Wreszcie dobrnęliśmy do końca. Cieszy mnie to, ale po części
także smuci. Poświęciłam wiele czasu na pisanie tego opowiadania.
Przeżywałam emocje, które targały bohaterów. Jednym słowem zżyłam się z
nimi. Jednak nie doszłoby do tego, gdyby nie Wy. Dlatego z tego miejsca
chciałabym wyróżnić kilka osób.
Asię, która wiernie czytała każdy rozdział i wytykała mi literówki.
Karolajnę, która zmotywowała mnie do napisania WttPC. Wiem, że kiedyś skończysz to czytać xdd
Kasze za wytykanie mi, że oglądam seriale w ślimaczym tempie.
Motywowałaś mnie tym do odrywania się od pisania i jednocześnie szukania
inspiracji xdd
Olę, która poprawiła
błędy w większości rozdziałów. Dostawałam od Ciebie solidny opierdziel,
ale też i wiele ciepłych słów.
Wierną rzeszę
komentatorów, którzy wywoływali mimowolny uśmiech na mojej twarzy. Wasz
miłe słowa poprawiały mi dzień. Sprawiły, że zaczęłam w siebie wierzyć.
Oraz
wszystkich czytelników, którzy przyczynili się do osiągnięcia takiego
sukcesu przez to fanfiction. Na chwilę obecną ma ono 11 374 wyświetleń!
Przyszła
pora na pożegnanie, ale przecież to nie koniec. Ci, co uważnie czytali
epilog wiedzą, że to koniec części pierwszej, a co za tym idzie, będzie
także i druga! Niestety będzie ona publikowana tylko na Wattpadzie. Ostatnimi czasy nie dawaliście o sobie znać. Liczba wyświetleń spadła, komentarze pojawiały się okazjonalnie. W dodatku denerwuje mnie obróbka tekstu na blogu. Opowiadanie piszę w Wordzie, a skopiowane nie chce ładnie wyglądać.
Ale Wattpad to nie tylko aplikacja mobilna. Portal ten funkcjonuje także jako strona internetowa i właśnie poprzez nią aktualizuję moje prace.
Oficjalnie uznaję Welcome to the Paradise City za zakończone.
I zrobiło się tak melancholijnie...
środa, 12 lipca 2017
Epilog
–
Usiądź, proszę – poleciła, gestem dłoni zachęcając mnie do zajęcia miejsca na
metalowym krześle obitym miękkim, szmaragdowym pluszem.
Posłusznie
wypełniłam jej prośbę. Zaplotłam palce, bacznie śledząc każdy jej ruch.
Notowała coś w swoim kajecie, od czasu do czasu przekładając zapisane kartki
papieru z jednej kupki na drugą. Prawie na mnie nie patrzyła. Czekała z tym, aż
zacznę coś mówić.
Pierwszy
raz odwiedziłam gabinet Hannah Goldhirsch pół roku temu. Miała dobre opinie.
Była typowym fachowcem, w całości pochłoniętym swoją pasją, z której czerpał
profity. Poza tym Greg mi ją polecił. Podobno pomogła mu w trudnych chwilach.
–
Wróciłam – powiadomiłam, chcąc w ten sposób zwrócić na siebie jej uwagę.
Poskutkowało.
Kobieta odłożyła na blat stalowe pióro, zakładając dłonie. Wlepiła we mnie to
swoje przenikliwe, analityczne spojrzenie, którym potrafiła prześwietlić dusze
niemalże każdego człowieka na Ziemi.
–
Trochę się nie widziałyśmy – zauważyła, kiwając głową. – Pół roku?
–
Tak – przytaknęłam bez chwili namysłu. – Chciałam skonsultować swój przypadek
również z innymi specjalistami – przyznałam beznamiętnie.
–
Wystraszyłam cię swoimi metodami – stwierdziła, parskając dźwięcznym śmiechem.
–
I tak, i nie. Wróciłam, bo tamci lekarze zostawiali wiele do życzenia.
–
Co takiego? – spytała, mrużąc oczy.
Na
tym właśnie polegała jej taktyka. Zasypywała milionem pytań i w spokoju czekała
na odpowiedź. Miałam mówić i to dużo. Ona tylko od czasu do czasu coś
wydedukowała albo sugerowała.
–
Wysnuwali dziwne teorie, źle dopasowywali leki. Przez te wcześniejsze pigułki
miałam w nocy koszmary. Ten powoduje depresyjny nastrój, który pewnie już
zauważyłaś.
–
Nie da się ukryć – zaśmiała się. Zerknęła na moment do mojej teczki. – Diagnozę
postawił niejaki doktor Hunnington. – Przeczytała, następnie posyłając mi
pytające spojrzenie. – Powiedzieli ci, na co cierpisz?
sobota, 8 lipca 2017
75. It is better to say too much than never say what you need to say
Przekręciłam
kluczyk w stacyjce, wypuszczając powietrze. Cała trzęsłam się z nerwów. Nadal
miałam mętlik w głowie. Nie wiedziałam, czy aby na pewno dobrze robię. Co jeśli
Jenny nie miała racji? Kurde, nadal nie
mogę się przyzwyczaić do tego imienia.
Tego
popołudnia miałam cholernego pecha. Natrafiłam na godzinę szczytu. Gdzie nie
pojechałam, musiałam stać w korkach. Stukałam nerwowo paznokciami o kierowcę,
co jakiś czas zerkając na odtwarzacz radiowy. Z jego głośników wydobywały się
ciche dźwięki jednej z piosenek The Beatles. Wyłączyłam go w pewnym momencie.
Dodatkowo mnie stresował. Dzięki niemu mogłam szacować czas, który nieubłaganie mijał.
Od
czasu do czasu wzdychałam ciężko, czując jak moje serce kołacze coraz mocniej.
Nerwy niemalże pochłaniały mnie w mgnieniu oka. Dlaczego tak było? Chyba zdałam
sobie sprawę z powagi sytuacji. Kochałam tego faceta i jechałam, żeby mu to
powiedzieć. W jaki sposób? Nie miałam pojęcia. Układałam w głowie możliwe
scenariusze, jednak każdy był nie taki, jak chciałam. W życiu nie sądziłam, że
rozmawianie o uczuciach może być takie trudne.
Zatrzymałam
pojazd, stając na kolejnych czerwonych światłach. Zaklęłam pod nosem,
przygryzając wargę. Bałam się, że będzie za późno Że przyjadę, a on już będzie
w drodze. Wzięłam kilka głębokich wdechów na uspokojenie. Nie mogłam do tego
dopuścić. Nie teraz, kiedy byłam już tak blisko.
Zajechałam
pod apartamentowiec, parkując samochód na wolnym miejscu. W tamtym momencie
zbytnio się nim nie przejmowałam. Wiedziałam, że nikt go nie ukradnie. W końcu
los nie mógł być aż tak okrutny.
Stawiałam
zdecydowane kroki, czując, jak moje serce bije w ich tempie. Skręcało mi jelita
gorzej niż przed testem z matematyki. Do kompletu brakowało tylko spoconych
dłoni.
Otworzyłam
oszklone drzwi, wzdychającym przy tym. Jestem już blisko celu, nie mogę
zrezygnować, powtarzałam w myślach, próbując zniwelować stres. Wybrałam drogę
prowadzącą przez schody, aby mieć więcej czasu. Z każdym stopniem wymyślałam
kolejną kwestię, którą mogłam powiedzieć. Żadna jednak nie była idealna.
Przełknęłam
z trudem ślinę, stając przed drzwiami prowadzącymi do mieszkania Hope. Miałam
nogi z waty i myślałam, że zaraz się przewrócę. Wzięłam kilka głębokich
oddechów. Przez chwilę nawet miałam ochotę zwymiotować z nerwów. Cholera, Vicky, ogarnij się!
Nacisnęłam
dzwonek. Usłyszawszy, jak rozlega się jego dźwięk, przymknęłam oczy. Teraz było
już za późno na odwrót. Otworzyłam powieki i zacisnęłam wargi w wąską linię.
Moje serce omalże nie wyskoczyło z klatki piersiowej, kiedy usłyszałam jego
kroki. Drzwi się uchyliły, po czym wychyliła się z nich jego wymizerniała
twarz. Hope miała rację, wyglądał okropnie.
–
Vicky? – Był zdziwiony, jednak w jego głosie można było wyczuć nutkę nadziei. –
Co ty tutaj robisz? – spytał, opierając dłoń o hebanową framugę.
Po
raz kolejny przełknęłam ślinę. Niech się
dzieje, co chce.
sobota, 1 lipca 2017
74. Baby, look what you've done to me
– Chyba powinnam tam pojechać – stwierdziłam, myślami będąc w zupełnie innym miejscu.
Nie spodziewałam się, że moment rozmowy z Chrisem nadejdzie tak szybko. Kompletnie nie byłam do tego przygotowana. Mniejsza z tym. Przecież on prawie umarł…
– Decyzja należy do ciebie – westchnął Briana, omiatając Axla pogardliwym spojrzeniem.
Również i ja zerknęłam na moment na mojego towarzysza. Pewnie Chris zdążył pożalić się przyjacielowi na swojego konkurenta. Ciekawe tylko, ile z tego było prawdy.
– To może chwilę potrwać, także nie czekaj na mnie – rzuciłam w stronę Rose’a, nerwowo zakładając kosmyk włosów za ucho.
Zmarszczyłam subtelnie czoło, robiąc kilka kroków w tył. Axl jedynie pokiwał głową z aprobatą, po czym wymijając Briana, udał się na górę.
– Możemy już jechać? – spytałam, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Wolałam uniknąć zbędnych wyjaśnień.
Zgodził się bez wahania. Podążyliśmy w stronę jego samochodu, który stał niedaleko.
Podróż minęła mi dosyć szybko i w miarę przyjemnie. Zamieniliśmy z Brianem kilka słów, głównie rozmawiając o pogodzie. Panowała sztywna atmosfera, aczkolwiek nie odczułam tego w znacznym stopniu. Zbyt często uciekałam myślami do nadchodzących wydarzeń.
Podziękowałam Brianowi, następnie zatrzaskując drzwi jego srebrnego Audi. Wzięłam kilka głębokich wdechów, próbując w ten sposób uspokoić nerwy i dodać sobie niezbędnej odwagi. Będzie dobrze, powtarzałam w myślach.
Zdecydowanym krokiem przeszłam przez szklane drzwi szpitala wojskowego przy Wilshire Boulevard. Czułam dziwny ucisk w żołądku, który dodatkowo potęgował niepokój. Przemierzałam śnieżnobiałe, szpitalne korytarze z przeczuciem, iż ci wszyscy ludzie patrzą na mnie z pogardą. Mój wygląd dodatkowo nie świadczył o mnie dobrze. Spuściłam głowę, wlepiając wzrok w idealnie wyczyszczone kafelki.
Sympatyczna pielęgniarka zaprowadziła mnie na salę, na której leżał Chris. Jak się okazało, była to izolatka. Lepiej dla mnie, pomyślałam. Wolałam, żeby nikt nie słyszał naszej rozmowy. Może to zabrzmi egoistycznie, ale głównie po to tam przyszłam. Chciałam wreszcie wszystko wyjaśnić. Nawet nie kwapiłam się, ażeby znaleźć lekarza. I tak nic nie wiedziałabym z jego medycznej gwary.
– Mogę? – spytałam niepewnie, zapukawszy do drzwi.
Chłopak nieznacznie uniósł głowę, posyłając mi wyprane z emocji spojrzenie. Moje ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz. Miałam tylko nadzieję, że nie nabawił się przez to wszystko depresji.
Nie spodziewałam się, że moment rozmowy z Chrisem nadejdzie tak szybko. Kompletnie nie byłam do tego przygotowana. Mniejsza z tym. Przecież on prawie umarł…
– Decyzja należy do ciebie – westchnął Briana, omiatając Axla pogardliwym spojrzeniem.
Również i ja zerknęłam na moment na mojego towarzysza. Pewnie Chris zdążył pożalić się przyjacielowi na swojego konkurenta. Ciekawe tylko, ile z tego było prawdy.
– To może chwilę potrwać, także nie czekaj na mnie – rzuciłam w stronę Rose’a, nerwowo zakładając kosmyk włosów za ucho.
Zmarszczyłam subtelnie czoło, robiąc kilka kroków w tył. Axl jedynie pokiwał głową z aprobatą, po czym wymijając Briana, udał się na górę.
– Możemy już jechać? – spytałam, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Wolałam uniknąć zbędnych wyjaśnień.
Zgodził się bez wahania. Podążyliśmy w stronę jego samochodu, który stał niedaleko.
Podróż minęła mi dosyć szybko i w miarę przyjemnie. Zamieniliśmy z Brianem kilka słów, głównie rozmawiając o pogodzie. Panowała sztywna atmosfera, aczkolwiek nie odczułam tego w znacznym stopniu. Zbyt często uciekałam myślami do nadchodzących wydarzeń.
Podziękowałam Brianowi, następnie zatrzaskując drzwi jego srebrnego Audi. Wzięłam kilka głębokich wdechów, próbując w ten sposób uspokoić nerwy i dodać sobie niezbędnej odwagi. Będzie dobrze, powtarzałam w myślach.
Zdecydowanym krokiem przeszłam przez szklane drzwi szpitala wojskowego przy Wilshire Boulevard. Czułam dziwny ucisk w żołądku, który dodatkowo potęgował niepokój. Przemierzałam śnieżnobiałe, szpitalne korytarze z przeczuciem, iż ci wszyscy ludzie patrzą na mnie z pogardą. Mój wygląd dodatkowo nie świadczył o mnie dobrze. Spuściłam głowę, wlepiając wzrok w idealnie wyczyszczone kafelki.
Sympatyczna pielęgniarka zaprowadziła mnie na salę, na której leżał Chris. Jak się okazało, była to izolatka. Lepiej dla mnie, pomyślałam. Wolałam, żeby nikt nie słyszał naszej rozmowy. Może to zabrzmi egoistycznie, ale głównie po to tam przyszłam. Chciałam wreszcie wszystko wyjaśnić. Nawet nie kwapiłam się, ażeby znaleźć lekarza. I tak nic nie wiedziałabym z jego medycznej gwary.
– Mogę? – spytałam niepewnie, zapukawszy do drzwi.
Chłopak nieznacznie uniósł głowę, posyłając mi wyprane z emocji spojrzenie. Moje ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz. Miałam tylko nadzieję, że nie nabawił się przez to wszystko depresji.
poniedziałek, 26 czerwca 2017
73. Keep on dreaming even if it breaks your heart
Spacerowałam
opustoszałymi uliczkami Los Angeles, z zamyśleniem zmierzając do celu. Dawno
tam nie byłam, przez co trochę zbłądziłam. Jednak fakt ten posiadał swego
rodzaju zalety. Miałam więcej czasu na przemyślenie swoich słów oraz poznanie
miasta od innej strony. Tej spokojniejszej, zachęcającej do sprowadzenia się na
te tereny.
Było
już lepiej. Po kilku dniach wreszcie wyszłam z mieszkania. Tęskniłam za tym
złudnie czystym powietrzem i przyjemnie ogrzewającymi promieniami słonecznymi.
Jednak one nie były w stanie wypełnić pustki, która zagościła w moim sercu. Nie
rozmawiałam z Izzym. Po prostu stchórzyłam. Nie chciałam go wprawiać w
zakłopotanie.
Axl także się
nie odzywał…
Zmrużyłam
oczy, chcąc w ten sposób zmniejszyć ilość rażącego światła, która do nich
wpadała. Zapomniałam wziąć ze sobą okulary przeciwsłoneczne. Decyzja o tym
wyjściu zapadła w ostatniej chwili pod wpływem pewnego impulsu. Dlatego nawet
nie zaprzątałam sobie głowy doborem bluzki, perfekcyjnym makijażem czy pełnym
wyposażeniem torebki. Po prostu wyszłam z domu w tym, w czym byłam, czyli
wytartych jeansach i rozciągniętym T-shircie.
Cmentarz przy
Wittier Boulevard witał przechodniów wysokimi topolami, które kołysał delikatny
wiatr. Tego dnia jednak stały nieruchomo, jakby dodatkowo podkreślały żałobny
charakter tego miejsca. Za drzewami rozciągały się alejki z nagrobkami, które
od czasu do czasu odwiedzali najbliżsi. Dzisiaj jednak nie było tam złamanej
duszy.
Przełknęłam z
trudem ślinę, przechodząc przez masywną, metalową bramę. Wydawało się, że w tym
miejscu temperatura spadała o kilka stopni. Założyłam ręce na piersi, niepewnie
rozglądając się dookoła. Nie pamiętałam drogi, która prowadziła do jej grobu.
Nawet nie wiedziałam, w jakiej części cmentarza się znajdował. Szukanie go
zajmie mi cały dzień, pomyślałam.
Spacerowałam
alejkami, przypominając sobie tamten okropny dzień. Padało, co dodatkowo
potęgowało melancholijny nastrój. Wtedy nie mogłam pogodzić się z faktem, iż
już nigdy więcej jej nie zobaczę. Dzisiaj z trudem kojarzyłam jej ulubione
filmy, które w kółko oglądała. Zapomnieliśmy o niej. Slash miał rację. Byliśmy
egoistami, którzy myśleli wyłącznie o sobie.
Po dłuższym
czasie znalazłam ten właściwy nagrobek. Przystanęłam przed nim, wzdychając
głęboko. Czytanie tablicy przychodziło mi z trudem. Dotychczas nie wracałam do
tego miejsca. W dniu pogrzebu jak i dzisiaj przywołało u mnie nieprzyjemne
wspomnienia.
– Cześć, Lenka
– wyszeptałam, uśmiechając się niewyraźnie. – Dawno mnie tutaj nie było.
Brakuje mi ciebie, wiesz?
Zacisnęłam
usta w wąską linię, milknąc na moment. Nie zamierzałam płakać. W ciągu
ostatnich dni wylałam stanowczo za dużo łez.
– Cholerna ze
mnie egoistka – przyznałam, uśmiechając się gorzko i odwracając głowę w drugą
stronę.
Nie
wiedziałam, co mogłabym jej powiedzieć. Było już za późno na słowa.
– Trudno się
nie zgodzić. – Usłyszałam przepity, męski głos, który nieco mnie przestraszył.
Myślałam, że jestem tutaj sama.
72. All we do is think about the feelings that we hide
Po
mieszkaniu rozległ się głośny dźwięk dzwonka. Nawet nie kwapiłam się, żeby
wstać i sprawdzić, kto przyszedł. Byłam święcie przekonana, iż to Axl. W końcu
od kilku dni widywałam jedynie jego.
–
Otwarte! – zawołałam lekko zachrypniętym głosem, upijając kolejny łyk wódki.
Powoli przyzwyczajałam się do jej okropnego smaku.
Musiałam
chwilę poczekać, zanim mój gość pojawił się w kuchni, gdzie siedziałam na stole
i pusto wyglądałam przez okno. Jednak kiedy już się zjawił, obróciłam się
niechętnie. Chciałam spojrzeć mu prosto w oczy, wyłudzić tym jakąś reakcję.
Wiedziałam, że Axl miał swoje granice i wcześniej czy później powiedziałby coś
więcej niż oschłe cześć, będę u siebie.
Aczkolwiek na to musiałam jeszcze trochę poczekać.
Ku
mojemu zdziwieniu stał przede mną nie kto inny jak Rosie. Wyglądała na
zakłopotaną, jakby kompletnie nie przemyślała swojej decyzji. W rękach trzymała
kaszmirowy sweterek, który z nerwów zaczęła miąć. Prawie w ogóle się nie
zmieniła. Nadal miała delikatne rysy twarzy i zdrowo zarumienione policzki. Nie
widać było po niej zmęczenia, które wynikało z posiadania małego dziecka.
–
Cześć – przywitała się nieśmiało, podczas gdy ja nadal milczałam, jakbym była w
jakimś transie.
Pokręciłam
ostrożnie głową. To się nie działo. Czyżbym już miała halucynacje wywołane
zmęczeniem? Przecież ona nie chciała mnie znać. A teraz? Przyszła i to chyba z
własnej woli.
–
Co ty tutaj robisz? – spytałam nieobecnym głosem, subtelnie marszcząc czoło.
Nie rozumiałam całej tej sytuacji.
Dziewczyna
przełknęła z trudem ślinę, spuszczając wzrok na swoje dłonie. Milczała przez
chwilę. Jakby zastanawiała się, czy aby na pewno podjęła dobrą decyzję. Jej
niepewność ani trochę nie wprowadzała mnie w konsternację czy zniecierpliwienie.
Ostatnie wydarzenia kompletnie wyprały mnie z wszelakich emocji. Stałam się
obojętnym robotem, który wegetuje z dnia na dzień.
Podniosła
głowę, obdarzając mnie troskliwym spojrzeniem. Uśmiechnęła się niewyraźnie,
jednocześnie podchodząc nieco bliżej.
–
Chciałam sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku – odparła z trudem,
zakładając kosmyk włosów za ucho.
–
Bywało lepiej – burknęłam, uśmiechając się gorzko.
Spuściłam
głowę, opierając dłonie o brzegi stołu. Nie chciałam o tym rozmawiać. Nie
chciałam o niczym rozmawiać. Zdecydowanie bardziej wolałam milczeć.
Usłyszałam
jej z gracją stawiane kroki, by po chwili móc lepiej poczuć zapach jej
waniliowych perfum. Codziennie starała się dbać o szczegóły.
–
Mogę się dosiąść? – spytała, pochylając się i wskazując palcem na kawałek
blatu, na którym stał alkohol.
Pokiwałam
głową z aprobatą, niechętnie odkładając trunek na bok. Próbowałam unikać jej
spojrzenia. Nienawidzi cię, sprowadza ją tutaj wyłącznie litość i dobre serce,
wmawiałam sobie.
–
Axl mi o wszystkim powiedział – zaczęła z trudem, opierając lekko drżącą dłoń
na moim ramieniu. – Tak mi przykro.
Prychnęłam
ironicznym śmiechem, podnosząc głowę, aby spojrzeć przed siebie. Jej litość
była co najmniej zbędna. Do tej pory jako tako radziłam sobie bez niej.
–
Tego, że mogłam umrzeć, czy że facet, którego kocham, nie chce mnie znać? –
Uśmiechnęłam się ironicznie. Te słowa brzmiały w moich ustach co najmniej
bezsensownie. Nadal wypowiadałam jej z trudem.
–
Twierdzi, że tak będzie lepiej…
–
Widzisz to lepiej, bo ja jakoś nie – przerwałam jej, zaczynając bawić się
palcami.
Przejechała
dłonią wzdłuż mojego ramienia, następnie odkładając ją na poprzednie miejsce.
Miły gest z jej strony nie wywołał u mnie żadnej reakcji. Zero. Jakbym stawała
się zimnym, nieczułym głazem.
–
Dlaczego chciałaś się zabić? – zmieniła temat, starając się, aby jej głos
zabrzmiał bardzo delikatnie.
71. Sometimes you gotta bleed to know that you're alive
Gwałtownie
nabrałam powietrza, czując jak po mojej twarzy spływają krople lodowatej wody. Czułam
się, jakby ktoś przywrócił mnie do życia. Wytrąciłam się z transu, w którym
pozostawałam… zbyt długo.
–
Co jest? – pisnęłam, ocierając policzki i otwierając powieki.
Przywitało
mnie ostre, jarzeniowe światło, które nieprzyjemnie podrażniło moje źrenice.
Dopiero teraz poczułam pulsujący ból w skroniach, jakby coś rozsadzało mi głowę
od środka. W dodatku cholernie piekła mnie ręka.
–
Dlaczego chciałaś to zrobić? – spytał podniesionym głosem Axl, zakręcając kurek
z zimną wodą. Siedziałam w brodziku, opierając potylicę o chłodne kafelki.
Ściągnęłam
brwi, czując jeszcze większy ucisk w czaszce. Nie miałam bladego pojęcia, o
czym mówił. Podniosłam rękę, aby poprawić włosy, które opadły na moje czoło,
kiedy nagle zatrzymałam ją w połowie drogi. Na moim przedramieniu znajdowały
się nieliczne plamy zaschniętej krwi. Co
się stało? Rozchyliłam usta, próbując przyswoić sobie to wszystko.
–
Ale co ja chciałam zrobić? – mruknęłam, spoglądając na niego pytająco.
Prychnął
ironicznie, opierając dłonie na biodrach.
–
Nie udawaj głupiej – odparł szorstko.
Przybrałam
zdezorientowany wyraz twarzy, starając się odtworzyć minione wydarzenia. Byłam
w klubie, spotkałam tego podejrzanego gościa, możliwe, że mnie wykorzystał,
błądziłam po mieście, po dłuższym czasie dotarłam do mieszkania…
–
Nie pamiętam – przyznałam ściszonym głosem. – Wróciłam do domu, szukałam czegoś
w lodówce, a potem pustka – streściłam, skupiając nieobecny wzrok na
przemoczonych skarpetkach. – Naprawdę, uwierz mi – dodałam, posyłając mu
dłuższe spojrzenie.
Wpatrywał
się we mnie przez moment, po czym powoli pokręcił głową. Podszedł bliżej,
kucając tuż przed wejściem pod prysznic.
–
Vicky… – zaczął. Słychać było, iż brakuje mu słów – to wyglądało, jakbyś
próbowała popełnić samobójstwo. Pocięłaś się, na szczęście zbyt płytko. –
Zrobił niewielką pauzę, nerwowo oblizując usta. – Już myślałem, że jest za
późno, ale ty tylko zemdlałaś. To pewnie na widok krwi. – Uśmiechnął się
niewyraźnie, wypowiedziawszy ostatnie zdanie.
Jeszcze
nigdy nie widziałam go w takim stanie. Wyglądał na zmartwionego, jakby uleciała
z niego wszelaka energia.
Oddychałam
coraz bardziej niespokojnie, próbując przyswoić sobie jego słowa. Próbowałam
się zabić?
–
To niemożliwe, niemożliwe – powtarzałam rozpaczliwie, gwałtownie kręcąc głową.
–
Spokojnie – próbował mnie wyciszyć, kładąc dłoń na moim ramieniu. – Na
szczęście wszystko dobrze się skończyło.
Pokręciłam
powoli głową, nerwowo połykając ślinę.
–
Ja… ja nie wiem, jak to się stało – wydukałam, patrząc na niego z przerażeniem
w oczach. – Niczego nie pamiętam.
A
może to wina tej substancji, której dosypał mi do drinka tamten koleś?
–
Musisz teraz odpocząć – oznajmił spokojnie, przesuwając rękę wzdłuż mojego
ramienia, następnie chwytając moją dłoń. – Dasz radę wstać?
Pokiwałam
twierdząco głową, raptownie podnosząc się. To był zły ruch. Zakręciło mi się w
głowie, efektem czego wylądowałam prosto w ramionach Axla.
–
Przepraszam – mruknęłam, kurczowo zaciskając palce na brzegach jego koszulki.
–
Nic nie szkodzi – zaśmiał się, wydychanym powietrzem przyjemnie drażniąc moje
ucho. – Zaniosę cię – zaoferował, niemal natychmiast podnosząc mnie jak pannę
młodą.
Poczułam
się nieco dziwnie. Pierwszy raz to on chciał, a raczej po części musiał,
zaopiekować się mną. Pomimo tej całej sytuacji zrobiło mi się dziwnie cieplej
na sercu.
Przeniósł
mnie do pokoju, układając moje ciało na łóżku. Wyszedł na moment, aby przynieść
apteczkę. Moje przedramię nadal dawało się we znaki.
W
ciągu tych kilku minut, podczas których byłam sama, bezskutecznie próbowałam
przypomnieć sobie, co tak naprawdę się wydarzyło. Ciągle jednak widziałam
pustkę. Jakby ktoś wyciął z mojej pamięci dokładnie ten jeden moment.
Do
pomieszczenia wszedł Axl, niosąc ze sobą całe naręcze bandaży. Przemył
dokładnie moje rany, co spowodowało niemiłosierne pieczenie, po czym zakrył je
gazikami i dodatkowo owinął bandażem.
–
Widzę, że nieco się na tym znasz – stwierdziłam, bacznie śledząc jego ruchy.
Uśmiechnął
się subtelnie, wiążąc kokardkę z bandaża.
–
Trochę wprawy się nabrało – przyznał, zbierając przyniesione przez siebie
rzeczy. – Zdarzało się samemu opatrywać.
–
Opowiedz mi coś – poprosiłam, układając się na lewym boku.
–
Później – jęknął, marszcząc przyjaźnie czoło. – Teraz powinnaś zregenerować
siły, przespać się.
Już
otworzyłam usta, żeby mu odpowiedzieć, ale mnie wyprzedził.
–
Nie przyjmuję odmowy.
Przewróciłam
oczami, następnie patrząc, jak opuszcza pomieszczenie. Zanim to zrobił, zgasił
światło, przez co ogarnął mnie jeszcze większy niepokój. Nie bałam się
ciemności, odkąd skończyłam sześć lat, jednak teraz tak jakby ten lęk na moment
do mnie powrócił. Zaśnięcie wydawało się dla mnie abstrakcją. Jak mogłabym w
spokoju odpłynąć w ramiona Morfeusza, podczas gdy jakiś czas temu nieświadomie
targnęłam się na swoje życie? To było takie nierealne. A jednak. Po raz kolejny
analizowałam każdą minutę tej nocy, która na dobrą sprawę jeszcze się nie
skończyła. Ulica po ulicy, krok po kroku. Nawet nie wiedziałam, w którym
momencie moje powieki po prostu opadły, a ja zasnęłam. Zmęczenie i osłabienie
wzięły górę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)