Obudziłam się około wieczora. Zauważyłam, że koło mojego łóżka ktoś siedzi. Zaczęłam mu się dokładniej przyglądać. Wyglądał znajomo, chociaż twarz miał schowaną w dłoniach. Axl?
- Axl? Co ty tutaj robisz? - zapytałam zdziwiona.
Chłopak odsunął ręce i spojrzał na mnie. W jego oczach była mała iskierka. Nie przypominało to troski. Raczej niezadowolenie, wściekłość.
- Wreszcie się obudziłaś - powiedział. Jego głos był jakiś inny, zawierał nutę złośliwości.
- Nie powinieneś siedzieć w areszcie? Ktoś zapłacił za ciebie kaucję?
- To ty powinnaś tam być, nie ja.
- O czym ty mówisz? - otworzyłam szeroko usta. Mój oddech był przyspieszony.
- Dobrze wiesz, o czym - wstał z krzesła i zaczął chodzić po sali. - Myślałaś Edwards, że się nigdy nie dowiem, co zrobiłaś?
- Ja nie chciałam... - po moich policzkach zaczęły spływać łzy.
- Właśnie, że nie. Ty chciałaś to zrobić. Marzyłaś, żeby wreszcie być wolną, żeby się go pozbyć. Pytanie tylko, czy ze mną tak samo postąpisz.
Był niezwykle spokojny. Aż za nadto. Stanął przed moim łóżkiem i położył ręce na oparciu. Patrzył się prosto w moje oczy. Nie uśmiechał się. Wolał zachować kamienną twarz. Jakby nie był Rosem.
- Oczywiście, że nie. Przecież cię kocham... - wyszlochałam. Dlaczego on mi to robi?
- Jesteś śmieszna Edwards - zaśmiał się i podszedł bliżej. - Nie kochasz mnie, nigdy tego nie robiłaś. Odkąd poznałaś Pittmana, jesteś zauroczona jego osobą. Nie wiesz tego, ale podświadomie chcesz z nim być, tylko się boisz. Boisz się siebie, Edwards.
- Przestań! - zaczęłam krzyczeć.
- Co, prawda boli? - podszedł bliżej. - A pamiętasz jak jeszcze mieszkaliśmy w Indianie? Kiedy wyjeżdżałem do Los Angeles, miałaś to gdzieś. Udawałaś, że jest ci szkoda, płakałaś. Tylko, że to było sztuczne. Nie to, co chwile, kiedy opuszczał cię przyjaciel. Przeżywałaś fakt, że Izzy cię zostawia. Przyznaj, czujesz coś do niego. Oboje to wiemy. Inaczej nie pocałowałabyś go na pożegnanie.
- Skąd o tym wiesz?! Przecież nikomu o tym nie mówiłam! Poza tym wiesz dobrze, że traktuję go jak brata!- byłam, jakby zapowietrzona. To nie mógł być Axl. A co jeśli to tylko moja podświadomość?
- Jesteś zła i zasługujesz na cierpienie - wyszeptał akcentując każde słowo.
Zaczęłam poruszać ustami, żeby coś powiedzieć, ale nie byłam w stanie. Przełknęłam głośno ślinę i czekałam na jego reakcję. Rose podszedł bliżej i stanął nade mną. Spojrzałam w jego szmaragdowe oczy. Nie był idealny, ale ja też taka nie byłam. Ma rację, zasługuję na cierpienie. Nie powinnam nawet zawracać głowy Chrisowi.
- Axl, przepraszam. Kocham cię... - wyszeptałam.
Chłopka nachylił się i musnął moje usta. Ostatni raz spojrzał mi prosto w oczy. Na jego twarzy malował się szelmowski uśmieszek. O co chodzi?
- Kłamiesz - rzucił.
Pokręciłam głową. Położył dłonie na mojej szyi, po czym zacisnął je. Próbowałam złapać powietrze, ale nie dałam rady. Jego uścisk był coraz silniejszy. Patrzyłam na niego błagalnym spojrzeniem. Axl, proszę, opamiętaj się.
- Jesteś zwykłą, tanią dziwką - dodał na koniec
- Nie!!! - zaczęłam krzyczeć i usiadłam na łóżku.
Próbowałam złapać powietrze. Mój oddech był przyspieszony i niekoniecznie chciał zwolnić. Rozejrzałam się dookoła. Siedziałam na łóżku w szpitalu, w tej samej sali. To tylko zły sen. Axla tu nie ma. Siedzi w areszcie i nie chce mnie zamordować. Przynajmniej tak mi się wydaję. Przeczesałam włosy palcami i lekko się uśmiechnęła. Spojrzałam na krzesło obok mnie. Nie było puste. Siedział na nim Izzy. Wyglądał, jakby pozwolił sobie na krótką drzemkę. Niestety moje krzyki nie pozwoliły mu dalej spać. Przetarł oczy i spojrzał na mnie.
- Co się stało? - zapytał troskliwie.
- Miałam zły sen - odpowiedziałam próbując wyrównać oddech.
- Vicky, krzyczałaś. O co chodzi? Chcesz pogadać?
- Izzy, ja kiedyś zrobiłam coś złego, czego teraz żałuję. Na razie nie jestem w stanie ci o tym powiedzieć, ale kiedyś na pewno się dowiesz.
- Będę czekał. Pamiętaj, że zawsze możesz mi zaufać. W końcu jesteś dla mnie jak siostra - posłał mi pogodny uśmiech.
- Jak siostra - powtórzyłam. - Izzy?
- Co?
- To wszystko zaczęło się w San Francisco. Przyjechałam tam na wakacje. Nie miałam co ze sobą zrobić, więc zaczęłam pracować. Szukałam ogłoszeń w gazecie, aż trafiłam na takie jedno, które mnie zaciekawiło. Opieka nad dziećmi. Oferowali mieszkanie, wyżywienie, drobne kieszonkowe. Zgodziłam się bez zastanowienia. Byłam zadowolona i to bardzo. Dzieciaki mnie lubiły, ja je nawet też - uśmiechnęłam się na samo wspomnienie. - Któregoś wieczoru poszłam do pubu. Siedziałam przy stoliku i piłam piwo. Podszedł i zapytał się, czy może się dosiąść. Nie widziałam przeszkód, więc się zgodziłam. Długo rozmawialiśmy. Miał na imię James i był ode mnie starszy o piętnaście lat. Na początku nie przeszkadzało nam to, ale później zaczęły się schody. Zamieszkałam u niego, próbowaliśmy razem żyć. Sielanka się skończyła, a na wierzch wyszła jego ciemna strona. Był chorobliwie zazdrosny. Nie mogłam rozmawiać nawet z hydraulikiem, bo od razu podejrzewał zdradę. Najpierw przestałam pracować, później spotykać się ze znajomymi. Trzymał mnie pod kloszem. Chciałam uciec, ale wmawiałam sobie, że on się zmieni. Przestałam się łudzić, kiedy zaczął mnie bić. To dlatego tak zareagowałam, kiedy Axl podniósł na mnie rękę. Kłóciliśmy się na okrągło. Był nieobliczalny. Później uciekłam i przyjechałam do Los Angeles, ale o tym kiedy indziej - mój głos był spokojny, chociaż po moich policzkach spływały łzy.
- Moja mała Victoria - powiedział po chwili ciszy.
Usiadł na skraju łóżka i przyciągnął mnie do siebie. Wtuliłam się w niego i położyłam głowę na jego ramieniu. Musnął ustami moje czoło i zaczął gładzić mnie po włosach. Pozwoliłam negatywnym emocjom wyjść ze mnie. Płakałam, a moje łzy spływały na jego czarną koszulę. Wzięłam dwa głębokie wdechy i odsunęłam się od niego. Otarłam policzki i poprawiłam włosy. Stradlin był trochę zmieszany. Usiadł z powrotem na swoim krześle i spojrzał na mnie. Chciał się uśmiechnąć, ale nie do końca mu wyszło.
- A co tam u ciebie? - próbowałam zmienić temat.
- Dobrze. Jak widzisz żyję.
Oboje zaczęliśmy się śmiać. Dobrze czułam się w jego towarzystwie. Przypomniały mi się stare, dobre czasy, kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Lafayette. Czasami miałam ochotę do nich wrócić. Wtedy wszystko wydawało się prostsze. Spojrzałam na drzwi. Stał w nich Chris. Widać było, że trochę się przespał, ponadto przebrał się. Teraz miał na sobie błękitną koszulę w białe kropki. Posłał mi uśmiech, który odwzajemniłam. Gitarzysta, który siedział do niego tyłem, odwrócił się.
- Nie będę przeszkadzał - wyciągnął ręce w geście pokoju i wstał.
- Zostań - poprosiłam go.
Ponownie zajął miejsce na krześle. Pittman podszedł bliżej i cmoknął mnie w czoło. W końcu podobno jest moim narzeczonym. Posłałam mu wymowne spojrzenie.
- Czy nie chciałbyś mi czegoś wyjaśnić? - zapytałam.
Usiadł koło Stradlina i założył nogę na nogę. Zaplótł palce na kolanie i wziął głęboki wdech, po czym spojrzał na mnie.
- Przepraszam za tego narzeczonego. Po prostu dzięki temu małemu, niewinnemu kłamstewku lekarze w ogóle zechcieli informować mnie o twoim stanie zdrowia. Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz.
- No nie wiem...
- Obiecam ci to wynagrodzić.
- No dobra. Przekonałeś mnie.
Oboje zaśmialiśmy się. W tym momencie na salę weszła pani doktor. Przywitała się ze mną i zaczęła przeglądać jakieś papierki. Spojrzała na moich towarzyszy, a później po raz kolejny na mnie.
- Mamy wyniki pani badań i już wiemy, co pani dolega.
- Zamieniam się w słuch - poprawiłam się, nie spuszczając wzroku z lekarki.
- Ma pani Wirusowe Zapalenie Wątroby typu C. Zazwyczaj nie objawia się w taki sposób, ale pani stan był fatalny. Odwodnienie, anemia. W dodatku z badani krwi wynika, że przyjmowała pani opiaty. Przykro mi bardzo, ale będę musiała skierować panią na leczenie odwykowe. Do tej pory musi pani spędzić u nas okołu dwóch tygodni. Zajrzę później - powiedziała i wyszła, nie dając mi dojść do słowa.
- Porozmawiam z nią - zadeklarował się Chris.
Wstał z krzesła i podążył za lekarką. Popatrzyłam się w bok i zacisnęłam usta w wąską linię. Spojrzałam na swoje żyły. Może ona ma rację? Może faktycznie powinnam iść na odwyk?
- A co jeśli nie chcę? - zapytałam bardziej samą siebie niż Izzy'ego i wcale nie oczekiwałam odpowiedzi.
- Musisz - złapał moją dłoń. - Powinnaś zrobić to dla siebie, dla lepszej przyszłości. Nie możesz siedzieć w tym do końca życia, bo pewnego dnia to cię zniszczy. Idź na odwyk. Proszę, zrób to dla mnie.
- Okej, ale nie robię tego dla ciebie, tylko dla siebie.
Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Oki robaczki, spam zakończony. Jestem cholernie zmęczona, ale czego się dla Was nie robi ;) Wgl, co sądzicie o życiu Vicky? Jak bardzo się zmieni? Czekam na Wasze propozycje w komentarzach, może traficie w mój tok myślenia ;) Jak na razie zostawiam Was z trzema nowymi rozdziałami. Tak wiem, można byłoby to napisać w jednym, ale miałam ochotę na spamik xD Ogólnie to długość rozdziałów raczej się nie zmieni. Ewentualnie jeśli będę chciała to podzielić, tak jak dziś, to wrzucę Wam albo tego samego dnia, albo nazajutrz. Tymczasem ja mykam spać.
Do następnego ;)
Ps Założyłam fanpage opowiadania, na który Was serdecznie zapraszam: https://www.facebook.com/welcomeetotheparadisecity/
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńO jeny! Koszmarny sen Belli, kolo z San Francisco i choroba bohaterki... Mam nadzieję, że uda się jej ułożyć swoje życie, a szczególnie życie uczuciowe. Fajnie, gdyby tańczyła z Icarusem(uwielbiam taniec, bo sama kiedyś tańczyłam i te wątki dotyczące tego są naprawdę bardzo ciekawie napisane) i przestała myśleć o Chrisie, bo jak nie będzie z którymś z Gunsów to się załamię. Oby się wszystko wyjaśniło i szczęśliwie zakończyło.
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej!
Niestety poprzedni komentarz musiałam usunąć, bo wkradł się błąd -_-