środa, 12 lipca 2017

Podziękowania

Wreszcie dobrnęliśmy do końca. Cieszy mnie to, ale po części także smuci. Poświęciłam wiele czasu na pisanie tego opowiadania. Przeżywałam emocje, które targały bohaterów. Jednym słowem zżyłam się z nimi. Jednak nie doszłoby do tego, gdyby nie Wy. Dlatego z tego miejsca chciałabym wyróżnić kilka osób.

Asię, która wiernie czytała każdy rozdział i wytykała mi literówki.

Karolajnę, która zmotywowała mnie do napisania WttPC. Wiem, że kiedyś skończysz to czytać xdd

Kasze za wytykanie mi, że oglądam seriale w ślimaczym tempie. Motywowałaś mnie tym do odrywania się od pisania i jednocześnie szukania inspiracji xdd

Olę, która poprawiła błędy w większości rozdziałów. Dostawałam od Ciebie solidny opierdziel, ale też i wiele ciepłych słów.

Wierną rzeszę komentatorów, którzy wywoływali mimowolny uśmiech na mojej twarzy. Wasz miłe słowa poprawiały mi dzień. Sprawiły, że zaczęłam w siebie wierzyć.

Oraz wszystkich czytelników, którzy przyczynili się do osiągnięcia takiego sukcesu przez to fanfiction. Na chwilę obecną ma ono 11 374 wyświetleń!

Przyszła pora na pożegnanie, ale przecież to nie koniec. Ci, co uważnie czytali epilog wiedzą, że to koniec części pierwszej, a co za tym idzie, będzie także i druga! Niestety będzie ona publikowana tylko na Wattpadzie. Ostatnimi czasy nie dawaliście o sobie znać. Liczba wyświetleń spadła, komentarze pojawiały się okazjonalnie. W dodatku denerwuje mnie obróbka tekstu na blogu. Opowiadanie piszę w Wordzie, a skopiowane nie chce ładnie wyglądać.

Ale Wattpad to nie tylko aplikacja mobilna. Portal ten funkcjonuje także jako strona internetowa i właśnie poprzez nią aktualizuję moje prace.

Oficjalnie uznaję Welcome to the Paradise City  za zakończone. 

I zrobiło się tak melancholijnie...

Epilog





                – Usiądź, proszę – poleciła, gestem dłoni zachęcając mnie do zajęcia miejsca na metalowym krześle obitym miękkim, szmaragdowym pluszem.
                Posłusznie wypełniłam jej prośbę. Zaplotłam palce, bacznie śledząc każdy jej ruch. Notowała coś w swoim kajecie, od czasu do czasu przekładając zapisane kartki papieru z jednej kupki na drugą. Prawie na mnie nie patrzyła. Czekała z tym, aż zacznę coś mówić.
                Pierwszy raz odwiedziłam gabinet Hannah Goldhirsch pół roku temu. Miała dobre opinie. Była typowym fachowcem, w całości pochłoniętym swoją pasją, z której czerpał profity. Poza tym Greg mi ją polecił. Podobno pomogła mu w trudnych chwilach.
                – Wróciłam – powiadomiłam, chcąc w ten sposób zwrócić na siebie jej uwagę.
                Poskutkowało. Kobieta odłożyła na blat stalowe pióro, zakładając dłonie. Wlepiła we mnie to swoje przenikliwe, analityczne spojrzenie, którym potrafiła prześwietlić dusze niemalże każdego człowieka na Ziemi.
                – Trochę się nie widziałyśmy – zauważyła, kiwając głową. – Pół roku?
                – Tak – przytaknęłam bez chwili namysłu. – Chciałam skonsultować swój przypadek również z innymi specjalistami – przyznałam beznamiętnie.
                – Wystraszyłam cię swoimi metodami – stwierdziła, parskając dźwięcznym śmiechem.
                – I tak, i nie. Wróciłam, bo tamci lekarze zostawiali wiele do życzenia.
                – Co takiego? – spytała, mrużąc oczy.
                Na tym właśnie polegała jej taktyka. Zasypywała milionem pytań i w spokoju czekała na odpowiedź. Miałam mówić i to dużo. Ona tylko od czasu do czasu coś wydedukowała albo sugerowała.
                – Wysnuwali dziwne teorie, źle dopasowywali leki. Przez te wcześniejsze pigułki miałam w nocy koszmary. Ten powoduje depresyjny nastrój, który pewnie już zauważyłaś.
                – Nie da się ukryć – zaśmiała się. Zerknęła na moment do mojej teczki. – Diagnozę postawił niejaki doktor Hunnington. – Przeczytała, następnie posyłając mi pytające spojrzenie. – Powiedzieli ci, na co cierpisz?

sobota, 8 lipca 2017

75. It is better to say too much than never say what you need to say




               
Przekręciłam kluczyk w stacyjce, wypuszczając powietrze. Cała trzęsłam się z nerwów. Nadal miałam mętlik w głowie. Nie wiedziałam, czy aby na pewno dobrze robię. Co jeśli Jenny nie miała racji? Kurde, nadal nie mogę się przyzwyczaić do tego imienia.
                Tego popołudnia miałam cholernego pecha. Natrafiłam na godzinę szczytu. Gdzie nie pojechałam, musiałam stać w korkach. Stukałam nerwowo paznokciami o kierowcę, co jakiś czas zerkając na odtwarzacz radiowy. Z jego głośników wydobywały się ciche dźwięki jednej z piosenek The Beatles. Wyłączyłam go w pewnym momencie. Dodatkowo mnie stresował. Dzięki niemu mogłam szacować czas, który nieubłaganie mijał.
                Od czasu do czasu wzdychałam ciężko, czując jak moje serce kołacze coraz mocniej. Nerwy niemalże pochłaniały mnie w mgnieniu oka. Dlaczego tak było? Chyba zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji. Kochałam tego faceta i jechałam, żeby mu to powiedzieć. W jaki sposób? Nie miałam pojęcia. Układałam w głowie możliwe scenariusze, jednak każdy był nie taki, jak chciałam. W życiu nie sądziłam, że rozmawianie o uczuciach może być takie trudne.
                Zatrzymałam pojazd, stając na kolejnych czerwonych światłach. Zaklęłam pod nosem, przygryzając wargę. Bałam się, że będzie za późno Że przyjadę, a on już będzie w drodze. Wzięłam kilka głębokich wdechów na uspokojenie. Nie mogłam do tego dopuścić. Nie teraz, kiedy byłam już tak blisko.
                Zajechałam pod apartamentowiec, parkując samochód na wolnym miejscu. W tamtym momencie zbytnio się nim nie przejmowałam. Wiedziałam, że nikt go nie ukradnie. W końcu los nie mógł być aż tak okrutny.
                Stawiałam zdecydowane kroki, czując, jak moje serce bije w ich tempie. Skręcało mi jelita gorzej niż przed testem z matematyki. Do kompletu brakowało tylko spoconych dłoni.
                Otworzyłam oszklone drzwi, wzdychającym przy tym. Jestem już blisko celu, nie mogę zrezygnować, powtarzałam w myślach, próbując zniwelować stres. Wybrałam drogę prowadzącą przez schody, aby mieć więcej czasu. Z każdym stopniem wymyślałam kolejną kwestię, którą mogłam powiedzieć. Żadna jednak nie była idealna.
                Przełknęłam z trudem ślinę, stając przed drzwiami prowadzącymi do mieszkania Hope. Miałam nogi z waty i myślałam, że zaraz się przewrócę. Wzięłam kilka głębokich oddechów. Przez chwilę nawet miałam ochotę zwymiotować z nerwów. Cholera, Vicky, ogarnij się!
                Nacisnęłam dzwonek. Usłyszawszy, jak rozlega się jego dźwięk, przymknęłam oczy. Teraz było już za późno na odwrót. Otworzyłam powieki i zacisnęłam wargi w wąską linię. Moje serce omalże nie wyskoczyło z klatki piersiowej, kiedy usłyszałam jego kroki. Drzwi się uchyliły, po czym wychyliła się z nich jego wymizerniała twarz. Hope miała rację, wyglądał okropnie.
                – Vicky? – Był zdziwiony, jednak w jego głosie można było wyczuć nutkę nadziei. – Co ty tutaj robisz? – spytał, opierając dłoń o hebanową framugę.
                Po raz kolejny przełknęłam ślinę. Niech się dzieje, co chce.

sobota, 1 lipca 2017

74. Baby, look what you've done to me




       – Chyba powinnam tam pojechać – stwierdziłam, myślami będąc w zupełnie innym miejscu.
    Nie spodziewałam się, że moment rozmowy z Chrisem nadejdzie tak szybko. Kompletnie nie byłam do tego przygotowana. Mniejsza z tym. Przecież on prawie umarł…
    – Decyzja należy do ciebie – westchnął Briana, omiatając Axla pogardliwym spojrzeniem.
    Również i ja zerknęłam na moment na mojego towarzysza. Pewnie Chris zdążył pożalić się przyjacielowi na swojego konkurenta. Ciekawe tylko, ile z tego było prawdy.
    – To może chwilę potrwać, także nie czekaj na mnie – rzuciłam w stronę Rose’a, nerwowo zakładając kosmyk włosów za ucho.
    Zmarszczyłam subtelnie czoło, robiąc kilka kroków w tył. Axl jedynie pokiwał głową z aprobatą, po czym wymijając Briana, udał się na górę.
    – Możemy już jechać? – spytałam, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Wolałam uniknąć zbędnych wyjaśnień.
    Zgodził się bez wahania. Podążyliśmy w stronę jego samochodu, który stał niedaleko.
    Podróż minęła mi dosyć szybko i w miarę przyjemnie. Zamieniliśmy z Brianem kilka słów, głównie rozmawiając o pogodzie. Panowała sztywna atmosfera, aczkolwiek nie odczułam tego w znacznym stopniu. Zbyt często uciekałam myślami do nadchodzących wydarzeń.
    Podziękowałam Brianowi, następnie zatrzaskując drzwi jego srebrnego Audi. Wzięłam kilka głębokich wdechów, próbując w ten sposób uspokoić nerwy i dodać sobie niezbędnej odwagi. Będzie dobrze, powtarzałam w myślach.
    Zdecydowanym krokiem przeszłam przez szklane drzwi szpitala wojskowego przy Wilshire Boulevard. Czułam dziwny ucisk w żołądku, który dodatkowo potęgował niepokój. Przemierzałam śnieżnobiałe, szpitalne korytarze z przeczuciem, iż ci wszyscy ludzie patrzą na mnie z pogardą. Mój wygląd dodatkowo nie świadczył o mnie dobrze. Spuściłam głowę, wlepiając wzrok w idealnie wyczyszczone kafelki.
    Sympatyczna pielęgniarka zaprowadziła mnie na salę, na której leżał Chris. Jak się okazało, była to izolatka. Lepiej dla mnie, pomyślałam. Wolałam, żeby nikt nie słyszał naszej rozmowy. Może to zabrzmi egoistycznie, ale głównie po to tam przyszłam. Chciałam wreszcie wszystko wyjaśnić. Nawet nie kwapiłam się, ażeby znaleźć lekarza. I tak nic nie wiedziałabym z jego medycznej gwary.
    – Mogę? – spytałam niepewnie, zapukawszy do drzwi.
    Chłopak nieznacznie uniósł głowę, posyłając mi wyprane z emocji spojrzenie. Moje ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz. Miałam tylko nadzieję, że nie nabawił się przez to wszystko depresji.