenia mojej pracy.
– Nie – zaprzeczyła, kręcąc głową. – Tylko Stevena, ale wiecie, on czasami mówi trzy po trzy – mruknęła.
Nagle z łazienki wyszedł Steven. Wyglądał na obrażonego, co wywnioskowałam z tego, że śmiesznie marszczył czoło.
Serio?! Teraz każdy, o którym ktoś wspomni, w cudowny sposób się pojawi?
– Wypraszam to sobie – fuknął z niezadowoleniem. – Po prostu staram się wszystkich o wszystkim poinformować. Jestem lepszy niż BBC.
– W Stanach mamy CBS, na przykład – wtrącił Izzy, poprawiając go.
– Nieważne. Zawsze musisz się wymądrzać, panie wszystko wiedzący?
– Sorry… – mruknął niepewnie, wyciągając dłoń w geście kapitulacji. – Chciałem tylko pomóc.
– Czytałem ostatnio fanfiction. Całe od deski do deski w jeden wieczór. I wiesz co? Twoja postać zaczyna mnie irytować. Weź się Izz zdecyduj!
Spojrzałam po wszystkich. Wyglądali na zdziwionych. Nikt nie spodziewał się, że Steven aż tak się wkurzy. Zazwyczaj był potulny jak baranek.
– Stevie, piszemy życzenia dla czytelników. Chcesz coś dorzucić? – zaproponował rozradowany Rose. Temu to dzisiaj humoru chyba nic nie zepsuje.
– Oczywiście – przytaknął, nieco mniej oschle. – Więcej mnie w tym dziele. Pojawiam się w zaledwie w dwudziestu dziewięciu rozdziałach!
– Może dlatego, że nie grasz głównej roli? – zasugerowałam.
– Vicky, twoje perypetie są nudne. Weźcie wreszcie wyznajcie sobie miłość i zróbmy happy end. A druga część będzie o mnie.
Zachichotałam pod nosem. Wielki pan reżyser się znalazł.
– Fajnie, Stevie. Tylko ja nie wiem, komu mam tę miłość wyznawać.
Przewrócił oczami, siadając na skraju sofy.
– Jak to nie wiesz?! – oburzył się. – Już po drugim rozdziale czytelnik mógł to ogarnąć, a ty potrzebujesz aż kilkadziesiąt?!
Westchnął, rozkładając ręce.
– Kobieta zmienna jest – wtrąciła melodyjnym głosem Rosie. – A tobie Adler co jest? Dziewczyna cię rzuciła?
– Jeszcze nie, a przynajmniej o tym jeszcze nie napisała – mruknął już spokojnym głosem. – Po prostu ja to bym inaczej rozegrał.
– Tak, wiemy, że zrobiłbyś z siebie głównego bohatera – westchnął znudzony Axl. – Możemy już napisać te życzenia? Suszy mnie – jęknął.
Przewróciłam oczami. Naprawdę udało mi się wytrzymać z nimi aż tyle?
– Dobra, zróbmy to – oznajmiłam ze zmęczeniem. – Każdy niech poda jeszcze po jednej propozycji, a ja jakoś to ubiorę w słowa.
– Drugiej części z większą ilością mnie! – zawołał Steven, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
– Ciepłych, rodzinnych świąt – zaproponowała Rosie, uśmiechając się nieznacznie.
– Szampańskie sylwestra z dużą ilością wódki – oznajmił rozradowany Duff.
– Mniej dramatycznych sytuacji i więcej uśmiechu – zasugerował Izzy, spoglądając na mnie.
– Więcej kłótni ze mną! – zawołał Axl, chociaż siedział tuż obok mnie. – Kocham je później czytać.
– Krótszej żałoby – westchnął Slash. – Wiem, że wypada, ale wiesz ona umarła tylko w fanfiction. Zaraz lecę się z nią spotkać w Rainbow. Nie ma to jak pić wódkę z domniemanym trupem.
Prychnęłam pod nosem, chwytając długopis, który wcześniej odłożyłam na blat.
– A ty czego im i nam życzysz? – dociekał Steven.
– Dużej ilości przygód – westchnęłam, zabierając się za pisanie.
Drodzy czytelnicy Welcome to the Paradise City,
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia, chcielibyśmy Wam życzyć wesołych, ciepłych chwil spędzonych w rodzinnym gronie. Smacznego karpia takiego, jakiego przyrządziłaby Rosie. Szampańskiego sylwestra z umiarkowaną ilością alkoholu. Jacka Danielsa i pod żadnym pozorem nie heroiny. Więcej kłótni moich i Axla oraz żebym broń Boże nie przespała się z nim. Zdecydowania i więcej Stevena. Dużej ilości przygód, tych mniej dramatycznych. Uśmiechu na twarzy oraz drugiej części (nie, Steven nie zostaniesz głównym bohaterem. Ally jak już na pewno ma inną koncepcję). Stabilizacji, bo jest ona potrzebna wszystkim. Krótszej żałoby dla Slasha, bo Lena umarła tylko w fanfiction. Spełnienia marzeń, ponieważ to one są ważne, jak nie najważniejsze w naszym życiu.
Życzą
Victoria, Rosie, Gunsi oraz natchniona autorka Ally
niedziela, 18 grudnia 2016
59. Please tell me now it's not the end
Drobne krople deszczu spadały z
nieba, niemalże bezdźwięcznie opadając na suche podłoże. To nie była ulewa, a
raczej mżawka. Ogólnie matka natura wybrała sobie najgorszy dzień na zmianę
pogody. Dotychczas świeciło słońce, które dawało przyjemne uczucie ciepła na
policzkach. W następne dni też tak miało być. Tylko dzisiaj wszystko musiało
się popsuć...
Włożyłam ręce do kieszeni, odczuwszy chłód w tej części ciała. Oparłam
się ramieniem o Axla, starając się zachować równowagę. Z wierzchu wydawałam się
być twardym kamieniem, który kompletnie niczym się nie przejmuje. Sprawiałam
wrażenie obojętnej, jakby cała ta sytuacja w ogóle mnie nie obchodziła. Jednak
po odkryciu tych wszystkich warstw zostawała jedynie cienka powłoczka.
Cierpiałam i nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Zbyt wiele się wydarzyło, z
czym nie koniecznie mogłam się oswoić.
– Lena była niezwykłą osobą – zaczął swoje
kazanie pastor. Jego głos wydawał się być lekko zachrypiały.
Poczułam, jakby przez moje ciało przeszły dziwne dreszcze. Nie umiałam
mówić o niej w czasie przeszłym. Jeszcze do mnie nie docierało, że to już jest
koniec. Nigdy więcej nie pójdę z nią na zakupy, nie obgadamy chłopaków, nie
poimprezujemy i nie zestarzejemy się z klasą, bo ona już nie żyła.
Jej śmierć była ogromnym ciosem dla nas wszystkich, a w szczególności
dla Slasha. Izolował się. Wychodził nie wiadomo gdzie, a potem wracał dosyć
późno ledwo trzymając się na nogach. Za każdym razem, kiedy patrzyłam na niego,
odczuwałam niewielki ucisk na sercu. Nie zasługiwał na to. W dodatku teraz, na
jej pogrzebie, staliśmy z tyłu, chociaż tak naprawdę byliśmy dla niej jak
najbliższa rodzina. Niestety inaczej myśleli jej rodzice. Nie życzyli sobie
naszej obecności podczas ostatniej drogi ich córki. Z trudem udało się Hope
przekonać ich, żeby zmienili zdanie. Pierwotnie chcieli sprowadzić jej ciało do
Londynu, aby tam je pochować. Jednak ten pomysł jeszcze szybciej upadł.
Musieliśmy powiadomić ich o tej sytuacji. O ile wcześniej można było
przymknąć oko na ukrywanie faktu o krytycznym stanie ich córki, tak teraz nie
wypadało nam zataić wiadomości o jej śmierci. Hope do nich zadzwoniła. Ogólnie
zdecydowaliśmy, żeby to Carter kontaktowała się z państwem Fiodorow. Zazwyczaj
odbierano ją pozytywnie. Była menadżerem, kimś na stanowisku. A nie tak jak my,
grupą ćpunów, na których prawie każdy patrzył z pogardą. Nawet rodzice Leny. Z
początku obwiniali nas o jej śmierć. Twierdzili, że to przez nas ich jedyna
córka zeszła na złą drogę. Później trochę ucichli, aczkolwiek podejrzewałam, iż
do końca życia nam tego nie wybaczą.
– Pogodna, zawsze uśmiechnięta –
kontynuował, wywołując melancholijny nastrój. – Rzadko kiedy mówiła o swoich
problemach – westchnął, spoglądając na panią Fiodorow, która niemal drżała, nie
mogąc powstrzymać płaczu. – Już jako dziecko próbowała radzić sobie ze
wszystkim sama. Była najlepszą uczennicą, wspaniałą córką. Chciała zostać
ekonomistką. Skończyła wymagające studia na jednym z lepszych uniwersytetów w
Anglii. Miała przed sobą całe życie. – Zrobił niewielką pauzę, oddychając
głęboko. Próbował wyrazić to w sposób emocjonalny, jak najbardziej wiarygodny.
– Jednak wybrała niewłaściwą drogę. Jak każdy z nas miała prawo do błędu. I
popełniła go, może nie do końca świadomie. Lena chciała żyć. Pomimo kłopotów
zawsze chodziła uśmiechnięta. Tryskało z niej szczęście. Tylko później ta
świeczka, którą była, powoli zaczęła gasnąć. Pogrążała się w nałogu, jej
problemy narastały. Próbowano jej pomóc, miała wsparcie. Do końca walczono o
nią. Lena przegrała walkę o swoje zdrowie, ale nie o życie. Może teraz patrzy
na nas z góry, radując się z chwały Pana. Pomódlmy się za jej duszę.
Po moim policzku spłynęły gorące łzy. Nawet nie próbowałam ich wycierać.
Tęskniłam za nią i to bardzo. Dopiero teraz w pełni uświadomiłam sobie, że już
nigdy jej nie zobaczę. Axl objął mnie ramieniem, subtelnie muskając wargami
moje czoło. Nie protestowałam. Potrzebowałam czyjeś bliskość, nawet jeśli
pochodziła ona od Rose'a. Nie potrafiłam poradzić sobie z sobą samą.
niedziela, 11 grudnia 2016
58. Nothing is more sad tan the death of an illusion
– Mogłabyś mi podać ten złoty naszyjnik,
który leży na biurku? – poprosiłam Joy.
Krzątałyśmy się po moim mieszkaniu, panikując, że nie starczy nam czasu.
Miałyśmy zaledwie godzinę na wyszykowanie się i dotarcie do klubu. Niemalże od
rana cieszyłam się jak dziecko na samą myśl o dzisiejszym koncercie. Nawet
wzięłam urlop w pracy, zważywszy na to, że kończyłam ją dopiero o osiemnastej.
Od dwóch dni dorabiałam sobie w niewielkiej księgarni Les Livres znajdującej się na Pickford
Street. Czerpałam z niej ogromną satysfakcję, przez co o wiele łatwiej
wstawałam rano. Już jako dziecko uwielbiałam godzinami czytać różnorakie
lektury. Teraz po latach po części mogłam do tego wrócić. Jeśli był mniejszy
ruch, chętnie siadała w kącie lady i nadrabiałam zaległości z Szekspira, Austen
czy Carrolla. To właśnie poprzez Les
Livres poznałam Joylene, która zdecydowała się pójść ze mną na koncert
Toxic Bliss. Dziewczyna pracowała w pobliskiej kawiarni, w której niemal
nałogowo kupowałam waniliowe latte. Wczoraj przyszła do księgarni kupić mamie
prezent na urodziny. Dużo rozmawiałyśmy, przez co obie doszłyśmy do wniosku, iż
mamy wiele wspólnego. Może nawet w przyszłości się zaprzyjaźnimy?
Dokładnie czesałam dopiero co wysuszone włosy, próbując pozbyć się
znikomych kołtunów. Joy siedziała przy kasztanowym biurku, malując powieki
grafitowym, brokatowym cieniem, który idealnie komponował się z jej
seledynowymi włosami specjalnie na tę okazję ułożonymi w fale. Niechętnie
zrobiła przerwę, podając mi upragniony przedmiot.
– Dzięki – rzuciłam, uśmiechając się
subtelnie.
Ubrałam naszyjnik, wyciągając go na czarny top. Przeglądnęłam się
kilkukrotnie w lustrze, sprawdzając czy wszystko jest okej.
– Co? – spytała, zwracając tym moją uwagę.
– Będzie tam jakiś twój Romeo? – zachichotała, próbując dłonią stłamsić śmiech.
Uśmiechnęłam się nieśmiało pod nosem. Może tak, a może nie.
– No coś ty! – zaprzeczyłam, machając
dłonią. – Mówiłam ci, że mam narzeczonego.
Podeszłam pod biurko, stając za moją towarzyszką, która wygodnie
rozsiadła się na pufie. Nie miałyśmy dużo czasu, toteż postawiłam na niewielki
makijaż. Zabrałam tusz, starając się dokładnie pomalować rzęsy. Nachyliłam się,
próbując uzyskać dostęp chociażby do skrawka lusterka.
– Kurde – mruknęła, przenosząc wzrok na
swój strój – sądzisz, że sukienka to na pewno dobry pomysł?
– Idealny – wybełkotałam,
starając się zbytnio nie ruszać twarzą.
– No nie wiem – wycedziła, próbując
przeglądnąć się w lustrze. – Ty idziesz w spodniach. Może ja też powinnam się
przebrać.
Pokręciłam głową, odkładając kosmetyk na blat. Kątem oka zerknęłam na
jeansowe rurki z dziurami i przetarciami, które okrywały moje nogi. Były jedną
ze zdobyczy, które kupiłam na zakupach z Lenką. Aż się łezka w oku kręciła na
samo wspomnienie.
– Joy – westchnęłam, wybierając odcień
szminki – ale ja mam okres, podczas którego nie czuję się komfortowo w
sukienkach czy spódnicach.
On akurat wiedział, kiedy się pojawić. Dzięki niemu miałam wymówkę przed
Eddy'em, żeby zrobić sobie wolne. Mój szef zawsze hojnie je rozdawał, jeśli
któraś dziewczyna miała okres. Wolał uniknąć klientów skarżących się na
niedogodne warunki.
– Może masz rację... – mruknęła,
zakładając długie srebrne kolczyki w kształcie piór.
– Coś się stało? – zapytałam, kończąc malować usta pomadką w
odcieniu wiśni. – Jakaś taka niezdecydowana jesteś.
poniedziałek, 5 grudnia 2016
57. I don't know what I want, so don't ask me
Spacerowałam wzdłuż Venice,
nasłuchując śpiewu ptaków i dźwięku fal obijających się o brzeg. Rozmyślałam
przy tym, wykorzystując czas, podczas którego czekałam na niego. Promienie
słoneczne przyjemnie ogrzewały moją twarz. Mrużyłam oczy, ponieważ zapomniałam
zabrać ze sobą okularów przeciwsłonecznych.
Usiadłam na cieplutkim piasku, z dala od osób, które zdecydowały się na
poranny jogging. Nerwowo obgryzałam skórki wokół paznokci. Musiałam wreszcie
coś zmienić. Nie mogłam dalej tak żyć. Ostatnia rozmowa z Axlem dosadnie dała
mi do zrozumienia, że muszę wreszcie pomyśleć o sobie.
– Hej, siostra. Długo już czekasz? – Z
letargu wyrwał mnie zasapany głos Xaviera.
Stał
nade mną, próbując wyrównać oddech. Miał na sobie strój do joggingu, z czego
wywnioskowałam, że zdecydował się na poranne bieganie.
– Nie. – Wstałam, otrzepując się z piasku.
Ucałował mnie w policzek na przywitanie. – Przejdziemy się? – zaproponowałam,
kładąc na czole chłodną dłoń.
Pokiwał głową, powoli podążając w kierunku drugiego końca plaży. Szłam
obok niego, bawiąc się palcami, co zwykłam robić, kiedy się denerwowałam. Tak
jakoś ta czynność pozwalała mi choć trochę rozładować emocje, no i zająć czymś
ręce.
– Chciałaś się spotkać. Coś się stało?
– spytał z zaciekawieniem.
– Dużo ostatnio myślałam – zaczęłam
niepewnie. – Szczególnie o tym, co mówiłeś. Powinniśmy jej pomóc.
Wyglądał na zdziwionego. Zapewne nie spodziewał się, że tak szybko
zmienię zdanie. Westchnął, przejeżdżając palcami po brodzie.
– Nie sądziłem, że się zgodzisz. To miłe z
twojej strony. – Uśmiechnął się subtelnie. – Masz już jakiś konkretny plan?
Schowałam ręce do kieszeni w bluzie. Powoli zaczynało się robić ciepło,
aczkolwiek mi było zimno. Przez większą część nocy pracowałam. Później spałam
może ze dwie, trzy godziny? Nie mogłam zasnąć. Wierciłam się na łóżku, w kółko
rozmyślając o jednym. Rano nawet nie wypiłam kawy. Stwierdziłam, że świeże,
morskie powietrze mi wystarczy.
– Zabiorę ją do siebie – powiadomiłam, tym
samym zgadzając się na jego wcześniejszą propozycję. – Spróbuję jakoś dać jej
wsparcie. Już nawet wysłałam list.
Uśmiechnęłam się niepewnie. Planowanie tego wszystkiego dawało mi
swoistą motywację do działania. Lubiłam mieć dużo na głowie, chociaż niejednokrotnie
mnie to przerastało.
– To super – oznajmił z przygaszonym
entuzjazmem. – Tylko co z tobą? – spytał z nutką troski pomieszanej z
podenerwowaniem. Zatrzymał się przede
mną, dokładnie lustrując moją zmęczoną, poszarzałą twarz. – Dasz sobie z nią
radę?
Dlaczego nie? Przecież to tylko
trochę pogubiona małolata, nie?
– Raczej tak – odparłam bez przekonania. –
Oj, Xav, będzie dobrze. – jęknęłam
przeciągliwe. –Kiedyś wreszcie muszę wyjść na prostą.
Obrócił się bez słowa, robiąc kilka kroków w przód. Skupił wzrok na
szubkach swoich butów, jakby próbował zebrać myśli. Przewróciłam oczy, starając
się go dogodzić. Nie było to trudne zważywszy na jego ślimacze tempo.
– Vicky, martwię się o ciebie – mruknął.
Zerknął na mnie z troską. Jego oczy świeciły się niczym diamenty. Zrobiło mi
się tak trochę ciepło na sercu. Nie słyszałam tego zbyt często. – Nie wyglądasz
najlepiej, twoja praca też nie jest dobra. Przepraszam, że ci to wypominam, ale
po prostu się troszczę. Nie chcę, żeby moja malutka siostrzyczka zmarnowała
sobie życie – dodał, obejmując ramiona i wzdychając przeciągle.
Pojedyncze łzy spłynęły po moich policzkach. Otarłam je szybko rękawem.
Miałam być silna, przynajmniej tak sobie założyłam. Chyba nie potrafiłam.
Pierwszy raz od bardzo dawna to ktoś interesował się mną, a nie ja nim.
– Dziękuję – mruknęłam lekko drżącym
głosem.
– Chyba nie rozumiem... – Uśmiechnął się
niewyraźnie. – Mówię o twoich wadach. Raczej nie powinnaś być zadowolona z tego
– dorzucił, marszcząc czoło.
– Wiem, ale... – Mój głos był przerywany.
Próbowałam powstrzymać płacz, ale nie potrafiłam. Podchodziłam do tego zbyt
emocjonalnie, wkładając w to całą siebie. – Mało kto robi to ze względu, że się
martwi. Zazwyczaj obchodzę tylko tych, którzy mogą ze mnie czerpać korzyści.
Nie potrafiłam zapomnieć słów Axla. One nadal siedziały we mnie tam
głęboko i raniły. Jednak miały też swoją pozytywną stronę. Uświadomiły mi pewne
rzeczy i zmusiły do podjęcia zmian. Nie mogłam już tak dłużej funkcjonować i
zatruwać swojego życia. Potrzebowałam nie tyle stabilizacji, co codziennej
rutyny, która narzuciłaby mi tok działania typowy dla statystycznego człowieka.
Chciałam się realizować, a nie wiecznie imprezować i uprawiać seks w obskurnej
klubowej toalecie z przypadkowymi mężczyznami.
Chłopak objął mnie i przytulił do swojego torsu. Oparłam głowę na jego
obojczyku, czując swego rodzaju bezpieczeństwo. Jego bicie serce uspokajało
mnie. Pomimo unoszącej się woni potu, wyczułam zmysłowe męskie perfumy. Były
inne niż te, których używali chłopcy. Pachniały jak te z wyższej półki, które
kobiety co roku kupowały swoim mężom pod choinkę.
– Ej, czy to nie jest ten gitarzysta z
Toxic Bliss?
sobota, 3 grudnia 2016
56. Fall to pieces
Schowałam list do torebki,
następnie ocierając dłonią wilgotne policzki. Musiałam się ogarnąć, wstać i
wreszcie powiedzieć im prawdę.
Niepewnym krokiem podążyłam w kierunku przyjaciół. Układałam sobie w
głowie scenariusz tego, co im powiem. Nie było to łatwe zadanie. Slash już był
przygnębiony. Wiadomość o umierającej ukochanej stanowiłaby dla niego kolejny
cios. Martwiłam się o niego. Już wystarczająco dużo przeżył podczas jej pobytu
w szpitalu.
Oparłam się o kant ściany, obserwując ich zachowanie. Mulat nadal tkwił
w konsternacji, przypominając bardziej zombie niż człowieka. Axl natomiast stał
nad nim, próbując go przekonać do chociaż godzinnej drzemki. Faktycznie twarz
chłopaka obrazowała jego potworne zmęczenie. Rozumiem, że chciał być blisko
niej, ale nie ponad własne siły. Westchnęłam niespokojnie, czym zwróciłam uwagę
Rose'a. Podszedł bliżej, delikatnie łapiąc moje ramię.
– Od
niego raczej nic nie wyciągniemy – nawiązał do mojej prośby. – A ty?
Dowiedziałaś się czegoś?
Powiedzieć im całą prawdę czy ująć to bardziej optymistycznie?
– Tak – mruknęłam lekko zachrypniętym
głosem, odchrząkając. – Ma niewydolne nerki i płuca, ale nie jest najgorzej.
Będą podawać antybiotyki i ją monitorować. Jest w dobrych rękach. Ma szanse na
powrót do normalnego życia. Minimalne, ale realne.
Przełknęłam głośno ślinę. Okłamałam ich. Nie powinnam była, ale nie
potrafiłam patrzeć, jak się zamartwiają. Niespodziewanie poczułam, jak Axl
przyciąga mnie do siebie. Objęłam go, pozwalając, aby dał mi swego rodzaju
oparcie. Jednocześnie zerknęłam na Slasha. Jego wargi drżały, aczkolwiek nie
płakał. Pozostawał twardy, chociaż w środku zapewne rozpadł się na miliony
kawałeczków. Cierpiał, to było pewne.
Odsunęłam się od chłopaka, nadal zachowując niewielką przestrzeń
pomiędzy nami. Czułam na policzku jego niemiarowy oddech. Niepewnie oblizałam
usta. Lubiłam tę bliskość, chyba nawet za bardzo.
– Zrobiłam wszystko, co mogłam –
wyszeptałam, przejeżdżając palcem po jego obojczyku.
– Wiem – mruknął, drżąc pod wpływem mojego
dotyku.
– Nic tu po mnie. – Uśmiechnęłam się
niewyraźnie. – Chyba wrócę do siebie.
– Pojadę z tobą – zaproponował.
Nie byłam do końca przekonana, co do jego
pomysłu. Dałabym sobie radę, gorzej było ze Slashem. Nie chciałam, żeby został z tym wszystkim sam.
– A co z nim? – zapytałam z troską w
głosie. Naprawdę się martwiłam.
– Izzy powinien za chwilę wrócić, to z nim
posiedzi.
Wzdrygnęłam się na samą wzmiankę o nim. Chyba trochę się pogubiłam i nie
za bardzo wiedziałam, czego chcę.
– Vicky? – Wydawał się być zatroskany. –
Wszystko w porządku?
– Jasne. – Przytaknęłam głową. – Po prostu
trochę się zamyśliłam.
Uśmiechnęłam się subtelnie. Poczułam, jak delikatnie przejeżdża palcami
wzdłuż mojego kręgosłupa. Przymknęłam oczy. Marzyłam o chwili odpoczynku po tak
ciężkim dniu.
– Jedziemy do ciebie? – wyszeptał kusząco
niskim głosem tuż nad moim uchem.
– Czemu nie?
Odsunął się odrobinę, pozwalając mi na swobodne ruchy. Westchnęłam,
ostatni raz spoglądając na Slasha. Wyglądał jak siedem nieszczęść.
– Idziesz? – Usłyszałam głos zza moich
pleców.
Subskrybuj:
Posty (Atom)