niedziela, 31 stycznia 2016

14. You can fool yourself




Minęły dwa tygodnie, odkąd Gunsi wyjechali. Powoli zaczynało mi ich brakować. Nie było z kim imprezować, nikt nie mówił mało śmiesznych kawałów i nie miałam osób do wkurzania.
                Nie widziałam się z Chrisem od ostatniego incydentu. Przychodził kilka razy do Rainbow, zostawiał jakieś liściki, ale zignorowałam go. Stwierdziłam, że tak będzie lepiej. Jego osoba działała na mnie w niebezpieczny sposób. Przecież ja kochałam Axla.
                 Wracałam z pracy. Było już dość późno, ponieważ nieco zasiedziałam się w klubie. Ulice oświetlało rażące światło pochodzące z latarni. Wiał nieprzyjemnie chłodny wiatr. Założyłam kaptur na głowę.  Najchętniej wsiadłabym w autobus, ale wczoraj wydałam wszystkie oszczędności na dragi, więc musiałam wracać na piechotę. Włożyłam słuchawki do uszy i włączyłam  Dream on Aerosmith. Od razu lepiej!
Przechodziłam koło klubów z neonowymi szyldami, które zawsze cieszyły moje oko. Po drugiej stronie ulicy jakiś facet wdał się z kimś w bójkę. Przestraszona przyspieszyłam krok, żeby znaleźć się jak najdalej od nich. Skręciłam na Crescent Heights Boulevard, które uchodziło za spokojną aleję. Znajdowało się przy niej wiele domów, które wyglądały na zadbane i przede wszystkim bogato urządzone.
                Kilka przecznic przed Hell House moją uwagę przykuł ciekawy budynek. A konkretniej jego wnętrze. Znajdowała się w nim wypożyczalnia, a na jej wystawie widniały kasety z lekcjami cha-chy. Nie mogłam się oprzeć i weszłam do środka. Kiedy otworzyłam drzwi, pomieszczenie wypełnił charakterystyczny dźwięk dzwonka umieszczonego na futrynie. Zza lady wydobyła się postać starszego, siwego mężczyzny.
                – W czym mogę pomóc?– zapytał uprzejmie, zacierając dłonie.
                Uśmiechnęłam się subtelnie, podchodząc bliżej lady.
                – Chciałabym wypożyczyć wszystkie kasety o tańcu towarzyskim, jakie pan ma – oświadczyłam z powagą.
                Popatrzył na mnie ze zdziwieniem, po czym podreptał w kierunku wystawy. Oparłam się o blat i zaczęłam nerwowo uderzać o niego paznokciami. Po kilku minutach mężczyzna wrócił za kontuar, trzymając w ręku kilkanaście kaset VHS.
                – Dziękuje bardzo – zanuciłam, odbierając od niego upragnione rzeczy. – Postaram się jak najszybciej je oddać.
                Pokiwał twierdząco głową, podczas gdy ja pakowałam kasety do torebki. Uśmiechnęłam się na pożegnanie, zdecydowanym krokiem opuszczając pomieszczenie.

sobota, 23 stycznia 2016

13. When I look into your eyes I can see a love restrained


Od razu uprzedzam, że wiem o tym, że Hell Tour było wcześniej. Jednak umieściłam to wydarzenie w tym momencie z jednej prostej przyczyny - pasuje mi do fabuły. W końcu nie da się pisać opowiadania w 100% zgodnego z prawdą. Mam nadzieję, że wybaczycie mi ten mały szczególik. Tymczasem miłego czytania ;)






Gunsi pojechali trzy dni temu.
                Oczywiście zanim to zrobili, przez cały weekend Axl przepraszał mnie za piątkowy, a raczej już sobotni, incydent. Nawet zrobił mi śniadanie do łóżka i kupił bukiet czerwonych róż. Trzeba przyznać, kiedy mu zależało, to potrafił być bardzo romantyczny.
Jednak cały czas miałam przed oczami tamte chwile. Jego agresję, mój strach… Zrozumiałam, że on był zdolny niemalże do wszystkiego. Co więcej, nie umiał tego kontrolować. Musiałam na niego uważać. W końcu oboje nie chcieliśmy powtórki z rozrywki.
Aczkolwiek na razie wyjechał, a ja postanowiłam dobrze wykorzystać ten czas i odpocząć od mojego kochanego chłopaka.
                Tego dnia wstałam dość wcześnie. Odkąd chłopaki wyjechali, unikałam imprez. Wolałam sama nie wychodzić, a Lena ostatnio często pracowała. O Rosie nawet nie było mowy.
                Przemyłam twarz zimną wodą, aby nieco się rozbudzić, chociaż nie było takiej potrzeby. Zdecydowanym krokiem zeszłam do kuchni, gdzie przy stole siedziała zamyślona blondynka. Jadła jajecznicę, czytając przy tym jakiś kolorowy magazyn.
                – Co to? – zapytałam, jednocześnie nalewając do kubka aromatyczną kawę.
                – A coś tam o modzie. Wzięłam pierwsze lepsze czasopismo ze sklepu – odpowiedziała, odkładając gazetę na bok.
                Otworzyłam lodówkę. Odkąd mieszkała z nami Rosie, zawsze można było coś w niej znaleźć. Młoda dbała o to, żebyśmy nie umarli z głodu. Po części chciała w ten sposób zrewanżować się za wszystko.
Wyjęłam jogurt truskawkowy i usiadłam naprzeciwko dziewczyny.
                – Wychodzisz gdzieś wieczorem? – spytała z zaciekawieniem.
                – Umówiłam się z Chrisem – oznajmiłam, oblizując łyżeczkę. – Ma mi pokazać najlepszy bar z sushi w całym West Hollywood.
                – Dość często się z nim widujesz – zauważyła nieco oschle. – Wczoraj byliście na drinku, dziś sushi, jutro pewnie kino. Vicky, czy to coś poważniejszego?
                – Daj spokój – pisnęłam. – Przecież ja mam chłopaka. Dobrze nam się rozmawia. Tyle.
                – Na pewno? – upewniała się, nieznacznie unosząc łuk brwiowy.
                Zachichotałam pod nosem, odkładając na blat plastikowy kubeczek z jogurtem.
                – Tak – przyznałam szczerze. – Jakby coś się zmieniło, to obiecuję, dowiesz się pierwsza – zapewniałam ją.
                – Tak tylko pytam. Martwię się – przyznała, a w jej głosie słychać było niepokój.
                Popatrzyłam na nią ze zdziwieniem, ściągając brwi. Nie wiedziałam, co niby miało być złego z moim życiem.
                – Nie rozumiem – mruknęłam, kręcąc niepewnie głową.
                – Nie wyglądasz za dobrze. Jesteś blada i strasznie chuda. Nie wiem, czy to przez imprezy, czy po prostu to wina złego odżywiania. Jednak zauważyłam, że ten cały Chris ma na ciebie dobry wpływ – wywnioskowała, zaplatając palce.
                Od zawsze mało jadłam. Po prostu tyle mi wystarczało. Jednak może faktycznie coś było z tym nie tak? Nawet mojej matce to przeszkadzało…
                – Skoro tak twierdzisz, to czemu jesteś taka pochmurna? – spytałam, zakładając nogę na nogę.
                – Bo nie chcę, żebyś narobiła sobie kłopotów. Słyszałam, jak ostatnio ty i Axl…
                – Nie przejmuj się tym – przerwałam jej dosyć szorstko. Nie miałam ochoty o tym rozmawiać. Odsunęłam krzesło, wstając z niego. – Wybacz, ale zaraz wychodzę – oznajmiłam cierpko.
                Pokiwała głową na znak, że rozumie. Wygięła usta w jeszcze większą podkówkę, jednak zlekceważyłam ten fakt. Wrzuciłam brudną łyżeczkę do zlewu, następnie udając się pod prysznic.

piątek, 15 stycznia 2016

12. We go on stage around nine





Wyjątkowo dziś skończyłam zajęcia wcześniej. Z racji, iż miałam chwilę wolnego przed pracą, postanowiłam spotkać się z Rosie. Umówiłyśmy się rano, przez co dziewczyna już czekała na mnie pod budynkiem Safe Driving. Stała oparta pod ceglaną ścianą, rozglądając się dookoła. Usta podkreśliła wyrazistą, czerwoną szminką, przez co wyglądała na starszą. W smukłych palcach trzymała papierosa, którego od czasu do czasu nerwowo popalała.
                – Oszalałaś! – krzyknęłam, podbiegając bliżej.
                Wyciągnęłam fajkę z jej dłoni, wyrzucając ją na chodnik i przydeptując.
                – Nie powinnaś palić, to szkodzi dziecku – powiedziałam tonem, którego zwykle używała moja matka.
                Speszyła się, patrząc na mnie z zakłopotaniem. Drżącą ręką odgarnęła gęste, blond włosy, oddychając przy tym niespokojnie.
                – Przepraszam – westchnęła nieco przestraszona. – To był taki odruch. Zapomniałam, że mi niewolno. Ja.. ja nie chciałam go skrzywdzić, naprawdę – wyjąkała. Nie potrafiła powstrzymać drżenia warg.
                – Spokojnie – odparłam z troską, przejeżdżając dłonią wzdłuż jej ramienia. – Wiem, że nie zrobiłaś tego specjalnie.
                – Boję się, Vicky – przyznała, a na jej twarzy zagościł strach. – Boję się, że sobie nie poradzę. Szkoła, dziecko, przydałaby się jakaś praca. A co, jak już nikt mnie nie pokocha? Nie chcę zostać starą panną z dzieckiem. Nie wiem, czy będę umiała je wychować. Sama jeszcze nie do końca dorosłam – Jej głos zamienił się w szloch, który po części zmiękł moje serce.
                 Podeszłam bliżej, przytulając Rosie. Głaskałam jej plecy, próbując ją uspokoić. Cała trzęsła się z płaczu. Doskonale wiedziałam, co czuła.
                – Będzie dobrze – szeptałam z troską.
                Przymknęłam na moment oczy, próbując odgonić od siebie wspomnienia. Cholernie ciężko wracało mi się do tamtych czasów. W szczególności do tych wydarzeń…
                – Dziękuję – mruknęła, odsuwając się ode mnie. – Tak dużo dla mnie zrobiłaś.
                – Daj spokój. – Uśmiechnęłam się przyjaźnie. – Dopiero się rozkręcam. Zobaczysz, będę najlepszą ciotką pod słońcem. – Roześmiałam się, poprawiając torebkę na ramieniu.
                Odwzajemniła mój gest, kręcąc głową. Dawno nie widziałam jej w tak dobrym humorze. Dołeczki na twarzy dziewczyny powodowały, iż czułam się dziwnie dobrze. Cieszyłam się jej uśmiechem. Może dlatego, że sama go wywołałam?
                – Zbieraj się – poleciłam, robiąc krok do przodu. – Zaplanowałam dla nas dosyć fajne atrakcje.
                – Jakie? – spytała, zabawnie ściągając brwi.
                – Zobaczysz – oznajmiłam, uśmiechając się jeszcze szerzej.

sobota, 9 stycznia 2016

11. How could you say that I never needed you


 

– Jeszcze raz bardzo cię przepraszam – westchnął Axl, pakując nasze rzeczy do bagażnika.
Stałam z założonymi rękami oparta o maskę samochodu. Miałam na sobie ciemne okulary, pomimo iż słońce nie świeciło jakoś specjalnie mocno. Po prostu wolałam unikać kontaktu wzrokowego z Rosem. Nadal analizowałam swoje wczorajsze zachowanie.
– To ja cię powinnam przeprosić – mruknęłam po chwili. Chłopak zamknął klapę. – Nie powinnam była tak reagować. Nie wiem, co mi się stało.
Uśmiechnęłam się ironicznie, udając się w stronę drzwiczek. W połowie drogi spotkałam Axla. Spuściłam głowę, wcześniej zauważając jego zmartwiony wyraz twarzy. Poczułam, jak moje kiszki skręcają się jeszcze bardziej. Nie sądziłam, że będę miała aż takie wyrzuty sumienia.
– Przestraszyłem cię. Twoja reakcja była odpowiednia do sytuacji – próbował mnie usprawiedliwić.
Zacisnęłam dłoń w pięść, próbując opanować swoje emocje. Jeszcze raz o tym wspomni, to chyba wybuchnę, pomyślałam.
Poniosłam głowę, starając się trzymać nerwy na wodzy. Jego współczujące spojrzenie nie pomagało mi w tym. Zamiast tego jeszcze bardziej rozdzierało moje serce.
– Nie chcę już o tym rozmawiać – odparłam szorstko. – Możemy już jechać?
Chłopak pokiwał głową, wymijając mnie. Przygryzłam wargę, zajmując miejsce po stronie kierowcy. Otworzyłam schowek z kasetami, wybierając muzykę na podróż. Musiałam czymś zająć myśli, bo Axl na razie nie zamierzał się odzywać.
Przejechaliśmy spory kawałek, a ja nadal nie wiedziałam, dokąd się wybieraliśmy. Rose nie zbyt chciał mi powiedzieć, chociaż wiele razy nalegałam. Zamiast tego uśmiechał się cwaniacko, podśpiewując słowa piosenek. Słuchaliśmy A Night at the Opera Queen, jednocześnie rozmawiając na przeróżne tematy. Zza okna rozpościerał się widok na palmy i błękitny ocean. Odsunęłam nieznacznie szybę, aby móc poczuć wiatr we włosach. Miałam nadzieję, że pojedziemy gdzieś, gdzie będzie plaża. Zjechaliśmy na autostradę, przez co wywnioskowałam, iż wyjeżdżaliśmy z miasta. Moje przypuszczenia zrobiły krok w stronę stania się prawdą.
                Zdrzemnęłam się nieco, budząc się dopiero kilka mil przed celem naszej wędrówki. Moim oczom ukazała się duża tablica z napisem San Diego. Uśmiechnęłam się na sam widok. Słyszałam, że mają piękne plaże i mnóstwo surferów. Nigdy tego nie próbowałam, ale teraz nabierała mnie coraz większa ochota. Podjechaliśmy na parking jakiegoś pensjonatu niedaleko Pacific Beach. Wysiadłam z samochodu, rozglądając się dookoła. Wszędzie rosły zielone palmy, które cieszyły oczy. Moje nozdrza przyjemnie drażnił zapach bryzy morskiej.
                Budynek pensjonatu nie powalał swoim wyglądem. Żółte ściany i pomarańczowy dach nie za bardzo komponowały się z czarnymi ramami okien. Na pierwszy plan rzucał się przytulny taras z wiklinowymi fotelami, na których leżały duże, niebieskie poduchy. Dookoła ustawione były białe barierki, na których postawiono brunatne doniczki z barwnymi kwiatami. Całość wyglądała nieco badziewnie. Zbyt dużo niepasujących do siebie kolorów. Pomimo tego, pensjonat nie wyglądał na najtańszy. Zdecydowanie nie przypominał motelu na jedną noc. Ciekawiło mnie, skąd Axl wziął pieniądze na to wszystko.
                 – Zapraszam do środka – oznajmił, zachęcając mnie gestem dłoni.
                Uśmiechnęłam się, podchodząc bliżej niego. Puścił mnie przodem, nawet nie próbując złapać mojej dłoni czy objąć ramieniem mojej talii. Po prostu szedł z tyłu, targając nasze bagaże. W sumie nie było ich tak znowu dużo. Przyjechaliśmy raptem na dwa dni i to niecałe.

wtorek, 5 stycznia 2016

10. Sowin' all your wild oats

Stanęłam jak wryta, uśmiechając się szeroko. Nadal nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Do balustrady przywieszono mnóstwo kolorowych balonów. Na stole stało kilkadziesiąt butelek z różnego rodzaju alkoholem, pizza i chipsy. Gunsi zaprosili chyba całą okolicę, bo w salonie było sporo ludzi. Większości z nich nie znałam, ale widocznie chłopcom to nie przeszkadzało.
        – Wszystkiego najlepszego – pisnęła radośnie Lena, rzucając mi się na szyję. Była drobna, ale mimo to myślałam, że mnie udusi. – Proszę, to taki mały prezent ode mnie i Slasha – dodała, odsunąwszy się ode mnie.
    Podała mi niewielkie pudełeczko przewiązane różową wstążką. Chciałam jej podziękować za tę drobnostkę, ale zanim się zorientowałam, zdążyła zniknąć w tłumie. Byłam ciekawa, co znajdowało się w środku, ale z drugiej strony nie chciałam zniszczyć opakowania. Lena musiała poświęcić trochę czasu, żeby wyglądało jak z drogiego sklepu.
    – Wiedziałem, że ci się spodoba – mruknął tuż nad moim uchem.
    Nawet się nie zorientowałam, kiedy Axl znalazł się tak niebezpiecznie blisko mnie. Uśmiechał się łobuzersko, chowając coś za plecami. Ubrał się w to, co zawsze, ale dla mnie i tak wyglądał szykownie. W dodatku zapach jego wody kolońskiej działał na mnie hipnotyzująco.
        – To twoja sprawka? – spytałam, dostrzegając w jego spojrzeniu ten tajemniczy błysk.
    Zaśmiał się głęboko, wywołując ciarki na moim ciele. Miałam ochotę skarcić się w myślach za tę reakcję, ale niepotrzebnie. Przecież chciałam dać mu drugą szansę. Zamiast tego uśmiechnęłam się zalotnie.
    – Raczej robiłem za źródło informacji – odparł, nawijając na palec kosmyk moich włosów. – Ktoś inny zajął się organizacją.
    Nie wiedziałam, kim był ten ktoś inny, ale miałam ochotę go wyściskać. Już dawno nie celebrowałam swoich urodzin. Te w dodatku znaczyły dla mnie coś więcej. Jutro kończyłam dwadzieścia jeden lat i w pełni mogłam się cieszyć dorosłością. Tylko czy było czym?
    – A co tam chowasz? – drążyłam nurtujący mnie temat. – Przecież wiesz, że niezbyt lubię dostawać prezenty.
    – To? – spytał głupio, wyciągając zza pleców średnich rozmiarów pluszowego misia. – Pan Darcy sam przyszedł. Powiedział mi, że u ciebie będzie mu najlepiej.
    Zachichotałam, przyglądając się błyszczącym w świetle onyksowym oczom pluszaka. Wyglądał dokładanie tak samo jak moja przytulanka z dzieciństwa. Tylko imię mu trochę zmodyfikowaliśmy.
    – Pan Darcy powiadasz? – Niepostrzeżenie uniosłam brew. – Ktoś tu chyba zapamiętał bohatera mojej ulubionej książki*. Ale nie uważasz, że nie jestem nieco za duża na misia?
    Zaśmiał się, wręczając mi go. Był niezwykle przyjemny w dotyku. Przejechałam opuszkami palców wzdłuż jego szarego brzuszka, następnie odkładając go na stojącą obok etażerkę. W końcu Pan Darcy musiał mieć idealny widok na przybyłych gości.
    – Absolutnie – wymruczał do mojego ucha, przejeżdżając chłodnymi opuszkami wzdłuż mojego policzka.
    Westchnęłam cicho, wzdrygając się nieco. Jego zimny dotyk wywołał ciarki na mojej skórze. Paradoksalnie było to dosyć przyjemne uczucie. Uwielbiałam sposób, w jaki na mnie działał. Najchętniej zatraciłabym się w tej przyjemności, gdyby nie obecność tych wszystkich osób. No i mój Casanova odszedł, aby przygotować dla siebie drinka.

niedziela, 3 stycznia 2016

9. Sweet child o' mnie

Chciałabym Wam serdecznie podziękować za ponad tysiąc wyświetleń. Nawet nie wiecie, jak to motywuje. Z tego powodu chcę zadedykować ten rozdział wszystkim czytelnikom tego bloga.




Przebudziłam się, cicho pomrukując. Czułam się, jakbym przespała zaledwie dwie godziny. Pul­sujący ból głowy aż za nadto dawał o sobie znać. Niby nie wypiłam wczoraj nie wiadomo jak dużo. Po powrocie do Hell House jeszcze opróżniliśmy z Izzym do połowy pełną butelkę whiskey. Znaczy się, ja wypiłam może ze dwa, góra trzy szklaneczki. Mimo to pamiętałam jak przez mgłę późniejsze wyda­rzenia.
Przetarłam powieki, rozglądając się po pomieszczeniu. Wyglądało dosyć znajomo. Białe ściany i duże okno – typowy pokój w Hell House. Jednak nie należał on ani do mnie, ani do Axla. W kącie stało brunatne biurko, nad którym wisiał plakat ze Stonsami. Na podłodze obok łóżka siedział Stradlin i brzdąkał coś na gitarze. Widocznie musiałam spać jak kamień, skoro nic nie słyszałam. Wykrzywiłam twarz w grymas, kojarząc fakty. Znajdowaliśmy się w jego pokoju, ja leżałam na jego łóżku. Odru­chowo odsunęłam kołdrę. Miałam na sobie jego koszulkę i swoje szorty. Niby to o niczym nie świad­czyło, ale…
                – Izzy, czy my... – próbowałam go spytać, ale te słowa z trudem przechodziły przez moje gardło. Nie potrafiłam dopuścić do siebie tego faktu. Przespałam się z najlepszym przyjacielem?
                – Nie – zaśmiał się, odkładając gitarę na bok. Odetchnęłam z ulgą. – Miałem spać w salonie, ale mówiłaś, że nie chcesz być sama. Krzyczałaś przez sen.
                Pokiwałam głową, oddychając niemiarowo. Pewnie musiałam mieć koszmary. Odkąd przyjecha­łam do Los Angeles, miewałam je niemal co noc.
                – Przebrałeś mnie? – spytałam, spoglądając w jego oczy, jednocześnie mnąc w dłoniach kawałek kołdry.
                – Spokojnie – uprzedził, wyciągając dłonie. – Bielizny nie ściągałem. – Uśmiechnął się szeroko.
                Odwzajemniłam jego gest. Zaopiekował się mną tak, jak zwykł to czynić, kiedy jeszcze mieszkali­śmy w Lafayette. Niejednokrotnie przychodziłam do niego, kiedy pokłóciłam się z mamą. Rozmawiali­śmy wtedy dużo. Wiedziałam, że zawsze mogę na niego liczyć.
                Kątem oka zerknęłam na zegarek, który wskazywał prawie dwunastą. Przespałam więcej niż zazwy­czaj, chociaż kompletnie tego nie odczuwałam. Raczej przypominałam wrak człowieka.
                – Dziękuję za wszystko – mruknęłam. – Mam nadzieję, że nie wygadywałam głupot – zaśmiałam się, rozkopując kołdrę.
                Odwzajemnił mój gest, jednak było to dosyć wymuszone. Coś nie grało. Nie zamierzałam jednak niepotrzebnie pytać.
                – Pójdę zrobić dla nas śniadanie – zaoferował, wychodząc z pokoju.
                Wstałam z łóżka, chodząc w kółko po pokoju. Bolały mnie niemal wszystkie mięśnie. Co te ta­bletki miały w sobie? Rzuciłam okiem na stolik nocny, na którym leżał jakiś notes. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Pewnie zapisywał tam teksty piosenek. Przejechałam palcami po chropowatej okładce, zatrzymując je na gałce od szuflady. Nie miałam w zwyczaju zaglądać innym po szafkach. Ceniłam sobie prywatność. Jednak teraz coś mnie tknęło. Tylko jedna szuflada, nic więcej, tłumaczy­łam sobie w myślach. Spojrzałam przez ramię. Czysto. Odsunęłam ją ostrożnie. W środku znajdowało się kilka woreczków z beżowym proszkiem. Dobrze wiedziałam, co to było. Heroina. Przygryzłam wargę. Musiałam podjąć szybką decyzję. Wyszedł, niczego nie zauważy. Może nawet ich nie liczy? Wątpię. Najwyżej zwalę winę na Stevena…
                Raptownie zabrałam jeden woreczek, chowając go w dłoni. Potrzebowałam odrobiny znieczule­nia. Tak na wszelki wypadek, gdybym przypomniała sobie coś z poprzedniego wieczoru. Udałam się prosto do łazienki, gdzie zamierzałam wziąć zimny, rozbudzający prysznic. Praktycznie lodowata woda spływała po moim ciele, przyjemnie je orzeźwiając. Odchyliłam głowę i przymknęłam powieki, rozkoszując się tą chwilą. Nagle coś sobie przypomniałam. Przed oczami pojawił mi się obraz wczoraj­szej imprezy. Eddie, jego dłonie na moich biodrach i heroiczna postawa Izzy’ego. Otworzyłam oczy, haustami nabierając powietrza. To nie mogła być prawda. Nie mogłam zachować się jak typowa łatwa laska. Oparłam dłoń o kafelki, powoli kucając. Ta cholerna świadomość zaczęła mnie przytłaczać. Nie była w stanie się ruszyć. Jakby sparaliżowała moje ciało.
                Ubrałam się w pokoju w czyste ubrania, związując włosy w wysokiego kucyka. Usiadłam na łóżku, trzymając w dłoni woreczek z heroiną. Zastanawiałam się, czy właśnie teraz była ta odpowiednia chwila. Brzydziłam się sobą. Jak mogłam mu pozwolić się dotykać? Co najgorsze, właśnie tego wtedy chciałam. Pokręciłam głową, próbując wymazać z niej nieprzyjemne wspomnienia. Zaaplikowałam narkotyk, niemal natychmiast odpływając…
Zeszłam do kuchni, zastając w niej Izzy’ego. Starałam się unikać patrzenia mu prosto w oczy. To właśnie spojrzenie najbardziej mnie zdradzało. Dopóki nie wymyśliłabym jakiegoś idealnego kamu­flażu, musiałam zachowywać się dosyć dziwnie.
– Zrobiłem dla ciebie płatki – poinformował, podsuwając miskę niemal pod mój nos.
– Dziękuję – mruknęłam, udając, że przeglądam gazetę. – Mogłabym zostać sama? – poprosiłam.
Kątem oka zauważyłam, jak na jego twarz wkrada się grymas. Przecież przed chwilą wszystko było dobrze, a teraz moje zachowanie mogło budzić niepokój.
– Po prostu chcę w samotności wyciągnąć wnioski z wczorajszej imprezy – dodałam, uśmiechając się subtelnie.
– Skoro tak… – wymamrotał, podrywając się z miejsca. – Jakbyś mnie potrzebowała, jestem na górze. – Wyszedł, zabrawszy swoją kawę.
Odetchnęłam z ulgą, odkładając czasopismo. Przed innymi nie musiałam się tłumaczyć. No chyba że przed Axlem, ale on wyjechał nie wiadomo gdzie. Uśmiechnęłam się szeroko, zataczając kółka łyżką. Miałam przestać zaprzątać sobie nim głowę.
– Cześć – przywitała się Rosie, wchodząc do kuchni. Wydawał się być dziwnie rozbawiona.
Bacznie obserwowałam jej ruchy, jednocześnie co chwilę podjadając płatki. Sprawiała wrażenie, jakby tłamsiła śmiech. Nalała sobie do szklanki soku pomarańczowego, po czym usiadła naprzeciwko mnie.  
– Mam coś na twarzy? – spytałam zdezorientowana, odruchowo przykładając place do nosa. Nie, na nim niczego nie było.
– Nie – zaprzeczyła, uśmiechając się szeroko. – Po prostu po pijaku mówisz różne śmieszne rze­czy – odparła, upijając łyk napoju.
Odwzajemniłam ten gest, kryjąc zakłopotanie. Nie miałam bladego pojęcia, co dokładnie padło z moich ust wczorajszego wieczoru. Postanowiłam delikatnie wybadać sprawę.
– Nie przejmuj się – zaśmiałam się, przyjaźnie marszcząc brwi. – Najczęściej to są zwykłe brednie. – Włożyłam do ust sporą ilość płatków, niecierpliwie czekając na jej odpowiedź.
Odstawiła pustą szklankę na blat, opierając lewą nogę na skraju krzesła i podciągając ją bliżej klatki piersiowej.
– Spoko – westchnęła. – Rozumiem, co to znaczy, kiedy urwie ci się film. – Czyli jednak się domy­śliła. – Nie mówiłaś niczego złego.
– To dobrze – odetchnęłam z ulgą.
– Ponarzekałaś trochę na Axla, co było nawet zabawne. – Uśmiechnęła się na samo wspomnie­nie. – Potem wróciłam do siebie, a chwilę później poszliście do pokoju Izzy’ego. – Więc ona też na początku z nami siedziała. – Nie żebym was podsłuchiwała – zaprotestowała nerwowo. – Po prostu drzwi były uchylone, a Wichrowe wzgórza to nie jest najlepsza lektura na wieczór.
– Nie szkodzi – wtrąciłam, machając dłonią.
– Wspominaliście stare czasy – kontynuowała, oblizawszy usta. – Chciałaś, żeby było jak dawniej. Mówiłaś, że jakby nie wyjechał…
– Wystarczy – przerwałam jej oschlej niż zamierzałam. – Przepraszam – mruknęłam po chwili, spuszczając wzrok. – Resztę już znam.
Domyślałam się, co było później. Przecież wielokrotnie układałam sobie w głowie scenariusz, co by było, gdyby został. Niechcący ugryzłam się w język, nieco się przy tym krzywiąc. Jak mogłam mu o tym powiedzieć?
Kątem oka zerknęłam na miskę z płatkami, która stała przede mną. Jakoś odechciało mi się jeść. Odłożyłam ją do zlewu, opierając biodra o jego brzegi i odwracając się w stronę Rosie.
– Swoją drogą, Wichrowe wzgórza wcale nie są takie złe – napomknęłam, zakładając ręce na piersi.
Zaśmiała się, wstając z krzesła. Najwidoczniej wzięła to za aluzję do pójścia na górę i kontynu­owania lektury.
– Nie kiedy musisz to przeczytać na wakacjach – prychnęła, zmierzając w kierunku salonu.
– Zawsze możesz oglądnąć film – oznajmiłam obojętnie.
Sama nigdy nie korzystałam z tej formy. Zdecydowanie wolałam, aby to moja wyobraźnia stwa­rzała obrazy danych sytuacji. Poza tym lubiłam trzymać w dłoniach książki.
– Wolę jednak to przeczytać – stwierdziła w ostateczności. – Jak będziemy to później omawiać na angielskim, to chcę wiedzieć o czym mowa.
Filmy nie zawsze idealnie odzwierciedlały książki. Najczęściej były ich wersjami stworzonymi na podstawie wizji reżyserów. Mimo to i tak uchodziły za kultowe.
Idąc w ślady dziewczyny, udałam się do salonu. Na kanapie siedział Izzy i skrupulatnie notował coś na pożółkłej kartce papieru. Przełknęłam zdecydowanie ślinę, zajmując miejsce obok niego. Ką­tem oka zerknęłam na jego notatki. Wyglądało na to, że dopracowywał tekst piosenki.
                – Co to? – spytałam, dogłębniej studiując zapisywane przez niego słowa.
                Spojrzał na mnie przelotnie, po czym odłożył przybory na blat stolika. O dziwo nie stało na nim zbyt wiele pustych butelek. Za to pety z popielniczki prawie się z niej wysypywały.
                – Chcesz porozmawiać? – dociekał, lustrując moją postawę.
                Przygryzłam nerwowo wargę. Modliłam się, żeby tylko nie zwrócił uwagi na moje oczy, a raczej przesadnie zwężone źrenice.
                – Chyba tak – mruknęłam, zaplatając palce.
                Gołym okiem było widać, że się stresuję. Oczy… Szlag, zwrócił na nie uwagę! Na jego twarzy zago­ścił chwilowy grymas, który już po chwili zamienił się na nikły uśmiech. Z jego ust nie padł ani jeden komentarz w tej sprawie.
                – Chodzi ci o naszą wczorajszą rozmowę? – próbował ze mnie wyciągnąć, ponieważ nie za bardzo z nim współpracowałam.
                Pokiwałam twierdząco głową, zakładając nogę na nogę.
                – Jeśli chcesz, nie było tematu – zaoferował bez większego skrępowania, wyciągając ręce w ge­ście kapitulacji. – Ale nic złego nie powiedziałaś. Faktycznie, gdybym został, to może nie musiałabyś się tłuc po połowie Stanów.
                Patrzyłam na niego ze zdezorientowaniem, subtelnie rozchylając wargi. Tego się kompletnie nie spodziewałam. Czyli jednak po pijaku pamiętałam o pewnych granicach.
                – Przepraszam – mruknęłam, jakby wytrącona z transu. – Nie powinnam była obwiniać cię o moje problemy. To nie twoja wina. Normalnie nie powiedziałabym tego, ale procenty nie zawsze do­brze działają na moje myślenie. Zdarza się…
                – Luzik – przerwał mój słowotok, odruchowo łapiąc moje przedramię – naprawdę. Słowa pija­nych to myśli trzeźwych – zaśmiał się, a przez moje ciało przeszedł dreszcz. Miałam nadzieję, że poza tym nie bredziłam od rzeczy. – Powiedziałaś, że nie masz do mnie żalu.
                Uśmiechnęłam się niewyraźnie. Nawet nie wiedziałam, jak mogłam skomentować jego słowa. Dopiero teraz zaczynałam się cieszyć w duchu, że nie powiedziałam niczego głupiego. Czegoś, co mo­głoby zniszczyć naszą przyjaźń…
                Odruchowo odsunęliśmy się od siebie, usłyszawszy dźwięk przekręcanej klamki. Założyłam ko­smyk za ucho, z największą dokładnością obserwując drzwi. Otworzyły się, a do środka wszedł nie kto inny jak Axl.
                – Wróciłem! – zakomunikował, odkładając na podłodze niedużą torbę sportową.
                – Zostawię was samych – wyszeptał Stradlin, po chwili znikając na górze.
                Przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Przeczuwałam, że ta rozmowa mogła nie mieć przyjemnego przebiegu. Założyłam ręce na piersi, wstając i zaczynając krążyć po pomieszczeniu. Pod­czas tej czynności lepiej zbierało mi się myśli.
                – Gdzie byłeś? – spytałam wypranym z emocji głosem, odchrząknąwszy. Trochę zaschło mi w gardle.
                – Nieważne – mruknął, marszcząc czoło. Wyciągnął z torby puszkę piwa. Otworzył ja, po czym wziął dużego łyka.
                – Spoko – przytaknęłam oschle, uśmiechając się ironicznie. Jego podejście, że nic się nie stało aż nazbyt mnie irytowało.
                – O co ci chodzi? – spytał już nieco bardziej nerwowo.
                Przysiadłam na podłokietniku, obserwując każdy jego ruch. Wydawał się zesztywnieć, jakby miał coś na sumieniu.
                – Chcesz, żebym została twoją dziewczyną – wypowiedziałam te słowa z trudem. – Myślałam, że związek opiera się na szczerości i zaufaniu.
                Zarechotał, odkładając puszkę na stolik. Podszedł bliżej, jednocześnie zachowując odpowiednią odległość.
                – Wiesz, do tego trzeba dwojga – zauważył, sugestywnie unosząc brew.
                Spuściłam na moment wzrok. To nie tak, że nie chciałam. W dziwny, niewyjaśniony sposób cią­gnęło mnie do niego. Czy można to było nazwać miłością? Tego nie wiedziałam. Po prostu byłam nie­zdecydowana. Nawet zbytnio.
                – Skąd wiesz, że nie chcę? – spytałam retorycznie, spoglądając mu prosto w oczy. – Może prefe­ruję metodę małych kroczków?
                Pokiwał głową, analizując moją wypowiedź. Uśmiechnął się, jednocześnie tłamsząc śmiech.
                – Sorry, ale w takich sprawach nie umiem być delikatny – ostrzegł, przystępując z nogi na nogę. Nie za bardzo wiedziałam, o co mu chodzi. – Jeśli jesteś dziewicą i chcesz poczekać z pieprzeniem się…
                – Nie – jęknęłam nienaturalnie wysoko. – To nie o to chodzi.
                Jak do tej pory nie uprawiałam seksu z Axlem. Oboje przed laty stwierdziliśmy, że jestem jeszcze za młoda. W każdym bądź razie nie oznaczało to, że byłam dziewicą. Wprost przeciwnie.
                – Po prostu nie jestem puszczalska i nie wskakuję od razu pierwszemu lepszemu facetowi do łóżka. Chcę, żeby najpierw wytworzyła się pomiędzy nami więź – poinformowałam, czując jak kamień spada mi z serca. Wreszcie mogłam powiedzieć, co myślałam. – Jeśli ma cię to uspokoić to nie, nie jestem dziewicą.
                Odetchnął z ulgą, na co zmarszczyłam brew. Nie sądziłam, że takie coś mogło mu przeszkadzać.
                – To dobrze – skomentował, podchodząc nieco bliżej. – Z takimi trzeba delikatnie.
                – A ty taki nie jesteś? – dociekałam, uśmiechając się zalotnie.
                – Podobno rudzi są ostrzy – stwierdził, unosząc jedną brew.
                Zaśmiałam się, jednak prawie natychmiast zostałam uciszona. Przywarł swoimi wargami do mo­ich, całując mnie zachłannie. Odruchowo wplotłam palce w jego włosy, przymknąwszy oczy. Odwza­jemniłam pocałunek, czekając na te przyjemne motylki w brzuchu. Jednak chyba zbytnio się przece­niłam. Nie pojawiły się. Ogólnie nie było żadnych fajerwerk. Podobało mi się, ale nie mogłam porów­nać go na przykład do pocałunku Scarlett O’Hary i Rhetta Butlera. Rozbudzał moje pragnienie, ale nie zaspokajał romantycznej natury. Odsunęliśmy się od siebie, uzupełniając braki tlenu.
                – Coś nie tak? – spytał, sapiąc. Wyglądał na z lekka niezadowolonego.
                Pokręciłam przecząco głową. Nie zamierzałam mówić mu całej prawdy. Łudziłam się, że to uczu­cie rodem z książek czy komedii romantycznych przyjdzie z czasem.
                – Wszystko okej – oznajmiłam, normując oddech. – Po prostu zapomniałam, jakie to uczucie – skłamałam, uśmiechając się subtelnie.
                Nie wiedziałam, co się stało. Jeszcze kilka dni temu moje ciało na sam jego widok wypełniało się rozkoszą. Tylko że wtedy zazwyczaj byłam świeżo po heroinie. Teraz niby też dopiero co niedawno wzięłam. Może to dlatego, iż im dłużej o nas myślałam, tym mój entuzjazm spadał. Oczywiście chcia­łam, żeby był blisko. Nie wyobrażałam sobie, abyśmy zachowywali się jak obce sobie osoby. Pragnę­łam jego dotyku, czasami nawet aż za bardzo. Jednak z czasem to dawało mi coraz mniej satysfakcji. Może to zależy do dnia albo sposobu, pomyślałam. Zapewne. Postanowiłam spróbować znowu jutro.
                – Odsunęłaś się jak oparzona…
                – Brakowało mi powietrza – przyznałam, opierając czoło na jego klatce piersiowej. Nieco szybsze bicie jego serca działo na mnie kojąco. –To chyba przez te fajki – zaśmiałam się.
                Odwzajemnił mój gest, aczkolwiek widać było w tym nieszczerość.
                – Palę dłużej i więcej, a nie mam takiej zadyszki – zauważył.
                Podniosłam głowę, posyłając mu szeroki uśmiech.
                – Najwidoczniej częściej biegasz czy coś – stwierdziłam, wzruszając ramionami.
                – Nie – zaprzeczył obojętnie. – Zdarza mi się podnosić ciężary. – Uśmiechnął się łobuzersko.
                – Na przykład? – Uniosłam lewą brew.
                – Ciebie – odpowiedział, przerzucając moje ciało przez ramię.
                Kierował się w stronę schodów. Miałam dziwne wrażenie, że zaraz mnie upuści albo co gorsza oboje wylądujemy na dębowych stopniach.
                – Puszczaj! – krzyczałam, waląc pięściami w jego plecy.
                Nie podziałało. Zamiast tego rechotał jeszcze bardziej. Chwilami chwiał się na boki, celowo nadszar­pując moje nerwy.
                – Przy tobie to można na zawał zejść – stwierdziłam, na co jeszcze bardziej się roześmiał. – Puść mnie! Naprawdę umiem chodzić.
                – Nie wątpię – przyznał, wreszcie odstawiając mnie na ostatnim stopniu.
                Poprawiłam ubrania, spoglądając na niego wymownie. Uśmiechnęłam się ironicznie, kręcąc głową.
                – Jesteś niemożliwy.
                – Wiem – przyznał, uśmiechając się szeroko. – Poczekaj u mnie – zlecił, wkładając dłonie do kie­szeni. – Wezmę prysznic i do ciebie wrócę.
                Pokiwałam głową z aprobatą, udając się do pokoju Rose’a. W środku panował niemały, ale na swój sposób harmoniczny bałagan. Ubrania leżały na podłodze, jednak były zwalone na kilka stert, które wydawały się znajdować w równej odległości. Okno zasłaniała długa, pożółkła firanka, unie­możliwiając promieniom słonecznym rozjaśnić pomieszczenia. Na biurku leżał jego notes. Od pew­nego czasu ciekawiło mnie, co on tam zapisywał. Teraz nadała się idealna sytuacja do sprawdzenia tego. Powolnym krokiem podeszłam bliżej, podnosząc lekko poniszczony zeszyt. Otwarłam go, uwa­żając na wypadające strony. Na pierwszych kartkach widniały bohomazy i niebieskie kleksy. Dalej znajdowały się naszkicowane rysunki przeróżnych rzeczy od kwiatka po wieżowce. Stawiał dosyć cha­otyczne kreski, jakby chciał rozpisać długopis. Mniej więcej w połowie zeszytu na kartkach zaczęły pojawiać się słowa, zapewne nowych piosenek. Dużo kreślił, poprawiał, jakby nie umiał się zdecydo­wać. Większość notesu po prostu przekartkowałam, jednak na jednej stronie zatrzymałam się nieco dłużej. Dokładnie czytałam tekst piosenki, analizując każde jego słowo.

She's got a smile that it seems to me
Reminds me of childhood memories
Where everything
Was as fresh as the bright blue sky
Now and then when I see her face
She takes me away to that special place
And if I stared too long
I'd probably break down and cry

Oh Sweet child o' mine
Oh Sweet love of mine
Uśmiechnęłam się subtelnie odkładając zeszyt na miejsce. Czyżby ten tekst był o mnie? Ta myśl nurtowała mnie przez dłuższą chwilę. Jak do tej pory zauważyłam, ich teksty były dosyć szczere. Opi­sywali w nich prawdziwe uczucia, nawiązywali do przeżytych sytuacji. Im dłużej się na tym zastana­wiałam, tym bardziej dochodziło do mnie, że ta piosenka faktycznie była o naszym uczuciu. Przy­mknęłam na moment oczy, czując dziwne wyrzuty sumienia. On chciał podzielić się naszą małą na­miastką miłości z całym światem, a ja nie potrafiłam nawet zakochać się w nim tak jak kiedyś. Zaci­snęłam kurczowo palce na brzegu blatu. To przyjdzie z czasem, powtarzałam sobie. Skoro go pożą­dasz, to równie dobrze możesz go pokochać…  
                Nawet nie usłyszałam, kiedy wszedł do pokoju. Zakradł się po cichu, układając rozgrzane dłonie na moich biodrach. Czułam jego rytmiczny oddech na swoim karku. Nachylił się powoli, następnie całując moją szyję, jednocześnie schodząc coraz niżej. Odruchowo przymknęłam oczy, próbując za­tracić się w tej przyjemności. Rozchyliłam subtelnie usta, nabierając niewielkie ilości powietrza.
                – Pojedź ze mną jutro w pewno miejsce – wyszeptał kusząco niskim głosem tuż nad moim uchem.
                – Dokąd? – niemalże wysapałam, czując jak jego dłonie wędrują pod moją koszulkę.
                Obrócił mnie w swoją stronę, na co otworzyłam oczy. Mokre rude kosmyki okalały jego twarz. Miał na sobie jedynie ręcznik przewiązany w pasie. Ułożyłam jedną dłoń na jego policzku, głaszcząc go.
                – Spodoba ci się – zapewnił mnie, przesuwając dłoń na moje plecy. – Będziemy mieć trochę czasu tylko dla siebie – dodał, nachylając się.
                Przymknęłam oczy, czując jak muska wargami mój policzek. Jednocześnie jego dłonie wędrowały niemal po całym moim ciele.
                Westchnęłam cicho, obejmując jego szyję. Chciałam jego bliskości. Tej fizycznej. To właśnie tego najbardziej potrzebowałam. Pragnęłam, żeby mnie dotykał, całował. Jednocześnie nie do końca uznawałam to jako wyrażanie uczuć.
                Oparł swoje czoło o moje, niespokojnie sapiąc. Mój oddech również potrzebował czasu, żeby się unormować. Ułożył swoje ręce na moich biodrach.
                – Twoja metoda małych kroczków chyba nie zadziała – stwierdził, a wypuszczane przez niego powietrze przyjemnie muskało mój policzek. – Wydaję mi się, że chodzi ci o coś zupełnie innego.
                – Miłość nie należy do najłatwiejszych spraw – zaczęłam, splatając place na jego karku. – Chyba uzależniam się od twojego ciała, ale nie potrafię zrobić tego samego z twoją osobą.
                Zaczerpnęłam powietrza, po czym jego usta przywarły do moich, zamykając je w namiętnym pocałunku. Jednocześnie uniósł mnie nieznacznie. Zaczepiłam nogi o jego biodra, kurczowo trzymając go za szyję. Pieprzyć to, o czym mówiliśmy wcześniej! Potrzebowałam jego bliskości. Zakochanie, randki i inne rzeczy mogły poczekać. Położył mnie na łóżku, ściągając moją koszulkę.
                – Która godzina? – spytałam w przerwie pomiędzy pocałunkami.
                – Wczesna – rzucił od niechcenia. – Mamy jeszcze trochę czasu – dodał, uśmiechając się szelmow­sko. Całował mój brzuch, schodząc coraz niżej.
                – Pytam poważnie – odparłam, starając się brzmieć stanowczo. Nie do końca wyszło. – Mam parę spraw do załatwienia. Możemy przecież dokończyć wieczorem.
                Odsunął się gwałtownie na bok, udając obrażonego. Podniosłam się do pozycji siedzącej, przecze­sując włosy palcami. Starając się unormować oddech, zerknęłam na zegarek. Miałam pół go­dziny, żeby się ogarnąć i dojechać pod Safe Driving. Narzuciłam na siebie koszulkę, zbierając się w dosyć szybkim tempie.
                – Obiecuję – zapewniłam na odchodne, przelotnie całując go w policzek.
                Podobno do niektórych rzeczy można przywyknąć. Mogłam przyzwyczaić się do bycia w związku z Axlem i kochania go?
                Kolejne zajęcia kursu minęły mi dosyć szybko. Podobnie było z pracą w Rainbow. Tam jednego nie miałam nawet chwili przerwy. Ledwo co obsłużyłam jednego klienta, a już pojawiał się następny. Kiedy przyszedł Todd, byłam mu niezmiernie wdzięczna, że mogę wrócić do domu. Zmęczenie powoli dawało mi się we znaki. W dodatku moje kiepskie samopoczucie nadal zdawało się nie znikać.
Zabrałam swoje rzeczy i spacerem podążyłam w stronę przystanku autobusowego. Zdecydowa­łam się na ten środek transportu, ponieważ nie było w nim tak tłoczno jak w metrze. Usiadłam obok okna i oparłszy głowę o szybę obserwowałam panoramę miasta. Słońce chyliło się ku zachodowi, zostawiając po sobie piękne kolory na niebie. Grupki ludzi żwawym krokiem zmierzały w stronę po­pularnych klubów. Zdążyłam przyzwyczaić się do tego widoku. Tutaj niemalże wszyscy imprezowali. Tylko czasami jakiś biznesmen zabierał żonę do najwykwintniejszej restauracji w okolicy. Pewnie za­mawiali wtedy homara i popijali go najdroższym szampanem. Minęliśmy latarnie uliczne, pod którymi powoli zaczynały się ustawiać dziewczyny. Niektóre z nich poprawiały swoje dosyć obcisłe i kuse kre­acje. Liczyły na niezły zarobek. Wielu ludzi szukało w West Hollywood taniej i dobrej prostytutki. Przeniosłam wzrok na chodnik, na którym dzieciaki na rowerach pospiesznie wracały do domu. Los Angeles po zmroku nie należało do najbezpieczniejszych miast. Podobno tydzień temu policja znala­zła w kontenerze poćwiartowane zwłoki młodego mężczyzny. Podejrzewano, że mógł rozgniewać swoich niezwykle przemiłych koleżków.
Wysiadłam na przystanku, który znajdował się niedaleko Hell House. Nałożyłam kaptur na głowę, chowając dłonie do kieszeni. Nie było zimno, aczkolwiek moje ciało dosyć szybko oddawało ciepło. Po drodze mijałam jakichś ludzi, których jeszcze nie do końca kojarzyłam. Nie znałam zbyt wielu osób z okolicy, ale podejrzewałam, że mogli być moimi sąsiadami. Starając się zrobić dobre pierwsze wraże­nie, uśmiechałam się subtelnie, posyłając im dosyć oklepane dobry wieczór. Oni natomiast często mruknęli coś pod nosem, spuszczając głowę i idąc dalej. Musieli skojarzyć, iż mieszkałam w Hell Ho­use. Chłopcy mówili, że dzielnica, w której wynajmowali dom, nie cieszyła się zbyt dobrą sławą. Po­dobno gliniarze kursowali tutaj niemal co drugi, trzeci dzień, najczęściej w sprawie zakłócania po­rządku. W samym Hell House imprezy, chociażby te skromne, odbywały się praktycznie codziennie.
                Odruchowo przekręciłam klamkę, marszcząc przy tym brwi. Zdziwiło mnie, że drzwi były za­mknięte. Zazwyczaj chłopcy zostawiali dom otwarty, twierdząc, że przecież złodziej nawet nie miałby co ukraść. Na całe szczęście miałam przy sobie klucz, który kiedyś odruchowo schowałam do torebki. Pierwszy raz miał okazję się przydać. Przekręciłam go w dziurce, otwierając drzwi. Kolejną niepoko­jącą rzeczą była ciemność, która spowijała wnętrze domu. Odkąd tutaj mieszkałam, zawsze któryś z nich siedział w salonie i popijał alkohol. Zaczynałam się zastanawiać, czy może nie wyszli beze mnie na imprezę. Przekalkulowałam sobie wszystko, próbując wymacać na ścianie włącznik. Nie zdążyliby się, jak to mówili, zahartować. Gunsi nigdy nie wychodzili do klubu na trzeźwo. Rzuciłam torebkę w kąt, wreszcie zapalając światło. Zrobiłam zaledwie krok w przód, zamierając na dosłownie chwilę.
                – Niespodzianka!