wtorek, 29 marca 2016

31. When did you start courting?



Od wczoraj mamy z Chrisem ciche dni. Zaczyna mnie to strasznie irytować, ale staram się go zrozumieć. Zraniłam go, ale w tej sytuacji to było jedyne dobre rozwiązanie.

Jak zazwyczaj w południe, udałam się na zajęcia z Jack'em. Za oknem świeciło słońce, więc postawiłam na podarte jeansy, biały top i ramoneskę. Oczywiście do kompletu założyłam jeszcze moje ukochane lenonki. Zjadłam coś na szybko, posyłając tylko krótkie cześć Pittmanowi, który siedział w kuchni i pił kawę. Nie odpowiedział mi, ale kto by się spodziewał jakiejkolwiek reakcji z jego strony? Zabrałam swoje rzeczy i wyszłam z mieszkania, aby następnie udać się na metro.

Starałam się, jak najszybciej pokonać schody National Theatre i zaleźć się w sali baletowej. Typowa ja musiałam być spóźniona. Cała zdyszana wbiegłam do pomieszczenia, w którym czekał już na mnie lekko poddenerwowany Icarus.

  - Zegarka to w domu nie mam? - zapytał z nutą nieuprzejmości w głosie.

  - Przepraszam - wysapałam. - Metro mi odjechało i musiałam czekać na następne.

  - Bidulka - złożył ręce i udawał zmartwienie. - Może czas zainwestować w samochód?

  - Jak na razie jestem na etapie wyrabiania prawa jazdy - poinformowałam go oschle.

  - Kiepsko ci to idzie, - skomentował - dlatego pomogę ci i pokażę, gdzie jest urząd - uśmiechnął się dosyć sztucznie.

  - Pff... Sama trafię - prychnęłam.

  - Nie wątpię, ale wolę mieć pewność, że to zrobisz. Może jak będziesz jeździć samochodem, to będziesz punktualnie. Wiesz, że nienawidzę spóźnialskich, a ty to notorycznie robisz.

Odwrócił się na pięcie i podszedł do magnetofonu, aby włączyć podkład. Przewróciłam oczami i położyłam kurtkę na pobliskim krześle. Jak on mnie wkurza! Gdyby nie był cholernym profesjonalistą, to chyba już dawno pomachałabym mu na pożegnanie.

Oczywiście po raz kolejny klepaliśmy salsę, która wychodziłam nam już całkiem nieźle. Nawet ogarnęłam już ruchy bioder, przez co Icarus nie musiał mnie już dotykać w miejscach, w których nie powinien. Obrócił mnie i stanął tuż obok.


  - Co powiesz na wycieczkę do San Francisco? - zapytał z uśmiechem na twarzy.

  - Dlaczego akurat tam?

  - Ponieważ tam odbywa się turniej tańca towarzyskiego. Co roku w nim uczestniczę i w tym także nie zamierzam odpuścić. Jako że jesteś moją partnerką to chyba nie mam innego wyjścia, jak zabrać cię ze sobą. Poczytaj sobie o tym w domu.

Podał mi jakąś ulotkę, którą od razu włożyłam do torebki. Poprawiłam włosy i stanęłam na przeciwko Icarusa. Patrzył się na mnie tymi swoimi błękitnymi tęczówkami i najwyraźniej czekał, aż mu odpowiem.

  - I co? - zapytał zaciekawiony.

  - Wiesz, - zaczęłam - żeby wziąć udział w turnieju trzeba coś umieć, a my jak na razie klepiemy samą salsę.

  - Okej - rzucił. - W takim razie dzisiaj nauczysz się cha-chy - poinformował mnie, po czym włączył odpowiedni podkład i pokazał mi kroki.

Jak to stwierdził Jack, w miarę szybko się uczę i jako tako już ogarnęłam podstawy. Jeszcze tylko kilka razy to przećwiczymy i możemy zabierać się za jakiś układ.

Po skończonych zajęciach, razem z Icarusem opuściliśmy budynek teatru i udaliśmy się w stronę urzędu. Droga nie była nie wiadomo jak długa, więc zdecydowaliśmy, że się przejdziemy. Chyba po raz pierwszy od bardzo dawna udało nam się z brunetem porozmawiać w dosyć przyjemnej atmosferze. Śmialiśmy się, żartowaliśmy. Po prostu było miło. Podążaliśmy jedną z głównych ulic miasta. Mężczyzna, jak zwykle zresztą, miał na sobie jedną z tych swoich koszul. Nie powiem, zabawnie razem wyglądaliśmy. Co jakiś czas patrzyłam na niego spod moich ciemnych okularów, jednocześnie poprawiając moje niesforne włosy.

  - Jakieś plany odnośnie zakupu samochodu? - zapytał w pewnym momencie.

  - Nie stać mnie - odparłam obojętnie. - Ale jak coś, to byłby czarny.

  - Niech zgadnę, twój ulubiony kolor.

Pokiwałam twierdząco głową i wyjęłam z torebki paczkę papierosów. Jako, że byłam kulturalna, stwierdziłam, że poczęstuję mojego towarzysza.

  - Chcesz? - zapytałam trzymając w ustach fajkę, jednocześnie wyciągając opakowanie z resztą w stronę mojego towarzysza.

  - Nie, dzięki - pomachał ręką. - Palenie szkodzi.

  - Na coś w końcu trzeba umrzeć - skwitowałam i odpaliłam szluga, po czym wypuściłam za siebie siwy dym.

  - Chyba nie w wieku dwudziestu lat.

  - To akurat jest nieistotne. Najważniejsze jest to, czy jesteśmy zadowoleni ze swojego życia - stwierdziłam i pociągnęłam ''małego zabójcę''.

  - A ty jesteś zadowolona ze swojego? - zapytał i zmierzył mnie przenikliwym wzrokiem.

Przystanęłam na chwilę.  Zaczęłam rozglądać się po okolicy, jakbym próbowała znaleźć tam odpowiedź. Palmy delikatnie kołysały się, wprawione w ruch przez łagodny wietrzyk. Nie, one na pewno mi nie pomogą.

  - Nie do końca, ale staram się to zmienić - odpowiedziałam.

Guzik prawda! Wcale nie dążę do tego, żeby cokolwiek było inaczej. Wręcz przeciwnie, coraz częściej  zbaczam na złą drogę. Tylko dlaczego ja to wszystko robię? Nie wiem, może po prostu taki los jest mi pisany?

  - Z jakim skutkiem? - brunet próbował drążyć temat.

  - Szczerze? - spojrzałam na niego, po czym ruszyłam dalej. - Marnym.

  - Co, brak motywacji? - zaśmiał się pod nosem, jednak i tak to usłyszałam.

  - Raczej ciężka sytuacja. Możemy nie poruszać już tego tematu? Strasznie mnie wkurza - rzuciłam nawet nie patrząc na mojego rozmówcę.

  - Jak chcesz.

Dotarliśmy pod urząd po jakichś dziesięciu minutach. Rzadko załatwiałam papierkowe sprawy, więc czułam się tam trochę zagubiona. Dookoła znajdowało się milion tabliczek, informujących co gdzie się znajduje. Panie sekretarki posyłały każdemu serdeczny uśmiech, jednocześnie zachęcając do załatwienia swoich spraw właśnie u niej. Dobrze, że Jack ze mną poszedł, bo chyba sama nie dałabym sobie z tym rady. Wypełniłam wszystkie dokumenty, jak należy. Teraz zostało mi tylko czekać, aż wyrobią mi prawko. W sumie to nie było takie straszne. Co prawda już od kilku dni zbierałam się, żeby to zrobić, ale jakoś za każdym razem rezygnowałam. Może po prostu brakowało mi motywacji?

Wyszliśmy z ogromnego budynku i ruszyliśmy w stronę mojej ulubionej kawiarenki. Chciałam się jakoś odwdzięczyć brunetowi za to, że mi pomógł.

  - To gdzie teraz? - zapytał zaciekawiony, kiedy skręciliśmy w uliczkę, gdzie było pełno restauracji i tym podobnego.

  - Zabieram cię na najlepszą kawę w mieście - uśmiechnęłam się szeroko. - Jeszcze raz wielkie dzięki.

  - Nie ma za co. Może dzięki temu sierotka Marysia wreszcie nie będzie się spóźniać - zaśmiał się.

Wystawiłam mu język i lekko szturchnęłam go w ramię. Chłopak uśmiechnął się szerzej i położył dłoń na moim barku.

  - Niewygodnie mi - delikatnie zasugerowałam, żeby zabrał ręce.

  - Najwyższa pora kupić nowe buty.

  - Najwyższa pora zacząć być miłym - przewróciłam oczami.

  - Ej... - zmarszczył czoło i nareszcie mnie puścił. Już trochę było mi ciężko iść i czuć na ramionach jego ciężar. - Ja po prostu jestem konsekwentny.

  - Aż zanadto - mruknęłam.

Icarus stanął przede mną i zrobił minę zbitego pieska. Serio? Dlaczego wszyscy faceci zachowują się tak samo? Z dwojga złego przynajmniej wybrał dobre miejsce. Staliśmy dokładnie przed witryną kawiarni. Popatrzyłam się na bruneta i pokręciłam głową. O nie, nie dam się na to nabrać. Na mojej twarzy pojawił się subtelny uśmiech, ale niestety nie na długo. Zerknęłam przez szybę i zdziwiłam się tym, co zobaczyłam. Przy jednym ze stolików siedzieli Rosie i Todd! Blondynka popijała sok pomarańczowy, podczas gdy brunet zamówił sobie kawę. Rozmawiali o czymś i ciągle się uśmiechali. Czekaj, czekaj. Czy oni się trzymają za ręce?!

  - Przepraszam Jack, ale chyba nasza kawa jest nieaktualna - wydukałam z siebie, nie odrywając wzroku od tej dwójki.

  - Niech zgadnę. Przypominało ci się, że zostawiłaś żelazko? - zaśmiał się.

Popatrzyłam na niego. Wyglądał, jakby cała ta sytuacja go bawiła. Po prostu miał dobry humor. Niestety nie wiedział, że dla mnie to nie jest zbyt miła sytuacja. Niedoszła dziewczyna mojego "właściciela" za jego plecami randkuje z innym. Duff dostanie szału, jak się o tym dowie.

  - Chciałabym. Po prostu kiedy indziej to nadrobimy. Jeszcze raz przepraszam, ale muszę coś załatwić.

Cmoknęłam chłopaka na pożegnanie w policzek i zostawiając go zmieszanego, weszłam do lokalu. Od razu udałam się do stolika, gdzie siedzieli Hooter i Davis. Nie mogę tego tak zostawić. Muszę dowiedzieć się, o co chodzi. Nie lubię wtrącać się w nie swoje sprawy, ale tym razem nie mam innego wyjścia. Poza tym tu też chodzi o mnie. Na bank będę się dzisiaj widziała z McKaganem, a jak on już o wszystkim wie, to raczej nie będzie za miły. Kurde, robi się ze mnie zadufana w sobie egoistka. Cóż, to pewnie przez to, że muszę spędzać czas z tą piątką dupków.

  - Hej kochani - przywitałam się i dostawiłam krzesło do ich stolika, po czym na nim usiadłam. - Co za spotkanie - starałam się być miła, ale i tak widać było, że tylko udaję.

Oboje odsunęli się od siebie jak oparzeni i tylko wymienili się spojrzeniami, momentalnie pochylając głowy. W ich spojrzeniach można było dostrzec poczucie winy. Przyglądałam się im z największą uwagą i czekałam na ich reakcję.

  - Todd, proszę cię, idź już - wymruczała blondynka, nie odrywając wzroku od swoich palców, którymi się bawiła.

Brunet posłusznie wykonał jej polecenie. Na pożegnanie ucałował policzek Hooter, a następnie zrobił to samo z moim. Bez chwili zastanowienia zajęłam jego miejsce i usiadłam naprzeciwko Rosie.

  - Od kiedy się spotykacie? - próbowałam być spokojna, przecież ona jest w ciąży.

Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała mi prosto w oczy. W mig wyparowało z niej poczucie winy, które zostało zastąpione pewnością siebie.

  - Nie twój interes. Po prostu nie zamierzam do końca życia być sama - odpowiedziała oschle.

  - A co z Duffem? - ostrożnie zapytałam, gdyż wiedziałam, że jest to wrażliwy temat.

  - Tym palantem? Nawet nie wiem, o co mu chodzi - prychnęła.

  - Pokłóciliście się?

  - Sama nie wiem - westchnęła i oparła twarz na pięściach. - Raz daje mi sygnały, że z tego może coś być, później mówi, że możemy zostać przyjaciółmi, potem znowu jest miły i troskliwy, a teraz ma fazę, że on mi nie chce zrobić krzywdy.

Czyli basista ma jeszcze resztki honoru. To słodkie z jego strony, że się o nią troszczy. Ach, gdybym mogła jej o wszystkim powiedzieć, byłoby łatwiej. Chociaż niekoniecznie. Wtedy mogłaby nie chcieć go znać. Muszę się dowiedzieć, o co poszło.

  - Vicky? - z zamyślenia wyrwał mnie delikatny głos dziewczyny.

  - Tak?

  - Mogłabym dziś u ciebie przenocować? Zrozum mnie, nie chcę przy tym być, jak on będzie to wszystko odreagowywał.

Rozumiem cię, ja też nie chcę przy tym być. Tylko, że ja nie mogę ot tak od nich uciec.

  - Jasne - dla niepoznaki uśmiechnęłam się. - Trzymaj klucze - podałam jej małe kawałki metalu. - Wrócę późno, także nie czekaj na mnie.

  - Spoko. Postaram się nie podrywać twojego chłoptasia - zaśmiała się.

  - Weź go sobie całego - machnęłam ręką. W tym czasie ja się będę użerać z twoim niedoszłym. - Muszę już lecieć.

Cmoknęłam Rosie na pożegnanie w policzek i wyszłam z kawiarni, zostawiając ją samą. Udałam się na najbliższy przystanek autobusowy i czekałam na mój środek transportu. W międzyczasie zdążyłam przesłuchać większą część najnowszej płyty Aerosmith. Kurczę, z jaką przyjemnością poszłabym na ich koncert. Niestety w chwili obecnej mnie na to nie stać. Poprawiłam włosy i wsiadłam do autobusu, który właśnie podjechał na przystanek. Kupiłam bilet i zajęłam moje ulubione miejsce. Jestem gotowa. Kierunek Hell House.

Powolnym, wręcz żółwim tempem wlokłam się w stronę domu chłopaków. Muszę ogarnąć Duffa, ale jakoś nie mam ochoty dzisiaj się z nimi widzieć. Wypuściłam głośno powietrze i zasunęłam kurtkę, gdyż zrobiło się już chłodniej. Wyjęłam słuchawki z uszu i razem z walkmanem włożyłam je do torebki. Stałam na werandzie Hell House i zastanawiałam się nad wejściem do środka. Pochodziłam parę razy w kółko, wzięłam kilka głębokich oddechów. Dowiem się, o co poszło i nikt mnie nie zatrzyma. Stanowczo pociągnęłam za klamkę i weszłam do środka.

  - Cześć, Vicky - pomachał mi Steven.

Siedział na kanapie i razem ze Slashem opróżniali butelkę Danielsa, jednocześnie oglądając jakiś teleturniej w telewizji. Widać, że władzę nad pilotem miał perkusista, ponieważ Mulat siedział znudzony i tylko czekał, kiedy się wyrwie.

  - Hej chłopaki. Co oglądacie? - zapytałam, jakby mnie to ciekawiło.

  - Głupi program - wymamrotał Hudson, po czym przyłożył do ust butelkę z whisky.

  - Ej... Stary - oburzył się Pudel. - Po pierwsze, on nie jest głupi tylko ciekawy, a po drugie, mieliśmy kulturalnie pić ze szklaneczek. Nawet się wysiliłem i zakupiłem takie fajne z napisem Wcale nie jestem alkoholikiem.

Nie sądziłam, że Adler kiedykolwiek tak się poświęci. Pełen szacunek. W ogóle Gunsi i kultura? Chyba nie w tym świecie.

  - Wiesz, gdzie możesz sobie wsadzić te swoje szklaneczki? - zapytał poirytowany gitarzysta.

  - Saul, wyrażaj się przy Puszku - blondyn wskazał palcem na czarnego kota, który leżał na drugim końcu kanapy.

  - Nie nazywaj mnie tak! - oburzył się Ukośnik. - Poza tym twój przyjaciel ewidentnie ma cię w nosie i śpi.

Nie wytrzymam z nimi. Zaczęłam się histerycznie śmiać, przez co nawet się popłakałam. Ich kłótnie wyglądały tak komicznie. Niby mają po te dwadzieścia lat, ale nadal zachowują się jak dzieci. Złapałam się za brzuch i otarłam oczy. Trzeba byłoby ich zatrudnić przy leczeniu depresji.

  - A ty, kotku, co? Ataku głupawki dostałaś? - zapytał Slash i spojrzał na mnie jak na wariatkę.

  - To wszystko przez was - wydukałam. - Tak w ogóle, gdzie jest Duff, bo chcę z nim porozmawiać?

  - Siedzi w kuchni - rzucił Mulat.

  - Dzięki - posłałam im uśmiech.

Udałam się w stronę tamtego pomieszczenia. Przy okazji rzuciłam okiem na to, co chłopcy oglądali. Rzeczywiście gitarzysta miał rację, nudne to. Jakiś facet zadaje ci pytania z dupy, a w nagrodę dostajesz oklaski. Lepiej jest podać złą odpowiedź, przynajmniej wykąpiesz się w zimnej wodzie. Ostrożnie weszłam do kuchni i stanęłam obok blondyna, który w samotności siedział przy stole i opróżniał butelkę Nikolai. Jego spojrzenie było mętne, a wyraz twarzy wskazywał na niezadowolenie. No, ewentualnie zmęczenie. Podeszłam bliżej i położyłam dłoń na jego barku. Chłopak nawet nie zareagował. Wpatrywał się w ścianę, która była naprzeciwko i udawał, że wcale mnie nie zauważył.

  - Duff, co się stało? - zapytałam troskliwie.




~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

No i kolejna parka ma problemy :( Wolicie Dosie czy Tosie? Wybaczcie, mam fazę na łączenie imion xD Btw, jak myślicie, jaka będzie reakcja Duffa? Może jeszcze dzisiaj albo jutro wrzucę Wam następny rozdział, żebyście nie żyli w nieświadomości ;) Wgl to wielkie dzięki za ponad 4 tys. wyświetleń. Jesteście najlepsi :*

To co, dwa komentarze i jedziemy dalej?

Do następnego ;)

3 komentarze:

  1. Lubię kisiel wiśniowy! :p
    Rozdział za krótki albo to ja za szybko czytam, nie mogę się doczekać kolejnego :)
    Oczywiście, że wolimy Dusie :D Dusia brzmi lepiej niż Dosia. Dosia to nie taki proszek do prania przypadkiem? :o
    Weny! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A kolejny może tak już? Co wy macie z tym przerywaniem w najlepszym momencie? ..://

    OdpowiedzUsuń

Jeśli przeczytałeś rozdział, miło byłoby, gdybyś zostawił komentarz. Może być nawet lubię kisiel, a rozdział jest ok/beznadziejny. Spokojnie, ja nie gryzę. Chcę zobaczyć, ile osób tak naprawdę czyta moje opowiadanie. Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, przez co oczekuję Waszej opinii, oczywiście nic na siłę. Po prostu nie lubię, kiedy moja praca idzie na marne.Każde cenne rady są mile widziane 😉 Nawet nie wiecie, jak to motywuje 😉 Wulgarne komentarze oczywiście będą usuwane.



⭐Allie