środa, 12 lipca 2017

Podziękowania

Wreszcie dobrnęliśmy do końca. Cieszy mnie to, ale po części także smuci. Poświęciłam wiele czasu na pisanie tego opowiadania. Przeżywałam emocje, które targały bohaterów. Jednym słowem zżyłam się z nimi. Jednak nie doszłoby do tego, gdyby nie Wy. Dlatego z tego miejsca chciałabym wyróżnić kilka osób.

Asię, która wiernie czytała każdy rozdział i wytykała mi literówki.

Karolajnę, która zmotywowała mnie do napisania WttPC. Wiem, że kiedyś skończysz to czytać xdd

Kasze za wytykanie mi, że oglądam seriale w ślimaczym tempie. Motywowałaś mnie tym do odrywania się od pisania i jednocześnie szukania inspiracji xdd

Olę, która poprawiła błędy w większości rozdziałów. Dostawałam od Ciebie solidny opierdziel, ale też i wiele ciepłych słów.

Wierną rzeszę komentatorów, którzy wywoływali mimowolny uśmiech na mojej twarzy. Wasz miłe słowa poprawiały mi dzień. Sprawiły, że zaczęłam w siebie wierzyć.

Oraz wszystkich czytelników, którzy przyczynili się do osiągnięcia takiego sukcesu przez to fanfiction. Na chwilę obecną ma ono 11 374 wyświetleń!

Przyszła pora na pożegnanie, ale przecież to nie koniec. Ci, co uważnie czytali epilog wiedzą, że to koniec części pierwszej, a co za tym idzie, będzie także i druga! Niestety będzie ona publikowana tylko na Wattpadzie. Ostatnimi czasy nie dawaliście o sobie znać. Liczba wyświetleń spadła, komentarze pojawiały się okazjonalnie. W dodatku denerwuje mnie obróbka tekstu na blogu. Opowiadanie piszę w Wordzie, a skopiowane nie chce ładnie wyglądać.

Ale Wattpad to nie tylko aplikacja mobilna. Portal ten funkcjonuje także jako strona internetowa i właśnie poprzez nią aktualizuję moje prace.

Oficjalnie uznaję Welcome to the Paradise City  za zakończone. 

I zrobiło się tak melancholijnie...

Epilog





                – Usiądź, proszę – poleciła, gestem dłoni zachęcając mnie do zajęcia miejsca na metalowym krześle obitym miękkim, szmaragdowym pluszem.
                Posłusznie wypełniłam jej prośbę. Zaplotłam palce, bacznie śledząc każdy jej ruch. Notowała coś w swoim kajecie, od czasu do czasu przekładając zapisane kartki papieru z jednej kupki na drugą. Prawie na mnie nie patrzyła. Czekała z tym, aż zacznę coś mówić.
                Pierwszy raz odwiedziłam gabinet Hannah Goldhirsch pół roku temu. Miała dobre opinie. Była typowym fachowcem, w całości pochłoniętym swoją pasją, z której czerpał profity. Poza tym Greg mi ją polecił. Podobno pomogła mu w trudnych chwilach.
                – Wróciłam – powiadomiłam, chcąc w ten sposób zwrócić na siebie jej uwagę.
                Poskutkowało. Kobieta odłożyła na blat stalowe pióro, zakładając dłonie. Wlepiła we mnie to swoje przenikliwe, analityczne spojrzenie, którym potrafiła prześwietlić dusze niemalże każdego człowieka na Ziemi.
                – Trochę się nie widziałyśmy – zauważyła, kiwając głową. – Pół roku?
                – Tak – przytaknęłam bez chwili namysłu. – Chciałam skonsultować swój przypadek również z innymi specjalistami – przyznałam beznamiętnie.
                – Wystraszyłam cię swoimi metodami – stwierdziła, parskając dźwięcznym śmiechem.
                – I tak, i nie. Wróciłam, bo tamci lekarze zostawiali wiele do życzenia.
                – Co takiego? – spytała, mrużąc oczy.
                Na tym właśnie polegała jej taktyka. Zasypywała milionem pytań i w spokoju czekała na odpowiedź. Miałam mówić i to dużo. Ona tylko od czasu do czasu coś wydedukowała albo sugerowała.
                – Wysnuwali dziwne teorie, źle dopasowywali leki. Przez te wcześniejsze pigułki miałam w nocy koszmary. Ten powoduje depresyjny nastrój, który pewnie już zauważyłaś.
                – Nie da się ukryć – zaśmiała się. Zerknęła na moment do mojej teczki. – Diagnozę postawił niejaki doktor Hunnington. – Przeczytała, następnie posyłając mi pytające spojrzenie. – Powiedzieli ci, na co cierpisz?

sobota, 8 lipca 2017

75. It is better to say too much than never say what you need to say




               
Przekręciłam kluczyk w stacyjce, wypuszczając powietrze. Cała trzęsłam się z nerwów. Nadal miałam mętlik w głowie. Nie wiedziałam, czy aby na pewno dobrze robię. Co jeśli Jenny nie miała racji? Kurde, nadal nie mogę się przyzwyczaić do tego imienia.
                Tego popołudnia miałam cholernego pecha. Natrafiłam na godzinę szczytu. Gdzie nie pojechałam, musiałam stać w korkach. Stukałam nerwowo paznokciami o kierowcę, co jakiś czas zerkając na odtwarzacz radiowy. Z jego głośników wydobywały się ciche dźwięki jednej z piosenek The Beatles. Wyłączyłam go w pewnym momencie. Dodatkowo mnie stresował. Dzięki niemu mogłam szacować czas, który nieubłaganie mijał.
                Od czasu do czasu wzdychałam ciężko, czując jak moje serce kołacze coraz mocniej. Nerwy niemalże pochłaniały mnie w mgnieniu oka. Dlaczego tak było? Chyba zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji. Kochałam tego faceta i jechałam, żeby mu to powiedzieć. W jaki sposób? Nie miałam pojęcia. Układałam w głowie możliwe scenariusze, jednak każdy był nie taki, jak chciałam. W życiu nie sądziłam, że rozmawianie o uczuciach może być takie trudne.
                Zatrzymałam pojazd, stając na kolejnych czerwonych światłach. Zaklęłam pod nosem, przygryzając wargę. Bałam się, że będzie za późno Że przyjadę, a on już będzie w drodze. Wzięłam kilka głębokich wdechów na uspokojenie. Nie mogłam do tego dopuścić. Nie teraz, kiedy byłam już tak blisko.
                Zajechałam pod apartamentowiec, parkując samochód na wolnym miejscu. W tamtym momencie zbytnio się nim nie przejmowałam. Wiedziałam, że nikt go nie ukradnie. W końcu los nie mógł być aż tak okrutny.
                Stawiałam zdecydowane kroki, czując, jak moje serce bije w ich tempie. Skręcało mi jelita gorzej niż przed testem z matematyki. Do kompletu brakowało tylko spoconych dłoni.
                Otworzyłam oszklone drzwi, wzdychającym przy tym. Jestem już blisko celu, nie mogę zrezygnować, powtarzałam w myślach, próbując zniwelować stres. Wybrałam drogę prowadzącą przez schody, aby mieć więcej czasu. Z każdym stopniem wymyślałam kolejną kwestię, którą mogłam powiedzieć. Żadna jednak nie była idealna.
                Przełknęłam z trudem ślinę, stając przed drzwiami prowadzącymi do mieszkania Hope. Miałam nogi z waty i myślałam, że zaraz się przewrócę. Wzięłam kilka głębokich oddechów. Przez chwilę nawet miałam ochotę zwymiotować z nerwów. Cholera, Vicky, ogarnij się!
                Nacisnęłam dzwonek. Usłyszawszy, jak rozlega się jego dźwięk, przymknęłam oczy. Teraz było już za późno na odwrót. Otworzyłam powieki i zacisnęłam wargi w wąską linię. Moje serce omalże nie wyskoczyło z klatki piersiowej, kiedy usłyszałam jego kroki. Drzwi się uchyliły, po czym wychyliła się z nich jego wymizerniała twarz. Hope miała rację, wyglądał okropnie.
                – Vicky? – Był zdziwiony, jednak w jego głosie można było wyczuć nutkę nadziei. – Co ty tutaj robisz? – spytał, opierając dłoń o hebanową framugę.
                Po raz kolejny przełknęłam ślinę. Niech się dzieje, co chce.

sobota, 1 lipca 2017

74. Baby, look what you've done to me




       – Chyba powinnam tam pojechać – stwierdziłam, myślami będąc w zupełnie innym miejscu.
    Nie spodziewałam się, że moment rozmowy z Chrisem nadejdzie tak szybko. Kompletnie nie byłam do tego przygotowana. Mniejsza z tym. Przecież on prawie umarł…
    – Decyzja należy do ciebie – westchnął Briana, omiatając Axla pogardliwym spojrzeniem.
    Również i ja zerknęłam na moment na mojego towarzysza. Pewnie Chris zdążył pożalić się przyjacielowi na swojego konkurenta. Ciekawe tylko, ile z tego było prawdy.
    – To może chwilę potrwać, także nie czekaj na mnie – rzuciłam w stronę Rose’a, nerwowo zakładając kosmyk włosów za ucho.
    Zmarszczyłam subtelnie czoło, robiąc kilka kroków w tył. Axl jedynie pokiwał głową z aprobatą, po czym wymijając Briana, udał się na górę.
    – Możemy już jechać? – spytałam, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Wolałam uniknąć zbędnych wyjaśnień.
    Zgodził się bez wahania. Podążyliśmy w stronę jego samochodu, który stał niedaleko.
    Podróż minęła mi dosyć szybko i w miarę przyjemnie. Zamieniliśmy z Brianem kilka słów, głównie rozmawiając o pogodzie. Panowała sztywna atmosfera, aczkolwiek nie odczułam tego w znacznym stopniu. Zbyt często uciekałam myślami do nadchodzących wydarzeń.
    Podziękowałam Brianowi, następnie zatrzaskując drzwi jego srebrnego Audi. Wzięłam kilka głębokich wdechów, próbując w ten sposób uspokoić nerwy i dodać sobie niezbędnej odwagi. Będzie dobrze, powtarzałam w myślach.
    Zdecydowanym krokiem przeszłam przez szklane drzwi szpitala wojskowego przy Wilshire Boulevard. Czułam dziwny ucisk w żołądku, który dodatkowo potęgował niepokój. Przemierzałam śnieżnobiałe, szpitalne korytarze z przeczuciem, iż ci wszyscy ludzie patrzą na mnie z pogardą. Mój wygląd dodatkowo nie świadczył o mnie dobrze. Spuściłam głowę, wlepiając wzrok w idealnie wyczyszczone kafelki.
    Sympatyczna pielęgniarka zaprowadziła mnie na salę, na której leżał Chris. Jak się okazało, była to izolatka. Lepiej dla mnie, pomyślałam. Wolałam, żeby nikt nie słyszał naszej rozmowy. Może to zabrzmi egoistycznie, ale głównie po to tam przyszłam. Chciałam wreszcie wszystko wyjaśnić. Nawet nie kwapiłam się, ażeby znaleźć lekarza. I tak nic nie wiedziałabym z jego medycznej gwary.
    – Mogę? – spytałam niepewnie, zapukawszy do drzwi.
    Chłopak nieznacznie uniósł głowę, posyłając mi wyprane z emocji spojrzenie. Moje ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz. Miałam tylko nadzieję, że nie nabawił się przez to wszystko depresji.

poniedziałek, 26 czerwca 2017

73. Keep on dreaming even if it breaks your heart



                Spacerowałam opustoszałymi uliczkami Los Angeles, z zamyśleniem zmierzając do celu. Dawno tam nie byłam, przez co trochę zbłądziłam. Jednak fakt ten posiadał swego rodzaju zalety. Miałam więcej czasu na przemyślenie swoich słów oraz poznanie miasta od innej strony. Tej spokojniejszej, zachęcającej do sprowadzenia się na te tereny.
                Było już lepiej. Po kilku dniach wreszcie wyszłam z mieszkania. Tęskniłam za tym złudnie czystym powietrzem i przyjemnie ogrzewającymi promieniami słonecznymi. Jednak one nie były w stanie wypełnić pustki, która zagościła w moim sercu. Nie rozmawiałam z Izzym. Po prostu stchórzyłam. Nie chciałam go wprawiać w zakłopotanie.
Axl także się nie odzywał…
Zmrużyłam oczy, chcąc w ten sposób zmniejszyć ilość rażącego światła, która do nich wpadała. Zapomniałam wziąć ze sobą okulary przeciwsłoneczne. Decyzja o tym wyjściu zapadła w ostatniej chwili pod wpływem pewnego impulsu. Dlatego nawet nie zaprzątałam sobie głowy doborem bluzki, perfekcyjnym makijażem czy pełnym wyposażeniem torebki. Po prostu wyszłam z domu w tym, w czym byłam, czyli wytartych jeansach i rozciągniętym T-shircie.
Cmentarz przy Wittier Boulevard witał przechodniów wysokimi topolami, które kołysał delikatny wiatr. Tego dnia jednak stały nieruchomo, jakby dodatkowo podkreślały żałobny charakter tego miejsca. Za drzewami rozciągały się alejki z nagrobkami, które od czasu do czasu odwiedzali najbliżsi. Dzisiaj jednak nie było tam złamanej duszy.
Przełknęłam z trudem ślinę, przechodząc przez masywną, metalową bramę. Wydawało się, że w tym miejscu temperatura spadała o kilka stopni. Założyłam ręce na piersi, niepewnie rozglądając się dookoła. Nie pamiętałam drogi, która prowadziła do jej grobu. Nawet nie wiedziałam, w jakiej części cmentarza się znajdował. Szukanie go zajmie mi cały dzień, pomyślałam.
Spacerowałam alejkami, przypominając sobie tamten okropny dzień. Padało, co dodatkowo potęgowało melancholijny nastrój. Wtedy nie mogłam pogodzić się z faktem, iż już nigdy więcej jej nie zobaczę. Dzisiaj z trudem kojarzyłam jej ulubione filmy, które w kółko oglądała. Zapomnieliśmy o niej. Slash miał rację. Byliśmy egoistami, którzy myśleli wyłącznie o sobie.
Po dłuższym czasie znalazłam ten właściwy nagrobek. Przystanęłam przed nim, wzdychając głęboko. Czytanie tablicy przychodziło mi z trudem. Dotychczas nie wracałam do tego miejsca. W dniu pogrzebu jak i dzisiaj przywołało u mnie nieprzyjemne wspomnienia.
– Cześć, Lenka – wyszeptałam, uśmiechając się niewyraźnie. – Dawno mnie tutaj nie było. Brakuje mi ciebie, wiesz?
Zacisnęłam usta w wąską linię, milknąc na moment. Nie zamierzałam płakać. W ciągu ostatnich dni wylałam stanowczo za dużo łez.
– Cholerna ze mnie egoistka – przyznałam, uśmiechając się gorzko i odwracając głowę w drugą stronę.
Nie wiedziałam, co mogłabym jej powiedzieć. Było już za późno na słowa.
– Trudno się nie zgodzić. – Usłyszałam przepity, męski głos, który nieco mnie przestraszył. Myślałam, że jestem tutaj sama.

72. All we do is think about the feelings that we hide



                Po mieszkaniu rozległ się głośny dźwięk dzwonka. Nawet nie kwapiłam się, żeby wstać i sprawdzić, kto przyszedł. Byłam święcie przekonana, iż to Axl. W końcu od kilku dni widywałam jedynie jego.
                – Otwarte! – zawołałam lekko zachrypniętym głosem, upijając kolejny łyk wódki. Powoli przyzwyczajałam się do jej okropnego smaku.
                Musiałam chwilę poczekać, zanim mój gość pojawił się w kuchni, gdzie siedziałam na stole i pusto wyglądałam przez okno. Jednak kiedy już się zjawił, obróciłam się niechętnie. Chciałam spojrzeć mu prosto w oczy, wyłudzić tym jakąś reakcję. Wiedziałam, że Axl miał swoje granice i wcześniej czy później powiedziałby coś więcej niż oschłe cześć, będę u siebie. Aczkolwiek na to musiałam jeszcze trochę poczekać.
                Ku mojemu zdziwieniu stał przede mną nie kto inny jak Rosie. Wyglądała na zakłopotaną, jakby kompletnie nie przemyślała swojej decyzji. W rękach trzymała kaszmirowy sweterek, który z nerwów zaczęła miąć. Prawie w ogóle się nie zmieniła. Nadal miała delikatne rysy twarzy i zdrowo zarumienione policzki. Nie widać było po niej zmęczenia, które wynikało z posiadania małego dziecka.
                – Cześć – przywitała się nieśmiało, podczas gdy ja nadal milczałam, jakbym była w jakimś transie.
                Pokręciłam ostrożnie głową. To się nie działo. Czyżbym już miała halucynacje wywołane zmęczeniem? Przecież ona nie chciała mnie znać. A teraz? Przyszła i to chyba z własnej woli.
                – Co ty tutaj robisz? – spytałam nieobecnym głosem, subtelnie marszcząc czoło. Nie rozumiałam całej tej sytuacji.
                Dziewczyna przełknęła z trudem ślinę, spuszczając wzrok na swoje dłonie. Milczała przez chwilę. Jakby zastanawiała się, czy aby na pewno podjęła dobrą decyzję. Jej niepewność ani trochę nie wprowadzała mnie w konsternację czy zniecierpliwienie. Ostatnie wydarzenia kompletnie wyprały mnie z wszelakich emocji. Stałam się obojętnym robotem, który wegetuje z dnia na dzień.
                Podniosła głowę, obdarzając mnie troskliwym spojrzeniem. Uśmiechnęła się niewyraźnie, jednocześnie podchodząc nieco bliżej.
                – Chciałam sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku – odparła z trudem, zakładając kosmyk włosów za ucho.
                – Bywało lepiej – burknęłam, uśmiechając się gorzko.
                Spuściłam głowę, opierając dłonie o brzegi stołu. Nie chciałam o tym rozmawiać. Nie chciałam o niczym rozmawiać. Zdecydowanie bardziej wolałam milczeć.
                Usłyszałam jej z gracją stawiane kroki, by po chwili móc lepiej poczuć zapach jej waniliowych perfum. Codziennie starała się dbać o szczegóły.
                – Mogę się dosiąść? – spytała, pochylając się i wskazując palcem na kawałek blatu, na którym stał alkohol.
                Pokiwałam głową z aprobatą, niechętnie odkładając trunek na bok. Próbowałam unikać jej spojrzenia. Nienawidzi cię, sprowadza ją tutaj wyłącznie litość i dobre serce, wmawiałam sobie.
                – Axl mi o wszystkim powiedział – zaczęła z trudem, opierając lekko drżącą dłoń na moim ramieniu. – Tak mi przykro.
                Prychnęłam ironicznym śmiechem, podnosząc głowę, aby spojrzeć przed siebie. Jej litość była co najmniej zbędna. Do tej pory jako tako radziłam sobie bez niej.
                – Tego, że mogłam umrzeć, czy że facet, którego kocham, nie chce mnie znać? – Uśmiechnęłam się ironicznie. Te słowa brzmiały w moich ustach co najmniej bezsensownie. Nadal wypowiadałam jej z trudem.
                – Twierdzi, że tak będzie lepiej…
                – Widzisz to lepiej, bo ja jakoś nie – przerwałam jej, zaczynając bawić się palcami.
                Przejechała dłonią wzdłuż mojego ramienia, następnie odkładając ją na poprzednie miejsce. Miły gest z jej strony nie wywołał u mnie żadnej reakcji. Zero. Jakbym stawała się zimnym, nieczułym głazem.
                – Dlaczego chciałaś się zabić? – zmieniła temat, starając się, aby jej głos zabrzmiał bardzo delikatnie.

71. Sometimes you gotta bleed to know that you're alive



                Gwałtownie nabrałam powietrza, czując jak po mojej twarzy spływają krople lodowatej wody. Czułam się, jakby ktoś przywrócił mnie do życia. Wytrąciłam się z transu, w którym pozostawałam… zbyt długo.
                – Co jest? – pisnęłam, ocierając policzki i otwierając powieki.
                Przywitało mnie ostre, jarzeniowe światło, które nieprzyjemnie podrażniło moje źrenice. Dopiero teraz poczułam pulsujący ból w skroniach, jakby coś rozsadzało mi głowę od środka. W dodatku cholernie piekła mnie ręka.
                – Dlaczego chciałaś to zrobić? – spytał podniesionym głosem Axl, zakręcając kurek z zimną wodą. Siedziałam w brodziku, opierając potylicę o chłodne kafelki.
                Ściągnęłam brwi, czując jeszcze większy ucisk w czaszce. Nie miałam bladego pojęcia, o czym mówił. Podniosłam rękę, aby poprawić włosy, które opadły na moje czoło, kiedy nagle zatrzymałam ją w połowie drogi. Na moim przedramieniu znajdowały się nieliczne plamy zaschniętej krwi. Co się stało? Rozchyliłam usta, próbując przyswoić sobie to wszystko.
                – Ale co ja chciałam zrobić? – mruknęłam, spoglądając na niego pytająco.
                Prychnął ironicznie, opierając dłonie na biodrach.
                – Nie udawaj głupiej – odparł szorstko.
                Przybrałam zdezorientowany wyraz twarzy, starając się odtworzyć minione wydarzenia. Byłam w klubie, spotkałam tego podejrzanego gościa, możliwe, że mnie wykorzystał, błądziłam po mieście, po dłuższym czasie dotarłam do mieszkania…
                – Nie pamiętam – przyznałam ściszonym głosem. – Wróciłam do domu, szukałam czegoś w lodówce, a potem pustka – streściłam, skupiając nieobecny wzrok na przemoczonych skarpetkach. – Naprawdę, uwierz mi – dodałam, posyłając mu dłuższe spojrzenie.
                Wpatrywał się we mnie przez moment, po czym powoli pokręcił głową. Podszedł bliżej, kucając tuż przed wejściem pod prysznic.
                – Vicky… – zaczął. Słychać było, iż brakuje mu słów – to wyglądało, jakbyś próbowała popełnić samobójstwo. Pocięłaś się, na szczęście zbyt płytko. – Zrobił niewielką pauzę, nerwowo oblizując usta. – Już myślałem, że jest za późno, ale ty tylko zemdlałaś. To pewnie na widok krwi. – Uśmiechnął się niewyraźnie, wypowiedziawszy ostatnie zdanie.
                Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Wyglądał na zmartwionego, jakby uleciała z niego wszelaka energia.
                Oddychałam coraz bardziej niespokojnie, próbując przyswoić sobie jego słowa. Próbowałam się zabić?
                – To niemożliwe, niemożliwe – powtarzałam rozpaczliwie, gwałtownie kręcąc głową.
                – Spokojnie – próbował mnie wyciszyć, kładąc dłoń na moim ramieniu. – Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
                Pokręciłam powoli głową, nerwowo połykając ślinę.
                – Ja… ja nie wiem, jak to się stało – wydukałam, patrząc na niego z przerażeniem w oczach. – Niczego nie pamiętam.
                A może to wina tej substancji, której dosypał mi do drinka tamten koleś?
                – Musisz teraz odpocząć – oznajmił spokojnie, przesuwając rękę wzdłuż mojego ramienia, następnie chwytając moją dłoń. – Dasz radę wstać?
                Pokiwałam twierdząco głową, raptownie podnosząc się. To był zły ruch. Zakręciło mi się w głowie, efektem czego wylądowałam prosto w ramionach Axla.
                – Przepraszam – mruknęłam, kurczowo zaciskając palce na brzegach jego koszulki.
                – Nic nie szkodzi – zaśmiał się, wydychanym powietrzem przyjemnie drażniąc moje ucho. – Zaniosę cię – zaoferował, niemal natychmiast podnosząc mnie jak pannę młodą.
                Poczułam się nieco dziwnie. Pierwszy raz to on chciał, a raczej po części musiał, zaopiekować się mną. Pomimo tej całej sytuacji zrobiło mi się dziwnie cieplej na sercu.
                Przeniósł mnie do pokoju, układając moje ciało na łóżku. Wyszedł na moment, aby przynieść apteczkę. Moje przedramię nadal dawało się we znaki.
                W ciągu tych kilku minut, podczas których byłam sama, bezskutecznie próbowałam przypomnieć sobie, co tak naprawdę się wydarzyło. Ciągle jednak widziałam pustkę. Jakby ktoś wyciął z mojej pamięci dokładnie ten jeden moment.
                Do pomieszczenia wszedł Axl, niosąc ze sobą całe naręcze bandaży. Przemył dokładnie moje rany, co spowodowało niemiłosierne pieczenie, po czym zakrył je gazikami i dodatkowo owinął bandażem.
                – Widzę, że nieco się na tym znasz – stwierdziłam, bacznie śledząc jego ruchy.
                Uśmiechnął się subtelnie, wiążąc kokardkę z bandaża.
                – Trochę wprawy się nabrało – przyznał, zbierając przyniesione przez siebie rzeczy. – Zdarzało się samemu opatrywać.
                – Opowiedz mi coś – poprosiłam, układając się na lewym boku.
                – Później – jęknął, marszcząc przyjaźnie czoło. – Teraz powinnaś zregenerować siły, przespać się.
                Już otworzyłam usta, żeby mu odpowiedzieć, ale mnie wyprzedził.
                – Nie przyjmuję odmowy.
                Przewróciłam oczami, następnie patrząc, jak opuszcza pomieszczenie. Zanim to zrobił, zgasił światło, przez co ogarnął mnie jeszcze większy niepokój. Nie bałam się ciemności, odkąd skończyłam sześć lat, jednak teraz tak jakby ten lęk na moment do mnie powrócił. Zaśnięcie wydawało się dla mnie abstrakcją. Jak mogłabym w spokoju odpłynąć w ramiona Morfeusza, podczas gdy jakiś czas temu nieświadomie targnęłam się na swoje życie? To było takie nierealne. A jednak. Po raz kolejny analizowałam każdą minutę tej nocy, która na dobrą sprawę jeszcze się nie skończyła. Ulica po ulicy, krok po kroku. Nawet nie wiedziałam, w którym momencie moje powieki po prostu opadły, a ja zasnęłam. Zmęczenie i osłabienie wzięły górę.

70. You're gonna miss me when I'm gone



                – Wychodzisz gdzieś?
                Uśmiechnęłam się, zauważywszy w lustrze odbicie Axla. Odłożyłam na bok pomadkę w odcieniu fuksji, wcześnie malując nią usta.
                – Powinieneś najpierw zapukać – wypomniałam, odwracając się w jego stronę.
                Uśmiechnął się łobuzersko, zakładając ręce na piersi.
                Axl od godziny zwoził do mojego mieszkania swoje rzeczy. Nadal miałam pewne wątpliwości co do jego przeprowadzki, aczkolwiek skutecznie ich nie pokazywałam. Pozwoliłam, żeby zawalił cały salon kartonowymi pudłami, które planował kiedyś tam rozpakować. Wolałam ominąć ten moment, dlatego zdecydowałam się tego wieczoru wyjść do klubu. Przy okazji musiałam załatwić pewną sprawę.
                – Nie odpowiedziałaś na moje pytanie – drążył temat, lekceważąc moją uwagę.
                – Do klubu – oznajmiłam obojętnie.
                Wyminęłam go, zabierając torebkę, która leżała na krześle. Sprawdziłam, czy aby na pewno zawiera wszystko, po czym założyłam ją na ramię.
                – Sama? – spytał z nutą kpiny w głosie.
                Posłałam mu wymowne spojrzenie, stając jard od niego. Miałam czas, więc spokojnie mogłam poświęcić chwilę na potyczkę słowną.
                – Jestem duża, nie zgubię się – prychnęłam, obejmując się ramionami. – Pojadę autobusem, także zostawiam ci mój samochód do dyspozycji.
                Parsknął ironicznym śmiechem, wodząc wzrokiem po ścianach.
                – Ciekawe, co powiedziałby na to Chris – zaczął, starając się utrzymać ze mną kontakt wzrokowy. – Śpię w jego łóżku, mieszkam z jego narzeczoną i jeżdżę jego BMW. Czy to znaczy, że wygrałem?
                Przygryzłam wargę, powstrzymując się od odpowiedzi. Od naszej ostatniej rozmowy, temat Chrisa nieco zbijał mnie z pantałyku. Przestałam być pewna swoich uczuć. Irytowało mnie to. Dlaczego nie mogłam podjąć ostatecznej decyzji, nad którą nie rozmyślałabym przez kolejne lata?
                – Wrócę późno – rzuciłam dosyć chłodno, odwracając się na pięcie.
                Zdecydowanym krokiem ruszyłam w stronę drzwi. Nie miałam ochoty kontynuować tej rozmowy. Odkrył mój słaby punkt, który do tej pory starałam się ukrywać. Nie kochałam Chrisa tak, jak on kochał mnie.
                – Znowu uciekasz! – zawołał z mojego pokoju, na co przymknęłam oczy. Jego słowo raniły moje bębenki.
                Zarzuciłam na siebie ramoneskę, wrzucając klucze do torebki. Po części miał rację. Uciekałam, bo nie umiałam poradzić sobie z rzeczywistością. Chciałam się od niej odciąć, chociaż to było niemożliwe. Zamknęłam za sobą drzwi, starając się przestać myśleć o tym wszystkim. Nieskutecznie. Całą drogę na dół analizowałam to, co powiedział. Naprawienie windy było ostatnią rzeczą, jaką planowano zrobić w tym bloku.
                Na zewnątrz przywitał mnie przyjemny, chłodny wiaterek. Odetchnęłam głęboko, wdychając przy tym świeże powietrze. Tego mi brakowało. Chwili spokoju i atmosfery, jaka panowała w tej okolicy. To nie było Sunset Strip ani centrum. Tutaj nikt nie bał się wyjść wieczorem z mieszkania. Włożyłam do uszu słuchawki, puszczając na walkamanie ostatnią płytę Pantery.
                Droga na przystanek minęła mi dosyć szybko. Próbowałam się wyłączyć, rozmyślając o czymś nieco przyjemniejszym. Zdecydowałam się złożyć papiery, żeby móc skończyć szkołę. Chciałam spróbować studenckiego trybu życia. Ciężkiej pracy, która pomagała osiągnąć wymarzony cel.

69. There's a little bit of devil in her angel eyes



Nawet nie zorientowałam się, kiedy zajechałam pod Hell House. Znałam drogę na pamięć, przez co jechałam dosyć instynktownie. Wiadomość, że wreszcie byliśmy wolni dodawała mi skrzydeł. Uśmiechałam się sama do siebie, nadal po części w to nie wierząc. Wszystkie moje kłopoty zdawały się wyparować. Niestety tylko złudnie…
                Zamknęłam samochód, odruchowo przeczesując włosy palcami. Joy zdawała się powoli odlatywać. To cud, że jeszcze trzymała się na nogach. Pomogłam jej przejść przez zabrudzoną werandę, aby przypadkiem nie zawadziła o porozwalane butelki. Zdecydowanie przekręciłam klamkę, otwierając drzwi. Jak zwykle nikt ich nie zamknął. Weszłyśmy do środka, zastając w salonie Stevena i Lily. Siedzieli na kanapie, żywo o czymś dyskutując. Adler nawet, o dziwo, wyglądał na trzeźwego.
                – Duff jest u siebie? – spytała Joy. Jej głos nieco przypomniał bełkot.
                Blondyn kiwnął głową, zbytnio nie przejmując się moją towarzyszką. Zamiast tego z powrotem obdarzył Śnieżkę troskliwym spojrzeniem. Tak, chyba nigdy się do niej nie przekonam. Już prędzej zaprzyjaźniłabym się z Hope. Tamta przynajmniej miała charakterek. O tak, temperamentem nie przewyższała nikogo.
                – Możesz mu przekazać, że przyszedł wróg publiczny numer jeden – prychnęłam, puszczając jej ramię.
                Zdawało się, że moja wypowiedź już nie do końca do niej dotarła. Uśmiechnęła się szeroko, zmierzając w stronę schodów. Starała się poruszać z gracją, chociaż nie dało się nie zauważyć, iż odrobinę się chwiała. Wypite promile zaczynały dawać o sobie znać.
                Odprowadziłam ją wzorkiem niemal na samą górę. Podeszłam bliżej tej dwójki, siadając na drugim końcu kanapy. Wyciągnęłam nogi na niezbyt wygodne obicie, opierając głowę na dłoni. Zamieniłam się w słuch, nie chcąc im zbytnio przeszkadzać.
                – Przyszłaś z czymś konkretnym czy po prostu się stęskniłaś? – spytał, nie kryjąc chłodu, który wypełniał jego głos. To było aż niepodobne do Stevena.
                Zmarszczyłam czoło, uśmiechając się ironicznie. Czyżby to była aluzja, żebym sobie już poszła? Wiedziałam, że byłam tutaj niemile widziana przez Duffa, ale nie sądziłam, iż przez resztę też. Przecież Rose ostatnio mówił coś innego.
                – Chciałam, żebyście dokończyli rozmowę – wytłumaczyłam, dłonią zachęcając ich do kontynuacji. – Nie lubię przeszkadzać.
                – Nie przeszkadzasz – zaoponowała Lily, uśmiechając się przyjaźnie.
                Jakoś nie potrafiłam odwzajemnić jej gestu. Wydawał mi się dosyć sztuczny. Z resztą jak cała ta dziewczyna. Steven lubił w niej tę delikatność, dystyngowanie. Aż dziw, że udało jej się wplątać w intrygi Eddiego. Kompletnie nie przypominała typowej prostytutki. Podobno nawet nie cieszyła się zainteresowaniem. Tym lepiej dla niej. Chwilami sposobem bycia przypominała mi poczciwą Melanie Hamilton*.
                – Chciałam wam tylko powiedzieć, że Eddie zwija swój biznes, ale chyba to już wiecie – poinformowałam, wzrokiem wskazując na Lily, która kurczowo zaciskała palce na dłoni Stevena. Wyglądała, jakby się czymś denerwowała.
                Poderwałam się z miejsca. Zamierzałam udać się na górę. Może zastałabym tam kogoś oprócz Duffa i Joy, z kim mogłabym porozmawiać?
                Steven odruchowo złapał mnie za nadgarstek. Odwróciłam się, patrząc na niego z podejrzliwością. Jego wyraz twarzy przypominał zakłopotanie.
                – Poczekaj – poprosił, powoli i ostrożnie luzując swój uścisk.
                Pokiwałam głową z aprobatą, z powrotem siadając na kanapie. Czułam, że miał mi coś ważnego do przekazania. W końcu zazwyczaj chodził uśmiechnięty od ucha do ucha. Coś ewidentnie musiało być nie tak.
                – Mam do ciebie prośbę – powiedział z trudem, przełykając ślinę. – A właściwie to dwie – dodał, spoglądając na Lily i posyłając jej nikły uśmiech.
                Nie miałam dobrych przeczuć, jeśli chodziło o tę drugą przysługę. Moja niechęć do McKenzie tak naprawdę pochodziła znikąd. Nie lubiłam jej, bo tak. Jeśli miałybyśmy bawić się w Melanie i Scarlett**, to wolałam wypisać się z tego układu.
                – Zamieniam się w słuch – odparłam, nerwowo zaplatając palce.
                Chłopak westchnął przeciągle, wolnym ramieniem obejmując Lily. Dopiero teraz zauważyłam, że dziewczyna nieznacznie drżała. Coś musiało być na rzeczy. Od razu pomyślałam o najgorszym. Rozchyliłam subtelnie usta, z niecierpliwością czekając, aż coś powie.
                – Powiem prosto z mostu. – Zaśmiał się gorzko. – Do końca miesiąca mamy się wynieść z Hell House. Eddie wyjeżdża, a nas nie stać na czynsz. Nowy właściciel trochę sobie ceni ten dom.
                Dopiero po chwili zorientowałam się, że siedzę z rozczapierzonymi ustami. Oddychałam głęboko, próbując przyswoić sobie to wszystko. Moi przyjaciele mieli wylądować na bruku u progu ich kariery. O zgrozo! Nie mogłam do tego dopuścić, ale jednocześnie nie miałam w mieszkaniu na tyle pokoi, ażeby pomieścić ich wszystkich.
                – To okropne – jęknęłam odruchowo.
                Steven pokiwał głową, zaciskając usta w wąską linię. Sprawiał wrażenie, jakby już zdążył przedyskutować to z resztą. Chciał mnie tylko o tym poinformować. Tylko co z tymi prośbami?
                – Spokojnie, ulica nam nie grozi – uprzedził mnie, uśmiechając się niechętnie. – Ja zatrzymam się u Lily, Duff chce się wkręcić do kolorowej, bo mówiła, że ma dwupokojowe mieszkanie. Izzy oczywiście zamieszka z Hope. Nawet udało nam się przekonać przyrodniego brata Leny, żeby przygarnął Slasha na okres przejściowy. Nie było łatwo, ale się zgodził. Tylko…
                – Tylko co? – weszłam mu w słowo, marszcząc brwi. Doskonale wiedziałam, kogo pominął.
                – Tylko nie mamy co zrobić z Axlem. Mogłabyś go wziąć do siebie? Widzę, że między wami jest już lepiej. Zawiesiliście broń?
                Parsknęłam ironicznym śmiechem. Zaprzestanie kłótni z Rosem było niewykonalne. Nasza cicha rywalizacja trwała, odkąd się rozstaliśmy. W sumie nawet to musiało być dosyć głośne. Może i teraz trochę mi przeszło, ale chyba nie aż tak. Nie zaliczałam się do grona cierpliwych osób, a Axl potrafił dosyć szybko wytrącić mnie z równowagi. Nie potrafiliśmy wytrzymać godziny w jednym pomieszczeniu, co dopiero kliku dni a nawet tygodni.
                Jednak te wszystkie wydarzenia – sprawa z Eddiem, odseparowanie się Rosie nie wyprały ze mnie wszystkich ludzkich odruchów. Bądź co bądź, Axl po części był moim przyjacielem. Jakkolwiek dziwnie to nie brzmiało. Nie mogłam go zostawić na pastwę losu. Miałabym do siebie żal, gdyby coś mu się stało.
                – Może u mnie pomieszkać do powrotu Chrisa – rzuciłam, próbując zachować obojętność. – Nie zakopaliśmy toporu wojennego, ale nie jestem aż taka zła, żeby go wystawić. Jeśli jest na górze, to mogę mu przekazać dobrą nowinę.
                Tak, to bardzo ładnie z mojej strony. Tata byłby zadowolony, że pomagałam staremu przyjacielowi. Mimo iż nie przepadał za Axlem. Większym szacunkiem darzył za to pana Baileya, który z kolei był jeszcze większym dupkiem niż jego pasierb. Jak zazwyczaj świetnie dogadywałam się z Adamem Edwardsem, w tej kwestii nie mogłam go zrozumieć.
                – Tak, ale jest jeszcze jedna sprawa – powiadomił z trudem Steven. Gołym okiem było widać, że nawet nie wiedział, jak się za to zabrać.
                Nachyliłam się nieznacznie, na otuchę posyłając tej dwójce pogodny uśmiech. Trochę wymuszony, ale mniejsza z tym. Nie wiedziałam, o co mogło im chodzić. Ba, nawet się nie domyślałam. Pomimo to zamierzałam przyjąć postawę pomocnej przyjaciółki. W sumie nawet nie musiałam udawać. Zawsze mogli na mnie liczyć i czasami zbytnio to wykorzystywali.
                – Chcemy, żebyś przekonała do czegoś chłopaków – zaczął niepewnie, robiąc niewielkie pauzy na zebranie myśli. – Wiem, że mogę ci zaufać w tej sprawie. Zawsze tak ładnie starasz się nam pomagać. Dlatego pewnie zachowasz się typowo dla ciebie w sytuacji, kiedy…
                – Do rzeczy, Steve! – ponagliłam go, powoli nudząc się jego monologiem, jaka to jestem wspaniała.
                –… zamierzamy się pobrać – dokończył, przenosząc swój wzrok na Lily.
                O dziwo dziewczyna zamiast się uśmiechać, wyglądała na przestraszoną. Nie sądziłam, żeby ślub ze Stevenem był jej pomysłem. Kiedy ostatni raz widziałam ich razem, sprawiała wrażenie kompletnie niezainteresowanej perkusistą. Tak nagle zmieniła zdanie?
                Przez chwilę nie byłam w stanie niczego powiedzieć. Siedziałam z wytrzeszczonymi oczami, zapowietrzając się coraz bardziej. W życiu nie słyszałam bardziej irracjonalnego pomysłu! Nagle zaczęłam się idiotycznie śmiać, jakby jego słowa były najzwyklejszym w świecie żartem. Czułam na sobie ich zdziwione spojrzenia, ale zbytnio mnie to nie obchodziło. Steven miałby założyć rodzinę?
                – Nie dziwę się, że tak zareagowali – wydusiłam z siebie po chwili, opanowując falę śmiechu. – Nigdy w życiu nie słyszałam niczego głupszego. Steven, takich decyzji nie podejmuje się z dnia na dzień!
                – Sądziłem, że wy z Chrisem właśnie tak zrobiliście – podkreślił owy fakt dosyć dosadnie.
                Przygryzłam wargę, kręcąc głową. Miał rację. Pieprzoną rację. Tylko że nie mógł wiedzieć, co czułam, kiedy Pittman wyjeżdżał. Bałam się, iż zostanę sama. Nie mogłam do tego dopuścić. Nie umiałam poradzić sobie z ułożeniem własnych myśli. W dodatku samotność okropnie mnie przytłaczała. Była moim lękiem, wręcz fobią.
                – Vicky, wszystko w porządku? – spytał z troską.
                Odruchowo pokiwałam głową. Dopiero teraz zorientowałam się, że cała drżałam. W dodatku mój oddech nieznacznie przyspieszył. Nie znosiłam reakcji mojego ciała. Na byle jakie bolesne wspomnienie zdawało się nakręcać. To i tak, że nie miałam ataków paniki.
                – Tak – skłamałam, uśmiechając się. – Po prostu trochę się zamyśliłam. Wracając do tematu… 
Przerwałam, przez dłuższą chwilę zatrzymując swoje spojrzenie na delikatnej twarzyczce Lily. Wydawała się zbyt delikatna i za młoda na małżeństwo. Szczególnie z takim specyficznym mężczyzną, jakim był Steven.
– Lily, mogłabyś zostawić nas samych? – spytałam, nieco zaciskając zęby. Nie chciałam, żeby mój głos zbytnio drżał.
Dziewczyna pokiwała głową z aprobatą. Puściła dużą dłoń Adlera, wyswobadzając swoje smukłe ciało z jego opiekuńczego objęcia. Uśmiechnęła się niepewnie, aby już po chwili zniknąć na górze. Zdecydowanie przydałaby się jej chwila samotności na przemyślenie tego wszystkiego. Sprawiała wrażenie robienia dobrej miny do złej gry. Nawet jej chód był spokojny, zdecydowany. Poruszała się z gracją. Tak naprawdę wszystko robiła z gracją. Odzwierciedlała Melanie Hamilton pod prawie każdym względem.

sobota, 27 maja 2017

It's time to say goodbye?

Z powodu braku odzewu pod ostatnim rozdziałem zawieszam działalność na blogspocie na czas nieokreślony.
Było mi bardzo miło, ale od pewnego czasu Wasze zainteresowanie jest niemalże zerowe. 
Może wrócę, nie wiem. Teraz wszystko jest w Waszych rękach.

Buziaczki 😘
ally 

EDIT
Wstawię te kilka ostatnich rozdziałów, jak już ogarnę ocenki, formalności itp 😉 

poniedziałek, 22 maja 2017

68. Light a candle for the sinners, set the world on fire






    – Długo jeszcze? – spytała zniecierpliwiona Joy, opierając łokcie o ladę.
    Uśmiechnęłam się pod nosem, odkładając książki na właściwą półkę.
    – Musiałam posprzątać – poinformowałam, wracając na swoje miejsce. – Ten chłopak po prostu nie mógł zdecydować się na jeden egzemplarz, a na więcej nie było go stać.
    Założyłam kosmyk za ucho, otwierając kasę. Jeszcze tylko parę drobnostek i będę wolna. Ta myśl dawała mi dużo pozytywnej energii.
    – Możemy już? – dociekała, kartkując przypadkowy atlas.
    – Tylko podliczę zysk – zanuciłam, zatracając się w swoich obowiązkach.
    Usłyszałam, jak wzdycha przeciągle, kręcąc się po księgarni. Nie przejęłam się tym zbytnio. Im wcześniej skończę, tym szybciej dotrzemy do klubu. Już w zeszłym tygodniu obiecałam Joy, że pójdę z nią na drinka po pracy. Dziewczyna starała się trzymać mnie za słowo. W dodatku Eddie ostatnio dał mi klika dni wolnego, co nieco mnie zdziwiło. Czyżby już zamierzał się zwinąć?
    Przekręciłam klucz w drzwiach, szarpiąc za klamkę, aby upewnić się, że na pewno je zamknęłam. Wsiadłyśmy do mojego samochodu, który stał nieopodal. Ostatnimi czasy nie wyobrażał sobie innego środka transportu.
    – Gdzie jedziemy? – spytałam, przekręcając kluczyk w stacyjce.
    – Obojętnie – oznajmiła, zapinając pas. – Chyba Psycho jest najbliżej – stwierdziła, przeczesując włosy palcami.
    Pokiwałam głową, włączając radio. Akurat na mojej ulubionej stacji leciało Come Together Beatlesów. Uśmiechnęłam się, nucąc piosenkę pod nosem.
    – Jak tam twoje plany na przyszłość? – zagadała dziewczyna, zakładając nogę na nogę.
    – Dobrze – odpowiedziałam. Cieszyłam się, że ostatnimi czasy mogłam to przyznać. – Jak uzbieram trochę kasy, to zabieram się za skończenie szkoły. Później pójdę na jakiś uniwerek albo coś.
    Uśmiechałam się jak głupia. Niby to był typowy plan na życie każdego nastolatka. Jednak dla mnie uchodził on za szansę na spełnienie marzeń. Może w końcu mogłabym składać papiery na jakąś szkołę na Broadwayu?
    – Do tej pory zostajesz w Les Livres czy zamierzasz szukać czegoś nowego? – dociekała, przeglądając kasety, które znajdowały się w schowku.
    – Lubię swoją pracę – przyznałam. – Pan Rosenberg całkiem dobrze płaci, a poza tym jest wyrozumiały. Docenia to, że się staram.
    Zatrzymałam samochód na światłach, stukając paznokciami o brzegi kierownicy. Pomimo dobrego humoru miałam ochotę się odstresować. Do tej pory jeszcze nie odreagowałam wydarzeń minionego tygodnia.
    – Wie, czym się zajmujesz po godzinach? – spytała niepewnie, posyłając mi krótkie spojrzenie.
    Zacisnęłam dłonie na kierownicy, próbując stłamsić reakcję mojego ciała. Drażnił mnie ten temat. Wstydziłam się swoich decyzji. Wtedy nie myślałam trzeźwo, działałam pod presją. Próbowałam ukrywać moje nocne zajęcie, ale czasami było to trudniejsze niż mi się wydawało.

niedziela, 14 maja 2017

67. I cannot keep what isn't mine




Wyszłam za zewnątrz, od razu nabierając świeżego powietrza. Przyjemny wiaterek ochładzał moją twarz. Chociaż nie byłam w środku nie wiadomo ile czasu, zdążyłam poczuć się przytłaczająco przez ten cały tłum ludzi. Wyciągnęłam z kieszeni paczkę papierosów, następnie odpalając jednego.
– I co? – spytał z ciekawością Axl.
Dopiero teraz zauważyłam postać rudzielca, który opierał się o słup z ogłoszeniami. Był sam, z czego wywnioskowałam, że udało mu się spławić małolaty.
– Nie ma jej tam – westchnęłam, strzepując popiół. Zaczął kręcić głową. On też już miał dosyć tych całych poszukiwań. – Ale wiem, gdzie może być – dodałam nieco pewniej, uśmiechając się subtelnie.
Spojrzał na mnie. Jego wzrok przepełniało zmęczenie, ale mimo niego udało mi się znaleźć iskierkę radości. Tak samo jak ja spodziewał się szczęśliwego zakończenia. Inne nie wchodziło w grę.
– Gdzie? – dociekał, odchodząc od podparcia.
Już otworzyłam usta, żeby przekazać mu nazwę miejscowości, kiedy nagle do naszych uszu doszło czyjeś wołanie.
– Vicky!
W naszą stronę truchtał Greg, który zapewne wyjechał niedługo po nas. Musiał sobie przypomnieć, że umknął mu pewien istotny szczegół.
– Zapomniałeś mi powiedzieć o domku w Vistcie – wypomniałam, zaciągając się dymem.
Stanął obok nas, próbując złapać oddech. Przewrócił oczami, chcąc znaleźć dobry argument.
– Przepraszam – mruknął, spoglądając na mnie błagalnym wzrokiem. – Przez to wszystko na śmierć zapomniałem, że dałem jej kluczyki.
Uśmiechnęłam się przyjaźnie. Dobrze, że jednak sobie przypomniał. W końcu kto, jak nie on mógł zlokalizować owe miejsce.
– Zawieziesz mnie tam? – spytałam, zauważając w oddali jego samochód.
Axl odchrząknął, w ten sposób zwracając na siebie uwagę. Nie zapomniałam o nim. Po prostu nie chciałam go niepotrzebnie fatygować. Już i tak bardzo mi pomógł.
– Dziękuję bardzo – zwróciłam się w stronę rudzielca. – Nawet się nie spodziewałam, że mogę liczyć na takie wsparcie z twojej strony. – Wyciągnęłam z kieszeni kluczyki i podałam mu je. – Wróć moim, a ja pojadę z Gregiem. – Spojrzał na metalowy przedmiot, a następnie na mnie. Chciał coś powiedzieć, ale weszłam mu w słowo. – Tak będzie lepiej.
– Skoro tak mówisz – westchnął bez przekonania. – Pozdrów ode mnie Nicole – dodał na odchodne, zmierzając w stronę zaparkowanego kawałek dalej BMW.

niedziela, 7 maja 2017

66. I can't hide what I've done, scars remind me of just how far I've come




– Vicky? Co ty tutaj robisz?
Odwróciłam się, usłyszawszy jego głos. Uśmiechnęłam się niewyraźnie. Coś czułam, że mógł mi pomóc. Zrobiłam kilka kroków na przód. Musiałam mu streścić wszystkie ważne wydarzenia dzisiejszego dnia. Razem na pewno coś wykombinujemy. Zatrzymałam się kilka centymetrów przed jego postacią, przypomniawszy sobie o dosyć istotnym szczególe. Od kilku godzin nie miałam żadnego kontaktu od Nicole i na dobrą sprawę nawet nie wiedziałam, gdzie mogłaby być…
– Nicole – mruknęłam niewyraźnie, skupiając swoje nieobecne spojrzenie na czubkach jego butów.
– Coś się stało? – spytał z troską.
Przeniosłam wzrok na jego twarz. Zmarszczył brwi, okazując niewiedzę.
– Axl, musisz mi pomóc – oznajmiłam półszeptem.
Chłopak podszedł bliżej, przejeżdżając dłonią po moim ramieniu. Chciał w jakiś sposób okazać mi wsparcie. Doceniałam to, nawet bardzo. Aczkolwiek jednocześnie bałam się, że jak dowie się prawdy, to nie będzie chciał mnie znać. Nie przeżyłabym kolejnej straty…
– No wiesz, to zależy do czego chcesz mnie wykorzystać – próbował mnie rozśmieszyć, co po części mu się udało. Na mojej twarzy dosłownie na moment zagościł subtelny uśmiech.
– Nicole wie o wszystkim – odparłam z trudem, posmutniawszy natychmiastowo.
– Powiedziałaś jej? – spytał wysokim głosem, mimo wszystko próbując opanować negatywne emocje. Byłam mu za to bardzo wdzięczna.
– Nie – zaprzeczyłam krótko, odwracając wzrok. – Rosie jej powiedziała.
Wokalista odsunął się nieznacznie, opierając ręce na biodrach. Wyglądał na kompletnie zdziwionego. Moje zdawkowe odpowiedzi ani trochę nie przybliżały go do prawdy.
– A jej kto powiedział? – spytał ostrożnie.
Zaczekałam chwilę z odpowiedzią. Musiałam rozważyć, czy mówić mu wszystko, czego dowiedziałam się od blondynki czy tylko przytoczyć najistotniejsze fakty. Axl jednak trochę się niecierpliwił i ponaglał mnie, kilkukrotnie odchrząkując.
– Eddie jest jej biologicznym ojcem – oznajmiłam. Mówienie tego po raz kolejny przychodziło już nieco łatwiej. – Spotkała się z nim i wtedy powiedział jej prawdę.
Rose zaklął pod nosem, śmiejąc się ironicznie. Nikt nie chciał w to wierzyć. Może jednak nadal śniłam? Zdecydowanie nie. Mój mózg nie był aż tak dobry, żeby odtworzyć ten okropny chłód.
– Co robimy? – westchnął, przestając chodzić w kółko.
Rosie raczej należała do spraw zamkniętych. Duff tym bardziej, chociaż nadal łudziłam się, że kiedyś mi wybaczy. Podobnie Hooter. Zostawała tylko Nicole… Martwiłam się na samo wspomnienie jej osoby. Nie znała tego miasta. Sama dokładnie nie wiedziałam, gdzie co było, a mieszkałam tu od dłuższego czasu. Wzdrygnęłam się, kiedy przez moją głowę przeleciała myśl, iż mogła spać w jakimś przytułku dla bezdomnych. Gregowi z pewnością nie wybaczyła. Wydawała się być zdecydowaną i pamiętliwą osobą.
– Musimy jej poszukać – bardziej zleciłam niż zaproponowałam. – Tylko, że nie mam pojęcia, gdzie mogłaby być.
Przytknęłam lodowatą dłoń do czoła. Czułam pulsujący ból, który prawdopodobnie został spowodowany nadmiarem emocji.
Chłopak podszedł bliżej, stając naprzeciwko mnie. Odgarnął miedziane kosmyki, które wiatr usilnie próbował wepchnąć mu do ust. Jego twarz oświetlało chłodne światło ulicznej lampy. Byliśmy tylko we dwójkę. Mało kto z własnej woli kręcił się w tej okolicy po zmroku.
– Vicky, musisz się skupić – polecił. Jego głos przyjemnie koił moje bębenki. Przymknęłam oczy dla polepszenia rezultatu. – Zastanów się. Co o niej wiesz? Miała jakieś koleżanki czy coś? Może chodziła w jakieś konkretne miejsca?
Próbowałam odtworzyć nasze krótkie i nieco wymuszone rozmowy. Musiała kiedyś powiedzieć coś więcej. Przecież to tylko mały odcinek czasu. Łatwo powiedzieć. Samego dzisiejszego dnia wydarzyło się więcej niż przez cały poprzedni tydzień.
– Mówiła coś o jakieś Corinne albo Connie – mruknęłam, otwierając oczy. – Nie pamiętam. Wiem, że miała na nazwisko Taylor.
Prychnął pod nosem, uśmiechając się gorzko. Chyba taka odpowiedź go nie satysfakcjonowała. Mnie z resztą też.
– Wiesz ile ludzi o nazwisku Taylor mieszka w Los Angeles? – spytał retorycznie, utrzymując ze mną kontakt wzrokowy. – Gdybyśmy chcieli dzwonić do każdego z nich, to nie skończylibyśmy przed wakacjami.
Przygryzłam nerwowo wargę. Musiała coś jeszcze powiedzieć. Znała się z tą dziewczyną ze szkoły. Polubiły się. W środę… Nie, to było raczej wczoraj. Powiedziała, że idzie się z nią spotkać. Specjalnie pytała, jak może dotrzeć do…
– Ściana z graffiti przy Lime Street – wybełkotałam, wypowiadając na głos swoje myśli.
Chłopak wydawał się być bardziej ożywiony, usłyszawszy tę wiadomość.
– To już coś – skomentował z nutką entuzjazmu w głosie. – To co, jedziemy tam?
Spojrzałam na niego pytająco. Czy on powiedział my? Nie, raczej się nie przesłyszałam.
– Jesteś pewien? – upewniałam się. Pokiwał głową. – Przecież jestem twoim śmiertelnym wrogiem.
Uśmiechnął się łobuzersko, wodząc wzrokiem po chodniku.
– Powiedziałbym, że możemy zawiesić broń, ale to raczej nie poskutkuje – zaśmiał się. – Czemu nie? Może być ciekawie.
– Czy ty nawet w poważnej sprawie musisz zachowywać się jak idiota?
Udawał, że się chwilę zastanawia, po czym przytaknął. Przewróciłam teatralnie oczami. Zapowiadała się długa noc…
Nie zwracając na niego uwagi, zdecydowanym krokiem podążyłam w stronę podjazdu przed Hell House, gdzie zaparkowałam samochód. Po chwili usłyszałam za sobą ciężki oddech Axla. Próbował mnie dogonić, co nie było zbyt trudne.
– Ćwiczysz szybki marsz? – spytał, chichrając pod nosem.
Podobno wmawianie sobie, że jest się kwiatem lotosu pomaga. W moim przypadku na pewno nie. Nie z nim.
– Nie. Zastanawiam się w jaki sposób wyłącza się u ciebie tryb idioty – odparowałam, nie zwalniając kroku.
Nie musiałam długo czekać, aż jego postać pojawi się obok mnie. Starałam się nawet na niego nie zerkać. Vicky, tylko spokój cię uratuje. Nie zapomnij o oddychaniu.
– Lubisz udawać obrażoną, nie? – odezwał się po chwili ciszy.
Zlekceważyłam go, otwierając drzwi od strony kierowcy.
– Nieładnie tak nie odpowiadać – skomentował z wyższością.
Zatrzymałam się, posyłając mu wymowne spojrzenie. Nie miałam ani ochoty, ani siły na odpieranie jego głupkowatych zaczepek. Sprawa była poważna, a on jak zawsze zachowywał się infantylnie.
– Mam coś do załatwienia, więc proszę, nie przeszkadzaj – westchnęłam dosadnie. Już prawie znajdowałam się we wnętrzu pojazdu.
– Chciałbym, tylko że jest jeden mały problem. Ty nie wiesz, gdzie jest Lime Street – zaakcentował, powodując, że zdecydowałam się wysłuchać, co ma do powiedzenia. – A tak się akurat składa, że byłem tam kilka razy i mogę cię ponawigować.
Cholera! Miał rację. Nie znałam zbyt dobrze Los Angeles. Ba, nawet krążąc po mieście nie znalazłabym pożądanego miejsca. Chcąc, nie chcąc, musiałam wziąć go ze sobą.
Westchnęłam przeciągle, spoglądając na niego spode łba. Stał z rękami w kieszeni i uśmiechał się cwaniacko. Wiedział, że już mógł świętować triumf. Po raz… kolejny.
– Dobra – mruknęłam od niechcenia. – Wsiadaj. – Na jego twarzy pojawił się szerszy uśmiech. Zdecydowanym krokiem podszedł bliżej pojazdu. – Tylko mam jeden warunek – uprzedziłam go.
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, jaśnie pani – zakpił, tłamsząc śmiech.
Uśmiechnęłam się mimowolnie. Jak wytrzymam z nim dłużej niż godzinę, to chcę medal.
– Ja prowadzę.
Zatrzymał się na chwilę. W mgnieniu oka uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Nie powinnaś w tym stanie… – zaczął swoją gadkę umoralniającą, ale w porę mu przerwałam.
– Daj spokój – jęknęłam ze znudzeniem. – Tylko w taki sposób mogę przestać myśleć o niej – dodałam już nieco poważniej.
Nie odezwał się. Posłusznie zajął miejsce pasażera, zapinając pas. Zrobiłam to samo, poprawiając lusterko. Niby było dobrze ustawione, ale wolałam się upewnić. W takich sytuacjach stawałam się bardziej przewrażliwiona niż na co dzień.
– Zobaczysz – westchnął z entuzjazmem. – Będziemy jak Bonnie i Clyde.

sobota, 22 kwietnia 2017

65. I think I'm dumb or maybe just happy





  Nie wiem, co powinnam teraz zrobić – mruknęłam, chowając głowę między kolana.
Siedziałam na dywanie w salonie i byłam na kolejnym tripie tego dnia. Tym razem jednak James, a raczej jak stwierdził – wytwór mojej wyobraźni, wydawał się nieco bardziej przyjaźnie nastawiony. Zajmował miejsce na kanapie, zapewne patrząc na mnie z wyrozumiałością. Tego nie wiedziałam. Widziałam jedynie ostre krawędzie przedmiotów, natomiast ich wnętrze wypełniały barwne kształty.
– Dosyć ciekawie to rozegrałaś – zaśmiał się. Podniosłam głowę, zauważając jak zakłada nogę na nogę. – Nigdy nie byłaś mistrzem planowania, Victorio.
Prychnęłam, przewracając oczami. Miał rację. Zawsze starałam się mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Jednak im bardziej się do tego przykładałam, tym gorszy był skutek.
– Tego akurat nie planowałam – przyznałam, wzdychając głęboko. – Muszę coś zrobić.
Przeniosłam wzrok na kontury jego twarzy. Obraz przyjemnie wirował mi przed oczami, ukazując niemal całą paletę barw. Przełknęłam ślinę, niepewnie się uśmiechając. Nawet nie myślałam, że złudna rzeczywistość może być taka fajna.
– A czym będzie to coś? – dociekał. Przez moment poczułam się, jakbym była na jakiejś terapii.
– Nie wiem jeszcze – mruknęłam bez przekonania, obejmując golenie. – Liczyłam, że może mi pomożesz.
Zaśmiał się przenikliwie. Wstał z miejsca i zaczął krążyć po pomieszczeniu. Starałam się śledzić wzrokiem  każdy jego ruch, co nie było proste. Robiło mi się niedobrze.
– Przecież nie ma różnicy, czy to ja powiem czy ty – stwierdził, uśmiechając się łobuzersko. Przygryzłam wargę, starając się nie ulec mu po raz kolejny. – Czuję się jak jakiś pieprzony psychoanalityk.
Uśmiechnęłam się ironicznie. Właśnie tym był. Miał pomagać mi pokonać mój strach i pojawiające się niemal każdej nocy koszmary. Odbywaliśmy swego rodzaju terapię – ja i James. Nie umiałam przyswoić sobie, że tak naprawdę to nie był on. Wizja spotykania swojego zmarłego narzeczonego wydawała się przyjemniejsza.
– Przynajmniej teraz mam z ciebie jakiś pożytek – prychnęłam.
Nie zdążyłam w porę ugryźć się w język, czego teraz żałowałam. Przecież James był zdolny do wszystkiego. Już sobie wyobrażałam, jak eksploduje z niego cała złość. Zamarłam na moment, bacznie obserwując jego zachowanie. Usiadł na podłokietniku zaledwie kilkadziesiąt centymetrów ode mnie.
– Cieszę się – rzucił nieco przygaszonym głosem, wywołując u mnie zdezorientowanie.
– Nie krzyczysz? – spytałam niepewnie, marszcząc brwi.
Rozłożył ręce, poszerzając uśmiech.
– Jak widać. Zachowuję się dosyć podobnie jak ty.
Czyli zamiast Jamesa odbywałam sesję z drugą mną tylko że w wersji męskiej? Nawet podobnie siedział. Mój lęk zmniejszył się, ustępując miejsca spokojowi. Odetchnęłam z ulgą. Czyżbym mogła to kontrolować?
– Czyli już zawsze będziesz miły i pomocny? – upewniłam się.
Skrzywił się nieznacznie, zakładając ręce na piersi. To nie świadczyło o niczym dobrym.
– To zależy – jęknął przeciągle. – Wcześniej było nieprzyjemnie, bo bałaś się mnie. Nie wiedziałaś, czego możesz się spodziewać. Teraz jest miło, bo nie czujesz strachu. Po części to przez heroinę, która nieco cię znieczuliła. Poza tym oczekujesz wsparcia od bliskiej osoby.
Uśmiechnęłam się gorzko. Specjalnie wywoływałam halucynacje, bo potrzebowałam czyjejś bliskości? Zdecydowanie nie. Robiłam to, bo chciałam usłyszeć jego głos, zobaczyć jego wyraźnie zarysowaną postawę, poczuć ciepło jego dłoni. W snach to nie było to samo. Tam mogłam czuć się jak w kinie. Teraz miałam wrażenie, jakbym cofnęła się w czasie.
– Potrzebuję wsparcia, dlatego rozmawiam z wytworem swojej wyobraźni? – spytałam, nawet nie próbując powstrzymać śmiechu.
Wzruszył ramionami. Zdawało się, że faktycznie nie zna odpowiedzi na to pytanie.
– Nie jestem Bogiem ani nic z tej rzeczy. Dla ciebie jestem Jamesem Hooverem, którego kochałaś i do tej pory obwiniasz się za jego śmierć.
Jego słowa jeszcze przez chwilę wybrzmiewały w moich uszach. Oparłam podbródek o kolana, głębiej zastanawiając się nad ich sensem. Miał rację. Chciałam odpokutować za coś, czego nie zrobiłam. Kochałam go, pomimo że mnie krzywdził. Cholera! Uświadomiłam sobie, że nadal tkwiłam w tej toksycznej relacji. Mimo że jego już nie było. Nie pogodziłam się z jego śmiercią, przez co mnie nachodził. Sama chciałam, żeby był blisko. Dopiero teraz wszystko zaczęło układać się w jedną całość. Powinnam z tym zerwać, przestać. Każde wracanie do tamtego okresu sprawiało zbyt dużo bólu. Jednak nie potrafiłam inaczej…
– Zbyt dużo myślisz – wtrącił, wyrywając mnie z letargu. – Po prostu przestań.
Spojrzałam na niego z podejrzliwością. Nie wiedziałam, o co mogło mu chodzić. Wcześniej zdarzało nam się pomilczeć. Oboje twierdziliśmy, że lepiej rozumiemy się bez słów niż z nimi.
– Nie rozumiem… – mruknęłam, odruchowo kręcąc głową.
Przytaknął z aprobatą, wywołując u mnie jeszcze większą dezorientację. Nie potrafiłam go rozszyfrować. Mój James wydawał się być mniej skomplikowany w obsłudze. Ten co chwilę okazywał się stanowić jeszcze większą zagadkę.
– Znam cię lepiej, niż ci się wydaje – odpowiedział.
– Czytasz mi w myślach? – spytałam niepewnie. Z nim wszystko było możliwe.
– Nie zaprzeczę – jęknął przeciągle, pochylając się nieznacznie. – Super, nie?
Roześmiał się serdecznie, wstając. Podszedł kilka kroków, następnie siadając na podłodze. Znajdował się dosyć blisko, przez co mogłam poczuć jego zapach, który przyjemnie drażnił moje nozdrza. Dostał te perfumy ode mnie na gwiazdkę.
– Co jeszcze potrafisz? – dociekałam, podkulając nogi. Chyba powoli zaczęliśmy przełamywać lody.
– Wiele rzeczy – odparł wymijająco, wodząc wzrokiem po ścianach.
Barwy powoli zaczynały zanikać, a obraz stawał się coraz bardziej rzeczywisty. Dopiero teraz dostrzegłam mężczyznę ubranego w czarny garnitur. Wyglądał olśniewająco. Był nawet przystojniejszy, niż go zapamiętałam. Blizna na jego prawym policzku w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęła.
– Musiałabym umrzeć, żeby być taka jak ty? – spytałam z ciekawości, niepewnie podnosząc dłoń. Tak bardzo chciałam dotknąć opuszkami palców jego skóry.

sobota, 15 kwietnia 2017

64. Just keep me where the light is



     Podkręciłam wydobywające się z głośników dźwięki utworów z debiutanckiej płyty Toxic Bliss. Chociaż dostałam ją prawie dwa miesiące temu, dopiero teraz znalazłam czas na odsłuchanie jej. Nastawiłam wodę na kawę, robiąc sobie niewielką przerwę w sprzątaniu
     Od ostatniego incydentu unikałam Hell House jak ognia. Tu nawet nie chodziło o dziwne uczucie wstydu. Po prostu Steven podłapał temat i zaczął nam kibicować. Tylko że żadnych nas nie było i ani ja, ani Axl nie chcieliśmy tego zmieniać.
     Zalałam wrzątkiem aromatyczny proszek, rozsiadając się na kuchennym krześle. Po mojej prawej leżał przygotowany zestaw do iniekcji. Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę, nerwowo zaciskając palce na gorącej ceramice  Nie byłam na głodzie. Stan, w jakim się znajdowałam można było nazwać łaknieniem. Zamierzałam jak najdłużej pozostać czysta, ale w razie kryzysu miałam wszystko przygotowane.
     Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Podobnie było ze mną i heroiną. Na początku brałam ją jedynie dla dobrego samopoczucia. Pozwalała mi wyciszyć się, zapomnieć o problemach i odciąć się od rzeczywistości. Złudnie leczyła rany, które mi zadano. Jednak kiedy jej działanie mijało, ja nadal cierpiałam i nadal tkwiłam w tym zaklętym kole. Później przyjemność stopniowo zanikała, ustępując miejsca rutynie. Z weekendowego narkomana stałam się poważnie uzależnioną ćpunką. Nie mogłam przeżyć dnia bez tej cudownej substancji. Starałam się ze wszystkich sił, ale nadal pozostawałam na dnie przepaści, z której wyjście prowadziło przez długi i stromy korytarz. Wmawiałam sobie, że jak już raz udało mi się pokonać nałóg, to równie dobrze mogę to zrobić ponownie.
     Westchnęłam głęboko, na moment przymykając powieki. Przypomniałam sobie o moim planie, którego szczegóły skrupulatnie dopracowywałam od tygodnia. Jakimś cudem Benowi udało się zdobyć to, czego chciałam. Otworzyłam oczy, odkładając kubek na blat stołu. Wyjęłam z kieszeni dresów listek z kolorowymi tabletkami. Znajdował się tam od jakiegoś czasu, cierpliwie czekając na ten właściwy moment. Obróciłam go w palcach, przyglądając się mu z każdej strony. Przełknęłam ślinę, czując rosnącą w gardle gulę. Podobno na pożądane efekty trzeba czekać około godziny. Przecież nie mam nic do stracenia, pomyślałam, uśmiechając się. Jeśli nie spróbuję, to nie przekonam się, czy to faktycznie działa.
     Wzięłam kilka głębokich oddechów, próbując opanować nerwy. Nie było już odwrotu. Włożyłam do ust niewielką tabletkę, czując jej lekko gorzkawy posmak. Skrzywiłam się, zaciskając dłonie w pięści. Czekanie na efekty wydawało się trwać wieczność. Upiłam łyka kawy, zabierając się za ścieranie kurzu z mebli. Musiałam zająć się czymś, żeby nie zwariować.
     Po skończonej pracy usiadłam na kanapie, rozkładając się na niej. Czułam się dosyć dziwnie. Ogarnęło mnie otępienie, lecz nie to, które znałam do tej pory. Mój oddech był dosyć płytki, a wzrok wyostrzony. Przyciągnęłam nogi pod klatkę piersiową, kurczowo obejmując łydki. Kwas zaczął działać. Przed moimi oczami wirowały barwne kształty, a dźwięki muzyki wydawały się głośniejsze. Uśmiechnęłam się, subtelnie odchylając głowę. Przedstawienie czas zacząć.
         – Wiem, że gdzieś tutaj jesteś – mruknęłam, czując, jak przez moje ciało przelatuje dreszcz. – Wreszcie spotkamy się na moich warunkach – wyszeptałam, co raczej zabrzmiało jak pytanie.
     Pomimo że moje ciało było rozgrzane, doświadczyłam powiewu chłodnego powietrza. Westchnęłam niespokojnie, rozglądając się po pomieszczeniu.
         – Tak ci się tylko wydaje. – Usłyszałam jego głos, nerwowo poszukując wzrokiem mojego rozmówcy. Na marne.

sobota, 25 lutego 2017

63. Live while we're young




Przekręciłam się na drugi bok, cicho pomrukując. Powoli zaczynałam odzyskiwać świadomość. Otworzyłam oczy, kilkukrotnie nimi mrugając. Rażące światło wywoływało ich ból. Przetarłam powieki, rozglądając się po pomieszczeniu. Wyglądało znajomo, aczkolwiek nie było to moje mieszkanie. Podniosłam się raptownie, równie szybko żałując tej decyzji. Obraz przed oczami zaczął wirować. Dopiero teraz pulsujący ból głowy zaczął dawać o sobie znać.

– Obudziłaś się – zauważył obojętnie.

Skrzywiłam się, słysząc jego głos. Reagowałam podobnie na każdy bodziec, który docierał do mnie niczym fala uderzeniowa. Wszystko w spowolnionym tempie układało się w mojej głowie. Zaczęłam należycie odbierać otaczającą mnie rzeczywistość. Siedziałam na kanapie w salonie Gunsów, a przede mną stał Steven.

– Ciszej – mruknęłam, posyłając mu nikłe spojrzenie.

Uśmiechnął się, poddając mi parujący kubek.

– Trzymaj. Przyda ci się.

Niepewnie zacisnęłam palce na gorącej ceramice. Gwałtownie zaczerpnęłam łyka napoju, jednocześnie parząc sobie język. Skrzywiłam się, odsuwając kubek od ust. W środku znajdowała się kawa. Cholernie gorzka i równie bardzo mocna.

– Co to, kurwa, jest? – spytałam, nie kryjąc niezadowolenia. Owa mieszanka dodatkowo spotęgowała mdłości, które mnie dręczyły.

– Kawa i aspiryna. Najlepsze na kaca.

Usiadł obok, gestem dłoni zachęcając mnie do dalszego picia. Popatrzyłam na niego podejrzliwie. Przełknęłam ślinę, próbując zmusić się do dalszej konsumpcji napoju.

– Niedobrze mi – rzuciłam krótko, gwałtownie strzepując koc i ruszając w stronę łazienki.

Zdążyłam w ostatniej chwili. Po wszystkim poczułam się nieco lepiej. Tylko posmak żółci, który pozostał w moich ustach, nieco mi przeszkadzał. Doczołgałam się pod umywalkę, odkręcając kurek z zimną wodą. Przepłukałam usta, następnie jedną ręką przemywając twarz. Spojrzałam w lustro, oddychając ciężko. Pozostałości po wczorajszym makijażu rozmyły się, pozostawiając na moich policzkach smoliste plamy.

– Wszystko w porządku? – spytał Steve, zapukawszy do drzwi.

Przełknęłam ślinę, ostrożnie siadając na podłodze. Nadal świat wokół mnie nieco wirował, ale nie było już tak tragicznie.

– Tak – zawołałam, co trochę mnie kosztowało. – Możesz wejść – dodałam, przymykając powieki.

Delikatnie uchylił drzwi, wchodząc do środka. Słyszałam jego ciężkie kroki, czując woń jego ciała. Pachniał wódką, przez co nieco się skrzywiłam. Podszedł na tyle blisko, że czułam na policzku jego w miarę stabilny oddech. Niepewnie otworzyłam oczy, zaciskając dłoń w pięść. Nie pomogło, świat wirował nawet bardziej.

– Pij, będzie już tylko lepiej – oznajmił z troską, podając mi kubek.

Westchnęłam, niemal na raz wypijając jego zawartość. Skrzywiłam się, ponownie czując ten okropny posmak. Oparzyłam sobie całą jamę ustną, ale przynajmniej nie będę musiała znowu tego pić. No chyba, że po raz kolejny zwrócę całą zawartość mojego żołądka.

Przytkałam usta wierzchem dłoni, oddychając głęboko przez nos. Chciałam jakoś poradzić sobie z powracającą falą narastających mdłości.

– Na pewno wszystko w porządku? – dopytywał Steven, delikatnie przejeżdżając palcami wzdłuż mojego odkrytego ramienia.

Pokiwałam głową, niepewnie przełykając ślinę. Powoli zaczynało mi przechodzić. Odsunęłam dłoń, łapczywie nabierając hausty powietrza.

– Chyba już do końca życia nie wezmę do ust ani kropli alkoholu – wysapałam, pozwalając, żeby grymas zniknął z mojej twarzy.

Chłopak zaśmiał się, siadając naprzeciwko mnie.

– Teraz tak mówisz, potem ci się odwidzi – stwierdził, uśmiechając się.

– Istnieją jeszcze proszki – wspomniałam, obojętnie wzruszając ramionami. Przyciągnęłam kolana pod brodę, opierając na nich podbródek.

Pokiwał głową, zastanawiając się nad czymś. Bacznie obserwowałam rysy jego zmęczonej twarzy. Wyglądał, jakby od dłuższego czasu nie zmrużył oka.

– Lubisz eksperymentować? – spytał nieoczekiwanie.

– Trochę. – Uśmiechnęłam się niewyraźnie, co nieco mnie kosztowało. – A ty?

Zaśmiał się, rozprostowując nogi. Odkąd go poznałam, sprawiał wrażenie wiecznie szczęśliwego. Takie duże dziecko, które żyje beztrosko.

– Zadajesz takie pytanie rasowemu ćpunowi? – Zdziwił się, wskazując na siebie palcem. – Oczywiście, że lubię. W końcu tylko raz jest się młodym.

– Nie boisz się? – dociekałam.