środa, 12 lipca 2017

Podziękowania

Wreszcie dobrnęliśmy do końca. Cieszy mnie to, ale po części także smuci. Poświęciłam wiele czasu na pisanie tego opowiadania. Przeżywałam emocje, które targały bohaterów. Jednym słowem zżyłam się z nimi. Jednak nie doszłoby do tego, gdyby nie Wy. Dlatego z tego miejsca chciałabym wyróżnić kilka osób.

Asię, która wiernie czytała każdy rozdział i wytykała mi literówki.

Karolajnę, która zmotywowała mnie do napisania WttPC. Wiem, że kiedyś skończysz to czytać xdd

Kasze za wytykanie mi, że oglądam seriale w ślimaczym tempie. Motywowałaś mnie tym do odrywania się od pisania i jednocześnie szukania inspiracji xdd

Olę, która poprawiła błędy w większości rozdziałów. Dostawałam od Ciebie solidny opierdziel, ale też i wiele ciepłych słów.

Wierną rzeszę komentatorów, którzy wywoływali mimowolny uśmiech na mojej twarzy. Wasz miłe słowa poprawiały mi dzień. Sprawiły, że zaczęłam w siebie wierzyć.

Oraz wszystkich czytelników, którzy przyczynili się do osiągnięcia takiego sukcesu przez to fanfiction. Na chwilę obecną ma ono 11 374 wyświetleń!

Przyszła pora na pożegnanie, ale przecież to nie koniec. Ci, co uważnie czytali epilog wiedzą, że to koniec części pierwszej, a co za tym idzie, będzie także i druga! Niestety będzie ona publikowana tylko na Wattpadzie. Ostatnimi czasy nie dawaliście o sobie znać. Liczba wyświetleń spadła, komentarze pojawiały się okazjonalnie. W dodatku denerwuje mnie obróbka tekstu na blogu. Opowiadanie piszę w Wordzie, a skopiowane nie chce ładnie wyglądać.

Ale Wattpad to nie tylko aplikacja mobilna. Portal ten funkcjonuje także jako strona internetowa i właśnie poprzez nią aktualizuję moje prace.

Oficjalnie uznaję Welcome to the Paradise City  za zakończone. 

I zrobiło się tak melancholijnie...

Epilog





                – Usiądź, proszę – poleciła, gestem dłoni zachęcając mnie do zajęcia miejsca na metalowym krześle obitym miękkim, szmaragdowym pluszem.
                Posłusznie wypełniłam jej prośbę. Zaplotłam palce, bacznie śledząc każdy jej ruch. Notowała coś w swoim kajecie, od czasu do czasu przekładając zapisane kartki papieru z jednej kupki na drugą. Prawie na mnie nie patrzyła. Czekała z tym, aż zacznę coś mówić.
                Pierwszy raz odwiedziłam gabinet Hannah Goldhirsch pół roku temu. Miała dobre opinie. Była typowym fachowcem, w całości pochłoniętym swoją pasją, z której czerpał profity. Poza tym Greg mi ją polecił. Podobno pomogła mu w trudnych chwilach.
                – Wróciłam – powiadomiłam, chcąc w ten sposób zwrócić na siebie jej uwagę.
                Poskutkowało. Kobieta odłożyła na blat stalowe pióro, zakładając dłonie. Wlepiła we mnie to swoje przenikliwe, analityczne spojrzenie, którym potrafiła prześwietlić dusze niemalże każdego człowieka na Ziemi.
                – Trochę się nie widziałyśmy – zauważyła, kiwając głową. – Pół roku?
                – Tak – przytaknęłam bez chwili namysłu. – Chciałam skonsultować swój przypadek również z innymi specjalistami – przyznałam beznamiętnie.
                – Wystraszyłam cię swoimi metodami – stwierdziła, parskając dźwięcznym śmiechem.
                – I tak, i nie. Wróciłam, bo tamci lekarze zostawiali wiele do życzenia.
                – Co takiego? – spytała, mrużąc oczy.
                Na tym właśnie polegała jej taktyka. Zasypywała milionem pytań i w spokoju czekała na odpowiedź. Miałam mówić i to dużo. Ona tylko od czasu do czasu coś wydedukowała albo sugerowała.
                – Wysnuwali dziwne teorie, źle dopasowywali leki. Przez te wcześniejsze pigułki miałam w nocy koszmary. Ten powoduje depresyjny nastrój, który pewnie już zauważyłaś.
                – Nie da się ukryć – zaśmiała się. Zerknęła na moment do mojej teczki. – Diagnozę postawił niejaki doktor Hunnington. – Przeczytała, następnie posyłając mi pytające spojrzenie. – Powiedzieli ci, na co cierpisz?

sobota, 8 lipca 2017

75. It is better to say too much than never say what you need to say




               
Przekręciłam kluczyk w stacyjce, wypuszczając powietrze. Cała trzęsłam się z nerwów. Nadal miałam mętlik w głowie. Nie wiedziałam, czy aby na pewno dobrze robię. Co jeśli Jenny nie miała racji? Kurde, nadal nie mogę się przyzwyczaić do tego imienia.
                Tego popołudnia miałam cholernego pecha. Natrafiłam na godzinę szczytu. Gdzie nie pojechałam, musiałam stać w korkach. Stukałam nerwowo paznokciami o kierowcę, co jakiś czas zerkając na odtwarzacz radiowy. Z jego głośników wydobywały się ciche dźwięki jednej z piosenek The Beatles. Wyłączyłam go w pewnym momencie. Dodatkowo mnie stresował. Dzięki niemu mogłam szacować czas, który nieubłaganie mijał.
                Od czasu do czasu wzdychałam ciężko, czując jak moje serce kołacze coraz mocniej. Nerwy niemalże pochłaniały mnie w mgnieniu oka. Dlaczego tak było? Chyba zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji. Kochałam tego faceta i jechałam, żeby mu to powiedzieć. W jaki sposób? Nie miałam pojęcia. Układałam w głowie możliwe scenariusze, jednak każdy był nie taki, jak chciałam. W życiu nie sądziłam, że rozmawianie o uczuciach może być takie trudne.
                Zatrzymałam pojazd, stając na kolejnych czerwonych światłach. Zaklęłam pod nosem, przygryzając wargę. Bałam się, że będzie za późno Że przyjadę, a on już będzie w drodze. Wzięłam kilka głębokich wdechów na uspokojenie. Nie mogłam do tego dopuścić. Nie teraz, kiedy byłam już tak blisko.
                Zajechałam pod apartamentowiec, parkując samochód na wolnym miejscu. W tamtym momencie zbytnio się nim nie przejmowałam. Wiedziałam, że nikt go nie ukradnie. W końcu los nie mógł być aż tak okrutny.
                Stawiałam zdecydowane kroki, czując, jak moje serce bije w ich tempie. Skręcało mi jelita gorzej niż przed testem z matematyki. Do kompletu brakowało tylko spoconych dłoni.
                Otworzyłam oszklone drzwi, wzdychającym przy tym. Jestem już blisko celu, nie mogę zrezygnować, powtarzałam w myślach, próbując zniwelować stres. Wybrałam drogę prowadzącą przez schody, aby mieć więcej czasu. Z każdym stopniem wymyślałam kolejną kwestię, którą mogłam powiedzieć. Żadna jednak nie była idealna.
                Przełknęłam z trudem ślinę, stając przed drzwiami prowadzącymi do mieszkania Hope. Miałam nogi z waty i myślałam, że zaraz się przewrócę. Wzięłam kilka głębokich oddechów. Przez chwilę nawet miałam ochotę zwymiotować z nerwów. Cholera, Vicky, ogarnij się!
                Nacisnęłam dzwonek. Usłyszawszy, jak rozlega się jego dźwięk, przymknęłam oczy. Teraz było już za późno na odwrót. Otworzyłam powieki i zacisnęłam wargi w wąską linię. Moje serce omalże nie wyskoczyło z klatki piersiowej, kiedy usłyszałam jego kroki. Drzwi się uchyliły, po czym wychyliła się z nich jego wymizerniała twarz. Hope miała rację, wyglądał okropnie.
                – Vicky? – Był zdziwiony, jednak w jego głosie można było wyczuć nutkę nadziei. – Co ty tutaj robisz? – spytał, opierając dłoń o hebanową framugę.
                Po raz kolejny przełknęłam ślinę. Niech się dzieje, co chce.

sobota, 1 lipca 2017

74. Baby, look what you've done to me




       – Chyba powinnam tam pojechać – stwierdziłam, myślami będąc w zupełnie innym miejscu.
    Nie spodziewałam się, że moment rozmowy z Chrisem nadejdzie tak szybko. Kompletnie nie byłam do tego przygotowana. Mniejsza z tym. Przecież on prawie umarł…
    – Decyzja należy do ciebie – westchnął Briana, omiatając Axla pogardliwym spojrzeniem.
    Również i ja zerknęłam na moment na mojego towarzysza. Pewnie Chris zdążył pożalić się przyjacielowi na swojego konkurenta. Ciekawe tylko, ile z tego było prawdy.
    – To może chwilę potrwać, także nie czekaj na mnie – rzuciłam w stronę Rose’a, nerwowo zakładając kosmyk włosów za ucho.
    Zmarszczyłam subtelnie czoło, robiąc kilka kroków w tył. Axl jedynie pokiwał głową z aprobatą, po czym wymijając Briana, udał się na górę.
    – Możemy już jechać? – spytałam, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Wolałam uniknąć zbędnych wyjaśnień.
    Zgodził się bez wahania. Podążyliśmy w stronę jego samochodu, który stał niedaleko.
    Podróż minęła mi dosyć szybko i w miarę przyjemnie. Zamieniliśmy z Brianem kilka słów, głównie rozmawiając o pogodzie. Panowała sztywna atmosfera, aczkolwiek nie odczułam tego w znacznym stopniu. Zbyt często uciekałam myślami do nadchodzących wydarzeń.
    Podziękowałam Brianowi, następnie zatrzaskując drzwi jego srebrnego Audi. Wzięłam kilka głębokich wdechów, próbując w ten sposób uspokoić nerwy i dodać sobie niezbędnej odwagi. Będzie dobrze, powtarzałam w myślach.
    Zdecydowanym krokiem przeszłam przez szklane drzwi szpitala wojskowego przy Wilshire Boulevard. Czułam dziwny ucisk w żołądku, który dodatkowo potęgował niepokój. Przemierzałam śnieżnobiałe, szpitalne korytarze z przeczuciem, iż ci wszyscy ludzie patrzą na mnie z pogardą. Mój wygląd dodatkowo nie świadczył o mnie dobrze. Spuściłam głowę, wlepiając wzrok w idealnie wyczyszczone kafelki.
    Sympatyczna pielęgniarka zaprowadziła mnie na salę, na której leżał Chris. Jak się okazało, była to izolatka. Lepiej dla mnie, pomyślałam. Wolałam, żeby nikt nie słyszał naszej rozmowy. Może to zabrzmi egoistycznie, ale głównie po to tam przyszłam. Chciałam wreszcie wszystko wyjaśnić. Nawet nie kwapiłam się, ażeby znaleźć lekarza. I tak nic nie wiedziałabym z jego medycznej gwary.
    – Mogę? – spytałam niepewnie, zapukawszy do drzwi.
    Chłopak nieznacznie uniósł głowę, posyłając mi wyprane z emocji spojrzenie. Moje ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz. Miałam tylko nadzieję, że nie nabawił się przez to wszystko depresji.

poniedziałek, 26 czerwca 2017

73. Keep on dreaming even if it breaks your heart



                Spacerowałam opustoszałymi uliczkami Los Angeles, z zamyśleniem zmierzając do celu. Dawno tam nie byłam, przez co trochę zbłądziłam. Jednak fakt ten posiadał swego rodzaju zalety. Miałam więcej czasu na przemyślenie swoich słów oraz poznanie miasta od innej strony. Tej spokojniejszej, zachęcającej do sprowadzenia się na te tereny.
                Było już lepiej. Po kilku dniach wreszcie wyszłam z mieszkania. Tęskniłam za tym złudnie czystym powietrzem i przyjemnie ogrzewającymi promieniami słonecznymi. Jednak one nie były w stanie wypełnić pustki, która zagościła w moim sercu. Nie rozmawiałam z Izzym. Po prostu stchórzyłam. Nie chciałam go wprawiać w zakłopotanie.
Axl także się nie odzywał…
Zmrużyłam oczy, chcąc w ten sposób zmniejszyć ilość rażącego światła, która do nich wpadała. Zapomniałam wziąć ze sobą okulary przeciwsłoneczne. Decyzja o tym wyjściu zapadła w ostatniej chwili pod wpływem pewnego impulsu. Dlatego nawet nie zaprzątałam sobie głowy doborem bluzki, perfekcyjnym makijażem czy pełnym wyposażeniem torebki. Po prostu wyszłam z domu w tym, w czym byłam, czyli wytartych jeansach i rozciągniętym T-shircie.
Cmentarz przy Wittier Boulevard witał przechodniów wysokimi topolami, które kołysał delikatny wiatr. Tego dnia jednak stały nieruchomo, jakby dodatkowo podkreślały żałobny charakter tego miejsca. Za drzewami rozciągały się alejki z nagrobkami, które od czasu do czasu odwiedzali najbliżsi. Dzisiaj jednak nie było tam złamanej duszy.
Przełknęłam z trudem ślinę, przechodząc przez masywną, metalową bramę. Wydawało się, że w tym miejscu temperatura spadała o kilka stopni. Założyłam ręce na piersi, niepewnie rozglądając się dookoła. Nie pamiętałam drogi, która prowadziła do jej grobu. Nawet nie wiedziałam, w jakiej części cmentarza się znajdował. Szukanie go zajmie mi cały dzień, pomyślałam.
Spacerowałam alejkami, przypominając sobie tamten okropny dzień. Padało, co dodatkowo potęgowało melancholijny nastrój. Wtedy nie mogłam pogodzić się z faktem, iż już nigdy więcej jej nie zobaczę. Dzisiaj z trudem kojarzyłam jej ulubione filmy, które w kółko oglądała. Zapomnieliśmy o niej. Slash miał rację. Byliśmy egoistami, którzy myśleli wyłącznie o sobie.
Po dłuższym czasie znalazłam ten właściwy nagrobek. Przystanęłam przed nim, wzdychając głęboko. Czytanie tablicy przychodziło mi z trudem. Dotychczas nie wracałam do tego miejsca. W dniu pogrzebu jak i dzisiaj przywołało u mnie nieprzyjemne wspomnienia.
– Cześć, Lenka – wyszeptałam, uśmiechając się niewyraźnie. – Dawno mnie tutaj nie było. Brakuje mi ciebie, wiesz?
Zacisnęłam usta w wąską linię, milknąc na moment. Nie zamierzałam płakać. W ciągu ostatnich dni wylałam stanowczo za dużo łez.
– Cholerna ze mnie egoistka – przyznałam, uśmiechając się gorzko i odwracając głowę w drugą stronę.
Nie wiedziałam, co mogłabym jej powiedzieć. Było już za późno na słowa.
– Trudno się nie zgodzić. – Usłyszałam przepity, męski głos, który nieco mnie przestraszył. Myślałam, że jestem tutaj sama.

72. All we do is think about the feelings that we hide



                Po mieszkaniu rozległ się głośny dźwięk dzwonka. Nawet nie kwapiłam się, żeby wstać i sprawdzić, kto przyszedł. Byłam święcie przekonana, iż to Axl. W końcu od kilku dni widywałam jedynie jego.
                – Otwarte! – zawołałam lekko zachrypniętym głosem, upijając kolejny łyk wódki. Powoli przyzwyczajałam się do jej okropnego smaku.
                Musiałam chwilę poczekać, zanim mój gość pojawił się w kuchni, gdzie siedziałam na stole i pusto wyglądałam przez okno. Jednak kiedy już się zjawił, obróciłam się niechętnie. Chciałam spojrzeć mu prosto w oczy, wyłudzić tym jakąś reakcję. Wiedziałam, że Axl miał swoje granice i wcześniej czy później powiedziałby coś więcej niż oschłe cześć, będę u siebie. Aczkolwiek na to musiałam jeszcze trochę poczekać.
                Ku mojemu zdziwieniu stał przede mną nie kto inny jak Rosie. Wyglądała na zakłopotaną, jakby kompletnie nie przemyślała swojej decyzji. W rękach trzymała kaszmirowy sweterek, który z nerwów zaczęła miąć. Prawie w ogóle się nie zmieniła. Nadal miała delikatne rysy twarzy i zdrowo zarumienione policzki. Nie widać było po niej zmęczenia, które wynikało z posiadania małego dziecka.
                – Cześć – przywitała się nieśmiało, podczas gdy ja nadal milczałam, jakbym była w jakimś transie.
                Pokręciłam ostrożnie głową. To się nie działo. Czyżbym już miała halucynacje wywołane zmęczeniem? Przecież ona nie chciała mnie znać. A teraz? Przyszła i to chyba z własnej woli.
                – Co ty tutaj robisz? – spytałam nieobecnym głosem, subtelnie marszcząc czoło. Nie rozumiałam całej tej sytuacji.
                Dziewczyna przełknęła z trudem ślinę, spuszczając wzrok na swoje dłonie. Milczała przez chwilę. Jakby zastanawiała się, czy aby na pewno podjęła dobrą decyzję. Jej niepewność ani trochę nie wprowadzała mnie w konsternację czy zniecierpliwienie. Ostatnie wydarzenia kompletnie wyprały mnie z wszelakich emocji. Stałam się obojętnym robotem, który wegetuje z dnia na dzień.
                Podniosła głowę, obdarzając mnie troskliwym spojrzeniem. Uśmiechnęła się niewyraźnie, jednocześnie podchodząc nieco bliżej.
                – Chciałam sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku – odparła z trudem, zakładając kosmyk włosów za ucho.
                – Bywało lepiej – burknęłam, uśmiechając się gorzko.
                Spuściłam głowę, opierając dłonie o brzegi stołu. Nie chciałam o tym rozmawiać. Nie chciałam o niczym rozmawiać. Zdecydowanie bardziej wolałam milczeć.
                Usłyszałam jej z gracją stawiane kroki, by po chwili móc lepiej poczuć zapach jej waniliowych perfum. Codziennie starała się dbać o szczegóły.
                – Mogę się dosiąść? – spytała, pochylając się i wskazując palcem na kawałek blatu, na którym stał alkohol.
                Pokiwałam głową z aprobatą, niechętnie odkładając trunek na bok. Próbowałam unikać jej spojrzenia. Nienawidzi cię, sprowadza ją tutaj wyłącznie litość i dobre serce, wmawiałam sobie.
                – Axl mi o wszystkim powiedział – zaczęła z trudem, opierając lekko drżącą dłoń na moim ramieniu. – Tak mi przykro.
                Prychnęłam ironicznym śmiechem, podnosząc głowę, aby spojrzeć przed siebie. Jej litość była co najmniej zbędna. Do tej pory jako tako radziłam sobie bez niej.
                – Tego, że mogłam umrzeć, czy że facet, którego kocham, nie chce mnie znać? – Uśmiechnęłam się ironicznie. Te słowa brzmiały w moich ustach co najmniej bezsensownie. Nadal wypowiadałam jej z trudem.
                – Twierdzi, że tak będzie lepiej…
                – Widzisz to lepiej, bo ja jakoś nie – przerwałam jej, zaczynając bawić się palcami.
                Przejechała dłonią wzdłuż mojego ramienia, następnie odkładając ją na poprzednie miejsce. Miły gest z jej strony nie wywołał u mnie żadnej reakcji. Zero. Jakbym stawała się zimnym, nieczułym głazem.
                – Dlaczego chciałaś się zabić? – zmieniła temat, starając się, aby jej głos zabrzmiał bardzo delikatnie.

71. Sometimes you gotta bleed to know that you're alive



                Gwałtownie nabrałam powietrza, czując jak po mojej twarzy spływają krople lodowatej wody. Czułam się, jakby ktoś przywrócił mnie do życia. Wytrąciłam się z transu, w którym pozostawałam… zbyt długo.
                – Co jest? – pisnęłam, ocierając policzki i otwierając powieki.
                Przywitało mnie ostre, jarzeniowe światło, które nieprzyjemnie podrażniło moje źrenice. Dopiero teraz poczułam pulsujący ból w skroniach, jakby coś rozsadzało mi głowę od środka. W dodatku cholernie piekła mnie ręka.
                – Dlaczego chciałaś to zrobić? – spytał podniesionym głosem Axl, zakręcając kurek z zimną wodą. Siedziałam w brodziku, opierając potylicę o chłodne kafelki.
                Ściągnęłam brwi, czując jeszcze większy ucisk w czaszce. Nie miałam bladego pojęcia, o czym mówił. Podniosłam rękę, aby poprawić włosy, które opadły na moje czoło, kiedy nagle zatrzymałam ją w połowie drogi. Na moim przedramieniu znajdowały się nieliczne plamy zaschniętej krwi. Co się stało? Rozchyliłam usta, próbując przyswoić sobie to wszystko.
                – Ale co ja chciałam zrobić? – mruknęłam, spoglądając na niego pytająco.
                Prychnął ironicznie, opierając dłonie na biodrach.
                – Nie udawaj głupiej – odparł szorstko.
                Przybrałam zdezorientowany wyraz twarzy, starając się odtworzyć minione wydarzenia. Byłam w klubie, spotkałam tego podejrzanego gościa, możliwe, że mnie wykorzystał, błądziłam po mieście, po dłuższym czasie dotarłam do mieszkania…
                – Nie pamiętam – przyznałam ściszonym głosem. – Wróciłam do domu, szukałam czegoś w lodówce, a potem pustka – streściłam, skupiając nieobecny wzrok na przemoczonych skarpetkach. – Naprawdę, uwierz mi – dodałam, posyłając mu dłuższe spojrzenie.
                Wpatrywał się we mnie przez moment, po czym powoli pokręcił głową. Podszedł bliżej, kucając tuż przed wejściem pod prysznic.
                – Vicky… – zaczął. Słychać było, iż brakuje mu słów – to wyglądało, jakbyś próbowała popełnić samobójstwo. Pocięłaś się, na szczęście zbyt płytko. – Zrobił niewielką pauzę, nerwowo oblizując usta. – Już myślałem, że jest za późno, ale ty tylko zemdlałaś. To pewnie na widok krwi. – Uśmiechnął się niewyraźnie, wypowiedziawszy ostatnie zdanie.
                Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Wyglądał na zmartwionego, jakby uleciała z niego wszelaka energia.
                Oddychałam coraz bardziej niespokojnie, próbując przyswoić sobie jego słowa. Próbowałam się zabić?
                – To niemożliwe, niemożliwe – powtarzałam rozpaczliwie, gwałtownie kręcąc głową.
                – Spokojnie – próbował mnie wyciszyć, kładąc dłoń na moim ramieniu. – Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
                Pokręciłam powoli głową, nerwowo połykając ślinę.
                – Ja… ja nie wiem, jak to się stało – wydukałam, patrząc na niego z przerażeniem w oczach. – Niczego nie pamiętam.
                A może to wina tej substancji, której dosypał mi do drinka tamten koleś?
                – Musisz teraz odpocząć – oznajmił spokojnie, przesuwając rękę wzdłuż mojego ramienia, następnie chwytając moją dłoń. – Dasz radę wstać?
                Pokiwałam twierdząco głową, raptownie podnosząc się. To był zły ruch. Zakręciło mi się w głowie, efektem czego wylądowałam prosto w ramionach Axla.
                – Przepraszam – mruknęłam, kurczowo zaciskając palce na brzegach jego koszulki.
                – Nic nie szkodzi – zaśmiał się, wydychanym powietrzem przyjemnie drażniąc moje ucho. – Zaniosę cię – zaoferował, niemal natychmiast podnosząc mnie jak pannę młodą.
                Poczułam się nieco dziwnie. Pierwszy raz to on chciał, a raczej po części musiał, zaopiekować się mną. Pomimo tej całej sytuacji zrobiło mi się dziwnie cieplej na sercu.
                Przeniósł mnie do pokoju, układając moje ciało na łóżku. Wyszedł na moment, aby przynieść apteczkę. Moje przedramię nadal dawało się we znaki.
                W ciągu tych kilku minut, podczas których byłam sama, bezskutecznie próbowałam przypomnieć sobie, co tak naprawdę się wydarzyło. Ciągle jednak widziałam pustkę. Jakby ktoś wyciął z mojej pamięci dokładnie ten jeden moment.
                Do pomieszczenia wszedł Axl, niosąc ze sobą całe naręcze bandaży. Przemył dokładnie moje rany, co spowodowało niemiłosierne pieczenie, po czym zakrył je gazikami i dodatkowo owinął bandażem.
                – Widzę, że nieco się na tym znasz – stwierdziłam, bacznie śledząc jego ruchy.
                Uśmiechnął się subtelnie, wiążąc kokardkę z bandaża.
                – Trochę wprawy się nabrało – przyznał, zbierając przyniesione przez siebie rzeczy. – Zdarzało się samemu opatrywać.
                – Opowiedz mi coś – poprosiłam, układając się na lewym boku.
                – Później – jęknął, marszcząc przyjaźnie czoło. – Teraz powinnaś zregenerować siły, przespać się.
                Już otworzyłam usta, żeby mu odpowiedzieć, ale mnie wyprzedził.
                – Nie przyjmuję odmowy.
                Przewróciłam oczami, następnie patrząc, jak opuszcza pomieszczenie. Zanim to zrobił, zgasił światło, przez co ogarnął mnie jeszcze większy niepokój. Nie bałam się ciemności, odkąd skończyłam sześć lat, jednak teraz tak jakby ten lęk na moment do mnie powrócił. Zaśnięcie wydawało się dla mnie abstrakcją. Jak mogłabym w spokoju odpłynąć w ramiona Morfeusza, podczas gdy jakiś czas temu nieświadomie targnęłam się na swoje życie? To było takie nierealne. A jednak. Po raz kolejny analizowałam każdą minutę tej nocy, która na dobrą sprawę jeszcze się nie skończyła. Ulica po ulicy, krok po kroku. Nawet nie wiedziałam, w którym momencie moje powieki po prostu opadły, a ja zasnęłam. Zmęczenie i osłabienie wzięły górę.