sobota, 24 grudnia 2016

Merry Christmas



   Wzięłam do ręki ciężki, stalowy długopis. Obróciłam go kilkukrotnie w palcach. Był bardzo elegancki. Spojrzałam na czystą kartkę papieru, która leżała przede mną. Co mogłabym napisać?
 
Drodzy czytelnicy...   
    
     – Hej, Vicky! Co tam porabiasz? – spytał, celowo przeciągając samogłoski.
   Podskoczyłam na krześle. Odwróciłam się za siebie, spoglądając na mojego rozmówcą. Odetchnęłam z ulgą.
     – Axl, przestraszyłeś mnie! – pisnęłam, posyłając mu wymowne spojrzenie.
   Zaglądał mi przez ramię, czytając, co takiego napisałam. W sumie to nie miał czego, tam były raptem dwa słowa.
     – Przepraszam… – mruknął z udawaną skruchą. – Ale nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
   Westchnęłam, jednocześnie przewracając oczami. Znając życie, będzie chciał pomóc.
     – Piszę życzenia świąteczne dla czytelników fanfiction o nas – odpowiedziałam, następnie zapisując kolejne słowa.
 
Drodzy czytelnicy Welcome to the Paradise City,
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia, chcielibyśmy Wam życzyć…

    
     – Ooo! A ja też mogę?
   Uderzyłam głową prosto w kartkę. Skrzywiłam się nieznacznie, odczuwszy ból. Jednak miałam rację. W końcu trochę go poznałam przez te wszystkie lata.
     – Wiedziałam, że to powiesz – wycedziłam. – Siadaj i proponuj, co mam napisać.
   Uśmiechnął się szeroko, zajmując miejsce obok mnie. Standardowo śmierdział fajkami.
     – Napisz, żeby Vicky i Axl wreszcie poszli do łóżka – zaproponował.
   Spojrzałam na niego wymownie. I jeszcze czego?
     – Nie ma takiej opcji – zaakcentowałam. – Oni zapewne chcą, żebym się zakochała i znalazła swojego Romea. A nie przespała się z pierwszym lepszym gościem spod monopolowego.
     – Ej! – oburzył się. – Powiedziałem ze mną, nie ze Slashem.
   Zaśmiałam się, kręcąc głową. No tak, Hudson ostatnimi czasy spędza tam dużo czasu.
     – Usłyszałem swoje imię – powiadomił Mulat, schodząc. W ręku trzymał butelkę z Jackiem Danielsem. – Co robicie?
     – Vicky piszę życzenia świąteczne dla naszych czytelników – poinformował go Axl, szczerząc się niemal od ucha do ucha. – Chcesz dołączyć?
   Pewnie, zaprośmy pół osiedla… To ja tu jestem główną postacią, nie pani Wiesia z domu naprzeciwko.
     – Dopisz dużo Jacka Danielsa i Mr. Brownstone – zaproponował, wygodnie rozsiadając się na kanapie.
   Miałam nadzieję, że jej nie zaleje whiskey. Dopiero przed chwilą ją wyczyściłam.
     – Slash – westchnęłam przeciągle. – Większość naszych czytelniczek ma około czternaście, siedemnaście lat. Nie róbmy z nich ćpunek.
     – Usłyszałem ćpunów – wtrącił Izzy, który tak naprawdę pojawił się znikąd. – Jak coś to ja mogę załatwić towar – zaoferował, stając nade mną.
   W ręku trzymał kubek z gorącą, aromatyczną kawą. Czyżby się przestawił?
     – Dzięki, ale nie skorzystamy – odmówiłam, starając się być miła. – Piszemy życzenia świąteczne dla naszych czytelników, chcesz się dołączyć?
     – Bardzo chętnie…
     – Ej! – przerwał mu Axl. – Nas nie chciałaś, a jemu sama to proponujesz?
     – Tak – odpowiedziałam zdecydowanie. – Jego w porównaniu do was lubię. Jeszcze mnie nie zawiódł.
     – Widzisz stary – zaczął Stradlin, kładąc dłoń na barku Rose’a – mogłem się z tobą założyć.
     – Usłyszałem słowo zakład – wtrącił Duff, który wrócił do domu z siatką wypełnioną karpiami. – Jestem mistrzem wygrywania zakładów.
   Zlustrowałam go wzrokiem od góry do dołu. Wyglądał na trzeźwego.
     – Duff, czemu kupiłeś tyle ryb? – spytałam niepewnie.
     – Vicky, widzisz, ostatnio trochę czytałem o świętach. Wiedziałaś, że na przykład w Polsce jedzą karpie? Kupiłem kilka na spróbowanie – oznajmił rozentuzjazmowany.
   Kolejny raz przywaliłam głowa w stół. Chyba powoli zaczynałam wątpić w to, że zdarza im się używać mózgu.
     – Piszemy życzenia świąteczne dla fanów fanfiction o nas. Chcesz dołączyć? – zaproponował mu Rose, nawet nie pytając się o moje zdanie.
     – Jasne! Napisz, dużo smacznego karpia.
     – Skąd wiesz, że jest smaczny? – spytał Izzy.
   McKagan postawił reklamówki na podłodze, zmierzając w naszym kierunku.
     – Wszystko, co ugotuje Rosie jest smaczne – powiedział, jakby to była oczywista oczywistość.
     – Co ja? – spytała zdziwiona dziewczyna, wychodząc z kuchni.
     – Duff twierdzi, że smacznie gotujesz – rzucił Axl, próbując mi zabrać długopis.
     – Dziękuję – odparła, niemal natychmiast się czerwieniąc. – Co do życzeń, napisz stabilizacji. Każdemu się przyda.
     – Podsłuchujesz nas? – spytał zaniepokojony Slash, podciągając nogi pod klatkę piersiową. Przy okazji wylał odrobinę Danielsa. Dzięki Slash, wiedziałam, że nikt nie docenia mojej pracy.
     – Nie – zaprzeczyła, kręcąc głową. – Tylko Stevena, ale wiecie, on czasami mówi trzy po trzy – mruknęła.
   Nagle z łazienki wyszedł Steven. Wyglądał na obrażonego, co wywnioskowałam z tego, że śmiesznie marszczył czoło.
   Serio?! Teraz każdy, o którym ktoś wspomni, w cudowny sposób się pojawi?
     – Wypraszam to sobie – fuknął z niezadowoleniem. – Po prostu staram się wszystkich o wszystkim poinformować. Jestem lepszy niż BBC.
     – W Stanach mamy CBS, na przykład – wtrącił Izzy, poprawiając go.
     – Nieważne. Zawsze musisz się wymądrzać, panie wszystko wiedzący?
     – Sorry… – mruknął niepewnie, wyciągając dłoń w geście kapitulacji. – Chciałem tylko pomóc.
     – Czytałem ostatnio fanfiction. Całe od deski do deski w jeden wieczór. I wiesz co? Twoja postać zaczyna mnie irytować. Weź się Izz zdecyduj!
   Spojrzałam po wszystkich. Wyglądali na zdziwionych. Nikt nie spodziewał się, że Steven aż tak się wkurzy. Zazwyczaj był potulny jak baranek.
     – Stevie, piszemy życzenia dla czytelników. Chcesz coś dorzucić? – zaproponował rozradowany Rose. Temu to dzisiaj humoru chyba nic nie zepsuje.
     – Oczywiście – przytaknął, nieco mniej oschle. – Więcej mnie w tym dziele. Pojawiam się w zaledwie w dwudziestu dziewięciu rozdziałach!
     – Może dlatego, że nie grasz głównej roli? – zasugerowałam.
     – Vicky, twoje perypetie są nudne. Weźcie wreszcie wyznajcie sobie miłość i zróbmy happy end. A druga część będzie o mnie.
   Zachichotałam pod nosem. Wielki pan reżyser się znalazł.
     – Fajnie, Stevie. Tylko ja nie wiem, komu mam tę miłość wyznawać.
   Przewrócił oczami, siadając na skraju sofy.
     – Jak to nie wiesz?! – oburzył się. – Już po drugim rozdziale czytelnik mógł to ogarnąć, a ty potrzebujesz aż kilkadziesiąt?!
   Westchnął, rozkładając ręce.
     – Kobieta zmienna jest – wtrąciła melodyjnym głosem Rosie. – A tobie Adler co jest? Dziewczyna cię rzuciła?
     – Jeszcze nie, a przynajmniej o tym jeszcze nie napisała – mruknął już spokojnym głosem. – Po prostu ja to bym inaczej rozegrał.
     – Tak, wiemy, że zrobiłbyś z siebie głównego bohatera – westchnął znudzony Axl. – Możemy już napisać te życzenia? Suszy mnie – jęknął.
   Przewróciłam oczami. Naprawdę udało mi się wytrzymać z nimi aż tyle?
     – Dobra, zróbmy to – oznajmiłam ze zmęczeniem. – Każdy niech poda jeszcze po jednej propozycji, a ja jakoś to ubiorę w słowa.
     – Drugiej części z większą ilością mnie! – zawołał Steven, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
     – Ciepłych, rodzinnych świąt – zaproponowała Rosie, uśmiechając się nieznacznie.
     – Szampańskie sylwestra z dużą ilością wódki – oznajmił rozradowany Duff.
     – Mniej dramatycznych sytuacji i więcej uśmiechu – zasugerował Izzy, spoglądając na mnie.
     – Więcej kłótni ze mną! – zawołał Axl, chociaż siedział tuż obok mnie. – Kocham je później czytać.
     – Krótszej żałoby – westchnął Slash. – Wiem, że wypada, ale wiesz ona umarła tylko w fanfiction. Zaraz lecę się z nią spotkać w Rainbow. Nie ma to jak pić wódkę z domniemanym trupem.
   Prychnęłam pod nosem, chwytając długopis, który wcześniej odłożyłam na blat.
     – A ty czego im i nam życzysz? – dociekał Steven.
     – Dużej ilości przygód – westchnęłam, zabierając się za pisanie.

Drodzy czytelnicy Welcome to the Paradise City,
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia, chcielibyśmy Wam życzyć wesołych, ciepłych chwil spędzonych w rodzinnym gronie. Smacznego karpia takiego, jakiego przyrządziłaby Rosie. Szampańskiego sylwestra z umiarkowaną ilością alkoholu. Jacka Danielsa i pod żadnym pozorem nie heroiny. Więcej kłótni moich i Axla oraz żebym broń Boże nie przespała się z nim. Zdecydowania i więcej Stevena. Dużej ilości przygód, tych mniej dramatycznych. Uśmiechu na twarzy oraz drugiej części (nie, Steven nie zostaniesz głównym bohaterem. Ally jak już na pewno ma inną koncepcję). Stabilizacji, bo jest ona potrzebna wszystkim. Krótszej żałoby dla Slasha, bo Lena umarła tylko w fanfiction. Spełnienia marzeń, ponieważ to one są ważne, jak nie najważniejsze w naszym życiu.
 

Życzą
Victoria, Rosie, Gunsi oraz natchniona autorka Ally

niedziela, 18 grudnia 2016

59. Please tell me now it's not the end





   Drobne krople deszczu spadały z nieba, niemalże bezdźwięcznie opadając na suche podłoże. To nie była ulewa, a raczej mżawka. Ogólnie matka natura wybrała sobie najgorszy dzień na zmianę pogody. Dotychczas świeciło słońce, które dawało przyjemne uczucie ciepła na policzkach. W następne dni też tak miało być. Tylko dzisiaj wszystko musiało się popsuć...

   Włożyłam ręce do kieszeni, odczuwszy chłód w tej części ciała. Oparłam się ramieniem o Axla, starając się zachować równowagę. Z wierzchu wydawałam się być twardym kamieniem, który kompletnie niczym się nie przejmuje. Sprawiałam wrażenie obojętnej, jakby cała ta sytuacja w ogóle mnie nie obchodziła. Jednak po odkryciu tych wszystkich warstw zostawała jedynie cienka powłoczka. Cierpiałam i nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Zbyt wiele się wydarzyło, z czym nie koniecznie mogłam się oswoić.

     – Lena była niezwykłą osobą – zaczął swoje kazanie pastor. Jego głos wydawał się być lekko zachrypiały.

   Poczułam, jakby przez moje ciało przeszły dziwne dreszcze. Nie umiałam mówić o niej w czasie przeszłym. Jeszcze do mnie nie docierało, że to już jest koniec. Nigdy więcej nie pójdę z nią na zakupy, nie obgadamy chłopaków, nie poimprezujemy i nie zestarzejemy się z klasą, bo ona już nie żyła.

   Jej śmierć była ogromnym ciosem dla nas wszystkich, a w szczególności dla Slasha. Izolował się. Wychodził nie wiadomo gdzie, a potem wracał dosyć późno ledwo trzymając się na nogach. Za każdym razem, kiedy patrzyłam na niego, odczuwałam niewielki ucisk na sercu. Nie zasługiwał na to. W dodatku teraz, na jej pogrzebie, staliśmy z tyłu, chociaż tak naprawdę byliśmy dla niej jak najbliższa rodzina. Niestety inaczej myśleli jej rodzice. Nie życzyli sobie naszej obecności podczas ostatniej drogi ich córki. Z trudem udało się Hope przekonać ich, żeby zmienili zdanie. Pierwotnie chcieli sprowadzić jej ciało do Londynu, aby tam je pochować. Jednak ten pomysł jeszcze szybciej upadł.

   Musieliśmy powiadomić ich o tej sytuacji. O ile wcześniej można było przymknąć oko na ukrywanie faktu o krytycznym stanie ich córki, tak teraz nie wypadało nam zataić wiadomości o jej śmierci. Hope do nich zadzwoniła. Ogólnie zdecydowaliśmy, żeby to Carter kontaktowała się z państwem Fiodorow. Zazwyczaj odbierano ją pozytywnie. Była menadżerem, kimś na stanowisku. A nie tak jak my, grupą ćpunów, na których prawie każdy patrzył z pogardą. Nawet rodzice Leny. Z początku obwiniali nas o jej śmierć. Twierdzili, że to przez nas ich jedyna córka zeszła na złą drogę. Później trochę ucichli, aczkolwiek podejrzewałam, iż do końca życia nam tego nie wybaczą.

     – Pogodna, zawsze uśmiechnięta – kontynuował, wywołując melancholijny nastrój. – Rzadko kiedy mówiła o swoich problemach – westchnął, spoglądając na panią Fiodorow, która niemal drżała, nie mogąc powstrzymać płaczu. – Już jako dziecko próbowała radzić sobie ze wszystkim sama. Była najlepszą uczennicą, wspaniałą córką. Chciała zostać ekonomistką. Skończyła wymagające studia na jednym z lepszych uniwersytetów w Anglii. Miała przed sobą całe życie. – Zrobił niewielką pauzę, oddychając głęboko. Próbował wyrazić to w sposób emocjonalny, jak najbardziej wiarygodny. – Jednak wybrała niewłaściwą drogę. Jak każdy z nas miała prawo do błędu. I popełniła go, może nie do końca świadomie. Lena chciała żyć. Pomimo kłopotów zawsze chodziła uśmiechnięta. Tryskało z niej szczęście. Tylko później ta świeczka, którą była, powoli zaczęła gasnąć. Pogrążała się w nałogu, jej problemy narastały. Próbowano jej pomóc, miała wsparcie. Do końca walczono o nią. Lena przegrała walkę o swoje zdrowie, ale nie o życie. Może teraz patrzy na nas z góry, radując się z chwały Pana. Pomódlmy się za jej duszę.

   Po moim policzku spłynęły gorące łzy. Nawet nie próbowałam ich wycierać. Tęskniłam za nią i to bardzo. Dopiero teraz w pełni uświadomiłam sobie, że już nigdy jej nie zobaczę. Axl objął mnie ramieniem, subtelnie muskając wargami moje czoło. Nie protestowałam. Potrzebowałam czyjeś bliskość, nawet jeśli pochodziła ona od Rose'a. Nie potrafiłam poradzić sobie z sobą samą.

niedziela, 11 grudnia 2016

58. Nothing is more sad tan the death of an illusion





     – Mogłabyś mi podać ten złoty naszyjnik, który leży na biurku? – poprosiłam Joy.

   Krzątałyśmy się po moim mieszkaniu, panikując, że nie starczy nam czasu. Miałyśmy zaledwie godzinę na wyszykowanie się i dotarcie do klubu. Niemalże od rana cieszyłam się jak dziecko na samą myśl o dzisiejszym koncercie. Nawet wzięłam urlop w pracy, zważywszy na to, że kończyłam ją dopiero o osiemnastej.

   Od dwóch dni dorabiałam sobie w niewielkiej księgarni Les Livres znajdującej się na Pickford Street. Czerpałam z niej ogromną satysfakcję, przez co o wiele łatwiej wstawałam rano. Już jako dziecko uwielbiałam godzinami czytać różnorakie lektury. Teraz po latach po części mogłam do tego wrócić. Jeśli był mniejszy ruch, chętnie siadała w kącie lady i nadrabiałam zaległości z Szekspira, Austen czy Carrolla. To właśnie poprzez Les Livres poznałam Joylene, która zdecydowała się pójść ze mną na koncert Toxic Bliss. Dziewczyna pracowała w pobliskiej kawiarni, w której niemal nałogowo kupowałam waniliowe latte. Wczoraj przyszła do księgarni kupić mamie prezent na urodziny. Dużo rozmawiałyśmy, przez co obie doszłyśmy do wniosku, iż mamy wiele wspólnego. Może nawet w przyszłości się zaprzyjaźnimy?

   Dokładnie czesałam dopiero co wysuszone włosy, próbując pozbyć się znikomych kołtunów. Joy siedziała przy kasztanowym biurku, malując powieki grafitowym, brokatowym cieniem, który idealnie komponował się z jej seledynowymi włosami specjalnie na tę okazję ułożonymi w fale. Niechętnie zrobiła przerwę, podając mi upragniony przedmiot.

     – Dzięki – rzuciłam, uśmiechając się subtelnie.

   Ubrałam naszyjnik, wyciągając go na czarny top. Przeglądnęłam się kilkukrotnie w lustrze, sprawdzając czy wszystko jest okej.

     – Co? – spytała, zwracając tym moją uwagę. – Będzie tam jakiś twój Romeo? – zachichotała, próbując dłonią stłamsić śmiech.

   Uśmiechnęłam się nieśmiało pod nosem. Może tak, a może nie.

     – No coś ty! – zaprzeczyłam, machając dłonią. – Mówiłam ci, że mam narzeczonego.

   Podeszłam pod biurko, stając za moją towarzyszką, która wygodnie rozsiadła się na pufie. Nie miałyśmy dużo czasu, toteż postawiłam na niewielki makijaż. Zabrałam tusz, starając się dokładnie pomalować rzęsy. Nachyliłam się, próbując uzyskać dostęp chociażby do skrawka lusterka.

     – Kurde – mruknęła, przenosząc wzrok na swój strój – sądzisz, że sukienka to na pewno dobry pomysł?

     – Idealny – wybełkotałam, starając się zbytnio nie ruszać twarzą.

     – No nie wiem – wycedziła, próbując przeglądnąć się w lustrze. – Ty idziesz w spodniach. Może ja też powinnam się przebrać.

   Pokręciłam głową, odkładając kosmetyk na blat. Kątem oka zerknęłam na jeansowe rurki z dziurami i przetarciami, które okrywały moje nogi. Były jedną ze zdobyczy, które kupiłam na zakupach z Lenką. Aż się łezka w oku kręciła na samo wspomnienie.

     – Joy – westchnęłam, wybierając odcień szminki – ale ja mam okres, podczas którego nie czuję się komfortowo w sukienkach czy spódnicach.

   On akurat wiedział, kiedy się pojawić. Dzięki niemu miałam wymówkę przed Eddy'em, żeby zrobić sobie wolne. Mój szef zawsze hojnie je rozdawał, jeśli któraś dziewczyna miała okres. Wolał uniknąć klientów skarżących się na niedogodne warunki.

     – Może masz rację... – mruknęła, zakładając długie srebrne kolczyki w kształcie piór.

     – Coś się stało? –  zapytałam, kończąc malować usta pomadką w odcieniu wiśni. – Jakaś taka niezdecydowana jesteś.

poniedziałek, 5 grudnia 2016

57. I don't know what I want, so don't ask me




   Spacerowałam wzdłuż Venice, nasłuchując śpiewu ptaków i dźwięku fal obijających się o brzeg. Rozmyślałam przy tym, wykorzystując czas, podczas którego czekałam na niego. Promienie słoneczne przyjemnie ogrzewały moją twarz. Mrużyłam oczy, ponieważ zapomniałam zabrać ze sobą okularów przeciwsłonecznych.

   Usiadłam na cieplutkim piasku, z dala od osób, które zdecydowały się na poranny jogging. Nerwowo obgryzałam skórki wokół paznokci. Musiałam wreszcie coś zmienić. Nie mogłam dalej tak żyć. Ostatnia rozmowa z Axlem dosadnie dała mi do zrozumienia, że muszę wreszcie pomyśleć o sobie.

     – Hej, siostra. Długo już czekasz? – Z letargu wyrwał mnie zasapany głos Xaviera.

   Stał nade mną, próbując wyrównać oddech. Miał na sobie strój do joggingu, z czego wywnioskowałam, że zdecydował się na poranne bieganie.

     – Nie. – Wstałam, otrzepując się z piasku. Ucałował mnie w policzek na przywitanie. – Przejdziemy się? – zaproponowałam, kładąc na czole chłodną dłoń.

   Pokiwał głową, powoli podążając w kierunku drugiego końca plaży. Szłam obok niego, bawiąc się palcami, co zwykłam robić, kiedy się denerwowałam. Tak jakoś ta czynność pozwalała mi choć trochę rozładować emocje, no i zająć czymś ręce.

     – Chciałaś się spotkać. Coś się stało? –  spytał z zaciekawieniem.

     – Dużo ostatnio myślałam – zaczęłam niepewnie. – Szczególnie o tym, co mówiłeś. Powinniśmy jej pomóc.

   Wyglądał na zdziwionego. Zapewne nie spodziewał się, że tak szybko zmienię zdanie. Westchnął, przejeżdżając palcami po brodzie.

     – Nie sądziłem, że się zgodzisz. To miłe z twojej strony. – Uśmiechnął się subtelnie. – Masz już jakiś konkretny plan?

   Schowałam ręce do kieszeni w bluzie. Powoli zaczynało się robić ciepło, aczkolwiek mi było zimno. Przez większą część nocy pracowałam. Później spałam może ze dwie, trzy godziny? Nie mogłam zasnąć. Wierciłam się na łóżku, w kółko rozmyślając o jednym. Rano nawet nie wypiłam kawy. Stwierdziłam, że świeże, morskie powietrze mi wystarczy.

     – Zabiorę ją do siebie – powiadomiłam, tym samym zgadzając się na jego wcześniejszą propozycję. – Spróbuję jakoś dać jej wsparcie. Już nawet wysłałam list.

   Uśmiechnęłam się niepewnie. Planowanie tego wszystkiego dawało mi swoistą motywację do działania. Lubiłam mieć dużo na głowie, chociaż niejednokrotnie mnie to przerastało.

     – To super – oznajmił z przygaszonym entuzjazmem. – Tylko co z tobą? – spytał z nutką troski pomieszanej z podenerwowaniem.  Zatrzymał się przede mną, dokładnie lustrując moją zmęczoną, poszarzałą twarz. – Dasz sobie z nią radę?

   Dlaczego nie? Przecież  to tylko trochę pogubiona małolata, nie?

     – Raczej tak – odparłam bez przekonania. – Oj, Xav, będzie dobrze.  – jęknęłam przeciągliwe. –Kiedyś wreszcie muszę wyjść na prostą.

   Obrócił się bez słowa, robiąc kilka kroków w przód. Skupił wzrok na szubkach swoich butów, jakby próbował zebrać myśli. Przewróciłam oczy, starając się go dogodzić. Nie było to trudne zważywszy na jego ślimacze tempo.

     – Vicky, martwię się o ciebie – mruknął. Zerknął na mnie z troską. Jego oczy świeciły się niczym diamenty. Zrobiło mi się tak trochę ciepło na sercu. Nie słyszałam tego zbyt często. – Nie wyglądasz najlepiej, twoja praca też nie jest dobra. Przepraszam, że ci to wypominam, ale po prostu się troszczę. Nie chcę, żeby moja malutka siostrzyczka zmarnowała sobie życie – dodał, obejmując ramiona i wzdychając przeciągle.

   Pojedyncze łzy spłynęły po moich policzkach. Otarłam je szybko rękawem. Miałam być silna, przynajmniej tak sobie założyłam. Chyba nie potrafiłam. Pierwszy raz od bardzo dawna to ktoś interesował się mną, a nie ja nim.

     – Dziękuję – mruknęłam lekko drżącym głosem.

     – Chyba nie rozumiem... – Uśmiechnął się niewyraźnie. – Mówię o twoich wadach. Raczej nie powinnaś być zadowolona z tego – dorzucił, marszcząc czoło.

     – Wiem, ale... – Mój głos był przerywany. Próbowałam powstrzymać płacz, ale nie potrafiłam. Podchodziłam do tego zbyt emocjonalnie, wkładając w to całą siebie. – Mało kto robi to ze względu, że się martwi. Zazwyczaj obchodzę tylko tych, którzy mogą ze mnie czerpać korzyści.

   Nie potrafiłam zapomnieć słów Axla. One nadal siedziały we mnie tam głęboko i raniły. Jednak miały też swoją pozytywną stronę. Uświadomiły mi pewne rzeczy i zmusiły do podjęcia zmian. Nie mogłam już tak dłużej funkcjonować i zatruwać swojego życia. Potrzebowałam nie tyle stabilizacji, co codziennej rutyny, która narzuciłaby mi tok działania typowy dla statystycznego człowieka. Chciałam się realizować, a nie wiecznie imprezować i uprawiać seks w obskurnej klubowej toalecie z przypadkowymi mężczyznami.

   Chłopak objął mnie i przytulił do swojego torsu. Oparłam głowę na jego obojczyku, czując swego rodzaju bezpieczeństwo. Jego bicie serce uspokajało mnie. Pomimo unoszącej się woni potu, wyczułam zmysłowe męskie perfumy. Były inne niż te, których używali chłopcy. Pachniały jak te z wyższej półki, które kobiety co roku kupowały swoim mężom pod choinkę.

     – Ej, czy to nie jest ten gitarzysta z Toxic Bliss?

sobota, 3 grudnia 2016

56. Fall to pieces




   Schowałam list do torebki, następnie ocierając dłonią wilgotne policzki. Musiałam się ogarnąć, wstać i wreszcie powiedzieć im prawdę.

   Niepewnym krokiem podążyłam w kierunku przyjaciół. Układałam sobie w głowie scenariusz tego, co im powiem. Nie było to łatwe zadanie. Slash już był przygnębiony. Wiadomość o umierającej ukochanej stanowiłaby dla niego kolejny cios. Martwiłam się o niego. Już wystarczająco dużo przeżył podczas jej pobytu w szpitalu.

   Oparłam się o kant ściany, obserwując ich zachowanie. Mulat nadal tkwił w konsternacji, przypominając bardziej zombie niż człowieka. Axl natomiast stał nad nim, próbując go przekonać do chociaż godzinnej drzemki. Faktycznie twarz chłopaka obrazowała jego potworne zmęczenie. Rozumiem, że chciał być blisko niej, ale nie ponad własne siły. Westchnęłam niespokojnie, czym zwróciłam uwagę Rose'a. Podszedł bliżej, delikatnie łapiąc moje ramię.

     – Od niego raczej nic nie wyciągniemy – nawiązał do mojej prośby. – A ty? Dowiedziałaś się czegoś?

   Powiedzieć im całą prawdę czy ująć to bardziej optymistycznie?

     – Tak – mruknęłam lekko zachrypniętym głosem, odchrząkając. – Ma niewydolne nerki i płuca, ale nie jest najgorzej. Będą podawać antybiotyki i ją monitorować. Jest w dobrych rękach. Ma szanse na powrót do normalnego życia. Minimalne, ale realne.

   Przełknęłam głośno ślinę. Okłamałam ich. Nie powinnam była, ale nie potrafiłam patrzeć, jak się zamartwiają. Niespodziewanie poczułam, jak Axl przyciąga mnie do siebie. Objęłam go, pozwalając, aby dał mi swego rodzaju oparcie. Jednocześnie zerknęłam na Slasha. Jego wargi drżały, aczkolwiek nie płakał. Pozostawał twardy, chociaż w środku zapewne rozpadł się na miliony kawałeczków. Cierpiał, to było pewne.

   Odsunęłam się od chłopaka, nadal zachowując niewielką przestrzeń pomiędzy nami. Czułam na policzku jego niemiarowy oddech. Niepewnie oblizałam usta. Lubiłam tę bliskość, chyba nawet za bardzo.

     – Zrobiłam wszystko, co mogłam – wyszeptałam, przejeżdżając palcem po jego obojczyku.

     – Wiem – mruknął, drżąc pod wpływem mojego dotyku.

     – Nic tu po mnie. – Uśmiechnęłam się niewyraźnie. – Chyba wrócę do siebie.

     – Pojadę z tobą – zaproponował.

    Nie byłam do końca przekonana, co do jego pomysłu. Dałabym sobie radę, gorzej było ze Slashem.  Nie chciałam, żeby został z tym wszystkim sam.

     – A co z nim? – zapytałam z troską w głosie. Naprawdę się martwiłam.

     – Izzy powinien za chwilę wrócić, to z nim posiedzi.

   Wzdrygnęłam się na samą wzmiankę o nim. Chyba trochę się pogubiłam i nie za bardzo wiedziałam, czego chcę.

     – Vicky? – Wydawał się być zatroskany. – Wszystko w porządku?

     – Jasne. – Przytaknęłam głową. – Po prostu trochę się zamyśliłam.

   Uśmiechnęłam się subtelnie. Poczułam, jak delikatnie przejeżdża palcami wzdłuż mojego kręgosłupa. Przymknęłam oczy. Marzyłam o chwili odpoczynku po tak ciężkim dniu.

     – Jedziemy do ciebie? – wyszeptał kusząco niskim głosem tuż nad moim uchem.

     – Czemu nie?

   Odsunął się odrobinę, pozwalając mi na swobodne ruchy. Westchnęłam, ostatni raz spoglądając na Slasha. Wyglądał jak siedem nieszczęść.

     – Idziesz? – Usłyszałam głos zza moich pleców.

czwartek, 24 listopada 2016

55. Dear sister...





   Stałam tam jak słup, z niedowierzaniem wpatrując się w jego zmęczoną twarz. Nie docierały do mnie słowa, które przed chwilą wypowiedział. Jest z nią gorzej? Dlaczego?

     – Nie rozumiem. – Pokręciłam głową, oddychając niespokojnie. – Przecież jutro miała wychodzić. Kiedy ostatnio u niej byłam, czuła się całkiem nieźle.

   Całe to zdarzenie zdawało mi się być jakimś dziwnym koszmarem, z którego nie mogłam się obudzić. Lena przedawkowała, straciła przytomność, wylądowała w szpitalu. Lekarz powiedział,  że miała dużo szczęścia i wystarczy samo oczyszczanie organizmu z toksyn. Dlaczego tak nagle jej stan się pogorszył?

     – Skarżyła się na bóle w lędźwiach – zakomunikował, łapiąc mnie za ramię. – Jeszcze w dzień wozili ją po całym szpitalu na jakieś badania. – Zrobił niewielką pauzę, pustym wzrokiem spoglądając na jezdnię. – Wieczorem przestała samodzielnie oddychać.

   Zakryłam usta wewnętrzną częścią dłoni. Czułam, jak dziwny niepokój i zmartwienie wypełniają mnie od środka. Nie potrafiłam uzmysłowić sobie jego słów. Z nią nie było źle. Było bardzo źle, a wręcz tragicznie.

   Potrzebowałam chwili, żeby jakoś dojść do siebie. W tej sytuacji przydałaby się trzeźwo myśląca osoba, a nie kolejna umartwiająca się pseudo ofiara. Musiałam pokonać swoje lęki i przestać myśleć o najgorszym. Ona nie mogła umrzeć, przecież była pod opieką fachowców.

     – Wiecie, co się konkretnie stało? – przerwałam trwającą od dłużej chwili ciszę. Mój głos wyrażał obojętność, chociaż w środku krzyczałam z rozpaczy i niedowierzania.

     – Nie – mruknął, ostrożnie przenosząc spojrzenie na moją osobę. – Dlatego kazali mi cię znaleźć. Slash zachowuje się jak posąg, a nam nic nie powiedzą. Vicky, proszę, pomóż. Ostatnio ci się udało, teraz też dasz radę.

   Westchnęłam głęboko. Byłam jej potrzebna. Dla Slasha była to okropna sytuacja. Już ostatnio wyglądał jak wrak człowieka, a co dopiero teraz. Żal mi go było. Po części starałam się go zrozumieć. Sama straciłam kogoś bliskiego, kogo bardzo kochałam.

     – Dobra. Nie marnujmy czasu. Wsiadaj. – Wskazałam na przednie siedzenie, uprzednio zabierając z niego torebkę.

     – Może ja poprowadzę? – zasugerował niepewnie, subtelnie się uśmiechając.

      – Nie – odpowiedziałam raptownie. – Jedna osoba w szpitalu zdecydowanie wystarczy.  Nie chcę, żebyś spowodował wypadek.

     – Vicky – zmarszczył czoło – przesadzasz. Może i jeżdżę szybko, ale refleks też mam. Chcesz sprawdzić?

     – Innym razem – mruknęłam, obchodząc pojazd.

     – Ale Vicky! – jęknął. – Jesteś zmęczona i...

     – Steven, do cholery jasnej, nie mamy czasu!

     – ... podenerwowana – dokończył niepewnie.

   Spojrzałam na niego, wzdychając. Miałam wyrzuty sumienia. Nie powinnam na niego krzyczeć. Kurde, to był Steven, zawsze uśmiechnięty bębniarz, który nawet muchy by nie skrzywdził.

     – Przepraszam, trochę mnie poniosło – oznajmiłam, czując gulkę w gardle. – Chyba masz rację.

     – Nie szkodzi. – Machnął ręką.

     – Wsiadaj – rzuciłam obojętnie, szukając kluczy w torebce.

     – Może jednak poprowadzę? – zapytał troskliwie.

     – Nie, dam sobie radę.

   Wsiedliśmy do środka. Wzięłam kilka głębokich wdechów, po czym przekręciłam kluczyk w stacyjce. Próbowałam zachować spokój, chociaż to wcale nie było takie łatwe. Zdarzało się, że byle co mogło mnie zdenerwować. Nie kontrolowałam tego, chociaż później miewałam wyrzuty sumienia. Teraz jednak musiałam się opanować. W tej sytuacji krzyki nie pomagały.

niedziela, 20 listopada 2016

54. They say that time's supposed to heal all wounds




   Mijałam kolejny słup z plakatem, który informował o zbliżającym się koncercie Toxic Bliss. Dziewczyny w mieście szalały na wieść o przyjeździe zespołu z Portland. Z kolei miejscowi melomani już nie mogli się doczekać sporej dawki dobrego punku. Tylko ja omijałam to wszystko szerokim łukiem, wypalając mentolowego papierosa. W całym mieście na ustach ludzi było tylko jedno nazwisko – Xavier Edwards.

   Weszłam do Troubadour, zajmując miejsce przy czarnym blacie baru. Tego wieczoru pierwszy raz dostałam zlecenie zajęcia się ekskluzywnym klientem od Eddy'ego. Mieliśmy się spotkać w klubie. Podobno łatwo tutaj trafić, a poza tym atmosfera lokalu umożliwiała swobodną rozmowę. Później ewentualnie moglibyśmy pójść na miasto albo do niego. Nie czekając na mężczyznę, zamówiłam dla siebie whiskey z colą i lodem.

   Popijałam chłodnego drinka, rozmyślając o różnych sprawach. Próbowałam to wszystko poskładać, a przynajmniej ułożyć w głowie. Bawiłam się palcami, skupiając zamyślone spojrzenie na półkach, na których ustawiono barwne butelki różnorakich alkoholi. Kilka minut czekania zaczęło przeobrażać się w kilkanaście, podczas których coraz bardziej niecierpliwiłam się.

   Dopiłam ostatniego łyka trunku. Postanowiłam poczekać jeszcze odrobinę, zanim zamówiłabym kolejny wysokoprocentowy napój. Wyciągnęłam z torebki niewielkie lusterko, przy pomocy którego poprawiłam usta śliwkową, satynową pomadką. Ciemny odcień szminki był moim znakiem rozpoznawczym. Pomimo takiej, a nie innej profesji zbytnio nie wyróżniałam się z tłumu. Kuse spódniczki i nieco za krótkie sukienki były na porządku dziennym. Większość dziewcząt wybierała ten strój na wyjście do klubu. Kilka tygodni temu zrezygnowałam z mocnego makijażu oka. Przestały mi się podobać powieki oprószone cieniem w kolorze onyksowym. Dlatego ograniczyłam się do wytuszowania rzęs  i sporadycznego używania eyelinera.

   Miałam ochotę wyjść z tego lokalu. Siedziałam tam jak głupia, czekając na kogoś, kto mógł się nigdy nie pojawić. Odwróciłam się w stronę drzwi, chcąc zejść ze stołka. Zatrzymałam się na chwilę, skupiając swoją uwagę na widoku, jaki ujrzałam. Jego krok był zdecydowany. Już na pierwszy rzut oka spokojnie mogło się stwierdzić, że charakteryzowała go pewność siebie. Wyglądał jak milion dolarów, ideał każdej kobiety. Wysoki szatyn z około tygodniowym zarostem na twarzy i długimi włosami związanymi w coś przypominającego koka. Jego wyraziste rysy twarzy dodatkowo podkreślał srebrny kolczyk w lewym łuku brwiowym. Wyróżniającym się elementem jego ubioru była gruba, czarna ramoneska, która wydawała się być o kilka rozmiarów za duża. Mężczyzna podążał w moim kierunku, jakby kierował się wcześniej podanymi wytycznymi. Widziałam go po raz pierwszy, a mimo to miałam wrażenie, iż skądś go znałam.

piątek, 11 listopada 2016

53. Something Stupid



      

     – Dzięki za podwózkę – rzuciłam, wreszcie ściągając niewygodne buty.

   Nie byłam w stanie normalnie stanąć na pełnych stopach. Odczuwałam cholerny ból, jakby ktoś  uprzednio kazał mi chodzić po kamieniach.

     – Nie ma za co – mruknął, przekręcając klucz w drzwiach. – Chociaż moglibyśmy bardzo miło spędzić ten czas. – Poruszył sugestywnie brwiami.

   Prychnęłam pod nosem. Czyli jednak nie odpuści.

     – Jeśli chcesz, możesz otworzyć wino. Powinno się jakieś znaleźć – oznajmiłam, odwieszając płaszczyk i zamiast niego narzucając na siebie przyjemnie ciepły kardigan. – Idę się odświeżyć.

     – Psujesz nastrój – skwitował, uśmiechając się zawadiacko – kotku.

   Zrobiłam kilka kroków w stronę łazienki, sycząc przy tym z bólu. Definitywnie marzyłam wyłącznie o ciepłym łóżku.

     – Słyszałeś o potrzebach fizjologicznych? – zapytałam retorycznie. – No cóż, tak się złożyło, że nie mogłam ich załatwić wcześniej.

     Prychnął pod nosem, przejeżdżając po nim palcami.

     – Nie mogłaś po prostu powiedzieć, ładnie to ujmując, że musisz siusiu?

     – Nie – wycedziłam, szczelnie przymykając dębowe drzwi.

     – Kobiety. – W jego głosie można było wyczuć znudzenie.

     – Słyszałam!

   Uśmiechnęłam się subtelnie, kręcąc głową. Ostrożnie podeszłam pod umywalkę, aby następnie móc przemyć twarz chłodną wodą. Uczucie, jakie dawał ten gest, było niezwykłe. Niby odrobinę rozbudzało, czego niekoniecznie teraz potrzebowałam, ale równocześnie po części zmywało skazy. Moje okropne samopoczucie chociaż na niewielką chwilkę przestało dawać o sobie znać. Niestety tylko złudnie. Kurczowo zaciskając brzeg ceramiki, osunęłam się na podłogę. Traciłam grunt pod nogami, świat zaczął wirować. Przymknęłam oczy, głęboko oddychając. Będzie dobrze – wmawiałam sobie. Próbowałam przemieścić się chociażby o metr. Wstałam, starając się utrzymać równowagę. Udało się. Westchnęłam, zadowolona ze swojego małego sukcesu. Zrobiłam kilka kroków. Na marne. Gwałtownie upadłam, podpierając się o ubikację. Poczułam promieniujący ból w lewej nodze, pozwalając, żeby  grymas zagościł na mojej twarzy. Powoli uklękłam, uważając na nie do końca sprawną kończynę. Niespodziewanie zaczęło mnie mdlić. Czułam dziwne skurcze w okolicy podbrzusza. Nie wytrzymałam. Potrzebowałam tej ulgi, jak niczego innego. Niechętnie zwróciłam zawartość mojego żołądka, kurczowo zaciskając jedną pięść. Moje czoło pokrył lepki, nieprzyjemny pot. Zarzuciłam wilgotne włosy na plecy, próbując nabrać nowej porcji tlenu. Chciałam sobie pomóc. Marzyłam, żeby koszmar tamtej nocy wreszcie się skończył. Tylko ona mogła mi pomóc... Heroina...

   Dokładnie umyłam zęby, pragnąc pozbyć się tego ohydnego posmaku żółci. Przetarłam wysuszoną twarz frotowym ręcznikiem. Podnosząc głowę, napotkałam lustrzane odbicie mojej osoby. Prawie bezwładną ręką przejechałam po bladym policzku. Bez zmian. Nadal wyglądałam, w mniemaniu innych, tak samo źle. Aczkolwiek mi zbytnio to nie przeszkadzało. Opuściłam pomieszczenie, związując lekko przetłuszczone włosy w niechlujnego koczka.

   Axl już na dobre rozgościł się na mojej kanapie. Zajadał się chipsami serowymi, jednocześnie krusząc nimi na moją pościel. Od jakiegoś czasu znowu zaczęłam sypiać w salonie. Jakoś w tym pomieszczeniu czułam się bezpieczniej, mniej samotnie. Zawsze mogłam włączyć telewizor, żeby nie trwać w przygnębiającej ciszy.

poniedziałek, 24 października 2016

52. All Night Long


     
 Bardzo ważne informacje pod rozdziałem. Jest także coś dla was ;)

      – Ale dlaczego? Co się stało? – pytałam, próbując uzmysłowić sobie zaistniałą sytuację.

      – Nie wiem. – Duff przejechał dłońmi po zmęczonej twarzy. – Slash nie powiedział zbyt wiele.

    Wszyscy byliśmy zdziwieni tą informacją. Nie docierało do mnie, że mogło jej się stać coś złego. Szumy w mojej głowie podpowiadały mi milion prawdopodobnych wydarzeń. Co jeśli miała wypa­dek? A może to tylko głupie zatrucie pokarmowe? Jedno było pewne, koniecznie musiałam wiedzieć, czy wszystko z nią w porządku.

      – Jedźmy tam – oznajmiłam, podnosząc się z kanapy.

      – Nie wiem, czy to dobry pomysł – mruknął basista. – Nie uważasz, że jest już nieco za późno na odwiedziny?

      – Nie – rzuciłam, zbierając swoje rzeczy. – Jedziecie ze mną czy mam to zrobić sama?

      – Nie powinnaś być sama w takiej sytuacji – wycedził Axl, swobodnie rozsiadając się na większej części kanapy.

      – Niby dlaczego?

      – Różnie możesz zareagować. Nie wiadomo, co jej się stało. Jeśli to coś poważnego?

      – Nie mów tak – powiedziałam z zaciśniętymi zębami.

    Nawet nie próbowałam tego dopuścić do siebie. Za wszelką cenę wmawiałam sobie, iż to nic po­ważnego. Im dłużej żyłam w swoich przekonaniach, tym byłam spokojniejsza.

      – Po prostu dopuszczam każdą możliwość. – Uniósł ręce w geście kapitulacji. – Poza tym jak bardzo chcesz, to mogę z tobą pojechać.

      – Dziękuję. – Uśmiechnęłam się niepewnie. – A ty Duff?

      – Jadę z wami. Chyba nie mógłbym znaleźć sobie miejsca – oznajmił, odstawiając pustą butelkę na stół. – Kto prowadzi? – dodał, przeszukując kieszenie.

      – Proponuję Victorię – odezwał się wokalista. – Obstawiam, że z naszej trójki to ona jest najbar­dziej trzeźwa.

      – Wypiłam dwa, może trzy drinki. Nie powinnam wsiadać za kierownicę – powiadomiłam dosyć spokojnie, krzyżując ręce na piersi.

      – Co to jest przy naszej jednej butelce – zaśmiał się basista. – To wszystko jasne. Zwijajmy się, bo nie ma co dłużej rozmyślać.

      – Dzięki, chłopcy – rzuciłam od niechcenia, zakładając na siebie beżowy prochowiec.

    Wsiadłam do samochodu, następnie włączając ogrzewanie. Było mi cholernie zimno, a w dodatku jedyne o czym marzyłam to sen. Przekręciłam kluczyk, ostrożnie wyjeżdżając z podjazdu. Czułam się niepewnie. Procenty pochodzące ze spożytego alkoholu odrobinę mąciły mi w głowie.

      – Mogłabyś przyspieszyć?! – O moje uszy obił się szorstki głos Axla. Zacisnęłam dłonie na kierow­nicy, głęboko oddychając.

      – Próbuję nas nie zabić. Jeśli chcesz, możemy się zamienić – burknęłam, przełączając radiostację. Nie lubiłam nocnych audycji, w których tak naprawdę nie puszczali żadnej sensownej muzyki.

      – Ej! – oburzył się Duff, który zajmował miejsce po mojej prawej. – Zaczynałem lubić tamtą pio­senkę.

      – Ale ja za nią nie przepadałam – odparłam oschle. – Możesz mi powiedzieć, w którym szpitalu są?

      – W tym na Clarity Street, niedaleko czwartej przecznicy.

      – Okej – mruknęłam.

  

sobota, 15 października 2016

51. Highway to death



      – Myślę, że jesteśmy kwita.

   Uśmiechnęłam się niepozornie, chowając pieniądze do torebki. Właśnie rozliczyłam się z ostatnim klientem, przez co do końca wieczora miałam upragnione wolne. Siedziałam przy stoliku w Rainbow
 i popijałam Martini. Zarobiłam niezłą sumkę, więc należała mi się chwila odpoczynku. Wyjęłam papie­rosa z paczki, która leżała na stole i odpaliłam go, delektując się jego smakiem. Rozejrzałam się do­okoła w poszukiwaniu znajomych twarzy. Kilkoro ludzi kojarzyłam z widzenia, aczkolwiek nigdy nie miałam okazji ich poznać. Wydawali się być niewielką grupką osób, która co piątek wychodziła do klubu, aby móc oderwać się od rzeczywistości. Przypominali mi mnie sprzed kilku lat – dziewczynę, która marzyła, żeby tylko oderwać się od nauki i wyjść na imprezę. To były czasy…

   Odwróciłam wzrok, próbując nie zagłębiać się w sentymentalne wspomnienia. To tylko jeszcze bar­dziej utrudniało normalne funkcjonowanie. Zaciągnęłam się dymem, chcąc chociaż odrobinę się znie­czulić. Co prawda miałam przy sobie heroinę, lecz wolałam użyć jej nieco później.  Strzepnęłam papie­rosa, skupiając swój wzrok na podrzędnym zespole, który tego wieczoru otrzymał swoje pięć minut sławy. Grali dosyć przeciętnie, aczkolwiek przekaz, który pochodził z ich muzyki, był szczery. Nie zali­czali się do typowego rockowego zespołu tamtych lat. Robili swoje, ukazują prawdzie oblicze życia – jego brutalną i zarazem niesprawiedliwą stronę. Coraz bardziej wsłuchiwałam się w każde słowo, ja­kie wyśpiewywał wokalista. Szukałam w nich sensu, rozwiązania zagadki, jaką było odwieczne pytanie o to, jak przeżyć. Siedziałam tam pogrążona w swego rodzaju transie, od czasu do czasu popijając gorzki trunek.

   Skończywszy konsumpcję alkoholu, zaczęłam powoli zbierać swoje rzeczy. Byłam odrobinę zmę­czona i jedyne, o czym marzyłam to przyjemne, cieplutkie łóżeczko.

     – Coś dla stałej klientki.

   O moje uszy obiły się dźwięki dosyć chłodnego, męskiego głosu. Podniosłam wzrok, zauważywszy postać mojego rozmówcy. Był nim Todd, który położywszy na stole Mojito, usiadł naprzeciwko mnie. Już po wyrazie jego twarzy można było się domyślić, że coś się stało. Minimalna zmarszczka na jego czole świadczyła o niezadowoleniu z jakiejś sprawy.

     – Cześć – odparłam nieco zaskoczona. – Nie spodziewałam się ciebie tutaj. Co za miła niespo­dzianka.

   Uśmiechnęłam się subtelnie, licząc, iż odwzajemni mój gest. Tak się jednak nie stało, co z lekka mnie zdziwiło. Skrzyżował ręce na piersi, skupiając swój przeszywający wzrok na mojej osobie.

     – Coś się stało? – zapytałam niepewnie.

     – Myślałem, że jesteś świetną dziewczyną, tylko nieco pogubioną. – Zrobił niewielką pauzę na ze­branie myśli. – Myliłem się. W życiu bym nie powiedział, że upadniesz tak nisko.

piątek, 30 września 2016

50. My life, my choice





   Bezcelowo spacerowałam ulicami West Hollywood, zażywając przy tym kąpieli słonecznych. Ciemne okulary zakrywały moje lekko podpuchnięte oczy, które tego dnia odrobinę mnie szczypały. W dłoniach obracałam cienkiego, mentolowego papierosa, którego od czasu do czasu podpalałam. Kompletnie nie miałam pomysłu, dokąd mogłabym się udać. Był środek dnia, więc większość klubów po prostu była jeszcze zamknięta. Wypuściłam aromatyzowany dym, jednocześnie zbliżając się do przejścia dla pieszych. Już z daleka widziałam zielone światło i gdybym tylko szła nieco szybciej, z pewnością bym zdążyła. Jednak nie śpieszyłam się, nie było po co. Mijały mnie kolejne samochody, które pozostawiały po sobie niemiły zapach spalin. Trwałam w konsternacji, co od jakichś dwóch tygodni non stop mi się zdarzało. Nawet nie zorientowałam się, kiedy światło się zmieniło. Wytrąciłam się z rozmyślań i przeszłam na drugą stronę. Rozejrzałam się dookoła, dostrzegając szyld Psycho. Nie wiedziałam, że zaszłam aż tutaj. Psycho, jako jeden z nielicznych lokali tego typu, nie znajdował się na Sunset Strip, a raczej na obrzeżach, niedaleko Santa Monica. Nie zastanawiając się ani chwili, ruszyłam w tamtym kierunku, będąc niemal stuprocentowo pewna, iż go tam zastanę. Przeczesałam palcami pełne kołtunów włosy, które dodatkowo rozwiewał delikatny powiew wiatru. Miałam szczęście, dosłownie pół godziny temu otworzono klub. Pociągnęłam za sporych rozmiarów klamkę, która na początku nie chciała współpracować. Musiałam użyć więcej siły, która ostatnimi czasy rzadko mi towarzyszyła. W końcu dostałam się do środka. Jak zwykle panował tutaj półmrok, a jedynie niewielkie lampki emitowały smugi światła. Z głośników wydobywały się dźwięki jakiejś smętnej melodii, która idealnie oddawała nastrój. Oprócz barmana, który przecierał szklanki i nie reagował na moją obecność, w pomieszczeniu znajdowała się jeszcze jedna osoba – on…

   Podeszłam bliżej stolika, przy którym siedział. Palił papierosa, którego od czasu do czasu strzepywał o szklane krawędzie popielniczki. Obok jego łokcia stała szklanka wypełniona bursztynowym trunkiem – zapewne whiskey. Ostrożnie usiadłam naprzeciwko, czekając aż zwróci na mnie uwagę. Mężczyzna po chwili podniósł swój nieobecny i zarazem zmęczony wzrok, następnie zatrzymując go na mojej osobie. Poczułam dziwne ciarki, których od dawna nie doświadczałam. Zdjęłam okulary przeciwsłoneczne, pomimo że dawały mi swoistą ochronę, ukrycie. Odłożyłam je na blat, jednocześnie starając się nie patrzeć mu prosto w oczy. Następnie wyjęłam z torebki plik banknotów, które rzuciłam na stół, prosto pod jego ręce. Dopiero teraz uraczyłam go spojrzeniem, czując bijący od niego chłód. Spojrzał krótko na pieniądze, po czym z zapytaniem znowu popatrzył na mnie.

     – Nie rozumiem. – Pokręcił głową, jednocześnie strzepując papierosa. – Jesteś mi coś winna, chcesz coś kupić?

   Biłam się z myślami, bezustannie zastanawiając się, czy aby na pewno dobrze postępuję. Tak długo z tym walczyłam tylko po to, żeby teraz ot tak wrócić do marnego początku. Chciałam tego? Oczywiście, że tak. Czułam, jakby to była jedyna droga ratunku, pomocy. Sama przestawałam sobie z tym radzić. Potrzebowałam czegoś, co odrobinę by mnie wsparło, ukoiło przenikający ból.

     – Ja nie, ale Lena już tak. Po prostu jestem dobrą przyjaciółką i chcę jej pomóc – oznajmiłam dosyć chłodno.

   Ben nadal patrzył na mnie nieufnie. Zgasił niedopałka, wyrzucając go do popielniczki. Przejechał dłonią po żuchwie pokrytej niewielkim zarostem. Obniżył wzrok, zabierając się przy tym za liczenie pieniędzy. Denerwowałam się, chociaż on zachowywał spokój. Przygryzałam dolną wargę, niecierpliwie czekając, aż skończy.

     – Trochę tego za dużo – rzucił po chwili, popijając alkohol.

     – Wiem. Chcę skorzystać z okazji i coś u ciebie zakupić.

   Nie wiedziałam, czego tak naprawdę chciałam. Pod stołem bawiłam się palcami tylko po to, żeby cokolwiek z nimi zrobić. Bałam się ponownego upadku, aczkolwiek z drugiej strony, nie mogłam już dłużej tak funkcjonować. Powoli Valium przestawało wystarczać.

   Wyglądał na zdziwionego. Nigdy wcześniej nie kupowałam niczego u niego. Nic nie mówił przez chwilę, zapewne nad czymś się zastanawiając. Przynajmniej wydawał się być zamyślony.

     – Chcesz coś do picia? – zapytał, jakby wytrącony z transu.

     – Poproszę sok jabłkowy.

   Ostatnio wlewałam w siebie zbyt duże ilość toksycznego alkoholu. Do teraz miałam niewielkiego kaca, który zresztą nękał mnie niemal codziennie. W końcu musiałam zrobić sobie niewielki detoks, żeby zregenerować resztki sił, które mi pozostały.

   Chłopak podniósł rękę do góry i zamówił dla mnie wspomniany napój. Nie minęło nawet pięć minut, kiedy barman przyniósł szklankę z sokiem. Niemal na raz wypiłam połowę jej zawartości, odrobinę zwalczając pragnienie.

     – Lubię robić interesy, ale z zaufanymi osobami, a ciebie nie znam – powiedział, odpalając kolejnego papierosa. – Możesz mi przypomnieć, jak się nazywasz?

     – Vicky – oznajmiłam bez chwili namysłu. – Ta od Gunsów – dodałam już mniej pewnie.
 
   Jego wyraz twarzy od razu zmienił się na mniej podejrzliwy, a co za tym idzie, bardziej przyjazny. Uśmiechnął się delikatnie, wypuszczając przy tym siwy dym, który wypełnił przestrzeń pomiędzy nami. Pomimo że byłam czynnym palaczem, zakaszlałam kilka razy, krzywiąc się przy tym, kiedy toksyczny opar dotarł do moich nozdrzy.

     – Trzeba było tak od razu. Nie spodziewałem się, że to ty jesteś ta Ruda od Eddiego. Nieźle mu naściemniałaś z tą chorobą.

   Prychnęłam ironicznie. Czyżby już wszyscy, którzy dla niego pracowali, słyszeli o mnie? Poza tym skłonienie się do kłamstwa było jedynym wyjściem, jeżeli chciałam zrobić sobie dłuższy urlop. Mój szef respektował jedynie okres albo chorobę. Zwykła chęć ucieczki od rzeczywistości nie przeszłaby.

     – Skąd wiesz, że kłamałam? – Przejechałam palcem wskazującym  po wilgotnych brzegach szklanki. – Może to była tygodniowa niedyspozycja?

   Uśmiechnęłam się zalotnie. Powoli uczyłam się, jak należy się zachowywać, rozmawiać z takimi ludźmi. Musiałam wykorzystywać wszystkie swoje atuty oraz udawać cholernie pewną siebie. Kokietowanie również było mile widziane.

     – Nieważne w co z nim grasz – rzucił, pociągając fajkę. – Mnie to nie dotyczy. Przechodząc do sprawy, czego księżniczka sobie życzy?

   Prychnęłam po raz kolejny, następnie upijając łyka chłodnego napoju. Miałam już po dziurki w nosie tych głupich zdrobnień, których używali niemal wszyscy faceci. Czy oni nie potrafią wymyślić czegoś sensowniejszego?

     – Tego, co wszyscy u ciebie kupują. Coś mocnego na porządne znieczulenie – powiedziałam pewnie, co pewien czas subtelnie unosząc kąciki.

   Grałam, co ostatnio zdarzało mi się coraz częściej. Życie nauczyło mnie, żeby chować strach i cierpienie dla siebie. Im bardziej byłeś wygadany, pewny siebie, a w niektórych momentach nawet chamski tym bardziej liczyłeś się w tym brudnym i chorym towarzystwie. Trzeba było umieć grać w ich gierki i robić interesy, aby przeżyć jeden pieprzony dzień. A on mijał i pojawiał się następny, aż z biegiem czasu musiałeś zobojętnieć, nie przejmować się niczym. Zmieniałam się, pomimo że na początku kompletnie nie miałam o tym pojęcia. Później było tylko za późno…

sobota, 17 września 2016

49. True story


* Ważna notka pod rozdziałem *


   Znajdowałam się w ciemnym pomieszczeniu oświetlanym jedynie przez małą jarzeniową lampkę. Siedziałam przy poniszczonym drewnianym stole. Naprzeciwko znajdowało się krzesło, które zapewne miał zająć mój towarzysz. Tymczasem krążył po pokoju, ogarnięty smugą ciemności. Nie widziałam jego twarzy. Nawet nie domyślałam się, kim mógł być.

     – Gdzie ja jestem? – zapytałam po chwili, odczuwając lekki niepokój.

   Pomieszczenie najwidoczniej było prawie puste, ponieważ  roznosiło się po nim echo.

     – Tam, gdzie twoje miejsce...

   Przełknęłam głośno ślinę. Doskonale znałam właściciela tego głosu. Na samo wspomnienie przeszył mnie dreszcz.

   Dopiero później mogłam dostrzec jego twarz, która nękała mnie niemal co noc. Wysoki blondyn o przenikliwie niebieskich oczach. Kilkudniowy zarost oraz szrama na środku prawego policzka. Właśnie takiego go zapamiętałam.

   Oparł dłonie o blat, po czym usiadł na wcześniej ustawionym krześle. Wlepiał we mnie swoje chłodne spojrzenie, co wprawiało mnie w zakłopotanie.

     – Co ty tutaj robisz? – zapytałam, przerywając ciszę.

   Starałam się zachować opanowanie, chociaż czułam, jak po moich policzkach spływają łzy.

     – Nie pamiętasz, co mi zrobiłaś? – Uśmiechnął się ironicznie.

     – To był wypadek! – niemal wykrzyczałam.

     – Od dawna to planowałaś, co? Chciałaś się mnie pozbyć. Dawałem ci wszystko, a ty tak mi się odpłaciłaś...

     – Przestań!  – wrzasnęłam, jednocześnie pozwalając sobie na płacz. – Traktowałeś mnie jak ścierwo. Cierpiałam. Nadal mam uraz, który pozostanie ze mną na całe życie.

   Nadal patrzył na mnie nieobecnym, a zarazem przenikliwym wzrokiem. Czułam się, jak w jakimś pieprzonym horrorze. Płakałam, błagając, aby to wreszcie się skończyło.

     – Udajesz delikatną i wrażliwą dziewczynkę, a tak naprawdę jesteś zimną suką. Nie zawsze byłem wobec ciebie szarmancki, ale w jaki sposób mi się odpłaciłaś, przekroczył wszelkie granice. Fajnie było? Poczułaś później ulgę?

     – Tak – mruknęłam, wykładając ręce na stole.

   Zaśmiał się ironicznie. Był nad wyraz opanowany, podczas gdy ja ukazywała swoją słabość, bezsilność. Próbowałam się stamtąd wydostać, uciec, aczkolwiek nie mogłam. Jakby coś mnie trzymało albo ktoś przymocował mnie do krzesła.
   
     – Przynajmniej jesteś szczera. Taka niepokaźna, a w głębi zimna jak lód. Dziwne, że twoi przyjaciele jeszcze cię nie opuścili.

     – Przestań – błagałam.

     – Co, próbujesz brać mnie na litość? Nigdy ci to nie wyjdzie, słonko. Powinnaś cierpieć i to bardzo. Zasługujesz na to.

   Jego spokój dodatkowo wytrącał mnie z równowagi. Chciałam, żeby to wszystko wreszcie się skończyło.

     – James, proszę...

     – Słonko, to już koniec.

   Zmarszczyłam czoło. Nie rozumiałam jego słów. Bacznie przyglądałam się jego ruchom. Powoli wyciągał coś z szuflady, która podczas wysuwania niemiłosiernie skrzypiała.

     – O co ci chodzi? – zapytałam niespokojna. Czułam, jak serce biło mi coraz mocniej.

     – Powinnaś odpokutować. Dobrze ci radzę. Najpierw trochę pocierpisz, aby później móc wszystko zacząć od początku. Chociaż i tak uważam, że się nie zmienisz. Zimne suki tak mają.

   Otworzyłam szeroko oczy. Mężczyzna wyjął niewielkich rozmiarów pistolet, który następnie przeładował. Niespokojnie oddychałam, próbując cokolwiek powiedzieć.

     – Chyba nie zamierzasz mnie zamordować? James, przecież ja cię naprawdę kochałam, do samego końca. To był wypadek, ja nie chciałam. Naprawdę... – Mój głos wypełniony był obawą, a jednocześnie odrobinę się przerywał.

     – Słonko, ty nigdy nikogo nie pokochasz. Biedny Axl. Robisz mu złudne nadzieję, a później i tak pokażesz mu swoją drugą stronę. Szkoda chłopaka. Taka prawda, krzywdzisz wszystkich wokół.

     – Nieprawda – wyszeptałam niespokojnie.

     – Do zobaczenia, Vicky. Kurde, a ja cię naprawdę kochałem i byłem w stanie wiele dla ciebie poświęcić.

   Uniosłam ręce do góry. Miałam ochotę krzyczeć, ale jakby coś odebrało mi głos. Pokręciłam głową w momencie, kiedy mężczyzna wycelowywał pistolet. Otworzyłam usta, czując słony smak łez, które potokami wylewały się z moich oczu. Czułam, że to już koniec. Nacisnął spust, a pocisk wyleciał z lufy...

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

48. Give yourself a chance

   
 
   Siedziałam przy dębowym kuchennym stole i jadłam jogurt truskawkowy, który był moim śniadaniem. Nie spieszyłam się zbytnio, ponieważ oprócz lekcji z Jackiem nie miałam żadnych planów na dzisiaj.

   Od ostatniej rozmowy z Chrisem nie utrzymywałam z nim kontaktów. Czułam dziwne poczucie winy, które nie pozwalało mi nawet spojrzeć mu w oczy. Z tego powodu od jakichś dwóch tygodni pomieszkiwałam w Hell House, z czego wszyscy czerpaliśmy korzyści. Chłopaki mieli darmowe posiłki i porządek, a ja dach nad głową.

   Przeglądałam starą, pożółkłą gazetę, którą Gunsi kupili z dobry rok temu, kiedy do pomieszczenia weszła Lena. Wyglądała na jeszcze odrobinę zaspaną, o czym świadczyły jej rozmierzwione włosy i granatowa piżama. Wyjęła z szafki turkusowy kubek, ziewając przy tym przeciągle, po czym nalała do niego czarnej, aromatycznej kawy.

     – Chcesz? – zapytała, odwracając się w moim kierunku.

   Pokręciłam głową. Już wcześniej wypiłam sporą porcję tego zbawiennego naparu. Odłożyłam gazetę na bok, skupiając swoją uwagę na dziewczynie, która zajęła miejsce naprzeciwko mnie. W porcelanowych dłoniach trzymała kubek, dmuchając w celu ostudzenia gorącego napoju. Nadal wyglądała jak żywy kościotrup.

     – Zjesz coś? – zapytałam z troską. Naprawdę się o nią martwiłam.

     – Nie, dziękuję – odmówiła, zdobywając się nawet na znikomy uśmiech.

     – Musisz coś jeść. – Spojrzałam na nią wymownie. – Nie możesz głodować.

   Odłożyła naczynie na stół i zaśmiała się, chociaż widać było, że wiele ją to kosztowało.

czwartek, 11 sierpnia 2016

NOTATKA INFORMACYJNA [BARDZO WAŻNE]

 EDIT

Wprowadzam poniższe zmiany, przez co mogą pojawić się drobne niezgodności, ale postaram się wszystko dzisiaj zaktualizować. Poprawki rozdziałów dokonam w najbliższym czasie, o czym Was poinformuję ;) 




Znowu przychodzę do Was z takim trochę pogadankowo/informacyjnym postem. Mianowicie zastanawiam się nad pewnego rodzaju zmianami (w sumie to nawet w życiu prywatnym je planuję, ale o tym nie tutaj).
Kiedy zaczynałam pisać to opowiadanie, podeszłam do tego dosyć spontanicznie, co teraz odrobinę mi przeszkadza. Początkowe rozdziały kompletnie mnie nie zadowalają, więc coraz bardziej zastanawiam się na napisaniem ich jeszcze raz (oczywiście nie zamierzam przez to zbytnio wpływać na fabułę). Co o tym sądzicie, bo mi się wydaję, że to byłby jak najbardziej przydatny zabieg.
Po drugie, zastanawiałam się nad zmianą imienia głównej bohaterki. Nie wiem, czy to do końca dobry pomysł, ponieważ w pewnym stopniu przyzwyczailiście się do niego. Aczkolwiek nie do końca podoba mi się i chyba to była zbyt pochopna decyzja. Za bardzo kojarzy mi się z Bellą ze Zmierzchu xd W ogóle na początku pisałam trochę zainspirowana tym filmem, ale teraz żałuję 😂
Czekam na Wasze opinie😉 Zamieszczę tego posta również na facebooku i wattpadzie, aby więcej osób mogło się wypowiedzieć.
Rozdział, a może nawet dwa ukażą się w najbliższym czasie 😉 Gdybym zdecydowała się na zmiany, nadal będę starała się pisać na bieżąco.
Trzymajcie się, robaczki 😘

piątek, 29 lipca 2016

47. I want to be close to you




      – Mogłabyś mi podać popielniczkę?
    Z konsternacji wyrwało mnie pytanie nieznanego mi mężczyzny. Trwając jeszcze w zamyśleniu, podałam mu pożądaną rzecz. Uśmiechnął się przyjaźnie w geście podziękowania i odszedł, pozostawiając mnie pośród grupki ludzi, których nie znałam.
    Od kilku dni zastanawiałam się nad swoją przyszłością i jak do tej pory nic nie wymyśliłam. Wydawała mi się wielką niewiadomą, którą nijak nie wiedziałam, w jaki sposób poznać. Chyba dopiero teraz powoli dochodziły do mnie słowa Chrisa, nad którymi postanowiłam dłużej pomyśleć. Skończyło się na tym, że nie zamierzałam, a raczej nie chciałam zmieniać swojego zachowania, ani trybu życia. Było mi z nim dobrze, a przynajmniej takie odnosiłam wrażenie.
    Zabrałam ze sobą butelkę z tanim winem i usiadłam w kącie salonu. Napawałam się samotnością, która w tym momencie stanowiła dla mnie swoistą harmonię. Gunsi zaprosili na imprezę sylwestrową połowę osiedla, która miała za zadanie gwarantować udaną zabawę. Dla mnie jednak obecność tych wszystkich ludzi nie robiła różnicy. Po prostu przyglądałam się im, jednocześnie delektując się lekko wytrawnym smakiem burgundowego trunku.